Pelagii i Felicjana - wszystkiego dobrego
Drodzy Państwo dziś, przypadkiem zresztą, na stronach z modlitwami w Internecie znalazłam takie, które mnie naprawdę zdumiały.
MODLITWA ROZGORYCZONEGO
Teraz wiem, Panie, że przyszłość mam już za sobą. Moja sytuacja nigdy nie będzie lepsza, wiem to od wczoraj. Zbyt wielu rzeczy trzeba mi było, żeby odnieść sukces: być znanym, mieć rekomendacje… Zadowoliłem się tym, żeby być uczciwym.
No więc, oczywiście…
Wyznaję, Panie, że czuję trochę wstręt, kiedy widzę tych wszystkich młodych, którzy przepychają się przede mną. Tych młodych i tę ich łapczywość. Im się uda. Jeśli chodzi o mnie, teraz, to sprawa załatwiona. Wyżej już się nie zdołam wspiąć.
Zacząłem ich nienawidzić, tych młodych, którzy przemykają mi przed nosem. Och! Oczywiście, że nic mi nie zrobili. Ale cóż, mają szczęście… A to wystarczy, żebym miał im za złe. Gdzie byli w czasie tych trudnych lat? Spokojnie kończyli studia, zdawali egzaminy konkursowe… A ja w tym czasie…
To od początku było oszustwo. A w każdym razie kusi mnie, żeby tak myśleć.
Dlaczego więc mierzyłem tak wysoko? To jeszcze jeden skutek mojej wyobraźni. Kiedy jest się młodym, tak bardzo wierzy się w przyszłość… Dozwolona jest każda nadzieja. Wszystko ma się potoczyć jak najlepiej. „Dlatego, że to ja…”
Później dostrzegamy, że inni też są tutaj. O, na przykład ten… Ależ on sobie radzi: od razu, już w punkcie wyjścia osiągnął stanowisko, do którego ja doszedłem na samym końcu.
On od niego zaczyna. Ma szczęście.
Więc, Panie, chciałem prosić, żebyś mi pomógł. Pomógł starzeć się z większym spokojem. Z większą godnością. Starzeć się bez goryczy. To takie smutne — zgorzkniały „stary”…
Niczego mi nie obiecywano. Nic mi się nie należało. Właśnie to muszę sobie powtarzać. Kiedy wchodzi się w życie, tak łatwo jest wierzyć, że wszystko nam się należy: teraźniejszość, przyszłość, awanse… Potem, w miarę upływu lat, widać, że to były tylko marzenia. Jak w powieści.
To łaska móc to dostrzec. Łaska, za którą muszę Ci podziękować. Tylu ludzi obciąża Cię odpowiedzialnością za to, że nie zrealizowali swoich marzeń…
Panie, obym nigdy nie uważał, że to Ty odpowiadasz za moje marzenia. Tak naprawdę, czy Ty zrobiłeś tak zwaną „świetną karierę”?
MODLITWA ZNIECHĘCONEGO SZEFA
Panie, kiedyś, dawniej, chciałem, by moi pracownicy byli moimi przyjaciółmi.
Chciałem ich nigdy nie karać ani nie napominać. Myślałem nawet, że przy odrobinie szczęścia mógłbym nie mówić im nieprzyjemnych rzeczy…
Myślałem, że aby to osiągnąć, wystarczy „umieć się do tego zabrać”, i jak bardzo byłem pewien, że umiem…
Zapomniałem tylko, co to jest ludzka natura. Moja i ich.
Naprawdę są ludzie, z których nic nie da się zrobić. Kiedy mi to dawniej mówiono, uśmiechałem się… „Ależ to pesymizm! Ja to wszystko zmienię…”
Nic nie zmieniłem. Naprawdę są tacy ludzie, z których absolutnie nic się nie da wydusić. Ludzie, z którymi trudno się żyje mimo najlepszych chęci. Pamiętasz, Panie:
O, plemię niewierne i przewrotne! Jak długo jeszcze będę u was i będę was znosił? (Łk 9, 41)
Panie, pierwszą rzeczą, jakiej muszę się od Ciebie nauczyć, jest zaakceptowanie ich takimi, jakimi są.
Brać ich takimi, jakimi są: fundamentalny akt prawdziwej miłości.
Uznać, że nie ma w nich nic pociągającego — to najdelikatniejsze, co można powiedzieć — a poczuwać się mimo to do odpowiedzialności za ich szczęście.
Uznać, że brak im inteligencji i polotu — tak jest rzeczywiście — a mimo to nie odmawiać im szacunku.
Uznać, że zawsze uważają się za pokrzywdzonych, zawsze okazują brak zaufania, nawet jeśli zrobiłem wszystko, co mogłem, żeby być sprawiedliwym.
Nigdy nie mówić sobie, że „oni” nie zasługują na aż tyle.
Panie, chciałem, aby mnie kochano… Albo raczej — chciałem uwodzić.
Grać rolę „szefa uwielbianego przez swoich podwładnych”…
To była literatura. Kiepska literatura.
Panie, najpierw przebacz mi, że chciałem uwodzić. A potem pomóż mi po prostu pracować dla nich.
MODLITWA PO OSTATECZNYM ROZPADZIE RODZINY
Panie, po co mam znowu myśleć dziś wieczór o tym wszystkim? Moja rodzina z dawnych czasów, nasze wzajemne pretensje i ta definitywna separacja… To stara historia.
Tyle już lat minęło, od kiedy się rozstaliśmy, tyle lat, od kiedy odszedłem, żeby nigdy nie wrócić.
Pragnienie, żeby znowu razem zamieszkać, teraz już umarło, z jednej i z drugiej strony. Przepaść jest zbyt głęboka, żeby dzięki czyjejś dobrej woli dało się ją zasypać.
Kiedy rozstanie następuje po jakimś nieporozumieniu, po gwałtownej scenie, jest jeszcze jakaś nadzieja.
My rozstaliśmy się w milczeniu.
Nie było awantur. Miłość umarła. Oni i ja położyliśmy kres jej powolnej agonii.
Agonii trwającej dwadzieścia lat, spowodowanej naszą nieuleczalną głupotą, ich i moją.
Dwadzieścia lat prawie niezauważalnych drobnych konfliktów, wszystkich drobnych nieporozumień — och! to było nic, ale nic, które zabija miłość.
Panie, jest za późno. Za bardzo się już oddaliliśmy. I przyzwyczailiśmy się do tego, że nie chcemy się już nigdy widzieć.
Każde działanie obudziłoby znowu nasze cierpienia. Nie da się niczego cofnąć: trzeba było wcześniej zdać sobie z tego sprawę. Wcześniej, kiedy nie było jeszcze za późno, żeby kochać.
Jest tak czasem, wiesz to, Panie, że miłość wymaga ciszy, czekania w ciszy i pokoju.
Trzeba czekać, aż Ty wszystko naprawisz. Później, dużo później i z pewnością nie na tym świecie, gdzie, choć przebaczamy sobie na odległość, wszystko nas dzieli, i to na zawsze.
Ludzie powinni wystrzegać się nienawiści. Nawet na miłość nie starcza nam przecież czasu! (Maxence van der Meersch)
Ale daj, Panie, tak im, jak i mnie, rozróżniać rezygnację i obojętność.
Żebyśmy umieli dźwigać, jedni i drudzy, ze spokojnym męstwem, aż do końca, żal, że za mało kochaliśmy.
MODLITWA W TRUDNEJ SYTUACJI MATERIALNEJ
Panie, zrobiłem właśnie rachunki. Teraz, przed Tobą, spróbuję odnaleźć trochę pokoju i ciszy. I także trochę godności.
Tej godności, którą zżera mi dwadzieścia lat żmudnych obliczeń, „żeby związać koniec z końcem”.
Tego spokoju, którego za każdym razem pozbawia mnie strach, że w tym miesiącu „nie dam rady”.
Tego spokoju, który tak trudno zachować, gdy widzi się, jak głodowa pensja topnieje pomimo najskromniej zaplanowanych wydatków.
Panie, to właściwie nie nędzy tak się boję. W gruncie rzeczy zawsze jakoś tam będę żyć, lepiej czy gorzej.
Boję się upadku. Prawdziwego.
Że będę myśleć tylko o pieniądzach, właśnie dlatego, że ich nie mam.
Że będę bez przerwy przeprowadzać łatwe porównania z innymi, z tymi, którzy te pieniądze zarabiają. I będę to robić setki razy dziennie, przed wszystkimi wystawami i stoiskami.
Panie, boję się też zazdrości. Tego, że powiem jak tylu innych z niedobrym uśmiechem: „Oni to mają szczęście…”
Że będę nienawidzić.
I przy tym wszystkim, Panie, odkryłem, że jestem skąpy. Tego wstrętnego małego odkrycia, dokonanego dziś rano, nie mogę zapomnieć.
Dlatego mówię Ci o tym wszystkim. Żeby Cię prosić o łaskę prawdziwej godności.
MODLITWA CZŁOWIEKA ZMĘCZONEGO ŻYCIEM
Panie, wstając dziś rano, powiedziałem sobie, że będzie tak samo jak w inne dni.
I rzeczywiście, było tak samo.
Pojechałem tym samym metrem jak co dzień, przeczytałem takie same obłudne rozważania w prasie na temat nie zmieniającej się sytuacji międzynarodowej.
Wszedłem po tych samych nijakich schodach i na biurku zastałem takie same dokumenty do przejrzenia — dokumenty, które nie zmieniają się od teraz już blisko dziesięciu lat.
Dziewczyna w centrali była ta sama, tak jak kierownik działu personalnego. Miny mieli takie jak co dzień, jak każdego dnia, kiedy nie oczekuje się niczego specjalnie nowego.
W południe zjadłem to samo co zwykle w poniedziałek.
Potem wróciłem do biura i pracowałem do szóstej.
Przed chwilą przyszedłem do domu i powiedziałem sobie, że jutro będę musiał znowu robić to samo.
Panie, jestem tym wszystkim zmęczony.
Marzyłem o czymś innym. Marzyłem, że kiedyś będę prowadził życie aktywne, ruchliwe, pełne wrażeń i niespodzianek.
To były marzenia. Ale jednak ciężko jest otrząsnąć się z marzeń.
Nigdy nie będę niczym innym, niż jestem.
O, wiem dobrze, że inni byliby zupełnie zadowoleni w mojej sytaucji.
Na pewno. Ale to w niczym mi nie pomaga.
Panie, pozwól mi w ten wieczór wyrazić to moje znużenie, to pragnienie ucieczki. Komu to powiem, jeśli nie Tobie?
Nikt by nie zrozumiał. Powiedzieliby: „Na cóż on się skarży?” I mieliby w pewnym sensie rację. To przecież całkiem normalne: mężczyzna, który wykonuje swoją pracę.
No wiec powiem o tym tylko Tobie.
Nie proszę Cię, żebyś coś zmieniał. Nie. Nie potrzeba zmieniać mojego życia. To mnie trzeba zmienić.
Panie, pomóż mi mniej przyglądać się sobie samemu.
Pomóż mi zobaczyć, że są też inni ludzie, inni niż ja. Którym codziennie też przydarza się to samo.
Modlitwy zniechęconych.
Jutro próba medialna, potem pierwsza generalna, we czwartek i piątek już próby z publicznością. W sobotę premiera. Premiera ” Raju dla opornych” w Teatrze Polonia. Zapraszam.