Pauliny i Balbiny - wszystkiego dobrego
Hiroszima. Muzeum. Atak nuklearny 6 sierpnia 1945 roku o 8:15….”
Tutaj dziś setki młodzieży w muzeum i w parku dookoła muzeum, przesuwający się w absolutnej ciszy, bez półuśmiechu nawet, w żadnej sytuacji, bez żadnego prywatnego spojrzenia, gestu.
Pauliny i Balbiny - wszystkiego dobrego
Mijajima. Itsukushima.
Natalii i Eligiusza - wszystkiego dobrego
Reset w Japonii.
Szukam samurajskich spodni na Warszawę.
Natalii i Eligiusza - wszystkiego dobrego
Od rana podróż do Hiroszimy i kolejna świątynia po drodze, czytanie wiadomości z Polski i marzenie żeby wszystkie pomniki pana Kaczyńskiego stanęły w jednym miejscu. Tu pomnikom bóstw zakłada się śliniaki, czapeczki jako dowód matczynej miłości, my ubieramy w koszulki z napisem KONSTYTUCJA jako dowód troski i niezgody na jej łamanie i nieszanowanie. Dziwny ten świat.
Andrzeja i Konstantego - wszystkiego dobrego
Takamatsu i chyba najpiękniejszy ogród Japonii. Ogród sosnowy. www.tenryuji.com
Wspaniały.
Wczoraj w Warszawie w Och-Teatrze podobno sukces. „Osy” podobały się bardzo. Gramy teraz dość długo, tylko chyba nie ma biletów na grudzień, ale można kupić, także na stronie internetowej, na styczeń. Zapraszamy. www.ochteatr.com.pl nacisnąć czerwony znaczek bilety.
Błażeja i Saturnina - wszystkiego dobrego
Japonia dzień szósty. Wciąż Kyoto i okoliczne świątynie. Dziś Nara. Jutro jedziemy dalej.
W Warszawie premiera spektaklu Iwana Wyrypajewa „0sy” w Och-Teatrze, a ja tutaj. Ale wszystko dobrze, spektakl widziałam przed wyjazdem. Dobrego wieczoru. Bogatych wrażeń.
Przeczytałam przez ostatnie lata prawie wszystkie dostępne książki Murakami, bardzo go lubię, ale dopiero teraz, tutaj, zaczyna mi się wszystko składać w głowie.
Grzegorza i Zdzisława - wszystkiego dobrego
Dzień dobry z Japonii. Chodzę sobie oglądam i nie mogę się napatrzeć. Cisza dodatkowo w tym uprzejmym kraju niebywała. Wszystko ciche. Całe wielkie gromady dzieci w mundurkach szkolnych , w muzeach i parkach zwiedzają w ciszy, bez słowa, bez popychania się, choć także bez śmiechu. Ludzie cisi, samochody ciche, na skrzyżowaniach brzęczą ptaszki mówiące że można przejść, w pałacu Shoguna grają delikatnie podłogi przy stąpaniu, żeby nie zakradł się po cichu wróg lub morderca. Nawet małe dzieci nie płaczą….to jest niebywała ulga po naszych warszawskich bałaganach, także dźwiękowych, a z drugiej strony trochę to przeraża. 40 osobowa grupa młodzieży która idzie parami w ciszy to naprawdę wzbudza niepokój….
Dzieci na rękach, psy w wózkach, jak dzieci, wszystkie psy w ubrankach. Dzieci przytulone do matek i ojców śpią.
Grzegorza i Zdzisława - wszystkiego dobrego
Kyoto i obok …
Waleriana i Maksymiliana - wszystkiego dobrego
Kolejny dzień w Japonii. Kyoto. Jedzenie mi nie idzie, a poza tym … napatrzeć się nie mogę. Kraj zmęczonych, śpiących ludzi, w pociągach nawet dzieci w mundurkach wracające ze szkoły śpią. W teatrze śpią, w hotelach w recepcji śpią, na dworcu śpią. Ja nie śpię i z daleka od „moich baranów” co najważniejsze, bo można spojrzeć z dystansem. A jak pisała A. Osiecka po 6 latach nic już nie jest tragedią. Jutro nowe atrakcje a ja uczestniczę tylko połową siebie bo myślę, zobaczymy co wymyślę.
Konrada i Sylwestra - wszystkiego dobrego
Troszkę zdjęć dzisiejszych z pozdrowieniami.
Konrada i Sylwestra - wszystkiego dobrego
Jest! Jedziemy dalej do Hakone.
Jeden z moich towarzyszy podróży na śniadanie powiedział nam że zależymy od rozszerzania wszechświata i że czarne dziury tak naprawdę są szare. No to jest wiadomość na czerwony pasek tvn!
Erazma i Katarzyny - wszystkiego dobrego
Tokyo cd.
Jana i Flory - wszystkiego dobrego
Tokyo. 200 gramów mięsa za 169 $ i melon za 320 $. Rafinada jedzeniowa. Ryż, który nie może być starszy niż dwa dni! O ryżu! stojący latami na polskich półkach! Nie poszłam po napatrzeniu się na to wszystko na kolację, tylko spać.
Jana i Flory - wszystkiego dobrego
Zmęczona w Tokyo
Marka i Cecylii - wszystkiego dobrego
Wczoraj po spektaklu 32 OMDLENIA, miałam zaszczyt odebrać z rąk przedstawicieli ZASPu bardzo prestiżową nagrodę GUSTAWA.
Bardzo dziękuję, za tę nagrodę, wielka to dla mnie radość i honor.
ZASP-Stowarzyszenie Polskich Artystów Teatru, Filmu, Radia i Telewizji
Kapituła Nagrody GUSTAW zadecydowała o wyróżnieniu
KRYSTYNY JANDY
najważniejszą nagrodą ZASP-Stowarzyszenia Polskich Artystów
Teatru, Filmu Radia i Telewizji
za szczególne zasługi dla środowiska teatralnego,
ale przede wszystkim za znaczący wkład w budowanie świadomości społecznej
ze specjalnym uwzględnieniem kobiet w każdym wieku,
reprezentujących wszelkie grupy społeczne,
z wykorzystaniem wartości kultury narodowej
i niejako przy okazji przyczyniając się,
w sposób nie dający się przeliczyć na finanse,
do promocji kultury polskiej w świecie.
Krzysztof Kumor
Przewodniczący Kapituły Członków Zasłużonych
ZASP-Stowarzyszenia Polskich Artystów
Teatru, Filmu, Radia i Telewizji
Warszawa’ 20l8
Janusza i Konrada - wszystkiego dobrego
Gramy w Teatrze Polonia 32 OMDLENIA. Ignacy Gogolewski, Jerzy Stuhr i ja. Jeszcze jutro.
Grzegorza i Salomei - wszystkiego dobrego
Ja w Lubinie z ZAPISKAMI Z WYGNANIA, a w TVP KULTURA niedziela ze mną. Zapraszam. Podobno pokażą dwa filmy PARĘ OSÓB MAŁY CZAS i GOLEM. Miła rozmowa w studio.
Goście: Maria Seweryn, Andrzej Domalik, Wojciech Malajkat, Szymon Majewski, Jacek Borcuch, Rafał Rutkowski oraz Agnieszka Przepiórska i Piotr Machalica.
Gertrudy i Edmunda - wszystkiego dobrego
To ta czasem cudem wyrwana godzina w południe, po to, żeby moment porozmawiać i dać znać, że się wciąż jest razem i myśli i jest. U Ewy Gruszeckiej w Jej restauracji, po opowieściach, malinach pod koglem-moglem na ciepło i licznych wzajemnych poradach zdrowotnych i życiowych. Spotykamy się tam dwa razy do roku, za to od 20 lat.

Michelle Obama, Becoming. Moja historia. Wydawnictwo Agora. Polska premiera książki 13.02.2019
Stanisława i Mikołaja - wszystkiego dobrego
13.02.2019 ukaże się książka na którą czekam. Pani Obama podobno dziękuje w niej metodzie in vitro za obie córki. Bardzo mnie to poruszyło.
Bartłomieja i Marcina - wszystkiego dobrego
Newsweek – 5 listopada 2018
ALEKSANDRA PAWLICKA – WYWIAD Z KRYSTYNĄ JANDĄ DLA TYGODNIKA NEWSWEEK
WIELKIE SŁOWA MAJĄ MOC
Czy słowo „niepodległość” zużyło się politycznie?
Ja jestem z teatru, z literatury i wielkie słowa nie mogłyby wiarygodnie wybrzmieć na scenie, nie mogłyby ze mnie wyjść, gdybym w nie nie wierzyła. Nawet jeśli ktoś uważa, że to naiwne lub idealistyczne, one wciąż mają dla mnie moc i głęboki sens. Jednym z takich słów jest niepodległość. Innym wolność, niezależnie od tego, co się z tą wolnością po 1989 roku nawyrabiało.
Wierzyła pani, że wolność uzyskana w ’89 została nam dana raz na zawsze?
A kto nie wierzył? Oczywiście, wiedziałam, że będzie trudno, że koszty społeczne będą bolesne, nagraliśmy od razu taki spot, który był emitowany w telewizji na okrągło: „Jesteśmy wreszcie we własnym domu. Nie stój, nie czekaj. Co robić? Pomóż!” Byłam święcie przekonana, że po takich jak nasze doświadczeniach historycznych tylko idiota może dać sobie odebrać wolność. Tak długo o nią walczyliśmy, tak długo o niej marzyliśmy, tak wiele było w naszej historii okresów zniewolenia, że nie tylko nie pozwolimy jej sobie zabrać, ale już na pewno nie zepsujemy jej sobie sami.
No i co?
No i jestem rozczarowana. Rozczarowana… trudno mi nawet nazwać czym… (długa chwila zamyślenia).
Chyba najbardziej brakiem ideałów, bo zawsze wydawało mi się, że są wartości nie do podważenia, a dziś wygrywa podłość, kłamstwo, małość, interesowność, koniunkturalizm. Jestem rozczarowana tak infantylną nieumiejętnością docenienia tego, cośmy od losu dostali. Czy naprawdę nigdy nie zaczniemy uczyć się na własnych błędach? No i co się zrobiło z ludźmi! ?
Pracując za granicą, zawsze się cieszyłam, spotykając Polaka. Wiedziałam, że będziemy mieli o czym rozmawiać, bo myślimy podobnie, bo czytaliśmy te same książki, dźwigamy ten sam bagaż doświadczeń. A dziś? Dziś mam 66 lat i poczucie, że więcej mnie z moim rodakiem może dzielić niż łączyć. Wolę więc nie rozmawiać. Coraz częściej milczę. I się nie uśmiecham.
Napisała pani ostatnio w swoim internetowym dzienniku: „Dostałam tytuł Człowieka Wolności i Medal Karola Wielkiego za wkład w zjednoczenie Europy na polu sztuki. Pilna uczennica wielkiej zmiany. Anyway, 29 lat minęło od zmiany. I po co ja to piszę? Ja, zasłużona dla Polski Ludowej i III RP, a teraz opluwana. Po co piszę? Z bezsilności”.
Nie chodzi o mnie. Gdy obserwuję, jak poniżani się ludzie wybitni, z niekwestionowanym dorobkiem, i jak nie potrafią się bronić się przed chamstwem i prymitywizmem, bo w życiu nie zakładali, że przyjdzie im się z czymś takim konfrontować, to czuję bezsilność. Gdy ktoś do mnie pisze: „Wypier… k… z tego kraju, jak ci się nie podoba”, to zastanawiam się, czy ten ktoś zrobił więcej dla Polski niż ja? Założyłam fundację, dwa teatry, którymi mogłaby się pochwalić każda europejska stolica, daję pracę wielu ludziom, 400 aktorom. Gramy 880 razy w roku. Z minimalną pomocą państwa. I co? Tylko wypierdalaj?
Gorycz?
Gdy wchodzę do miejsc publicznych, takich jak szpital czy kino, nie czuję się najlepiej. Nigdy wcześniej tego nie miałam. Zawsze byłam bardzo towarzyską osobą, takim zwierzęciem zachłannym na żarty, na radość, na śmiech, na życie, a teraz wolę być sama. Zakopałam się w teatrze, w książkach. Od prawie trzech lat jestem praktycznie w swoim wolnym czasie na emigracji wewnętrznej. Te rozmowy bolą, te oczywistości, gdy trzeba na nowo tłumaczyć i uzasadniać, że białe jest białe. Dlaczego? Co się stało? Przecież to było oczywiste?
Bo żyjemy z zalewie kłamstwa i jeśli nie będziemy dawać odporu, kłamstwo stanie się rzeczywistością.
Jestem tym przerażona. Wie pani, że jeśli kłamstwo stanie się rzeczywistością i my się na to zgodzimy, to sztuka też przestanie istnieć?
Nawet jako rodzaj sprzeciwu?
Sztuka wymaga prawdy. Zakłamana do nikogo nie przemówi, nikogo nie poruszy. Atakujące nas zewsząd kłamstwo ma wpływ na wszystko. Na miłość, na macierzyństwo, na przyjaźń, na zaufanie, od którego zależą nasze relacje. To tak, jakby ktoś odbierał nam możliwość w jakikolwiek sposób harmonijnej egzystencji. A jednocześnie myślę: „Boże jaka ty jesteś naiwna! Przecież zawsze widziałaś, że człowiek generalnie nie jest całkiem dobry. I tak dałaś się zaskoczyć?”. No dałam. Żyłam w nadziei, że zmierzamy w dobrym kierunku, z błędami wiadomo, ale do przodu. A teraz świadomość tego, dokąd zmierzamy, napawa mnie dojmującym smutkiem.
A dokąd, pani zdaniem, zmierzamy?
Do komunizmu. To ma być kraj katolicko-narodowy! Nikt nic lepszego niż liberalna demokracja nie wymyślił. Miała być dyktatura demokracji, a jest zdobyta podstępem dyktatura jednej partii. Zresztą nie chce się mądrzyć, polityka to nie moja domena, ja tylko czuję każdą komórką swojego ciała i serca i umysłu, że nie chcę tego co się wyrabia.
Mój ojciec, inżynier, zbrojeniowiec przez całe życie martwił się tym, czy Polska zdoła oddać dług narodowy. Śmiałam się z niego i mówiłam: „Tato, przestań wreszcie liczyć ten dług narodowy!”. A dziś sama się martwię tym, czy zdołamy naprawić to, co zostało w ostatnim czasie zepsute. Wszystko tak nagle się cofnęło.
Ma pani poczucie straconej szansy?
Straszne. Urodziłam się w 1952 roku, w moim pokoleniu wciąż żywa była spuścizna wojenna, a tym samym pokój był traktowany jako największy skarb. Dorastałam w komunizmie, w którym dominowało przekonanie, że skarb pokoju trzeba słono opłacić sowiecką niewolą. Dlatego, gdy nagle dostaliśmy i skarb pokoju, i skarb wolności, to wydawało mi się, że większego szczęścia już być nie może. Tylko trzeba pracować, mądrze to urządzić i zdać się na światłych, rozsądnych, mądrych ludzi. I nie ludzi , którzy będą mi mówili jak mam żyć, myśleć, czuć i postępować, bo to wiem, ja się siebie nie wstydzę. Ale teraz czuję się jakbym była chora. Jakbym miała raka, którego nie mam. Takiego mentalnego raka. Czuję, jakby coś się dla mnie skończyło. Jakbym straciła nadzieję, że nawet jeśli uda się wyzdrowieć, to nigdy już nie wrócę do stanu, w którym byłam jeszcze niedawno. Byłam taka dumna z tej nowej Polski.
Odebrano pani tę dumę?
Zawsze myślałam: dopóki żyję, muszę gardę trzymać wysoko. Nawet w tych najcięższych chwilach, gdy umierały bliskie mi osoby, gdy przeżywałam ból i żałobę, ostatecznie zwyciężało życie, bo żyłam w perspektywie jasności. I nagle tę jasność zaczął pochłaniać mrok.
Jak mu się przeciwstawić?
Moja 90-letnia mama siedzi przed telewizorem i patrzy, i liczy, i sumuje hańbę, kłamstwa niegodziwości i ciągle powtarza: „Żebym ja tylko zdążyła dożyć znów innej Polski”. Pamiętam, jak Danusia Szaflarska żaliła się, że nie pozwolą jej umrzeć w wolnym kraju, w poczuciu, że wszystko ma ład i sens. Przecież to jest okropne – zabierać ludziom nadzieję.
Stasiek Tym dowcipnie, jak to on, napisał, że musi teraz bardzo o siebie dbać, pilnować brania leków, bo trzeba dożyć prawdziwie dobrej zmiany.
Otrzymała pani ostatnio nagrodę na Festiwalu Prapremier w Bydgoszczy za spektakl „Zapiski z wygnania” i kreację, która „przywraca sens i powagę obywatelskiemu zaangażowaniu artysty w sprawy publiczne”.
Myślałam, że powie pani o nagrodzie im. Mordechaja Anielewicza, którą dostałam też za tę rolę i z której jestem bardzo dumna. Dostałam nagrodę za umiejętność współodczuwania, czy może być piękniejszy tytuł? Spektakl opowiada o Marcu 68 roku, ale kończy się siedmiominutowym filmem z marszy 11 listopada urządzanych w ostatnich latach przez środowiska prawicowe, narodowe. I nagle to, o czym opowiadam ze szczegółami przez półtorej godziny, ożywa we współczesności. To zestawienie jest przerażające. Gdy kończymy, widownia milczy. Nie powinniśmy się chyba nawet kłaniać, bo jak się kłaniać, po czymś takim?
Czy nie ma pani wrażenia, że została naznaczoną rolą Agnieszki z „Człowieka z marmuru” na wieczną bojowniczkę nigdy nie schodzącą z barykady?
Nie daj Boże! Ja tego nie planuję. Role-manifesty wyfruwają ze mnie jak niekontrolowany ptak. One po prostu muszą się w moim życiu wydarzyć. Inna rzecz, że doskonale orientuję się w tym, co dzieje się w Polsce. Codziennie siedzę po parę godzin w Internecie, czytam jedną i drugą stronę. Aż czasami przychodzi opamiętanie i pytam wtedy samą siebie: „Czy ty nie zwariowałaś?” Ostatnio załatwiłam się na cały tydzień wspomnieniami Nadii Sawczenko opisującej swoją głodówkę w rosyjskim więzieniu. Przed oczyma od razu stanął mi Ołeh Sencow. „Boże – myślę – czy nie mogłabyś poczytać Stendhala albo ukochanego Prousta, którego na nowo właśnie przetłumaczono?” No nie mogę. Żyję w kraju zagrożenia, podskórnie sączonego niepokoju, w kraju będącym w stanie emocjonalnej wojny i podświadomie wybieram treści opisujące taki stan. Gdy idę na demonstrację, widzę ludzi, których trzepie wewnętrznie, tak samo jak mnie.
Te emocje wyczuwa pani także w teatrze w czasie przedstawień?
Wciąż gram opowieść Danuty Wałęsowej, spektakl, który zrobiliśmy sześć lat temu, ale ostatnio nabrał nowego znaczenia. Kończę kwestią: „A czego bym chciała? Chciałabym, żeby Polska była szczęśliwa”. Wypowiadając te słowa uświadamiam sobie za każdym razem, że ta puenta brzmi dziś zupełnie inaczej. W pierwotnym zamierzeniu była szczęśliwym finałem historii kobiety na tle historii Polski. Wybór tekstów z książki Danuty Wałęsowej wygłaszam, stojąc twarzą do widowni, a za moim plecami wyświetlany jest film Janusza Zaorskiego, zmontowany z dokumentów opowiadających o polskiej drodze do wolności. Dziś wszyscy, ja na scenie i publiczność na widowni, mamy poczucie, już nie dumy ale straty i wielkiego żalu. Zdarzyło się, że ludzie przynieśli do teatru flagi, transparenty. Rozwinęli je na koniec przedstawienia, w ciszy.
Powiedziała pani, że wierzy wciąż w wielkie słowa. Co ukształtowało w pani taką postawę?
Zaczęło się w liceum plastycznym, które było kompletnie apolityczną szkołą w czasach, gdy wszystko wokół było polityczne. Mieściło się w Podchorążówce, w Łazienkach. Zajmowaliśmy się malowaniem, rzeźbą, upiększaniem świata, żadnej akademii ku czci. Chcieliśmy obłożyć Pałac Kultury ligniną, polać wodą i posadzić rzeżuchę, żeby zamienił się w wielką, zieloną górę. To była egzemplifikacja tego, co mieliśmy w głowie. Potem, z tym wewnętrznym imperatywem upiększania otaczającej nas siermięgi, trafiłam do szkoły teatralnej. I tam zaczęłam uczyć się wielkich słów. Zaczęłam wkładać w swój organizm takie uczucia jak przyjaźń, miłość, złość, bo przecież nikt nie myśli o tym, jak to wygląda, kochając, a student szkoły teatralnej musi sobie to uświadomić, aby móc taki stan zagrać.
I gdy nauczyłam się gry, a jednocześnie byłam pełna młodzieńczej wiary w możliwość zmieniania świata, zjawił się na mojej drodze Andrzej Wajda. Zaproponował rolę Agnieszki w „Człowieku z marmuru”. Emocjonalnie byłam do tego debiutu gotowa, ale okazało się, że nie znam historii własnego kraju. Zaczęłam się jej uczyć wraz z filmową Agnieszką. I strasznie się wtedy oburzyłam. (Śmiech)
Oburzyłam?
Moja rodzina pochodzi z kieleckiego, rodzice studiowali dzięki socjalizmowi, ja jestem dzieckiem socjalizmu. Gdy przyszedł Marzec ’68 zamykano nas w liceum i nie pozwalano iść na Krakowskie Przedmieście, pod Uniwersytet. Ze szkoły musieli odbierać nas rodzice. Długo nie wiedziałam, o co w tym Marcu chodzi. Wielu ludzi nie wie do dziś. Gdy obserwuję wychodzących ze spektaklu „Zapiski z wygnania”, często słyszę: „Nie wiedziałem… nie miałem świadomości…”
Zakazaną literaturę: Gombrowicza, Bukowskiego, Sołżenicyna poznałam dopiero na studiach. „Inny świat” Herlinga Grudzińskiego czytałam pierwszy raz, robiąc „Człowieka z marmuru”. I może dlatego, że odkrycie polskiej historii przyszło tak późno, było tak zachłanne. Tak świeże. Wajda spotkany na skrzyżowaniu życia okazał się moim drogowskazem. Dalej poszłam już z nim.
Powiedział, dlaczego wybrał akurat panią do tej roli?
Zawsze odczuwałam na 120 procent. Moja babcia mówiła, że mam w sobie tzw „święte oburzenie”: na kłamstwo, na krzywdę ludzką, na krzywdę zwierzęcia. Takie odczuwanie aż z trzewi. Wajda powiedział mi kiedyś: „Dałem ci tę rolę, bo nie kłamiesz, bo wszystko co mówisz przed kamerą, wychodzi z ciebie”. Taka prosta rzecz. Wewnętrzna prawda. Ja wiem, że są role, których bym nie zagrała. Kiedyś francuska reżyserka zaproponowała mi zagranie zakonnicy mordującej dzieci zakonnic pochodzące z gwałtów. Scenariusz był ciekawy, ale kompletnie antypolski. Prosiłam o dopisanie paru scen uzasadniających to, że morduję i zakopuję w lesie te niewinne dzieci. Reżyserka się nie zgodziła i była zdumiona moją postawą i moją odmową. A ze mnie po prostu taka rola by nie wyszła. To było ponad moją możliwość bycia w zgodnie z samą sobą.
Andrzejowi Wajdzie nigdy pani nie odmówiła?
Więcej, pamiętam, gdy wystawialiśmy „Wieczernik” Ernesta Bryla, w kościele na Żytniej (to były jeszcze takie czasy, gdy instytucja kościoła była wspaniała, była z ludem i protestem) i wzywano mnie na przesłuchania. Śledczy pytał z pogardą, czy zagram wszędzie gdzie Wajda mi każe, nawet w toalecie? Odpowiadałam – tak, bo najważniejsze co się gra. Spotkanie z Wajdą, z ludźmi kina moralnego niepokoju: Bugajskim, Kijowskim, Łozińskim…, spotkanie z opozycjonistami w domu Jacka Kuronia sprawiło, że mój świat stał się właśnie taki, jak oni. To byli ludzie-płomienie.
Ryszard Bugajski, reżyser zakazanego w PRL filmu „Przesłuchanie” powiedział, że wykreowana przez panią w tym filmie postać Antoniny to „obraz człowieka, który chce być wolny bez względu na cenę, jaką musi zapłacić”.
Dokładnie tak. Myśmy naprawdę tak myśleli. I chyba myślimy.
Czy jako Polka jest pani z czegoś dumna?
Tak. Z ludzi. Z wielu ludzi. Pisarzy, poetów, malarzy. Muzyków, artystów, lekarzy, naukowców, architektów, prawników…To paradoksalne, bo mówiłam o małostkowości rodaków, ale jednocześnie jest wielu takich, dla których ideały, wierność prawdziwie i mądrość, choć są dziś w tak dramatycznej przecenie, pozostały wciąż ważne. I to cudne esprit i poczucie humoru. Abstrakcyjne myślenie. Wystarczy poczytać w Internecie jak inteligentne i lotne są komentarze wielu w kontraście do wypocin troglodytów bez myśli i serc. Z tych wielu uczciwych, rzetelnych, pracowitych, światłych ludzi, Polaków, do których trzeba wysoko podskoczyć, aby złapać ich myśl, jestem bardzo dumna.
Myślała pani kiedyś o emigracji?
Nie. Chyba nie. Mieszkaliśmy długo za granicą. Mąż robił filmy w Niemczech, ja sporo grałam. Mieliśmy piękne mieszkanie w Berlinie. Wielu przyjaciół, współpracowników, którzy nie chcieli, żebyśmy wracali i w czasie stanu wojennego to była doskonała oferta. Ale wiedzieliśmy z mężem, że jesteśmy tam tylko gośćmi. Nasze zawody, szczególnie mój, jest nierozerwalnie związany z językiem, kulturą, wiedzieliśmy że będziemy tam cenieni, ale nigdy w naszych zawodach nie będziemy elitą. Pewnego dnia mąż powiedział do mnie: zostawiłaś swoją publiczność, musisz do niej wracać. I miał rację.
Gdy stoję na scenie i mówię wiersz Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej: „… jestem jeszcze wraz z wiewiórką i pieskiem, piszę, czytam i palę, wciąż mam oczy niebieskie, lecz to wszystko tylko siłą rozpędu”, to czuję, jak ta siła rozpędu zapiera mi dech i to zupełnie z innego dziś powodu. I wiem, że widownia czuje to samo. Takie momenty: współ-myślenia, współ-odczuwania nadają temu, co się w życiu robi, sens.