Urbana i Dariusza - wszystkiego dobrego
Zapraszamy
Urbana i Dariusza - wszystkiego dobrego
Nauczyciele, jesteśmy z Wami. Tak wiele od Was zależy. To Wy wychowujecie przyszłych Polaków, obywateli, a przede wszystkim Ludzi. Trzymajcie się.
Urbana i Dariusza - wszystkiego dobrego
🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤Kazimierz Kutz🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🖤🦋
Urbana i Dariusza - wszystkiego dobrego
Teatr
Autorskie podsumowanie 2018 roku w teatrze.
1 Zapiski z wygnania, reż. Magda Umer, Teatr Polonia w Warszawie.
„My wyjechaliśmy, a wy zostaniecie z waszym antysemityzmem sami”. Wstrząsający monodram Krystyny Jandy na podstawie pamiętnika Sabiny Baral okazał się nie tylko przypomnieniem wydarzeń Marca ‘68, ale i sprawdzającą się po półwieczu przepowiednią.
Aneta Kyzioł, POLITYKA, 18 grudnia 2018
Olimpii i Łazarza - wszystkiego dobrego
Zaczęliśmy znów, jak co roku, od kilku lat, w grudniu, granie PRZEDSTAWIENIA ŚWIĄTECZNEGO W SZPITALU ŚW. ANDRZEJA. To zespół pozdrawia najserdeczniej. Będziemy grać do końca karnawału🌷
Euzebiusza i Zdzisławy - wszystkiego dobrego
Gramy w Teatrze Starym!
Euzebiusza i Zdzisławy - wszystkiego dobrego
Magda i ja . Na zawsze.
Euzebiusza i Zdzisławy - wszystkiego dobrego
Kiedy spałam, zmęczona po spektaklu zagranym na Festiwalu Boska Komedia w Krakowie, jury przyznało nam dwie nagrody, Teatrowi Polonia za spektakl i mnie za rolę. Bardzo, bardzo dziękujemy. Ja kłaniam się serdecznie obudzona dobrymi wiadomościami. Dziś gram jeszcze dwa razy w Krakowie, a po powrocie w Warszawie do czwartku. 🌹
Werdykt 11. Międzynarodowego Festiwalu Teatralnego Boska Komedia został ogłoszony o godzinie 1 rano 16 grudnia 2018 roku.
Najlepszymi przedstawieniami festiwalu zostały wybrane „Pod presją” w reżyserii Mai Kleczewskiej z Teatru Śląskiego oraz „Zapiski z wygnania” w reżyserii Magdy Umer z Teatru Polonia, które dzielą nagrodę w wysokości 50.000 zł, ufundowaną przez Prezydenta Miasta Krakowa.
W tym roku Jury podjęło decyzję przyznać aż dwie nagrody ex-aequo. Są to: nagroda za najlepszą produkcję i za najlepszą rolę kobiecą.
Jury konkursu INFERNO obradowało w składzie: ANAMARTA DE PIZARRO, IVAN MEDENICA, IGOR LOZADA oraz ANTÓNIO ARAÚJO i przyznało nagrody w dziewięciu kategoriach:
DRUGA NAGRODA AKTORSKA (w wysokości 5 000 PLN) ZA NAJLEPSZĄ ROLĘ MĘSKĄ FESTIWALU – Jan Sobolewski za rolę w Żabach.
Za wspaniałą grę aktorską, będącą przykładem świetnego zrozumienia, współpracy i zaufania, jakim wzajemnie darzą się reżyser i jego zespół w tworzeniu wyjątkowego, inteligentnego i błyskotliwego języka scenicznego. Za dogłębne przedstawienie swoją grą koncepcji artystycznej przedstawienia.
DRUGA NAGRODA AKTORSKA (w wysokości 5 000 PLN) ZA NAJLEPSZĄ ROLĘ KOBIECĄ FESTIWALU – Jadwiga Jankowska-Cieślak za rolę w Wyjeżdżamy.
Aktorka bardzo silnie zaznaczyła swoją obecność na scenie, zachowując ironiczny dystans wychodzący poza grę przedstawiającą, co zaowocowało najwyższej jakości sztuką sceniczną.
NAGRODA (w wysokości 10 000 PLN) ZA NAJLEPSZĄ REŻYSERIĘ DŹWIĘKU I MUZYKĘ – Paweł Mykietyn za pracę nad Wyjeżdżamy.
Praca reżysera dźwięku w zwycięskim przedstawieniu wyszła poza komponowanie muzyki, tworząc potężny krajobraz dźwięków. Krajobraz ten obejmuje grę na scenie, lecz jednocześnie buduje tarcia i napięcia, stając się w ten sposób autonomicznym wszechświatem.
NAGRODA ZA NAJLEPSZĄ SCENOGRAFIĘ I KOSTIUMY (10 000 PLN) – Małgorzata Szczęśniak za scenografię do Wyjeżdżamy.
Scenografia stanowi nie tylko miejsce, w którym rozgrywa się spektakl i pojawiają się bohaterowie, lecz również tło wszystkich tematów: przychodzenia i wychodzenia, przechodzenia i odchodzenia; tu rozwijają się w niezależną geografię.
PIERWSZA NAGRODA AKTORSKA (w wysokości 10 000 PLN) – ZA NAJLEPSZĄ ROLĘ MĘSKĄ FESTIWALU – Szymon Czacki za rolę w Konformiście 2029.
Choć był obecny na scenie przez niemal cały spektakl, nie koncentrował się na sobie. Jego obecność polegała na subtelnych relacjach z partnerami scenicznymi.
NAGRODA ZA NAJLEPSZĄ REŻYSERIĘ (10 000 PLN) – Michał Borczuch za Żaby.
We współpracy ze swoim zespołem aktorskim i całym zespołem, opartej na zaufaniu i zrozumieniu, reżyser opuszcza własną strefę komfortu i podejmuje ryzyko tworzenia autentycznego, dziwnego, potężnego i szczerego świata scenicznego. Ów świat mówi o polityce nie poprzez dyskurs, ale ucieleśniając go przy użyciu wszystkich elementów języka scenicznego.
PIERWSZA NAGRODA AKTORSKA EX-AEQUO (w wysokości 10 000 PLN) ZA NAJLEPSZĄ ROLĘ KOBIECĄ FESTIWALU
– Sandra Korzeniak za rolę w Pod Presją
Wykorzystując realistyczną, psychologiczną grę aktorską, zwyciężczyni wychodzi daleko poza ograniczające ją ramy, zanurzając się w świecie fikcji przynależnej bohaterce. W ten sposób nie tylko tworzy wspaniałą dramatyczną rolę obłąkanej, lecz reprezentuje tożsamość polityczną kobiety we współczesnym, pełnym ucisku świecie. Paradoksalnie to właśnie z niej emanuje wyjątkowe poczucie wolności.
– Krystyna Janda za rolę w Zapiski z wygnania
Wykorzystując literackie wzory, aktorka ucieleśnia polityczne i humanistyczne treści – nie stosując ani realistycznych bądź melodramatycznych mechanizmów, ani osądów. Jej głos – dosłownie i metaforycznie – wyraża głośny sprzeciw wobec faszyzmu, nie ferując żadnych wyroków.
NAJLEPSZYMI PRODUKCJAMI (50 000 PLN) BOSKIEJ KOMEDII 2018 roku ogłaszamy:
– Pod presją w reżyserii Mai Kleczewskiej.
Wykorzystując wysoki stopień realizmu w przedstawieniu tak aktorskim, jak i scenograficznym, nagrodzona produkcja wychodzi daleko poza emocje. Zamierzony cel osiąga poprzez multimedia, szczególny styl gry głównej aktorki oraz atmosferę dramatu. Ich połączenie daje potężny ładunek emocjonalny o politycznym wydźwięku.
– Zapiski z wygnania w reżyserii Magdy Umer
Nie uciekając się do żadnych nowych, wymyślnych form teatralnych, trzymając się jedynie doniosłego politycznie tekstu oraz fantastycznej gry aktorskiej, przedstawienie łączy doświadczenia subiektywne z pamięcią, by otwarcie mówić o ekstremizmach odradzających się nie tylko w Polsce, ale w całym świecie.
Łucji i Otylii - wszystkiego dobrego
Dzisiejszy spektakl UCHO, GARDŁO, NÓŻ przed jutrzejszym transmitowanym na żywo na platformie www.themuba.com i do kin Helios. Ukłony.
Uwaga! Strasznie tam przeklinam! To jest dla dorosłych!
Adelajdy i Aleksandra - wszystkiego dobrego
„Mogłam liczyć tylko na cud. Ale cud się nie zdarzył”. Krystyna Janda o stracie męża
Czy myślała, by ułożyć sobie życie na nowo?
Depresja? Nigdy. Załamanie? Jeśli już, to chwilowe. Dziesięć lat temu straciła męża i musiała zmierzyć się z życiem. Miała na głowie teatr, dorastające dzieci i matkę, która na szczęście była przy niej. Jak Krystyna Janda poradziła sobie z traumą po stracie ukochanego męża? Co mówiła o ich relacji? O tym opowiedziała w rozmowie z Elżbietą Pawełek w najnowszym numerze VIVY!
Znowu musiałabym mówić o polityce, a nie chcę. Wszystkie słowa, wartości, których bronimy, są tak oczywiste, tak już wykrzyczane. Ale nie milczę, bo mówienie jest moim obowiązkiem, jestem osobą publiczną. I manifestuję poglądy broniące prawdziwej, w moim pojęciu, prawdy i sprawiedliwości. A tęsknię? Za wieloma rzeczami, jak każdy.
Nigdy bym tego nie powiedziała w wywiadzie (śmiech). Zupełnie nie mogę zrozumieć, dlaczego ostatnio ludzie tak dużo mówią o swoich najintymniejszych uczuciach i bardzo osobistych planach.
Mąż ciężko chorował, właściwie mogłam liczyć tylko na cud. Ale cud się nie zdarzył. Taki był los i trzeba było nauczyć się z tym żyć. Odszedł w momencie, kiedy nasza Fundacja istniała dopiero dwa lata. Miałam wtedy dzieci wchodzące w życie i matkę, która na szczęście była przy mnie. Bardzo dużo spraw, które On brał na siebie, przyszło mi udźwignąć. Musiałam sobie z tym wszystkim poradzić. Tyle. A tęsknota za Nim to już moja bardzo, bardzo osobista sprawa. Minęło 11 lat samotności.
Słusznie, bo dałam sobie radę (śmiech).
Te wszystkie komentarze! Pogardzam tym! Ludzie lubią oceniać innych bezmyślnie. Mogłam odwołać, wszyscy by zrozumieli. Ale nawet mi to do głowy nie przyszło. Zresztą byłam w szoku, działałam instynktownie. Nic nie pamiętam z tego wieczoru, jak zresztą z wielu wieczorów późniejszych, działałam jak automat. A odwołanie spektaklu w każdej sytuacji uważam za ostateczność. Jak mówili starzy mistrzowie z mojej młodości, aktor odwołuje spektakl tylko w jednym wypadku – kiedy nie żyje. To także był Jego teatr, to On go zbudował, poświęcił mu bardzo dużo czasu i serca. I martwił się ze mną o wszystko. Nasz sukces polega też na tym, że przez trzynaście lat istnienia Polonii i siedem lat istnienia Och-Teatru nigdy nie odwołaliśmy żadnej premiery.
Och, to zdarzyło się tak dawno temu, w czasie kręcenia naszych pierwszych filmów. To było miłe, taka bezgraniczna akceptacja z jego strony. Ale potem potrafił oceniać mnie też na zimno i swoim trzeźwym spojrzeniem wiele razy bardzo mi pomógł. Nie kochał mnie bałwochwalczo, na szczęście. A sam był wielkim artystą i nigdy o tym nie mówił, nie zatrzymywał się nad sobą ani chwili. To mnie naprawdę chyba najbardziej w nim „kręciło”, ta nonszalancja w wielkości.
Nie przyszło mi to do głowy. Nikogo też nie spotkałam, kto by nasunął mi tę myśl. Zresztą nie wiem, nie rozglądałam się.
To, jak kochamy, zależy od wielkości człowieka. Edward był wyjątkowy, inny od reszty… Ale wydaje mi się, że czuł się także przeze mnie kochany i podziwiany, to oczywiste.
Olga Figaszewska • 11 GRUDNIA 2018 17:55
Czy Krystyna Janda zerwie z niezdrowym nałogiem?
„Jeśli przyszłoby mi żyć długo, chciałabym grać do końca”
Uchodzi za silą, spełnioną i pewną siebie kobietą. Czy gdyby Krystyna Janda miała jeszcze raz rozpisać scenariusz na swoje życie, to coś by w nim zmieniła? „Chyba nie. To znaczy uważam, że jestem autorką swojego życia. Wygląda ono tak, jak sobie je ułożyłam i wypracowałam. Myślę, że w 60 procentach moim życiem nie kierują przypadki. Dokonałam pewnych wyborów i takie są tego konsekwencje”, mówi w najnowszej rozmowie VIVY! z Elżbietą Pawełek. Czy czuje się samotna? Gdzie widzi siebie za dziesięć lat? Jak radzi sobie z nałogiem?
Czy ja wiem? Nauczyłam się cenić samotność i bardzo jej bronię. Nie pozwalam sobie zabrać moich chwil. Chcę je zachować dla siebie. Nie, nie czuję się samotna.
Idę do teatru (śmiech). Ale wyjście do teatru to też jest dla mnie praca. Trzeba zobaczyć, co się dzieje na innych scenach. Teraz często chodzę na spektakle z synami. W ogóle myślę, że zadanie: trzeba towarzyszyć matce jest jakimś tam dla nich tematem. Towarzyszą mi także w podróżach. Podczas ostatniej zimy poleciałam z synem na Madagaskar.
Tak, zawsze zimą jeździliśmy wszyscy na narty. Ale zaprzestałam z obawy o kręgosłup i niespodziewane urazy. Cztery lata temu odpięłam narty i powiedziałam „koniec”.
Nigdy przesadnie nie przejmowali się moim zdrowiem. Moja mama kiedyś powiedziała: „Jakbyś złamała nogę, to przynajmniej byś odpoczęła”. Generalnie mam zdrowie, siłę i wytrwałość. Może dlatego, że lubię to, co robię. Wciąż fascynuje mnie i aktorstwo, i reżyseria.
A ja wtedy będę jeszcze żyła? Kiedy umiera mąż w wieku 65 lat, a ja właśnie skończyłam 65 lat, to nie wybiega się już daleko w przyszłość. Agnieszka Osiecka umarła, mając 60 lat. Aleksandra Śląska – mając 65. Ale patrząc na Danusię Szaflarską, która przekroczyła setkę, można zachować optymizm. Jeśli przyszłoby mi żyć długo, chciałabym grać do końca. Wydaje mi się, że to, co robię, Fundacja, teatry, moje reżyserie, role – to są rzeczy naprawdę ważne. To moja misja, dla niej warto jeszcze żyć. Mamy za sobą w Fundacji bardzo ciekawy rok, który upłynął pod hasłem teatru społecznego i 50. rocznicy Marca ’68. Wystawiliśmy „Zapiski z wygnania” i spektakl o Grzegorzu Przemyku „Żeby nie było śladów”. Gram ciągle „Danutę W.”, spektakl tak naprawdę o polskiej walce o wolność, gram Callas, spektakl o znaczeniu sztuki w życiu, gram homofobkę w „Matkach i synach” – temat wielki i palący, a poza tym jeszcze kilka ról ku radości i zabawie. Superżycie z sensem.
Mimo oziębłych stosunków z obecnymi władzami zaplanowałam brawurowy sezon w naszych teatrach. Jesteśmy po premierze „Krzeseł” Ionesco, teraz „Osy” Iwana Wyrypajewa, potem „Stowarzyszenie Umarłych Poetów”, „8 kobiet”, „Almodovaria”, „Próby” Schaeffera, dwa monodramy „męskie” i na koniec duży spektakl muzyczny. Będzie się działo. W 2019 roku pewnie nie zrobię nowej roli, ale prawdopodobnie dojdzie wreszcie do realizacji „Hrabiny” Stanisława Moniuszki w Operze Bałtyckiej na 200. rocznicę urodzin kompozytora i do premiery Szekspira w Teatrze Wybrzeże. Pewnie też odbędzie się premiera filmu, który zrobiliśmy we Włoszech z Jackiem Borcuchem.
Szczęście? Szczęśliwym się bywa. Są takie momenty. Ale mam satysfakcję, bo moje życie ma sens. Nie jestem chora, moja matka żyje, dzieci mi się udały, a i wnuki zapowiadają się nie gorzej (śmiech). Nie mam takich problemów jak wielu ludzi dookoła mnie, których dzieci są za granicą, więc często są samotni i tak naprawdę mogą liczyć tylko na siebie.
To takie pytanie do kolorowej prasy? Ja nie mówię po angielsku. Znam francuski i słabo niemiecki. Zresztą nigdy mnie do Hollywood nie ciągnęło. Nie pasuję tam.
(…)
Tak lubię palić, że nawet o tym nie myślę (śmiech). Nie powinnam nawet tego mówić. Nie pozwalam się fotografować z papierosem i nie palę ani w miejscach publicznych, ani na ekranie, żeby nie zachęcać innych. W Fundacji jest zakaz palenia.
Lubię czytać książki. Jak nie przeczytam czegoś, przynajmniej kilku stron dziennie, jestem chora. Lubię żyć, w ogóle.
Banału, głupoty, niepotrzebnych krzywd i upokarzania innych. Ludzie potrafią być okrutni, okropni, źli. Ale sądząc po publiczności teatralnej, są inteligentni, wrażliwi i dobrzy.
Olga Figaszewska, VIVA ONLINE • 12 GRUDNIA 2018 13:55
„Wielokrotnie rezygnowałam z rzeczy, które uważałam za niewarte wysiłku”
Krystyna Janda szczerze o pracy. Co jeszcze w nowej VIVIE!?
Matka, aktorka, felietonistka, biezneswoman… Krystyna Janda prowadzi Fundację i dwa teatry, w których gra w tej chwili około 450 aktorów z całej Polski. Wystawiają 10 premier rocznie, sama też gra i reżyseruje. Gigantyczna praca się opłaciła. Bo robić to, co się kocha, i móc się z tego utrzymać, to luksus, jak mówi Krystyna Janda w niezwykle szczerej rozmowie z Elżbietą Pawełek. Czy miała jednak chwile zwątpienia?
No tak, jakoś od wielu lat śpię mniej, ale nie czuję się ani zmęczona, ani niewyspana. Pewnie po prostu niektórzy tak mają, nie potrzebują tak dużo snu. Korzystam z tego i dziękuję Bogu, że tak jest, bo mam więcej czasu dla siebie i innych. Moi przyjaciele często dzwonią do mnie późno, kiedy już zejdę ze sceny, po skończonym dniu. Wiecznie jest coś do omówienia, zrobienia, bez przerwy jakieś fundacyjne czy teatralne zadania po godzinach…
Wolnych? Niezależnych? Zyskujących świadomość? Walczących o swoje życie, ambicje, plany? Myślę, że dużo, na szczęście. Obudziła się w nich świadomość i rośnie cały czas. Powszechny dostęp do kultury i świata przez internet czy telewizję pokazał im, jak mogą żyć, jak powinny być traktowane. Tego już się nie da zatrzymać.
Myślę, że tematy są wciąż takie same lub podobne. Sukces spektaklu bierze się nie tylko z jego aktualności, ale też z autoironii bohaterki. Jest świadoma sytuacji, więc się buntuje, ale robi to z poczuciem humoru. Publiczności podoba się, że można tak z siebie kpić i wyśmiewać kłopoty.
Z tym nie mam problemu, nikogo nie udaję, nie znoszę pochlebstw i pustych komplementów. Myślę, że trzeźwo potrafię siebie ocenić i śmiać się także z siebie samej. Przy tym bardzo lubię i cenię kobiety. Lubię ich słabości, śmieszności i wszystko to, co robią… żeby się nie czuć upokorzonymi. Ratunkiem jest poczucie humoru. Chociaż jest coraz więcej kobiet będących paniami swego życia i losu. Kobieta kura domowa, czyli kobieta niepracująca zawodowo, której całą ambicją jest dom, dzieci i mąż, powoli odchodzi do lamusa.
Bałam się tej roli, wszyscy aktorzy wiedzą, jak trudno grać pijanego, zwłaszcza w takim stopniu upojenia alkoholowego, jaki potrzebny jest w tej farsie. Długo się zmagałam z tą rolą, ale w końcu ją pokonałam. Kasia Gniewkowska obok mnie gra równie pijaną, nasi obaj koledzy również… Mówi się, że to najśmieszniejsza z granych fars, najbardziej zabawny spektakl w Polsce, takie są recenzje. Bardzo mnie to cieszy.
W jakim sensie? W zawodzie w ogóle nie wiem, co to znaczy. Ale wielokrotnie rezygnowałam z rzeczy, które uważałam za niewarte wysiłku. W życiu? Odchodziłam, odwracałam się plecami, ale nie z powodu trudności, raczej niezgody na coś. Walczę, kiedy sprawa jest tego warta. A poddać się? Chętnie, jeśli warto, ale nigdy w sprawach pryncypialnych czy honorowych. Mam za dużo lat, żeby się nie poddawać nigdy! (śmiech).
Ale ja nie walczyłam nigdy o rolę, walczyłam raczej z rolami! A jak nie dawali dotacji dla Fundacji, starałam się robić taką sztukę, żeby przynosiła dochód. Nie jestem typem dziewczynki z zapałkami. Analizuję i wyciągam wnioski. Jak brzydko, acz obrazowo mówiło się za mojej młodości: „Nie biję się z gównem ani z koniem”. Jestem zadaniowa, jak to się teraz ładnie nazywa.
A gorsze okresy? Nie do końca ode mnie zależne? Nie traktuję ich w kategoriach słabości. Ale są takie dni, sprawy, momenty, niesprawiedliwości, oburzenia, że mam ochotę walczyć z całym światem i nie unikam wtedy niczego. Lubię te „święte we mnie oburzenia”, przywracają młodość. Ale życie wciąż na wysokim C to już nie dla mnie. Patrzę na idoli mojej młodości, „rewolucjonistów” w życiu i sztuce – nie stracili mądrości, ale bohaterowie są zmęczeni.
(…)
Płacze? Nie, broń Boże (śmiech). Myślę, że po tylu latach kariery, jeśli coś mi się nie uda, to nie będzie wielka tragedia. Prochu już nie wymyślę, wszyscy wiedzą, kim jestem. Nie mam zamiaru ruszyć z posad bryły świata. Ale spokojnie, jeszcze was czymś zainteresuję (śmiech).
Matka jest tylko jedna (śmiech). Wszystko, co się robi, jest ważne. Role, które gram. Sztuki, które reżyseruję.
I z tego się utrzymuję. To luksus.
Elżbieta Starostecka i Włodzimierz Korcz o miłości, która przetrwa wszystko. Monika Miller o tragicznej śmierci ojca Leszka Millera Jr. Krystyna Janda w optymistycznej rozmowie, jak nie poddać się losowi i robić to, co się kocha. Leszek Czajka o impulsie, który zmienił jego życie. Dramat na norweskim dworze. Poruszająca historia księżnej Mette-Marit. Kim jet kobieta, która pomogła tysiącom ludzi, a sama na pomoc nie może liczyć?
Olga Figaszewska, VIVA ONLINE, 11 GRUDNIA 2018, 14:55
http://viva.pl/ludzie/newsy/krystyna-janda-o-tearach-fundacji-i-pasji-czy-miala-kiedys-chwile-zalamania-116252-r1/
Damazego i Waldemara - wszystkiego dobrego
Dla ONET.
8 grudnia 2018
Wróciłam wczoraj po południu, po dwutygodniowym pobycie z Japonii i nie
śpię, nie wiem którą już godzinę. Najpierw jeszcze tam, źle przespana noc, jak
wszystkie tam zresztą w Japonii, na twardych klasztornych podłogach i cieniutkich
materacach. Potem kilkunastogodzinna podróż z jedenastogodzinnym lotem,
popołudnie i wieczór już w Polsce i teraz noc, cały czas bez zmrużenia oka. Jest
4:57. Nie wiem czym się to skończy i jaki będzie ten następny dzień, może dostanę
japońskich omamów, albo zacznę pisać wiersz haiku z rozpaczy.
Miałam dla Onetu pisać, o czymś innym, oburzona, bo śledziłam z Japonii
każde drgnienie polskiego życia, ale mi się nagle nie chce. Gwałtownie w tej
bezsenności, nie chcę mi się tego i o tym! Ani pisać, ani to roztrząsać, ani się tym
zajmować, po tej Japonii mam dosyć, jestem tylko zła, ale zła jakoś tak
indywidualnie, osobiście, już nie zbiorowo. Jednocześnie napadają mnie co chwila
wyrzuty sumienia, że nie powinnam, że nie mogę mieć tego gdzieś, że trzeba
napisać, że przypominanie świństw i nieprawości jest ważne, jest wspólną
powinnością, obowiązkiem… że milczenie jest zgodą, przyzwoleniem, współwiną. I
przychodzi mi do głowy – Polsko daj żyć! Parafraza dawnego hasła – wódko pozwól
żyć!
Zamykam oczy, pod powiekami mam ciągle ten dziwny kraj w którym byłam.
Biało czarną elegancję i różowe reklamy, blade twarze bez uczuć z nieskazitelnie
pięknymi jasnymi cerami kobiet. Szczupli, mali ludzie, skromni, ubogo jedzący, nie
patrzący w oczy a jednocześnie kłaniający się głęboko, innym ludziom, wagonom,
pociągom, witający w hotelach, na lotniskach, w sklepach. Sprzedawcy
odprowadzający do wyjścia aż na ulicę, podawanie karty, paszportu, dokumentu
dwiema rękoma z głębokim ukłonem i uszanowaniem w akompaniamencie miłego
zaśpiewu podziękowania. Uprzejme głosy. Kłębią mi się w głowie obrazy
niezliczonych świątyń, klasztorów, cmentarzy z figurkami ubranymi w czerwone
czapeczki robione szydełkiem, w czerwonych narzutkach, śliniakach jako symbolach
matczynej troski, z zostawionymi na grobach koralikami, prezentami, jedzeniem,
widziałam nawet kartę kredytową na jednym z grobów. Widzę setki krajobrazów,
rycin, posągów, stóp w białych skarpetach w drewnianych japonkach, w których się
robi takie małe kroczki. Dziesiątki japońskich wzorów w kolorowe kwiatki a potem
wielkie ascetyczne przestrzenie, architekturę, rozmach, fantastyczny design i obok
ohydną grafikę i tandetne reklamy znane nam z chińskich sklepów osadzonych w
Polsce. Tysiące ludzi śpiących w pociągach, na dworcach, dosłownie wszędzie.
Ludzi pracujących tak, że nie mają już ani siły ani czasu na nic, od świtu do nocy.
Przez tokijski dworzec kolejowy codziennie przewija się 2 miliony ludzi! I ani minuty
spóźnienia pociągów i drzwi do pociągu zatrzymują się zawsze precyzyjnie tam gdzie
oznaczono to na peronie, i nikt się nie tłoczy i wszyscy cicho i wszystkie „służby” w
białych rękawiczkach, łącznie z taksówkarzami a w taksówkach białe pokrowce z
koronki. Co za kraj! Wszystko skromne, celowe, karykaturalne jakby ale
funkcjonalne. Ludzie gotowi zawsze ustąpić innym i się uśmiechnąć kiedy stajesz im
na drodze. Harmonia, porządek, czystość, błądzące miłe zapachy i cisza wśród ludzi,
tylko komunikaty, instrukcje, ostrzeżenia, wszystko nagrane wysokimi kobiecymi
głosami. Ale ludzie jak niemi, nikt nie rozmawia, dzieci ciche, całe wielkie grupy
młodzieży, w muzeach, świątyniach, szkoły na wycieczkach, w jednakowych
mundurkach, spokojni, bez popychania się, chichotów, pokrzykiwania, jakby
nieprawdziwi, dziwne i aż przerażające.
Potęga gospodarcza świata, po 200 latach izolacji, od roku 1868 dogonili i
przegonili świat, a jednocześnie dookoła, trudna do nazwania prowincjonalność i za
chwilę oszałamiająca światowość i nowoczesność, gwałtowny zachwyt, choćby na
widok wjeżdżającego na stację, białego superszybkiego pociągu z głową jak
zwierzę, jak ptak, o najbardziej wysublimowanym nowoczesnym kształcie. W pociągu
znów dzieci w mundurkach szkolnych, biało czarnych, często z marynarskimi
kołnierzami, śpiące albo z otwartymi książkami. Nauka tu droga, ceniona, praca jak
religia, niektórzy straceńcy nawet pracują po 160 godzin tygodniowo, 6 dni w
tygodniu, bez przerwy, w niedzielę dodatkowo z rodzinami, z kolegami i szefem na
spotkanie, na obiad, na mityng lub zwiedzić Hiroszimę, Nagasaki, w milczeniu i znów
do pracy. Praca drogą do wszystkiego i tak ważna jak dom, rodzina i ważniejsza.
Nie mogę zapomnieć o ich krwawej historii, okrucieństwie szogunów, latach
władzy wojskowej, morderstwach i walkach, naczytałam się, a jednocześnie myślę o
najwyżej sublimacji, sztuce życia, ogrodach służących do kontemplacji, wyciszenia,
przyjemności i zabaw. Potem cesarstwo, nieprawdopodobna praca całego narodu,
wojny, bomba na Hiroszimę. Koniec. Potem znów praca, praca i…znów sztuka życia
w najwyższym wydaniu? Mają na to czas? Czy to tylko wspomnienie i tradycja? W
niedzielę jest wielu ludzi w tych ogrodach, świątyniach. Modlą się? Chyba nie. Nie są
religijni. Przy każdej świątyni wróżby do kupienia i drobiazgi na szczęście. Kupuję
wróżbę. Wszystko będzie dobrze. Zaufaj sobie i swojej intuicji.
Ogrody zachwycają mnie najbardziej, z prowadzonymi przez ogrodników,
przycinanymi drzewami, wodą, gdzie kamyki do przejścia po wodzie, wyobrażam
sobie przeszłość, recytacja wierszy, zawstydzenia, rytuał herbaty, sztuka ikebany,
uśmiechy i śmiech gejsz jak dzwonki, wino śliwkowe, sake, delikatne dania,
przysmaki maleńkie jak kostki domina, kolorowe, zapakowane w listki, serwetki,
wstążeczki i pudełeczka z laki. Pustka i pełnia. Wszystko jest i teraz. Najsłynniejszy
kamienny ogród Ryoan-ji ( ok1499), przy Świątyni Uspokojonego Smoka w Kioto, (a
muszę dodać, że ja jestem astrologicznym smokiem), to 15 kamieni, ułożonych w
pięciu grupach, w przestrzeni 30×10 m otoczonej czerwonym murem, wypełnionej
starannie grabionym żwirem. Architekt tego ogrodu podobno zastanawiał się całe
życie jak ten ogród skomponować, nie dokończył, umarł, skończył go dopiero jego
uczeń. – Ja bym im taki ogród zrobiła w pół dnia! Po co się było tyle zastanawiać –
mówię, a potem robi mi się smutno na polskie barbarzyństwo i płaskie poczucie
humoru.
Zasypiam. Widzę cały czas kobietę, w białym jedwabnym kimono malowanym
w kwiaty kwitnącej wiśni, stojącą nocą na płaskim kamieniu w wodzie. Nabiera wody
w złączone drobne dłonie i łowi w niej odbicie księżyca. To łowienie odbicia księżyca,
podczas tej podróży stało się dla mnie czymś najważniejszym. Czy może być coś
bardziej ulotnego niż odbicie księżyca z wodzie zamkniętej w dłoniach?
Siedzę w teatrze. Grają sztucznie. Wszystko skodyfikowane. Potem, cisza,
wieczór, uśmiech, ciche miłe mówienie jak śpiewanie, kobiety bezszelestne jak kotki,
podające do stołu na kolanach, obdarowujące w trakcie występów wybranych
aktorów, zawsze mężczyzn, wieńcami ze sztucznych kwiatów, po każdej scenie.
Współczesność i obowiązująca wciąż tradycja. Kłanianie się uważne, codzienne,
wcale nie pobieżne, wszyscy wszystkim i w każdej sprawie, kontemplacja zen,
wieczne pochylenie głowy, łagodny uśmiech, a gdzieś daleko w tle, nie wiadomo
dlaczego i gdzie i jak, którędy, cień okrucieństwa i bezwzględności.
Wiersze haiku:
Nigdy nie zapominaj
Chodzimy nad piekłem
Oglądając kwiaty
Deszcze wiosenne
Wyrzucony list
Gnany wiatrem miedzy drzewa
Po prostu będąc
Jestem tutaj-
W śnieżycy
Ślimaczku
Wspinaj się na górę Fuji
Ale powoli! Powoli! – Buson (1715-1783)
Zasypiam na chwilę i widzę siebie, w sukni japońskiej, z wodą w złożonych
dłoniach, szukającą możliwości złowienia odbicia księżyca. Stoję na kamieniu,
dookoła woda, jestem w białych skarpetkach, uwięziona, a księżyca nie ma, jest to
bezksiężycowa noc. Znów się budzę.
Marcina i Ambrożego - wszystkiego dobrego
Hido. Sake i podobno najlepsza wołowina. Ja już od dwóch dni jem tylko ryż, żołądek się zbuntował totalnie. Gorące źródlane kąpiele i dieta z konieczności. Wracamy do Tokio.
Czytam opowiadania Ossendowskiego o Japonii „Szkarłatny kwiat kamelii”.
Mikołaja i Emiliana - wszystkiego dobrego
Dziś w Japonii pada, ja mam zapalenie spojówek i chyba się czymś zatrułam, nic nie zwiedzam, patrzę w japoński ogród w deszczu i myślę. Ale jedno zdjęcie Wam muszę wysłać.
Kryspina i Saby - wszystkiego dobrego
Już nie wiem gdzie jestem. Pomyliło mi się. W mieście sake czyli japońskiego napoju alkoholowego ze sfermentowanego ryżu. Napiszę później jak się nazywa to miejsce. Znów śpimy w klasztorze, chodzimy w skarpetkach z jednym palcem, w kimonach, kąpiemy się w gorących źródłach i jemy na podłodze. Bolą mnie nogi i plecy. Ale kimona bardzo wygodne!
Kryspina i Saby - wszystkiego dobrego
Barbara Krafftówna obchodziła u nas swój jubileusz i 90 urodziny. Wszystkiego dobrego wielu lat jeszcze i na scenie i w życiu 🌹
Franciszka i Ksawerego - wszystkiego dobrego
Claude Debussy podobno powiedział kiedyś do kolegi kompozytora – Pamiętaj, że kołysanka powinna być skomponowana i grana tak, żeby nikt nie zasnął.
Pamiętałam o tym od zawsze. Starałam się.
Od tygodnia zwiedzam Japonię jakbym słuchała kołysanki. Czas zaczarowany, wyjęty z życia a jednocześnie chyba brzemienny w skutki, bo roztrząsam wewnętrznie wiele spraw. Bagaż problemów i wątpliwości przywiezionych z Polski, rozpakowuję wciąż tu i pakuję na nowo. Czytam jednocześnie „Kronikę japońską…”, kontempluję najsłynniejszy ogród kamienny przy świątyni Ryōan-ji „Świątyni Uspokojonego smoka”, a jestem w kalendarzu japońskim spod znaku smoka i … powoli zasypiam wewnętrznie. O to chodziło? Chyba tak. W sobotę przebudzenie.
Wikipedia: Karesansui (jap. 枯山水 ogród suchego krajobrazu) zwany również sekitei (jap. 石庭 ogród kamienny) albo ogrodem zen to kompozycja ogrodowa usypana ze żwiru, piasku i kamieni, stworzona pod wpływem estetyki zen.
W 2002 r. trzej naukowcy z uniwersytetu w Kioto: Gert J. van Tonder, Michael J. Lyons i Yoshimichi Ejima ogłosili w piśmie Nature, iż rozwiązali tajemnicę ogrodów zen. Otóż według nich, oddziałują one na podświadomość widza nie bezpośrednio poprzez widok kamieni, z których są zbudowane, ale poprzez puste przestrzenie pomiędzy kamieniami. W przypadku świątyni Ryōan-ji w Kioto w podświadomości ma powstawać obraz drzewa, którego pień przechodzi przez statuę Buddy w świątyni. Takie wykorzystanie wolnych przestrzeni wydaje się być świetną ilustracją do pojęcia siunjaty z filozofii mahajany, która głosi między innymi, że wszelkie byty są jedynie zawirowaniami pustki.
Franciszka i Ksawerego - wszystkiego dobrego
Shimonoseki. Ryby. Ryby. Tu królestwo. Słynna ryba Fugu, której wątroba i ikra jest śmiertelna, jeśli ryba ta zje wcześniej jakiegoś skorupiaka. Co roku japońska ruletka z jedzeniem ryby Fugu, przynosi kilka zgonów, ale ci szaleńcy jedzą właśnie tylko wątrobę, dla adrenaliny.
Pozdrowienia. Mówimy o tej rybie w spektaklu UDAJĄC OFIARĘ w Och-Teatrze, przyjdźcie na spektakl bo warto, gwarantuję.
Dziś wieczorem jemy fugu.
Pauliny i Balbiny - wszystkiego dobrego
W niedzielę pożegnaliśmy spektakl Alicja❤️Alicja w reżyserii Marii Seweryn grany w Och-Teatr-Cafe. Bardzo dziękujemy dwóm paniom Aleksandrom – Domańskiej i Grzelak, i wszystkim twórcom spektaklu, opiekującym się nim i Publiczności. Piękna opowieść o miłości dwóch kobiet, u nas w Och-Teatrze, została zakończona. Dziękujemy za te kilka wspólnych lat.
Pauliny i Balbiny - wszystkiego dobrego
Hiroszima. Muzeum. Atak nuklearny 6 sierpnia 1945 roku o 8:15….”
Tutaj dziś setki młodzieży w muzeum i w parku dookoła muzeum, przesuwający się w absolutnej ciszy, bez półuśmiechu nawet, w żadnej sytuacji, bez żadnego prywatnego spojrzenia, gestu.
Pauliny i Balbiny - wszystkiego dobrego
Mijajima. Itsukushima.