20
Grudzień
2023
05:40

Bogumiła i Dominika - wszystkiego dobrego

Taka niespodzianka urodzinowa: Dawid Bronish na fb:

Odkąd pamiętam ciągnęło mnie do dużych miast. Zawsze siłą napędową była kultura. Fascynacje rodziły się dzięki filmom, książkom, muzyce. Kiedy jako nastolatek obejrzałem „Matkę swojej matki” w reż. R. Glińskiego – zwariowałem. Rola głównej bohaterki była dokładnie napisana pod mój odjechany, pełen buntu gust. Barwna, nieprzystosowana, na zmianę toksyczna i ujmująca, wyjęta rodem z filmów Almodovara, ale umieszczona w naszej juz niePRLowskiej, choć wciąż dość szarej Polsce. Następnie trafiłem na „Kochanków mojej mamy” R. Piwowarskiego, z jeszcze bardziej destrukcyjną, choć próbującą być szczęśliwą bohaterką, czy w końcu na jej debiut reżyserski, czyli „Pestkę”, opartą o powieść Anki Kowalskiej, gdzie wykreowała fatalnie zakochaną kobietę. Co to są za role! Co to są za filmy! Wyczekiwałem emisji w tv i wpatrzony w ekran przeżywałem każdą scenę. W końcu do mojego rodzinnego Kalisza, na najstarszy festiwal sztuki aktorskiej w kraju, przyjechała TA aktorka. Siedziałem w pierwszym rzędzie i nie wierzyłem, że za chwilę wyjdzie na scenę. Zobaczyłem monodram „Ucho, gardło, nóż”, gdzie zagrała kobietę przeżywającą posttraumatyczny syndrom po wojnie na Bałkanach. Wstrząsający tekst przepleciony komicznymi wstawkami. Utwierdziłem się, że taka skomplikowana narracja, ten rodzaj ekspresji, najbardziej mnie dotyka. Był maj 2008 roku. 15 lat temu – kiedy?! Jestem szalenie wdzięczny losowi, że od tego czasu mogłem oglądać na scenie Krystynę Jandę już wręcz trudną do zliczenia ilość razy. Kiedyś dobrnąłem do 30-tu. Później przestałem liczyć. Te sposobności są teraz znacznie rzadsze, ale podążanie za jej artystyczną drogą, obserwowanie odwagi decyzji, trzymania na głowie swojej Fundacji, słuchania absolutnie rozbrajającego humoru, ale i wzruszenie jaką wielką miłością i czułością darzy nestorki i nestorów sceny, jest dla mnie wyznacznikiem klasy i mądrości. Dzisiaj obchodzi swoje urodziny. Moje pielgrzymki za nią po Polsce mają wiele anegdot, które z radością kiedyś opowiem. Pani Krystyno, proszę nam trwać w zdrowiu, szczęśliwym kraju i wciąż z niegasnącym apetytem na życie oraz granie!

20.09.2009, Pałac Poznańskich, Łódź

Krystyna Janda TEATR POLONIA OCH-TEATR

#krystynajanda #ikona

08
Grudzień
2023
05:24

Marii i Wirgiliusza - wszystkiego dobrego

Dziś wyjazd do Łodzi i tam SHIRLEY VALENTINE a po spektaklu spotkanie z publicznością, jak my to nazywamy żartobliwie – spotkanie z ciekawym człowiekiem.

Czy ja jestem ciekawym człowiekiem?  Coraz bardziej zamkniętym, to pewne. Powolne ciemnienie malowideł – jak teraz nazywam swój czas. No ale dziś Shirley i radość dla wszystkich. Kulejąca Shirley, bo wciąż po złamaniu noga mi dokucza.

Jutro od rana próba w Teatrze Polskim, reżyseruję tam DOM OTWARTY Bałuckiego a o 15:00 w Muzeum Literatury na Starym Mieście, czytam listy Wisławy Szymborskiej do Kornela Filipowicza, których to właśnie dzisiejszej nocy robię wybór. O 14:00 inauguracja Roku Wisławy Szymborskiej a potem listy. Kocham, tęsknię, czy nic się nie zmieniło? …..ach te zakochane kobiety!

Wieczorem  POMOC DOMOWA w Och- Teatrze, w niedzielę też  a w poniedziałek i wtorek MY WAY.

Wszyscy czekają na poniedziałkowe obrady sejmu i na zmiany, ja..to co się stanie i jak to się stanie zobaczę w nocy, bo cały dzień pracuję.

Życzę  Państwu Nowej Polski, Dobrego grudnia, Miłych rodzinnych Świąt i Nowego Roku pełnego nadziei na przyszłość.
Oby nam się…. Tfu, tfu, na psa urok!

15
Listopad
2023
22:31

Alberta i Leopolda - wszystkiego dobrego

Zamieszczam nasz repertuar na grudzień. Zachęcam do przywitania z nami Nowego Roku.
Wszystkie bilety na stronach
www.teatrpolonia.pl

www.ochteatr.com.pl

Od kilku dni „ przyspawana „ do ekranu telewizora, nie mogę się oderwać. Jak wynika ze statystyk , Wy również.
Patrzę jaśniej w perspektywę przyszłości.
Serdecznie pozdrawiam .

Jutro zaczynam próby w Teatrze Polskim. Będziemy pracować nad DOMEM OTWARTYM Bałuckiego. Premiera planowana na 27 stycznia 2024.

Lubię 4 choć podobno moja cyfra to 9

Powoli  się starzeję ze spokojem i niejaką przyjemnością. Złamanie nogi, chodzenie o lasce przybliżyło mnie jednym skokiem. Dużo przemyślałam zatrzymana w biegu.
Wszystkiego dobrego.

W Teatrze Polonia trwają próby do NA RAUSZU w reżyserii i z rolą Marcina Hycnara.

Na początku grudnia zaczyna próby GENIUSZA Jerzy Stuhr.

W Och-Teatrze  wkrótce początek prób do CIEMNEGO GRYLAŻU Stanisława Tyma i Jerzego Dobrowolskiego w reżyserii Cezarego Żaka.

Jutro  gram SHIRLEY, pojutrze BIAŁĄ BLUZKĘ.

03
Listopad
2023
06:13

Sylwii i Huberta - wszystkiego dobrego

Chochlik kulturalny:

Trzydzieści trzy lata temu Krystyna Janda po raz pierwszy oficjalnie stała się „Shirley Valentine”. Niesłabnąca popularność tego spektaklu każdego artystę wprawiłaby w osłupienie. Bo w końcu ile razy można stawać się tą kobietą, która na przekór światu pojedzie do Grecji i bedzie wcinała oliwki, chociaż szczerze ich nie znosi? Ile ziemniaków można obrać na scenie, ile jajek usmażyć? Niby obudzona w środku nocy Janda mogłaby być Shirley na zawołanie, ale przecież to się może znudzić. Faktem jest jednak, że kiedy pojawia się na scenie, nie ma żadnych wątpliwości: to nie Janda a Shirley Valentine, Po prostu. Prawdziwa do bólu, trochę śmieszna, trochę smutna. Identyfikują się z nią kolejne pokolenia kobiet i mężczyzn. Wszystkim im Janda daje nadzieję, że jeszcze będzie piękniej.

Słuchając Shirley, jej opowieści o znienawidzonej, a potem ukochanej Marjorie Major, o dzieciach, mężu, o pierwszym wyjeździe do Grecji, niezależnie od tego, kim jesteśmy, łapiemy się na tym, że to przecież samo życie. I choćbyśmy nie wiem jak się śmiali, to w konsekwencji smutek z powodu pewnych zjawisk i zdarzeń i tak nas dopadnie. Ale jeśli chociaż jedną osobę na sali Shirley namówi, żeby spakowała paszport, bilet i pieniądze, po czym ruszyła na podbój świata, to niezależnie od tego, czy ktoś pojedzie do Grecji czy tylko do cioci pod Warszawę, będzie to znak, że Krystyna Janda zmieniła kolejne życie. Tak sobie myślę, że takich zmian ma już na koncie bardzo wiele.

Widziałem „Shirley” wiele razy, choć ostatnio notuję c przerwę…. Niby znam tekst prawie na pamięć, a wciąż trzymam kciuki, żeby tej kobiecie się udało i za każdym razem, gdy w drugim akcie podnosi się kurtyna, a Shirley jest tam, gdzie zawsze marzyła, by być, głośno wypuszczam powietrze z płuc. Ze szczęścia oczywiście.
Są takie spektakle, na które zawsze sprzedają się wszystkie bilety. Są takie artystki, które w ich popisowych rolach chce się oglądać po raz piąty, dziesiąty, piętnasty i więcej. Cóż, na wieki wieków Shirley! Co, nie, ściana? 😉

fot. Adam Kłosiński

21
Październik
2023
22:30

Urszuli i Hilarego - wszystkiego dobrego

PISARKA

O ŻYCIOPISANIU KRYSTYNY JANDY

Tom „Gwiazdy mają czerwone pazury”. Nie wiem, kto wymyślił ten tytuł, ale był bardzo dobry. „Pazury…” w moim przypadku były pierwsze (wcześniej był jeszcze wywiad-rzeka, „Tylko się nie pchaj”). Tak poznałem Jandę piszącą. Tak tak – piszącą.

Przyzwyczailiśmy się do tego, że o Krystynie Jandzie czytamy zawsze w związku z jej rolami, premierami, ewentualnie z działalnością polityczną czy społeczną. Ale że pisanie? To jest oczywiste, ale o tym się nie wspomina. A już na pewno nie osobno. Podejrzewam, że sama bohaterka, usłyszawszy o pomyśle na ten tekst, uśmiechnęłaby się z przekąsem. Powiedziałaby zapewne: „pisarka to przesada, pisząca, potrafiąca pisać”.

Tak, potrafi. To również potrafi. I, wiem to na pewno, właśnie pisanie, obok aktorstwa, reżyserowania, uczestnictwa w życiu publicznym (o życiu rodzinnym nie wspominając), jest stałą i ważną częścią biografii artystki.

Pisze od lat, pisze świetnie. Ostatnio coraz rzadziej. Zapytana przeze mnie o powody tej absencji, odpowiedziała, że rzeczywistość, brutalna i haniebna rzeczywistość polityczna, po prostu ją przerosła. Ucieka w pracę, praca ją uszczęśliwia (stałe powiedzenie: „jestem szczęśliwsza na scenie niż w życiu”), ale na pisanie nie starcza już siły. A przecież były lata, pamiętam je dokładnie, kiedy  pisała niemal codziennie, kilka razy dziennie, jej felietony, wspomnienia, komentarze, pojawiały się na stronie internetowej i były codzienną radością tysięcy czytających.

Dzienniki Krystyny Jandy, dzienniki internetowe, w których codzienność spotykała się z przeszłością, to była, to jest literatura. I tylko przez fakt, że autorką tych tekstów jest wielka aktorka, osłabiał być może nasze podejście do oceny meritum. „Ma tyle sukcesów w życiu zawodowym, że nagradzanie jej pisania, to już byłaby przesada”. Nie, to nie jest przesada. Lata regulują to wszystko z całą ostrością. Dawne wielkości literackie z czasem karleją, po głośnych powieściach sprzed dekady nie ma nawet śladu, tymczasem teksty Jandy, do których wróciłem na potrzeby tego tekstu, wciąż się bronią. Są zapisem czasu, zapisem jednej – wyjątkowej bardzo – osobowości, ale i świata wokół niej i świata wokół nas. Tak, to jest literatura. Tak, Janda jest pisarką. Nią również jest.

***

Pisanie Jandy jest jak jej spektakl „My Way”. Wielkość bez pretensji do wielkości, bezpretensjonalna wielkość.

Historie z życia. Opowieści o aktorach, żegnanie ich, witanie nowych talentów, czasami rozczarowania, czasami zachwyty.

Życiopisanie. Ta fraza z Białoszewskiego wdaje się konieczna, potrzebna, bo to jest właśnie clou. Krystyna Janda w felietonach, w dzienniku, także w wywiadach-rzekach, chociaż to zupełnie jednak inna kategoria, pisze sobą, poprzez siebie, poprzez życie.

Osiągnęła tak wiele, że nie musi wstydzić się skromności. Nie jest to jednak skromność afektowana – mnie nie wypada, takiej gwieździe – tylko prostota przyjrzenie się światu z całą ostrością i czułością jednocześnie.

Pisanie Jandy to także ostrość tonu. Ostrość, bo niewiele ma do stracenia, bo od dawna niczego już specjalnie nie musi udowadniać. Nie można jej ulepić na własne żądanie, albo sprawić, że zmieni poglądy, albo gust. Nie, już się nie zmieni.

Pisząc o politykach, o obyczaju, o przemocy w sferze publicznej, potrafi być kategoryczna. Ale to pisanie kobiety zrozpaczonej. Nie „Kobiety zawiedzionej” ze sztuki Simone du Beauvoir, którą  zagrała w spektaklu w reżyserii Magdy Umer i w Teatrze Telewizji, w reżyserii Andrzeja Barańskiego, ale kobiety zrozpaczonej, ponieważ wszystko, co budowała, o co walczyła, za czym tęskniła, rozpada się na jej oczach. Relacje międzyludzkie, system pogardy i język nienawiści, hejt, który stał się czymś powszednim, zwyczajowym.

Krystyna Janda dostrzega tę rzeczywistość w całej ostrości. Rzeczywistość poturbowaną latami rządów PiSu, covidem, wojną w Ukrainie i w Izraelu, przede wszystkim wojną polsko-polską, ludzko-ludzką. To przeraża ją najbardziej.

W tym kontekście dzienniki pisane w latach dwutysięcznych i wcześniej są zapisem szczęścia. Były problemy, były kłopoty, rozwiązanie współpracy z Teatrem Powszechnym, i spełniające się z wolna marzenie o otworzeniu własnego teatru, stresy, konflikty, obmowy, ale poza tym – szczęście.

Jandzie towarzyszył we wszystkim sprawdzony towarzyszysz życia, operator Edward Kłosiński, i nic nie zapowiadało, że to będą ostatnie ich szczęśliwe lata. Synowie mieszkali jeszcze z rodzicami,  i ukochana mama aktorki, i zwierzęta. Erozja zaczęła się później. Choroby, wyjazdy, śmierci. Milanówek z gwarnego i towarzyskiego miejsca-przystani, stał się z wolna samotnią wielkiej artystki, która pisać już nie chce. Ma dosyć.

Wielu rzeczy ma dosyć. Starannie decyduje się na to, co jeszcze daje jej satysfakcję. Teatr daje ją na pewno. Ale inne rzeczy już nie. Na pewno nie polityka. Na pewno nie w Polsce ad 2023.

***

Pisanie Krystyny Jandy, niekiedy prawdziwe perełki formy felietonowej, obserwacja ludzi i świata. I człowieka w świecie. Kogoś bliskiego.

Pięknie wita, jeszcze piękniej żegna. Zamiast bogatej metaforyki, dbałości o styl i ornamentykę wypowiedzi,  prawda o odchodzącym koledze aktorze, koleżance aktorce. O wspólnych latach. Bez wielu tytułów i dat, za to z pełnym empatii zrozumieniem dla tajemnicy wyjątkowości. Dlaczego portretowana, dlaczego portretowany, byli właśnie wyjątkowi? I na czym polegała ich wyjątkowość, w większym stopniu ludzka niż zawodowa.

Profesja, wiadomo, owacje, nagrody, a czasami całe lata milczenia, zawodowych pauz, wyczekiwania, i wtedy życie staje się ważniejsze. Życie się toczy, przetacza, przelewa, zawłaszcza chwilowo zawód, pozwalając łaskawie, żeby niekiedy wrócił falą, wrócił furią.

Ale Krystyna Janda, wspominając najważniejszych dla niej ludzi, jak Andrzeja Wajdę czy – z drugiej strony – niezrównaną opiekunkę domową, Honoratę, pisze o ludzkim charakterze. To bowiem charakter buduje osobowość. Charakter staje się z czasem niedościgłym wzorcem do naśladowania, albo krępującą przestrzenią dla milczenia, niedowierzania, niezgody.

Portrety wspomnieniowe Krystyny Jandy są odmienne niż jej teksty i obserwacje społeczne. Pisze niemal wyłącznie o tych, których lubi, szanuje, podziwia. O dobrych duchach fundacji, o starych najczęściej aktorach, dla których fundacja, teatry –  „Polonia” i „Och”, stały się przystanią na końcu drogi. Nawet jeżeli nie występowali na scenie, odwiedzali jej teatry, brali udział w wydarzeniach, premierach, opłatkach.

Czytając „Dzienniki” Krystyny Jandy, a wcześniej czytając je na bieżąco w internecie, uczyłem się poniekąd stosunku do starości, do starych, starszych ludzi.

Janda będąc dzisiaj sama – znowu cytując Mirona Białoszewskiego – „w okresie przedstarościowym” (nigdy nie ukrywała swojego wieku, a „My Way” to jej prezent na siedemdziesiąte urodziny), o starszych koleżankach i kolegach pisze wyłącznie czule i z wielką życzliwością. Wiek jest tylko umową. Liczy się zrozumienie dla tego, co nieosiągalne. Dawniej napisalibyśmy: „szacunek dla siwego włosa”. Było coś takiego, co dzisiaj, młodym zwłaszcza, wydaje się idiotyzmem, tym bardziej że ten włos często jest zafarbowany.

A Janda chce siwy włos (ten zafarbowany również) uszanować. W wielu wspomnieniach  pośmiertnych wylicza zasługi i znaczenie dla polskiej kultury, ale pisze przede wszystkim o tym, jakimi portretowani byli ludźmi. Pisze o ludzkim śladzie. O osadzie wspomnień.

O tym, co zostaje. Co w efekcie jest najważniejsze.

***

Półka z książkami z nazwiskiem Krystyny Jandy. Stoją obok siebie. Wywiady-rzeki, rozmowy z Bożeną Janicką i z Katarzyną Montgomery, „Moja droga B” – listy do przyjaciółki, Bożenny Biskupskiej, tom felietonów „Różowe tabletki na uspokojenie”, dzienniki pomieszczone w tomach „www.małpa.pl” oraz „www.małpa2.pl”, zapis rozmów „Moje rozmowy z dziećmi”, biografia „Zawodowiec kameleon”, pełna wersja „Dzienników”, czyli wydane w kilku tomach zapiski Krystyny Jandy z lat 2000-2006.

Sporo tego, a  nie jestem pewien, czy to już wszystko. Wierzę, że Krystyna Janda jeszcze nam o sobie pisarsko przypomni. Może dramatem? Może powieścią? Albo – uważam że byłby to świetny pomysł – tomem wspomnień o starych aktorach. Bo nikt, tak jak ona, nie potrafi o aktorach opowiadać.

Czekam na pisarstwo Krystyny Jandy inaczej niż na jej role filmowe czy teatralne. To zupełnie inny rodzaj oczekiwań. W teatrze ikona, siła kobiet i potęga. W pisaniu: malinowa herbata, papieros, czasem pet, psy i koty w Milanówku, i dzieci, i mama, i Edward, i życie, i złość na życie, że takie stało się w końcu dokuczliwe, i radość, że udało się je nam opowiedzieć tak, jak na to zasługiwało. Z wielkim śmiechem  i wcale nie mniejszą troską.

Wybierzcie, co wam pasuje.

Łukasz Maciejewski

07
Październik
2023
09:24

Marii i Marka - wszystkiego dobrego

Krystyna Janda: mam depresję narodową

Magdalena Rigamonti
04
Październik
2023
09:27

Rozalii i Franciszka - wszystkiego dobrego

OSTATNIA PROSTA DO WYBORÓW. To jest tym razem naprawdę walka o wszystko. Podobno najważniejsze , żeby uaktywnić KOBIETY. Moje zdziwienie, że trzeba je uaktywniać, nie ma granic. Przecież ta władza, boleśnie uderza właśnie w kobiety przede wszystkim. No nic, czekamy na 15 października z niepokojem i nadzieją na przebudzenie. Oby…

Ja ze złamaną noga , to zupełnie nowe istnienie. Wycofana z zabawy w życie, nie umiem się odnaleźć, staram się ale kuleję duchowo jak i fizycznie. Podobno do pewnego powrotu formy daleko, nawet po zdjęciu obowiązkowej w tej chwili ortezy. Po 1 listopada mam zacząć niby żyć na nowo aktywnie, wracam do grania i codziennych obowiązków w pełnym zakresie. Zobaczymy. Ciągle boli i spędzam z tego zupełnie już teraz nieprzespane noce.

Czytam, czytam, czytam. To moja jedyna pociecha. Pamiętniki, literatura związana z kobietami,  wróciłam do Erici Jang, (choć i ona dziś anachroniczna, tyle się zmieniło w naszych głowach). Czytam sztuki teatralne, no cóż, nie wile się nadaje do grania, choć na nasze możliwości zrobienia sześciu premier rocznie i tak tytułów godnych produkcji jest więcej. Ale to „las” do przeczesywania. Do końca roku jeszcze dwie premiery ” Władca much” Och-Teatrze i ” Na rauszu” w Teatrze Polonia, obie rzeczy bardzo interesujące. Po niewątpliwie wspaniale zrealizowanymi ” Na pierwsze rzut oka” z naprawdę wybitną rolą mojej córki i po ostatnim ” Pogo” ze wspaniałym do zdumienia Marcinem Hycnarem, poprzeczka poszybowała wysoko, mam nadzieję , że i te nowe premiery na które czekamy będą tak udane. W przyszłym roku 2024 zaplanowaliśmy jak zwykle sześć premier, a to także rok jubileuszy, Jerzego Stuhra, który ma się żegnać z widownią „Geniuszem” pana Słobodzianka, potem „Ciemny grylaż” wspaniały tekst sprzed lat Stanisława Tyma, nowy tekst Szymona Majewskiego, jeszcze nie skończony , no i jubileusz Janka Peszka który będziemy święcić przedstawieniem według tekstu Jarosława Mikołajewskiego ” Sztuka wywiadu”, w Och-Teatrze „Czułe słówka” i  „Amatorki” Jelinek…będzie się działo. Zobaczymy co to będzie za czas, w jakiej rzeczywistości. Wszystko zależy od tego 15 października.

Słuchamy wszyscy ( wszyscy myślę mĻj krąg znajomych i przyjaciół) na Youtoubie, wykładu inauguracyjnego nowy rok akademicki w SGGW, wykładu profesora Andrzeja Krakowskiego i zachwycamy się. Każdy powinien tego wysłuchać, szczególnie młodzież.

Dziś pierwsza próba czytana ” Na rauszu” w Teatrze Polonia, pójdę posłuchać z przyjemnością a Państwu życzę dobrego dnia.

28
Wrzesień
2023
12:31

Marka i Wacława - wszystkiego dobrego

tak, tydzień temu złamałam nogę, w jak się okazało dość skomplikowany sposób. Kości śródstopia z lekkim przemieszczeniem. Bez konieczności operacji ale to zostanie ocenione w poniedziałek, po kolejnej konsultacji. Zostały odwołane wszystkie moje czy ze mną przedstawienia, jedyne co mogę grać to MY WAY na siedząco. Te spektakle teraz, to jedyna moja pociecha, poza tym nieruchomość to najlepsze lekarstwo w tej chwili.
siedzę patrzę w jesienny ogród, czytam, planuję a przede wszystkim czekam na 15 października na wynik wyborów, jak wszyscy.
pozdrawiam i wszystkiego dobrego. Uważajcie Mili na siebie, mój wypadek to pośpiech i nieuwaga.

Wpis na FB pani MAŁGORZATY NATALII

Są takie momenty, kiedy słowa stają się za ciasne, żeby za ich pomocą wyrazić czy opisać jakieś zdarzenie.
27/09/2023, w środę, w Teatrze Polonia, w zastępstwie odwołanych „Alei zasłużonych” do repertuaru dołącza dodatkowy spektakl „My way”. Wiemy już, że Pani Krystyna uległa kontuzji nogi, ale podejmuje decyzję, by kontynuować wieczory ze swoim monologiem w roli głównej w całej Polsce. W scenografii pojawia się dodatkowy element – krzesło. Patrzę na to stojące, puste krzesło i trzęsę się jak galareta. Wcześniej go nie było a teraz jest i wiem co oznacza. To krzesło boli… Pani Krystyna wchodzi na scenę samodzielnie, powolutku dociera do swojego krzesła. I zaczyna na tym krześle „rozrabiać” tak, że znikają i problemy z nogą jak i wszystkie inne. Na chwilę znikają. I ten wieczór staje się dziwnie inny, przez co wyjątkowy. Łączy nas jakieś spoiwo, jakaś jedność, czuć ją na sali, wokół, nagle jest tak kameralnie, tak intymnie i spokojnie jak nigdy wcześniej na tej sali. Nawet w naszym śmiechu jest coś subtelnego i delikatnego. Coś takiego się wydarza, otwiera, czego nie da się opisać nie będąc częścią tego doświadczenia. Publiczność odpowiada tym samym językiem, wspiera, rozumie znaczenie ważnych słów. Siedząca obok mnie starsza Pani na dźwięk muzyki układa ręce w koszyczek, podsuwa je pod brodę i delektuje się zakończeniem. Jeszcze przed wejściem na widownię doczytuję kilka zdań z dziennika Pani Krystyny i trafiam na takie pod datą 21 kwietnia 2003: „Patrzenie w przyszłość stało się przyjemne, od kiedy już minęło mi młodzieńcze napięcie, a zastąpiła go radość z pracy i życia. Jaka to ulga być dorosłym, a raczej dojrzałym”. I ta radość, ta ulga, ta dojrzałość dokładnie się zjawiła i udzielila. Poniosła, udźwignęła rzeczy, których nie da objąć jedynie logicznym myśleniem. Udowodniliśmy wspólnie, że teatr jest i znaczy dla nas dziś już coś więcej i nie kończy się po opadnięciu kurtyny i zgaszeniu świateł.
Pani Krystyno, dziękuję dzielna Calineczko, niech do czasu wyzdrowienia ta dzielna moc niesie Panią lekko na skrzydłach po całej Polsce
Teatr Polonia, Kinga Smolińska, Krzysztof Wołyniec – dziękuję za piękne zaopiekowanie się Panią Krystyną
Widzowie owego spotkania – byliście piękni. Pozostawcie, proszę od siebie Pani Krystynie miłe słowo, wyślijcie serduszko, światełko, pokażcie, że jesteście, wesprzyjcie, podziękujcie. Każdy z tych gestów będzie ważny i potrzebny.
Krystyna Janda
TEATR POLONIA

16
Sierpień
2023
06:56

Rocha i Joachima - wszystkiego dobrego

Pozwalam sobie zamieścić i tutaj. Pan Sylwester Kostecki:

Wczoraj byłem w nowym Teatrze Polskim w Szczecinie na fenomenalnym spektaklu Krystyny Jandy „My way”.
Ok. 2 godz. tzw. monologu, ale to nie był monolog, to był cały TEATR.
Serce, dusza, emocje, radość i wzruszenie, narodziny i śmierć, śmiech i łzy – całe życie jak na dłoni. Ani chwili nie odpuściła widowni. Cała widownia (po raz czwarty w ciągu dwóch dni pełniutka) od pierwszych słów „chwycona za twarz” i nie odpuszczona nawet na moment.
Wielka SZTUKA, wielka AKTORKA, piękny CZŁOWIEK.
W nocy śnił mi się jakby ciąg dalszy.
Do tej chwili jestem pod wrażeniem, nie mogę przestać o tym myśleć.
Chce mi się krzyczeć jak najgłośniej:
Krystyna Janda – KOCHAM CIĘ !!!
❤️❤️❤️🥰❤️❤️❤️
(fot. Internet)

13
Sierpień
2023
09:18

Hipolita i Diany - wszystkiego dobrego

Jestem w Szczecinie, gram MY WAY w nowo otwartym po przebudowie, wspaniałym Teatrze Polskim, 4 spektakle w dwa dni, jestem zmęczona, schodzę ze sceny nieżywa. Czy to już tak będzie?

13
Lipiec
2023
15:43

Ernesta i Małgorzaty - wszystkiego dobrego

Oto panna Kociołek. Kociołek jest w żałobie od 19 czerwca 2023 roku, kiedy umarła jej pani, chociaż określenie „czyjaś pani” do Marii Bojarskiej nie pasuje, raczej przyjaciółka czy opiekunka. Już ponad miesiąc smutna Kociołek nie rusza się prawie, siedzi zamyślona, boi się każdego szelestu, ale wydaje mi się, że z dnia na dzień, nabiera bardzo filozoficznej postawy, do świata i otoczenia. Tym otoczeniem jestem ja i moje trzy koty. Psy do niej nie zaglądają, ale ona pewnie wie, że gdzieś w pobliżu są też one. Kociołek ma 10 lat i nigdy nie wychodziła z warszawskiego mieszkania Marii. Była kotką Marii, po Jej śmierci zamieszkała w Milanówku. Oddałam jej pokój i chronię jej samotność. Dotąd z tego pokoju nie wyszła. Otacza ją smutek czy melancholia, rozumiem ją.

Siostry Bojarskie, Anna I Maria przed laty napisały scenariusz do serialu Modrzejewska. Spotykałyśmy się wtedy i potem często. Byłam sąsiadką Jana Łomnickiego, reżysera serialu, brata Tadeusza Łomnickiego męża Marii. Tadeusz i Siostry B. odwiedzali nasz zakątek Warszawy często, opowieściom, żartom, przytykom i złośliwościom z wielką miłością, szacunkiem i sympatią w tle, nie było końca. Siostry się nie rozstawały, jak mówił Tadeusz -są nierozłączne do tego stopnia, że pewnego dnia wpadły razem pod autobus na trasie W-Z, a ja nie wiem czy jestem mężem jednej czy dwóch.

Anna była pisarką o burzliwym życiorysie, marzyłam kiedyś i przygotowywałam się do zrobienia filmu, a potem teatru TV, z Jej książki „JA”. Nie pozwolono mi na to. Maria była teatrolożką i pisarką, autorką świetnej książki o Mieczysławie Ćwiklińskiej i uwielbianej przeze mnie książki „Król Lir nie żyje” napisanej po śmierci męża, Tadeusza Łomnickiego. Była często gościem naszych premier w Teatrze Polonia. Zmarła niespodziewanie.

Była taka noc, zadzwoniła Anna z Paryża, rozmawiałyśmy, w trakcie rozmowy nagle zrozumiałam, że zamierza popełnić tej nocy samobójstwo, zadzwoniłam do Marii, która była tak jak ja w Warszawie. Maria zadzwoniła dalej. Wysłała kogoś nocą do Anny w Paryżu. Potem usłyszałam – uratowałaś jej życie. Nie wiem. Wszystko to było wtedy, tak skomplikowane.

Dziś nie ma obu Sióstr B. (jest książka, autorstwa obu, pod tym tytułem) Kobiet niezwykłych, intrygujących. Kiedy myślę o nich obu widzę drżenie i słabość a jednocześnie odwagę i moc. Co mogę zrobić oprócz pamięci, zaopiekować się 10 – letnią kotką – żałobnicą. Podobno o trudnym charakterze.

…Panno Kociołek, wracam z pogrzebu twojej Marii, żałuj, że cię tam nie było. Było niezwykle. Pięknie i oryginalnie. W trakcie pożegnania rozpętała się nad cmentarzem afrykańska burza z piorunami. Przyjaciele mówili piękne, czułe słowa, przypominano zdania i czytano fragmenty twórczości. Maria – kto ma odwagę nosić to imię? Jestem jednoosobową odmiennością – mówiła. Każdy jest jednoosobową odmiennością. Panno Kociołek, była muzyka, wybrana przez samą Marię na okoliczność ewentualnego pogrzebu, w końcu zaniesiono Jej prochy do grobu, tak jak przed laty prochy Jej męża, w akompaniamencie tej samej piosenki „Dance Me” Cohena. Złożono prochy w grobie obok niego, w strugach gorącego deszczu. Są razem. Spokojni.

Panno Kociołek, jak długo będzie trwała twoja żałoba i lęk? Wyjdziesz kiedyś z tego pokoju? Twoja nowa przyjaciółka.

02
Lipiec
2023
23:36

Marii i Urbana - wszystkiego dobrego

30 lat reżyserowania! Przypomnieli mi dzisiaj pracownicy naszej fundacji o tej rocznicy. Dokładnie 2 lipca 1993 roku odbyła się w Teatrze Powszechnym premiera spektaklu ” Na szkle malowane”, mój debiut reżyserski. Od tego czasu 43 reżyserie teatralne, 15 reżyserii dla Teatru Telewizji , 2 opery, 2 seriale i 1 film fabularny. 30 lat, w tym dla naszej fundacji, Teatru Polonia i Och-Teatru, przez 19 lat istnienia – 36 reżyserii. Wzruszyłam się dzisiaj. Dziękuję.

01
Maj
2023
10:12

Józefa i Filipa - wszystkiego dobrego

Wczoraj widziałam 1 próbę generalną #GŁOWA W PIASEK w Teatrze Polonia. Będzie dobrze. Spektakl przyjacielski, rodzaj rozmowy z widzami, bez pouczania i nienachalnie o aktualnych problemach, opowieść o 3 kobietach i przyjemność z oglądania świetnych aktorek. Spektakl bardzo potrzebny w naszym repertuarze.
dziś znów #POMOC DOMOWA w majówkę, wiele radości, teatr pełny do ostatnich miejsc, choć wiele osób wyjechało z miasta.
idę na spacer z psami, posadzę ostrokrzewy, przeczytam jedną nową sztukę  i zapatrzę się w rozwijające się zielone liście. Miły 1 maja w samotności.

30
Kwiecień
2023
11:01

Mariana i Katarzyny - wszystkiego dobrego

Gramy cały weekend majowy POMOC DOMOWĄ w Och-Teatrze. Dziś wieczorem, po popołudniówce w Ochu, oglądam pierwszą próbę generalną GŁOWY W PIASEK w Teatrze Polonia.
Jestem ciekawa ale i spokojna, widziałam jedną z prób jakiś czas temu. Moja córka reżyseruje, trzymam kciuki- jak się banalnie określa życzenia powodzenia. 3 maja premiera.
Zimno, wszyscy gdzieś wyjechali, niby odpoczywają. Mam nadzieję, że 4 maja zjawią się na marszu organizowanym przez pana Donalda Tuska.
Czytam, robię adaptację, siedzę w ogrodzie, tęsknię za ptakami, których ani na lekarstwo.
W Internecie wspomnienia, czytam z zainteresowaniem. Dobrego dnia.https://m.facebook.com/groups/912617635825576/permalink/1671309073289758/

PS Widziałam film WSZYSTKO WSZĘDZIE NARAZ. Zmęczył mnie, na koniec banalna sentymentalna scena z oczywistościami, żeby pogłębić? Usprawiedliwić? Nadać sens? Cała akcja to historia dziejąca się podczas rozliczania podatków, pani od podatków- najlepsza rola. Koszmar. Polecę ten film mojemu księgowemu.

11
Kwiecień
2023
14:49

Leona i Filipa - wszystkiego dobrego

PORTRETY

KRYSTYNA JANDA. SCHODY DO NIEBA

10.04.2023 | 19 MINUT CZYTANIA | 51 ODSŁON

O Krystynie Jandzie pisać jest  trudniej. Stała się punktem odniesienia, wzorcem z Sèvres aktorstwa i postawy, ukochaną ikoną i jedną z najbardziej znienawidzonych osób publicznych. I to wszystko przebiega w jej przypadku w zasadzie bezkolizyjnie. Jest jedyna. Nie ma i nie będzie drugiej takiej Jandy.

Krystyna Janda, rys. Michał Marek
Krystyna Janda, rys. Michał Marek

Pazerna i pracowita 

Dziesiątki, setki już ról. „W aktorstwie Jandy jest mistrzowska mieszanina naturalności i sztuczności” – pisała Agnieszka Osiecka. Jest dzisiaj jedyną w Polsce gwiazdą w starym stylu. Ma oddanych wielbicieli, własny teatr, silną osobowość. Osiągnęła ten status nie poprzez skandale czy nachalną autopromocję, tylko dzięki kreacjom teatralnym, telewizyjnym i filmowym.

Określenie aktorka w przypadku Krystyny Jandy od wielu lat przestało być zresztą wystarczające. Występuje na scenie, w kinie i telewizji, reżyseruje, śpiewa, pisze felietony, zabiera głos. Opublikowała kilka książek, wydała sześć płyt.

Jest spełnioną kobietą sukcesu, laureatką większości teatralnych i filmowych wyróżnień w Polsce, oraz najbardziej prestiżowych nagród międzynarodowych: Złotej Palmy na festiwalu w Cannes za rolę w filmie „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, Srebrnej Muszli w San Sebastian za kreację w „Zwolnionych z życia” Waldemara Krzystka czy nagrody aktorskiej na festiwalu w Montrealu za rolę w niemieckim filmie „Laputa”.

Niegdysiejsza gwiazda Teatru Powszechnego, od lat sama decyduje, w czym zagra, albo którą sztukę wyreżyseruje. Na przedstawienia w prowadzonych przez nią scenach – „Polonia” oraz „Och-Teatrze” trudno dostać bilety, a największą frekwencją cieszą się oczywiście spektakle z udziałem Krystyny Jandy, od nieśmiertelnej „Shirley Valentine”, poprzez „Boską!” i „Białą bluzkę”, po najnowszy, artystyczny i komercyjny sukces aktorki, monodram „My Way”. A przecież jako dyrektorka obu scen nie zaniża poziomu do typowej komercji. W „Ochu” i „Polonii” grany był zarówno nieśmiertelny „Mayday”, jak i sztuki Gorkiego, Czechowa, Witkacego.

Stosunek Krystyny Jandy do widza najpełniej przejawia się w postawie aktorki. Z powodzeniem mogłaby cieszyć się uznaniem publiczności w Warszawie, ale podobnie jak jej wybitni poprzednicy – Modrzejewska, Zelwerowicz czy Solski, jest artystką wędrowną, ciągle w trasie, z miasta do miasta, ponieważ tak rozumie powinność aktora. Trzeba docierać do miejsc, gdzie czekają widzowie.

Na temat fenomenu Jandy powstają prace magisterskie i rozprawy doktorskie, a o jej wyjątkowym przypadku rozpisują się dziennikarze i kulturoznawcy. Jej artystyczna biografia jest tak bogata i urozmaicona, że z łatwością można by nią obdzielić co najmniej kilkoro pierwszoligowych aktorów. Ponad osiemdziesiąt ról zagranych w teatrze, ponad pięćdziesiąt w Teatrze Telewizji, tyle samo w kinie: „Człowiek z marmuru”, „Człowiek z żelaza”, „Bez znieczulenia”, „Dyrygent” i „Tatarak” Andrzeja Wajdy, „Kochankowie mojej mamy” Radosława Piwowarskiego, „Przesłuchanie” Ryszarda Bugajskiego, „Golem” i „Wojna światów – następne stulecie” Piotra Szulkina, „Granica” Jana Rybkowskiego, „Der Grüne Vogel” (Zielony ptak) i „Mefisto” Istvána Szabó, „Espion, leve-toi” (Szpiegu, wróć) Yves’a Boisseta, „W zawieszeniu” i „Zwolnieni z życia” Waldemara Krzystka, „Stan posiadania” Krzysztofa Zanussiego, „Dekalog” Krzysztofa Kieślowskiego, „Parę osób, mały czas” Andrzeja Barańskiego, „Rewers” Borysa Lankosza, „Słodki koniec dnia” Jacka Borcucha.

Teatr. Moja droga

Krystyna Janda w teatrze zadebiutowała 25 kwietnia 1976 roku w roli Fredrowskiej Anieli w „Ślubach panieńskich”. Reżyserował jej profesor, Jan Świderski, Gustawa zagrał ówczesny mąż aktorki – Andrzej Seweryn.

Miesiąc później, 26 maja, odbyła się kolejna premiera z jej udziałem – tym razem w Teatrze Małym Andrzej Łapicki wyreżyserował „Portret Doriana Graya” Oscara Wilde’a. Zagrała rolę tytułową.

„Po kilku dziewczęcych rolach, o których krytycy pisali, że brawurowe, a sama artystka konsekwentnie skreśliła je ze swych wspomnień (Jenny w „Operze za trzy grosze” Brechta, Maud w „Dziewięćdziesiątym trzecim” Przybyszewskiej), postanowiła grać w teatrze jedynie to, co prawdziwie interesujące. Oczywiście dla niej. Większość artystów o tym marzy, ona to zrealizowała”– pisał Lech Piotrowski w „Leksykonie aktorów polskich”. I dodawał: – „W teatrze określiła się Janda jako programowa sufrażystka, zajęta na scenie przede wszystkim sprawą kobiet. Przez dłuższy czas pojawiała się z reguły w sztukach małoobsadowych, najchętniej w monodramach. „Edukacja Rity” Russella, „Z życia glist” Enquista, „Biała bluzka” Osieckiej, „Shirley Valentine” Russella, „Śmierć i dziewczyna” Dorfmana, „Kobieta zawiedziona” Beauvoir. Zespala te wszystkie teksty, pisane w różnych konwencjach i stylistykach, wspólnota tematu: to niekończąca się rozmowa o kondycji kobiety współczesnej, o jej tragediach, smutkach i życiu codziennym. Rozmowa przeprowadzona przez aktorkę przy zastosowaniu środków tak prostych, że zacierających granice pomiędzy sztuką a prawdą”.

W książce „Aktorki. Portrety” Janda wspominała: „W Teatrze Ateneum żyliśmy jeszcze wspomnieniem przedwojennego teatru. Dyrektor Warmiński pielęgnował tradycje Woszczerowicza: aktorstwo techniczne, dobre rzemiosło. W Teatrze Powszechnym już tego nie było, to była inna grupa aktorów, przede wszystkim młodych ludzi, inna też była temperatura, mniej to było koturnowe, akademickie. Kiedy trafiłam do Powszechnego, pracował tam Bronisław Pawlik, Franciszek Pieczka był najstarszy, ale prawie cała reszta to byli moi rówieśnicy. Na początku to nie był zespół gwiazdorski. „Ateneum” było gwiazdorskie, „Powszechny” nie, dopóki – za przeproszeniem – ja tam nie przyszłam. I Janusz Gajos. Mówię to również w znaczeniu negatywnym. Ale dopiero kiedy tam trafiliśmy, publiczność zrobiła z nas gwiazdy. To nie my uczyniliśmy się gwiazdami, publiczność nas wyniosła”.

Helena Modrzejewska, Danuta Wałęsowa, wzorowana na Marianne Faithfull Evelyn w telewizyjnej sztuce „Okruchy czułości”, Marlena Dietrich, Maria Callas, Monika w „Kobiecie zawiedzionej” Simone de Beauvoir, Shirley Valentine, Florence Foster Jenkins w „Boskiej!”– tyle kobiecych typów, tyle temperamentów. I tylko jeden wspólny mianownik – są to zawsze portrety fascynujące.

Janda: „Nie wiem, dlaczego wybieram tę albo inną postać. Nagle po prostu czuję, że mam coś do zagrania. Tak było na przykład ze spektaklem „Ucho, gardło, nóż”. Ja? Mam zagrać tego potwora, tę babę szaloną? Najpierw poznałam autorkę Vedranę Rudan, która siedziała w moim gabinecie, a ja nie mogłam z nią wytrzymać trzech minut, choć jednocześnie mnie fascynowała. Taki paradoks. Była okropna i wspaniała. Wiedziałam, że muszę zagrać Vedranę tak, żeby widzowie naprawdę się przejęli jej historią, wojną bałkańską, losem kobiet. Tak powstała Tonka Babić– jedna z najmocniejszych postaci, jakie zagrałam. Jest jak Matka Courage, prawda i brutalność. Podczas spektaklu non stop mówiłam „kurwa”, ale publiczności to nie przerażało.  (…) Są postaci mądrzejsze ode mnie albo głupsze. Szambelanowa w „Jowialskim” jest głupsza niewątpliwie, Florence w „Boskiej!” też. Część moich bohaterek jest obdarzona inteligencją, ale tylko życiową. Bardzo lubię grać to, co nie jest jednoznaczne. Czasami pomysł na rolę pojawia się mimochodem. Na pierwszych próbach „Boskiej!” byłam dość bezradna. Postać Florence Foster wydawała mi się daleka; niewiele o niej wiadomo – nie ma przekazów, jaka naprawdę była. Trochę zdjęć, płyty. Zastanawiałam się: jak to ubrać w pełnokrwistą rolę? Wymyśliłam, że będę miała monstrualny tyłek. Powiedziałam reżyserowi, Andrzejowi Domalikowi: „Słuchaj, musisz mi pozwolić na tę dupę, to dla mnie ważne, rodzaj podpórki”. I on to zrozumiał”.

Ochy i achy – „Och” i „Polonia” 

Pomysł na założenie prywatnego teatru narodził się nagle. W książce „Aktorki. Portrety” wspominała: „Przyjechaliśmy z polską delegacją do Brazylii. Spotkałam się z trzema tamtejszymi wielkimi aktorkami. Pytają mnie: »A ty masz swój teatr?«. Odpowiadam: »Ja? Teatr? Nie mam«. »A dlaczego? My mamy, wszystkie trzy«. Znały mnie z filmów Wajdy, przyszły zobaczyć koleżankę z innego kraju. Grałam wtedy w spektaklu, w którym miałam niemą rolę. Mówią: »Czyś ty zwariowała, taka rola, takie byle co? My byśmy w życiu takiej roli nie przyjęły. W życiu byśmy się na to nie zgodziły«. Odpowiadam: »Rozumiem, ale ja jestem zatrudniona w państwowym teatrze, to jest mój obowiązek«. »No to załóż sobie teatr«, usłyszałam. Co więcej, jedna z nich pokazała mi swój teatr. To mnie zdumiało. I właśnie wtedy, w Brazylii, po raz pierwszy zaczęła mi kiełkować myśl, że kto wie, może warto by kiedyś rzeczywiście spróbować. No, ale różne rzeczy przychodzą nam do głowy. Wróciłam z Brazylii i nie zrobiłam nic w tym kierunku. Do założenia teatru zmusiły mnie okoliczności. Odeszłam z Teatru Powszechnego w kwietniu 2004 roku. Złożyłam wymówienie w styczniu, do kwietnia wielokrotnie grałam wszystko, w czym występowałam. Grałam codziennie, bez dnia przerwy. Żegnałam się z widzami, płacząc. Na ostatnich spektaklach działy się sceny rozdzierające – tłumy ludzi, wspólne szlochanie. A potem przez cały długi rok nie dostałam żadnej propozycji zawodowej, ani jednej – ani od dyrektora teatru, ani od reżysera. Otrzymałam jedynie propozycje reżyserii i rzeczywiście wyreżyserowałam wtedy w Poznaniu „Namiętność”, a w Łodzi „Lekcje stepowania”, ale nie miałam żadnych propozycji aktorskich. Nic, ściana. A już tęskniłam bardzo do grania, postanowiłam więc, że sama wynajmę salę i coś małego zagram. Okazało się, że nie ma sali do wynajęcia, że trzeba ją kupić. Tak się zaczęło”.

Dzisiaj Teatr Polonia i Och-Teatr działają perfekcyjnie, przetrwały pandemię, publiczność przychodzi na spektakle, trudno dostać bilety, ale na sukces Janda musiała solidnie zapracować.

„Miałam chwile wahania – bliki, mgnienia – ale szybko się uspokajałam. Nie, nie, na pewno warto było przejść przez to wszystko. Tyle cudownych rzeczy nas tutaj spotkało, spektakli i prób, przyjaźni, śmiechu, płaczu, niespodzianek. No i przede wszystkim tysiące widzów. Tego nie można zlekceważyć. Dlatego nawet gdyby się to kiedyś zawaliło, i tak było warto”.

Kino. Wajda i reszta

Najważniejszym nazwiskiem w nie tylko filmowej biografii Jandy jest oczywiście Andrzej Wajda. To u niego zagrała w „Człowieku z marmuru” i „Człowieku z żelaza”, w „Tataraku”, „Bez znieczulenia”, w etiudzie „Człowiek z nadziei” w cyklu „Solidarność, Solidarność”, w „Dyrygencie”.

Jej Agnieszka w „Człowieku z marmuru” to rola pokoleniowa. Weszła z impetem do polskiego filmu. Trzasnęła drzwiami. I nikogo za to nie przeprosiła. Oglądany po latach „Człowiek z marmuru” niewiele się zestarzał. Dzisiaj to jednak zupełnie inne kino niż w dniu premiery. Feministyczne kino akcji: opowieść o kobiecej sile, która przeciwstawia się całemu światu. Wygrywa.

Aktorka wspominała: „To ja zaproponowałam, że zrobię gest, którym ostatecznie zaczyna się film. Ekipa była skonsternowana, ale Wajda się zgodził. W momencie, gdy zginałam rękę w łokciu i całowałam pięść, wiedziałam już, kim jestem – muszę walczyć sama przeciwko wszystkim”.

Po nakręceniu „Człowieka” reżyser tak tłumaczył oryginalny wybór obsadowy: „Dla mnie najważniejszy był sposób, w jaki paliła papierosa w oczekiwaniu na kamerę i oświetlenie. Nigdy przedtem nie widziałem takiej nerwowości. Zachwycony, zwróciłem jej na to uwagę i poprosiłem o powtórzenie tego przed kamerą. Zrobiła to z wielką precyzją. Było dla mnie jasne, że jest aktorką świadomą”.

Wajda już wtedy wiedział, że za osobowością młodej, znerwicowanej dziewczyny, kryje się wielki talent, za jej gwałtownością – skupienie i warsztatowa pewność. Aktorsko dopiero się rodziła, a charyzmę otrzymała w prezencie od losu. I tylko w kilku scenach, kiedy Agnieszka zapominała o tupecie – mierząc się ze spokojem Birkuta, albo rozmawiając z ojcem (Zdzisław Kozień) – nerwowo palony papieros Jandy wypadał jej z rąk: Agnieszka odzyskiwała spokój. A na naszych oczach rodziła się wielka aktorka.

W 1982 roku zagrała Antoninę Dziwisz w „Przesłuchaniu” Ryszarda Bugajskiego – to zdaniem wielu najwybitniejsza kobieca rola w historii polskiego kina. Oficjalna premiera filmu odbyła się w grudniu 1989 roku, siedem lat po zakończeniu zdjęć, już w nowej Polsce i po wyborach czerwcowych. Na festiwalu w Gdyni „Przesłuchanie” otrzymało nagrodę dziennikarzy i publiczności, a następnie nagrodę specjalną jury oraz wyróżnienia aktorskie dla Krystyny Jandy, Janusza Gajosa i Anny Romantowskiej. Bugajski otrzymał również Złote Grono i Don Kichota na festiwalu w Łagowie, Złotą Kaczkę „Filmu”, nagrodę Besef oraz FIPRESCI na festiwalu w Belgradzie i Srebrnego Hugona na festiwalu w Chicago. Ukoronowaniem tych wyróżnień była nagroda dla Krystyny Jandy – najlepszej aktorki MFF w Cannes w 1990 roku.

Janda: „Nagroda w Cannes to dla aktora filmowego jakby szczyt tego, co może osiągnąć, ale z drugiej strony – niczego nie zmienia. Musisz sobie powiedzieć: spokojnie, potem trzeba będzie pracować dalej”.

Ostatnią jej wyjątkową kreacją filmową jest Maria Linde w „Słodkim końcu dnia” w reżyserii Jacka Borcucha z 2018 roku (nagroda aktorska Sundance Film Festival). Zagrała mocną kobietę, postać wpisującą się w artystyczne emploi artystki. Maria Linde czuje się na siłach żeby dać świadectwo swoim przekonaniom. Mówi głośno to, co myśli, nie boi się zarzutów o hipokryzję czy polityczną naiwność. Jest pewną siebie, silną kobietą, laureatką Nagrody Nobla, przerastającą charyzmą cały dom, włącznie z dużo młodszym, egzotycznym kochankiem. Rozziew pomiędzy deklaracjami socjalnymi i politycznymi ferowanymi przez bohaterkę Jandy, a jej prywatnym życiem, wreszcie wysokim casusem społecznym, który uosabia, jest może najciekawszą płaszczyzną tego poruszającego filmu.

My way

„My Way”, wzruszający szlagier Sinatry, wykonywali u nas i Piotr Machalica, i Zbigniew Wodecki, i Jerzy Połomski, Janda w finale spektaklu o sobie, śpiewa to inaczej. Śpiewa o drodze, jej własnej drodze, wyboistej i trudnej, chwilami okrutnej, summa summarumwspaniałej. To również podsumowanie samego spektaklu.

Pretekstem na opowieść o jej życiu jest okrągły jubileusz – siedemdziesiąte urodziny, ale taki spektakl mógłby powstać również za dwa lata, albo osiem lat temu. Dlaczego? Bo akurat ona może sobie na to pozwolić, bez żadnych posądzeń o narcyzm i ekshibicję; może, ponieważ ma w Polsce, czy się komuś podoba, czy nie,  status zarezerwowany dla największych.

To nie jest stand-up, chociaż forma spektaklu jest podobna, jednak w „My Way” mamy precyzyjny, wyrafinowany tekst, klasyczną aktorkę, i człowieka. Mamy Postać. Oglądając, słuchając jej – z zapartym tchem – przywoływałem w pamięci własne spotkanie, ale także dziesiątki anegdot i opowieści usłyszanych na jej temat od aktorów, ludzi z branży, a także wyczytanych w jej zapiskach, notatkach, dziennikach i wywiadach. To są opowieści o sile śmiechu, perlistego śmiechu, sile poczucia humoru załatwiającego cały świat, i wszystkiego co gorzkie.

W finale spektaklu tonacja się zmienia, robi się poważniej. Janda mówi o świecie, który tak ceniła, a którego coraz bardziej się obawia. Wymienia kolejne przerażenia, wojny, i przemoc, wspomina o Polsce z bólem i z trwogą (polityka, ku zaskoczeniu niektórych, to jednak w tym przedstawieniu nieledwie margines). Umiera świat, który znała i kochała, znikają ludzie, o których nam opowiedziała. Nie ma Andrzeja Wajdy, Piotra Machalicy, Edwarda Kłosińskiego, tylu innych. Ona jest, wciąż jest: silna i odpowiedzialna, wie, że musi przetrwać wszystko, bo my, jej widzowie, czekamy na to. Na gwiazdę. Osiecka w „Rozmowach w tańcu”, pisząc o przyjaciółce, notowała: „Trzeba mieć świetne nogi i przekonanie o własnej niezwykłości”. To właśnie Janda.

Łukasz Maciejewski

*W tekście wykorzystałem fragmenty poświęconego Krystynie Jandzie eseju z mojej książki „Aktorki. Portrety” oraz  recenzji ze spektaklu „My Way”.

28
Marzec
2023
10:20

Anieli i Sykstusa - wszystkiego dobrego

 

wywiad do WPROST z panią Burzyńską


Czy Pani
się stresuje, wychodząc z monologiem „My way” do publiczności? Czy to jest tak, że stres, jakieś zawstydzenie czy wstyd albo niepewność konstytuująaktora czy to się zmienia na przestrzeni lat i doświadczeń?

 

Przepraszam ale to dziwne pytanie, jestem prawie 50 lat na scenie, przezywam stres jak każdy aktor, wieczór z „My Way’nie jest wyjątkiem, chodź na wyjątek wygląda, bo jest opowieścią o mnie samej, ale jest to spektakl z napisanym tekstem, nie improwizowany, jak każdy inny spektakl czy rola. Wstydzić się treści, nie mam powodu, zawsze chciałam te wszystkie historie opowiedzieć i o tych ludziach wspomnieć, jestem dumna ze swojego życia. Lubię te wieczory. Są one trochę w toutes proporcion gardees, amerykańskim stylu, widziałam takich wieczorów kilka w Las Vegas swojego czasu, artyści w formie nie stad-up ale właśnie monologu napisanego i precyzyjnie powtarzanego każdego wieczoru, opowiadali o sobie. Słowo wstyd, którego Pani używa, jest w stosunku do naszego zawodu adekwatne, tylko w wypadkach, kiedy aktor jest zmuszany do działań scenicznych wbrew własnej prywatności czy nawet intymności, gustowi czy poglądom, a to tu nie ma zastosowania.

 

 

W monologu mówi Pani, że nie poniosła w swoim życiu żadnych porażek. Jest Pani szczęściarą; nie znam nikogo takiego. Na płaszczyźnie zawodowej ani prywatnej nie uznaje Pani niczego za niepowodzenie?

 

Odnosi się to na scenie ściśle do moich spraw zawodowych, nigdy nie było katastrofy. O swoich prywatnych porażkach, nie mam zamiaru publicznie opowiadać, kilka razy żartuję z nich, a w zasadzie żartuję ze swoich słabości, śmieszności i charakteru cały czas podczas tych wieczorów.

 

Przyznaje jednak Pani, że aktorstwo to zawód upokarzający. Doświadczyła Pani takich momentów? Czy ten zawód bardziej nie upokarza kobiet?

 

Bywa tak i to widziałam, mnie nigdy nie dotknęło. Nawet najmniejsze upokorzenie. To co obserwowałam czasem, najczęściej dotyczyło braku talentu artysty z jeden lub drugiej strony, lub niezrozumienia intencji reżysera, a to się zdarza. Zawsze powtarzam moim reżyserom, nie ma takiej sceny, filmu czy projektu, który upoważniałby do upokorzenia człowieka, nie ma. Zabrałam na te temat zdanie wielokrotnie, między innymi jako szefowa naszych scen.

 

Kiedy działy się ważne lub bolesne wydarzenia w życiu Pani rodziny, najczęściej była Pani na scenie, m.in. dlatego uważa Pani, że aktorstwo to udręka i ekstaza?

 

Nie, nie dlatego. Mówiłam o naturze zawodu, o niczym innym. I długo by wyjaśniać. Nazywanie dokładne tego zresztą byłoby błędem. Kocham ten zawód, w jakimś sensie jest to sprzedawanie uczuć i prywatności, niesie ze sobą stres i wymaga użycia własnych, osobistych doświadczeń i emocji. To chyba zrozumiałe.

 

Powiedziała Pani, że zrobiła ten monolog, bo mogła. Co jeszcze robi Pani tylko dlatego, że może?

 

To oczywiście żart, który rozumie publiczność natychmiast i nagradza brawami. Jestem szefową tych teatrów, stworzyłam fundację, poświeciłam i ja i moja rodzina jej wszystko i materialnie, i duchowo, oddałam temu projektowi wszystko co miałam, także swojej pozycji zawodowej, dlatego zrobienie sobie prezentu na 70 urodziny uważam za naturalne. A jednocześnie są to wieczory, na których nasza fundacja zarabia niezłe pieniądze, robimy za nie projekty trudniejsze. Nie muszę mówić, że prowadzenie dwóch teatrów w tak trudnej sytuacji, teatrów bez stałej dotacji i przeprowadzenie tego gigantycznego dziś już przedsiębiorstwa przez najtrudniejszy czas i pandemię, wymaga nie lada sztuki.

 

Jak to możliwe, że przez 2 lata nie mogła Pani grać w Warszawie, nie dawano Pani pracy, więc by grać w teatrze w stolicy, musiała Pani sobie kupić teatr, stworzyć go od zera. To pominięcie to był wynik zawiści, zazdrości, strachu przed Panią- co to było?

 

Niech Pani i czytelnicy sami sobie odpowiedzą, ja nie bardzo mam ochotę.

 

Czy to prawda, że w fundamentach Teatru Polonia tkwi brylant z Pani pierścionka zaręczynowego?

 

Tak wpadł tam kiedyś podczas remontu i nigdy go nie znaleziono. To miłe. Zresztą moja obrączka wpadła kiedyś w szczelinę między deskami scenicznymi w Teatrze Słowackiego w Krakowie, kiedy kręciliśmy Modrzejewską i też nigdy jej nie znaleziono. Jest tam gdzieś.

 

Mówi Pani o sobie matka nienormatywna. Co to oznacza? I czy babcią Pani też jest nienormatywną?

 

Proszę wybaczyć ale rozwijanie żartobliwych skrótów scenicznych mnie męczy, czy to nie jest oczywiste że jestem „nienormatywną” matką, babcią,  kobietą w ogóle?

 

Pół żartem pół serio twierdzi Pani, że starość zaczyna się wtedy, kiedy nie można już założyć rajstop na stojąco, atak zupełnie na serio: kiedy ona się zaczyna według Pani?

 

U każdego w innym momencie, moim zdanie wtedy kiedy ktoś traci ciekawość, chęci  i zaczyna się oszczędzać w każdym aspekcie, także uczuciowym, zaczyna żyć przez zaniechanie. Niektórzy rodzą się starzy.

 

Jan Englert przyznaje, że starość to tracenie pewności siebie. Zgadza się Pani?

 

No, dobrze by było! Bo nie u wszystkich!

 

Według Pani praca jest dużo bardziej interesująca niż zabawa, no chyba, że tą pracą jest sprzątanie albo gotowanie?

 

Nie bardzo mam na takie zajęcia czas, choć żałuję, bo sąmoim zdaniem relaksujące, nie przynoszą problemów i stresów, nie wymagają decyzji, to ulga.

 

Jest Pani pracoholiczką, pasjonatką a może społecznikiem?

 

Niech sobie Pani odpowie. Jestem czym sobie Państwo życzą.

 

„Od momentu, kiedy władza się zmieniła, nie ma żadnej pomocy, a raczej same przeszkody“ tutaj mówi Pani o braku dofinansowań działalności Pani teatru. Jaką więc kulturę obecnie wspiera nasz rząd? Albo: jak dzieli kulturę?

 

Dzieli według własnego „widzi mi się” i wytycznych partii rządzącej. Ja zresztą publicznie nie oceniam, bo mi nie wypada mówić o innych artystach, mówię tylko o sobie, naszej fundacji i co podkreślam mówię o pomocy na projekty artystyczne, nie o pomocy z powodu pandemii, która należała się wszystkim instytucjom. A jaką politykę uprawa nasz rząd, jeśli chodzi o kulturę? Codzienna prasa i skandaliczne newsy przynoszą te wiadomości. Nie wtrącam się w to bo się tym wszystkim brzydzę.

 

Jakiej jest Pani myśli, jeśli idzie o wybory?

 

Jeśli partie opozycyjne się nie zjednoczą i nie wystawią jednej listy, przegramy. Trzeba unieść się ponad partyjne, osobiste ambicje i zacząć myśleć o Polsce. To chwila dla naszej przyszłości bardzo ważna .

 

13 lat temu przeczytałam Pani felieton o tym, czy zasługujemy na mężczyzn swoich marzeń. W tym felietonie odpowiedziała Pani, że nie; że dokonujemy wyborówmężczyzn sobie godnych, do nas podobnych, takich samych jak my. Słuchając Pani opowieści o Pani mężu w „My way, oglądając „Tatarak, znów powtórzę: jest Paniszczęściarą, odnalazła Pani miłość życia, był to mężczyzna Pani marzeń.

 

Nie pamiętam tamtych dawnych moich wypowiedzi, czy przytacza to Pani wiernie? bo wygląda mętnie, ale tak…spotkałam ideał dla mnie i byłam kochana i kochałam, to daje harmonię, szczęcie i spokój, nawet kiedy to już tylko wspomnienia.

 

Mówi Pani, że boi się utraty miłości widowni. Gdyby Paniją straciła, co by się z Panią stało?

 

A nic, chodziłbym z psami na spacer, może wróciła do malowania, pojechałabym gdzieś san dłużej, ale co by było z fundacją? W każdym razie to jest natychmiast weryfikowalne, przestaną kupować bilety na mnie – kończę, jeśli się tak stanie, nie zamierzam sobą męczyć ludzi.

 

W teatrze każda rola umiera wraz z opadnięciem kurtyny?Jeśli to prawda, to myślę sobie, że może dlatego nie lubi się Pani kłaniać?

 

Nie, nie lubię się kłaniać, znowu Pani źle zrozumiała, tylko jak to za długo trwa to mnie to krępuje, mam z tym problem. Ukłony dla publicznością są miłym momentem, ale wyjście trzykrotne wystarczy moim zdaniem. Przyjaźnie się z publicznością, tak to rozumiem, uwielbienie nadmierne mnie peszy.

 

 

 

27
Marzec
2023
08:16

27 marca 2019 - Międzynarodowy Dzień Teatru

zobacz zdjęcie

Lidii i Ernesta - wszystkiego dobrego

Dziś Międzynarodowy Dzień Teatru, składam wszystkim kolegom i koleżankom podziękowania za pracę i najlepsze życzenia. Wysyłam serdeczności i podziękowania dla wszystkich widzów.
To prawda, sztuka nie musi być ani piękna ani moralna, ale kłaniajmy się przed tymi, którzy dokonują starań aby taka była.
Serdeczności i podziękowania dla Was kochani.

orędzie na Dzień Teatru 2023

Piszę do Was to przesłanie w Międzynarodowy Dzień Teatru i choć czuję się ogromnie szczęśliwa, że do Was przemawiam, jednocześnie drżę z powodu cierpienia, którego wszyscy – artyści teatralni i nieteatralni – doświadczamy […]. Niepewność jest skutkiem tego, z czym musimy mierzyć się wobec licznych konfliktów, wojen i katastrof naturalnych. Niszczą one nasz świat materialny, duchowy i rujnują życie psychiczne.

Mówię do Was dzisiaj, czując jednocześnie, że świat stał się samotną wyspą lub statkiem we mgle, który składa żagle i dryfuje bez sternika i punktów orientacyjnych. Kontynuuje jednak podróż z nadzieją, że dotrze do bezpiecznej przystani po długiej, morskiej wędrówce.

Świat nigdy nie był tak zjednoczony i podzielony zarazem. W tym tkwi dramatyczny paradoks naszej współczesności. Z jednej strony szybkość informacji i nowoczesna komunikacja przełamały wszelkie bariery geograficzne. Z drugiej dzisiejsze konflikty i napięcia przekroczyły granice logicznego myślenia, tworząc fundamentalną rozbieżność, która oddala nas od prawdziwej esencji życia.

Teatr w swojej pierwotnej formie to działanie oparte właśnie na fundamencie człowieczeństwa, jakim jest życie. Jak mawiał Konstanty Stanisławski: „Nigdy nie wchodź na scenę z błotem na stopach. Zostaw swoje brudy na zewnątrz. Pozbądź się swoich małych zmartwień i wszystkiego, co odwraca twoją uwagę od sztuki”. Wchodząc na scenę, wnosimy na nią pojedyncze życie, które ma zdolność pomnażania energii. Ożywia ona innych, sprawia, że rozkwitają i stają się bogatsi wewnętrznie.

To, co robimy w teatrze jako dramaturdzy, reżyserzy, aktorzy, scenografowie, poeci, muzycy, choreografowie i technicy, wszyscy bez wyjątku, to akt tworzenia życia, które nie istniało, zanim nie weszliśmy na scenę. To życie zasługuje na troskę. Zasługuje na opiekuńczą dłoń, która je trzyma, kochającą pierś, która je obejmie, łagodne współodczuwające serce i trzeźwy umysł pozwalający przetrwać.

Nie przesadzam mówiąc, że to, co robimy na scenie jest aktem powoływania życia z nicości: jak palący się żar, który świeci w ciemności, rozjaśniając mrok nocy i rozgrzewając jej chłód. To my dajemy życiu jego wspaniałość. To my je ucieleśniamy. To my sprawiamy, że jest pełne witalności i znaczenia. Dostarczamy narzędzi do jego zrozumienia. Używamy światła sztuki, by stawić czoła ciemności ignorancji i ekstremizmu. Wyznajemy doktrynę życia po to, by mogło się rozprzestrzeniać. Nasz wysiłek, czas, pot i łzy, krew i nerwy, wszystko, co mamy, służą temu wyższemu celowi. Broniąc prawdy, dobra i piękna, wierzymy, że życie zasługuje na to, by być przeżywanym.

Dzisiaj przemawiam do Was nie tylko po to, żeby celebrować święto ojca wszystkich sztuk – teatru. Zapraszam Was by wspólnie, stanąwszy ręka w rękę i bark w bark, wykrzyknąć pełnymi głosami (tak jak na scenach naszych teatrów), by świat poszukał w sobie zagubionej istoty ludzkiej. Niech nasze słowa wybrzmią, budząc sumienie całego świata, prosząc o wolnego, tolerancyjnego, kochającego, współczującego, delikatnego i akceptującego człowieka. Odrzućmy podły wizerunek brutalności, rasizmu, krwawych konfliktów, jednostronnego myślenia i ekstremizmu. Ludzie chodzą po tej ziemi i pod tym niebem od tysięcy lat, i będą kontynuować swoją wędrówkę. Wyjdźmy zatem z bagna wojen i krwawych konfliktów – zostawmy je u drzwi sceny. Może wtedy zamglone wątpliwościami człowieczeństwo stanie się na nowo kategorycznym pewnikiem. Bądźmy znowu dumni, że jesteśmy ludźmi, braćmi i siostrami.

Naszą misją […] od pierwszego występu aktora na scenie jest stała konfrontacja z tym, co brzydkie, krwawe i nieludzkie. Naprzeciw stawiamy wszystko, co piękne, czyste i humanitarne. Mamy zdolność rozsiewania życia. Pomnażajmy je razem dla dobra zjednoczonego świata i ludzkości.

Samiha Ayoub

Przekład: Stuart Dowell

Redakcja: Kamila Paprocka-Jasińska/ Paweł Paszta

Biografia: Samiha AYOUB, Egipt

Aktorka egipska, urodzona w dzielnicy Shubra w Kairze. Ukończyła Wyższy Instytut Sztuk Dramatycznych w 1953 roku, gdzie była uczona przez dramaturga Zaki Tulaimat. W ciągu swojej artystycznej kariery zagrała w około 170 sztukach, w tym Raba’a Al-AdawiyaSekkat Al-SalamahKrwawe zasłony KaabaAgha Memnon i Kaukaskie koło kredowe. Chociaż prace teatralne stanowią większość jej dorobku artystycznego, występowała także w kinie i telewizji. W kinie zasłynęła dzięki kilku filmom, w tym Ziemia hipokryzjiPoranek islamu, Z szczęściem i Wśród ruin, ma też na swoim koncie wiele wybitnych filmów telewizyjnych, wśród których można wymienić Światło rozproszone, Czas na róże, Amira w Abdeen oraz Al-Masrawiya. Otrzymała wiele odznaczeń od kilku prezydentów, w tym Gamala Abdel Nassera i Anwara Sadata, a także prezydenta Syrii Hafiza al-Assada i francuskiego prezydenta Giscarda d’Estainga.

13
Marzec
2023
06:40

Bożeny i Krystyny - wszystkiego dobrego

  Dziś  pierwsza próba generalna OKNA NA PARLAMENT, we czwartek premiera  a potem kalejdoskop wyjazdów ze spektaklami.
Serdecznie  pozdrawiam .

Janda, po prostu

„My Way” – aut. Krystyna Janda – reż. Krystyna Janda – Teatr Polonia w Warszawie

Jest o czym opowiadać. Debiut w Teatrze Telewizji u Aleksandra Bardiniego, pierwsza teatralna rola w warszawskim Ateneum u Janusza Warmińskiego, pierwszy raz na dużym ekranie, od razu w głównej roli, u Andrzeja Wajdy, w jednym z najważniejszych, jeśli nie najważniejszym polskim filmie lat 70., „Człowieku z marmuru”. Czy ktoś, kto zdecydował się na aktorską drogę, mógłby sobie wymarzyć dobitniejszą sekwencję debiutów?
Początek był znakomity, rzec można wedle hitchcockowskiej recepty, po prostu bomba. Kariera nie zwalniała tempa, przyszło zasłużone uznanie krajowe i międzynarodowe, kilkadziesiąt nagród, w tym Złota Palma dla najlepszej aktorki w Cannes za przejmującą rolę Antoniny Dziwisz w pamiętnym, odłożonym przez komunistyczną cenzurę na osiem lat na półkę, „Przesłuchaniu” Ryszarda Bugajskiego. 12. sezonów na Jaracza, 18. w warszawskim Teatrze Powszechnym, wreszcie skok na głęboką wodę i założenie, w roku 2005, pierwszego w stolicy prywatnego teatru – „Polonii”, uzupełnionego pięć lat później „Och-Teatrem”. Skrupulatnie, według wykazu w programie do spektaklu, licząc – 236 artystycznych dokonań: ról i reżyserii, w teatrze, filmie i operze. Zaiste, jest o czym opowiadać.

Krystyna Janda zdecydowała podarować widzom nader oryginalny urodzinowy prezent w postaci, jak to określiła – monologu, choć tekst i inscenizacja wyczerpują wymogi definicji monodramu, w której to teatralnej formie jest przecież mistrzynią, docenioną Nagrodą im. Tadeusza Boya-Żeleńskiego „za wybitne osiągnięcia artystyczne, w tym w szczególności w sztuce monodramu”. Trudno byłoby przecież znaleźć kogoś bieglejszego w teatrze jednej aktorki. Dość wspomnieć „Shirley Valentine”, „Ucho, gardło, nóż” czy „Danutę W”. Janda przez prawie dwie godziny perfekcyjnie monologuje, rozpinając narrację w szerokim spektrum, między spowiedzią na stand-upem, konsekwentnie patrząc wstecz, przeważnie z przymrużeniem oka, szczodrze posługując się anegdotą, dowcipem, bon-motem, dykteryjką, czy humoreską, nie zapominając wszakże o liryce, wprowadzając w opowiadanie wszystkich tych, którym jej sukces tak wiele zawdzięcza: zawodowo i prywatnie, a takich postaci jest przecież niemało, przeważnie powszechnie znanych, z jednym wszelako wyjątkiem, Honoraty, gosposi która stała się w życiu aktorki ostoją domowej zwyczajności, dając oddech niezbędny artystycznemu sukcesowi, możliwość konsekwentnej kreacji życia na własnych warunkach.

Janda w tym olśniewająco skromnym spektaklu bawi i wzrusza, prowokuje do refleksji nie tylko nad jej drogą. Można bowiem rzecz potraktować bezpośrednio, można jednak wiele zeń wynieść w szerszym kontekście, zgłębiając tekst jako przewrotne lustro, w którym dostrzeżemy własny cień, jako swoisty przepis na życie, prowadzone dość wyboistą i krętą, ale jakże satysfakcjonującą drogą. Przecież nie ma nań jednego wzoru, ale na prawdziwie dobrą, uczciwą zmianę nigdy nie jest za późno, trzeba, tylko tyle i aż tyle, odwagi, bo także o tym, jeśli nie przede wszystkim, jest ta inscenizacja. Widzimy w niej, jak to w życiu, więcej deszczu i mniej słońca niż byśmy sobie życzyli, ale ta klimatyczna metafora spaja się w końcu w stan immanentnie względnej równowagi, danej każdemu, tyle że w różnych proporcjach. Niby nihil novi sub sole, ale krzepiącym jest usłyszeć i odczuć to ze sceny, gdzie intymność i otwartość idealnie się uzupełniają.

Poza wszystkim spektakl z Marszałkowskiej unaocznia jakże oczywisty fakt. Krystyna Janda jest bezsprzecznie jedną z najcenniejszych, najbardziej wartościowych instytucji polskiej kultury. De facto, w opozycji do tych de nomine, tworzonych tak licznie i hojnie w czasach prób kształtowania umysłów wedle jedynie słusznej sztancy. Instytucji, która musi liczyć na siebie, licząc widzów, bo o znaczących dotacjach, tu i teraz, może zapomnieć. „My way” jest, na swój przewrotny sposób, teatralnym gestem Kozakiewicza, gigantycznym frekwencyjnym sukcesem, z biletami wyprzedanymi do czerwca, gdzie po wejściówkę trzeba się pojawić na kilka godzin przed 19 30, aby mieć pewność. To pokazuje jak ważnym odruchem solidarności jest w społecznym odbiorze ten spektakl, jak bardzo ludzie potrzebują solidnej dawki optymizmu, w czasach, gdy jest w takim deficycie, a także sensownej inspiracji, do czego artystka wprost nawiązuje, życząc wszystkim, aby idąc swoją drogą byli szczęśliwi.

W finałowym przełamaniu kameralnej narracji, kiedy Janda, początkowo przy nastrojowym akompaniamencie trąbki, wspartym po chwili brzmieniem całego zespołu muzycznego, brawurowo wykonuje polską wersję arcyprzeboju Franka Sinatry, dramaturgicznego lejtmotywu wieczoru, widzimy na scenie prawdziwą damę polskiego filmu i teatru, która postanowiła odsłonić rąbek swojej duszy, widzimy artystkę, która podsumowuje niełatwe życie, widzimy szczęśliwą, spełnioną kobietę: matkę, aktorkę, reżyserkę, autorkę, aktywistkę, dyrektorkę teatru i business woman, wciąż gotową na wyzwania.

Chapeau bas!

06
Luty
2023
19:37

Doroty i Tytusa - wszystkiego dobrego

AUDACJA NAPISANA Z OKAZJI OTRZYMANIA PRZEZ DANUTĘ WAŁĘSOWĄTYTUŁU HONOROWEJ OBYWATELKI GDAŃSKA

 

Szanowni Państwo, to przede wszystkim to wielki zaszczyt towarzyszyć tej uroczystości i móc skreślić kilka zdań, na temat wspaniałej kobiety, która jest jedną z najważniejszych postaci naszych czasów. Wszystkie najpochlebniejsze słowa nie wystarczą, aby uhonorować panią Danutę Wałęsę i oddać Jej szacunek i należne podziękowania. Ja kłaniam się najgłębiej jak umiem.

Kiedyś nie wiedzieliśmy o Danucie Wałęsowej nic, żyjąca na skrzyżowaniu największej historii kobieta, zaplątana, uwikłana w tę historię, jak się wydawało wbrew własnej woli, kryjąca się w cieniu Lecha Wałęsy, w cieniu Jego autorytetu i działalności, budziła zawsze ciekawość. Wszyscy podejrzewali, że Jej obecność w centrum wydarzeń jest znacząca. Jejpraca, wysiłek wkładany w wychowanie ośmiorga dzieci, prowadzenie domu i scalanie rodziny, w momencie ekstremalnie trudnym dla Polski, w chwiligwałtownych zmian, w które wprowadziła Ją i całąrodzinę, działalność opozycyjna i bezkompromisowość Lecha Wałęsy, budziła zawsze absolutny respekt i uznanie. Powstawanie Związku Zawodowego Solidarność, strajk w stoczni i następujące po porozumieniach sierpniowych miesiące i lata, internowanie męża a następnie prezydentura nie pozwalały nam zapominać, że tam obok, gdzieś, jest Ona. Mitologiczna Tytania.  

I wreszcie pojawiła się, pewnego dnia publicznie,skromna, otwarta, energiczna, szczera, pełna prostoty, serdeczności i taktu. Objawiła Polakom i światu kobieta z Gdańska, żona Lecha Wałęsy,reprezentująca Go także, w następstwie zdarzeń, publicznie. Najpierw jako żona Przewodniczącego Solidarności, później jako Pierwsza Dama Rzeczpospolitej Polskiej, wspaniale i godnościąsprawowała te zaszczytne funkcje. Przez ostanie lata, podziwiamy Ją twardą, zdecydowaną, bezkompromisową, trwającą jak opoka przy swoim słynnym mężu- pomniku, przez niektórych obalanym, zniesławianym i prześladowanym, zawsze po Jego stronie, zawsze jako niezłomna Jego obrończyni.

Mogliśmy się tylko domyślać jak trudne i skomplikowane było Jej życie, w skromnym mieszkaniu, przez które bezustannie przechodziła burza Wielkiej Historii, w mieszkaniu, w którym było i biuro Solidarności i centralne miejsce spotkań i centrum najważniejszych decyzji, mieszkaniu, w którym jednocześnie toczyło się codzienne życie rodziny z ósemką wychowujących się tam dzieci. Mogliśmy tylko podejrzewać jak wielkiej odporności i ile wysiłku i rozwagi, umiejętności i charakteru,wymagał ten czas dla żony i matki, gospodyni domu, opiekunki i ostoi rodziny. Jak niespokojnym i trudnym czasem musiał być okres internowania Lecha Wałęsy, kiedy została sama a jednocześnie musiała reprezentować nieobecnego męża w mediach i na forum publicznym, czego ukoronowaniem było odebranie w Jego imieniu Pokojowej Nagrody Nobla, z pełnym godności i skromności Jej wystąpieniem.

Po latach pani Danuta zwierzyła się z trudów i kolei losów w długim wyznaniu „Marzenia i tajemnice” a po lekturze tej ponad 500 stronicowej książki, po poznaniu szczegółów Jej trudów i obaw, podziw dla Jej „niewzruszonego trwania jeszczewzrósł i trwa. Patrzymy na Nią dziś jak na symbol, Polki, matki, żony, obywatelki, kobiety wreszcie.

Po ukazaniu się książki, kiedy „ przemówiła” jak to nazywano, została uhonorowania wieloma nagrodami, wyrazami uznania i jawnego podziwu, została „Odkryciem telewizyjnym roku 2012, obdarowano Ją nagrodą Tygodnika PowszechnegoMedalem Św. Jerzego, nagrodą MocArta za klasę i styl, Człowiekiem roku w plebiscycie Dziennika Bałtyckiego a prezydent Bronisław Komorowski odznaczył Ją za pomoc ludziom i działalność charytatywną i społeczną Orderem Odrodzenia Polski Polonia Restituta, drugim najwyższym odznaczeniem cywilnym Rzeczpospolitej. Wszystkiete wielce zasłużone uznania były otoczone szeroką akceptacją Polaków.

Encyklopedie całego świata pod hasłem Danuta Wałęsa, notują – Działaczka społeczna, w latach 1990-1995 Pierwsza Dama RP, prywatnie żona Przywódcy Solidarności i prezydenta RP Lecha Wałęsy ale my dziś wiemy co kryje się pod tym suchym komunikatem. Jaki wysiłek, mądrość, jaka godność, honor i niezależność poglądów. A „klasa i styl” są tu też niebagatelnym elementem.

W swojej książce pani Danuta deklaruje: Nigdy nie myślałam o sobie, żyłam jedynie dla męża i dzieci. A wielu uważa, że bez wsparcia pani Danuty sprawy i gigantyczne osiągnięcia Lecha Wałęsy, byłyby dużo trudniej osiągalne. Należą się Jej podziękowania od nas wszystkich.

Z racji pracy nad spektaklem „Danuta W.” poznałam panią Danutę i kontaktowałam się z Niąstale i wielokrotnie. Jestem pełna szacunku i podziwu dla Jej racjonalności, mądrości, skromności, taktu, „normalności cokolwiek to znaczy. Jej empatia i ciekawość ludzi, rozumienie spraw zwykłych i tych największych, budzi podziw i czułość, nie tylko moją.

I jeszcze jedno, bodaj najważniejsze dziś dla nas kobiet, pani Danuta, publicznie zawsze występowała w obronie kobiet, ich godności i dla ich dobra, zawsze była i jest godną reprezentantką kobiet polskich. Jesteśmy za to bardzo wdzięczne.

Danuta Wałęsa, nierozerwalnie związana z Gdańskiem, jest i zostanie dla nas symbolem godnym szacunku, podziękowań i najlepszych życzeń. Zasługuje na wszelkie zaszczyty i honory a jednocześnie jest bardzo, bardzo zwyczajnie jedną z nas.

Bardzo dziękuję, że mogłam napisać te słowa. Krystyna Janda.

6 luty 2023

03
Luty
2023
23:24

Błażeja i Hipolita - wszystkiego dobrego

Wywiad . Ewa Kaletą. Wysokie Obcasy.

 

Krystyna Janda: Przyniosła Pani kwiaty żebym była miła? ( śmiech)

Ewa Kaleta: Nie. Przyniosłam je żeby Pani pokazać, że nie chcę pani atakować. Chciałam zostać dziennikarką po obejrzeniu „Człowieka z Marmuru”. Więc…

 

Krystyna Janda: O matko, to jeszcze gorzej.

EK: Dlaczego?

 

Krystyna Janda: Dobrze, proszę pytać.

E K: Od lat przegląda się Pani w oczach ludzi, patrzą na Panią rzędy ludzi w teatrze. Niezliczona ilość widzów w kinie i telewizji. Co Pani widzi patrząc w lustro, będąc ze sobą sam na sam?

 

KJ: Nic. Śpieszę się. Nie mam czasu się nad tym zastanawiać.

EK: Nic?

KJ: Nic. Pracuję. Prawie nikogo już nie widuję.

 

EK: Dlaczego?

KJ: Trochę nie mam już na to ochoty. Mam za dużo na głowie.

EK: Ktoś Pani coś zrobił złego, że przestała Pani potrzebować ludzi?

 

KJ: Nie. Po prostu dużo pracuję. Mam poza tym 70 lat. Jestem zmęczona.

EK: Dlaczego Pani tak dużo pracuje w wieku 70 lat?

KJ: Bo chcę. Dlatego że praca sprawia przyjemność i nadaje sens mojemu życiu. Bo prowadzę wielkie przedsiębiorstwo, wielką fundację. Dwa teatry które grają 900 razy w roku. To jest naprawdę duża ilość ludzi, problemów i spraw. Muszę być przede wszystkim do ich dyspozycji.

EK: Żałuje Pani, że nosi tyle na barkach?

 

KJ: Nie. Co miałabym robić innego, ze sobą, w moim wieku? Przede wszystkim wciąż dużo gram. Na szczęcie ciągle ludzie chcą mnie oglądać. Zawsze uważałam, że praca jest ciekawsza niż zabawa.

EK: To ucieczka przed przemijającym czasem?

KJ: Nie lubię tych wszystkich teorii psychologicznych. Pierdoły. Poza tym to stwierdzenie ma zabarwienie negatywne, a tego nie lubię. Lubię pozytywy.

EK: Skoro nie zajmuje Pani głowy żadna narcystyczna myśl, o którą podejrzewa Panią wielu ludzi, to co wypełnia Pani myśli?

 

KJ: Myślę o tym, żeby to wszystko dokoła, to czego się podjęłam, co stworzyłam, te teatry, się udało i trwało. Jeśli coś ode mnie zależy, zależy mi, żeby było dobre. Mówię także o moim życiu

EK: Ale to uwielbienie, które Pani dostaje, które nie jest jak widzę, Pani zupełnie potrzebne. Nawet kwiaciarka pod pani teatrem mówi, że zarabia głównie na kwiatach kupowanych dla pani.

KJ: To miłe. Ale nie jestem taka zła.

EK: Proszę?

 

KJ: Zależy mi na uznaniu, aprobacie, jak każdej aktorce, jak każdemu człowiekowi. Pani myśli, że jestem teraz zła a ja jestem tylko zniecierpliwiona. Nie lubię tych wywiadów, zmuszania mnie do wypowiedzi na każdy temat, tylko nie na tematy zawodowe, odganiam to. Ciekawa jestem co Pani widziała u nas w teatrze, przed tym wywiadem i nie pytam z uprzejmości, wielu dziennikarzy przychodzi tu na wywiady nie znając nas, moich ról, naszego repertuaru. Niecierpliwi mnie to, bo to nie profesjonalne. Wielu ludzi na mnie napiera, chcą czegoś, poparcia, pomocy, zajęcia stanowiska na tematy ogólne. Robię to, bo uważam, że to także obowiązek osoby publicznej, ale.. Takich spraw, mam codziennie dziesiątki. Staram się stanąć na wysokości zadania, ale mnie to męczy. Jest zbyt wiele spraw w fundacji, w teatrach, ludzkich spraw, problemów dookoła, do tego gram i mam próby, staram się niepotrzebne lub mniej ważne odganiać. Dlatego jestem zniecierpliwiona, szczególnie pytaniami zbyt ogólnymi i na moje tematy prywatne, proszę mnie zrozumieć.

EK: Zawsze Pani tak żyła?

 

KJ: Nie, kiedyś nie było fundacji i byłam gwiazdą.

EK: Nie jest nią Pani nadal?

KJ: Nie (śmiech). Teraz służę innym, tu w teatrach, fundacji. Jestem do dyspozycji. Staram się dopilnować tego co stworzyłam i zmagam się z tym każdego dnia. Nie nie jestem już gwiazdą w popularnym znaczeniu.  Moje interesy i osobiste sprawy, sukcesy, są na dalszym planie. Wykonuję poważne zadanie. Dźwigam odpowiedzialność za innych.

EK: Jak pani zniosła to przeniesienie uwagi z siebie na innych?

KJ: Podjęłam decyzję o wzięciu odpowiedzialności za „całość” 18 lat temu. Teatry i ich powodzenie, są ważniejsze niż ja aktorka, ja reżyserka. Już od dawna nie mam osobistych „marzeń” zawodowych. Zresztą jak mam na coś ochotę to to realizuję w ramach naszych teatrów, ale widzi Pani moje role z ostatnich lat? Wszystko albo „w służbie narodu” albo fundacji no i jak trzeba grać, bo inni nie mają czasu, to gram, jak trzeba zrobić za kogoś zastępstwo, to je robię. Gram, gram i gram. Dużo, bo trzeba, ale i dlatego że nie umiem inaczej żyć.

EK: Co to robi z człowiekiem, kiedy tyle gra?

KJ: Zawsze tak dużo grałam, od lat też dużo reżyseruję. Proszę nie myśleć, że jestem wyjątkiem, wielu aktorów tak pracuje.

EK: Jeszcze Pani lubi wychodzić na scenę?

 

KJ: Oczywiście. Kocham grać. Nie chce mi się, ale kocham. Jak już wejdę na scenę, to przez dwie godziny „płynę” i mam z tego przyjemność, zapominam o świecie.

EK: Jest Pani symbolem dla wielu pokoleń, dla jednych ..

 

KJ: Przepraszam, że przerywam. Ale…

EK: Nie przyjmuje Pani ode mnie komplementów, ani po tym jak weszłam, ani teraz, że Pani role, mogą być dla ludzi ikoniczne, wpływać na ich decyzje. Głęboko inspirować.

 

KJ: Mam nadzieję, że tak jest i myślę o tym w momencie, kiedy coś tworzę, cos powstaje, kiedy spotykam się z publicznością. Gram najlepiej jak potrafię, prowadzę teatry najlepiej jak umiem. Dla ludzi i z przyjaciółmi. Z aktorami, reżyserami, pracownikami fundacji. Niecierpliwią mnie czcze chwile. Musi to pani zrozumieć, żyję w sprawach. Boję się w życiu tylko jednego…

EK: Czego?

 

KJ:  Boję się, że tego by mogło nie być, że musiałabym się zajmować czymś innym. Albo nie robiłabym nic, tylko miała wolne. To byłaby dla mnie prawdziwa tragedia. Mnie interesuje tylko to.

EK: Trudno mi na Panią patrzeć. Widzę Pani role. Jest Pani ideą a nie człowiekiem. Chodzącym monodramem.

KJ: Monodramem? Monodram to coś co się gra samemu, w samotności, a ja jestem otoczona tłumem ludzi. I to wszystko jest dla ludzi, wielu ludzi. Na tym polega ten zawód. Głupoty i boczne sprawy mnie niecierpliwią. Jestem sobą, od dawna nic nie udaję prywatnie, ale jestem osobą publiczną i szefową wielkiej fundacji, odpowiedzialną za wielu ludzi. Jednocześnie nie rezygnuję z własnego zdania nawet najbardziej kontrowersyjnego, na żaden temat, bo moim zdaniem, mam do tego prawo. Wszyscy wiedzą, jakie mam poglądy, bo je wyrażam. Uważam, że obecna władza szkodzi Polsce i nam wszystkim. Muszę tylko bardzo pilnować tylko tego robię, jak się zachowuję. Dziś rano, badano mnie alkomatem. Moim zdaniem czekali na mnie, tak to wyglądało. Pewnie warto byłoby niektórych skompromitować. Przed wyborami dobrze by było kilka osób złapać na czymś kompromitującym.

EK: Żałuje Pani czegoś w życiu?

 

KJ: Za chwilę odbędzie się premiera mojego nowego spektaklu, My way, moja droga, na moje 70 urodziny, będę między innymi mówić i o tym. To nie będzie bardzo śmieszne, smutniejsze niż moim zdaniem mogłoby być, ale takie wychodzi, napisałam to sama.

EK: Smutne, dlaczego? Pani życie to jeden wielki sukces.

 

KJ: niby tak, ale za często teraz myślę o śmierci. Wielu moich bliskich, przyjaciół, w moim wieku, żyje z tymi myślami. Jeszcze kilka lat aktywności, przyjemności życia i koniec. Presja czasu. To nic złego, to naturalne, ale smutne.

EK: A o czym konkretnie Pani myśli w kontekście śmierci?

KJ: Żeby zdążyć wszystko uregulować, żeby tu w Fundacji, w rodzinie, w domu, nie zostawić po sobie bałaganu. Podstawowe pytanie brzmi, ile jeszcze będę mogła grać? Podglądam kolegów, jak u nich to wygląda. Proszę mnie źle nie zrozumieć, nie mam depresji. I nigdy jej nie miałam.

EK: Chce się pani jeszcze czymś nasycić?

 

KJ: Tak. Codziennością. Lubię życie, pracę, obowiązki, kolejne wiosny. Umiem zmierzyć po całym długim życiu, co ile jest warte. Pani jest w innym punkcie życia. Dlatego to się może pani wydawać smutne. A to jest normalne.

EK: Nadal jest Pani tak samo piękna. Jak w Człowieku z Marmuru.

 

KJ: Ale co Pani opowiada! Mam problemy ze zdrowiem. Staram się nie zmęczyć nadmiernie a z drugiej strony chciałbym widzieć drugą 70latkę która wykonuje to co ja.  Ale jestem jak każdy człowiek w moim wieku. Staram się sprawiać sobie przyjemności i odpoczywać, kiedy mogę.  Nie chcę już wielkich wydarzeń w życiu. Chcę zrobić to co zaplanowałam. Wie Pani, że ostatnio odmówiłam dwóch zagranicznych filmów, dużych produkcji?

EK: Dlaczego?

KJ: Za dużo komplikacji, długie wyjazdy, nieobecności muszę być tutaj, no i już nie mam na to siły. Wiem jak ogromnym wysiłkiem jest zrobienie filmu. Odmawiam bez żalu. To wszystko jest bez żalu. To jak zmierzch, słabnie apetyt i rośnie świadomość chwili, można wiele rzeczy zważyć i zmierzyć realistycznie. I nie czuć tego jako rezygnacji ale wybór.

EK: Jest Pani jakoś obok tego, że jest Pani ikoną polskiego kina. Nie potrzebuje Pani słuchać takich rzeczy? Pochylać się nad tym. Snuć anegdot?

 

KJ: Na egzaminach w szkołach teatralnych młodzi podobno nie wiedzą kim jesteśmy, my z tamtych pokoleń.  Mają nowe idee, nowych ludzi, których podziwiają, nowych Bogów. I ja nie mam żalu, jestem ze świata, który odchodzi, moim jednym obowiązkiem jest zostawić go uporządkowanym.

Jakiś czas temu siadłam w kulisach, czekałam na wejście na scenę, młoda aktorka wykrzyknęła nagle: – Pani Krystyno jak Pani dziś wygląda, jak jakaś gwiazda filmowa! Śmialiśmy się długo z Piotrkiem Machalicą. Piotra już nie ma. To jest prawdziwa rana! Rozumie to pani?

EK: Tak, rozumiem.

KJ: Proszę mi wybaczyć, nie chce mi się już mówić. Inni mówią o mnie, za dużo. I wszystko poprzekręcane. Nie prostuję, nie zaprzeczam. Mówcie sobie co chcecie.

EK: Słyszała Pani już wszystkie pytania, jakie dziennikarz mógłby zadać.

 

KJ: Chyba tak. Same ogóły. Albo pytania jak do filozofów – jak żyć? Ja jestem tylko aktorką.

EK: A ja nadal widzę w Pani Agnieszkę z „Człowieka z Marmuru”. I Antoninę z „Przesłuchania”.

 

KJ: To miłe. Ale wie pani, że to było ponad 40 lat temu?  A ja cały czas pracowałam i byłam tutaj. Szkoda, że to wciąż najsilniejsze wspomnienie. Gram dużo, od jakiegoś czasu, zacierają się granice, między życiem a sceną. Ale dalej mam ochotę wypowiadać się na scenie w imieniu swoim i wielu. Grając Danutę W. grałam i siebie, i Ją, grając Sabinę w Zapiskach z wygnania grałam Ją i siebie. Gram Shirley i dziś to jakby też ja, gram z cudzysłowami w nawiasach.  Ten spektakl, który teraz przygotowuję to już tylko ja. Z czasem rozumie się, że aktorstwo to po prostu umowa społeczna.

Gram postaci sceniczne, ale staję w imieniu wszystkich. To są akty społecznego zaangażowania. I takie chcę, żeby były nasze teatry. Partnerskie i aktualne. No bawimy i cieszymy też, bez przesady z tym posłannictwem. ( śmiech)

EK: Może Pani podać jakiś przykład tego aktu?

KJ: Wczoraj odbyłam długą rozmowę o tym, że powinniśmy jak najszybciej zrobić spektakl o pogotowiu ratunkowym. I zrobimy go, na wiosnę. Czuję, że to temat społeczne istotny. Kupujemy też kanadyjski tekst o szczepionkach. No i nie zgadzam się na spektakle, których ludzie nie rozumieją, zbyt artystowskie, na to jest miejsce gdzie indziej.

EK: Bywają takie zarzuty wobec Pani. Zarzuty o mieszczaństwo.

KJ: Naprawdę? Nie słyszałam. O komercyjność. Tak. Ale to zła wola i brak wiedzy o nas. Na 60 spektakli w repertuarze tyko 25 jest naprawdę dochodowych. To farsy. Reszta to misja, tak to można nazwać w zasadzie. A awangarda? Jest potrzebna, choć w Polsce, stałą się mainstreamem no i w większości moim zdaniem jest nieprawdziwa. Wykoncypowana. Wymuszona. Wymęczona. Wymyślona, wyspekulowana na siłę a nie z natchnienia czy prawdziwej potrzeby, w wyniku aktu twórczego. Są wyjątki, no ale artystą się bywa. No ale to inna sprawa. Dla nas, dla naszej fundacji, awangarda jest za droga, to musi sponsorować państwo. Nie ważne. Próbuję Pani powiedzieć, że to co miało po mnie zostać, już dawno zrobiłam. Staram się teraz po prostu dobrze skończyć.

EK: Jakbym trafiła do Pani za późno.

KJ: Zdążyła pani jeszcze. Ale nie muszę już zadziwiać świata. Chcę spokojnie lub trochę mniej spokojnie porozmawiać, albo dać powód do zastanowienia. Lubo razem się bawić, na poziomie, na moich warunkach.

EK: Ma Pani całe życie gwiazdy za sobą, czy te różne historie kręcą się w Pani głowie? Wspomnienia?

 

KJ: Czasem. Ale nie żyje przeszłością ani nadmiernie o sobie, częściej myślę o tym, czy mój jeden pies nie zjada z miski drugiemu. Bo jeden ma 15 lat a drugi 2, walka jest nierówna. Zastanawiam się, dlaczego nie wszystkie koty przyszły na śniadanie. To są moje poranne zmartwienia. Co prawda po dwugodzinnym rannym czytaniu czy pisaniu. Mam dużo dzieci i wnuków. Moja córka ma premierę za kilka dni w Łodzi. Ustaliłam plany repertuarowe w naszych teatrach na 3 lata nadchodzące, czytam nowe teksty, robię próby, spotykam się z twórcami. Pilnuję produkcji. Tyle. Chociaż w praktyce to naprawdę dużo.

EK: Starość to dedykowanie się sprawom?

KJ: ah, jak ja nie lubię generalizowania. To są rzeczy bardzo indywidualne. Mój wnuk chce być rentierem już teraz. Ale generalnie na starość można być wierniejszym sobie. Postępować według swojej moralności, uczciwości, zasad.

EK: A Pani jest moralna i uczciwa?

KJ: Nie jestem naiwna. Nie lubię naiwności. Jestem z pewnością zbyt empatyczna.

EK: Jak to się objawia?

KJ: O wie Pani ile dziennie przychodzi próśb o pomoc, o wsparcie akcji charytatywnych, zagubionych dusz, niezdolnych a pracowitych itd. itp.?

EK: Ma Pani nas wszystkich dosyć?

KJ: Nie, nie mam dosyć. Chociaż często uciekam i chcę być po prostu sama.

EK: Chyba nie chciała Pani żebym tu dziś do przychodziła.

KJ: Tak, przepraszam, nie bardzo, mam teraz gorący okres. Ale nie chciałam robić przykrości naszemu PR i pani jest.

EK: Wróćmy do tej śmierci. Wierzy Pani w Boga?

 

KJ: To trudne. Nazwijmy mnie – wątpiącą. Wiara jest bardzo człowiekowi potrzebne. Szczególnie tym doświadczonym przez los. Myślę sobie często, a co mi zależy? Nie bądź Tomaszem I jest mi z tym lżej. Pytała Pani czy często wracam do przeszłości. Tak, ale tylko do 7 rano, bo potem już dzwonią ze sprawami.

EK: Nie myślała Pani o tym, że zająć się sobą, jakiś self care?

KJ: Ale co Pani opowiada. Zresztą ja dbam o siebie, wyśmienicie.

EK: Proszę powiedzieć coś więcej.

KJ: Lubię się. Bawię się sobą. Czasem teraz na scenie, kiedy gram farsy, wybucham śmiechem, poza rolą, prywatnie, z samej siebie, widownia śmieje się ze mną. Mogę sobie na to pozwolić. W farsie. Na takie momenty pracowałam całe życie. To jest moje self care.  Poza tym, kocham moją pracę, to moja modlitwa.

EK: Dziś już ludzie tak nie myślą o pracy. Nie uważają, że to służba. Raczej myślą o utrzymaniu granicy między życiem prywatnym a zawodowym.

 

KJ: Mój zawód jest wyjątkowy, to po pierwsze. Tak, zmiany są normalne. Należę do pokolenia, odchodzącego. Moja córka jest jeszcze podobna do mnie, ale moi synowie już inaczej patrzą na świat. Ja latam samolotami i jem mięso, synowie jeżdżą pociągiem, nie kupują sobie nowych rzeczy, nie jedzą mięsa. Patrzę na to z odległości. Na nich. Nie wartościuję. Jesteśmy po prostu z innych światów z innych czasów. Ja ich lubię i podziwiam.

EK: To młode inne pokolenie?

KJ: Jestem otoczona prawie tylko młodymi. Pracują a w weekend jadą do puszczy, sprzątać śmieci, mają swoje ważne sprawy do zrobienia na tym świecie.

Ek: Często pojawia się naiwność w tej rozmowie. Zastanawiam się dlaczego.

 

KJ: Ja z nawyku operuję wielkimi słowami i pojęciami, jak to aktorka. To mój przywilej. Ale naiwnym jest ktoś, ktoś kto nie rozumie realiów, kto zafałszowuje rzeczywistość na swoją korzyść i w to wierzy, kto chce czegoś co jest niemożliwe.

EK: Jak pozostanie na zawsze gwiazdą. Jak brak akceptacji przemijającego czasu.

KJ: Trzeba oceniać siebie racjonalnie i krytycznie.

Ek: Siedzimy tu razem już ponad godzinę a ja nadal patrzę na panią i nie wiem kogo widzę, czy te role do których jestem taka przywiązana. Antonina w Przesłuchaniu, Agnieszka w Człowieku z Marmuru. Czy kogoś innego.

KJ: to były role, zawód, nie ja. Opowiem Pani o Andrzeju Wajdzie.  Spotykaliśmy się z Nim co jakiś czas przez ostatnie lata PISu, czasem z Jurkiem Radziwiłowiczem. Andrzej chciał robić kolejnego „Człowieka”. Zadawaliśmy sobie nawzajem pytania: Jaka to miałaby być historia? O jakim kraju? O jakich ludziach? O czym to mógłby to być film? Znów o kłamstwie? Podłości? Krzywdzie? Kim my mielibyśmy dziś być w tym filmie? Doszliśmy jedynie do wniosku, że każdy z nas nadal robi swoją sprawę, robi co do nas należy. I robi to dobrze.

EK: I kim Pani teraz jest? Odpowiedziała sobie Pani na to pytanie?

KJ: Ja jestem dalej Agnieszką z Człowieka z Marmuru, która teraz już nie ma siły na więcej, tylko na teatr.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.