18
Kwiecień
2017
06:55

Jerzy Stuhr

zobacz zdjęcie

Bogusławy i Bogumiły - wszystkiego dobrego

Szanowni Państwo, dziś, mój przyjaciel Jerzy Stuhr kończy 70 lat. 
Znaliśmy się i przyjaźniliśmy od zawsze, także nasze rodziny. Spędzaliśmy razem wakacje, pracowaliśmy razem.  Przez ostatnie lata Jerzy pracuje nieustannie z naszą Fundacją, reżyseruje i gra w Teatrze Polonia.  Byliśmy świadkami i towarzyszami Jego kłopotów zdrowotnych, walk i sukcesów. Byliśmy z Nim cały czas, każdą minutę.  Kilka lat temu, na scenie Teatru Polonia, odbył się jubileusz 50 -lecia pracy artystycznej Jerzego , świętowany wyreżyserowanym przez Andrzeja Domalika spektaklem „32 Omdlenia” Czechowa, a spektakl jest grany do dziś, zbliżamy się do 200 prezentacji.  Jerzy gra w naszym teatrze i wyreżyserował także ” Ich czworo” Zapolskiej i ” Na czworakach” Różewicza. Czasem gra namówiony do tego ” Kontrabasistę”.  Mamy dalsze plany artystyczne na przyszłą wiosnę.
Jerzy jest Człowiekiem z diamentów serca, ze złota talentu, dobroci, lojalności, inteligencji, z żelaza pracowitości i z brylantów życzliwości dla świata i ludzi. Człowiekiem prawdy, rzetelności, uczciwości i humanizmu. 🌹Jego optymizm i tzw. dobre nastawienie, tak dziś rzadkie a przez to bezcenne, pozwala pokonywać najostrzejsze zakręty losu.  O Jego aktorstwie, sukcesach pisać nie muszę bo są one powszechnie znane i cenione, trzeba tylko przypomnieć o Jego zasługach w pracy pedagogicznej. Wychował i uczył cale pokolenia dziś pracujących aktorów i reżyserów i nadal uczy. 
Jurku! Kochany! Życzę Ci, życzymy Ci wszyscy, wszystkiego wszystkiego dobrego. Dziękujemy.  Wiem że jesteś teraz we włoskiej podróży urodzinowej. Miłego czasu. Miłego życia i wielu lat w pełnym zdrowiu i formie. 
Ja i Fundacja.

17
Kwiecień
2017
03:24

Roberta i Patrycego - wszystkiego dobrego

Mili Państwo, święta w połowie minęły, Chrystus wczoraj zmartwychwstał, przyniósł nadzieję i odrodzenie wszystkiego, jak nawykliśmy powtarzać przy okazji tych świąt. Życzę Państwu radości, bo te święta to podobno narodziny radości także. Oby także –
dobroci, miłości, zrozumienia, pomocy, wspólnoty, człowieczeństwa. Potrzebna pilnie – mądrość, sprawiedliwość, rozsądek, wiedza, pracowitość, logika, rozwaga, wytrwałość, umiar, odpowiedzialność.
Potrzebny Pokój.
Cokolwiek się nie dzieje wiosna jednak przyszła, drzewa kwitną, dzieci się rodzą, miłość jest poszukiwana. Nic tego nie zmieni.
U nas, jak zwykle święta w Milanówku, jak co roku, pasztety, sałatki, pieczone mięsa itd. ale także z powodu wegatarianizmu części rodziny bakłażany, sery, jarzyny. No i żury, bigosy, mazurki, jajka na wiele sposobów. Święcone smakują najlepiej. Spotkania, rozmowy, spacery. Wszystko to uspokaja i koi. Wydaje się, że wszystko jest w największym porządku. Nic bardziej mylnego niestety, dlatego tak cenne ludzkie związki. Martwi tylko to, że tak niewielu wie o co chodzi i tak niewielu to obchodzi.
Dobrej wiosny. Nadziei i odrodzenia. Wesołych Świąt.

Pani Krystyno,
za to, że piszę przepraszam, ale spróbować muszę. Za to, że mam prośbę i że obarczam Panią tą sprawą.
Będę szczera i od razu przejdę do rzeczy, aby oszczędzić Pani czasu.
Piszę, aby zainteresować Panią inicjatywą, którą współorganizuję. Mianowicie, zbieramy na wsparcie sierocińca w Aleppo. Nie proszę jednak o pieniądze.

Poprzez dwójkę ludzi, którzy byli na miejscu w lutym, możemy poprzez pracowników organizacji humanitarnej dotrzeć ze wsparciem jednego z sierocińców. Inspiracją do wsparcia była dramatyczna historia szóstki rodzeństwa, które przez dwa miesiące żyło w pustostanie – głową rodziny był 12-letni Muhammad, który opiekował się piątką rodzeństwa w tym 7-miesięcznym niemowlakiem… Dzieciaki zostały znalezione przed pracowników Caritasu syryjskiego na jednym z obchodów po Aleppo. Towarzyszyła im para polskich dziennikarzy – Ania i Karol Wilczyńscy, którzy pojechali do Syrii z własnej inicjatywy, aby na własne oczy zobaczyć jak działa pomoc dla tamtych ludzi i jak można im pomóc. To właśnie z ich strony na FB https://www.facebook.com/islamistablog/?fref=ts dowiedziałam się o historii Muhammada. Chcąc jakoś pomóc zorganizowałam zbiórkę publiczną i na pomoc wspomnianym dzieciakom udało nam się już zebrać ponad 10 tys. złotych. Było to możliwe dzięki umieszczeniu informacji o zbiórce na FB inicjatywy Chlebem i Solą, która wspiera szeroko rozumiany temat uchodźców w Polsce. Niestety fala wpłat w tym momencie wyhamowała, my natomiast zbieramy dalej na cały sierociniec, do którego zostały przewiezione dzieci a który jest przepełniony także innymi dramatami. Jest to placówka państwowa, bardzo ponura i paskudna. Nie ma mowy o modernizacji tego miejsca przez państwo – ono wydaje pieniądze na wojnę. Dyrekcja placówki też nie jest zresztą zaufana. Pomoc o której myślimy polegać będzie na przekazaniu wszelkiego wsparcia poprzez zaufanych ludzi z syryjskiego Caritasu. Planujemy kupić agregat prądotwórczy, lepszej jakości jedzenie a jeśli by się udało to opłacić nauczycieli lub psychologów którzy zechcieliby pracować z dziećmi tego sierocińca. Potrzeb jest mnóstwo. I mimo, że już uzbieraliśmy relatywnie dużo to tak naprawdę to zawsze będzie za mało…

Nie wiem czy Pani w ogóle umieszcza takie historie u siebie na FB. Jeśli tak, to byłabym niezmiernie wdzięczna za umieszczenia linka do wydarzenia, które odsyła do zbiórki lub linka do samej zrzutki. Umieszczam poniżej obydwa:
https://www.facebook.com/events/406000836444892/
https://zrzutka.pl/wsparcie-szostki-osieroconego-rodzenstwa-z-aleppo

W opisie zbiórki znajdują się także linki do artykułów Ani i Karola jako weryfikacja tego, że to wszystko jest historią prawdziwą.

Pani Krystyno,
jeszcze raz przepraszam bardzo, że obciążam Panią tą kwestią.
Jeśli nie będzie Pani chciała jej umieścić z różnych powodów (np. chroniąc się przed zalewem podobnych próśb), całkowicie to zrozumiem. Musiałam jednak spróbować.

Serdecznie pozdrawiam i bardzo sie cieszę, że Pani jest.
Magda

12
Kwiecień
2017
22:03

Małgorzata Markiewicz

zobacz więcej zdjęć (5)

Juliusza i Wiktora - wszystkiego dobrego

Dziś po południu, odbył się pogrzeb Małgorzaty Markiewicz, żegnaliśmy naszą wielką przyjaciółkę, panią architekt, która zbudowała z nami, z naszą fundacją, dwa teatry, Teatr Polonia i Och-Teatr, w budynkach dawnych kin warszawskich.

Kochana Małgosiu!
Byłaś wspaniałym Człowiekiem.
Wielką przyjaciółką świata i ludzi.
Dla mnie, wcześniej mojego męża i całej naszej fundacji byłaś człowiekiem opatrznościowym.
Cocteau napisał kiedyś utwór sceniczny La Voix humaine – „Głos ludzki”, choć słowo humaine jest na język polski właściwie nieprzetłumaczalne, kiedy widziałam ten tytuł, zawsze myślałam – to głos Małgosi. W każdej sprawie.
Budowałaś z nami wszystko od początku, czuwałaś nad zmianami, kolejnymi remontami, pomysłami a przede wszystkim przez cały ten czas, 11 lat wspierałaś, byłaś wiernym, wdzięcznym i oddanym widzem naszych teatrów i wszystkich ludzi tam pracujących. Dziękujemy.
Przez te wszystkie lata, byłaś nie tylko naszą wielką przyjaciółką, ale także głosem rozsądku. Kiedy nie dawałaś rady mnie powstrzymać od pochopnych, jak twierdziłaś decyzji, mimo to rzucałaś się razem ze mną w trudne, nie do załatwienia, wydawałoby się sprawy i dzięki Tobie się udawało.
Przy powstawaniu Teatru Polonia zrobiliśmy razem rzeczy nie do zrobienia a Ty cały czas nas prowadziłaś, byłaś przy nas, a mnie specjalnie, w sytuacjach kryzysowych, dodawałaś odwagi i trzymałaś za rękę.
Gdyby nie Ty i Twoi przyjaciele, współpracownicy, twoje biuro architektoniczne, nie wiem jak byłoby z powstaniem i Teatru Polonia i potem Och-Teatru. Nasza, moja wdzięczność za to wszystko będzie towarzyszyć pamięci o Tobie na zawsze.
Małgosiu, kochałaś piękno i ludzi. Lubiłaś nawet ich zły gust i rozumiałaś słabości. Miałaś bezbłędne wyczucie stylu i funkcjonalności. Twoje poczucie harmonii, ładu, urody życia i rzeczy, porządkowało świat. Twoja wiedza, rzetelność, fachowość, doświadczenie, pomagały we wszystkim. Dziękujemy Ci.
Rozmawiałyśmy i śmiałyśmy się nie tak dawno, oglądałyśmy na nowo naszą ulubioną książkę o kolorach we wnętrzach i cieszyłyśmy się na wiosnę która nadchodzi. Powiedziałaś do mnie – na święta kupię dwa piękne świeczniki i będę paliła w nich świece, bo to takie zbędne i takie eleganckie. Mówiłaś, że bolą Cię te czasy, byle jakie. Chciałaś, żeby ludzie otaczali się pięknem i cenili sztukę, sztukę życia w szczególności. Pomagałaś im w tym.
Bardzo Ci dziękujemy. Nie zapomnimy.
Ja nie zapomnę Twojej wiecznej gotowości do działania, otwartości na nowe pomysły, daru obserwacji ludzi i świata i gotowości do śmiechu.
Byłaś nam wiecznie potrzebna i zawsze bliska.
Bez Ciebie będzie bardzo, bardzo smutno.
Będzie Cię tak brakowało.
Twojego uśmiechu, optymizmu i serca.
Odpoczywaj w spokoju. Nie zapomnimy.
Ja tracę najserdeczniejszą, najlepszą Przyjaciółkę i jednego z najżyczliwszych mi ludzi na świecie.
Krystyna Janda i Fundacja KJ Na Rzecz Kultury

06
Kwiecień
2017
22:56

6 kwietnia 2017

zobacz zdjęcie

Celestyna i Wilhelma - wszystkiego dobrego

Co roku czekamy w Milanówku na kwitnienie tego drzewa. Od momentu zakwitnięcia uważamy, że wiosna się zaczęła. Rozpoczynamy kolejny rok z nadzieją. Te święta, Święta Wielkiej Nocy to zawsze odrodzenie wszystkiego. Oby. Najlepsze życzenia dla Państwa.

01
Kwiecień
2017
05:06

Małgorzata Markiewicz

zobacz więcej zdjęć (5)

Zbigniewa i Grażyny - wszystkiego dobrego

Nasi Drodzy Przyjaciele, z wielkim żalem i smutkiem zawiadamiam, że wczoraj zmarła nasza Wielka Przyjaciółka, dobry duch naszej Fundacji, Małgorzata Markiewicz.
Była z nami od początku, od pierwszego dnia pomysłu na teatr. Zanim była Polonia, zanim było cokolwiek, Małgosia była ze mną i z moim mężem u początków wszelkich rozmów i planów.
Była architektem, wspaniałym, doświadczonym, odważnym, konsekwentnym. Bez Niej wszystko było trudne, z Nią stawało się przyjemnością. Służyła nam swoim czasem bez ograniczeń, służyła radą, pomocą, wspierała i budowała z nami i Teatr Polonia i Och-Teatr. Z uśmiechem i przyjemnością.
Jej doświadczenie, wiedza, gust, życzliwość było opatrznością przez te wszystkie lata, także podczas ostatniego remontu fasady Teatru Polonia.
Będzie nam Jej boleśnie brakować jako fachowca i będzie dużo trudniej bez Jej serdeczności. Będziemy bardzo, bardzo tęsknić.
Niech odpoczywa w spokoju. Cześć Jej pamięci.
Chciałabym nadać temu żalowi także ton osobisty. Była moją wielką przyjaciółką, moją ostoją rozsądku, przystanią spokoju, racjonalności i wielkim wsparciem, także we wszystkich momentach moich trudności osobistych.
Małgosiu, bardzo Ci dziękuję, nigdy nie zapomnę. Byłaś wspaniałym, wspaniałym człowiekiem.
Dziękuję Ci i żegnam Cię najczulej i ja i cała Fundacja.

31
Marzec
2017
17:15

Kurtyna w Teatrze Polonia

zobacz więcej zdjęć (40)

Balbiny i Gwidona - wszystkiego dobrego

Warszawa – Olsztyn, Olsztyn – Warszawa i spektakl, rano znów Warszawa – Olsztyn, Olsztyn – Warszawa i znów spektakl, podróżuję w sprawach rodzinnych, spotkanie z publicznością, nagranie, spektakl, spektakl, spektakl – co ja gram w sobotę? Może mam wolne? – Sprawdźcie – proszę – siedząc w kulisach przed kolejnym wyjściem na scenę. – Nie, w sobotę gra pani „Callas”. A w piątek „Danuta W.” W niedzielę też „Callas”. – Poniedziałek? – Wolne. – Niemożliwe!
Siedzę nad korektą moich dzienników internetowych, bo Wydawnictwo Prószyński postanowiło wydać na nowo wszystko. „Cała Janda” ma się to nazywać. Czytam, niezrozumiałe. To znaczy ja rozumiem, ale inni? Tyle lat już minęło, a ja nie ułatwiłam. Wtedy wydawało mi się, że ludzie będą wiedzieć o co chodzi, próby do tego, do innego, dziś nikt nie będzie rozumiał o co chodzi, nie pamiętają tamtych spektakli, tamtych projektów i emocji zapisanych w związku z tym. Troszkę wyjaśniam, tłumaczę, ale najczęściej rezygnuję. No trudno. Teatr, ten zawód, to mija, to sprawy ulotne. – Jesteście pewni że warto to wydać na nowo? – Tak. – No nic. Wasza sprawa. Zdjęcia, zdjęcia, poszukiwanie zdjęć z tamtego czasu, ich też nie ma, poginęły w kolejnych komputerach, przenośnych pamięciach, opróżnionych szufladach. Na Fb prosimy o pomoc Internautów, o dziwo mają, trzymają to gdzieś zapamiętane, zapisane, to zdumiewające, że pamiętają i mają więcej niż ja w swoich archiwach. Oglądam, czytam, wzruszam się, bo to moje życie, moje wspomnienia, w dzienniku ledwie zaznaczone sprawy, żeby zbyt się nie obnażać, teraz we mnie wywołują ciągi wspomnień, ale chyba tylko we mnie, rośnie obawa. Tamten czas. Czas szczęśliwy. Za chwilę wyjdzie pierwszy tom, lata 2000-2002, już się drukuje. Po co to komu?
Ciągle za coś dziękuję. Kupuję czekoladki, kwiaty, w podziękowaniu pielęgniarce – mamo, kto się tak zachowuje? To obciach, masz mentalność!… zatrzymała ci się w socjalizmie, dziś nikt już tak nie robi! – Jak to? – Nie dziękuje się? Symbolicznie ? – Ja z tobą nigdzie nie pójdę, bo tylko wstyd. W urzędzie czekoladki, w przychodni czekoladki, listonoszowi torcik na urodziny, wszystkim książki z autografem, ty nie umiesz inaczej? Chyba nie umiem.
Gram. „Jowialski”, „Boska!”,„Shirley”, „Callas”, „Biała bluzka”, ”Koncert” , „Weekend z R.”, ”Matki i synowie”, „ 32 Omdlenia” w kółko ta „Shirley”, no ale ludzie chcą to oglądać. – Czy kiedyś skończy pani to grać, nie daj Boże? – pyta pani na spotkaniu? – Kiedyś tak, na pewno, ale dopóki ludzie chcą? Mam za dużo ról w repertuarze, coś muszę znów zdjąć, bo na jesieni dojdzie nowa. – A co pani zdejmie? Jaką rolę? – Nie wiem. „Białą bluzkę” zdjęłam i teraz wracam do niej od czasu do czasu, bo ludzie piszą że chcą, albo zapraszają do innych miast. Coś zdejmę. Jurek Stuhr, gra „Kontrabasistę” tak samo długo, jak ja „ Shirley”, tłumy za każdym razem, zabijają się o bilety. – Krysiu, po co ty mi każesz znowu to grać? Ja tego od dawna nie gram? Mam dosyć? Po co to na nowo? – Bo ludzie chcą. – Gram u was Różewicza, Zapolską, Czechowa gramy wciąż, i teraz znowu ten „ Kontrabasista”? – No dobrze, dobrze, ty też z Shirley się nie możesz rozstać. – Jurek, zrobisz coś nowego? – Nie. To znaczy tak. Wyreżyseruję. Ale grać nie będę. Nie mam już siły.
Andrzej Grabowski zrobił Jesienina, gra u nas pierwszy raz, pierwsza rola, ale miła publiczność! – mówi. A może byśmy tak „ Damy i huzary”? – Andrzejku! Nie mamy siły. – Ja mam. – No to gratuluję.
Wszystko się zmienia, sprawy odchodzą, ludzie się zmieniają, albo umierają. Nagle, z dnia na dzień znikają razem ze swoimi tak nam miłymi światami. Udar, wylew, śmierć. Małgosi Szurmiej nie ma, inna Małgosia nie budzi się od trzech tygodni, Wojtek nie żyje, trójka przyjaciół na chemii. Każdy dzwonek telefonu to lęk.
Dookoła cyrk niegodziwości, festiwal głupoty, podłości, złej woli i nienawiści. Ten rząd, ta władza, jakby na złość, jakby szkłem po szybie, wciąż, każdego dnia. Małość, małostkowość, pycha, tromtadrackość, cały czas. Nie rozumiem. I mi żal tych lat, tego czasu na straty. „ Syn Jandy pracuje u matki. Co on tam robi”. Nie pracuje. Pięć lat temu robił światła do przedstawienia, teraz jest od czterech lat na innych studiach i nawet nie ma czasu. Jako świeżo upieczony operator filmowy, zrobił światła do spektaklu, znakomicie zresztą. Na umowę zlecenie, jak tu wszyscy. To po co to? Na co to? A … bo wiesz, kilku posłów z PISu ma problem z zatrudnianiem całych rodzin u siebie, no to trzeba było dla maluczkich podać kogoś z przeciwnej strony, a Ty bardzo się nadajesz. Podłość, podłość, podłość.
Znajomi z Europy dzwonią. – Co tam? Jeszcze tam siedzisz? A nie przyjechałabyś? Jak to wytrzymujesz? Rzuć to! – Mam fundację – krzyczę. Duże przedsiębiorstwo. Odpowiedzialność!. – Jakbyś nie wytrzymywała, rzuć to w cholerę i przyjeżdżaj. Szkoda ostatnich lat życia na to wszystko. Swoje zrobiłaś, udowodniłaś, zagrałaś. Po co ci to teraz ? W twoim wieku? Trzeba żyć godnie, w zgodzie ze sobą.- Zwariowaliście?! Ja mam tu tyle do zrobienia! – Dla kogo? Piszą o tobie komunistyczna kurwa, dlatego, że żyłaś w czasach komunizmu? Masz medal Karola Wielkiego za wkład w zjednoczenie Europy, na polu kultury. Masz tytuł Człowieka Wolności. Starczy. Daj sobie spokój! A w Polsce jaka wiosna? Och, jak chętnie byśmy przyjechali!!! Na Mazury, nad morze! W góry! Dawno byłaś w Zakopanem?
Przychodzą stosy książek z wydawnictw – niech pani zastanowi się nad przedstawieniem z tej historii. A może pani by zagrała? Nie mogę. A chciałabym.
Pojutrze imieniny ojca. Teraz świętujemy imieniny tych co na cmentarzach. Kupię mu kurczaki i bazie na grób! Czyś ty oszalała?! – A na tym grobie obok naszego to co roku i święconka i choinka ubrana. – Ludzie tęsknią, to normalne.

26
Marzec
2017
10:21

Marsz dla Europy - 25.03.2017

zobacz zdjęcie

Teodora i Emanuela - wszystkiego dobrego

Kocham Cię, Europo!
Polska w Unii albo Nigdzie
Silna Polska – tylko w Europie!

Unia Europejska to spełnienie marzenia pokoleń Polek i Polaków o wspólnocie. Po latach walki o wolność i przymusowej izolacji wybraliśmy wolność i rozwój, otwartość i praworządność, równość i sprawiedliwość społeczną. Czyli Europę.
Dziś musimy to głośno potwierdzić:
Jesteśmy Polkami, Polakami i Europejczykami. Polska musi być wśród filarów Unii Europejskiej. Rząd niweczy nasze spełnione marzenie. Niszczy europejską przyszłość Polski. Przypomnijmy Europie i światu, że Europę chcemy współtworzyć. Nie pozwolimy się z niej wyprowadzić.
Bije nam dzwon. Dziś stawką jest nasze miejsce w świecie. Europa nam odjedzie, jeśli na to pozwolimy. Zgubimy cywilizacyjną szansę. Tym razem skażemy się sami. Bez rozbiorów, bez obcej inwazji, jak w 1939 roku, bez Jałty, jak w 1945 roku.
Potrzebujemy jedności, żeby temu zapobiec. Unia Europejska to wielki wspólny projekt. Nasza szansa cywilizacyjna i bezpieczny dom. Poza Europą będziemy zaściankiem.
Ten dom trzeba naprawiać solidarnym i odpowiedzialnym działaniem. Nie niszczyć.
Przyjdźmy 25 marca 2017 r. o godzinie 14.00 – w historyczny dzień, 60. rocznicę Traktatów Rzymskich – na plac na Rozdrożu w Warszawie. Manifestację zakończymy na placu Zamkowym.
Traktaty Rzymskie dały początek zjednoczonej Europie. Pozwoliły podnieść się jej po wojnie. Dziś również potrzebujemy Europy. I ona nas potrzebuje.
Polska będzie w Unii albo Nigdzie.

Oto lista komitetu:

Europo, Kocham Cię
Polska w Europie albo Nigdzie;;

Adam Michnik
Ryszard Petru
Władysław Frasyniuk
Krystyna Janda
KOD
Barbara Nowacka
Sławomir Sierakowski
Joanna Mucha
Jadwiga Staniszkis
Agnieszka Holland
Marta Lempart
Robert Biedroń
Adam Zieliński „Łona”
Róża Thun

21
Marzec
2017
12:30

Urlop we Włoszech - marzec 2017

zobacz więcej zdjęć (27)

Benedykta i Lubomira - wszystkiego dobrego

Jestem w Polsce! Co za stress!
Agresja, nienawiść, złość, brak podstawowych zasad dobrego wychowania, szlachetności, grzeczności i wzajemnego szacunku. Wszędzie, wszędzie.
Żal, pretensje, decyzje nie do uwierzenia, niesprawiedliwości nie do zaakceptowania, fakty przerażające, słowa które nie powinny zabrzmieć. Ustawy, decyzje, prognozy katastrofalne.
Kłamstwa, szantaż, groźby.
Niepewność, lęk, wieczny niepokój,obawa o przyszłość. Bezsilność, bezsilność.
Ludzie suwerenni, samodzielnie myślący, honorowi, sprawiedliwi i odważni, potrzebni od zaraz. I na wagę złota.
Trochę zdjęć.
Od dwóch dni pracuję. W sobotę o 12:00 na Placu Na Rozdrożu, spotkanie – Kocham Cię Europo. Idę. Idę. Będę. Chce być, żyć w Europie, w kraju który jest europejski, który jest partnerem wspólnej europejskiej sprawy i przyszłości.

16
Marzec
2017
07:11

Wojciech Młynarski

zobacz zdjęcie

Izabeli i Hilarego - wszystkiego dobrego

Nie żyje Wojciech Młynarski.
Nie żyje Ostatni z Trojga  Wielkich.
Agnieszka Osiecka, Jeremi Przybora, Wojciech Młynarski.
Geniusze. Giganci.
Nauczyli nas śmiać się, kochać, oceniać, myśleć, czuć, nauczyli nas świata i Polski jaką kochamy najbardziej, inteligentną.
Znaczyli dla nas tak dużo, że… coraz trudniej żyć bez powietrza jakim są tacy jak Oni.
Zostawili ogrom dokonań, bo byli to także giganci pracy.
W naszych domach tysiące płyt, książek, w głowach wielkie przestrzenie pamięci. Piosenki, programy telewizyjne, koncerty, wywiady i Ich ciągła obecność. Dziękujemy. Dziękujemy. Dziękujemy.
I jeszcze jedno, są istnieją w świadomości powszechnej, także dlatego że…byli obecni, zawsze i wszędzie, w telewizji, radiu, w mediach. Teraz ich następcy z mediów zniknęli, tworzy się wielka dziura nie do zasypania. Gdyby dziś tworzyli „prowincja” ( przepraszam za określenie, ale nie ma lepszego niestety) prowincja umysłowa ale także ta gdzie nie docierają wolne media, by o nich nie usłyszała.

Wojtku, kochany, dziękujemy.
Śpij już spokojnie.
Dobranoc Wielki Książę.

Ja mam wiele osobistych powodów do podziękowań, ale… specjalnie dziękuję Ci za nocne i poranne telefony, kiedy coś Cię dręczyło chciałeś z kimś porozmawiać. Często wyróżniałeś tym mnie. Dziękuję.

10
Marzec
2017
13:38

Cypriana i Marcelego - wszystkiego dobrego

Dzień za dniem. Spotkania, rozmowy. Aktorzy, reżyserzy, teksty. Scenografie do zatwierdzania, budżety. Po 11 latach walka żeby to wszystko nie była rutynowe. Bardzo ciekawe projekty. Dwa teatry, a pomysłów tyle aż żal, że nie ma więcej czasu, miejsca, pieniędzy, scen, ludzi. A z drugiej strony wszystkiego za dużo, jak na kobietę w moim wieku, która jeszcze do tego wszystkiego gra, gra, gra, bez ustanku, bo musi, bo trzeba, bo ktoś inny nie może, a przecież Fundacja!!!! Fundacja! Fundacja! Po co ją zakładałaś? – A kiedy pani zrobi nową rolę? – Nie robię bo musiałabym grać jeszcze więcej! – Ale przydało by się, dla Fundacji!
Jeden znajomy zawał, drugi zator, trzeciemu właśnie w nocy włożyli stend. Pracowali mniej niż ja. Tylko jak się teraz wycofać?
Dzwonię do specjalisty od budowy dekoracji, dawno się nie słyszeliśmy – a wiesz, że miałem problemy zdrowotne, ledwo mnie uratowali – jest dużo młodszy ode mnie. – No i co? Jak żyjesz? – Na luzie. Wiesz co, zrozumiałem że nie ma za co umierać, bardzo się zmieniłem. Widzisz to wszystko dookoła? Dawniej można było ponad siły, bez ograniczeń, bo to nasz kraj, nasza sprawa, nasze życie, teraz? A niech się martwią ci, co po nas nabałaganili! Ja już siadłem na krześle, nie dlatego że nie mam siły, odechciało mi się, jak na to teraz patrzę, rzygać się chce. – No to wszystkiego dobrego. I tobie.

08
Marzec
2017
23:39

Czarny protest - 8 marca 2017

zobacz więcej zdjęć (12)

Beatyi - wszystkiego dobrego

8 marca. Strajk Kobiet. Warszawa. Spotkałam dziś wielu znajomych na Placu Konstytucji. Pozdrawiam Was raz jeszcze najserdeczniej. Musimy być nierozerwalnie RAZEM.
Najbardziej poruszyła mnie kobieta z hasłem SZUKAM LEKARZA BEZ SUMIENIA!

Który to był rok 1988, 89? Byłam tuż po studiach, młody pracownik naukowy, świeżynka, koniczynka zielona jak szczypiorek. Miałam kupiony bilet na „Białą bluzkę”, na gościnny spektakl w naszym teatrze, umówiłam się z koleżanką, coś mi wtedy wypadło i nie zdążyłam, kiedy dotarłam do teatru spotkałam ją tuż po spektaklu, schodzącą po schodach z wypiekami na twarzy, ze łzami w oczach zapytałam: I JAK?! Aaa, daj spokój – usłyszałam… To musiało wystarczyć, nie była wtedy w stanie powiedzieć nic więcej, a ja zostałam na ładnych parę lat, z moim książkowym wyobrażeniem Elżbiety, która była moim alter ego, wracałam do niej ciągle i ciągle (mam to samo sfatygowane, kieszonkowe, „niebieskie” wydanie) to byłoukładałam sobie świat, „uspokoiłam się” jak to mówi Agnieszka w „Człowieku z żelaza”, byłam ciekawa co zobaczę. Na scenę wyszła Krystyna Janda w brązowej ołówkowej spódnicy i czekoladowo brązowej bluzce. Pamiętam, że się zdziwiłam, czemu nie w białej, tak schematycznie 😉 A zaraz potem popłynęłam, cofnął się czas, znowu byłam Elżbietą, znowu przeżywałam rozterki wszystkich kobiet, byłam wszystkimi kobietami świata, przez ten magiczny czas. Po wyjściu z teatru byłam jakaś silniejsza, tak jakby siły tych wszystkich kobiet mocujących się z własnym życiem wstąpiły we mnie, pomyślałam: no teraz to już nic mnie nie złamie. I nie złamało, chociaż świat się zawalał, stawiałam go od nowa, za każdym razem odporniejsza i bardziej dbająca o to żeby tym razem miał lepsze fundamenty.

Myślę, że m.in. to „Biała bluzka” pogodziła mnie z własną kobiecością. Jako dzieciak strasznie chciałam być chłopcem, jako młoda dziewczyna zazdrościłam facetom, bo jakoś tak generalnie mieli lepiej, dziś się z tego śmieję, bo wiem, że Siła jest rodzaju żeńskiego i jestem z tego dumna, i zamierzam to okazać 8 marca. 😈 am ja, wszystkie moje rozterki, rozkojarzenie, nieodnajdywanie się… Miałam wtedy 25 lat…

Do teatru na spektakl trafiłam już jako dojrzała emocjonalnie kobieta, matka. P

05
Marzec
2017
14:29

Agnieszka Osiecka, „Biała bluzka“, Wydawnictwo Literackie, Kraków 1988

zobacz więcej zdjęć (5)

Fryderyka i Wacława - wszystkiego dobrego

TAKI CZAS NA ŚREDNICH LUDZI – WSPOMNIENIA ZWIĄZANE Z „BIAŁĄ BLUZKĄ”

Iga: Na Białą bluzkę natrafiłam zupełnym przypadkiem. Zbliżał się Dzień Teatru, szukałam spektaklu, na który mogłabym wybrać się z tej okazji. Z racji, że był to początek mojej fascynacji Krystyną Jandą, sprawdzałam repertuar jej teatrów. Gdy zobaczyłam przy jej nazwisku nazwisko Osieckiej i Umer, wiedziałam, że muszę zobaczyć tę sztukę. Przyjechałam, zobaczyłam i zwariowałam na jej punkcie, na punkcie tej wzruszającej opowieści o nieprzystosowanej do życia dziewczyny. Dzisiaj – dwa lata po moim pierwszym zetknięciu z Elżbietą/Krystyną – mam na koncie sześciokrotnie obejrzany spektakl i kilkanaście razy przeczytane opowiadanie. I kilku bliskich ludzi, których, gdyby nie Biała bluzka, prawdopodobnie nigdy bym nie spotkała. A jak wyglądało to u Was?

Justyna K.: Pierwszy raz Białą bluzkę obejrzałam w Łodzi. Maria Seweryn dała mi znak, że grają i są jeszcze wolne miejsca. Decyzja mogła być jedna – idę. Ucieszyłam się bardzo, bo od dawna próbowałam dotrzeć na ten spektakl do Warszawy. Od tego czasu widziałam go kilkanaście razy, stał się jednym z najważniejszych spektakli z moim życiu. Pamiętam, że kiedy wyszłam z pierwszej warszawskiej Białej bluzki z moją przyjaciółką, która wtedy ten spektakl oglądała po raz pierwszy, szłyśmy Grójecką w absolutnej ciszy, co nigdy wcześniej, ani nigdy później, po wyjściu z teatru nam się nie zdarzyło. Obie dobrze wiedziałyśmy, że słowa są zbędne, a ta cisza to najlepszy komentarz do tego, co zobaczyłyśmy na scenie.

Justyna P.: Ja natomiast przez lata lubiłam zatracać się w utworach Osieckiej. Jako nastolatka otulałam się jej słowami, pochodzącymi z wierszy lub tekstów piosenek, traktując je jak własne myśli. Biała bluzka to utwór, po który sięgnęłam jednak stosunkowo niedawno, bo dwa lata temu, zabierając się za jego czytanie kilkukrotnie. Cały czas coś mi w nim nie pasowało, nie umiałam się w nim odnaleźć, pojąć tej konstrukcji, zasiadałam do czytania i po kilkunastu stronach – odkładałam na półkę. Właściwie mam wrażenie, że pierwszy raz zrozumiałam ten tekst dopiero wtedy, gdy usłyszałam go z ust Krystyny Jandy. Przyznaję, że dopiero dzięki jej emocjom, zrozumiałam jakie ten tekst potrafi obudzić emocje we mnie i dziś nie potrafię czytać Białej bluzki inaczej, niż głosem Jandy.

Natalia: Ja po raz pierwszy Białą bluzkę obejrzałam naprawdę niedawno, bo w listopadzie zeszłego roku, i to właśnie dzięki Tobie – Iga. Pamiętam, że kiedy byłyśmy na Festiwalu Filmowym w Gdyni usłyszałam od Ciebie słowa: to spektakl, którego nie możesz nie zobaczyć. I miałaś rację. Mówiłam Wam pewnie już o tym niejednokrotnie, ale zazwyczaj trzymam się takiej zasady (pewnie niesłusznej), że nie chodzę na dane przedstawienie więcej niż raz. W przypadku Białej bluzki jest to niemożliwe, mogłabym pójść jeszcze dziesięć razy, tylko i wyłącznie po to, żeby przez dwie minuty móc usłyszeć po raz kolejny Orszaki dworaki. Z całą pewnością to jeden ze spektakli mojego życia, który jak żaden inny wywołuje we mnie skrajne emocje.

Justyna P.: Faktycznie, jest to spektakl, który funkcjonuje w świadomości wielu ludzi jako taki, który koniecznie trzeba obejrzeć. Ja również obejrzałam Białą bluzkę bardzo późno i nie zliczę ile osób mnie do tego namawiało oraz ile później mówiło, że to wspaniale, że jadę, że oni również kiedyś widzieli i chętnie obejrzeliby ponownie. Bardzo wiele jest w moim życiu spektakli, na które nie zdążyłam pojechać, których nie zdążyłam obejrzeć i ta ulotność teatru jest czymś, co mnie z jednej strony zachwyca, z drugiej – niezwykle martwi. Cieszę się, że choć Biała bluzka wiele przeszła, na przestrzeni lat się zmieniła i wspomina ją już kolejne pokolenie Polaków, ja również będę miała swoje osobiste doświadczenie z nią związane – choć z pewnością będą one różne od tych, które mają ci widzowie, oglądający spektakl 30 lat temu.

Justyna K.: W 2015 roku Krystyna Janda postanowiła zrobić pożegnanie z tytułem i nie zagrać więcej Białej bluzki na scenie Och-Teatru, pamiętam te łzy i to uczucie, kiedy ostatni raz słyszałam dźwięki ulubionej Wariatki czy Co to za czas. Trudne to było pożegnanie. Kiedy w listopadzie 2016 roku spektakl miał wrócić na scenę, ucieszyłam się, ale i wystraszyłam. Tego powrotu i tego, jakie to będą emocje. Po tych 100 minutach okazało się, że nigdy wcześniej nie przyszło mi obejrzeć takiej Białej bluzki, była absolutnie wyjątkowa. Krystyna Jasna przeszła samą siebie. Ten konkretny spektakl zostanie w pamięci na długo.

Iga: Dokładnie. To był 11 listopada, Biała bluzkawracała po roku na scenę, zabrałam na ten spektakl Mamę, więc byłam podwójnie zdenerwowana: czy jej się spodoba i jak ta Biała bluzka wybrzmiał akurat w ten dzień. Wybrzmiała pięknie. Miałam wrażenie, że wszyscy – widzowie, aktorka – mieli wtedy świadomość, że biorą udział w czymś ważnym, że napisany kilkadziesiąt lat temu tekst nagle stał się szalenie aktualny. Nie mogę się nadziwić fenomenowi Agnieszki Osieckiej – jaki trzeba mieć talent, żeby pisać teksty, które trafią do milionów serc, nawet jeszcze długi czas po śmierci autorki?

Natalia: Cieszę się, że oglądając pierwszy raz ten spektakl, natrafiłam na bardzo dobry dzień – i Krystyny Jandy, i widzów, z którymi od pierwszej do ostatniej minuty się solidaryzowałam. Pamiętam, kiedy przy utworze Jeżeli miłość jest,kobieta za mną zaczęła płakać, to było niesamowite uczucie, kiedy wiedziałam, że nie jestem jedyną, której emocje są już na skraju wytrzymania. I chwila, w której wszyscy jednocześnie wstają, żeby ogromnymi brawami podziękować Pani Krystynie za ten wspaniały występ, nie pamiętam, żeby wcześniej między mną a innymi zgromadzonymi wytworzyła się aż taka wspólnota.

Iga: Wspomniałam na początku, że dzięki Białej bluzce poznałam wielu ludzi i to jest prawda. Na pierwszym spektaklu podobno (bo tego nie pamiętam) uderzyłam łokciem Domę. Odnalazłyśmy się potem w mediach społecznościowych, co zabawne, po hashtagu #białabluzka, #krystynajanda. Brzmi to może irracjonalnie, ale mnie do dziś zachwycają historie takich znajomości. Z Tobą, Justyna, też przecież poznałam się dzięki temu spektaklowi, bo tak naprawdę właśnie od Białej bluzkizaczęły się moje wędrówki do Och-Teatru i Teatru Polonia. Bawi mnie po dziś dzień, gdy ktoś zaczepia mnie w teatrze i wita słowami: My się znamy z Białej bluzki! Ale ten fenomen wspólnoty trwa od lat – przecież po pierwszej premierze spektaklu za Krystyną Jandą jeździły tłumy dziewczyn, które nieustannie potrzebowały słuchać opowieści o buntującej się przeciwko wszelkim zasadom młodej kobiecie.

Justyna P.: Właściwie dopiero sobie to uświadomiłam, ale Biała bluzka to faktycznie jedyny w moim życiu spektakl, który – gdybym mogła – pokazałabym wielu ludziom, zwłaszcza kobietom. Chętnie zresztą o nim opowiadam, niezwykle często mając ochotę zacytować to lub tamto zdanie w codziennych rozmowach. Otwierając książkę Osieckiej na losowej stronie, zawsze trafiam na jakieś zdanie, które sprawia, że się uśmiecham, jak na przykład teraz, gdy czytam: Czy ty myślisz, że ja nie rozumiem, co tu jest grane? Że wisi ci na wargach cudne słówko „nieprzystosowana”? A do kogóż ja ma być przystosowana? Do ciebie, do pana Józka, do jego oszalałej ze strachu matki? Do przepisów z piekła rodem? Czy ja po to zeszłam z drzewa, żeby grać w komórki do wynajęcia? Żeby się mieścić w jakimś Stąd-Dotąd? A może ja nie mam zbyt wiele czasu, może ja muszę się liczyć ze stratami?
Osiecka – zresztą nie pierwszy raz – pisząc o sobie, napisała tak naprawdę o wielu tysiącach innych ludzi, którzy także noszą w sobie Elżbietę; ukazała dwa wymiary jednego świata, krzycząc z samotności, z wyobcowania, z potrzeby nonkonformizmu.

Iga: To chyba mój ulubiony cytat z tego opowiadania. Znam go na pamięć, często powtarzam sobie w myślach. Chociaż wydanie Białej bluzki, które zajmuje na mojej półce honorowe miejsce, całe jest pokreślone, tyle jest pięknych cytatów w tekście Osieckiej. Lubię robić sobie na śniadanie małe Boże Narodzenie. W moim przypadku to małe Boże Narodzenie to właśnie lektura Białej bluzki.

www.kulturadogorynogami.pl

05
Marzec
2017
05:42

8 Marca 2017 - MIęDZYNARODOWY STRAJK KOBIET

zobacz więcej zdjęć (96)

Fryderyka i Wacława - wszystkiego dobrego

Nie da się żyć! Zanurzeni w aktualnościach politycznych , osiągamy taki poziom niepokoju, stresu, oburzenia i upokorzenia, że życie staje się męczarnią.
Jedni się wycofują inni angażują z furią jeszcze inni starają się znaleźć trzecią drogę.
Wszyscy patrzą z niepokojem w przyszłość. Pisząc wszyscy, mam na myśli tych , dla których nie wszystko jest obojętne i Polska i jej sytuacja ma znaczenie.
Ten zakręt w któryśmy wpadli może być śmiertelny. Nie ze wszystkimi użtkownikami drogi nam po drodze.
Jak dalej żyć w szczujni i brzradności.
8 marca strajk Kobiet na całym świecie, także w Polsce. Kobiety demonstrują NIEZGODĘ. SOLIDARNOŚĆ. To daje NADZIEJĘ.

02
Marzec
2017
08:03

DANUTA STENKA

zobacz zdjęcie

Heleny i Pawła - wszystkiego dobrego

Muszę to napisać – jedną z najpiękniejszych kobiet jakie znam jest Danuta Stenka. Jest także wzorem klasy i elegancji. Całuję Cię Danusiu.

28
Luty
2017
19:27

Muzeum Narodowe w Krakowie - Pawilon Józefa Czapskiego

zobacz więcej zdjęć (27)

Teofila i Makarego - wszystkiego dobrego

Kraków. Wczoraj dwa spektakle w Teatrze Słowackiego „Pan Jowialski”, to już szósty raz odwiedzamy Kraków z tym tytułem, następne zaproszenie na jesień. Jakoś Kraków wyjątkowo sobie ulubił tę inscenizację, nie bez znaczenia pewnie jest to, że reżyserowała Anna Polony, a Józef Opalski współreżyserował i jest autorem wyboru muzyki do spektaklu. W każdym razie, zawsze jedziemy z radością, a krakowianie bawią się z nami niezmiennie entuzjastycznie. Bardzo to miłe.
Dziś przed południem spotkanie z Krystyną Zachwatowicz, która teraz częściej w Krakowie niż Warszawie i raczej tam Ją można spotkać. Ona też niebagatelnie przyczyniła się do powstania pawilonu Józefa Czapskiego i jest autorką scenariusza ekspozycji stałej. Pawilon Józefa Czapskiego. Muzeum Narodowe.
Wspaniałe miejsce z rekonstrukcją pokoju pana Czapskiego w Maisons-Laffitte. Kilkoma ofiarowanymi obrazami, bilblioteką, kawiarnią gotową do spotkań itd, itp. Wspaniałe miejsce i bardzo interesująca ekspozycja w dużej części multimedialna. Trzeba tam iść koniecznie. www.mnk.pl

24
Luty
2017
09:32

Próba do Lekcji stepowanua, w Och-Teatrze , bo spektakl wraca po miesiącu przerwy.

zobacz więcej zdjęć (13)

Macieja i Bogusza - wszystkiego dobrego

Znów gram codziennie, do soboty „32 Omdlenia” i miłe spotkania z Jurkiem Stuhrem, Ignacym Gogolewskim i Jurkiem Łapińskim. W niedzielę 150ty spektakl DANUTA W. uroczystość nie tylko dla mnie ważna, także prawdziwy powód do dumy.
W poniedziałek Kraków i dwa przedstawienia PANA JOWIALSKIEGO tam w Teatrze Słowackiego, a we wtorek mam nadzieję zobaczyć wystawę, pawilon Józefa Czapskiego, bardzo niecierpliwą nadzieję.
Artykułów o mnie, koszmarnych, w prawicowej prasie zatrzęsienie. Same kłamstwa, kopniaki, pomówienia, złośliwości i manipulacje, których celem jest umniejszenie wszystkiego, co zrobiłam zawodowo i zabrudzenie mojego wizerunku. Kiedyś już to „brałam” i jestem po komuniźmie zaprawiona w bojach, tyle tylko, że bolą mnie „aż takie” kłamstwa. Powtarzany epitet „emerytowana aktorka bez znaczenia” mnie nie martwi, zdumiewa „komunistyczna kurwa”, na kurwę – zgadzam się, ale komunistyczną? – wykluczone. Wszystko się wszystkim myli, a nowe pokolenia w dziedzinie historii nie odróżniają jabłka od buraka. Czy nie czas, zastanawiam się, emerytowana aktorko, spojrzeć na to wszystko filozoficznie? Nie, nie stać mnie na to emocjonalnie, jeszcze nie, jeszcze za wcześnie. A i przecież o to im chodzi, żeby odpuścić i się pogodzić.
Robię korektę do nowego, ponownego i uzupełnionego wydania moich dzienników internetowych, na razie lata 2000-2002. Wzruszam się przy tej okazji. Zapisując codziennie, zwykłe zdarzenia, rozmowy, spotkania, pozostawia się ślad po czasie minionym, niebywały. Szczegółowy, wybiórczy i jakby bez interpretacji, co w tych czasach rzadkie. W zapiskach jest dużo drobiazgów z codzienności teatralnej, filmowej, także z mojego życia rodzinnego, przy okazji jakby. Te fragmenty poruszają mnie prawdziwie. Najbardziej mnie zdumiewa, że to jest tak zabawne! No i dużo czułości, do wszystkich i wszystkiego. Prawdziwa niespodzianka.
Byłam wczoraj na „ostatkowym” obiedzie z synami. Kiedy jestem z nimi cichnę, milknę, słucham ich i jest mi tylko dobrze.
Dziś trzy wywiady radiowe, spotkanie z młodym dramaturgiem i spektakl.
Dobrego dnia.

23
Luty
2017
10:21

Człowiek z marmuru - Kino Iluzjon - 22.02.2017

zobacz więcej zdjęć (25)

Romany i Damiana - wszystkiego dobrego

Wczoraj w kinie Iluzjon, wieczór z okazji 40 rocznicy powstania filmu CZŁOWIEK Z MARMURU.
Cały czas mówiliśmy i myśleliśmy o Andrzeju Wajdzie. Każde spotkanie dziś z Jurkiem Radziwiłowiczem to dla mnie wielkie wydarzenie.
Wydarzenie, wystawę zorganiozowała Filmoteka Narodowa, przyczynił się do tego także pan Maciej Łysakowski.
Zdj. Kasia Chmura-Cegiełkowska.
Dziękujemy.

19
Luty
2017
11:56

Konrada i Arnolda - wszystkiego dobrego

Dzień mija za dniem, każdy dzień przynosi niepokojące rewelacje, część moich znajomych „nie dźwiga” tego, telewizory wyłączone, radia nieużywane, z głośników płynie muzyka, audiobooki lub na Mazurach z pomostów przedwiosennych obserwują ptaki. Emigracja wewnętrzna, to już przerabialiśmy, tym razem jednak wydaje się to dramatyczniejsze w skutkach, bo wtedy i tak nie wierzyliśmy, że coś można zmienić. Czy teraz można się odwrócić i dać biec rzeczom nie zważając na konsekwencje? Niby można. Ale ilość przypomnień piosenki Wojciecha Młynarskiego – ” Nie opuszczaj mnie – Inteligencjo” daje do myślenia.
Czy mogą się udać na emigrację wewnętrzną ludzie, którzy zawodowo służą ludziom? Artyści? Nie bardzo.
No cóż, podobno przyleciały bociany, jak mówią ludzie wcześniej, bo się dowiedziały o 500+.
Miłego tygodnia dla Państwa. Zamieszczam wstępniak do naszych fundacyjnych repertuarów na marzec i kwiecień, drukowanych za chwilę. Zamieszczam żeby dać tylko znak, że pracujemy, niestrudzenie, na froncie „służby obywatelskiej”.
8 marca planowany wielki strajk KOBIET na całym świecie, nie tylko w Polsce. Upominamy się o prawa, wolność i godność.

Mili Widzowie! Marzec, kwiecień 2017, w naszych teatrach to dwa miesiące bez nowej premiery za to z powrotem wielu tytułów, także tych na które czekamy z utęsknieniem jak np. „ Kontrabasista” Jerzego Stuhra, z nowymi spektaklami na naszych scenach, jak choćby wieczory z Krzysztofem Daukszewiczem w Och-Cafe-Teatrze czy spektakle Zenona Laskowika z przyjaciółmi, tym razem na dużej scenie Och-Teatru. A poza tym, codziennie, w weekendy dwa razy dziennie, na wszystkich scenach, nasze spektakle starsze i młodsze, dramaty, komedie, farsy, spektakle dla dzieci, rzeczy klasyczne i współczesne. Rozmaitości. Nigdy nie pozostaniecie sami, zawsze będziemy mieli coś do zaprzyjaźnienia się lub podtrzymania zażyłości. Zachęcam do przestudiowania prezentowanego tu repertuaru.
Czytam właśnie książkę pana Urbankiewicza „ Sezon w Łodzi nie zaszkodzi” a tam wiele anegdot teatralnych, historii z życia teatralnego Łodzi, także historii o tym jak trudno czasem oddzielić role grane przez aktorów od ich życia prywatnego. Jest tam między innymi historia o Modrzejewskiej, która w jakiejś sztuce grała zdradzającą męża panią a pod koniec utworu, ograbia męża i z walizeczką kosztowności go opuszcza, ledwo zeszła jednak pewnego wieczoru ze sceny, teatralny strażak, złapał ją , wyrwał walizeczkę – rekwizyt i krzyknął – Do męża! Wracaj do domu wywłoko! Ale już! – musiała pani Helena naprawdę grać dobrze skoro strażakowi teatralnemu pomyliły się rzeczywistości.
Serdecznie Państwa pozdrawiam i w imieniu fundacji i wszystkich artystów i swoim. Dobrej wiosny, choć o beztroskę trudno.
Krystyna Janda

PS. W próbach „ Przygody dobrego wojaka Szwejka” w reż. Andrzeja Domalika ze Zbigniewiem Zamachowskim w roli tytułowej. Spektakl przygotowywany jest na scenę Och-Teatru.

12
Luty
2017
06:11

Biała bluzka - Och-Teatr - 11.11.2016 - rola: Elżbieta (FOT. KASIA CHMURA-CEGIEŁKOWSKA)

zobacz zdjęcie

Eulalii i Modesta - wszystkiego dobrego

Chwalę się listami. Ostatnio moje ścieżki fundacyjne, teatralne, tak zakręcone, że tylko nocami i to z trudem docieram do moich spraw. Ale będzie lepiej już za chwilę. Bo sprawy teatralne się powoli układają na cały rok.
Czytam w dziurkach między sprawami wspaniałą książkę pani Justyny Dąbrowskiej Nie ma się czego bać. Rozmowy z Mistrzami. Wspaniała. Bardzo mnie pocieszyła. Co jakiś czas żyjemy wszyscy w czymś, co się dawniej nazywało – ból egzystencjalny, czy ból istnienia, a nawet udręka życia, to czasem małe, czasem wielkie sprawy nas w to „wpychają”. Ta książka jest ratunkiem. Koniecznie ją przeczytajcie.
Gram co wieczór, jeżdżę ze spektaklami, planuję nowe produkcje, rozmawiam z artystami, omawiamy projekty, to sprawia radość, a raczej przynosi ulgę. Życie jest piękne acz skomplikowane, a nie jestem osobą, która prowokuje kłopoty, jestem dość przewidująca, problemy rozwiązuję zanim się naprawdę pojawią, ale…za dużo spraw, ludzi z problemami dookoła mnie, zbyt wiele przedsięwzięć, emocji i zrządzeń ślepego losu. Chorób i śmierci.
Forum na tej stronie przechodziło różne etapy aktywności, teraz listów mniej bo i mnie mniej na stronie, ale jednak stale je czytam i odpowiadam. Musimy blokować wielu korespondentów ostatnio, to całkowita nowość. Podjęłam taką decyzję, bo bywało, że posty zmieniały się w rynsztok płynący ekskrementami. No trudno, taki czas, dostali się tu, do mojego domu, czy salonu raczej, podli intruzi. Nienawiść i złość jest tak oślepiająca, niszcząca, odbiera rozum i zabija serce. To straszne. Cytuję więc listy miłe, na szczęście wciąż są i takie.
W ostatnich dniach, tak się złożyło, zagrałam dzień po dniu, prawie wszystkie moje role teatralne, aktualnie grane: Shirley, Weekend z R., Callas, 32 omdlenia, Ucho,gardło,nóż, Danutę W., Białą bluzkę. Niedługo: Pan Jowialski, Matki i synowie i Koncert – Piosenki z teatru. Uderzyło mnie to, że na wszystkich spektaklach dużo młodzieży, jakby więcej niż zwykle, młodzieży w wieku gimnazjalnym i zdałam sobie sprawę z tego, że walor edukacyjny wielu tekstów jest po prostu nieoceniony. Callas i Danuta W. dla młodej publiczności to „petarda” wiedzy.
Dla Państwa, wszystkiego dobrego.

Szanowna Pani Krystyno,
znów po spektaklu z Pani udziałem jest mi lepiej w życiu. Tym razem dzięki Shirley. Nazywam to efektem Shirleyandy – ten stan nieważkości, w którym szczęście oraz refleksja splatają się ze sobą, kiedy człowiek chce wykrzyczeć radość, ale jednocześnie zostać z myślami sam.

Gdy dowiedziałam się, że przyjedzie Pani do Szczecina, oniemiałam z zachwytu. I jednocześnie zastanawiałam się, jak tym razem odbiorę „Shirley Valentine”. Po raz pierwszy spektakl ten zobaczyłam w lipcu ubiegłego roku. Zrobił on na mnie ogromne wrażenie; po wyjściu z Polonii na drżących nogach, nieświadomie zamiast na dworzec poszłam na pobliski Plac Konstytucji i przysiadając na murku, w ten ciepły lipcowy wieczór po raz pierwszy od dawna poczułam to, co gdzieś po drodze zgubiłam – nadzieję.

Dziś, gdy weszła Pani na scenę, odczułam spokój. Zdawało mi się, że słucham Shirley po raz pierwszy, że wprawdzie pamiętam część puent wypowiadanych przez nią, ale bawią i zmuszają mnie one do refleksji tak samo mocno jak niemal pół roku temu. Patrząc na Panią, trudno nie czuć szacunku, uznania za to, co Pani robi, że nawet serdeczny śmiech, nie jest tylko beztroski, ale zawsze niesie ze sobą coś więcej. I nie mogłam wyjść z podziwu, jak wspaniale pobudziła dziś Pani publiczność, która na początku była chyba nieco stremowana tym, kogo widzi na scenie.

Agnieszka Osiecka pisała: „jeżeli gdzieś jest niebo, to tu”. Dla mnie jest nim widownia teatru, na scenie którego zawsze budzi Pani w nas to, co najpiękniejsze i najważniejsze. Zawsze.

Tak na koniec dodam tylko, że w drugim akcie wyglądała Pani ZJAWISKOWO. Najwspanialszy uśmiech, najcudowniejszy błysk w oku i widoczne wzruszenie podczas owacji, iskierki radości oraz czegoś nienazwanego, co motywuje nas do bycia lepszym, dojrzalszym, tworzone przez Panią w naszych sercach podczas spektakli, to coś, do czego warto wracać, za czym warto tęsknić.

Czasem odnoszę wrażenie, że „dziękuję” nie oddaje w pełni tego, jak bardzo jestem Pani wdzięczna za każde teatralne spotkanie, na które się czeka, bo za każdym razem dowiaduję się czegoś o sobie. Ale tylko tym słowem mogę wyrazić to, że znów dzięki Pani tyle dobrego wydarzyło się w ciągu kilkudziesięciu minut. Chyba najlepszym podziękowaniem będą wizyty w teatrach i budowanie w sobie na podstawie oglądanych oraz przeżywanych spektakli lepszego „ja”.

Tak bardzo cieszę się, że Pani wciąż z nami i dla nas jest. Bo dzięki temu wszystko staje się jaśniejsze, radośniejsze, prawdziwsze, uporządkowane. Mam nadzieję, że dwa wieczory z Shirley i szczecińską publicznością dały Pani chociaż ułamek radości, którą podarowała nam Pani ze sceny. Życzę, aby ten magiczny, zawsze budzący szybsze bicie serca uśmiech pojawiający się podczas dzisiejszego wieczoru niezliczone ilości razy, zawsze gościł na Pani twarzy.

Dni pełnych słońca, siły, pogody ducha oraz ludzkiej życzliwości, Pani Krystyno. Są osoby, które za Panią popłyną w największy sztorm nawet na marna łódka Noe.

Pozdrawiam serdecznie i jak zawsze przesyłam moc uścisków

Aleksandra

Witam Pani Krystyno, rozmowa o teatrze bardzo interesująca. Po przeczytaniu głęboko westchnęłam, bo w teatrze nie byłam już ( o zgrozo!) trzy lata. Zatęskniłam. Mogłabym pójść tutaj, ale ja już tak mam, że jeśli teatr, to tylko w języku ojczystym.
Pięknie mówi Pani o młodych ludziach, kontakt z młodzieżą zawsze jest inspirujący i dający do myślenia. Czasami myślę, że trochę się ich nie docenia, a oni tworzą tak wspaniałe rzeczy, jak choćby teledysk licealistów z Łomży. Zawstydzili tym polityków i nie tylko. Samo mówienie o miłosierdziu też nie wystarcza. Podziałów nie ma, wprowadzają je ludzie źli, którzy wokół siebie tylko zło widzą. Wyimaginowane zło. Nie ma pierwszego, czy drugiego sortu, nie ma ciemnego ludu. Jesteśmy my Polacy, współodpowiedzialni za naszą ojczyznę. Chcemy rozmawiać o sprawach, które nas dotyczą. Należy tylko wziąć pod uwagę dwie zasadnicze rzeczy, że rozmowa to dialog, a nie monolog i druga ważna sprawa, trzeba rozmówcę szanować.
Wracając do młodych ludzi. Mam nadzieję, że chłopakowi, któremu postawiono zarzuty spowodowania wypadku, ktoś pomoże. Jeżdżę samochodem od ponad trzydziestu lat i z tego co widzę, szykuje nam się kolejne ideologiczne kłamstwo. Żeby tylko nie zrobiono z młodego człowieka TEGO zdrajcy narodu, a z pani premier męczennicy. Myślę, że jeszcze jednego zwycięstwa prawdy nikt by już nie zdzierżył.
W podziękowaniu za ten piękny teledysk, chciałabym licealistom coś zadedykować. Historię, która miała miejsce w jednym z przedszkoli w Niemczech. Po wielkiej fali uchodźców, jaka tam trafiła, jeden z reporterów poszedł do przedszkola i zadawał pytania dzieciom, odnośnie tej fali właśnie. Zapytał jednego z nich:
– Dużo jest w waszym przedszkolu obcokrajowców?
– Nie, u nas są tylko dzieci.
Pozdrawiam bardzo serdecznie, Anita.

06
Luty
2017
16:32

Doroty i Tytusa - wszystkiego dobrego

Rozmowa z Krystyną Jandą

Jakub Kasprzak: Zapowiedziano mi, że ma Pani powyżej uszu rozmów na temat polityki i kontaktów z władzami.

Krystyna Janda: Tak, nie rozmawiajmy o tym. Tak będzie lepiej. Po co mamy się denerwować podczas tego wywiadu o teatrze.

Obiecuję, że nie będę o to pytał. Przyznaję, że jestem osobą młodą i początki Teatru Polonia sięgają początków mojego świadomego zainteresowania teatrem…

Naprawdę? Dla pana Teatr Polonia był w Warszawie od zawsze? To zabawne. Dla mnie ten teatr powstał wczoraj. Wszystko jest w nim świeże i młode… i nie wiadomo, co będzie dalej, bo to dopiero początek.

Ale proszę mi powiedzieć, co to za pomysł, żeby zakładać własny teatr? Przecież większość osób, które chcą kierować jakąś sceną, startuje w konkursie, zostaje dyrektorem którejś z państwowych placówek, jeżeli się sprawdzi, zostaje na kolejne kadencje.

Wie pan, i mnie się dziś to wydaje nie najmądrzejszym pomysłem. Choć takie teatry, założone przez organizacje pozarządowe czy fundacje, to większość teatrów na świecie. Zanim założyliśmy Polonię, miałam propozycje zostania dyrektorem teatru, ale jakoś nie mieściłam się w tym czy raczej nie wyobrażałam sobie prowadzenia państwowego teatru według istniejącego wtedy modelu działania instytucji kultury (notabene ten model nie zmienił się specjalnie do dzisiaj). No i jak wtedy sobie pomyślałam, że mam zarządzać „moimi kolegami”, to się przestraszyłam. Wie pan, te kilkanaście lat temu dyrektor teatru to był przede wszystkim urzędnik państwowy, otoczony – gigantycznym dla mnie wtedy – aparatem urzędniczym, organizacyjnym, z lasem przepisów i ograniczeń. W ogóle o czymś takim nie myślałam. Marzyła mi się mała scenka, na której mogłabym pracować z innymi na przyjacielskich warunkach. Małe rzeczy z reżyserią polegającą na tym, że ktoś wyjdzie na widownię i powie, czy stoimy na środku sceny, czy nas widać i słychać (śmiech).

Marzenie się rozrosło?

Był problem z wynajęciem sali w Warszawie i w ogóle okazało się, że to wszystko jest dużo bardziej skomplikowane niż się spodziewałam. I kiedy razem z mężem kupiliśmy już tę dawną salę kina Polonia i zaczęliśmy remont na potrzeby przyszłego teatru, nagle poczułam falę powinności wobec narodu i społeczeństwa (śmiech). No i zaczęłam od Trzech sióstr Czechowa, tekstu ambitnego, wymagającego dużej obsady, w której nie było dla mnie roli. W tym spektaklu było pięć debiutów aktorskich. Pomyślałam: „przecież młodzież musi gdzieś grać, gdzieś musi się rozwijać i w ogóle trzeba ludziom wyjaśniać, co to miłość, wierność, honor, samotność itd. o co w tym wszystkim chodzi”. Nagle poprzestawiały mi się cele i priorytety.

Przestała pani myśleć o sobie przede wszystkim jako o aktorce?

Coś koło tego, świadczą o tym liczby. Zrobiliśmy przez te ostatnie jedenaście lat około stu premier, ja zagrałam w dziesięciu. Sam pan widzi, coś się we mnie poprzestawiało. Największą radość zaczęło mi sprawiać namawianie kolegów do grania, spełnianie ich artystycznych marzeń i wymyślanie dobrych spektakli. Do dzisiaj jest tak, że gram moje rzeczy, kiedy innym aktorom nie pasują terminy. Wszystkie moje role, które przygotowałam przez te jedenaście lat, powstały przede wszystkim dla dobra fundacji, a nie dla mojej kariery. Wiele ról powtarzałam, a nie powinno się tego robić, nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki, szczególnie w tym zawodzie. Powtarzanie poza tym jest po prostu nudne. Szczęśliwym wyjątkiem okazała się Biała bluzka, udało się też w przypadku Marii Callas. Masterclass, no ale te teksty są wyjątkowo cenne. Wciąż mi mówią, że powinnam ponownie zagrać Kobietę zawiedzioną, Małą Steinberg, a mnie bierze cholera. Chciałabym grać nowe role. Ale, jak pan widzi, nie napieram.

Za bardzo pochłaniają panią problemy teatru?

Właściwie tak, mamy tu bardzo dużo problemów. One wynikają miedzy innymi z tego, że nie mamy stałego zespołu aktorskiego, a aktorzy, którzy u nas grają, są zaangażowani także gdzie indziej, w innych teatrach. My planujemy repertuar na pół roku do przodu, a są teatry, które nie wiedzą, co będą grać w przyszłym miesiącu. Trudno się dogadać szczególnie z tymi państwowymi. Współpracujemy w tej chwili z około czterystoma aktorami z całej Polski. Zsynchronizowanie ich grafików to prawdziwa męka i efekt długich mediacji. Problemy grających u nas aktorów okazują się ważniejsze od moich. Problemy organizacyjne i – nazwijmy je – „inne” są całkowicie pozaartystyczne, dlatego czasem myślę – na cholerę mi to wszystko – przecież mogłabym żyć życiem niezłej aktorki czekającej na telefony z propozycjami ról. A za drugiej strony, gdybym miała możliwości realizacyjne, pomysłów mam tyle, że spokojnie mogłabym zarządzać kilkunastoma scenami. Szczęśliwie nie mam tylu scen i tylko wzdycham ciągle – szkoda, że tego i tego nie możemy zrealizować! Na razie kręcę się w polskim i środowiskowym bębnie pralki z problemami wszelkiego sortu i jak trzeba, zwyczajnie wchodzę na scenę i gram.

Dlaczego w takim razie nie ma pani własnego zespołu? Chodzi o przyczyny ekonomiczne? Teatr prowadzony przez fundację nie mógłby funkcjonować w oparciu o etatowych aktorów?

Mógłby. I byłoby znacznie prościej.

Czyli brak stałego zespołu to pani wybór?

Tak, to jest mój wybór. Dzięki temu grają u nas teoretycznie wszyscy. Od Ani Polony przez Jurka Stuhra po Jurka Trelę, nie mówiąc już o gwiazdach warszawskich. Tworzymy obsady marzeń. Niedawno siedziałam tutaj z Maćkiem Kowalewskim, z którym układałam obsadę do jego przyszłego projektu. Skakaliśmy po całej Polsce. Mówiłam: „jest taka aktorka w Zielonej Górze, która byłaby dla nas marzeniem” i od razu sprawdzaliśmy, w ilu tam gra przedstawieniach, jak często i czy mogłoby się udać ściągnięcie jej do nas. To powód, dla którego staram się nie brać aktorów pracujących na etatach, wolimy „wolnych strzelców”. Dbam też, żeby każda nasza scena miała swoje monodramy, bo one nas ratują, kiedy nie udaje się zgrać terminów spektakli z większymi obsadami. Dzięki tym jednoosobowym spektaklom jesteśmy w stanie działać bez przestojów. No i są jeszcze moje monodramy, które można zawsze zagrać, bo ja jestem na wyłączność i zawsze do dyspozycji. W każdym razie w tym roku będziemy mieli, mam nadzieję, trzy nowe spektakle teatru jednego aktora. Za chwilę Andrzej Grabowski ma w Polonii premierę spektaklu Spowiedź chuligana. Jesienin. W kolejce czeka Natalia Sikora i Julka Kijowska. Liczę, że uda się zrealizować te plany.

Ten model funkcjonowania rodził się metodą prób i błędów?

Cóż, ja funkcjonuję w zawodzie i w teatrach czterdzieści pięć lat. Widziałam wiele i obserwowałam kolejnych dyrektorów – wydaje mi się, że ze zrozumieniem. Kiedy odchodziłam z Teatru Powszechnego, było tam sto czterdzieści pięć etatów, u nas na dwa teatry jest czterdzieści pięć etatów. Ale tak, wracając do pytania, do wszystkiego tutaj, w naszych teatrach dochodziliśmy przez praktykę. Stworzyliśmy na przykład wewnętrzny model produkcji spektakli, a potem ich eksploatacji. Niechętnie widzę reżyserów, którzy nie mieszczą się w trzydziestu trzech czy czterdziestu próbach. Długie próby rujnują i teatr, i aktorów. Nie mamy sal prób, wszystko odbywa się na scenach, na których wieczorem grane są spektakle, wciąż mają tam miejsce częste zmiany dekoracji i świateł, spowodowane zmianami repertuaru itp., itd. Wszystko to, co ludzie tu oglądają, to jest efekt krótkiej, ale bardzo intensywnej pracy. Dzięki temu jesteśmy w stanie jakoś sprostać finansowo wszystkiemu. Tak szybkie tempo powstawania spektakli wymaga, żeby każdy tytuł miał dobrze przygotowanego reżysera, ale także swojego producenta, który broni go do ostatniej kropli krwi, zna aktorów, potem jest ze spektaklem i aktorami aż do zejścia tytułu z afisza. Ten ktoś wie wszystko, kto zachodzi w ciąże, kto ma jakie problemy, kiedy trzeba szukać kogoś na zastępstwo itd. W tym systemie producent jest jednocześnie suflerem, rekwizytorem i w ogóle robi wszystko, co jest potrzebne, no i pilnuje jakości i powtarzalności. Oba nasze teatry mają po dwóch takich producentów wykonawczych. Tak to działa. U nas także spektakle są obsadzone tymi samymi pracownikami technicznymi – oni pilnują jakości każdego wieczoru, tego, czy kostiumy i dekoracja są w dobrym stanie. Bo teatr to dzieło zespołowe, to nie tylko aktorzy. Wszystko to się bardzo sprawdziło, a powstało tak naprawdę z potrzeby.

Chce pani powiedzieć, że Iwan Wyrypajew zrobił Słoneczną linię w trzydzieści trzy próby? Przecież w takim Teatrze Studio czy Narodowym dawali mu pewnie dwa albo trzy razy więcej czasu.

Nie wiem, co oni robili poza teatrem, czy pracowali z Karoliną Gruszką i Borysem Szycem dodatkowo. U nas byli tylko tyle czasu, na ile się umówiliśmy. Oba teatry mieszczą się w dawnych salach kinowych, nie mamy zaplecza teatralnego. Próby Lekcji stepowania odbywały się czasami w naszej kawiarni.

Wieczorem przychodzi publiczność i trzeba kończyć próbę?

Tak, za każdym razem trzeba przygotować się do wieczoru.

To wymaga na pewno specyficznego podejścia reżyserów, prawda? Kiedy w państwowych teatrach próby mogą trwać trzy miesiące, a nieraz i dłużej, reżyser może pozwolić sobie na pewne wahania i odkładanie ostatecznych rozstrzygnięć. Wiadomo, że pewni reżyserzy lubią na początku pracy jeszcze nie wiedzieć, pierwsze próby spędzają w bufecie…

„Lubią nie wiedzieć” to jest enigmatycznie nazwane. Próby czytane odbywają się wcześniej, w ramach prywatnych spotkań w kawiarniach, mieszkaniach itd. Oczywiście zdarzali się reżyserzy, którzy nie chcieli się poddać naszemu reżimowi i odbywały się tutaj dantejskie sceny. Właściwie był taki jeden reżyser i skończyło się tak, że sobie poszedł. Tu muszą pracować „zawodowcy”. To nie jest teatr poszukiwań, my nie jesteśmy laboratorium. Jeżeli reżyser wie, co chce robić, to zapraszam do współpracy, ale jeżeli jeszcze poszukuje, to znaczy, że musi iść gdzieś indziej. Niech wróci, jak znajdzie. Awangarda i poszukiwania są wspaniałe, ale i drogie. Wymagają inaczej zorganizowanej instytucji, innego myślenia. Bardzo mi przykro. Na zbytnie ryzyko i eksperymenty na naszym organizmie niestety nas nie stać. Próbowałam i zrezygnowałam z takich „niewiadomych”.

A jakby pani określiła ten „wiadomy” teatr?

To jest teatr dla wszystkich, ale nie pozwalamy sobie na ulgową taryfę, na „podobanie się” poniżej naszych kryteriów. Zawsze się staram, żeby to, co robimy, miało także wartości edukacyjne i dodatkowy sens, nawet farsy robione ku zabawie. Teatr Polonia realizuje tematy trudne, teksty społeczne, kontrowersyjne, choć i inne, nie jesteśmy ortodoksyjni. Ale Och-Teatr to przyjemności, rzeczy lżejsze, komedie, także komedie Fredy, jak na przykład „ Zemsta”, i farsy – farsy sytuacyjne. Ja kocham farsy. Mogłabym już do końca życia reżyserować farsy i grać tylko w farsach. Miałam długie, trudne i bogate życie artystyczne, teraz, po takim życiu zawodowym, chcę się śmiać i bawić na scenie i nieźle mi to wychodzi. To musi być oczywiście świetnie grane i musi być zrobione. Próby do fars są prawdziwą przyjemnością, później granie w nich to już sama rozkosz. Zresztą jeszcze w tym sezonie zagram tytułową postać w Pomocy domowej Camolettiego. Będziemy się znów bawić. Ale zaczynaliśmy Och-Teatr od Wassy Żeleznowej Gorkiego, potem były O’Neille, klasyka, Biała bluzka, rzeczy różne. Także koncerty, koncerty, koncerty.

Mówiła pani o Trzech siostrach inaugurujących działanie Polonii, teraz rozmawiamy o repertuarze farsowym. Rozumiem, że samym wytrawnym repertuarem nie dałoby się utrzymać teatru?

Najważniejsze, żeby repertuar, mimo profilu każdego teatru, był zróżnicowany. Tak, każdy ambitniejszy tytuł muszę obudować przynajmniej dwiema premierami, które teoretycznie przyniosą dochód. Jeśli się pomyśli, że utrzymanie Polonii kosztuje sześć tysięcy złotych dziennie, a Och-Teatru ponad dziesięć tysięcy – nawet jak stoją! nie grają! – to wszystko staje się jasne. Więc jeśli ktoś ma przyjść i coś zagrać, to są to kolejne koszty. Trzeba cały czas myśleć, żeby to się wszystko mogło spiąć…

Polonia i Och są na łasce widzów?

Bez widzów nie istnielibyśmy. Ludzie muszą do nas przychodzić i muszą wychodzić ze spektakli zadowoleni. Warunek sine qua non. To ciężka praca, żeby widownia chciała oglądać i trudniejsze, i łatwiejsze spektakle. Żeby chciała się jednego dnia bawić, drugiego zamyślić, trzeciego zastanawiać nad życiem, a czwartego płakać czy poznawać trudną klasykę, czy jeszcze trudniejsze teksty współczesne. No i nie możemy się pomylić, nie mamy zapasu, marginesu, polisy ubezpieczeniowej na klapę. A zależy mi na wszystkim: żeby robić teatr opowieści, problemów, inscenizacji, żeby prezentować różne gatunki literackie i proponować różne stylistyki, na historycznych ujęciach tematów także, na teatrze w ogóle. Choć wielu rzeczy nigdy nie uda nam się zrealizować, bo nas na to nie stać.

Czy zdarza się, że musi pani sobie czegoś odmawiać?

Sobie? W sensie czekoladki – nie, ale żadnego Szekspira, żadnego Wesela, Domu otwartego Bałuckiego, na który miałam wielką ochotę, żadnego spektaklu w Teatrze Polonia, który miałby więcej niż osiem ról, a w Och-Teatrze dwanaście czy czternaście. Chciałabym zrobić Cymbelina i w nim zagrać, Jak wam się podoba, do reżyserii którego jestem przygotowana jak do niczego innego, bo tę realizację zatrzymała mi właśnie przed chwilą telewizja, Teatr TV.

Mówi pani o planach repertuarowych, które są nie do zrealizowania, rolach, które odkłada pani na później. Jest coś jeszcze?

Tak. Dla dobra fundacji muszę czasami rezygnować z pewnych planów osobistych, zawodowych, z filmu za granicą, reżyserii z daleka od Warszawy. Szczególnie boli, kiedy rezygnuję z reżyserii opery. Zdarza się też czasem, że patrzę, jak ktoś gra u mnie i zazdroszczę, bo to ja chciałabym być na scenie. Wydaje mi się nieraz, że zagrałabym to lepiej. Czasami jestem zmuszona do pewnych rzeczy. Kilka razy robiłam gwałtowne zastępstwa, kiedy aktorki łamały sobie kręgosłupy i inne części ciała. Zdarzało się, że musiałam coś kończyć lub przereżyserowywać biegiem. Ale to normalne, to są obowiązki szefa artystycznego. Trudne jest odmawianie innym. To jest chyba dla mnie najtrudniejsze. Aktorom, reżyserom – to boli i jest trudne. No, ale muszę. Tak często mówię: „nie mogę ci dać na tę realizację stu pięćdziesięciu czy dwustu tysięcy, pieniędzy tak ciężko przez nas zarobionych, bo nie wierzę w ten projekt” albo… „mimo że to wspaniały pomysł, nas na to nie stać”. Tak było niedawno z Jurkiem Stuhrem. Teraz robię wszystko, żeby jednak zrealizować to, co wymyślił.

Myśl, żeby ułatwiać debiuty i ściągać do siebie młodych ludzi, jest dla pani cały czas ważna?

Napisałam dzisiaj felieton o starych aktorach, w którym powiedziałam, że teatr bez nich jest martwy. W teatrze muszą być starzy aktorzy i „stary aktor” musi wchodzić na scenę i grać, bo to zawsze jest piękne. Natomiast teatr bez młodych aktorów nie istnieje w ogóle. Większość ról w literaturze teatralnej to role dla młodych. Młodzi są „mięsem” teatru, tętnem, szaleństwem, niespodzianką, siłą, doświadczeni – jego solą. I najciekawsze jest, jak się ze sobą spotykają. Młodzieży aktorskiej jest bardzo dużo. Chcą do teatru, ale teatry nie mają dla nich wystarczającej liczby propozycji. Aktorskie życie to nie jest, jak się niektórym wydaje, życie różowe. I ja to wiem. Mam miękkie serce. Podobają mi się, mam apetyt na ich zmagania teatralne, a jeszcze kiedy przychodzą i mówią, że nie mają z czego żyć, dała bym im gwiazdkę z nieba albo choć cokolwiek do grania, żeby mogli dalej się rozwijać i żeby nie musieli pracować choćby jako kelnerzy. U nas ciągle mamy debiuty. Ludzie przyjeżdżają z całej Polski, wiele się u nas uczą. Ściągamy też wspaniałych, nieznanych tutaj artystów.

Niedawno w Polonii premierę dała Papahema, grupa złożona z młodych absolwentów Wydziału Sztuki Lalkarskiej z Białegostoku.

Tak, są nadzwyczajni. Zobaczyłam ich Calineczkę i zachwyciłam się ich wyobraźnią, umiejętnościami i miłością do tego, co robią. Postanowiłam zaprosić ich do współpracy, oni zastanowili się nad tytułem, wybrali Alicję po drugiej stronie lustra i tak powstał spektakl. Od dawna zastanawiam się nad spektaklami dla dzieci. Z jednej strony dziecięca publiczność w takim teatrze jak nasz jest dość kłopotliwa, gra się dla nich rano, trzeba przerwać próby, ceny biletów muszą być niewysokie, bałaganią i wszędzie przyklejają gumy do żucia, jedzą i piją na widowni, wychodzą na siusiu stadami podczas przedstawienia, a z drugiej strony kocham ich, widzę, jak żywo reagują, niekonwencjonalnie, spontanicznie, prawdziwie. Zakochują się w teatrze na naszych oczach. Myślę, że powinniśmy mieć w repertuarze jedną, dwie bajki czy spektakle dla młodzieży szkolnej na zimę. O najmłodszych dzieciach nie myślę, bo nawet nie wiem, „z czym się to je”. Mamy w repertuarze w tej chwili 6 spektakli dla dzieci, które latem gramy też na ulicy. Gramy, jeśli ktoś nam pomoże, bo tam nasz teatr jest za darmo.

Jaka jest pani relacja z krytyką teatralną?

Nie ma jej. Osobiście nie znam nikogo. Teraz zresztą jakoś bardzo się to środowisko rozwarstwiło, skomplikowało. Przyszło wielu znikąd, piszą, podoba im się, nie podoba, ale nie uzasadniają dlaczego, nie porównują niczego z niczym, bo nie umieją. Oczywiście recenzenci przychodzą, nasz dział PR zbiera ich teksty i umieszcza na stronie, ale… Poza tym mam wrażenie, że krytyka dzisiaj nie ma żadnego przełożenia na publiczność, żadnego wpływu na odbiór czy frekwencję. Recenzje czytają może dwie, trzy pierwsze „widownie” spektaklu. Później przychodzą ci, co nie czytają. Dla mnie najważniejsza jest, jak ja to nazywam – „pierwsza widownia z ulicy”. Pierwsza, która przychodzi za kupione bilety. Interesuje mnie to, czy publiczność rozumie, o czym z nią rozmawiamy. Trudno poza tym osobie takiej jak ja, która musi to wszystko utrzymać, przejmować się poważnie krytyką. Zwłaszcza, że w przypadku recenzentów w grę wchodzi także moda: na aktorów, na tematy, na sposoby wystawiania. W modzie u krytyki jest teraz awangarda, w Warszawie nie ma już prawie nic innego. Takich jak my jest garstka. Zostało Ateneum, Współczesny, Narodowy i do pewnego stopnia Dramatyczny. W pozostałych teatrach nie wiadomo, co cię czeka, jak powiedziała pewna pani. Interesujące jest to, jak Jan Englert prowadzi Teatr Narodowy, bardzo to szanuję. Ma wspaniały zespół, szacunek do widzów i teatr tradycyjny – teatr środka, jak to zwykliśmy ostatnio nazywać – i awangardę, głównie interpretacyjną, i Piotra Cieplaka. Mają publiczność. Gratulacje.

Odcina się pani od teatru awangardowego?

Broń Boże. Lubię awangardę. Nie lubię tylko kłamstwa, awangardy wymuszonej, wyspekulowanej, cwaniackiej. Chociaż… lubię właściwie każdy rodzaj teatru. Denerwuje mnie tylko, jak coś jest głupie. Widziałam dużo spektakli, które chciały coś powiedzieć, ale z powodu niewiedzy artystów czy z braku środków miały dziury łatane głupimi pomysłami. Nieważne. Jestem osobą, widzem, który czasem tak męczy się w teatrze, jak na najgorszych torturach. Na złym spektaklu czuję się jak w więzieniu. Widzę na scenie coś, czego po prostu nie mogę oglądać, i wszystko mnie od tego boli. Czuję się nieszczęśliwa. Potem, po takiej nauczce przez jakiś czas nikt nie zaciągnąłby mnie do teatru, nikt. Muszę odczekać i zapomnieć. Może zbyt emocjonalnie odbieram teatr w ogóle. Lubię, jak się w teatrze opowiada. Albo teatr zachwyca mnie znaczącymi obrazami, figurami psychologicznymi. Nienawidzę się nudzić i nie rozumieć. My tu, w Teatrze Polonia dwukrotnie ponieśliśmy sromotną klęskę na awangardzie. Musieliśmy zdejmować przedstawienia po pięciu pokazach. Nasza publiczność była niechętna.

Co określa pani jako klęskę w teatrze?

Jak nie mogę grać tytułu. Jak publiczność coś całkowicie odrzuca. Jak milczy z grzeczności. Wychodzi w ciszy i natychmiast rozmawia o kotletach czy o której rano muszą wstać. Jak wychodzą zniecierpliwieni, zmęczeni, z poczuciem, że stracili czas i pieniądze. Ludziom się wmawia, że wysoka sztuka jest trudna, męcząca i niezrozumiała.

Uważa pani, że publiczność się nigdy nie myli? Nie odrzuca dzieł wartościowych, nie zachwyca się miernotami?

Oh! Myli się, oczywiście, często się myli. To zawsze w takich wypadkach jest pomyłka informacyjna – nie wiedzieli, na co przyszli, chcieli czegoś innego, trzeba ich było na to, co mają „skonsumować”, przygotować. Ale nie jest też tak głupia, jak by się wydawało. Poszłam kiedyś do kina o dziesiątej rano. Grali Melancholię von Triera. Było nas na sali może trzydzieścioro. Trochę przypadkowa widownia. Niektórzy przyszli może dlatego, że było zimno i chcieli się ogrzać. Ja się zachwyciłam, ale pięć osób z tych trzydziestu wyszło. To jest wciąż niezła proporcja, prawda? Kocham teatr, film, koncerty, malarstwo, muzykę, czas duchowy, ale trzeba być na to gotowym. Trzeba ludzi uczyć przyjemności z odbioru sztuki, znaczenia tych wzruszeń i zachwytów, świadomości, jak wzbogacają i siebie samych, i swoje relacje z innymi dzięki sztuce, wiary, że świat sztuki jest wspaniały. Są twórcy, którzy pracują dla magistrów życia. Mnie zawsze interesowała praca dla tych bez tytułów naukowych w tej dziedzinie.

6-02-2017

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.