Piotra i Justyny - wszystkiego dobrego
Od dawna, od roku, lęk co się dzieje, co nowego, jakie wspaniałości i podłości. Nawet w nocy. Koszmar, można by przeczytać wiersz. A tu proza. Jak napisał jeden z moich przyjaciół: najgorszy będzie moment, kiedy zaczniesz się w tym gównie meblować.
Próby nowego przedstawienia w toku. „Pomoc domowa” Camoletti. Farsa. Zabawa. Jak mówię sobie i aktorom, zabawa na ciężki czas. Ratunek na smutki i trudną jesień. Na pewno będą tacy, którzy będą chcieli z nami zapomnieć… Najlepsza mama: – Krysiu, czy tobie teraz wypada zagrać pomoc domową? – Mnie czy teatrowi mamo? – I to i to. Tak się martwię. – Będę grała pijaną. – No to już całkiem!
Plany artystyczne na ten rok jak zwykle, trudne, ale i wspaniałe. Wrzesień premiera w Och-Teatrze. Potem film. Potem opera. Wiosną nowa rola w Teatrze Polonia a potem Szekspir. I granie, granie, granie. W fundacji, prace nieustanne.
„ Pomoc domowa” – wrzesień. Och-Teatr
„ Wszystkie dzieła Szekspira w skróconej wersji” – listopad. Teatr Polonia
„ Casa Valentina” – luty. Och-Teatr.
„ Zapiski z wygnania” – marzec. Teatr Polonia.
„ Bal manekinów”- maj. Och-Teatr.
„ Przybora” – czerwiec. Teatr Polonia.
„ Trzy dni w deszczu” wrzesień. Teatr Polonia.
Spektakl o Grzegorzu Przemyku – październik. Teatr Polonia.
Spektakl muzyczny jesienią w Och-Teatrze.
Itd. Itd….
Rodzą się dzieci, w tym sezonie aż pięć urlopów macierzyńskich w naszych teatrach. To miłe. Ale niektóre tytuły teatralne będą odpoczywać, aż mamy urodzą i wrócą.
Nowe odkrycia wśród ludzi i książek i coraz większa samotność.
Co będzie dalej z Polską? Wyglądanie na wydarzenia każdego dnia. Protest. Gniew. Niezgoda. Poczucie goryczy i niesprawiedliwości dziejowej. A ludzie jak gołębie a inni jak wilki. Taka nienawiść. Taka agresja. Trudno się pogodzić.
Dziś 1 sierpnia. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Oto moja adaptacja do przedstawienia realizowanego na zamówienie Muzeum Powstania. Muzykę później napisał Jerzy Satanowski.
Miron Białoszewski
PAMIETNIK Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Adaptacja Krystyna Janda dla Muzeum Powstania Warszawskiego
1 sierpnia 1944.
1 sierpnia 1944.
1 sierpnia 1944 było niesłonecznie.
Mokro.
Było święto słoneczników.
Żółty kolor. W czerwonych tramwajach.
1 sierpnia 1944 roku mama powiedziała że trzeba iść po chleb.
Mama mówiła – taki spokojny dzień.
Taki spokojny dzień.
I widomość – Piąta godzina „W”.
Piąta godzina „W”.
17:00 godzina W.
Powstanie. Powstanie. Powstanie.
To słowo.
To dziwne słowo. Powstanie.
Padał deszcz.
Front rosyjski stał na Wiśle.
Pierwszy powstaniec.
Ja bym mu się oddała – powiedziała Irena..
Na Mazowiecką wjechało 1000 naszych na koniach. Szeptano.
A czołgi były jak kamienice.
Na Ogrodowej zabili dwóch Niemców. Szeptano.
Ludzi było dużo.
Było zamieszanie.
Cały czas nie było spokoju.
Serie strzałów. Bliższe, dalsze , po niebie.
Warszawa w dzień powstania.
Padał deszcz.
Powstanie.
Blokowi. Dyżurni. Kucie piwnic. Przekłuwanie podziemnych przejść.
Nocami. Całymi nocami.
Barykady. Ze wszystkiego.
Zebrania. Narady na podwórkach
– Kto ? Co?
Powstańcy. Powstańcy. Powstańcy.
W poniemieckim co popadło.
Huki. Z dział. Bomby. Karabiny.
Nadzieja na niemiecko – rosyjski front.
Ktoś ranny. Ktoś zabity.
Samoloty.
Bomby.
Często.
Na rogu Chłodnej i Żelaznej z drugiego piętra szafy, krzesła, stoły i na barykadę.
Wyrywane płyty z chodników. Bruk.
Tramwajarze rozdawali łomy.
W deszczu.
Pochmurne dni z deszczem.
Z bombami.
Z pożarami.
Dni ze zbieganiem na dół.
Do piwnic.
Do schronu.
Bo bomby.
Na narady.
Na roboty.
Wywiesić flagę!
Zawiesić flagę!
Wywiesić flagę!
Baczność! Jeszcze Polska nie zginęła!
Jeszcze Polska nie zginęła…
Niemcy strzelali we flagę.
Ulice w chmurach rudych i burych.
Rudoszary pył na drzewach.
I deszcz.
Zmiana na niespokojnie.
Zmiana na coraz gorzej.
Barykady całe w ogniu.
Wszystko żywym płomieniem.
Pomidorowym. Święto pomidorów.
Pomidorowo zachodziło słońce.
Ceglanego pyłu na liściach na centymetr.
Głosy, Głosy. Szeptanie.
Ukraińcy idą od Woli i rżną. Szeptano.
I palą. Na stosach. Szeptano.
W niedzielę Chłodna wolna.
Chłodna we flagach.
Jedna pani w jednej ręce cegłę na barykadę w drugiej torebkę.
Podcinanie drutów tramwajowych, żeby się czołgi zaplątały.
Żeby się czołgi zaplątały.
Czołgi!
Słychać czołgi.
Niemcy gnają ludzi przed czołgami!
Czołgi. Na powstańców.
Matka w żałobie miała jasne włosy.
Matka w żałobie miała jasne włosy.
Krakowskie Przedmieście spalone.
Smutno.
Coraz smutniej.
Coraz gorzej i śmiech.
Papierosy. W takiej chwili. Zawstydzili się .
Papierosy? W takiej chwili. Wstyd.
Na taczkach trupy Niemców.
Rozebrani do połowy.
Wystające brzuchy z taczek.
Pochować i nie robić krzyża.
Pochować i nie robić krzyża.
Pochować i nie robić krzyża.
Bomby! Trupy lecą w dół.
Pańska zbombardowana!
Prosta zbombardowana.
Żelazna. Ludzie. Tłok i uciekanie.
Harcerzyki rządkiem. W zielonych mundurkach. Z butelkami z benzyną. Cichutko.
Skąd się pani tu wzięła!!!
Ach, co to było…!!!!
Co to było!!!
Trzymała za rękę małą dziewczynkę. Już nieżywą.
Trzymała za rękę nieżywą dziewczynkę i płakała.
Powstaniec. Płakała. Z tajnego uniwersytetu.
Zginał w powstaniu. Płakała .
Na Żoliborzu.
I nic z kojenia.
Nic ukojenia.
Nic ze spokoju.
Żydówka. Idzie, głowę krzywi i bokiem idzie.
Żelazna Brama. Ludzie klęczą.
Będą rozstrzeliwać. Szeptano.
Pogorszenie i piekło.
Na Górczewskiej, na Wolskiej, Na Bema, na Młynarskiej. Ludzie paleni na stosach. Szeptano.
Ludzie. Z dachów, martwi, w dół.
I wydobywanie.
I odsypywanie..
I gaszenie .
I pomoc.
I nowe bomby.
I krzyk.
– Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
– Najświętsze serce Jezusa , zmiłuj się nad nami.
Wycie samolotów i bomb.
– Najświętsze serce Jezusa…zmiłuj się nad nami…
I huk! I koniec!
Wszystko zmienione.
Wszystko posiwiałe, czarne, posypane.
Okna puste.
Ona w drzazgach.
Piekło, bez ustanku.
I źle. I źle . I źle.
I śmiech.
I całowanie.
Tłumy. W popłochu.
Z pakami. Tobołami.
Do bramy.
Straszny krzyk.
– Niosą trupy!
– Trupy kładą!
Krzyk.
Czyj krzyk?
– Syna zabito! – Syna zabito! – Był na uniwersytecie! Krzyk.
– Syna zabito! – Syna zabito! Krzyk.
– Syna zabito w szkole na Lesznie! Krzyk.
W kącie dwie kobiety.
Jedna dzieci zostawiła na Pradze.
Druga stawiała karty.
Jak sowy siedziały.
Dzieci zabite wróżyła.
Dziś Przemienienie Pańskie.
Może Pan Bóg coś przemienia na lepsze.
I nagle krzyk-
– Powstanie upadło!
Nieprawda. Szeptano.
– Mój Boże !
– Mój Boże! Powstanie upadło!
Nieprawda.
– Zerwały się piwnice. Schody. Baby. Tłumy. Tyle wysiłku na marne!
– Mój Boże!
– Mój Boże! Niemożliwe.
– Mój Boże – załamywali ręce.
– Niemożliwe! Krzyczeli w podwórzach.
– Mój Boże. -To niemożliwe!
Rozpacz i krzyk.
Rozpacz i płacz.
Rozpacz i szept.
I nagle krzyk – Nieprawda!
Nieprawda! Nieprawda! Nieprawda!
Co za radość! A niedziela zaczęła się dopiero.
W południe. Niemiecki szturm.
Atak,
na Kercelego,
Towarową,
Okopową,
Kercelak upadł.
– Cofamy się ! Krzyk.
Na barykadach na rogu Wroniej.
– Cofamy się ! Rozpacz.
I niemiecki atak. Z piechoty, czołgów, artylerii, karabinów, granatów, miotaczy ognia, pepanców, z nieba – z samolotów, bez przerwy, bez przerwy, bez przerwy, stadami, bomby, na domy, na dom po domu, na oficynę po oficynie. Bez przerwy. Bez przerwy. Bez przerwy.
– Potrzebni do odgrzebywania zasypanych !
– Potrzebni do odgrzebywania zasypanych !
– Potrzebni do gaszenia!
– Potrzebni do gaszenia!
– Chłodna 39. Pali się !
Wody nie ma.
Ziemia do gaszenia.
Kobiety pomagają.
Deszczu nie ma.
– Potrzebni do gaszenia!
Upał. Płomienie.
Ściany w ogniu.
– Gasić bomby! Od bomb płonie!
– Potrzebni do gaszenia!
– Ludzie potrzebni do gaszenia!
Cud. Ugaszone.
Ugaszone w piekle.
Chłopy biją się siekierami.
Bomba. Wstrząs. Nie żyją.
– Chcesz chleba z cukrem? Ja nie mogę nic jeść.
Harmider. Huki. Pociski. Bomby
Nie do wytrzymania.
Ludzie na skrawkach piwnic.
Betonu.
Nie do wytrzymania.
Wszystko siwe od gruzu.
Nie do wytrzymania.
Ukraińcy idą i rżną.
Wszystkich! Szeptano.
Wszyscy o tym mówią.
W sobotę i niedzielę 5 i 6 sierpnia na Woli rozwalono kilkadziesiąt tysięcy osób. Rzucano ich potem na stosy z niedobitymi i podpalano. Wolska róg Wolskiej, Młynarskiej. Ze szpitala chorych żywcem przez okna..
Potem podpalali.
Jak szło.
Żywych i martwych.
– Kto pomoże nieść rannego powstańca?
– Kto pomoże nieść rannego powstańca?
Krzyk.
I nagle po huku cisza.
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
Kobiet ileś set. Mężczyzn też tylu.
Znieruchomiało.
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
– Naprawdę nikt?
Kondukt z noszami.
Szli, Szli. Szli i szli.
W stronę Żelaznej. W stronę Sądów.
Do środka miasta.
W południe. Szli.
W niedzielę. W upał. Szli.
Podlatywanie dymu z kurzem.
Blisko pożar czy coś gorącego. Huk.
Kocie łby pod nogami.
I szli. Szybko szli. Raz patrzyli pod nogi. To znów naprzód. To za siebie. To po domach. To po niebie. Latanina. Wysokie kamienice. Barykady w poprzek co i raz.
Gzymsy bez gołębi.
Bo gołębi już nie było.
Gołębi nie było, albo się zdawało.
Zawsze były a nie było.
Bo gołębi nie było.
Na Żelaznej żołnierze leżeli na ziemi i strzelali.
Uciekanie cywilów.
Obrona rozpaczliwa.
Rozpaczliwa obrona.
Wiadomości o paleniach.
O rozstrzeliwaniach wiadomości.
I całowanie i …. śmiech.
Waliło w barykady, w ściany.
Na noszach kobieta w konwulsjach. Cała popielata. I na włosach. I na twarzy. W konwulsjach. Postrzępiona kiecka. Była przysypana. Na Chłodnej..
Mężczyzna na noszach. Miał nogi, miał ręce. Krew kapała z noszy. To krew tak szła.
Ludzie stoją. Na widok płaczą.
Płaczą.
I było źle.
Wszyscy – jak uciekać to na Starówkę!
Przepłynąć Wisłę może.
W Jabłonnie Rosjanie.
Front jakiego w historii świata nie było.
Noc.
Narady, obgadywania. Chyba nawet cisza. Gazetki. Wiadomości. Przekuwania piwnic, przejść.
Z walizkami, dziećmi z plecakami.
Powstaniec z chlebakiem.
Tłoki. Huki. Narady.
Jak uciekać to na Starówkę!
Powstańcy.
Strzelają w stronę Wroniej.
Zmęczeni. Spoceni. Leżą na ziemi. Między jakimiś granatami.
-Tylko zdejmij pantofle żeby nie było słychać.
– Tylko zdejmij pantofle!
Pali się .
Huczy.
Lecą belki.
Szum.
Spadają w ogień.
Z dudnieniem.
Potok ludzi idzie na Starówkę.
A gołębi nie było.
Gołębi nie było? Czy się zdawało?
Szum gołębi w głowie, czy naprawdę?
Nie. Już gołębi wtedy nie było!
Gzymsy gołębi. Miedziane, od ognia. Może tu te gołębie się zrywały?
Gzymsy z Anielicami Corazziego. W girlandach. Tympanony.
Żydówka z workiem pod pachą.
Barykada w poprzek.
Żydów oddzielają. Nas puszczają.
Pałac pod czterema Wiatrami, cały się pali!
Wyje ogień w oficynach! Spadają belki!
Cztery Wiatry na filarach bramy mają złocone skrzydła!
Wiatry tańczą. Świecą. Od ognia.
Starówka.
Niebieskozielona kula na dzwonnicy Dominikanów dopala się.
Dziwne. Bo w dzień.
Starówka.
Dziwny spokój.
Na rogu za Prochownią na chodniku bawią się dzieci.
Już dzień.
Stoi dwóch. Jeszcze z nocy. Z opaskami.
Jeden z czerwoną opaską AL. Drugi z AK.
Poranna modlitwa przy ołtarzu. Raczej od ołtarza. Czyli do ołtarza.
Poranna modlitwa. Pierwsza .
Modlitw dużo.
I śpiewów.
I gęstniały.
W całej Warszawie modlitwa, we wszystkich piwnicach na głos chórami i śpiewami.
Wszędzie. Bez przerwy i wszyscy.
Historia życia na tle śmierci.
Biegną z podniesionymi rękami miedzy czołgami.
Przez Nowy Świat.
Ludzie zaplątani.
Oddzieleni od siebie.
Natarcie od Woli. Na Woli piekło. Tam piekło. Krzyczą.
A tu? Jakby nic.
Drzewa ZOO. Plaża. Most kolejowy. Lato i Wisła.
Pamiętasz noc lipcową
Gorącą…
A córeczce cały sierpień:
Mam…pajaca na sznurku,
Fika w lewo, fika w prawo,
To najlepsza jest zabawa…
I od tego było najsmutniej….
od tej melodii
od tych słów…
nie wiadomo dlaczego.. :
Mam…pajaca na sznurku,
Fika w lewo, fika w prawo,
To najlepsza jest zabawa…
Barykady nad Wisłą inne.
Nie z byle popadło.
Płyty chodnikowe ułożone.
Na dużą wysokość.
Solidne. Ubita ziemia.
Nie do zdobycia.
Oblężenie. Osaczenie. Upał.
Szturm i tłum i skwar.
Nie do wiary. Na Freta czynny sklep. To już ostatni raz .
Potem sklepu ani razu.
Miała 16 lat.
Przystąpiła do AK z chlebakiem.
Leciała na akcję.
On leciał na akcję na czele grupy.
Gęsiego. Szybciutko.
Po kocich łbach Mostowej.
Cichutko.
Zajęci tym na co szli..
Nie żyją…
Harcerzyki w mundurkach.
Na Długiej.
Bo Długa najważniejsza.
Tam urzędy i dowództwo Al.
Dookoła resztki trawy. Głośniki i flagi. I gadanie z głośników. Flagi w każdej bramie i na żelaznych balkonach.
Flagi i ludzie.
I modlitwa.
Dwie baby od ołtarza zrobionego,
dwie świece do odczytywania ewangelii.
Liturgia.
A potem. Z gazetki. Nabożne czytanie.
Gazetki różne. Przez AK i Al. KB.
Przy czytaniu żale, miny.
Załamywanie rąk i wybuchy radości.
Noc.
Tramwajarz z kochanką w mroku kochają się nieślubnie.
Na Wiśle zasieki, czołgi jeżdżą, Wisła z reflektorami ze wszystkich stron.
A tramwajarz z kochanką w mroku, kochają się, nieślubnie .
Ona codziennie do ośrodka zdrowia na Miodową chodziła
Codziennie. Z koleżanką.
Pracować.
Poszły. Ośrodka nie było. I pokładali się ze śmiechu. Że na marne szły..
Na Starej, gdzie biały rumianek tam rósł miedzy kocimi łbami, kolejki do Zakonnic po zupki. Do Sakramentek. Naprzeciwko Dominikanów.
I wszystko białe.
Biały mur, białe habity. Białość w pamięci bo to i upał, i sierpień, i dym i białe niebo od dymu i skwaru.
A 13 sierpnia z zupkami był koniec.
A Matka Boska miedzy latarniami.
Na Boleść.
I kościół Matki Boskiej Loretańskiej.
I wszyscy ginęli razem.
I wszystko było jak złudzenie.
I wszystko było jak złudzenie.
13 sierpnia spadły bomby. Na Stare Miasto.
13 sierpnia spadły bomby na Stare Miasto.
Pierwsze róg Mostowej i Nowomiejskiej.
A Nowe Miasto jest częścią Starego Miasta.
Potem bomby na Muranów.
Na Zakroczymską.
A jeden śmiał się z tego. Jak wariat.
Powstaniec z butelką benzyny przykucnięty. Głodny.
Z jedzeniem źle.
Z jedzeniem bardzo źle.
Utrzymać magazyny na Stawkach.
Utrzymać elektrownię na Powiślu.
Utrzymać. Utrzymać.
Zmęczenie.
Śmiertelne zmęczenie.
Brak światła.
Wodociągi stracone.
Brak wody.
Wola odpadła.
– Mokotów się trzyma! Nie cały.
– Żoliborz się trzyma! Nie cały.
– Powiśle jeszcze ! Nie całe.
– Czerniaków się trzyma! Nie cały.
– Większość Śródmieścia nasza!
– Wycofywać się ze Starówki!?
Modlitw dużo było.
Jeszcze wszyscy byli wierzący.
Jeszcze wszyscy wierzący byli.
Z modlitwą połączenie uczuciowe było.
Łącznicy- dziewczyny albo mali chłopcy.
Kanałami na klęczkach.
Trzeba iść kanałami na klęczkach.
Gazetki. Akowskie. Aelowskie. Palowskie. Warszawianka. Nie rozróżniało się .
Polskie.
Polskie.
Polskie.
W piwnicach dużo ludzi.
Leżeli, gadali. Słuchali świerszczy.
Bo świerszcze siedziały na ścianie.
Strasznie czerwone ściany. I tyle ciemności.
Gdzie iść? Gdzie iść ? Gdzie iść?
Poszli do Sakramentek.
Tam ich zasypało.
Z gorąca i pożarów się zdychało.
– Od bomb i samolotów – wybaw nas Panie.
– Czołgów i goliatów- wybaw nas Panie.
– Od pocisków , granatów – wybaw nas Panie.
– Od miotaczy min – wybaw nas Panie.
– Od pożarów i spalenia żywcem- wybaw nas Panie.
– Od zasypania – wybaw nas Panie…..
Litanie długie.
Długie litanie.
Odmawiane na głos. Przez wszystkie piwnice.
– Proszę państwa, przybiegnijmy sobie, że nie będziemy się kłócili.
– Przysięgamy….Przysięgamy…Przysięgamy…
I Stare Miasto wybuchem jęknęło.
Panika.
I znów to samo.
Miotacze min.
Czołgi.
Miotacze ognia.
Miotacze murami i nami.
Panika.
Płakała. Pocieszaliśmy.
Pocieszaliśmy. Płakała.
Przestali pocieszać. Nie było co.
Płakała. 13 tego. Była niedziela.
I przestali pocieszać . Nie było co.
– Już dwunasty dzień powstania …
– Już trzynasty dzień powstania…
– Już czternasty dzień powstania…
– Już piętnasty dzień powstania…
– I co przed nami?
– Nic innego nie było i nie będzie , tylko powstanie…
– Nic innego nie było i nie będzie, tylko powstanie…
Którego dłużej nie można wytrzymać…
Każdego dnia nie można już dłużej wytrzymać…
Potem każdej nocy nie można było dłużej wytrzymać…
Potem każdych dwóch godzin nie można było wytrzymać…
Potem każdych piętnastu minut nie można było dłużej wytrzymać….
Liczyło się minuty bez przerwy.
Nasłuchiwało.
Z powietrza.
Macało ziemię.
Czy drży. Czy nie.
Gdzie oni są.
Na Starówce łopatami zbierają wnętrzności- mówili.
– O Jezu! Nie deptać!
– Nie deptać ! – O Jezu!
Tu ranni!!!!!!
Uciekać.
Brama z monstrancją u Dominikanów. Śmietnik. W lewo. Na oślep. W tłum. Leżących.
– O Jezu! Nie deptać!
– Nie deptać ! – O Jezu!.
Ranni!!!!!
Biegiem. Po kocich łbach.
Niebieskie niebo i niebieska Wisła.
Strzelają powstańcy.
Na barykadach.
Leżą na barykadach i strzelają.
Wypalone mury szpitali. Sino spalone miasto.
Róg Freta i Mostowej spalony.
A to był wszystko dopiero początek.
Wszędzie daleko.
Nigdy Warszawa nie była taka duża.
Tak skomplikowana.
Taka bez końca.
Tak odległości rozciągnięte.
Brzeg praski, tak daleko.
Hitlerowcy z lornetkami na drzewach w ZOO
Front wschodni na Żeraniu.
Druga rzeczywistość .
Trzecia rzeczywistość.
Ranni. Na podłodze. Na kocykach.
Na papierach.
Pod szarymi pompierami.
Pobandażowani. Z twarzami spalonymi. Na kolor szafy.
W owijakach z gazy.
Ręce poowijane. Jak totemy.
Usta pootwierane. Bez oddychania.
Popaleni żywcem. Żyjący żywcem.
Płakali.
Krew się lała.
A dzieci płakały.
Jedna nędza.
Jeden tłok.
Jedna rozpacz. Jeden płacz. Jedna szarzyzna.
I waliło. Waliło. Waliło. Bez miłosierdzia.
A drzwi jeszcze tylko czasem były.
Powstanie wszyscy myśleli że będzie Sierpniowe.
Że tak nazwane na wieki. Że w całej Polsce.
Ale Polską nie była Warszawa.
Polska żyła swoim życiem. Dla Polski Warszawa paliła się.
Pod Siedlcami krzyczeli – Warszawa się pali a nie – Powstanie.
A Powstanie zostało Powstaniem Warszawskim a nie sierpniowym.
Na oczach ustawiali pod ścianą.
I rozstrzeliwali.
I podpalali.
A miejsca coraz mniej.
Coraz więcej bombardowań.
Domów coraz niej.
Piwnic coraz mniej.
Wycie bomby. Czekanie. I huk.
Potem. Łomot. Trzask, rozsypywanie.
Wycie bomby. I chórem:
Raz, dwa, trzy , cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć , jedenaście, dwa…nas…cie….,
Niewypał.
Wycie bomby i chórem
– Raz, dwa, trzy , cztery, pięć, sześć, siedem, osiem…
Huk!
– raz , dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć ….
Trzask!
Nie.
To obok.
Bo jesteśmy.
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć , sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć ….jede…na…ście…
– O!….
I od razu – raz , dwa, trzy cztery, piec , sześć…
I natychmiast
– raz , dwa, trzy , cztery, pięć …sześć…
I już znowu
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
‘O Jezuuuuu! OJezuuuuu!
– Raz , dwa, trzy , cztery, pięć , sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć . o….jede…naście…o….
A nocą . Pokotem. Pokotem. Piwnicami. I potokiem. Piwnicami.
Trzach….trzach….trzach….trzach….tszach…tszach…..
Podmuchy, ogień i rwanie murami…..
I spać…
I znów:
Wh….sz….wh…rsz…wh…..sz….- ogień, podmuchy, latające mury czerwone , z dziećmi na rękach, hurmem, zderzają się , obijają, o siebie,
Na prycze.. na ziemię .
Śpią.
I znów wszch …wszch..
I z dziećmi na rękach
A potem jak stoją , w płaszczach, w ubraniach, z dziećmi na rękach chrapią….
Niedobre noce. Noce od 12 sierpnia to niedobre noce.
Niedobre noce.
Na akcje.
Całe grupy.
Na zawołanie.
Na każde zawołanie.
Do rannych.
Do odsypywań.
Do barykad.
Do przesuwań.
Do umocnień.
Do okopów.
Do gaszenia.
A niektórzy, za ścianę, pod łóżko, za beczkę, za filary, za prycze i nie szli….
15 sierpnia. Wtorek. Święto. Wielkie Święto. Święto uczcić! Na przekór.
Od rana.
Święto kościelne.
Wielkie święto.
Cud nad Wisłą.
Modlenie o cud nad Wisłą.
Czekanie na cud nad Wisłą.
Czekanie…
Żeby już przyszli.
Żeby już weszli.
Żeby już przyszli.
Żeby już byli.
Czekanie.
Macanie ziemi.
Słuchanie.
Idą?
Słuchanie ziemi.
15 sierpnia od rana
– piętnasty dzień powstania…
– Piętnasty dzień powstania..
Piętnasty dzień.
Piekło. Piętnasty dzień Piekła.
Piętnasty dzień w Piekle.
Piętnasty dzień…
Uroczysta msza.
Pod bombami.
Uroczysta suma.
Pięciuset powstańców.
Świece.
Pod bombami.
Naczynia.
Dywan chyba.
Coś do ozdoby…
Pod bombami.
W upał .
I nagle spokój.
Powstańcy.
Tłum powstańców na mszy.
W poniemieckich tygryskach. Kawałkach mundurów, z karabinami,
z hełmami zdobytymi na Niemcach. W rękach.
Ogromny tłum.
Na mszy.
Ksiądz w białym ornacie.
Ksiądz zielonym ornacie.
Msza się zaczęła.
Upał się zwiększał.
Suma trwała.
Ludzie stali.
I był spokój.
Był i był.
Na końcu ksiądz z powstańcami
– Boże coś Polskę….
Śpiew.
Rozeszli się .
Po piwnicach.
Wojsko po kwaterach.
I wtedy nadleciały samoloty…
I bomby za bombami…
I piekło nieprzerwanie
Co noc i co dzień paliło się.
Sakramentki biegały w białych welonach.
Codziennie.
I biły świnie i krowy.
I rozdawały ludziom. Chroniły. Opatrywały. Tysiące ludzi. Sakramentki, co przez kilkaset lat, od Marysieńki, za kartami tyko śpiewały, przez kraty tylko komunię przyjmowały, nagle bohaterkami, oparciem dla Nowego Miasta. Żywiły i ludzi i wojsko. Wojsko rozdawało cywilom. Gotowali. Upał. Smród. Głód. I nie dało się tknąć.
Powstańcy,
zmęczeni na śmierć,
chłopcy i dziewczyny pokotem,
pod wspólnymi kocami.
A baby się oburzały.
– Leszno ciągle w naszych rękach – mówili.
– Nie chodź, nie chodź na Leszno.
– O Jezu, o Jezu, o Jezuuuuu!
– Tu ranni.
– O Jezu, tu ranni!
Trzeba na Leszno.
Z piwnicy w podwórko, w bramę, przeskok, w poprzek mostowej, barykady, na leżąco z kaemów powstańcy. Podwórze, kocie łby. Bure. Duże. Piwnica. Kocia kamienica. Drugie piętro. Parter. Freta. Długa. Barykada u wylotu Miodowej. Z tramwajem i samolotem. I jeszcze barykada. I groźnie. Tam arsenał, siedmiopiętrowy dom, hitlerowcy, pod ostrzałem cała okolica.
Długa, wlot Nalewek, koniec Bielańskiej. Bielańska. Bielańska 16. A tam nie żyją.
-Żyjecie?
– Żyjecie?
– Żyjecie?
– Nie żyjemy.
– A co z mamą?
– Nic nie wiecie?
– Nic nie wiemy.
– Gdzie chcesz dojść?
– Nie dojdziesz.
– Idź. Idź. Jak babcia cię zobaczy będzie płakać.
Babcia łapie, szyję, całować i płacz.
A tam obstrzał Długiej.
Co chwila ktoś w plecy,
i w dół,
i lecą w poprzek.
Nie żyją.
Łączniczka biegnie, jakby nie było nic,
nic sobie nie robi.
Bombowce. Bombowce. Bombowce.
Na dachy,
Bomby.
Już ich nie ma,
już są.
Dalsze. Bliższe. Na oślep. My też. One na oślep. My też. My to ja, z drugim, jak ja, my, tu, ni stąd ni zowąd, bo już. Coś huczy. Brzęka. Cegły lecą. Bombowce paskudzą. Głupi instynkt.
Po stoku.
Na śmietnik.
W dziurę w murze.
Podwórko.
Balkonik.
Czyjeś mieszkanie.
Podwórko.
Przez długą dechę.
Okno.
Znowu czyjeś mieszkanie.
Baby.
Ludzie.
Dziura.
Ciemno leżący.
I bomby.
Wszystko ważne. Ukosami. Z rozpędów. Pomiędzy murami. Osypy. Tynki. Coś. Rynnowo.
Czekać. Czekać nie. Czekać. Byle nie stać. Szszszum. Góra fruwa, może usiąść. My skok. My nic.
A tak chciałem. A tak przeoczyłem. A tak ważne.
Pogoda. Upał. To dzień. To niebo. To upał. To niebieskie. Trawa zielona. I te figury z Pałacu Radziwiłłowskiego. Na trawie. Tu kurzyło, tu zakurzyło, tu strzeliło. W Bank Polski.
Dnia 1 września
Roku paa-miętnego napadł
Wróg na Polskę z nieba
Wysokiego
Najwięcej się uwziął na
Naa-szą Warszawę, oj,
Warszawo biedna, tyś
Jest miasto krwawe.
Byłaś kiedyś piękna,
Wielka i wspaa-niała,
Teraz z ciebie kupa
Gruzów pozostała.
Dwudziestego trzeciego września osiemnaście tysięcy pocisków.
Dwudziestego piątego września od rana do nocy, dwanaście godzin, bombardowanie całej Warszawy.
Dwudziestego szóstego dopalanie się całej Warszawy.
Dwudziestego ósmego było przesądzone.
Dwudziestego piątego ludzie nie wytrzymali.
Dwudziestego siódmego wyleźli z piwnic ci, co ocaleli.
Dwudziestego siódmego wyleźli z piwnic ci, co ocaleli.
Potem.
Wywózki.
Pawiaki.
Obozy.
A pamiętacie Getto?
Ściana na Placu Krasińskich.
Wielki wtorek.
Dwudziestego kwietnia drugi dzień powstania w getcie.
Dwudziestego kwietnia drugi dzień powstania w getcie.
Niemiec strzelał w getto z armaty w Bonifraterską.
Spadali ludzie z murów.
Z murów wielkich, ślepych, z okienkami.
Z tych okienek.
A Niemiec ocierał twarz z potu.
Bohater zmęczył się.
Późna Wielkanoc.
Aryjczycy po kościołach.
A pamiętacie powstanie w getcie? Piekło bez nadziei.
Pamiętacie Wielkanoc 43ego?
Na niebie ogień.
Na Placu Krasińskich lunapark.
Karuzele.
Huśtawki.
Ludzie kręcili się na karuzelach w dymie gęstym, bo dym szedł i szedł.
Z Bonifraterskiej. Nowolipek. Dzielnej. Świętojerskiej. Przejazdu.
Pamiętacie powstanie w getcie!
Trwało i trwało.
Do pierwszych jaskółek.
W maju w tych dymach pierwsze jaskółki piszczały.
Zbiorowe samobójstwo żydowskiego dowództwa?
W bunkrze na Miłej?
Teraz my powstanie.
My powstanie!
Powstanie z nadzieją.
Tak. Powstanie z nadzieją!
A Niemcy byli silni.
Niemcy są silni.
Pierwszy sierpień, dzień krwawy,
Powstał naród Warszawy
…………………………. Amie..
Niemcy już w każdej bramie.
Tatatata tatata tata….
Jakaż rozpacz się w sercu rozpina,
Walczyć nie ma czym.
Idzie na czołg z butelką dziewczyna,
By odpłacić im
Za zburzoną, spaloną stolicę
I za…
Powstanie. Sierpień 44 go.
Wciąż nadzieja.
I tylko te podziały.
Żoliborz.
Mokotów.
Powiśle.
Śródmieście.
Stare Miasto.
Ugaj.
Rybaki.
I najsłynniejsza Reduta, Mennica.
I Stare Miasto.
I strach. I groza. I rumory, tupory, rausy. I granaty.
I handehochy i trzask.
Błysk. Rozprysk. Trzask. Trupie czachy.
Hełmy. Raus. Raus. Groza. Krzyki.
Hitlerowcy. A samoloty, a pociski.
Kiedy i gdzie tu- poza tym?
W tym huku, kotle, potrzasku – coś decydować, o sobie.
Wychodzić? Z czym? Do kogo?
Jak? Którędy?
A tam za Wisłą Rosjanie tuż, tuż.
Na Zachodzie Amerykanie, Anglicy, alianci.
A tu powstanie.
Siedemnasty sierpnia.
Świętego Jacka.
Siedemnasty sierpnia.
Kościół pusty.
Huki od pocisków.
W kościele echo.
Echo za echo za bardzo.
Kościół się trzęsie i już bryzg, przeleciało przez ścianę, środek prezbiterium, dziura na wylot, suchy smak w ustach.
Kościoła nie ma.
Zobaczyć raz jeszcze.
Odwiedzić.
Jeszcze raz.
Zobaczyć się z Katedrą.
Dotknąć.
O Jezu!
Do Katedry!
W Katedrze tłok. Upał. Zapylenie. Prezbiterium. Tłok rzeźb, postaci, figur, Świętych, biskupów, pozłacańców, infułańców tłok. Upał.
Ołtarz. Ołtarz. Rzeźby, postacie, nalepy, narzuty, narośle, łeb w łeb, zebrane, u drzwi na poduszkach oberwane, ocalałe, schronione tu. Zebrane tu.
Z różnych miejsc.
Sądu ostateczność.
Dziś o godzinie … została zbombardowana Katedra – O o o …
Pamiętam – o o o – szło przez wszystkie prycze – o o o , filary, schody – o o o.
A teraz barykady z konfesjonałów.
A jedni tu, a drudzy tu.
Ci tu, ci tu.
I wszystko uparte, długie.
Dni. Noce. Tygodnie.
A w kościele św. Krzyża powstańcy na kościele.
Niemcy na organach.
Rzucanie, wyrywanie,
Organy huczały.
Mennica tak samo.
Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą…
Święta Mario, Matko Boża, Módl się za nami, grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
W godzinę śmierci.
W godzinę śmierci.
W godzinę śmierci.
Zdrowaś Mario, łaski pełna..
Teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Teraz i w godzinę śmierci.
Teraz i w godzinę śmierci.
Teraz i w godzinę śmierci.
Odmawianie to mało. Śpiewanie to dopiero.
Pod Twoją obronę
Uuuciekamy sięęę
Paaani …
Wychodzimy z piwnicy.
Do drugiej piwnicy.
Orędowniczko nasza, Pośredniczko
Nasza, Pocieszycielko nasza,
Przechodzimy
Dalej –
O Paaani nasza…
– i już inni śpiewają, dopiero zaczęli.
Za zakrętem..
Z Synem Twoim nas pojednaj,
Nagle głośno, bo bomby
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
I od ołtarza. Ci, co klęczą.
Za wszystkich tych, którzy zginą tej nocy, i a wszystkich zmarłych
Ojcze Nasz… w niebie… Twoje… Twoje… Twoja… Ziemi…
I bomba, i walenie, i latają ściany.
I trzeba usta zatkać rękami.
Bo pył.
Bo gruz.
Bo siwo.
Czerwono.
Sucho.
Oooo Paaani, oo Paaani nasza….
I nagle „Najświętsze Serce Jezusa” – i raz, dwa, trzy, cztery, pięć… I jest.
Oooo Paani
-O o
-Raz dwa trzy cztery pięć sześć siedem … fiest
Zmiłuj się nad nami.
I coś się wali.
Pocieszycielko nasza…
Raz dwa trzy cztery pięć sześć siedem osiem dziewięć dziesięć…
I niepokój.
I śpiewanie.
I błaganie.
I stanie.
Różańce,
zacierki,
płakanie.
I jedzenie.
I śpiewanie.
I niepokój gdzie być.
Tunele.
Przejścia.
Piwnice.
Piwnice-przejścia-ciągi.
Schrony.
Piwnice piwnic.
Kotłownie.
Drzwiczki.
Podziemne pomieszczenia.
Z betonu.
Z żelaza
Kotły, rury i obniżanie się.
I oni, a potem my, i inni.
Zejście w dół pod Warszawę.
Głód.
Co nie uciekło, nie odfrunęło, nie spaliło się, nie padło, nie zdechło to się jadło..
Koty znikły.
Psy znikły.
Tylko świerszcz na ścianie po ciemku.
I wszy.
I bombardowanie gruzów.
Sakramentki paliły się cały czas.
– Jestem taka głodna – mówi młoda.
Stary mówi: – Niech pani je. Ja nie jadłem dwa dni, ale wytrzymam.
W Warszawie powstańców pięćdziesiąt pięć tysięcy.
W Warszawie powstańców było pięćdziesiąt pięć tysięcy.
W Warszawie powstańców było pięćdziesiąt pięć tysięcy.
Barykada płonie.
Niebo.
Sierpień.
Wrzesień.
Przy barykadzie.
On, i ona.
Młodzi.
Na barykadzie.
Całują się.
I tylko oni.
Jakby nic innego nie miało być.
I wszystko.
A dni w słońcach, upałach, dymach, samolotach, bombardowaniu.
I trojenie się w głowie.
Bo on, i ona, nieżywi.
W bombardowanie trzeba stać.
Nie siedzieć. Stać.
Bo zasypywanie.
Bo odgrzebywanie. Ciał.
– Ludzie, módlmy się do Św. Krzysztofa, on nas wyprowadzi!
Kto się w opiekę odda Panu swemu,
a całym sercem szczerze ufa Jemu
Śmiele rzec może: mam obrońcę Boga,
Nie przyjdzie na mnie, żadna straszna trwoga.
Wycie.
Ziemia drgnęła.
Drugie piętro spadło na pierwsze.
Aniołom swoim każę cię pilnować
Gdziekolwiek stąpniesz będą cię piastować.
I zaczęło sypać i zasypywać.
I krzyk, i płacz.
Na rękach nosić, abyś idąc drogą, na
Ostry kamień nie ugodził nogą.
Zamilkła.
Cisza.
Osunęła się z szumem, szumem, coraz większym.
I wciskała w siebie oczy.
I wciskanie w siebie oczu.
Śmierć.
Czy to już?
Więc to już?
To już.
Tak.
Trudno.
Tylko czy ściśnie od głowy?
I żeby prędko.
I było cicho.
Tylko szumiało i obsypywało się.
Zapałki!
Kto ma zapałki?
Krzyk.
Drzwi. Zasypało.
Okienko zasypało.
Zapałki.
Krzyk.
Nic nie widać.
Krzyk.
Nie, chyba nie ma drzwi.
Krzyk.
Zasypało.
Krzyk.
Nie. Nie. Nie.
Spowiadam się Panu Bogu Wszechmogącemu,
W Trójcy Świętej Jedynemu…
Żem zgrzeszył myślą, mową i uczynkiem – Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
Cisza.
A teraz – nagle ksiądz
– Przyjmijmy wszyscy komunię świętą z pragnienia. Modlitwa, cisza, i już.
Powstańcy po okienkach, schyleni, we framugach, czekali, czekali, czekali. Godzinami. Z granatem. Z butelką.
Nie płacz. Nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz. Nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz. I tak nie przeżyjemy.
Nie płacz. I tak nie przeżyjemy.
Dwudziesty piąty sierpnia.
Dzień straszny.
– Kto pójdzie kopać okopy?
– Tylko wróć przed świtem.
Góry, rowy,
barykado-ściany, gruzo-barykady,
barykado-ściany, gruzo-barykady,
coś w poprzek i na głęboko.
Nowe Miasto Starego Miasta.
Samo w sobie i nad sobą.
Przepalone żywymi ogniami,
dymione, pylone, bite, huczne, tłuczone.
I było coraz gorzej.
I im więcej, tym gorzej.
Im więcej na prawo.
I im wyżej, tym gorzej.
Od Żerania huk.
Od tamtych.
Zza Wisły.
Front.
Narastało.
To niemieckie też.
I kule.
Coraz gęściej.
Gorąco biło w oczy, bo słońce i ogień.
Warszawa cała w gruzach, ale jakoś jeszcze stała.
A gałęzie i trawy szare.
Pociski.
Front.
Grzmot za grzmotem.
Ludzi pełno z tobołami.
Z garbami.
Z czymś pod pachą.
Z koszykiem.
Z byle czym.
Albo bez.
Rozłupane kamienice. Rozłupane na piony.
W ukosy. Puste. W wióry. W wisiory.
Z wapna, trzciny, desek, cegieł.
Strasznie tego dużo.
Z tego była cała Warszawa.
Te pięciopiętrowe też.
Trzcina. Wapno. Cegła. Dachy. Drzazgi.
Dom po domu.
Wszystko z dziur.
A na całe te gruzy niebo.
Niebieskie, zadymione, czerwone.
Kurz w zębach.
A płacz mechaniczny.
A płacz już mechaniczny.
Tysiąc osób pod kościołem!
Tysiąc osób pod kościołem. Tłok…
I ściany zarysowane.
Tyle bomb już tu trafiło.
W kościół.
A gdzie teraz? To gdzie teraz? Do Panny Marii.
Panna Maria. Czarna dzwonnica.
Pod Panną Marią dwa tysiące ludzi. Dwa tysiące pod kościołem.
A teraz gdzie? Gdzie teraz?
Do Franciszkanów.
Zburzone.
Garnizonowy.
Zburzony.
Paulini.
Zburzone.
Katedra. Jezuici. Dominikanie.
Wszystko w gruzach.
Nie płacz. Nie płacz i tak umrzesz.
Nie płacz. Nie płacz i tak umrzesz.
Kuca baba rozczochrana. Płacze baba rozczochrana.
Baroki. Figury. Roztańczone. Mistyki.
Pod ołtarzami baba rozczochrana. Półleżąca. Po gołym niebem.
– Ludzie kochani, tu trzy tysiące.
Trzy tysiące. Duszą się. Uduszą się.
Szpitale w piwnicach.
Gdzie teraz ? Gdzie?
Nie, na Miodową nie, bo leży pełno zabitych.
Obraz leży ocalały, z Chrystusem na krzyżu. Olejny.
Zostańmy tu. Zostańmy tu. O Jezu! O Jezu, ratunku!
Zabity.
O Jezu, ratunku, ratunku!
Buch na kolana. I modlitwa, i śpiew.
Partyzant na rogu pierze koszule.
Mydła nie ma. Wody nie ma.
Kobieta w halce biegnie.
Pięć dni temu dom się spalił krzyczą.
I ta w halce zabita.
Dom długo stygnie.
Te z powstania ruiny stygły z pięć lat.
I po ośmiu latach jeszcze stygły.
Czołgi przejeżdżały.
Zatrzymywały się przy Kapitulnej.
Pod barykadą.
I waliły.
Miarowo.
Głucho.
Sucho.
Potem już tylko jedzenie raz na dzień.
I różaniec.
Pod koniec sierpnia.
Pod koniec sierpnia z wodą było koniec.
A mosty ciągle stały.
Na Pradze stał czerwony Florian. Z wieżami.
I Cerkiew. Z niebieską kopułą.
I Zygmunt Waza ciągle stał na kolumnie.
Nie uchronili nas nasi królowie.
Ani my nie uchroniliśmy naszych królów.
Tego co po nich.
Wszystkiego. Wszystkiego.
O moja Panno! Od Augustynianów! Od nieszporów! Psalmów! I siedmiu boleści.
Ty jesteś kapłan do końca wieka,
Wedle obrządku Melchizedeka,
Jerozolima, dom nasz, Dom Boży,
Chwała Jego co dzień się mnoży.
Na bramie – „Handlarzom, śpiewakom, muzykantom i żebrakom wstęp wzbroniony.”
Już nie ma śpiewania, i nie ma żydowskich spraw.
– Wiesz, ja mam takie uczucie, że przeżyję.
– Wiesz, ja mam takie uczucie, że przeżyję.
– Ja też.
Tak mówiły i zginęły.
Kolejki.
Kolejki.
Godzinę.
Dwie.
Na wodę.
Z kubłem na wodę.
Od rana do nocy.
31 sierpnia Batalion „Chrobry”, ponad dwieście ludzi, wrócił z akcji. Do piwnicy na Nalewki przy ogrodzie Kasińskich, dziś Bohaterów Getta. Wszyscy rzucili się spać. Nagle bomby i się wali. Ocalało ich tylko czworo, czy pięcioro. Czterech mężczyzn i kobieta.
We wrześniu 1944 roku. W Warszawie, od Ogrodu Saskiego do Żoliborza była pustynia.
Ogród Saski też.
Od Alei Jerozolimskich do Żoliborza pustynia.
I wszędzie chowali ludzi.
Cyja to noga?
Od jakiego ciała?
To była rzecz zwyczajna.
Chowali ludzi nierozpoznanych.
Wydobywali, rozbierali i chowali.
Dnia pierwszego września, roku pamiętnego,
napadł wróg na Polskę,
z nieba wysokiego.
W czterdziestych czwartym napadł z nieba niskiego.
Też było wspaniałe lato.
I też był piątek.
Trzeba będzie kanałami.
Z rannymi.
Na Żoliborzu burzowiec. Porywa do Wisły.
Na Mokotowie trzeba nisko.
Z Czerniakowa na klęczkach.
Wrzucają gazy i granaty.
Zasieki we włazach.
Wpadają. Rżną. Wycofują się.
Światła! Światła! I wody!
Poczucie osaczenia.
Osaczenie do niemożliwości.
A z drugiej przyzwyczajenie,
opanowanie,
coraz większy sposób na sposób.
Pierwszego września człowiek w mundurze powstańczym krzyczał: „Wycofujemy się dziś. Kanałami”!
Ciężko rannych się zostawia!
Lżej rannych trzeba przenieść!
To mój kuzyn, nie mogę go tak zostawić.
Ale się nie da.
Na Długiej, na lewo od Krasińskich jest szpital.
I ranni.
Niemcy zdobywają Stare Miasto.
Do kanałów nie wpuszczają z rzeczami.
W kanałach źle.
W kanałach topią się.
Gubią drogę.
Niemcy wrzucają granaty.
Pod Twą obronę…
1 września 1944 roku. Warszawa.
Upadek Starówki.
Historyczny dzień.
Wycofywać się kanałami!
Kobiety robią krzyżyki na czole, na drogę.
Płacz. Kobiecy płacz.
Trzeba zostawić ciężko rannych i cywilów.
Pilnowanie porządku.
Szykowanie noszy.
Powstańcy, łączniczki, sanitariuszki.
W tej całej metodzie jest szaleństwo.
W tej całej metodzie było szaleństwo.
Ranni półprzytomni.
Jęczeli.
Bolało.
Niektórzy mieli zegarki.
Do kanałów bez przerwy wchodzili.
Latanina, krzątanina, wykrzykniki, rozkazy.
Z rannymi na plecach.
Wszystko bolało.
Kolejka do włazu.
I trzeba przy murze.
Bo bombardowanie i podpalanie.
Pociski.
Od Krakowskiego i Bonifraterskiej.
Bez przerwy.
Ale na myślenie z uczuciem był czas.
Ale na myślenie z uczuciem był czas.
Mimo wszystko.
– Co z mamą?
– Gdzie mama?
Ze Starówki do Śródmieścia kanałami.
Dalej niż z Warszawy do Paryża.
Szybko.
Szybko.
Nad włazem kilku regulowało ruch.
Pociski biły w samo wejście.
Pożar szalał.
Oblepiał.
Ostatni widok.
Kościół Garnizonowy się pali.
Dym. Słońce. Ogień. Pociski.
W kanałach niespokojna Cisza.
Szeptana Cisza.
Martwa Cisza.
W wodzie noga za nogą. Ludzie.
Niespokojna Cisza.
Ludzie. Nieśli świeczki.
I szept.
Idziemy pod Miodową.
Jesteśmy pod Miodową.
Idziemy pod Miodową.
Przechodziło się po trupach.
I już nic się nie czuło.
I otępiałe oczy i nos.
Uuuuu Uuuuuu.
Gasić światło.
Właz otwarty.
Zwolnić kroku.
Otwarty właz.
Gasić świece.
Cisza.
Otwarty właz.
U góry Niemcy.
Krakowskie! Krakowskie! Skręcamy!
Szeptem krzyk.
Kanał mniejszy.
Idą przygarbieni.
Pić. Nie ma wody. Pić.
Pić. Nie wytrzymam.
Niedługo dojdziemy, niedługo dojdziemy.
Uuuuuuuuuu uuuuuuuu.
Pić. Szept.
Nie wolno pić wody z kanału.
Uwaga, uwaga. Włazy.
Gasić światło.
Uuuuu Uuuuuu uuuuuu.
Nowy Świat! Nowy Świat! Nowy Świat!
Idziemy pięć godzin.
Nie wytrzymam.
Weszliśmy o piątej.
Było słońce. Był upał.
Stać. Stać. Stać.
Wychodzimy kolejno.
Stać. Wychodzimy w kolejności.
Stać! Przed nami wychodzi grupa Parasola.
Dwieście ludzi.
I wychodzili i tracili przytomność.
Mają dużo rannych.
Było dużo zostawionych.
Wszyscy czuli się winni.
Cywile to trudno. Ale ci powstańcy?
Ci ciężko ranni. Ci najgorzej.
Bo mundurowi. I bezradni.
A niektórym już było wszystko jedno.
A za nami było wciąż tylu.
Kanały pełne do Planu Krasińskich.
Wychodzić, wychodzić, naprzód!
Zapach powietrza.
Gwiazdy.
Ktoś wyciąga ręce.
– Nie, nie, nie. Ja sam.
– Przecież nie masz już siły.
– Nie, nie, ja poniosę.
– Nie. To już do nas należy – my sanitariuszki.
Nosze skrzypiały, huśtały się, a potem wszyscy pamiętali już tylko siebie.
Warecka. Sanitariuszki ze Śródmieścia.
Z rannymi w Warecką.
I to niebo.
Te gwiazdy.
Śródmieście.
Śródmieście stoi.
Żywe domy z żywymi ludźmi.
Nie pali się.
Cisza.
Szpitalna. Chmielna. Wszystko stoi.
Marszałkowska. Ciemno. Barykady.
Ale domy, ale noc, ale spokój.
Północ. Lato. Ciepło. Wszystko jest.
Chmielna 32 stoi.
A ludzie na piętrach. W pokojach.
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Ze Starówki.
Chcecie się umyć?!
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Ludzie w łóżkach.
Jesteśmy szczęśliwi. Żyjemy.
Brat jest w AK.
Jest na mieście.
Stare Miasto zaczyna wyłazić!
Starówka, kanały, wszystko, jak nieprawdziwe.
Tylko chce się jeść.
Godzina policyjna.
A cicho i ciepło.
Jak w trzydziestym dziewiątym roku.
Radio nastawione. Na Lublin.
Wanda Wasilewska mówi do Warszawy.
Gdzie reszta?
Na Miedzianej.
Tam jest strasznie.
Przez Ogród Saski front.
Za Nowym Światem strasznie.
Za Ogrodem Saskim ruiny i pustki.
Pięciominutowa Rzeczpospolita Śródmieścia.
Woytowicz na Nowym Świecie, na parterze, w kawiarni. Koncert. Chopinowski.
Dla powstańców. W wieczór. W ostrzał artyleryjski.
Etiuda Rewolucyjna, kiedy pociski walą w Nowy Świat.
Woytowicz nie przerywał.
Nikt się nie ruszył.
Chopina grał.
3 września 44 roku upał. Niedziela.
Jedzenie. Siedzenie. I spokój.
A bombardowanie zaczęło się nagle w poniedziałek.
Nagle.
I nagle ludzie lecący w popłochu i krzyczący.
Powiśle zbombardowane!
Powiśle się kończy!
Niemcy na Powiślu!
Palić, wszystko palić, bo zaraza.
I pełno dymu, i paniki, i lataniny.
– Najlepiej trzymać się za ręce.
Buuuuuu buuuuuuuuuu buuuuuuuu.
Często. Dużo. Dużo.
Uuuuuuuu uuuuuuu uuuuuuu.
I trzask, i huk.
Powiśle padło szóstego września.
Ludzie z Tamki, Okólnika, Oboźnej wybiegali z krzykiem.
Powiśle padło!
Nasza ciągle część Mokotowa, i górnego, i dolnego!
Nasz Czerniaków, Żoliborz i Marymont!
I trzeba będzie godzić się ze śmiercią.
Trzeba się godzić ze śmiercią.
Albo z urwaniem ręki czy nogi.
I że zginiemy razem.
W Śródmieściu domy stały jeszcze po sześć, po siedem pięter. Śródmieście było największą dzielnicą powstaniową.
W Śródmieściu były roboty publiczne.
Zatrzymywania przechodniów z prośbą. Że trzeba to i to.
I wszyscy chętnie.
Takich rzeczy się nie odmawiało.
A ludzi było bardzo dużo.
Chyba ze dwieście tysięcy.
W Śródmieściu było pomieszanie cywilów z powstańcami.
Różni pół-powstańcy.
– Na razie siedzi się i czeka, bo nie mamy broni.
Nagle beztroska, nagle imieniny przygnębiały.
Dużo różności, bałaganu, kręcenia się .
Beztroska to był znak, że złe nadciąga.
– Ratuj tylko ten obraz Matki Boskiej Częstochowskiej za kredensem, zwykły obraz! Ze szkłem w kurzu! Bez koloru. Ratuuuj!
Samoloty.
10 września, niedziela, msza na Wilczej, rano.
Nabożeństwo.
Po mszy spowiedź powszechna.
Dużo ludzi. A warunek jeden.
Trzeba do spowiedzi pojedynczej, w razie przeżycia.
10 września wypadała niedziela.
Potem już o końca, do połowy października nikt nie rozróżniał dni.
Pod Twą obronę Święta…
Oooo Pani, o-o Pani,
Ooo Paani Naaasza
Pooocieszycieeelko Naaasza
– Chodźcie, chodźcie, zobaczcie, trupy leżą na podwórzu.
Na podwórzu prześcieradła. W prześcieradłach ludzie.
Zagrzebywano ich.
Wszystko wyglądało strasznie.
Zawalone. Jak po wulkanie.
I ciągle nowych umarłych odgrzebywali.
A co z frontem?
Sowieckim. Sowieci. Rosjanie. Bolszewicy.
9, 10 września pierwszy nalot na niemieckie dzielnice.
Ludzie wybiegali na ulicę z radości.
13, 14 września pierwszy raz kukuruźnik sowiecki, dwupłatowiec.
Pierwsze zrzuty.
Broń. Żywność.
Powstańcy rozpalali ogniska. I czekali.
Aż stało się.
15 września.
W upał.
Popołudniu.
O czwartej. Może.
Czy piątej.
Zaczęło się.
Nagle.
Wszystko naraz.
I tak już szło.
Organy Stalina.
Niebo obijało się o ziemię.
Niebo rwało się na kawały.
I szło. Tak szło.
Bez zmiany.
Echo nie nadążało za niczym.
Tłumy wybiegały.
Ludzie stawali coraz wyżej.
Na deskach. Na pagórkach. Na gruzach.
Żeby być bliżej.
I nagle wszystko ucichło.
Było już po wszystkim.
Słońce jeszcze świeciło.
Tylko Praga była zdobyta.
I znów nadzieja.
Że koniec naszej nędzy.
Koniec bomb.
Koniec Niemców.
Ta pewność po kilku dniach upadła..
W gazetkach podawali jak trzeba się zachowywać przy wkroczeniu armii radzickiej, nie robić owacji, nie okazywać niechęci, trzeba coś w rodzaju obojętności… zachować milczenie. Po prostu zachować milczenie.
A przecież były prośby o pomoc.
I nic z tego nie wyszło.
Były próby dogadywania się przez Wisłę.
I nie wyszło.
To się czuło.
Nie wyszło.
To się wiedziało.
A radio angielskie. Do broni, Jezus Maria, do broni! I że w Paryżu powstanie. Cztery dni. I Paryż wolny. Holandia. Nazwy oswobodzonych miast. Arnhem. I to zostawało jak gwóźdź.
18 września, w biały dzień.
Niebo zaczęło fruwać.
Nagle amerykańskie samoloty.
Niebo zaczęło fruwać.
Kolorowe spadochrony.
Długo opadały.
My, krótka cierpliwość.
Broń, bandaże i książki.
Większość na stronę niemiecką.
Zwątpienie.
Front strzelał.
Chcieliśmy być zdobyci.
A tu nic.
A Niemcy byli silni.
Padły Sielce,
Marymont wytrzymał półtora miesiąca.
Żoliborz się trzymał. Wypalone Mickiewicza, zbombardowane Centrum. Wilsona. Krasińskiego.
Bronili się przy Dworcu Gdańskim.
– Dziś w nocy wojska radzieckie wylądowały na przyczółku czerniakowskim.
Co za radość! Biec, lecieć, do swoich. Korytarzami. Zakrętami. W podskokach. Co za radość! Więc jednak! Aż nagle huk w głowę. Ból.
Czterdziesty dzień powstania,
czterdziesty pierwszy dzień powstania,
pięćdziesiąty drugi dzień powstania,
pięćdziesiąty drugi dzień powstania.
A jak nadejdzie zima?
I Boże Narodzenie?
Może choinki… Skądś będą.
Pozory i prawda smutna.
Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.
Aleje Ujazdowskie. Czarne podwórko.
– Żeby cię cholero pierwsza bomba zabiła!
20 września. Na rogu Wilczej i Kruczej, ktoś z kimś zamienił się zapałkami na pomidor.
Potem ten sam ktoś wyniósł na ten sam róg chleb. Ktoś inny papierosy. Ktoś złoto.
W czasie bombardowania po stronie Chmielnej ktoś bębnił na fortepianie Warszawiankę.
A od piwnic dochodziło:
Od wszelakich złych przygód… Przy-y-y-gód…
O Pa-a-ani Na-asza
A oni walili.
Walili.
Walili.
Niemieckie bombowce.
Radzieckie myśliwce.
Z nadziei wróciła beznadziejność.
Beznadziejność.
Beznadziejność co do frontu i losów powstania.
Czuło się bliski upadek powstania.
Ktoś komuś dał kostkę cukru.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Może kiedyś się jeszcze zobaczymy.
Idzie ktoś ulicą, trzyma w ręku byle co.
Pieniądze były jak śmiecie.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Może się jeszcze kiedyś zobaczymy.
23 września Czerniaków padł.
27 września padł Mokotów.
30 września skapitulował Żoliborz.
W kanałach znaleźli dwieście trupów.
Nam przecież te noce sierpniowe i
prężne ramiona wystarczą…
Ten pierwszy marsz. Ma dziwną moc.
Coś w piersiach drży
i w sercu łka…
I trąbka gra, tratata,
tra-tatata- ta-ta
Żoliborz.
Powązki.
Wola.
Ochota.
Raz seria karabinu do kolejki przy studni.
Gwałty.
Mokotów,
Czerników,
Kapitulacja Żoliborza 30 września,
i upał.
Całe uderzenie na Śródmieście.
A reszta?
W gruzach.
Po reszcie.
Więc co?
Parę na pół i na ćwierć ocalałych ulic, które do ulic podobne tylko.
Kupa gruzów, przebitych piwnic i kupa trupów.
W powietrzu kapitulacja.
Słońce. Kurz.
I waliło, waliło, i huk.
Coś pohukiwało.
Coś leżało wszędzie.
Czuło się dużo ludzi.
Śpiew z okna.
Śpiew przeraźliwy.
Ktoś siedzi na krześle.
Frontem do okna. I śpiewa.
I tylko ten śpiew.
Pięknaś jest cała,
Przyjaciółko moja….
Moja- pół mówione.
I śpiewanie jak ryk.
Jakby wskazówki zegara nazad cofane.
Od tekstu Godzinek,
od intencji,
do uporu.
Godzinki na zakończenie powstania.
Sobota.
Jeszcze tłukli w moździerze, w krowy.
Nocą też.
Nie wiadomo jak.
Nie wiadomo co.
Nie wiadomo kto.
Przywykło się.
Październik.
Trzeci miesiąc.
Trzeci miesiąc powstania.
Sześćdziesiąty drugi dzień.
I wszystko ucichło.
Duży front cicho.
Niemcy cicho.
My cicho.
Cisza.
Nie było takiej od 1 sierpnia.
I nagle zachciało się wszystkim żyć!
Zachciało się żyć!
Żyć! Iść! Wyjść!
Popatrzeć! Na słońce.
I zaczęli ze wszystkich piwnic, dziur, lochów, zaczęli wychodzić.
Na ulicę! Na słońce! Na powietrze!
Ani żałoba. Ani święto.
Nie wiadomo co.
Wszystko naraz.
Wylęgnięcie narodu, na wierzch.
Tłum.
Tłum walił ze wszystkich bram, podwórek, wylotów i przecznic.
Na miasto.
Spotykało się, mijało się.
Gadało. Przystawało się. Patrzyło w niebo.
Wszyscy ze wszystkimi.
Niebem wysoko leciały dwa bociany.
1 października.
A kotów już nie było.
A psów już nie było.
Gołębi nie było.
I to narastało.
Gruzy za gruzami.
Zwały za zwałami.
Gdzieś poł domu, gdzieś półtora.
Nie miało znaczenia.
Nie ma miasta.
Nie ma domów.
Dwieście tysięcy ludzi leży pod gruzami.
Razem z Warszawą.
2 października wszystko już ucichło. Na stałe.
Kapitulacja.
Koniec powstania.
Ogłoszone.
Całe miasto.
Cicha rozpacz.
Powstańcy składają broń.
Ludzie na roboty do Niemiec.
Ludzie, ludzie, ludzie.
Z tobołami, rodzinami.
Od Marszałkowskiej, Koszykowej, Śniadeckich do Politechniki.
Alejami, Towarową, do Palcu Zawiszy.
Tłum na całą szerokość.
Ludzie, ludzie , ludzie. Lecieli, rwali, nieśli, gotowali, jedli, i znów lecieli, i rwali, i jedli.
I żeby chociaż parę dni tu pobyć.
Siedzieli na tobołach.
Szukali swoich.
Zagubionych.
Umówionych.
Umarłych.
Walizy. Dzieci. Wychodzenie.
Wychodzenie z Warszawy.
Sąd ostateczny.
Zbieranie się na Sąd Ostateczny.
Byle nie do Rzeszy.
Byle nie na Zachód.
U Bauera piesek wyje.
Na śniadanie jadł pomyje.
A na obiad kawał flaka,
Żeby szczekał na Polaka.
Oj… Lala-lala-la-la
Tra-lala-lala-la-la
Alala-lala-la.
Co wy? Wychodzicie?
Naprawdę wychodzicie?
Po co? Zostańcie.
Zostańcie z nami.
Może pół roku jeszcze.
Zostańcie w gruzach.
Wychodzenie.
Wychodzenie z Warszawy.
Ostateczne.
To zeszyty szkolne mojej zmarłej córki!
To szkolne zeszyty mojej córki!
Luuuudzie… Dokąd wychodzicie!
Luuuuuudzie!
Trzeci dzień Świąt jak Metafora.
Kończył się dzień kapitulacji.
Dzień, który rano był jeszcze ostatnim, sześćdziesiątym trzecim dniem powstania warszawskiego, 1944 roku.
Czołgi na Marszałkowskiej.
Czołgi przez Nowy Świat.
A pamiętasz tę noc lipcową?
Fika w lewo, fika w prawo…
Cała Warszawa wykrzyknie nam hallo…
Pod rękę przez cały Mokotów…
Do broni, Jezus Maryjna, do broni, do…
Pod twoją obronę…
Na lwa srogiego bez obawy siądziesz…
Ludzie grzebali w gruzach w piwnicach.
Wygrzebywali.
Dokumenty.
Świadectwa maturalne.
Fotografie.
Aparat fotograficzny.
Każdy biały worek na plecy i się szukało..
I szło.
To się przyśpieszało.
Albo się skręcało.
W lewo.
W prawo.
Nie wiadomo po co.
Coś się mówiło.
Wypytywało.
Co dalej.
A od ludzi szedł tylko szum.
I samemu się szumiało.
Nogami.
Mówieniem.
Płynięciem, które było odpływaniem.
Krzyki Niemców.
Nosze za noszami.
Zielone mundury.
Hitlerowskie mundury.
Rozlatane.
Dużo ich.
Na barykadzie biała szmata.
Szukali powstańców.
Powstańcy mieli wyjść na końcu.
I składać broń.
Wszyscy ludzie byli do siebie podobni, i niepodobni do innych.
A świat, jakby go nie było.
Niepewny świat.
Daleki.
Daleki świat i oddzielność.
Wywózki z getta z zachlorowanych wagonach, w których się umierało.
Wywózki do obozów.
Wywózki na roboty.
Pożegnania.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Segregacja ludzi.
W ciemności rozbierali się do naga.
I te wołania, wołania, wołania, wywoływania.
Na głosy.
Adresy.
Nazwiska.
Szuka się wciąż.
Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe.
Adresy.
Nazwiska.
Marszałkowska 35. Jadwiga Szamotulska.
Chmielna 18. Andrzej Polakowski.
Bracka 5. Zofia Węgrzyn.
Malwina Kociela. Mazowiecka 5.
Grójecka 15. Pelagia Wąchocka.
Antoni Marzec. Artur Marzec.
Malawski. Chopina 2.
Kazimierz Czeladź. Hoża 35.
Jadwiga Penetrowa. Poznańska 12.
Mieczysława Puchałowska. Wspólna 43.
Zenon Kołodziej. Marszałkowska 94.
Jerzy i Barbara Porowscy. Złota 7.
Borowska Barbara. Chmielna 5.
Jak z cmentarza w Zaduszki.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej
KONIEC
Warszawa 23 luty 2014
Leona i Ireneusza - wszystkiego dobrego
Wczoraj w Och-Teatrze odbyła się premiera spektaklu DOBRY WOJAK SZWEJK IDZIE NZ WOJNĘ. Zapraszamy.
Czas trwania: 90 minut, bez przerwy
Data premiery: 27 czerwca 2017
Przekład: Paweł Hulka-Laskowski
Adaptacja i reżyseria: Andrzej Domalik
Scenografia i kostiumy: Jagna Janicka
Światło: Katarzyna Łuszczyk
Muzyka: Mateusz Dębski
Ruch sceniczny: Leszek Bzdyl
Asystent scenografa i kostiumologa: Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy i asystent reżysera: Alicja Przerazińska
Obsada:
Zbigniew Zamachowski (aktor Teatru Narodowego), Milena Suszyńska (aktorka Teatru Narodowego), Marcin Bubółka, Krzysztof Dracz, Mirosław Kropielnicki, Henryk Simon, Michał Zieliński.
Jednostka i wielka historia. Wojna i jednostkowy los kogoś, kto nie jest w stanie pojąć, w czym uczestniczy. Właśnie zamordowano arcyksięcia Ferdynanda, porządek świata ulega zmianie. A Szwejk? Szwejk jest po prostu sobą. Trafia do wojska i gorliwie wypełnia swoje obowiązki, co w połączeniu z jego poczciwością doprowadza do wielu przezabawnych sytuacji. Ale może w jego „głupocie” jest metoda?
To jedna z najsłynniejszych opowieści świata. Od jej wydania minęło już prawie całe stulecie, a popularność niezbyt dobrego żołnierza nie słabnie. Jego absurdalne losy przetłumaczono dotąd na 57 języków, doczekały się licznych ekranizacji i adaptacji.
Zdjęcia: Kasia Chmura-Cegiełkowska.
Laury i Adolfa - wszystkiego dobrego
Współczucie stanowi o wartości człowieka. Marek Niechwiej.
Pozdrawiam Państwa
Barnaby i Feliksa - wszystkiego dobrego
Dostać taki list i mieć miły czas. Dziękuję.
Szanowna Pani Krystyno,
gnana tęsknotą za Panią, Polonią i jej atmosferą, za kolejnym doświadczeniem czegoś, czego wytłumaczyć się nie da, ale przeżyć trzeba, kierowana spełnieniem marzenia o zobaczeniu na żywo Pani oraz Pana Jerzego Stuhra w jednej sztuce, przyjechałam do Warszawy na „32 omdlenia”. Oszałamiające szczęście rozpoczęte wraz nabyciem biletu, rosnące aż do momentu zajęcia miejsca na widowni, zamieniło się w coś wyjątkowego, co trafi do mojej własnej szkatułki z najcenniejszymi chwilami. Dzięki Państwu.
Mają w sobie Państwo jakiś magnetyzm, który nie pozwala oderwać oczu od poczynań na scenie, a serca od chłonięcia wrażeń oraz słów. Minuty, kiedy siedziałam na widowni zasłuchana, zapatrzona, pełna wiary w ten umowny, wymyślony świat, uświadamiają potrzebę obcowania z takimi Artystami jak Pani, Pan Stuhr i Pan Gogolewski. Zawsze są to spotkania niezwykłe, ponieważ stale wprawia w osłupienie fakt, że wypowiadana kwestia, westchnięcie, ton głosu może trafić w sam środek duszy i poruszyć coś, o czym nie miało się pojęcia. To dla mnie ważne chwile. Wracałam po „32 omdleniach” Marszałkowską na dworzec i podczas tej wędrówki barwy były intensywniejsze, dźwięki wyraźniejsze, głowa przyjemnie zaprzątnięta myślami i na duchu jakby lżej.
Energia wirująca między Państwem oraz bawienie się grą było tak zaraźliwe, że przez całonocną podróż pociągiem do domu nie mogłam przestać się uśmiechać, a dziś czuję taką błogość, jaką może dać tylko czas spędzony w Pani teatrze. Dziękuję za podarowanie niemal dziecięcej radości, śmiechu przynoszącego uspokojenie oraz wartościowy materiał do przemyśleń. Mróz po plecach przeszedł nie raz, nie dwa. Brakuje określeń, by opisać to, co Pan Stuhr swoją grą stworzył na scenie. Wielce wymowna była sytuacja w trakcie jego końcowego monologu, jeszcze bardziej podkreślająca istotę tego, jaka bywa publiczność.
Pani melodyjny śmiech oraz przeogromny talent, którym tak pięknie dzieliła się Pani z nami, czułość i podziw odczuwane podczas obserwowania Pana Gogolewskiego – dla tych momentów warto przyjechać z najdalszych zakątków. Po takim spektaklu żal było opuszczać salę, ale pocieszająca jest myśl, że kilka wakacyjnych wieczorów spędzę w Ochu i Polonii.
Dziękuję, że wciąż mają Państwo w sobie tyle chęci, miłości do zawodu i teatru, by stawać przed nami prawie każdego wieczoru i rozpalać w nas przekonanie, że warto być człowiekiem otwartym na sztukę oraz innych. Bez tych wszystkich emocji, wzruszeń, słów otrzymywanych od Państwa byłoby tak przeraźliwie pusto.
Życzę Państwu wielu inspirujących spotkań z publicznością oraz niegasnącego zapału do tworzenia i zapraszania nas do pięknego teatralnego świata. Bądźcie, inspirujcie, kreujcie najdłużej jak to możliwe.
Tulę Panią najmocniej i wysyłam mnóstwo uśmiechu
Aleks
Julii i Heleny - wszystkiego dobrego
Oto tekst, który napisałam do Cannes. Przekładu dokonał pan Krzysztof Potocki (za co bardzo, bardzo dziękuję)
Panie Prezydencie,
Szanowni Państwo,
dziękuję za zaszczyt bycia tu dzisiaj, z okazji uhonorowania Andrzeja Wajdy i przypomnienia filmu „Człowiek z żelaza”. Dziękuję za możliwość powiedzenia tych kilku słów.
Andrzej Wajda odszedł od nas kilka miesięcy temu.
Zostawił dzieło wiekopomne.
Jego filmy uczyły Polski, nie tylko Polaków.
Bez Jego filmów, spektakli, wypowiedzi, artykułów, obrazów, rysunków, interwencji artystycznych i społecznych, kultura i polska i światowa byłaby dużo uboższa.
O wadze, znaczeniu Jego twórczości i straty z powodu Jego nieobecności przekonujemy się boleśnie każdego dnia.
Uczył nas piękna, empatii, szacunku i rozumienia tego skomplikowanego świata.
Miał wielki wkład w zwycięstwo wolności w Polsce i w zjednoczenie Europy.
My Polacy, dziękujemy losowi, że to Jemu udało się zinterpretować wielkie wydarzenia historyczne i za to, że to On nakręcił filmy o Katyniu, ruchu Solidarność i film o Lechu Wałęsie. Że to Jego interpretacja historii i ocena faktów pozostanie na pokolenia i w świadomości i Polaków i Świata.
Odszedł ostatni polski romantyk i przedstawiciel sumienia Europy.
Do końca, do dnia śmierci stał jako artysta na straży wielkiej sztuki i odpowiedzialności artysty i ….był wciąż najmłodszym, najbardziej kreatywnym i najodważniejszym artystą.
Dzielił się z nami wyobraźnią i człowieczeństwem.
Ten Festiwal to wielkie święto kultury i humanizmu.
Andrzej szanował ten festiwal i był tu często obecny, zawsze sercem.
Życzę Państwu wszystkiego dobrego. Bardzo dziękuję.
Monsieur le Président, Mesdames, Messieurs,
Je suis très honorée d’être avec vous aujourd’hui à l’occasion de cet hommage consacré à Andrzej Wajda, qui nous permet de revoir L’Homme de fer ici à Cannes [après sa Palme d’Or en 1981] – et je suis heureuse de pouvoir vous adresser ces quelques mots…
Andrzej Wajda nous a quittés il y a plusieurs mois, en nous laissant une œuvre inoubliable.
Ses films nous ont beaucoup appris sur la Pologne – à nous tous, Polonais et non-Polonais.
Sans ses films et ses mises en scène de théâtre, sans ses tableaux et ses dessins, sans ses prises de position et ses articles, sans ses interventions dans le domaine artistique et le domaine social – la culture polonaise et la culture mondiale seraient beaucoup plus pauvres.
Nous constatons chaque jour douloureusement l’importance de son œuvre et la perte que représente son absence.
Il nous enseignait la beauté, l’empathie, le respect, et la compréhension de ce monde si complexe.
Il a d’autre part beaucoup contribué à la victoire de la liberté en Pologne et à la réunification de l’Europe.
Les Polonais remercient la Providence que ce soit lui qui ait pu interpréter leurs grands événements historiques et qui ait tourné des films sur Katyń, sur Solidarność et sur Lech Wałęsa. Et que ce soient son interprétation de l’histoire et son évaluation des faits qui resteront pour les générations à venir, dans la conscience des Polonais et du reste du monde.
C’est le dernier romantique polonais qui nous a quittés, ainsi qu’un grand représentant de la conscience européenne.
Jusqu’à son dernier jour, il est resté une sentinelle du grand art et de la responsabilité de l’artiste, tout en restant le plus jeune, le plus créatif et le plus audacieux des artistes.
Il a partagé avec nous toute la richesse de son imagination et de son humanité.
Le Festival de Cannes est une grande fête de la culture et de l’humanisme.
Andrzej Wajda le tenait en grande estime ; il y a souvent participé, et l’a toujours accompagné de cœur.
Je vous souhaite une bonne découverte ou redécouverte de son film.
Merci.
Piotra i Mikołaja - wszystkiego dobrego
A propos szalejącej wiadomości zapoczątkowanej przez prawicowe media a potem rozniesione bezmyślnie przez wszystkich innych, jakoby nasza fundacja a precyzyjnie ja Krystyna Janda, wystawiała sztukę w której mężczyzna zakochuje się w kozie i kopuluje z kozą, wiadomością wysnutą z „donosu” pani Temidy Longiny Stankiewicz – Podhoreckiej, polskiej dziennikarki i krytyczki teatralnej o prawicowych poglądach, której zresztą wylatują mole z uszu przy oglądaniu jakiegokolwiek spektaklu.
Tak więC PROTESTUJĘ!
Chodzi o klasyczny tekst Edwarda Albee’go, o czym nikt nie pisze, a warto, którego premiera odbyła się w Och-Teatrze 19 września roku Pańskiego 2010, a skończyliśmy go grać cztery lata temu. Był to spektakl wybitny, wielokrotnie nagradzany i ważny. Uczył tolerancji dla odmienności wszelkich i myślenia, i taki był powód dla którego Albee go napisał. A oto archiwalna notatka z naszej strony internetowej. Trzeba było tam zajrzeć moi drodzy. A pani Temida, jak zwykle zresztą, miała złe intencje i tylko taki cel jej przyświecał. Bardzo mi przykro. Zdumiewa mnie bezmyślność i nierzetelność dziennikarzy, którzy to powielali nie sprawdzając. Wszystcy podają że zamierzamy to wystawić. Bardzo żałuję że spektakl już nie jest grany, bo nieoczekiwanie zyskał szaloną reklamę. Był naprawdę spektaklem wybitnym, ze wspaniałymi, wstrząsająco zagranymi rolami.
Data premiery: 19 września 2010, Och-Teatr
Edward Albee
KOZA, ALBO KIM JEST SYLWIA
Tytuł oryginalny: THE GOAT, OR WHO IS SYLVIA?
Tłumaczenie: Bogusława Plisz – Góral
Reżyseria: Kasia Adamik i Olga Chajdas
Obsada: Maria Seweryn, Radosław Jamroż, Piotr Machalica, Bartłomiej Topa
Scenografia: Marta Dąbrowska-Okrasko
Asystent scenografa i kostiumografa: Małgorzata Domańska
Kostiumy: Katarzyna Lewińska
Konsultacja choreograficzna: Bartłomiej Ostapczuk
Światło: Rafał Paradowski
Muzyka: Antoni Komasa-Łazarkiewicz
Producent wykonawczy: Alicja Przerazińska
Czas trwania spektaklu 100 minut, bez przerwy
„Kim jest Sylwia, czy jest piękna?
Wszystkie k…. świata oddają jej cześć”
Skandal i tajemnica burzą szczęśliwe życie rodzinne. Martin w dniu swoich 50-tych urodzin przechodzi katharsis, które doprowadzi do tragedii.
Martin i Stevie są szczęśliwym małżeństwem. Mają osiemnastoletniego syna Billego, który jest homoseksualistą. Martin jest wybitnym architektem. Właśnie skończył 50 lat, otrzymał Nagrodę Pritzkera oraz wygrał konkurs na projekt Miasta Przyszłości. Z tej okazji jego przyjaciel Ross, który jest dziennikarzem telewizyjnym, ma przeprowadzić z nim wywiad dla TV. Podczas wywiadu rozkojarzony Martin wyznaje, że mimo olbrzymiej miłości do żony, której nie zdradził, podczas wyjazdu na wieś zakochał się w Sylvii. Zszokowany Ross w trosce o wizerunek Martina uruchamia rodzinne konfrontacje.
Zdrada, odrzucony homoseksualny syn, silna żona i konserwatywny zapatrzony w małżeństwo przyjaciel.
Kim jest Sylwia jest wyzwaniem rzuconym „społecznemu tabu”. To poruszająca, tragiczna ale i zabawna opowieść o uprzedzeniu, zrozumieniu, miłości i nienawiści.
Prapremiera sztuki miała miejsce na Brodwayu w John Golden Theatre w 2002 roku. Grana ponad 300 razy!
Originally produced on Broadway by Elizabeth Ireland McCann Daryl Roth Carole Shorestein Hays Terry Allen Kramer Scott Rudin Bob Boyett Scott Nederlander Sine/ZPI
Prawa autorskie do w/w sztuki reprezentuje w Polsce Agencja ADIT.
Uwaga! Spektakl tylko dla widzów dorosłych.
Feliksa i Aleksandry - wszystkiego dobrego
Dziś dzielę się po prostu radością. I pozdrawiam.
Ale pogoda! Zdjęcia spod Węgrowa z wczoraj. Spotkanie z zamyślonym zającem nieprawdopodobne.
Wt, 16.05.2017 20:28
Szanowna Pani Krystyno,
przez ostatnich kilkanaście dni czas odmierzałam spektaklami w Pani teatrach. Tyle różnych życiowych burz pojawiło się na moim horyzoncie, a przyjazd do Och Teatru oraz Polonii znów okazał się antidotum na wszystko. Wprawdzie tematyka przedstawień nie zawsze była łatwa, lecz kreowała najcudowniejsze zawieje w sercu oraz myślach, stwarzała specyficzny rodzaj stabilności – że chociaż czasem w życiu nie dzieje się tak, jak sobie tego życzymy, to nieustannie mamy spektakle, podczas których ze sceny padają słowa, które chcemy, powinniśmy i musimy usłyszeć w realnym świecie, tylko nie posiadamy ku temu okazji lub odwagi.
Ponowne spotkanie z Elżbietą oraz Tonką poruszyło mnie jeszcze mocniej niż miało to miejsce podczas pierwszego wysłuchania ich historii. Ten moment, gdy wraca się do domu po „Białej bluzce” czy „Uchu, gardle, nożu” z huczącą od myśli głową jest bezcenny. Powroty do przedstawień już widzianych pokazują mi, że to, czego mnie Pani uczy poprzez swoją pracę nie idzie na marne, że nie odczuwam słomianego zapału do tego, by stawać się lepszym, mądrzejszym, pełniejszym empatii człowiekiem. Jest to coś znacznie trwalszego, wartego ciągłej pracy nad sobą. Jak i czym za to Pani podziękować? Mam jedynie wdzięczność, podziw, swoją obecność na widowni oraz otwarte na oścież serce, gotowe przyjąć kolejne teatralne wrażenia.
14 maja moje premierowe zetknięcie z „Boską!”. Cóż to był za wspaniały ładunek wzruszeń, radości, wiary. Usłyszenie takiej „Habanery” było warte wszystkiego. Wciąż układają się we mnie emocje „zebrane” podczas spektaklu i jestem ciekawa, co z tej układanki wyniknie oraz przeszczęśliwa, że udało mi się zobaczyć to wyjątkowe przedstawienie. Bardzo proszę pozdrowić pozostałą część obsady i podziękować za podarowanie szerokiego wachlarza uczuć, który w gorszych chwilach będę rozkładać, bo kiedy priorytetem jest bycie realistą, przekonanie, że marzenia są równie ważne (a może i ważniejsze?), stanowi nieoceniony skarb. Obserwując Państwa grę tego wieczoru, tak pełną energii, pasji, miałam poczucie, że jestem w tym miejscu, w którym być powinnam. A Państwa ‚ugotowanie’ w II akcie – cudne!
Zaś kilkadziesiąt minut temu wróciłam do domu po granych w Szczecinie „Piosenkach z teatru” i jest mi po prostu fantastycznie. Tyle muzycznego entuzjazmu otrzymałam ze sceny od Pani oraz muzyków! Zeszłego lata spontanicznie pojechałam po raz pierwszy na ten koncert do Świnoujścia. Zarówno wtedy, jak i dziś byłam oczarowana nie tylko utworami, ich interpretacją, ale także sposobem, w jaki opowiadała Pani o Osieckiej i Młynarskim – tyle w tym zawarte jest szacunku, miłości, ciepła… Słuchanie Pani wspomnień, anegdot oraz żartów zawsze zostawia trwałą lekkość w duszy, aż chce się powiedzieć: „Chwilo, jeżeli nie możesz trwać, wracaj w pamięci jak najczęściej”. Dzisiejszy bis był cudowną niespodzianką i cieszę się, że publiczność tak gorąco Państwa przyjęła. Po usłyszeniu przepięknych tekstów, każde określenie wydaje się być niedoskonałe, dlatego napiszę po prostu – dziękuję za ten ważny, wzruszający oraz budujący wieczór.
Pani Krystyno, raz jeszcze po obejrzeniu Pani spektakli wyszłam z teatru z poczuciem, że m.in. dzięki nim świat staje się piękniejszy i lepszy oraz umocniona w przekonaniu, że sztuka jest tym wyborem, którego zawsze warto dokonać. Bardzo za to dziękuję. Mam czasem wrażenie, że gdy dookoła pojawiają się podziały, Pani sztuki potrafią scalić rzeczywistość. Nawet jeżeli jej łączenie jest chwilowe, warto w tym momencie być, przeżywać go, celebrować i dążyć do tego, by wynieść z niego coś istotnego.
Życzę dużo zdrowia, spokoju oraz spotykania ludzi patrzących na świat z miłością, mądrością, szacunkiem i życzliwością. Oby z każdym dniem jeszcze mocniej jaśniał błysk w oku oraz niepowtarzalny, pełen ciepła uśmiech na Pani twarzy, który tak kochamy i aby była Pani tak beztrosko szczęśliwa, jak w trakcie owacji po zakończeniu „Boskiej!”.
Pozdrawiam śpiewająco i przesyłam morze serdecznych myśli. Jak zawsze otulona przez Panią najpiękniejszymi emocjami
Aleks
PS. Jestem Pani wdzięczna za poświęcenie mi chwili pod Polonią przed majowym „Uchem, gardłem, nożem” i za możliwość osobistego powiedzenia „Dziękuję” – słowa, które nabrało dla mnie jeszcze szczególniejszego znaczenia, gdy wywołało u Pani wyjątkowy uśmiech.
Weroniki i Sławomira - wszystkiego dobrego
Wczoraj przed Koncertem Piosenki z Teatru w Filharmonii szczecińskiej. Od lewej Adam Lewandowski, Marek Wroński , Andrzej Łukasik, Wojciech Borkowski. Tyle lat razem!
Oni mówią – śpiewaj na stojąco, nie na siedząco, lepiej brzmisz. A ja – a może bym jednak siedziała?
Dobrego dnia.
Andrzeja i Wieńczysława - wszystkiego dobrego
Oto poranne smsy
12:54 Wszystkiego dobrego z okazji dnia mamy, mamo!
12:57 A, to dopiero za 10 dni, zignoruj poprzednią wiadomość 🙂
I dla Państwa życzenia równie miłego dnia.
Zofii i Jana - wszystkiego dobrego
Co się dzieje! Ile się dzieje! Zawrót głowy. Tracę oddech. Jutro Szczecin-Koncert. Pojutrze – Biała bluzka -spektakl zamknięty. Piątek Gdańsk – spotkanie zamknięte. Sobota – Cannes. W teatrach próby. Dziś Zofii – wszystkim Zofiom najlepsze życzenia, Zosi Merle szczególne.
Dziś w Och-Teatrze fenomenalny koncert Piotra Machalicy – MŁYNARSKI, w Teatrze Polonia – Andrzej Grabowski – JESIENIN. We Wrocławiu – UPADŁE ANIOŁY.
Zofii i Jana - wszystkiego dobrego
10 lat grania BOSKIEJ! 240 spektakli, w tej samej obsadzie, premierowej co się w teatrach nie zdarza, jak zaznaczył Andrzej Domalik-reżyser i w tych samych nieprzerabianych kostiumach, jak powiedział Wiktor Zborowski publiczności. Tu wszyscy i ze sceny i zza kulis.
Dziękujemy.
Bonifacego i Dobiesława - wszystkiego dobrego
Milczę tu w tym dzienniku. W zasadzie milczę. Stoję oniemiała, można by to tak nazwać. Nie mogę uwierzyć i zrozumieć, tego co się dzieje w Polsce, na świecie zresztą też. Każdy wpis na tematy codzienne, mniejsze, wydaje mi się nietaktem. Za to na moim koncie facebookowym jestem aktywna jak nigdy, zamieszczam, udostępniam, wklejam, jak szalona. To wydaje mi się odpowiedniejszym świadectwem czasu. Każdy dzień przynosi w Internecie wylew faktów, artykułów, komentarzy, podsumowań, refleksji, jest ich tak dużo, tak celne, tak ważne, że poświęcam im cały swój „komputerowy” czas. Ale to znika, tonie, w nowej fali pojawiających się zdarzeń i wypowiedzi. Bardzo mnie to martwi. Wiadomości są różne, komentarze o różnym znaczeniu, kapitalnym i chwilowym, trafne i podstawowe i takie, które mają tylko znamiona chwili, żartu, kpiny. Od wszystkich jestem dziś uzależniona. Szukam wytłumaczenia, trafnej prognozy, diagnozy. Myślę, że wielu ludzi w tej chwili przezywa podobnie, żyje emocjami i szuka sojuszników do zrozumienia tego dookolnego szaleństwa, a w każdym razie za konieczność uznaje być poinformowanym gruntownie i bez manipulacji. W momencie nie-wolnych mediów państwowych, reżimowych, posługujących się bezwstydną manipulacją, w czasach propagandy sukcesu i kłamstw na temat rzeczywistości, szukają podobni mnie, jak ja, wielostronnego, wielopoziomowego spojrzenia i oceny.
Wydawnictwo Prószyński, postanowiło wydać moje wszystkie zapiski internetowe. Wyszedł na razie pierwszy tom lata 2000-2002, kiedy to beztrosko zapisywałam, co tam się zdarzało a co wydawało mi się może ucieszyć lub przydać się ludziom, byłam szczęśliwa, ludzie i świat mnie cieszył, bawił, czas, kiedy myślałam, że po latach walki o wolność i szczęście, wszyscy jesteśmy zadowoleni, a to że czeka nas wielka, ciężka praca tylko cieszyło. Leseferyzm czyli Owsiakowe Róbta-co-chceta, wydawało mi się jedynym słusznym postępowaniem. Byłam pewna, że teraz wszyscy myślą podobnie, mamy dobrą wolę, a tym którzy dawniej „zbłądzili”, działali w sprawie utrzymania reżimu, zapominamy a oni będą teraz działać pozytywnie, bo przecież widać, że wszyscy chcą dobrze. Dobrze dla Polski. Już chwilę później, czas zweryfikował tę naiwność, ale ja i tak trzymałam się jak najdalej dalej od polityki i rozkoszowałam się byciem zwyczajnie aktorką i wolnym obywatelem. Zresztą byłam zajęta ideą fundacji, teatru w wolnym kraju, współdziałania z władzami na temat propagowania i tworzenia placówki kultury. Oddałam wtedy temu wszystko i zaczynałam dzieło życia. A poza tym demokracja, naród wybiera, a ma zdrowy rozsądek po latach niewoli, wydawały się dostatecznym bezpieczeństwem.
Robię teraz korektę tych kolejnych lat zapisków, przygotowuję kolejny tom do wydania. Z latami się one zmieniają i widać jak zaczyna i mnie ogarniać niepokój. Ale wciąż demokracja, róbta-co-chceta i wiara w człowieka i jego rozsądek i dobrą wolę, dominuje.
Ostatnio przestałam w zasadzie pisać na bieżąco, na mojej stronie internetowej. Sprawy się zmieniły. Polak to znaczy wieloznacznie. Wydaję się sobie niedostatecznie kompetentna, żeby pisać o tym co najważniejsze, a moje zwykłe sprawy, praca artystyczna, problemy z Fundacją i dwoma teatrami, ludzkie sprawy, wiosna, itd. itp. wydają mi się w obliczu innych wielkich spraw, świństw, haniebnych zdarzeń i ludzkiej podłości, nieważne i śmieszne.
Tyle że… mam z tym nie –pisaniem, też problem, no bo czy te medialne, Internetowe tony wypowiedzi, świadectwo tych czasów gdzieś zostaną? Jak to zatrzymać? Choćby słowem, choćby wzmianką? Opuszczam ręce.
Wydaje mi się że cenne są teraz podsumowania, przypomnienia, po kolei, faktów, zdarzeń wypowiedzi bo zapominamy. Zapominamy w tym kalejdoskopie i podłości i bohaterstwa i wielkości i małości. Trzeba zatrzymać świadectwo tych codziennych zdarzeń! Mam uczucie że tylko Fb i jego sito jest kompetentne.
Mam polubionych około 100 stron i tyle samo osób, kiedy otwieram fb prezentuje mi on aktywności tych stron i ludzi, jest to niewątpliwie przekrój tego co się dzieje, bo aktywność internautów jest niebywała. Mam doniesienia ze wszystkich stron sceny politycznej, także wydarzenia są reprezentowane kompleksowo. Do tego dochodzi dwa razy dziennie monitoring mediów na temat naszych teatrów i fundacji oraz mnie. Ale jak to zatrzymać, zapamiętać? Żeby PAMIĘTAĆ. I bohaterstwa i hańby.
Nie jestem ani „pamiętliwa” ani mściwa, ani nie mam i nigdy nie miałam w sobie potrzeby odwetu, za krzywdy, pomówienia itp. „ Gruba kreska” premiera Mazowieckiego, była mi zawsze bliska jako idea. Tyle że zło, jak ma szansę, podnosi głowę!
Zawsze przechodziłam mimo, wobec podłości w stosunku do mnie. Trudno. Jestem osobą publiczną, trzeba się ze wszystkim liczyć, z hejtu się śmieję, nazwisk dziennikarzy nie zapamiętuję, a przecież tylu ich, z otwartym czołem, zgłasza się potem bez cienia wstydu. Udając przyjaźń i solidarność. Bo mają interes.
Gubię się. Jestem zagubiona, po raz pierwszy w życiu. Niestety za dobrze myślę o świecie i ludziach. To moja wina.
Mam dwa profile na Fb jeden mój, założony tylko po to żeby mieć dostęp do wszystkiego i łatwiej publikować niektóre sprawy i drugi Fanpage, ktoś go założył, przejęła fundacja a teraz ja jestem tam naprawdę aktywna. To tak tytułem wyjaśnienia. Tu w dzienniku teraz piszę, kiedy już nie daję rady inaczej, lub ostatnio, kiedy ktoś nieodżałowany odchodzi. Taki czas.
Moi Państwo, życzę Wam wszystkiego dobrego.
Izydora i Antoniny - wszystkiego dobrego
W niedzielę, 14 maja, gramy w Teatrze Polonia BOSKĄ! Mija 10 lat od premiery. Ile radości dał nam ten tytuł, nie sposób policzyć, ile radości Widzom, o tym świadczy długość grania. Gralibyśmy częściej, ale koledzy z obsady mają wiecznie inne zobowiązania, właściwie tylko ja jestem nieustannie do dyspozycji. Uwielbiam tę rolę. Naiwność i dobroć Florance mnie pociesza, lubię ją grać z naiwnej wiary w dobroć ludzką i tolerancję, z wiary w przyjaźń i w twierdzenie, że realizacja marzeń mimo wszelkich przeszkód, jest pozytywem.
Dziękuję w imieniu swoim i Fundacji kolegom aktorom, realizatorom, pracownikom fundacji i Wam moi Państwo, Widzom.
Dziękuję Rafałowi Rossie, dobremu duchowi tego przedstawienia.
http://teatrpolonia.pl/event-data/1314/boska
10 LAT z BOSKĄ ! 27 IV 2007 – 27 IV 2017
223 spektakle /179 spektakli w siedzibie, 44 spektakle na wyjeździe – 22 miasta + transmisja TVP/
TEATR POLONIA x 179
GLIWICE /Teatr Muzyczny/ x 2
GDYNIA /Teatr Muzyczny im.W.Baduszkowej/ x 1
TORONTO Kanada /John Bassett Theatre/ x 2
CHICAGO USA /Copernicus Center/ x 2
DĄBROWA GÓRNICZA /Pałac Kultury Zagłębie/ x 1
CHORZÓW /Teatr Rozrywki/ x 2
BIELSKO-BIAŁA /Bielskie Centrum Kultury/ x 1
BIAŁYSTOK /Teatr Dramatyczny im. Al. Węgierki/ x 2
ŁÓDŹ /Teatr Powszechny/ x 1
POZNAŃ /Teatr Wielki im. St. Moniuszki/ x 4
BYDGOSZCZ /Opera Nova/ x 4
WROCŁAW /Impart/ x 3
RADOM /Sala Koncertowa Urzędu Miejskiego/ x 2
LUBLIN /Teatr im. J. Osterwy/ x 1
KRAKÓW /Teatr Bagatela im. T. Boya-Żeleńskiego/ x 4
WARSZAWA /Teatr Wielki – Opera Narodowa/ x 2
CIESZYN /Teatr im. A. Mickiewicza/ x 2
NOWY JORK USA /Tribeca Performing Arts Center/ x 3
RYBNIK /Rybnickie Centrum Kultury/ x 1
ZABRZE /Dom Muzyki i Tańca/ x 1
TARNÓW /Centrum Kultury Mościce/ x 1
KATOWICE / Teatr Śląski im.St.Witkacego / x 1
TVP 1 WARSZAWA – transmisja – x 1
Anatola i Zygmunta - wszystkiego dobrego
Dzień w lesie bezcenny, bezcenny. Jak plaster na nerwy i głowę. Jak balsam na duszę i serce. Wysyłam zdjęcia. Tyle piękna! W znajomej mi okolicy zbudowano niezliczoną ilość ambon dla myśliwych i leżą stosy ściętego drzewa do wywiezienia. Serce pęka.
Dziś Dzień Flagi, ale nie zamieszczam, bo mi ją ONR obrzydził, podczas tych ostatnich przerażających marszy pod tymi flagami.
Wysyłam konwalie, uważane są w wielu krajach za kwiatki szczęścia, dobrych intencji i czystości. We Francji i Niemczech ludzie obdarowują się bukiecikami konwalii w początku maja, na szczęście. Wysyłam więc na szczęście. Wielu miłych niespodzianek, jak do mnie napisali przyjaciele z Francji.
Przeczytałam definicję aktorstwa, według Zdzisława Maklakiewicza – Aktorstwo to
wyjść na scenę i zrobić coś, żeby ludziom było lepiej lub dobrze. Wzruszyłam się.
Dobrego dnia.
Marii i Marcelego - wszystkiego dobrego
Byłam przedwczoraj na promocji książki Krysi Cierniak-Morngenstern o Jej życiu z Kubą. Łyknęłam książkę jednym tchem, przeczytałam fragmenty podczas promocji, życzę i Państwu miłej lektury. Promocja zgromadziła tłumy przyjaciół, Krysi, naszych, także stałych widzów Teatru Polonia i Och-Teatru przy okazji i…zastanowiła mnie ilość zapytań dlaczego nie ma u nas nowych premier, że dawno nic nie było i co się dzieje. Postanowiłam więc zdać relację z tego nad czym pracujemy i czego się można po nas spodziewać…
Mamy szczegółowe plany premier do końca roku 2019, ale zajmę się tym rokiem i wiosną roku 2018.
W tej chwili w obu teatrach trwają próby, ale z powodów losowych jedna z nich nie odbędzie się w połowie maja, jak było planowane, obie premiery odbędą się w końcu czerwca. Tak więc, w Teatrze Polonia 22 czerwca planujemy premierę spektaklu „Piękny nieczuły”Jeana Cocteau w nowym tłumaczeniu Edwarda Wojtaszka i w Jego reżyserii. Na scenie zobaczycie Państwo Natalię Sikorę i Pawła Ciołkosza. Tekst ten napisał Cocteau dla Edith Piaf i jak to było w oryginale, Natalia będzie w tym spektaklu także śpiewać. W Och-Teatrze 27 czerwca premiera w reżyserii i adaptacji pana Andrzeja Domalika „Dobry wojak Szwejk idzie na wojnę ” według książki Jarosława Haska. W spektaklu zobaczycie Państwo Zbigniewa Zamachowskiego w roli tytułowej i Milenę Suszyńską, Krzysztofa Dracza, Mirosława Kropielnickiego, Michała Zielińskiego, Marcina Bubółkę i Henryka Simona. Muzykę komponuje pan Mateusz Dębski.
Latem, po roku przerwy, wracają nasze darmowe, oblegane przez warszawiaków i wakacjuszy spektakle, wyprodukowane specjalnie dla naszego teatru ulicznego. Będziemy grać w lipcu na Placu Konstytucji i w sierpniu na ulicy Grójeckiej, przed Och-Teatrem. I tu „Lament” Krzysztofa Bizio, „Starość jest piękna” Esther Vilar, „Flamenco namiętnie”, „Związek otwarty” Dario Fo, „Jangajan-Hej Joe”, i dwa spekatkle dla dzieci, Jana Brzechwy „Jaś i Małgosia” i „Czerwony kapturek”.
Podczas wakacji będą trwały nowe próby w Och-Teatrze i 9 września palnujemy wyjśc z premierą komedii „Pomoc domowa” Marca Camolettiego w mojej reżyserii. Zagram też rolę pomocy domowej, wsród znakomitych kolegów, pani Katarzyny Gniewkowskiej, Krzysztofa Dracza, Mirosława Kropielnickiego i dwóch młodych koleżanek pań Małgorzaty Kocik i Barabry Wypych. 10 listopada, także w Och-Teatrze premiera komedii „Dzieła wszystkie Szekspira w skróconej wersji” w reżyserii Johna Weisgerbera z Adamem Krawczukiem, Marcinem Perchuciem, Rafałem Rutkowskim i Maciejem Wierzbickim, a 16 lutego 2018 na tej scenie także, w Och-Teatrze premiera wielkiego hitu amerykańskiego, tekstu Harveya Fiersteina „Casa Valentina” w reżyserii Macieja Kowalewskiego z obsadą: Maria Seweryn, Joanna Gleń, Daniel Olbrychski, Piotr Machalica, Cezary Żak, Mirosław Kropielnicki, Piotr Borowski, Rafał Mohr, Maciej Kosmala.
8 marca 2018 roku w rocznicę wydarzeń marcowch 68 roku, w Teatrze Polonia „Zapiski z wygnania” Sabiny Baral, według adatacji i w reżyserii Magdy Umer, w moim wykonaniu.
To plany. Według mnie bardzo interesujące. Oby nam starczyło sił, talentu, możliwości. Pozdrawiam i serdecznie zapraszam na wszystkie nasze spektakle. Gramy bez przerwy wakacyjnej, cały czas, w obu teatrach, cały nasz repertuar. Jedynie spektakl „Przedstawienie świąteczne w szpitalu św. Andrzeja” tylko zimą w grudniu i styczniu, jak co roku w karnawale.
Pozdrawiam.
Grzegorza i Aleksandra - wszystkiego dobrego
Niedzielne porządki w papierach. I oto co znalazłam …
Wczoraj ” Ucho, gardło, nóż” .
22.04.2017 90-ta rocznica otwarcia Domu Aktora Weterana w Skolimowie. Fot. Kinga Smolińska
Jerzego i Wojciecha - wszystkiego dobrego
Wczoraj Skolimów. 90 rocznica otwarcia Domu Aktorów Weteranów. Było i miło i wzruszająco. Ostatni raz, byłam tam z okazji mszy za Irenę Kwiatkowską. Wczoraj przed uroczystością przyszła wiadomość o śmierci Witolda Pyrkosza i pana Stefana Sutkowskiego, dyrektora opery kameralnej, sprawował tę funkcję 55 lat, najdłużej w Polsce. Zaczęło się więc smutno. Chór śpiewaków z Opery Poznańskiej zaczął wieczór od Lacrimosy Mozarta. Ignacy Gogolewski wzruszył wszystkich fragmentem monologu z Dziadów Mickiewicza… Było naprawdę „tkliwie”.
Istnieje niezwykle cenna książka Gabriela Michalika pt. Hamlet w stanie spoczynku – Rzecz o Skolimowie, zawiera interesujące informacje dotyczące powstania Domu Aktora Weterana. Oto one, oczywiście ze stosownymi skrótami:
Pionierską organizacją, opiekującą się nie tylko starymi sługami Melpomeny et camraten, ale i ich rodzinami, a także artystami chorymi lub z innych powodów nie mogącymi wykonywać zawodu, tym samym więc zarabiać, było Towarzystwo Podupadłych Artystów, Ich Wdów i Sierot. Współtwórcą i jednym z pomysłodawców Towarzystwa był przyszły patron niewielkiej uliczki na warszawskim Mokotowie, Czech z pochodzenia, Wojciech Żywny, kompozytor, pianista, pedagog, nauczyciel Fryderyka Chopina. To jemu 11- letni Chopin zadedykował słynny polonez as-dur.
…Największym zaangażowaniem wykazał się Józef Mikulski. To on wykonał pierwszy krok w kierunku materializacji idei. W 1897 roku znalazł miłośnika teatru gotowego przekazać parcelę na budowę przyszłego schroniska. Ofiarodawcą był sędzia Wacław Preker, dziedzic Skolimowa, człowiek zaangażowany w dziesiątki komitetów zajmujących się „pracą u podstaw”, a nade wszystko wizjoner pragnący uczynić ze swojego Skolimowa kurort, miasto ogród. W delegacji do sędziego Prekera wziął udział sam Bolesław Leszczyński, jeden z najznamienitszych aktorów epoki.
…Aby znaleźć korzenie kolejnego dojścia do głosu idei ki w końcu uzyskał, ślad owego „ruchu skrzydeł motyla”, który w oddalonym miejscu i czasie spowoduje huragan, należy sięgnąć do roku 1848. Wilno. Premiera Halki Stanisława Moniuszki. W tytułowej roli Waleria Rostkowska. Był to spektakl brawurowy, a Rostkowską publiczność uwielbiała. Uwielbiała rok, uwielbiała dekadę . W końcu – zapomniała.
…Obraz podupadłej materialnie i zdrowotnie Walerii Rostkowskiej zadziałał niemalże jak podpalony lont. Wybuchła dyskusja. Nie tylko na łamach „Echa”, ale także w kawiarniach, foyer teatrów, za kulisami. Wyłaniało się z niej przyszłe schronisko, na którego urządzenie każdy, jak to w Polsce zwykle bywa miał inny pomysł. Szlifowano idee, padały pomysły zdobycia środków, przy czym zwracano uwagę na to, że o ile można liczyć na jednorazową ofiarność publiczności i środowiska teatralnego, o tyle lepiej będzie tak skonstruować schronisko, aby samo mogło na swój byt zapracować.
…Najważniejszą postacią dla przyszłego Skolimowa, duszą, motorem główną sprężyną przedsięwzięcia stał się aktor i reżyser Teatrów Rządowych Antoni Bednarczyk. Wprowadzony do działającego na poły oficjalnie komitetu w 1902 roku prawdopodobnie przez Józefa Mikulskiego, uczynił budowę schroniska głównym celem swojego życia… Ożeniony z Anielą Bogusławską, prawnuczką ojca polskiego teatru, stał się dla bujającego w obłokach środowiska surowym egzekutorem powinności wobec starszych kolegów – odciętych od źródeł dochodu, zmarginalizowanych przez wiek i choroby. Funkcjonujące wśród aktorów po dziś dzień żartobliwie patetyczne określenie Bednarczyka: „Wielki Jałmużnik Aktorstwa Polskiego”, nie zawiera cienia przesady. O pieniądze na stworzenie schroniska Antoni Bednarczyk zabiegał bowiem niezmordowanie i przy każdej okazji, wyzyskując swoją ogromną pomysłowość, poczucie humoru , znajomość obyczajów aktorskich i szlachetną odmianę tupetu. Organizował występy i bale, z których dochód zasilał fundusz przyszłego schroniska, opodatkował na ten cel turnieje karciane, rozgrywane w garderobach i za kulisami. W służbę Sprawie wprzągł nawet irytację otoczenia na jego ciągłe jałmużnicze zabiegi: wprowadził bowiem opłatę karną za przekleństwa wypowiadane pod jego adresem lub choćby w jego obecności.
…Wojna 1914 roku, rewolucja bolszewicka i początek niepodległego bytu II Rzeczypospolitej to dla idei skolimowskiej czas hibernacji. Skrajnie niestabilna sytuacja polityczna spowodowała też, że zbierane przez lata fundusze nie obroniły się przed inflacją. W niepodległej Polsce starania o budowę schroniska należało niemal zaczynać od początku. O tyle może jednak w łatwiejszych warunkach, że projekt liczyć mógł na pobudzaną od wielu lat życzliwość społeczną i na pracę zaangażowanych weń społeczników, którzy dobrze już wiedzieli , czego pragną. W 1924 roku sprawy schroniska przejął Związek Artystów Scen Polskich. Prezesi ZASP Józef Śliwicki i Tadeusz Mazurkiewicz udzielili inicjatywie pełnego poparcia. Antoni Bednarczyk i Józef Mikulski przekazali ZASP- owi tytuł własności ziemi w Skolimowie i wpłacili do kas Związku pieniądze uzbierane przez dwie poprzednie dekady istnienia Komitetu. W 1924 roku była to kwota jednego miliona marek polskich.
… Jerzy Mikulski przedstawił projekt budynku schroniska, unowocześniony nieco w stosunku do projektu sprzed kilkunastu lat, a także kosztorys, opiewający wówczas na około stu tysięcy złotych. W kasie ZASP-u znajdowało się czterdzieści tysięcy złotych, jednak prezes Mazurkiewicz zapewniał, że publiczne zbiórki, imprezy i opodatkowanie się środowiska szybko pozwolą pozyskać brakującą kwotę… Zabawy i koncerty odbywały się zarówno w Warszawie jak i na prowincji. Zbierano pieniądze podczas występów cyrkowych, urządzano też dobroczynne wyścigi konne z udziałem artystów. W maju odbył się popularny „kwiatek”, czyli modna na przełomie wieków impreza, podczas której w zamian za datki artyści i dzieci rozdawali darczyńcom kwiaty. Konto Komitetu zasiliły ponadto zbiórki organizowane podczas popisu atletów, a nawet wyścigów psów rasowych.
…W kasie przybywało pieniędzy. Wkrótce więc na plac w Skolimowie zwieziono cegły i rozpoczęły się prace budowlane. Już ósmego kwietnia 1925 roku, podczas dorocznego Walnego Zjazdu ZASP odbyło się w Skolimowie poświęcenie fundamentów. Wówczas też ostatecznie zdecydowano o osobie patrona schroniska. Stał się nim Wojciech Bogusławski, ojciec polskiego teatru, a prywatnie pradziad żony Antoniego Bednarczyka… Brakujące pieniądze zbierano poprzez emisję i sprzedaż cegiełek, stale ponawiano też anonse we współpracującym już od lat z Komitetem „Kurierze Warszawskim”. Zdarzało się również, że aktorzy obchodzący jubileusze jak na przykład Ludwik Solski, przekazywali dary, które sami otrzymywali od dyrekcji i publiczności w nagrodę za wieloletni trud. W archiwach Komitetu odnotowano także wsparcie ze strony Stefana Żeromskiego. Pisarz ofiarował trzysta złotych, honorarium otrzymane po pięćdziesiątym przedstawieniu Przepióreczki w Teatrze Narodowym… Z pomocą pośpieszyli też ludzie teatru żyjący za granicą: polska gwiazda z Hollywood, Pola Negri, przesłała znaczną na ówczesne warunki kwotę sześciuset pięćdziesięciu dolarów amerykańskich, słynna podróżniczka i „ niepraktykująca” już aktorka Jadwiga Morozowska – Toeplitz – pięć tysięcy złotych , Janina Popławska – tysiąc złotych. Po wielu staraniach pożyczki w kwocie dwudziestu pięciu tysięcy złotych udzielił aktorom Bank Gospodarstwa Krajowego… Magistrat Warszawski ofiarował bezpłatnie ze szkółek miejskich 1262 sztuki drzewek i krzewów ozdobnych do zadrzewienia ogrodu. Fabryka wyrobów srebrnych i platerowych Józefa Frangeta ofiarowała 10 tuzinów łyżek łyżeczek noży i widelców. Zjednoczone Zakłady Przemysłowe Scheiblera i Grohmana w łodzi – 205 metrów płótna i madapolamu na bieliznę pościelową, p. Jan Felst podarował kilkadziesiąt różnego rodzaju szczotek, miotełek, wycieraczek do nóg, itp. obiektów niezbędnych w każdym gospodarstwie domowym. Towarzystwo Akcyjne Zdzisław Szczerbiński i Ska- piękny garnitur mebli bibliotecznych; p. Maria Luksemburg zadeklarowała pełne umeblowanie sześciu pokoi.
Wreszcie nastąpił długo oczekiwany dzień. 13 kwietnia 1927 roku. Porządek dzienny IX Walnego Zjazdu ZASP zawierał punkt najważniejszy: „ godzina 11.00 wyjazd do Skolimowa na poświęcenie schroniska”… Stoły uginały się od wiktuałów ufundowanych przez życzliwych teatrowi restauratorów i cukierników.
Feliksa i Anzelma - wszystkiego dobrego
Dzień dobry.
🎈W niedzielę wybory we Francji, których wynik będzie miał wpływ i na nasze życie.
🎈W naszym sejmie głosowanie nad ustawą o Krajowej Radzie Sądownictwa. Wynik tego głosowania będzie miał już bezpośredni wpływ na nasze życie. Wydaje się być przesądzony.
🎈Protest Narodu przeciwko zmianom w szkolnictwie trwa. Choć klamka zapadła.
🎈Itd. Itp.
🎈Jedna z moich przyjaciółek pozbierała z wczorajszych wpisów w Internecie inwektywy rzucone pod moim adresem. Powstał z nich piękny poemat liryczny. Może do tego muzyka i to zaśpiewać?
komediantka
podstarzała framuga
suka mośkowa
wichrzycielka
łajdaczka
anty-polka
parch
żydówka
folksdojczka
prababcia skoczka
głupawe lewackie ścierwo
uwalniająca Barabasza
kretynka
uśpiona lewaczka
pajacka
żałosne babsko
dziwka Tuska
aktoreczka jednego filmu
nieporęczna jak kamień u szyi
idiotka
prostytutka
dzikie zwierzę
zdrajczyni
małpa
zafajdana bizneswomen
parszywa wyschnięta niby aktorka
popychło
dziwoląg
głupia baba
trzęsący łeb
bezmózg
zasrana aktorka
tutejsza kretynka
zdrajczyni
pospolity pustak i debilka
leń
schizofreniczka
iluzjonistka
lachociąg
komuch
sprzedajny ciul
przepióreczka, co leciała aż się sfajdała
posiadaczka braci islamskiej
🎈Życzę Państwu dobrego dnia i siły w pielęgnowaniu miłości bliźniego.
Dziennik 2000-2002, Wydawnictwo Prószyński i Spółka, Warszawa 2017 - okładka. Fot. Robert Jaworski
Czesława i Agnieszki - wszystkiego dobrego
Doświadczenia są nieprzekazywalne – to chciałam dziś powiedzieć po długiej rozmowie z moimi dziećmi. I życzę dobrego dnia. Jestem chora, ale będę grała. Dziś „Shirley Valentine”. Doświadczenia są nieprzekazywalne.
Jutro wieczorem, promocja pierwszego tomu moich dzienników internetowych, wieczorem na Czerskiej.
W sobotę uroczystości jubileuszowe, w 90 rocznicę otwarcia Domu Artystów Weteranów w Skolimowie i o 17:00 koncert z tej okazji.
W niedzielę o 16:00 mój spektakl „Ucho, gardło, nóż” na małej scenie Teatru Polonia, już po raz ponad dwusetny nie wiem który. Zapraszam.
Doświadczenia są nieprzekazywalne.
Adolfa i Tymona - wszystkiego dobrego
Pamiętamy.