30
Grudzień
2017
06:51

Nowy Rok 2018

zobacz zdjęcie

Eugeniusza i Sabiny - wszystkiego dobrego

Moi Drodzy,
za chwilę Nowy Rok, 2018, składam Wam i Waszym Bliskim, z całego serca, najlepsze życzenia na ten nadchodzący czas. Z całego bezradnego serca.
Miłości. Zdrowia. Wolności.
Mądrości. Prawdy.
Szanowanej Konstytucji. Świętości Waszych praw.
Dobroci i tolerancji.
Niezawisłego prawa.
Szczerości i dobrych intencji.
Satysfakcji.
Czystości uczuć i porządnych ludzi na drodze.
Pozbycia się trosk i obciążeń.
Uregulowania spraw ogólnych i osobistych, wyprostowania myśli.
Oddanych przyjaciół i serdecznych nieprzyjaciół.
Wiary w ludzi i świat, mimo wszystko.
Spełnienia marzeń i pomyślnej realizacji planów, na przekór wszystkiemu.
Dobrego, lekkiego, ciekawego życia, które ma wyższy sens.
Rozsądnej Polski.
Nadziei i jasności.
Krystyna Janda

20
Październik
2017
23:44

SHIRLEY VALENTINE - 350. spektakl - 9 października 2017. Fot. Krzysztof Zalewski

zobacz zdjęcie

Ireny i Kleopatry - wszystkiego dobrego

Teatr Polonia. Telefon do kasy.
– Proszę pana, moja znajoma kupiła bilet na spektakl sylwestrowy, chciałabym kupić bilet koło niej.
– Zaraz sprawdzę, jak się nazywa pani znajoma?
– Nie wiem.
– No to będzie trudno. A na który spektakl, znajoma kupiła bilet. Bo gramy w Sylwestra dwa spektakle.
– Nie wiem.
– Rozumiem. Nie bardzo wiem jak mam znaleźć miejsce na którym będzie siedziała pani znajoma. Mogę po prostu sprzedać pani bilet na spektakl sylwestrowy, tego konkretnego miejsca nie mogę znaleźć.
– Jak to pan nie może? To skandal!
– A jak znajoma ma na imię, może pani wie?
– Iwona.
Kasjer przeszukał wszystkie miejsca. Znalazł jakąś Iwonę.
– Czy to może być pani taka i taka?
– To ona ma tak na nazwisko?
– No nie wiem. Czy mam pani zarezerwować bilet, koło tej pani Iwony?
– Tak. Zaraz przyjdę wykupić.

Kilka dni temu:
– Proszę pana czy na 6 listopada są bilety?
– Nie, niestety nie sprzedajemy biletów na ten wieczór.
– No wie pan? To nie jest żadne święto! Powinniście grać. A ja chcę obejrzeć spektakl z Jandą.
– Ale tego dnia nie gramy.
– Co to znaczy! A co ona robi tego dnia? Nic nie gracie? Ona powinna grać, to nie jest święto!
– Proszę pana, tego dnia mamy próbę generalną, następnego dnia mamy premierę.
– Z Jandą?
– Nie, gra Teatr Montownia.
– No wie pan! Co za burdel!

Starszy pan w kasie po kupieniu biletów:
– Jeszcze mam pytanie, czy tu grają amatorzy?
– Nie proszę pana, to jest teatr profesjonalny.
– Ale dlaczego nie graja? To by było dobrze, żeby amatorzy z całej Polski tu mogli zagrać. Dlaczego nie? To niesprawiedliwe.
– A czy pan chciałby kupić bilety na taki spektakl z amatorami? Chciałby pan to obejrzeć?
– Nie.

Młody chłopak do kasjera:
– Proszę pana, czy mógłby mi pan coś polecić, chciałbym zaprosić dziewczynę do teatru.
Kasjer opowiada o spektaklach, daje książeczkę z opisami spektakli. Chłopak wybiera.
Kupuje bilety.
– Wie pan, ja nigdy nie byłem w teatrze, jak powinienem się ubrać? I w ogóle jak to jest?
Kasjer opowiada, radzi, mówi ile trwa spektakl i czy jest przerwa, bufet itd., itd.
Chłopak słucha.
– No dobrze, nie wiem czy dam radę.

Gramy od jakiegoś czasu spektakl pod tytułem „Pomoc domowa”. Ludzie regularnie chcą kupić bilety na „Przemoc domową”, a ktoś nawet na „Pomoc Dorocie”. Tytuł innego spektaklu „Seks dla opornych” przekręcany jest najczęściej – „Seks bez oporów”, „Seks bez granic”, ” Seks dla upiornych” itd…

Dobrej nocy. Zapraszamy zawsze, na wszystkie spektakle.

11
Październik
2017
01:01

SHIRLEY VALENTINE - 350. spektakl - 9 października 2017. Fot. Krzysztof Zalewski

zobacz więcej zdjęć (20)

Emila i Aldony - wszystkiego dobrego

350 spektakl SHIRLEY VALENTINE za nami. Dziękuję bardzo. Zdj. Krzysztof Zalewski

28
Wrzesień
2017
22:09

Marka i Wacława - wszystkiego dobrego

Dawno nie PISałam bo jakoś nie mogę. Jestem zbyt smutna.

Cała sprawa veta to Teatr. Teatr okrutny i obrzydliwy. Aktorzy grają dobrze, niestety. Ale chodzi niestety o nasz los. To nie jest zabawne.

Pracuję cały czas, na boku. Także czytam nowe rzeczy. Pilnuję realizacji sezonu już zaplanowanego. 11 lat kierowania fundacją, doświadczenia tych lat, pomagają.

W Teatrze Polonia zaczęliśmy próby do premiery spektaklu „Dzieła wszystkie Szekspira (w nieco skróconej wersji)”. Teatr Montowania, czterech panów i reżyser John Weisgerber. Premiera w listopadzie. W grudniu, zaczynają się próby do przedstawienia „ Żeby nie było śladów” według książki pana Łazarewicza, pod tym samym tytułem, rzecz o Grzegorzu Przemyku. Reżyseruje Piotr Ratajczak. Premierę planujemy na koniec stycznia. W międzyczasie przygotowujemy także Koncert Noworoczny. Śpiewacy z przedstawienia „Callas”, rozpoczną z nami i publicznością rok 2018 najpiękniejszymi ariami i duetami z repertuaru operowego.

W Och-Teatrze, wkrótce zaczynami próby spektaklu „Casa Valentina” reżyseruje Maciej Kowalewski. Premiera w początkach lutego.

Przygotowuję dodatkowo inscenizację „Hrabiny” Stanisława Moniuszki, dla Opery Bałtyckiej. Premiera planowana jest na 18 stycznia 2018 roku. W tej chwili obsada, dekoracje, kostiumy, koncepcja całości. Słucham cały czas tej opery, zakochuję się powolutku i uzależniam od tej muzyki.

Gram dość dużo, ale i często będę jeździć z moimi spektaklami. W ogóle oba nasze teatry maja bogatą jesień i zimę „wyjazdową”. Do zobaczenia więc w Polsce.

Za niedługo, wychodzi drugi tom moich internetowych dzienników, lata 2002-2004. Będzie niestety tak „gruba” jak pierwsza. Nic mniej, mimo że dość dużo wywaliłam do kosza. Bez żalu.

To tyle. Oprócz tego wszystkiego, jedynego co stabilizuje życie i umysł, daje poczucie sensu, pracy, mam uczucie, że wszystko dookoła zwariowało. Absurd goni absurd, kłamstwo, kłamstwem pogania. Nic mnie nie cieszy. Nic nie śmieszy, nic już nie jestem w stanie traktować lekko, oprócz komedii i fars w naszych teatrach. Choć do „lotu” i zabawy, zrywam się jak żelazna mucha, a uśmiech i żarty zastygają na ustach i w zmarszczkach, czekam potem nocami ze zdrętwiałą twarzą aż zejdą. Coraz częściej życzę ludziom, przyjaciołom – spokojnego, beztroskiego, lekkiego, zwyczajnego życia.

Przypomniałam sobie teraz, że Truman Capote w rozmowach, zawartych w książce, zapowiedział wielki światowy krach, zmianę generalną Świata w początkach XXI wieku. Chyba to się właśnie dzieje.

Solidarność Kobiet bardzo wzrosła. Tak to czuję i widzę. Jestem razem. Będę razem. Ważna jesień przed nami, nie tylko przed kobietami. W niedzielę nie gram. Idę pod sądy.

17
Wrzesień
2017
12:59

Maria Callas. Master Class - plakat Och-Teatr 2015

zobacz więcej zdjęć (77)

Justyna i Franciszki - wszystkiego dobrego

Wczoraj minęła 40 rocznica śmierci Marii Callas, śpiewaczki cudu, artystki która wpłynęła na dzieje opery jak żadna inna. Artystki, o której się mówi, że obdarowała operę sercem, że sztuka operowa zyskała serce, razem z jej interpretacjami i głosem.
Maria Callas, właśc. Cecilia Sophia Anna Maria Kalogeropoulou, Maria Meneghini Callas (ur. 2 grudnia 1923 w Nowym Jorku, zm. 16 września 1977 w Paryżu[1]) – grecka śpiewaczka operowa (sopran) o międzynarodowej sławie. Nazywana była „primadonną stulecia”[2], „primadonna assoluta”[3] i „La Divina” („Boska”). Była primadonną mediolańskiej La Scali (najczęstsze występy w latach 1951–1958) i Metropolitan Opera w Nowym Jorku. Była obdarzona sopranem dramatycznym (soprano drammatico d’agilità) ze zdolnością do wykonywania partii koloraturowych.
Dziś w Och-Teatrze gramy 100 spektakl „ Maria Callas. Master Class”, wcześniej zgrałam tę rolę w Teatrze Powszechnym 200 razy. Wróciłam do tej roli po latach, w zmienionej inscenizacji, ponieważ żaden inny tekst teatralny moim zdaniem, nie oddaje tak trafnie i dotkliwie relacji między artystą i publicznością, idei posłannictwa sztuki i znaczenia sztuki w naszym życiu. Tekst to udramatyzowany zapis warsztatów, które miała w Nowym Jorku, podczas których mówiła o teatrze, operze, pracy nad rolą, uczuciach w teatrze, stosunku do pracy i do publiczności. O karierze, poświęceniu, przeznaczeniu artysty i ofierze jaką trzeba złożyć sztuce, jeśli jest się prawdziwym artystą. Mówi w sposób ostateczny, bezkompromisowy, kategoryczny. Doprowadza młodych śpiewaków do łez, żeby wydobyć z nich prawdę i osobowość, krzyczy i chwali, obraża ich i płacze razem z nimi, kiedy podczas ich śpiewu, pojawia się „sztuka”. Grają i śpiewają w spektaklach, tak dawnych jak i teraz, najlepsi polscy śpiewacy, znosząc moje-Callas uwagi i stosując się do nich. Są wspaniali i śpiewają porywająco. Czasem ja prywatnie, aktorka grająca Callas, nie umiem powstrzymać łez i zachwytu nad ich wykonaniami, mimo że za chwilę ja – Callas, muszę wytykać im nieprawidłowości i błędy. W spektaklu pracuje się nad trzema ariami, popisowymi ariami Callas.
Przygodę grania tej niezwykłej roli mogłabym zamienić w długą naprawdę efektowana teatralną opowieść, gram ją ostro, rysując odważnie jej nieznośny podobno charakter, ale ważne jest zupełnie co innego, uświadamianie widzom, jakie znaczenie ma sztuka, jakiej urody do doznania i jakim skarbem jest obcowanie z nią. Callas mówi o tym bardzo wiele i w sposób kategoryczny. Oddała sztuce wszystko, szczęście osobiste także i upewnia się cały czas, podczas dramatycznych monologów osobistych, wpisanych w akcję sztuki, że było warto. Mówię te monologi na ariach przez Nią śpiewanych. Słuchałam jej 300 razy mówiąc, każdego wieczoru, podziw dla Jej śpiewu, zachwyt nad Jej interpretacjami i techniką mnie obezwładnia. Szczególnie kiedy śpiewa Lady Macbet. Wielka, wielka, największa.
Dziś zagram Ją po raz kolejny. Kolejny raz będę miała zaszczyt opowiedzieć o tym wszystkim publiczności. Poczytuję to sobie za wielki honor i wielkie szczęście.

Terrence McNally
MARIA CALLAS . MASTER CLASS
Data premiery: 3 września 2015
Tłumaczenie: Elżbieta Woźniak
Reżyseria: Andrzej Domalik
Konsultacja wokalna: Joanna Cortes
Scenografia i kostiumy: Krystyna Janda i Andrzej Domalik
Światło: Andrzej Domalik i Waldemar Zatorski
Projekcja multimedialna: Paweł Szymczyk
Asystent scenografa i kostiumologa: Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy i asystent reżysera: Alicja Przerazińska
Obsada:
Krystyna Janda, Agnieszka Adamczak/Marta Wągrocka, Anna Patrys/Jolanta Wagner, Rafał Bartmiński/Tadeusz Szlenkier/Mateusz Zajdel, Mateusz Dębski, Michał Zieliński

29
Sierpień
2017
05:12

Ojczyzna

zobacz zdjęcie

Sabiny i Jana - wszystkiego dobrego

„My Naród”
Pn, 28.08.2017 12:11

Kochana Pani Krystyno,
Urlop dawno za nami, cudowne trzy tygodnie w domu, w Polsce. Po trzech latach wszystko jest piękne, bocian na łące, zachód słońca nad jeziorem, szumiący las. A potem taka straszna wiadomość, że tego lasu już nie ma… Ludzie pozostawieni sami sobie w nieszczęściu. Żołnierze ustawiający się do zdjęcia, a niezdolni do podjęcia decyzji o pomocy bez rozkazu. Znudzone twarze ludzi sprawujących władzę, zapewniający o wsparciu, które do tej pory nie nadeszło. I to nie są informacje z telewizji. Zdjęcie uśmiechniętego naczelnika w dziwnej pelerynie, dokładnie wtedy, kiedy mieszkańcy dotkniętych nawałnicą terenów, zmagali się ze skutkami żywiołu. Wymowne. Nawałnice zdarzyły się na złym obszarze, w miejscu, gdzie ludzie mają odwagę powiedzieć to, co myślą. Boso, ale w ostrogach, wielki szacunek.
Czas mojego urlopu przypadł akurat na protesty w sprawie sądów, weta prezydenta i słynnej przemowy prezesa w sejmie. Nad jeziorem miałam tylko jeden program radiowy, jedynkę. Przekaz był jasny, protestowała rosyjska mafia handlująca bronią, a większość ludzi to spacerowicze przyglądający się. Co do prezydenta, to popełnił błąd, i chyba na to wygląda, bo po ostatnich wypowiedziach pewnego europosła, o tym, że prezydenta wymyślił prezes, a prezydent niech o tym lepiej pamięta, nie mam już złudzeń, że z tego weta cokolwiek wyjdzie. Presja jest coraz silniejsza i otwarta. Trzeba mieć kręgosłup, żeby to zdzierżyć. Przemowa prezesa, którą nijak parlamentarną nazwać nie można, była jak najbardziej na miejscu, winna totalna opozycja. Szkoda, że jeszcze nikomu nie udało się podsłuchać prezesa na przykład przy obiedzie, przy prywatnej rozmowie. A może i nie szkoda, skoro oficjalnie używa takich określeń, to strach pomyśleć jak i o czym mówi prywatnie. Zresztą podsłuchiwanie innych to metody partii, która właśnie jest przy władzy. Stare, dobre, wypróbowane metody.
Codziennie czytam o kolejnych projektach plus. Zadłużenie Polski rośnie w zastraszającym tempie, skądś trzeba te pieniądze brać. Można zabrać emerytom, nie ważne, że ktoś był powstańcem, ważne, że pracował jako lekarz nie w tej przychodni co trzeba. Jeszcze nikt nic dobrego na krzywdzie ludzkiej nie zbudował. Już kiedyś o tym pisałam. To taka nowa partyjno-chrześcijańska moralność. No i unia musi dać, od czego w końcu jest.
Pani Krystyno, zamieściła Pani przemowę Lecha Wałęsy. Przeczytałam ze wzruszeniem. Nie ma już tego narodu. Jest naród z partią i wrogowie narodu. I Pani i ja i wielu innych, trafiło zupełnie niespodziewanie do tej drugiej grupy. Zawsze myślałam, że odmienność poglądów jest twórcza, a okazało się, że to przestępstwo, za które sporo osób usłyszało już zarzuty.
Przeczytałam książkę „Pani zyskuje przy bliższym poznaniu”. Ciekawa, mądra rozmowa. Historia właśnie zatacza koło. Dzisiejsi bohaterowie, których się nam narzuca, żeby zaistnieć, muszą zniszczyć starych. Takich, którzy żyją tylko z tego, że potrafią przypodobać się władzy, jak widać nie brakuje. Artystów też mamy dozwolonych i zakazanych. A człowiek wolności co miesiąc na nowo definiuje pojęcie prawdy i sprawiedliwości oraz tego, kto ma do nich prawo.
Któregoś dnia, po powrocie z urlopu, jechałam z moją córką metrem. Jak zwykle dużo ze sobą rozmawiałyśmy, oczywiście po polsku. Po przeciwnej stronie siedział mężczyzna, który po dłuższej dłuższej chwili powiedział do nas – Dzień dobry. Pochodził z Zakopanego. My z Gdańska. Dwa krańce Polski. Zapytał mnie, czy jestem za pisem. Odpowiedziałam, że nie. Popatrzył na mnie i powiedział:
– Co oni z naszym krajem zrobili?
– Nie wiem- odpowiedziałam.
Nie ma na to logicznej odpowiedzi. Nie jestem ani za pisem, ani nikim innym. Najchętniej zapisałabym się do stowarzyszenia –Kultura niepodległa, bo bardzo podoba mi się jego przesłanie. Kocham wolność. I moją wolną wolę, bo tylko z niej będę się kiedyś rozliczać.
Pozdrawiam Panią bardzo serdecznie, Ania

26
Sierpień
2017
07:37

Jestem #MuremZaWalęsą

zobacz zdjęcie

Marii i Zefiryny - wszystkiego dobrego

Waszyngton, 15.11.1989. Przemówienie przywódcy Solidarności Lecha Wałęsy w Kongresie Stanów Zjednoczonych.

My naród! Oto słowa, od których chcę zacząć moje przemówienie. Nikomu na tej sali nie muszę przypominać, skąd one pochodzą, nie muszę też przypominać, że ja, elektryk z Gdańska, też mam prawo się nimi posługiwać.

My naród! Stoję przed wami jako trzeci w historii cudzoziemiec, nie piastujący zacnych wielkich funkcji państwowych, którego zaproszono, aby przemówił przed połączonymi Izbami Kongresu Stanów Zjednoczonych. Tego Kongresu, który dla wielu uciśnionym i pozbawionych swoich praw ludzi na świecie wydaje się światłem wolności i ostoją praw człowieka. Stoję przed wami, by w imieniu swojego narodu mówić do Ameryki, do obywateli państwa i kontynentu, u którego wrót stoi słynna Statua Wolności. Jest to dla mnie zaszczyt tak wielki, chwila tak podniosła, że trudno mi to z czymkolwiek porównać. Pojęcie Stanów Zjednoczonych kojarzy się ludziom w Polsce z wolnością i demokracją, ze wspaniałomyślnością i ofiarnością, z ludzką przyjaźnią i przyjaznym człowieczeństwem. Wiem. nie wszędzie Ameryka tak jest postrzegana. Ja mówię o tym, jaki jest obraz w Polsce, obraz ten został utrwalony przez liczne dobre doświadczenia historyczne, a jest sprawą znaną, że Polacy odpłacają za serce sercem. Świat pamiętał o wspaniałej zasadzie amerykańskiej demokracji, o rządach ludu, przez lud i dla ludów. Pamiętam też o niej ja, robotnik z gdańskiej stoczni, który całe swe życie wraz z innymi członkami ruchu „Solidarności”, poświęcił dla tej właśnie zasady rządów ludu, przez lud i dla ludów. Przeciw przywilejom i monopolowi, przeciw łamaniu prawa, przeciw deptaniu ludzkiej godności, przeciw pogardzie i niesprawiedliwości. Takie właśnie, przypominające Abrahama Lincolna i ojców założycieli Republiki Amerykańskiej, przypominające też fundamenty i ideały amerykańskiej Deklaracji Niepodległości i amerykańskiej Konstytucji, są zasady i wartości, jakimi kieruje się wielki ruch polskiej „Solidarności”, ruch skuteczny. Wiem, że Amerykanie są ludźmi zarazem idealistycznymi, ale i praktycznymi, ludźmi zdrowego rozsądku i logicznego działania. Łączą te cechy z wiarą w ostateczne zwycięstwo dobra, ale wolą skuteczną pracę od wygłaszania przemówień. Bardzo dobrze ich rozumiem. Ja też nie kocham się w przemówieniach, wolę fakty i pracę, cenię skuteczność.

Panie i panowie!

Oto fakt podstawowy i najważniejszy. Chcę tu powiedzieć, że zrodzony przez naród polski ruch społeczny o pięknej nazwie „Solidarność” jest ruchem skutecznym. Jego walka przyniosła po długich latach owoce, które dzisiaj każdy może sam na własne oczy zobaczyć. Wskazała ona kierunek i sposób działania, które obecnie mają wpływ na miliony ludzi mówiących różnymi językami. Naruszyła monopole, a wiele z nich przełamała, otworzyła zupełnie nowe horyzonty, a przecież i to trzeba z całą mocą podkreślić, była to walka prowadzona przy całkowitym wyrzeczeniu się przemocy. Wtrącono nas do więzień, wyrzucono z pracy, czasem zabijano, a my nigdy nikogo nie uderzyliśmy, niczego nie zburzyliśmy, nie wybiliśmy nawet jednej szyby, ale byliśmy uparci, bardzo uparci, gotowi do poświęceń, zdolni do ofiar, wiedzieliśmy, czego chcemy, i nasza siła okazała się większa. Ruch o nazwie „Solidarność” dlatego uzyskał masowe poparcie, dlatego odniósł sukcesy, że zawsze i w każdej sprawie opowiadał się za rozwiązaniami lepszymi, bardziej ludzkimi, godniejszymi, a przeciw brutalności i nienawiści. Był to zarazem ruch konsekwentny, uparty, nigdy nie rezygnujący. Właśnie dlatego po tylu ciężkich latach, w których było tak wiele tragicznych momentów dzisiaj odnosi sukcesy i wskazuje drogę milionom ludzi w Polsce i w innych krajach.

Panie i panowie!

Dziesięć lat temu w sierpniu roku 1980 rozpoczął się w gdańskiej stoczni słynny strajk, który doprowadził do powstania pierwszego w krajach komunistycznych niezależnego związku zawodowego, który wkrótce stał się wielkim ruchem społecznym popieranym przez naród polski. Byłem wtedy o dziesięć lat młodszy, byłem nikomu poza kolegami w stoczni nieznany, byłem też trochę szczuplejszy. Miało, przyznam, to znaczenie. Otóż, wyrzucony wtedy z pracy za wcześniejsze próby zorganizowania robotników do walki o ich prawa przeskoczyłem płot i wróciłem do stoczni. Tak to się zaczęło. Kiedy myślę o drodze, jaką przeszliśmy, często wspominam, jak przeskakiwałem przez ten płot. Teraz inni przeskakują płoty i burzą mury, czynią tak, bo wolność jest prawem człowieka. Jest też druga myśl, która nachodzi mnie, kiedy patrzę na tę drogę, jaka jest już za nami. Wtedy na początku z różnych stron świata odzywały się głosy przestrzegające nas, pouczające, nawet potępiające. Mówiono: „Czego się tym Polakom zachciewa, oni są szaleńcami, narażają na szwank pokój światowy i stabilizację europejską, powinni być cicho i nikogo nie denerwować”. Wynikało z tych głosów, że wszystkie inne narody mają prawo do życia w dobrobycie i pomyślności, mają prawo do demokracji i swobody, tylko Polacy powinni z tych praw zrezygnować, by nie zakłócać innym spokoju. Przed II wojną światową było na zachodzie niemało ludzi, którzy pytali dlaczego mamy umierać za Gdańsk, czy nie lepiej zostać w domu, ale wojna sama przyszła do nich z wizytą. Trzeba było umierać za Paryż, za Londyn, za Hawaje, teraz też wielu mówiło: „znowu ten Gdańsk chce nam zakłócić nasz spokój”. Jednak to, co teraz zaczęło się w Gdańsku, ma inne znaczenie, to jest początek ery lepszego, nowego, demokratycznego świata. Teraz nie chodzi o to, by umierać za Gdańsk, ale o to, by dla niego żyć. Dziś patrząc na to, co się wokół nas dzieje możemy z całą stanowczością powiedzieć: polska droga walki o ludzkie prawa, walka bez użycia przemocy, polski upór i konsekwencja na drodze do pluralizmu i demokracji, wskazują dziś wielu ludziom, a nawet narodom sposób uniknięcia największych niebezpieczeństw. Jeżeli dzisiaj coś grozi stabilizacji europejskiej, to nie jest to Polska. Stosowana przez Polaków droga przemian bardzo głębokich, ale pokojowych, ewolucyjnych, negocjowanych przez wszystkie strony, pozwala na uniknięcie największych niebezpieczeństw i może być wzorem dla wielu innych regionów. Wiadomo, że nie wszędzie zmiany przebiegają w sposób równie pokojowy.

Spokojnie i w sposób rozważny, licząc się z niebezpieczeństwami, ale nie rezygnując z tego co słuszne i niezbędne, Polacy torują powoli drogę historycznym przemianom. Na tej drodze znajdują się razem z nami, choć w różnych stadiach zaawansowania również inni: Węgrzy, Rosjanie, Ukraińcy i mieszkańcy krajów bałtyckich, Ormianie i Gruzini, a ostatnio wkroczyły na nią również wschodnie Niemcy. Z pewnością wkroczą na tę drogę również pozostali, ponieważ nie ma innego wyboru. Dziś jakikolwiek myślący człowiek rozumie co się na świecie dzieje, ale może jeszcze powiedzieć, żeby lepiej Polacy siedzieli cicho, bo narażają na niebezpieczeństwo pokój świata. Czy nie jest raczej tak, że Polacy robią dla zachowania i utrwalenia pokoju więcej niż wielu pośród tych zaślepionych doradców. Czy nie jest tak, że stabilizacji i pokojowi częściej grożą te państwa, które nie zdobyły się dotąd na dalekosiężne i wszechstronne reformy i które starają się za wszelką cenę wbrew własnym społeczeństwom uratować stary i skompromitowany sposób rządzenia.

Inaczej jest w Polsce, trzeba to widzieć, że dziś znajdujemy się w tym dziele z wyrozumienia naszego wschodniego sąsiada i jego przywódcy Michaiła Gorbaczowa. To zrozumienie, które tam znajdujemy, tworzy podstawę do nowego, o wiele lepszego niż dotąd ułożenia stosunków między Polską i ZSRR. Takie zaś lepsze ułożenie wzajemnych stosunków będzie również działało na rzecz stabilizacji pokoju w Europie, usunie dawne nikomu niepotrzebne napięcia. Polacy mają za sobą długą i trudną historię i nikt nie jest tak jak my zainteresowany w pokojowym współżyciu i przyjaźni ze wszystkimi narodami i państwami, a szczególnie właśnie ze Związkiem Radzieckim. Uważamy, że teraz dopiero powstają właściwe i korzystne warunki dla takiego dobrego współżycia i przyjaźni. Polska wznosi dziś ważny wkład do lepszej przyszłości Europy, do europejskiego pojednania, w tym również do tak ważnego pojednania polsko-niemieckiego, do przezwyciężania dawnych podziałów i umocnienia praw człowieka na naszym kontynencie. Wszystko to jednak nie przychodzi łatwo. Podczas II wojny światowej Polska była pierwszym krajem, który padł ofiarą agresji, poniosła największe straty w ludziach i majątku narodowym, walczyła najdłużej i przez cały czas była ofiarnym członkiem koalicji. Jej żołnierze uczestniczyli w bojach na wszystkich frontach, jakie tylko istniały. W roku 1945 teoretycznie znaleźliśmy się wśród zwycięzców, ale teoria miała mało wspólnego z praktyką. W rzeczywistości, przy milczącej zgodzie sojuszników, zostały narzucone nieznane polskim tradycjom, nieakceptowane przez naród: obcy system rządów, obcy system gospodarowania, obce prawa, obca filozofia stosunków społecznych. Legalny i uznawany przez naród rząd polski, który przez cały czas wojny kierował walką całego społeczeństwa, został potępiony, a wierni mu ludzie poddani najostrzejszym represjom. Wielu zamordowano, tysiące zginęło gdzieś na Wschodzie czy Północy. Takim samym represjom poddano walczących przeciw hitleryzmowi żołnierzy armii podziemnej. Ich szczątki znajdujemy dopiero teraz w bezimiennych grobach rozsianych po lasach. Potem przystąpiono do prześladowania wszystkich, którzy zachowali niezależne myślenie. Wszelkie zobowiązania podjęte uroczyście w Jałcie, a dotyczące wolnych wyborów w Polsce, zostały złamane. Była to druga po roku 1939 wielka katastrofa narodowa. Kiedy inne narody radośnie świętowały zwycięstwo, Polska ponownie pogrążyła się w żałobie. Świadomość tej tragedii była szczególnie gorzka, ponieważ Polacy wiedzieli, że zostali porzuceni przez sojuszników. U wielu ludzi pamięć o tym trwa jeszcze nadal. Mimo to Polacy przystąpili do odbudowy zniszczonego kraju i w pierwszych latach osiągnęli w tym dziele duże sukcesy. Ale wkrótce wprowadzono system gospodarczy, w którym indywidualna przedsiębiorczość przestała istnieć, a całość gospodarki znalazła się w rękach państwa, rządzonego przez ludzi, których społeczeństwo nie wybierało. Stalin zakazał Polsce skorzystania z planu Marshalla, z którego w zachodniej Europie korzystali wszyscy, włącznie z krajami, które przegrały wojnę. Warto przypomnieć o tym wielkim planie amerykańskim, który wspomógł Europę Zachodnią w obronie wolności i pokojowego ładu. Teraz właśnie nastała pora, kiedy wschodnia Europa oczekuje takiej inwestycji w wolność, w demokrację i pokój na miarę wielkości narodu amerykańskiego.

Polacy przeszli długą drogę. Warto, aby ci wszyscy, którzy zabierają głos na temat Polski, którzy często nas krytykują, pamiętali, że to, co Polska osiągnęła, zostało wywalczone własnym wysiłkiem, własnym uporem, własną nieugiętością. Wszystko to zostało osiągnięte dzięki niezachwianej wierze naszego narodu w godność człowieka i w to, co się określa jako wartości kultury i cywilizacji Zachodu. Nasz naród dobrze wie, jaka jest tego cena.

Panie i panowie!

Przez pięćdziesiąt ostatnich lat naród polski toczył trudną i ciężką bitwę. Najpierw, aby obronić swoje istnienie biologiczne, później, by ocalić swoją tożsamość narodową. I w jednym i w drugim przypadku polska determinacja została uwieńczona sukcesem. Dziś Polska powraca do rodziny krajów demokratycznych i pluralistycznych, do kręgu wartości religijnych i europejskich. Polska na dziś ma pierwszy od półwiecza rząd niekomunistyczny, rząd niezależny i popierany przez społeczeństwo. Długie trwanie obcego systemu politycznego oraz sprzecznego z racjami i zdrowym rozsądkiem sposobu gospodarowania, połączone z tępieniem niezależnej myśli i lekceważeniem interesów narodowych albo działanie wbrew tym interesom doprowadziły polską gospodarkę do ruiny i na skraj ostatecznej katastrofy. Pierwszy od pięćdziesięciu lat rząd wyłoniony przez naród i jemu służący otrzymał w spadku po dotychczasowych władcach ogromne długi przez nich zaciągnięte i zmarnowane, otrzymał gospodarkę zorganizowaną w taki sposób, że nie potrafi ona zaspokoić podstawowych potrzeb. Odziedziczona przez nas po pięciu dekadach rządów komunistycznych gospodarka musi być całkowicie przebudowana. Wymaga to cierpliwości i wielkich poświęceń, wymaga czasu i środków. Sytuacja polskiej gospodarki nie jest przypadkiem ani specyficzną polską dolegliwością. Wszystkie kraje bloku wschodniego są dzisiaj w stanie bankructwa. Komunistyczny sposób gospodarowania nie zdał egzaminu w żadnej części świata. Rezultatem jest masowa ucieczka z tych krajów morzem i lądem, łodziami i samolotami, wpław i na piechotę. Jest to masowe zjawisko znane w Europie, w Azji, w Ameryce Środkowej, ale Polska weszła w sposób nieodwracalny na nową drogę. Słyszy się czasem, że ludzie w Polsce nie chcą dobrze pracować, ale nawet ci, którzy tak mówią, wiedzą, że Polacy pracują dobrze i skutecznie wszędzie tam, gdzie widzą sens i pożytek z tej pracy płynący. Ludzie pracy w Polsce też umieją dobrze liczyć, dziś w kraju pracują oni w o wiele gorszych warunkach i w sumie znacznie ciężej, a także za o wiele mniejszą płacę niż ludzie za granicą. System gospodarczy, który ich otacza, jest absurdalny, a co gorsza, od dawna, co kilka lub kilkanaście lat, następował w kraju kolejny kryzys, kolejne załamanie, po którym okazywało się, że dotychczasowe wysiłki zostały zmarnowane. Pokażcie mi ludzi, którzy przez dziesięciolecia dobrze by pracowali w takim systemie, czy oni też nie ulegliby zwątpieniu. Ten system musi być zmieniony i to właśnie Polacy wzięli na swoje barki.

Nie prosimy o żadne datki ani filantropię, pragniemy natomiast, aby nasz kraj był traktowany jako partner i przyjaciel. Chcemy współpracy na dobrych i korzystnych warunkach. Chcemy, aby Amerykanie przyszli do nas z propozycjami współpracy korzystnej dla obu stron. Uważamy, że dopomożecie demokracji i wolności w Polsce i w całej Europie Wschodniej. Jest to najlepsza inwestycja w przyszłość i pokój, lepsza niż czołgi, okręty i samoloty. Polska zrobiła już bardzo wiele, by przełamać istniejące w Europie podziały, by stworzyć nowe i bardziej optymistyczne perspektywy. Polska robi to przy życzliwym zainteresowaniu Zachodu, za co dziękujemy. Oczekujemy, że teraz będzie rósł współudział Zachodu w tych przemianach. Usłyszeliśmy już wiele pięknych słów zachęty. To dobrze, ale jako robotnik i człowiek konkretnej pracy powiem, że podaż słów na świecie jest wielka, ale popyt na nie maleje.

Decyzja Kongresu Stanów Zjednoczonych o pomocy gospodarczej dla mojego kraju otwiera nową drogę. Za tę wspaniałą decyzję dziękuję wam bardzo gorąco. Przyrzekam wam, że ta pomoc nie zostanie zmarnowana i nigdy o niej nie zapomnimy.

Zwracam się słowami wdzięczności do zwykłych obywateli, to oni wspierali nas w trudnym okresie stanu wojennego i prześladowań, oni słali nam pomoc, oni protestowali przeciwko przemocy. Dziś, kiedy z tak znakomitego miejsca mogę swobodnie mówić do całego świata, im przede wszystkim gorąco za to dziękuję. To dzięki nim słowo „Solidarność” przekroczyło granice i ogarnęło świat, a ludzie „Solidarności” nigdy nie byli samotni. Wśród tych, którzy otworzyli międzyludzki solidarny łańcuch, było wielu Amerykanów, z instytucji i fundacji, które działały na rzecz wolności i demokracji, i wszystkich tych, którzy wspierali nas w najtrudniejszych chwilach. Istnieją oni we wszystkich stanach, w małych i dużych miejscowościach waszego wielkiego kraju. Dziękuję tym wszystkim, którzy przez słowo drukowane upowszechniali prawdę. Pragnę też podziękować i pozdrowić Amerykanów polskiego pochodzenia, którzy utrzymują łączność ze swoją dawną ojczyzną. Z całego serca dziękuję prezydentowi Stanów Zjednoczonych i jego rządowi za zaangażowanie w sprawy mojego kraju. Nigdy nie zapomnę wiceprezydenta George’a Busha przemawiającego w Warszawie przed grobem męczennika polskiej sprawy księdza Jerzego Popiełuszki, nigdy nie zapomnę prezydenta George’a Busha przemawiającego w Gdańsku przed pomnikiem Poległych Stoczniowców, to właśnie stamtąd prezydent Stanów Zjednoczonych kierował posłanie do Polski, Europy, do świata. Papież Jan Paweł II powiedział: „Wolności nie można tylko posiadać i używać, trzeba ją zdobywać, trzeba budować z niej życie zarówno osobiste, jak i społeczne”. Myślę, że jest to nauka ważna i w Polsce i w Ameryce. Pragnę, żeby wszyscy wiedzieli i pamiętali, że ideały, które legły u podstaw tej wspaniałej Republiki Amerykańskiej i które trwają w niej do dziś, żyją również w dalekiej Polsce.

Przez długie lata próbowano odciągnąć ją od ideałów, Polska nigdy się z tym nie pogodziła i dziś sięga po wolność, która jej się sprawiedliwie należy. Wraz z Polską tą drogą idą inne narody Europy Wschodniej. Runął już mur, który był granicą wolności. Mam nadzieję, że narody świata już nigdy nie pozwolą na budowę takich murów.

24
Sierpień
2017
04:06

POMOC DOMOWA - plakat 2017. Fot. Krzysztof Opaliński

zobacz zdjęcie

Jerzego i Bartłomieja - wszystkiego dobrego

http://ochteatr.com.pl/event-data/2932/pomoc-domowa

Mili Państwo, „Pomoc domowa” to kolejna farsa w naszym repertuarze. Farsa pyszna. Wielka zabawa. Autor, Marc Camoletti to jeden z gigantów gatunku. Jego teksty miały tysiące, dziesiątki tysięcy realizacji, na całym świecie. „Pomoc domowa” ( oryginalny tytuł „ La bonne Anna”) był jednym z jego pierwszych, bodaj najczęściej wystawianych.

Kochamy farsy. Farsa to odmiana komedii, w której łatwowierni bohaterowie zostają wciągnięci w serię coraz bardziej nieprawdopodobnych, niewygodnych lub kompromitujących wydarzeń. Sytuacje te najczęściej są spowodowane wadami bohaterów, takimi jak np. próżność, sprzedajność lub chciwość.
Farsa to lekka komedia o żywej akcji z sytuacjami absurdalnymi. Mówi się farsowy, farsowo, farsowość, farsidło. Ale życie także czasem bywa farsą. Zdarzają się także wśród nas farsowe postaci, farsowe zachowania czy reakcje.

Autorzy fars operują schematami, po czym bawią się nimi jak kolorowymi klockami. Dekompozycja schematów nas śmieszy, gry słowne, żarty sytuacyjne. Tu, jak w wielu farsach: mąż, żona, kochanek, kochanka i …pomoc domowa. Prosta intryga, zabawne dialogi, scenariusz do popisu dla aktorów. No i charaktery! Budowa charakterów, to zadanie wdzięczne, potrzebna jeszcze wyrazistość, poczucie humoru, umiejętność podawania point, temperament, wdzięk, wyczucie rytmu dialogu i lekkość. Potrzebne zawodowstwo wysokiej próby i to coś jeszcze co trudno nazwać i scharakteryzować. Trudniejsze do osiągniecia niż się wydaje.

Żona – spragniona życia właścicielka butiku. Z marzeniami na swój temat i ograniczeniami swojej seksualności. W rezultacie nie umie zdradzić męża i „pójść na całość” bo przeszkadza jej Ona sama i przywiązanie do rutyny.
Mąż – szef działu zamówień w pewnej firmie. Z typowym apetytem na młode kobiety. Gotów jest dla tej chwilowej przyjemności na bardzo wiele. Prezenty, ośmieszenie się, zniesie w zamian za duży biust naiwność graniczącą z głupotą, humory i wyrachowanie, przełknie kłamstwa i niedogodności, ale tylko do momentu kiedy dowiaduje się ze żona wraca.
Kochanek- samotny podstarzały kawaler dla seksu gotowy na wiele, nawet do naśladowania przyzwyczajeń męża i wymuszanej na nim perwersyjności, tyle tylko że nie najlepiej się z tym czuje i o seksie w rezultacie nie może być mowy.
Kochanka – typowa łowczyni małżeństwa i pieniędzy. W nierozerwalnym związku z mamą i jej ambicjami. Udaje dziewicę czy nią jest, bez znaczenia. Wyrachowana mała kłamczucha i cwaniara. Ale radosna, rozkoszna.
Pomoc domowa – cwaniara, wielbicielka alkoholi i niespodziewanej gotówki, widziała i przeżyła nie mało. Rola napisana dla młodej aktorki, młodszej niż żona, ale w trakcie kolejnych realizacji przetwarzana i powierzana nawet mężczyznom. Tzw. opcja otwarta. Wszystko w rękach reżysera i aktorki.

Farsa jest jak utwór muzyczny, aktorzy muszą być zgranymi instrumentami, jeśli ktoś fałszuje lub nie trzyma tempa, przyjemność maleje. Jeśli czegoś nie widać, nie słychać, nie rozumie się wszystkiego perfekcyjnie, dyskwalifikacja. Czy jest psychologia w farsie? Tak, ale zapisana w słowach. Farsa nie znosi pauzy psychologicznej a cisza jest usprawiedliwiona tylko wtedy, kiedy jest trampoliną do pointy.

My aktorzy, uwielbiamy grać w farsach, publiczność lubi je oglądać. Wszyscy wiemy po co spotykamy się w te wieczory w teatrze. Ofiarowujemy sobie nawzajem dwie godziny zapomnienia i zabawy, taka jest umowa. Miła teatralna umowa.

Nic w farsach nie jest tragedią, a zdrada małżeńska najmniejszą. To także umowa z publicznością. Tu się nie oburzamy, bawimy się i śmiejemy z nas samych, z człowieka, z jego słabości, z natury ludzkiej. Z głupoty, naiwności, pychy, chciwości, egoizmu, małości, zazdrości, megalomanii, z czego tylko można. Tu się my aktorzy, obnażamy, ośmieszamy, karykaturujemy, ku uciesze widzów, ku akceptacji tego świata i nas samych, dla radości i mile spędzonego czasu. Bo to też powinność farsy, to ma być miłe, ma być nam miło, kolejny punkt wzajemnej umowy.

Farsa w teatrze – to trudne. Napisane są te teksty najczęściej perfekcyjnie, sam zapis śmieszy, byle jak zrobione i grane i tak odnoszą sukcesy, bo widzowie niczego tak nie pragną i za nic innego nie są tak wdzięczni jak za śmiech. Ale farsa zrobiona i grana na wysokim poziomie, z dobrym gustem, niebanalnymi rozwiązaniami, banalnych sytuacji i charakterów scenicznych, to sztuka. Mierzymy się z tym radosnym zadaniem po raz kolejny. Po raz kolejny z nadzieją na szampańską zabawę.

​​​​​Krystyna Janda aktorka, reżyser, pomoc domowa.

07
Sierpień
2017
06:45

Doroty i Kajetana - wszystkiego dobrego

Czytam Dzienniki Sławomira Mrożka:
11 marca 1968 rok.
W Polsce biją pałami ludzi za to że krzyczą Konstytucja!

01
Sierpień
2017
06:57

32 OMDLENIA - 200 spektakl 23.07.2017. Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska

zobacz więcej zdjęć (82)

Piotra i Justyny - wszystkiego dobrego

Od dawna, od roku, lęk co się dzieje, co nowego, jakie wspaniałości i podłości. Nawet w nocy. Koszmar, można by przeczytać wiersz. A tu proza. Jak napisał jeden z moich przyjaciół: najgorszy będzie moment, kiedy zaczniesz się w tym gównie meblować.

Próby nowego przedstawienia w toku. „Pomoc domowa” Camoletti. Farsa. Zabawa. Jak mówię sobie i aktorom, zabawa na ciężki czas. Ratunek na smutki i trudną jesień. Na pewno będą tacy, którzy będą chcieli z nami zapomnieć… Najlepsza mama: – Krysiu, czy tobie teraz wypada zagrać pomoc domową? – Mnie czy teatrowi mamo? – I to i to. Tak się martwię. – Będę grała pijaną. – No to już całkiem!

Plany artystyczne na ten rok jak zwykle, trudne, ale i wspaniałe. Wrzesień premiera w Och-Teatrze. Potem film. Potem opera. Wiosną nowa rola w Teatrze Polonia a potem Szekspir. I granie, granie, granie. W fundacji, prace nieustanne.
„ Pomoc domowa” – wrzesień. Och-Teatr
„ Wszystkie dzieła Szekspira w skróconej wersji” – listopad. Teatr Polonia
„ Casa Valentina” – luty. Och-Teatr.
„ Zapiski z wygnania” – marzec. Teatr Polonia.
„ Bal manekinów”- maj. Och-Teatr.
„ Przybora” – czerwiec. Teatr Polonia.
„ Trzy dni w deszczu” wrzesień. Teatr Polonia.
Spektakl o Grzegorzu Przemyku – październik. Teatr Polonia.
Spektakl muzyczny jesienią w Och-Teatrze.
Itd. Itd….

Rodzą się dzieci, w tym sezonie aż pięć urlopów macierzyńskich w naszych teatrach. To miłe. Ale niektóre tytuły teatralne będą odpoczywać, aż mamy urodzą i wrócą.

Nowe odkrycia wśród ludzi i książek i coraz większa samotność.

Co będzie dalej z Polską? Wyglądanie na wydarzenia każdego dnia. Protest. Gniew. Niezgoda. Poczucie goryczy i niesprawiedliwości dziejowej. A ludzie jak gołębie a inni jak wilki. Taka nienawiść. Taka agresja. Trudno się pogodzić.

Dziś 1 sierpnia. Rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego. Oto moja adaptacja do przedstawienia realizowanego na zamówienie Muzeum Powstania. Muzykę później napisał Jerzy Satanowski.

Miron Białoszewski
PAMIETNIK Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO
Adaptacja Krystyna Janda dla Muzeum Powstania Warszawskiego

1 sierpnia 1944.
1 sierpnia 1944.
1 sierpnia 1944 było niesłonecznie.
Mokro.
Było święto słoneczników.
Żółty kolor. W czerwonych tramwajach.
1 sierpnia 1944 roku mama powiedziała że trzeba iść po chleb.
Mama mówiła – taki spokojny dzień.
Taki spokojny dzień.
I widomość – Piąta godzina „W”.
Piąta godzina „W”.
17:00 godzina W.
Powstanie. Powstanie. Powstanie.
To słowo.
To dziwne słowo. Powstanie.
Padał deszcz.
Front rosyjski stał na Wiśle.
Pierwszy powstaniec.
Ja bym mu się oddała – powiedziała Irena..
Na Mazowiecką wjechało 1000 naszych na koniach. Szeptano.
A czołgi były jak kamienice.
Na Ogrodowej zabili dwóch Niemców. Szeptano.
Ludzi było dużo.
Było zamieszanie.
Cały czas nie było spokoju.
Serie strzałów. Bliższe, dalsze , po niebie.

Warszawa w dzień powstania.
Padał deszcz.
Powstanie.

Blokowi. Dyżurni. Kucie piwnic. Przekłuwanie podziemnych przejść.
Nocami. Całymi nocami.
Barykady. Ze wszystkiego.
Zebrania. Narady na podwórkach
– Kto ? Co?
Powstańcy. Powstańcy. Powstańcy.
W poniemieckim co popadło.
Huki. Z dział. Bomby. Karabiny.
Nadzieja na niemiecko – rosyjski front.
Ktoś ranny. Ktoś zabity.
Samoloty.
Bomby.
Często.
Na rogu Chłodnej i Żelaznej z drugiego piętra szafy, krzesła, stoły i na barykadę.
Wyrywane płyty z chodników. Bruk.
Tramwajarze rozdawali łomy.
W deszczu.
Pochmurne dni z deszczem.
Z bombami.
Z pożarami.
Dni ze zbieganiem na dół.
Do piwnic.
Do schronu.
Bo bomby.
Na narady.
Na roboty.
Wywiesić flagę!
Zawiesić flagę!
Wywiesić flagę!
Baczność! Jeszcze Polska nie zginęła!
Jeszcze Polska nie zginęła…
Niemcy strzelali we flagę.
Ulice w chmurach rudych i burych.
Rudoszary pył na drzewach.
I deszcz.
Zmiana na niespokojnie.
Zmiana na coraz gorzej.
Barykady całe w ogniu.
Wszystko żywym płomieniem.
Pomidorowym. Święto pomidorów.
Pomidorowo zachodziło słońce.
Ceglanego pyłu na liściach na centymetr.
Głosy, Głosy. Szeptanie.
Ukraińcy idą od Woli i rżną. Szeptano.
I palą. Na stosach. Szeptano.
W niedzielę Chłodna wolna.
Chłodna we flagach.
Jedna pani w jednej ręce cegłę na barykadę w drugiej torebkę.
Podcinanie drutów tramwajowych, żeby się czołgi zaplątały.
Żeby się czołgi zaplątały.
Czołgi!
Słychać czołgi.
Niemcy gnają ludzi przed czołgami!
Czołgi. Na powstańców.
Matka w żałobie miała jasne włosy.
Matka w żałobie miała jasne włosy.

Krakowskie Przedmieście spalone.
Smutno.
Coraz smutniej.
Coraz gorzej i śmiech.
Papierosy. W takiej chwili. Zawstydzili się .
Papierosy? W takiej chwili. Wstyd.
Na taczkach trupy Niemców.
Rozebrani do połowy.
Wystające brzuchy z taczek.
Pochować i nie robić krzyża.
Pochować i nie robić krzyża.
Pochować i nie robić krzyża.
Bomby! Trupy lecą w dół.
Pańska zbombardowana!
Prosta zbombardowana.
Żelazna. Ludzie. Tłok i uciekanie.
Harcerzyki rządkiem. W zielonych mundurkach. Z butelkami z benzyną. Cichutko.
Skąd się pani tu wzięła!!!
Ach, co to było…!!!!
Co to było!!!
Trzymała za rękę małą dziewczynkę. Już nieżywą.
Trzymała za rękę nieżywą dziewczynkę i płakała.
Powstaniec. Płakała. Z tajnego uniwersytetu.
Zginał w powstaniu. Płakała .
Na Żoliborzu.
I nic z kojenia.
Nic ukojenia.
Nic ze spokoju.

Żydówka. Idzie, głowę krzywi i bokiem idzie.
Żelazna Brama. Ludzie klęczą.
Będą rozstrzeliwać. Szeptano.
Pogorszenie i piekło.
Na Górczewskiej, na Wolskiej, Na Bema, na Młynarskiej. Ludzie paleni na stosach. Szeptano.
Ludzie. Z dachów, martwi, w dół.
I wydobywanie.
I odsypywanie..
I gaszenie .
I pomoc.
I nowe bomby.
I krzyk.
– Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
– Najświętsze serce Jezusa , zmiłuj się nad nami.
Wycie samolotów i bomb.
– Najświętsze serce Jezusa…zmiłuj się nad nami…
I huk! I koniec!
Wszystko zmienione.
Wszystko posiwiałe, czarne, posypane.
Okna puste.
Ona w drzazgach.
Piekło, bez ustanku.
I źle. I źle . I źle.
I śmiech.
I całowanie.
Tłumy. W popłochu.
Z pakami. Tobołami.
Do bramy.
Straszny krzyk.
– Niosą trupy!
– Trupy kładą!
Krzyk.
Czyj krzyk?
– Syna zabito! – Syna zabito! – Był na uniwersytecie! Krzyk.
– Syna zabito! – Syna zabito! Krzyk.
– Syna zabito w szkole na Lesznie! Krzyk.
W kącie dwie kobiety.
Jedna dzieci zostawiła na Pradze.
Druga stawiała karty.
Jak sowy siedziały.
Dzieci zabite wróżyła.
Dziś Przemienienie Pańskie.
Może Pan Bóg coś przemienia na lepsze.
I nagle krzyk-
– Powstanie upadło!
Nieprawda. Szeptano.
– Mój Boże !
– Mój Boże! Powstanie upadło!
Nieprawda.
– Zerwały się piwnice. Schody. Baby. Tłumy. Tyle wysiłku na marne!
– Mój Boże!
– Mój Boże! Niemożliwe.
– Mój Boże – załamywali ręce.
– Niemożliwe! Krzyczeli w podwórzach.
– Mój Boże. -To niemożliwe!
Rozpacz i krzyk.
Rozpacz i płacz.
Rozpacz i szept.
I nagle krzyk – Nieprawda!
Nieprawda! Nieprawda! Nieprawda!
Co za radość! A niedziela zaczęła się dopiero.
W południe. Niemiecki szturm.
Atak,
na Kercelego,
Towarową,
Okopową,
Kercelak upadł.
– Cofamy się ! Krzyk.
Na barykadach na rogu Wroniej.
– Cofamy się ! Rozpacz.
I niemiecki atak. Z piechoty, czołgów, artylerii, karabinów, granatów, miotaczy ognia, pepanców, z nieba – z samolotów, bez przerwy, bez przerwy, bez przerwy, stadami, bomby, na domy, na dom po domu, na oficynę po oficynie. Bez przerwy. Bez przerwy. Bez przerwy.
– Potrzebni do odgrzebywania zasypanych !
– Potrzebni do odgrzebywania zasypanych !
– Potrzebni do gaszenia!
– Potrzebni do gaszenia!
– Chłodna 39. Pali się !
Wody nie ma.
Ziemia do gaszenia.
Kobiety pomagają.
Deszczu nie ma.
– Potrzebni do gaszenia!
Upał. Płomienie.
Ściany w ogniu.
– Gasić bomby! Od bomb płonie!
– Potrzebni do gaszenia!
– Ludzie potrzebni do gaszenia!
Cud. Ugaszone.
Ugaszone w piekle.

Chłopy biją się siekierami.
Bomba. Wstrząs. Nie żyją.

– Chcesz chleba z cukrem? Ja nie mogę nic jeść.
Harmider. Huki. Pociski. Bomby
Nie do wytrzymania.
Ludzie na skrawkach piwnic.
Betonu.
Nie do wytrzymania.
Wszystko siwe od gruzu.
Nie do wytrzymania.
Ukraińcy idą i rżną.
Wszystkich! Szeptano.
Wszyscy o tym mówią.
W sobotę i niedzielę 5 i 6 sierpnia na Woli rozwalono kilkadziesiąt tysięcy osób. Rzucano ich potem na stosy z niedobitymi i podpalano. Wolska róg Wolskiej, Młynarskiej. Ze szpitala chorych żywcem przez okna..
Potem podpalali.
Jak szło.
Żywych i martwych.
– Kto pomoże nieść rannego powstańca?
– Kto pomoże nieść rannego powstańca?
Krzyk.
I nagle po huku cisza.
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
Kobiet ileś set. Mężczyzn też tylu.
Znieruchomiało.
– Nikt nie pomoże nieść rannego?
– Naprawdę nikt?
Kondukt z noszami.
Szli, Szli. Szli i szli.
W stronę Żelaznej. W stronę Sądów.
Do środka miasta.
W południe. Szli.
W niedzielę. W upał. Szli.
Podlatywanie dymu z kurzem.
Blisko pożar czy coś gorącego. Huk.
Kocie łby pod nogami.
I szli. Szybko szli. Raz patrzyli pod nogi. To znów naprzód. To za siebie. To po domach. To po niebie. Latanina. Wysokie kamienice. Barykady w poprzek co i raz.
Gzymsy bez gołębi.
Bo gołębi już nie było.
Gołębi nie było, albo się zdawało.
Zawsze były a nie było.
Bo gołębi nie było.
Na Żelaznej żołnierze leżeli na ziemi i strzelali.
Uciekanie cywilów.
Obrona rozpaczliwa.
Rozpaczliwa obrona.
Wiadomości o paleniach.
O rozstrzeliwaniach wiadomości.
I całowanie i …. śmiech.
Waliło w barykady, w ściany.
Na noszach kobieta w konwulsjach. Cała popielata. I na włosach. I na twarzy. W konwulsjach. Postrzępiona kiecka. Była przysypana. Na Chłodnej..
Mężczyzna na noszach. Miał nogi, miał ręce. Krew kapała z noszy. To krew tak szła.
Ludzie stoją. Na widok płaczą.
Płaczą.
I było źle.
Wszyscy – jak uciekać to na Starówkę!
Przepłynąć Wisłę może.
W Jabłonnie Rosjanie.
Front jakiego w historii świata nie było.
Noc.
Narady, obgadywania. Chyba nawet cisza. Gazetki. Wiadomości. Przekuwania piwnic, przejść.
Z walizkami, dziećmi z plecakami.
Powstaniec z chlebakiem.
Tłoki. Huki. Narady.
Jak uciekać to na Starówkę!
Powstańcy.
Strzelają w stronę Wroniej.
Zmęczeni. Spoceni. Leżą na ziemi. Między jakimiś granatami.
-Tylko zdejmij pantofle żeby nie było słychać.
– Tylko zdejmij pantofle!
Pali się .
Huczy.
Lecą belki.
Szum.
Spadają w ogień.
Z dudnieniem.
Potok ludzi idzie na Starówkę.
A gołębi nie było.
Gołębi nie było? Czy się zdawało?
Szum gołębi w głowie, czy naprawdę?
Nie. Już gołębi wtedy nie było!
Gzymsy gołębi. Miedziane, od ognia. Może tu te gołębie się zrywały?
Gzymsy z Anielicami Corazziego. W girlandach. Tympanony.
Żydówka z workiem pod pachą.
Barykada w poprzek.
Żydów oddzielają. Nas puszczają.
Pałac pod czterema Wiatrami, cały się pali!
Wyje ogień w oficynach! Spadają belki!
Cztery Wiatry na filarach bramy mają złocone skrzydła!
Wiatry tańczą. Świecą. Od ognia.

Starówka.
Niebieskozielona kula na dzwonnicy Dominikanów dopala się.
Dziwne. Bo w dzień.
Starówka.
Dziwny spokój.
Na rogu za Prochownią na chodniku bawią się dzieci.
Już dzień.
Stoi dwóch. Jeszcze z nocy. Z opaskami.
Jeden z czerwoną opaską AL. Drugi z AK.
Poranna modlitwa przy ołtarzu. Raczej od ołtarza. Czyli do ołtarza.
Poranna modlitwa. Pierwsza .
Modlitw dużo.
I śpiewów.
I gęstniały.
W całej Warszawie modlitwa, we wszystkich piwnicach na głos chórami i śpiewami.
Wszędzie. Bez przerwy i wszyscy.
Historia życia na tle śmierci.

Biegną z podniesionymi rękami miedzy czołgami.
Przez Nowy Świat.
Ludzie zaplątani.
Oddzieleni od siebie.
Natarcie od Woli. Na Woli piekło. Tam piekło. Krzyczą.
A tu? Jakby nic.
Drzewa ZOO. Plaża. Most kolejowy. Lato i Wisła.
Pamiętasz noc lipcową
Gorącą…
A córeczce cały sierpień:
Mam…pajaca na sznurku,
Fika w lewo, fika w prawo,
To najlepsza jest zabawa…
I od tego było najsmutniej….
od tej melodii
od tych słów…
nie wiadomo dlaczego.. :
Mam…pajaca na sznurku,
Fika w lewo, fika w prawo,
To najlepsza jest zabawa…

Barykady nad Wisłą inne.
Nie z byle popadło.
Płyty chodnikowe ułożone.
Na dużą wysokość.
Solidne. Ubita ziemia.
Nie do zdobycia.
Oblężenie. Osaczenie. Upał.
Szturm i tłum i skwar.
Nie do wiary. Na Freta czynny sklep. To już ostatni raz .
Potem sklepu ani razu.

Miała 16 lat.
Przystąpiła do AK z chlebakiem.
Leciała na akcję.
On leciał na akcję na czele grupy.
Gęsiego. Szybciutko.
Po kocich łbach Mostowej.
Cichutko.
Zajęci tym na co szli..
Nie żyją…
Harcerzyki w mundurkach.
Na Długiej.
Bo Długa najważniejsza.
Tam urzędy i dowództwo Al.

Dookoła resztki trawy. Głośniki i flagi. I gadanie z głośników. Flagi w każdej bramie i na żelaznych balkonach.
Flagi i ludzie.
I modlitwa.
Dwie baby od ołtarza zrobionego,
dwie świece do odczytywania ewangelii.
Liturgia.
A potem. Z gazetki. Nabożne czytanie.
Gazetki różne. Przez AK i Al. KB.
Przy czytaniu żale, miny.
Załamywanie rąk i wybuchy radości.
Noc.
Tramwajarz z kochanką w mroku kochają się nieślubnie.
Na Wiśle zasieki, czołgi jeżdżą, Wisła z reflektorami ze wszystkich stron.
A tramwajarz z kochanką w mroku, kochają się, nieślubnie .
Ona codziennie do ośrodka zdrowia na Miodową chodziła
Codziennie. Z koleżanką.
Pracować.
Poszły. Ośrodka nie było. I pokładali się ze śmiechu. Że na marne szły..

Na Starej, gdzie biały rumianek tam rósł miedzy kocimi łbami, kolejki do Zakonnic po zupki. Do Sakramentek. Naprzeciwko Dominikanów.
I wszystko białe.
Biały mur, białe habity. Białość w pamięci bo to i upał, i sierpień, i dym i białe niebo od dymu i skwaru.
A 13 sierpnia z zupkami był koniec.
A Matka Boska miedzy latarniami.
Na Boleść.
I kościół Matki Boskiej Loretańskiej.
I wszyscy ginęli razem.
I wszystko było jak złudzenie.
I wszystko było jak złudzenie.

13 sierpnia spadły bomby. Na Stare Miasto.
13 sierpnia spadły bomby na Stare Miasto.
Pierwsze róg Mostowej i Nowomiejskiej.
A Nowe Miasto jest częścią Starego Miasta.
Potem bomby na Muranów.
Na Zakroczymską.
A jeden śmiał się z tego. Jak wariat.

Powstaniec z butelką benzyny przykucnięty. Głodny.
Z jedzeniem źle.
Z jedzeniem bardzo źle.
Utrzymać magazyny na Stawkach.
Utrzymać elektrownię na Powiślu.
Utrzymać. Utrzymać.
Zmęczenie.
Śmiertelne zmęczenie.
Brak światła.
Wodociągi stracone.
Brak wody.
Wola odpadła.

– Mokotów się trzyma! Nie cały.
– Żoliborz się trzyma! Nie cały.
– Powiśle jeszcze ! Nie całe.
– Czerniaków się trzyma! Nie cały.
– Większość Śródmieścia nasza!
– Wycofywać się ze Starówki!?
Modlitw dużo było.
Jeszcze wszyscy byli wierzący.
Jeszcze wszyscy wierzący byli.
Z modlitwą połączenie uczuciowe było.

Łącznicy- dziewczyny albo mali chłopcy.
Kanałami na klęczkach.
Trzeba iść kanałami na klęczkach.

Gazetki. Akowskie. Aelowskie. Palowskie. Warszawianka. Nie rozróżniało się .
Polskie.
Polskie.
Polskie.
W piwnicach dużo ludzi.
Leżeli, gadali. Słuchali świerszczy.
Bo świerszcze siedziały na ścianie.
Strasznie czerwone ściany. I tyle ciemności.
Gdzie iść? Gdzie iść ? Gdzie iść?
Poszli do Sakramentek.
Tam ich zasypało.
Z gorąca i pożarów się zdychało.
– Od bomb i samolotów – wybaw nas Panie.
– Czołgów i goliatów- wybaw nas Panie.
– Od pocisków , granatów – wybaw nas Panie.
– Od miotaczy min – wybaw nas Panie.
– Od pożarów i spalenia żywcem- wybaw nas Panie.
– Od zasypania – wybaw nas Panie…..
Litanie długie.
Długie litanie.
Odmawiane na głos. Przez wszystkie piwnice.
– Proszę państwa, przybiegnijmy sobie, że nie będziemy się kłócili.
– Przysięgamy….Przysięgamy…Przysięgamy…
I Stare Miasto wybuchem jęknęło.
Panika.
I znów to samo.
Miotacze min.
Czołgi.
Miotacze ognia.
Miotacze murami i nami.
Panika.

Płakała. Pocieszaliśmy.
Pocieszaliśmy. Płakała.
Przestali pocieszać. Nie było co.
Płakała. 13 tego. Była niedziela.
I przestali pocieszać . Nie było co.
– Już dwunasty dzień powstania …
– Już trzynasty dzień powstania…
– Już czternasty dzień powstania…
– Już piętnasty dzień powstania…
– I co przed nami?
– Nic innego nie było i nie będzie , tylko powstanie…
– Nic innego nie było i nie będzie, tylko powstanie…
Którego dłużej nie można wytrzymać…
Każdego dnia nie można już dłużej wytrzymać…
Potem każdej nocy nie można było dłużej wytrzymać…
Potem każdych dwóch godzin nie można było wytrzymać…
Potem każdych piętnastu minut nie można było dłużej wytrzymać….
Liczyło się minuty bez przerwy.
Nasłuchiwało.
Z powietrza.
Macało ziemię.
Czy drży. Czy nie.
Gdzie oni są.
Na Starówce łopatami zbierają wnętrzności- mówili.
– O Jezu! Nie deptać!
– Nie deptać ! – O Jezu!
Tu ranni!!!!!!
Uciekać.
Brama z monstrancją u Dominikanów. Śmietnik. W lewo. Na oślep. W tłum. Leżących.
– O Jezu! Nie deptać!
– Nie deptać ! – O Jezu!.
Ranni!!!!!
Biegiem. Po kocich łbach.
Niebieskie niebo i niebieska Wisła.
Strzelają powstańcy.
Na barykadach.
Leżą na barykadach i strzelają.
Wypalone mury szpitali. Sino spalone miasto.
Róg Freta i Mostowej spalony.
A to był wszystko dopiero początek.
Wszędzie daleko.
Nigdy Warszawa nie była taka duża.
Tak skomplikowana.
Taka bez końca.
Tak odległości rozciągnięte.
Brzeg praski, tak daleko.

Hitlerowcy z lornetkami na drzewach w ZOO
Front wschodni na Żeraniu.
Druga rzeczywistość .
Trzecia rzeczywistość.
Ranni. Na podłodze. Na kocykach.
Na papierach.
Pod szarymi pompierami.
Pobandażowani. Z twarzami spalonymi. Na kolor szafy.
W owijakach z gazy.
Ręce poowijane. Jak totemy.
Usta pootwierane. Bez oddychania.
Popaleni żywcem. Żyjący żywcem.
Płakali.
Krew się lała.
A dzieci płakały.
Jedna nędza.
Jeden tłok.
Jedna rozpacz. Jeden płacz. Jedna szarzyzna.
I waliło. Waliło. Waliło. Bez miłosierdzia.
A drzwi jeszcze tylko czasem były.
Powstanie wszyscy myśleli że będzie Sierpniowe.
Że tak nazwane na wieki. Że w całej Polsce.
Ale Polską nie była Warszawa.
Polska żyła swoim życiem. Dla Polski Warszawa paliła się.
Pod Siedlcami krzyczeli – Warszawa się pali a nie – Powstanie.
A Powstanie zostało Powstaniem Warszawskim a nie sierpniowym.

Na oczach ustawiali pod ścianą.
I rozstrzeliwali.
I podpalali.
A miejsca coraz mniej.
Coraz więcej bombardowań.
Domów coraz niej.
Piwnic coraz mniej.
Wycie bomby. Czekanie. I huk.
Potem. Łomot. Trzask, rozsypywanie.
Wycie bomby. I chórem:
Raz, dwa, trzy , cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć , jedenaście, dwa…nas…cie….,
Niewypał.
Wycie bomby i chórem
– Raz, dwa, trzy , cztery, pięć, sześć, siedem, osiem…
Huk!
– raz , dwa, trzy, cztery, pięć, sześć, siedem, osiem, dziewięć ….
Trzask!
Nie.
To obok.
Bo jesteśmy.
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć , sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć ….jede…na…ście…
– O!….
I od razu – raz , dwa, trzy cztery, piec , sześć…
I natychmiast
– raz , dwa, trzy , cztery, pięć …sześć…
I już znowu
– Raz, dwa, trzy, cztery, pięć…
‘O Jezuuuuu! OJezuuuuu!
– Raz , dwa, trzy , cztery, pięć , sześć, siedem, osiem, dziewięć, dziesięć . o….jede…naście…o….
A nocą . Pokotem. Pokotem. Piwnicami. I potokiem. Piwnicami.
Trzach….trzach….trzach….trzach….tszach…tszach…..
Podmuchy, ogień i rwanie murami…..
I spać…
I znów:
Wh….sz….wh…rsz…wh…..sz….- ogień, podmuchy, latające mury czerwone , z dziećmi na rękach, hurmem, zderzają się , obijają, o siebie,
Na prycze.. na ziemię .
Śpią.
I znów wszch …wszch..
I z dziećmi na rękach
A potem jak stoją , w płaszczach, w ubraniach, z dziećmi na rękach chrapią….

Niedobre noce. Noce od 12 sierpnia to niedobre noce.
Niedobre noce.
Na akcje.
Całe grupy.
Na zawołanie.
Na każde zawołanie.
Do rannych.
Do odsypywań.
Do barykad.
Do przesuwań.
Do umocnień.
Do okopów.
Do gaszenia.
A niektórzy, za ścianę, pod łóżko, za beczkę, za filary, za prycze i nie szli….

15 sierpnia. Wtorek. Święto. Wielkie Święto. Święto uczcić! Na przekór.
Od rana.
Święto kościelne.
Wielkie święto.
Cud nad Wisłą.
Modlenie o cud nad Wisłą.
Czekanie na cud nad Wisłą.
Czekanie…
Żeby już przyszli.
Żeby już weszli.
Żeby już przyszli.
Żeby już byli.
Czekanie.
Macanie ziemi.
Słuchanie.
Idą?
Słuchanie ziemi.

15 sierpnia od rana
– piętnasty dzień powstania…
– Piętnasty dzień powstania..
Piętnasty dzień.
Piekło. Piętnasty dzień Piekła.
Piętnasty dzień w Piekle.
Piętnasty dzień…
Uroczysta msza.
Pod bombami.
Uroczysta suma.
Pięciuset powstańców.
Świece.
Pod bombami.
Naczynia.
Dywan chyba.
Coś do ozdoby…
Pod bombami.
W upał .
I nagle spokój.
Powstańcy.
Tłum powstańców na mszy.
W poniemieckich tygryskach. Kawałkach mundurów, z karabinami,
z hełmami zdobytymi na Niemcach. W rękach.
Ogromny tłum.
Na mszy.
Ksiądz w białym ornacie.
Ksiądz zielonym ornacie.
Msza się zaczęła.
Upał się zwiększał.
Suma trwała.
Ludzie stali.
I był spokój.
Był i był.
Na końcu ksiądz z powstańcami
– Boże coś Polskę….
Śpiew.
Rozeszli się .
Po piwnicach.
Wojsko po kwaterach.
I wtedy nadleciały samoloty…
I bomby za bombami…
I piekło nieprzerwanie
Co noc i co dzień paliło się.
Sakramentki biegały w białych welonach.
Codziennie.
I biły świnie i krowy.
I rozdawały ludziom. Chroniły. Opatrywały. Tysiące ludzi. Sakramentki, co przez kilkaset lat, od Marysieńki, za kartami tyko śpiewały, przez kraty tylko komunię przyjmowały, nagle bohaterkami, oparciem dla Nowego Miasta. Żywiły i ludzi i wojsko. Wojsko rozdawało cywilom. Gotowali. Upał. Smród. Głód. I nie dało się tknąć.

Powstańcy,
zmęczeni na śmierć,
chłopcy i dziewczyny pokotem,
pod wspólnymi kocami.
A baby się oburzały.

– Leszno ciągle w naszych rękach – mówili.
– Nie chodź, nie chodź na Leszno.
– O Jezu, o Jezu, o Jezuuuuu!
– Tu ranni.
– O Jezu, tu ranni!
Trzeba na Leszno.
Z piwnicy w podwórko, w bramę, przeskok, w poprzek mostowej, barykady, na leżąco z kaemów powstańcy. Podwórze, kocie łby. Bure. Duże. Piwnica. Kocia kamienica. Drugie piętro. Parter. Freta. Długa. Barykada u wylotu Miodowej. Z tramwajem i samolotem. I jeszcze barykada. I groźnie. Tam arsenał, siedmiopiętrowy dom, hitlerowcy, pod ostrzałem cała okolica.
Długa, wlot Nalewek, koniec Bielańskiej. Bielańska. Bielańska 16. A tam nie żyją.
-Żyjecie?
– Żyjecie?
– Żyjecie?
– Nie żyjemy.
– A co z mamą?
– Nic nie wiecie?
– Nic nie wiemy.
– Gdzie chcesz dojść?
– Nie dojdziesz.
– Idź. Idź. Jak babcia cię zobaczy będzie płakać.
Babcia łapie, szyję, całować i płacz.
A tam obstrzał Długiej.
Co chwila ktoś w plecy,
i w dół,
i lecą w poprzek.
Nie żyją.
Łączniczka biegnie, jakby nie było nic,
nic sobie nie robi.
Bombowce. Bombowce. Bombowce.
Na dachy,
Bomby.
Już ich nie ma,
już są.
Dalsze. Bliższe. Na oślep. My też. One na oślep. My też. My to ja, z drugim, jak ja, my, tu, ni stąd ni zowąd, bo już. Coś huczy. Brzęka. Cegły lecą. Bombowce paskudzą. Głupi instynkt.
Po stoku.
Na śmietnik.
W dziurę w murze.
Podwórko.
Balkonik.
Czyjeś mieszkanie.
Podwórko.
Przez długą dechę.
Okno.
Znowu czyjeś mieszkanie.
Baby.
Ludzie.
Dziura.
Ciemno leżący.
I bomby.
Wszystko ważne. Ukosami. Z rozpędów. Pomiędzy murami. Osypy. Tynki. Coś. Rynnowo.
Czekać. Czekać nie. Czekać. Byle nie stać. Szszszum. Góra fruwa, może usiąść. My skok. My nic.
A tak chciałem. A tak przeoczyłem. A tak ważne.
Pogoda. Upał. To dzień. To niebo. To upał. To niebieskie. Trawa zielona. I te figury z Pałacu Radziwiłłowskiego. Na trawie. Tu kurzyło, tu zakurzyło, tu strzeliło. W Bank Polski.

Dnia 1 września
Roku paa-miętnego napadł
Wróg na Polskę z nieba
Wysokiego
Najwięcej się uwziął na
Naa-szą Warszawę, oj,
Warszawo biedna, tyś
Jest miasto krwawe.
Byłaś kiedyś piękna,
Wielka i wspaa-niała,
Teraz z ciebie kupa
Gruzów pozostała.

Dwudziestego trzeciego września osiemnaście tysięcy pocisków.
Dwudziestego piątego września od rana do nocy, dwanaście godzin, bombardowanie całej Warszawy.
Dwudziestego szóstego dopalanie się całej Warszawy.
Dwudziestego ósmego było przesądzone.
Dwudziestego piątego ludzie nie wytrzymali.
Dwudziestego siódmego wyleźli z piwnic ci, co ocaleli.
Dwudziestego siódmego wyleźli z piwnic ci, co ocaleli.
Potem.
Wywózki.
Pawiaki.
Obozy.
A pamiętacie Getto?
Ściana na Placu Krasińskich.
Wielki wtorek.
Dwudziestego kwietnia drugi dzień powstania w getcie.
Dwudziestego kwietnia drugi dzień powstania w getcie.
Niemiec strzelał w getto z armaty w Bonifraterską.
Spadali ludzie z murów.
Z murów wielkich, ślepych, z okienkami.
Z tych okienek.
A Niemiec ocierał twarz z potu.
Bohater zmęczył się.

Późna Wielkanoc.
Aryjczycy po kościołach.
A pamiętacie powstanie w getcie? Piekło bez nadziei.
Pamiętacie Wielkanoc 43ego?
Na niebie ogień.
Na Placu Krasińskich lunapark.
Karuzele.
Huśtawki.
Ludzie kręcili się na karuzelach w dymie gęstym, bo dym szedł i szedł.
Z Bonifraterskiej. Nowolipek. Dzielnej. Świętojerskiej. Przejazdu.
Pamiętacie powstanie w getcie!
Trwało i trwało.
Do pierwszych jaskółek.
W maju w tych dymach pierwsze jaskółki piszczały.
Zbiorowe samobójstwo żydowskiego dowództwa?
W bunkrze na Miłej?
Teraz my powstanie.
My powstanie!
Powstanie z nadzieją.
Tak. Powstanie z nadzieją!
A Niemcy byli silni.
Niemcy są silni.
Pierwszy sierpień, dzień krwawy,
Powstał naród Warszawy
…………………………. Amie..
Niemcy już w każdej bramie.
Tatatata tatata tata….
Jakaż rozpacz się w sercu rozpina,
Walczyć nie ma czym.
Idzie na czołg z butelką dziewczyna,
By odpłacić im
Za zburzoną, spaloną stolicę
I za…

Powstanie. Sierpień 44 go.
Wciąż nadzieja.
I tylko te podziały.
Żoliborz.
Mokotów.
Powiśle.
Śródmieście.
Stare Miasto.
Ugaj.
Rybaki.
I najsłynniejsza Reduta, Mennica.
I Stare Miasto.
I strach. I groza. I rumory, tupory, rausy. I granaty.
I handehochy i trzask.
Błysk. Rozprysk. Trzask. Trupie czachy.
Hełmy. Raus. Raus. Groza. Krzyki.
Hitlerowcy. A samoloty, a pociski.
Kiedy i gdzie tu- poza tym?
W tym huku, kotle, potrzasku – coś decydować, o sobie.
Wychodzić? Z czym? Do kogo?
Jak? Którędy?
A tam za Wisłą Rosjanie tuż, tuż.
Na Zachodzie Amerykanie, Anglicy, alianci.
A tu powstanie.

Siedemnasty sierpnia.
Świętego Jacka.
Siedemnasty sierpnia.
Kościół pusty.
Huki od pocisków.
W kościele echo.
Echo za echo za bardzo.
Kościół się trzęsie i już bryzg, przeleciało przez ścianę, środek prezbiterium, dziura na wylot, suchy smak w ustach.
Kościoła nie ma.
Zobaczyć raz jeszcze.
Odwiedzić.
Jeszcze raz.
Zobaczyć się z Katedrą.
Dotknąć.
O Jezu!
Do Katedry!
W Katedrze tłok. Upał. Zapylenie. Prezbiterium. Tłok rzeźb, postaci, figur, Świętych, biskupów, pozłacańców, infułańców tłok. Upał.
Ołtarz. Ołtarz. Rzeźby, postacie, nalepy, narzuty, narośle, łeb w łeb, zebrane, u drzwi na poduszkach oberwane, ocalałe, schronione tu. Zebrane tu.
Z różnych miejsc.
Sądu ostateczność.
Dziś o godzinie … została zbombardowana Katedra – O o o …
Pamiętam – o o o – szło przez wszystkie prycze – o o o , filary, schody – o o o.
A teraz barykady z konfesjonałów.
A jedni tu, a drudzy tu.
Ci tu, ci tu.
I wszystko uparte, długie.
Dni. Noce. Tygodnie.
A w kościele św. Krzyża powstańcy na kościele.
Niemcy na organach.
Rzucanie, wyrywanie,
Organy huczały.
Mennica tak samo.

Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą…
Święta Mario, Matko Boża, Módl się za nami, grzesznymi, teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
W godzinę śmierci.
W godzinę śmierci.
W godzinę śmierci.
Zdrowaś Mario, łaski pełna..
Teraz i w godzinę śmierci naszej. Amen.
Teraz i w godzinę śmierci.
Teraz i w godzinę śmierci.
Teraz i w godzinę śmierci.
Odmawianie to mało. Śpiewanie to dopiero.
Pod Twoją obronę
Uuuciekamy sięęę
Paaani …
Wychodzimy z piwnicy.
Do drugiej piwnicy.
Orędowniczko nasza, Pośredniczko
Nasza, Pocieszycielko nasza,
Przechodzimy
Dalej –
O Paaani nasza…
– i już inni śpiewają, dopiero zaczęli.
Za zakrętem..
Z Synem Twoim nas pojednaj,
Nagle głośno, bo bomby
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
Najświętsze serce Jezusa, zmiłuj się nad nami.
I od ołtarza. Ci, co klęczą.
Za wszystkich tych, którzy zginą tej nocy, i a wszystkich zmarłych
Ojcze Nasz… w niebie… Twoje… Twoje… Twoja… Ziemi…
I bomba, i walenie, i latają ściany.
I trzeba usta zatkać rękami.
Bo pył.
Bo gruz.
Bo siwo.
Czerwono.
Sucho.
Oooo Paaani, oo Paaani nasza….
I nagle „Najświętsze Serce Jezusa” – i raz, dwa, trzy, cztery, pięć… I jest.
Oooo Paani
-O o
-Raz dwa trzy cztery pięć sześć siedem … fiest
Zmiłuj się nad nami.
I coś się wali.
Pocieszycielko nasza…
Raz dwa trzy cztery pięć sześć siedem osiem dziewięć dziesięć…
I niepokój.
I śpiewanie.
I błaganie.
I stanie.
Różańce,
zacierki,
płakanie.
I jedzenie.
I śpiewanie.
I niepokój gdzie być.
Tunele.
Przejścia.
Piwnice.
Piwnice-przejścia-ciągi.
Schrony.
Piwnice piwnic.
Kotłownie.
Drzwiczki.
Podziemne pomieszczenia.
Z betonu.
Z żelaza
Kotły, rury i obniżanie się.
I oni, a potem my, i inni.
Zejście w dół pod Warszawę.
Głód.
Co nie uciekło, nie odfrunęło, nie spaliło się, nie padło, nie zdechło to się jadło..
Koty znikły.
Psy znikły.
Tylko świerszcz na ścianie po ciemku.
I wszy.
I bombardowanie gruzów.
Sakramentki paliły się cały czas.
– Jestem taka głodna – mówi młoda.
Stary mówi: – Niech pani je. Ja nie jadłem dwa dni, ale wytrzymam.

W Warszawie powstańców pięćdziesiąt pięć tysięcy.
W Warszawie powstańców było pięćdziesiąt pięć tysięcy.
W Warszawie powstańców było pięćdziesiąt pięć tysięcy.

Barykada płonie.
Niebo.
Sierpień.
Wrzesień.
Przy barykadzie.
On, i ona.
Młodzi.
Na barykadzie.
Całują się.
I tylko oni.
Jakby nic innego nie miało być.
I wszystko.
A dni w słońcach, upałach, dymach, samolotach, bombardowaniu.
I trojenie się w głowie.
Bo on, i ona, nieżywi.
W bombardowanie trzeba stać.
Nie siedzieć. Stać.
Bo zasypywanie.
Bo odgrzebywanie. Ciał.

– Ludzie, módlmy się do Św. Krzysztofa, on nas wyprowadzi!
Kto się w opiekę odda Panu swemu,
a całym sercem szczerze ufa Jemu
Śmiele rzec może: mam obrońcę Boga,
Nie przyjdzie na mnie, żadna straszna trwoga.

Wycie.
Ziemia drgnęła.
Drugie piętro spadło na pierwsze.
Aniołom swoim każę cię pilnować
Gdziekolwiek stąpniesz będą cię piastować.
I zaczęło sypać i zasypywać.
I krzyk, i płacz.
Na rękach nosić, abyś idąc drogą, na
Ostry kamień nie ugodził nogą.
Zamilkła.
Cisza.
Osunęła się z szumem, szumem, coraz większym.
I wciskała w siebie oczy.
I wciskanie w siebie oczu.

Śmierć.
Czy to już?
Więc to już?
To już.
Tak.
Trudno.
Tylko czy ściśnie od głowy?
I żeby prędko.
I było cicho.
Tylko szumiało i obsypywało się.
Zapałki!
Kto ma zapałki?
Krzyk.
Drzwi. Zasypało.
Okienko zasypało.
Zapałki.
Krzyk.
Nic nie widać.
Krzyk.
Nie, chyba nie ma drzwi.
Krzyk.
Zasypało.
Krzyk.
Nie. Nie. Nie.
Spowiadam się Panu Bogu Wszechmogącemu,
W Trójcy Świętej Jedynemu…
Żem zgrzeszył myślą, mową i uczynkiem – Moja wina, moja wina, moja bardzo wielka wina.
Cisza.
A teraz – nagle ksiądz
– Przyjmijmy wszyscy komunię świętą z pragnienia. Modlitwa, cisza, i już.
Powstańcy po okienkach, schyleni, we framugach, czekali, czekali, czekali. Godzinami. Z granatem. Z butelką.
Nie płacz. Nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz. Nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz. I tak nie przeżyjemy.
Nie płacz. I tak nie przeżyjemy.

Dwudziesty piąty sierpnia.
Dzień straszny.
– Kto pójdzie kopać okopy?
– Tylko wróć przed świtem.
Góry, rowy,
barykado-ściany, gruzo-barykady,
barykado-ściany, gruzo-barykady,
coś w poprzek i na głęboko.
Nowe Miasto Starego Miasta.
Samo w sobie i nad sobą.
Przepalone żywymi ogniami,
dymione, pylone, bite, huczne, tłuczone.
I było coraz gorzej.
I im więcej, tym gorzej.
Im więcej na prawo.
I im wyżej, tym gorzej.
Od Żerania huk.
Od tamtych.
Zza Wisły.
Front.
Narastało.
To niemieckie też.
I kule.
Coraz gęściej.
Gorąco biło w oczy, bo słońce i ogień.
Warszawa cała w gruzach, ale jakoś jeszcze stała.
A gałęzie i trawy szare.
Pociski.
Front.
Grzmot za grzmotem.
Ludzi pełno z tobołami.
Z garbami.
Z czymś pod pachą.
Z koszykiem.
Z byle czym.
Albo bez.
Rozłupane kamienice. Rozłupane na piony.
W ukosy. Puste. W wióry. W wisiory.
Z wapna, trzciny, desek, cegieł.
Strasznie tego dużo.
Z tego była cała Warszawa.
Te pięciopiętrowe też.
Trzcina. Wapno. Cegła. Dachy. Drzazgi.
Dom po domu.
Wszystko z dziur.
A na całe te gruzy niebo.
Niebieskie, zadymione, czerwone.
Kurz w zębach.
A płacz mechaniczny.
A płacz już mechaniczny.

Tysiąc osób pod kościołem!
Tysiąc osób pod kościołem. Tłok…
I ściany zarysowane.
Tyle bomb już tu trafiło.
W kościół.
A gdzie teraz? To gdzie teraz? Do Panny Marii.
Panna Maria. Czarna dzwonnica.
Pod Panną Marią dwa tysiące ludzi. Dwa tysiące pod kościołem.
A teraz gdzie? Gdzie teraz?
Do Franciszkanów.
Zburzone.
Garnizonowy.
Zburzony.
Paulini.
Zburzone.
Katedra. Jezuici. Dominikanie.
Wszystko w gruzach.

Nie płacz. Nie płacz i tak umrzesz.
Nie płacz. Nie płacz i tak umrzesz.

Kuca baba rozczochrana. Płacze baba rozczochrana.
Baroki. Figury. Roztańczone. Mistyki.
Pod ołtarzami baba rozczochrana. Półleżąca. Po gołym niebem.

– Ludzie kochani, tu trzy tysiące.
Trzy tysiące. Duszą się. Uduszą się.
Szpitale w piwnicach.
Gdzie teraz ? Gdzie?
Nie, na Miodową nie, bo leży pełno zabitych.
Obraz leży ocalały, z Chrystusem na krzyżu. Olejny.
Zostańmy tu. Zostańmy tu. O Jezu! O Jezu, ratunku!
Zabity.
O Jezu, ratunku, ratunku!
Buch na kolana. I modlitwa, i śpiew.
Partyzant na rogu pierze koszule.
Mydła nie ma. Wody nie ma.
Kobieta w halce biegnie.
Pięć dni temu dom się spalił krzyczą.
I ta w halce zabita.
Dom długo stygnie.
Te z powstania ruiny stygły z pięć lat.
I po ośmiu latach jeszcze stygły.
Czołgi przejeżdżały.
Zatrzymywały się przy Kapitulnej.
Pod barykadą.
I waliły.
Miarowo.
Głucho.
Sucho.
Potem już tylko jedzenie raz na dzień.
I różaniec.
Pod koniec sierpnia.
Pod koniec sierpnia z wodą było koniec.
A mosty ciągle stały.
Na Pradze stał czerwony Florian. Z wieżami.
I Cerkiew. Z niebieską kopułą.
I Zygmunt Waza ciągle stał na kolumnie.
Nie uchronili nas nasi królowie.
Ani my nie uchroniliśmy naszych królów.
Tego co po nich.
Wszystkiego. Wszystkiego.
O moja Panno! Od Augustynianów! Od nieszporów! Psalmów! I siedmiu boleści.
Ty jesteś kapłan do końca wieka,
Wedle obrządku Melchizedeka,
Jerozolima, dom nasz, Dom Boży,
Chwała Jego co dzień się mnoży.
Na bramie – „Handlarzom, śpiewakom, muzykantom i żebrakom wstęp wzbroniony.”
Już nie ma śpiewania, i nie ma żydowskich spraw.

– Wiesz, ja mam takie uczucie, że przeżyję.
– Wiesz, ja mam takie uczucie, że przeżyję.
– Ja też.
Tak mówiły i zginęły.

Kolejki.
Kolejki.
Godzinę.
Dwie.
Na wodę.
Z kubłem na wodę.
Od rana do nocy.

31 sierpnia Batalion „Chrobry”, ponad dwieście ludzi, wrócił z akcji. Do piwnicy na Nalewki przy ogrodzie Kasińskich, dziś Bohaterów Getta. Wszyscy rzucili się spać. Nagle bomby i się wali. Ocalało ich tylko czworo, czy pięcioro. Czterech mężczyzn i kobieta.
We wrześniu 1944 roku. W Warszawie, od Ogrodu Saskiego do Żoliborza była pustynia.
Ogród Saski też.
Od Alei Jerozolimskich do Żoliborza pustynia.
I wszędzie chowali ludzi.
Cyja to noga?
Od jakiego ciała?
To była rzecz zwyczajna.
Chowali ludzi nierozpoznanych.
Wydobywali, rozbierali i chowali.
Dnia pierwszego września, roku pamiętnego,
napadł wróg na Polskę,
z nieba wysokiego.
W czterdziestych czwartym napadł z nieba niskiego.
Też było wspaniałe lato.
I też był piątek.

Trzeba będzie kanałami.
Z rannymi.
Na Żoliborzu burzowiec. Porywa do Wisły.
Na Mokotowie trzeba nisko.
Z Czerniakowa na klęczkach.
Wrzucają gazy i granaty.
Zasieki we włazach.
Wpadają. Rżną. Wycofują się.
Światła! Światła! I wody!
Poczucie osaczenia.
Osaczenie do niemożliwości.
A z drugiej przyzwyczajenie,
opanowanie,
coraz większy sposób na sposób.

Pierwszego września człowiek w mundurze powstańczym krzyczał: „Wycofujemy się dziś. Kanałami”!
Ciężko rannych się zostawia!
Lżej rannych trzeba przenieść!
To mój kuzyn, nie mogę go tak zostawić.
Ale się nie da.
Na Długiej, na lewo od Krasińskich jest szpital.
I ranni.
Niemcy zdobywają Stare Miasto.
Do kanałów nie wpuszczają z rzeczami.
W kanałach źle.
W kanałach topią się.
Gubią drogę.
Niemcy wrzucają granaty.
Pod Twą obronę…

1 września 1944 roku. Warszawa.
Upadek Starówki.
Historyczny dzień.
Wycofywać się kanałami!
Kobiety robią krzyżyki na czole, na drogę.
Płacz. Kobiecy płacz.
Trzeba zostawić ciężko rannych i cywilów.
Pilnowanie porządku.
Szykowanie noszy.
Powstańcy, łączniczki, sanitariuszki.
W tej całej metodzie jest szaleństwo.
W tej całej metodzie było szaleństwo.
Ranni półprzytomni.
Jęczeli.
Bolało.
Niektórzy mieli zegarki.
Do kanałów bez przerwy wchodzili.
Latanina, krzątanina, wykrzykniki, rozkazy.
Z rannymi na plecach.
Wszystko bolało.
Kolejka do włazu.
I trzeba przy murze.
Bo bombardowanie i podpalanie.
Pociski.
Od Krakowskiego i Bonifraterskiej.
Bez przerwy.
Ale na myślenie z uczuciem był czas.
Ale na myślenie z uczuciem był czas.
Mimo wszystko.

– Co z mamą?
– Gdzie mama?
Ze Starówki do Śródmieścia kanałami.
Dalej niż z Warszawy do Paryża.
Szybko.
Szybko.
Nad włazem kilku regulowało ruch.
Pociski biły w samo wejście.
Pożar szalał.
Oblepiał.
Ostatni widok.
Kościół Garnizonowy się pali.
Dym. Słońce. Ogień. Pociski.
W kanałach niespokojna Cisza.
Szeptana Cisza.
Martwa Cisza.
W wodzie noga za nogą. Ludzie.
Niespokojna Cisza.
Ludzie. Nieśli świeczki.
I szept.
Idziemy pod Miodową.
Jesteśmy pod Miodową.
Idziemy pod Miodową.
Przechodziło się po trupach.
I już nic się nie czuło.
I otępiałe oczy i nos.
Uuuuu Uuuuuu.
Gasić światło.
Właz otwarty.
Zwolnić kroku.
Otwarty właz.
Gasić świece.
Cisza.
Otwarty właz.
U góry Niemcy.
Krakowskie! Krakowskie! Skręcamy!
Szeptem krzyk.
Kanał mniejszy.
Idą przygarbieni.
Pić. Nie ma wody. Pić.
Pić. Nie wytrzymam.
Niedługo dojdziemy, niedługo dojdziemy.
Uuuuuuuuuu uuuuuuuu.
Pić. Szept.
Nie wolno pić wody z kanału.
Uwaga, uwaga. Włazy.
Gasić światło.
Uuuuu Uuuuuu uuuuuu.
Nowy Świat! Nowy Świat! Nowy Świat!
Idziemy pięć godzin.
Nie wytrzymam.
Weszliśmy o piątej.
Było słońce. Był upał.
Stać. Stać. Stać.
Wychodzimy kolejno.
Stać. Wychodzimy w kolejności.
Stać! Przed nami wychodzi grupa Parasola.
Dwieście ludzi.
I wychodzili i tracili przytomność.
Mają dużo rannych.
Było dużo zostawionych.
Wszyscy czuli się winni.
Cywile to trudno. Ale ci powstańcy?
Ci ciężko ranni. Ci najgorzej.
Bo mundurowi. I bezradni.
A niektórym już było wszystko jedno.
A za nami było wciąż tylu.
Kanały pełne do Planu Krasińskich.
Wychodzić, wychodzić, naprzód!
Zapach powietrza.
Gwiazdy.
Ktoś wyciąga ręce.
– Nie, nie, nie. Ja sam.
– Przecież nie masz już siły.
– Nie, nie, ja poniosę.
– Nie. To już do nas należy – my sanitariuszki.
Nosze skrzypiały, huśtały się, a potem wszyscy pamiętali już tylko siebie.
Warecka. Sanitariuszki ze Śródmieścia.
Z rannymi w Warecką.
I to niebo.
Te gwiazdy.
Śródmieście.
Śródmieście stoi.
Żywe domy z żywymi ludźmi.
Nie pali się.
Cisza.
Szpitalna. Chmielna. Wszystko stoi.
Marszałkowska. Ciemno. Barykady.
Ale domy, ale noc, ale spokój.
Północ. Lato. Ciepło. Wszystko jest.
Chmielna 32 stoi.
A ludzie na piętrach. W pokojach.
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Ze Starówki.
Chcecie się umyć?!
Jezusie Maria!!!! Przyszli kanałami z piekła!!!!
Ludzie w łóżkach.
Jesteśmy szczęśliwi. Żyjemy.
Brat jest w AK.
Jest na mieście.
Stare Miasto zaczyna wyłazić!
Starówka, kanały, wszystko, jak nieprawdziwe.
Tylko chce się jeść.
Godzina policyjna.
A cicho i ciepło.
Jak w trzydziestym dziewiątym roku.
Radio nastawione. Na Lublin.
Wanda Wasilewska mówi do Warszawy.
Gdzie reszta?
Na Miedzianej.
Tam jest strasznie.
Przez Ogród Saski front.
Za Nowym Światem strasznie.
Za Ogrodem Saskim ruiny i pustki.
Pięciominutowa Rzeczpospolita Śródmieścia.
Woytowicz na Nowym Świecie, na parterze, w kawiarni. Koncert. Chopinowski.
Dla powstańców. W wieczór. W ostrzał artyleryjski.
Etiuda Rewolucyjna, kiedy pociski walą w Nowy Świat.
Woytowicz nie przerywał.
Nikt się nie ruszył.
Chopina grał.

3 września 44 roku upał. Niedziela.
Jedzenie. Siedzenie. I spokój.
A bombardowanie zaczęło się nagle w poniedziałek.
Nagle.
I nagle ludzie lecący w popłochu i krzyczący.
Powiśle zbombardowane!
Powiśle się kończy!
Niemcy na Powiślu!
Palić, wszystko palić, bo zaraza.
I pełno dymu, i paniki, i lataniny.
– Najlepiej trzymać się za ręce.
Buuuuuu buuuuuuuuuu buuuuuuuu.
Często. Dużo. Dużo.
Uuuuuuuu uuuuuuu uuuuuuu.
I trzask, i huk.
Powiśle padło szóstego września.
Ludzie z Tamki, Okólnika, Oboźnej wybiegali z krzykiem.
Powiśle padło!
Nasza ciągle część Mokotowa, i górnego, i dolnego!
Nasz Czerniaków, Żoliborz i Marymont!
I trzeba będzie godzić się ze śmiercią.
Trzeba się godzić ze śmiercią.
Albo z urwaniem ręki czy nogi.
I że zginiemy razem.
W Śródmieściu domy stały jeszcze po sześć, po siedem pięter. Śródmieście było największą dzielnicą powstaniową.
W Śródmieściu były roboty publiczne.
Zatrzymywania przechodniów z prośbą. Że trzeba to i to.
I wszyscy chętnie.
Takich rzeczy się nie odmawiało.
A ludzi było bardzo dużo.
Chyba ze dwieście tysięcy.
W Śródmieściu było pomieszanie cywilów z powstańcami.
Różni pół-powstańcy.
– Na razie siedzi się i czeka, bo nie mamy broni.
Nagle beztroska, nagle imieniny przygnębiały.
Dużo różności, bałaganu, kręcenia się .
Beztroska to był znak, że złe nadciąga.
– Ratuj tylko ten obraz Matki Boskiej Częstochowskiej za kredensem, zwykły obraz! Ze szkłem w kurzu! Bez koloru. Ratuuuj!
Samoloty.

10 września, niedziela, msza na Wilczej, rano.
Nabożeństwo.
Po mszy spowiedź powszechna.
Dużo ludzi. A warunek jeden.
Trzeba do spowiedzi pojedynczej, w razie przeżycia.
10 września wypadała niedziela.
Potem już o końca, do połowy października nikt nie rozróżniał dni.
Pod Twą obronę Święta…
Oooo Pani, o-o Pani,
Ooo Paani Naaasza
Pooocieszycieeelko Naaasza

– Chodźcie, chodźcie, zobaczcie, trupy leżą na podwórzu.
Na podwórzu prześcieradła. W prześcieradłach ludzie.
Zagrzebywano ich.
Wszystko wyglądało strasznie.
Zawalone. Jak po wulkanie.
I ciągle nowych umarłych odgrzebywali.

A co z frontem?
Sowieckim. Sowieci. Rosjanie. Bolszewicy.
9, 10 września pierwszy nalot na niemieckie dzielnice.
Ludzie wybiegali na ulicę z radości.
13, 14 września pierwszy raz kukuruźnik sowiecki, dwupłatowiec.
Pierwsze zrzuty.
Broń. Żywność.
Powstańcy rozpalali ogniska. I czekali.
Aż stało się.
15 września.
W upał.
Popołudniu.
O czwartej. Może.
Czy piątej.
Zaczęło się.
Nagle.
Wszystko naraz.
I tak już szło.
Organy Stalina.
Niebo obijało się o ziemię.
Niebo rwało się na kawały.
I szło. Tak szło.
Bez zmiany.
Echo nie nadążało za niczym.
Tłumy wybiegały.
Ludzie stawali coraz wyżej.
Na deskach. Na pagórkach. Na gruzach.
Żeby być bliżej.
I nagle wszystko ucichło.
Było już po wszystkim.
Słońce jeszcze świeciło.
Tylko Praga była zdobyta.
I znów nadzieja.
Że koniec naszej nędzy.
Koniec bomb.
Koniec Niemców.
Ta pewność po kilku dniach upadła..

W gazetkach podawali jak trzeba się zachowywać przy wkroczeniu armii radzickiej, nie robić owacji, nie okazywać niechęci, trzeba coś w rodzaju obojętności… zachować milczenie. Po prostu zachować milczenie.
A przecież były prośby o pomoc.
I nic z tego nie wyszło.
Były próby dogadywania się przez Wisłę.
I nie wyszło.
To się czuło.
Nie wyszło.
To się wiedziało.
A radio angielskie. Do broni, Jezus Maria, do broni! I że w Paryżu powstanie. Cztery dni. I Paryż wolny. Holandia. Nazwy oswobodzonych miast. Arnhem. I to zostawało jak gwóźdź.

18 września, w biały dzień.
Niebo zaczęło fruwać.
Nagle amerykańskie samoloty.
Niebo zaczęło fruwać.
Kolorowe spadochrony.
Długo opadały.
My, krótka cierpliwość.
Broń, bandaże i książki.
Większość na stronę niemiecką.
Zwątpienie.
Front strzelał.
Chcieliśmy być zdobyci.
A tu nic.
A Niemcy byli silni.

Padły Sielce,
Marymont wytrzymał półtora miesiąca.
Żoliborz się trzymał. Wypalone Mickiewicza, zbombardowane Centrum. Wilsona. Krasińskiego.
Bronili się przy Dworcu Gdańskim.

– Dziś w nocy wojska radzieckie wylądowały na przyczółku czerniakowskim.
Co za radość! Biec, lecieć, do swoich. Korytarzami. Zakrętami. W podskokach. Co za radość! Więc jednak! Aż nagle huk w głowę. Ból.

Czterdziesty dzień powstania,
czterdziesty pierwszy dzień powstania,
pięćdziesiąty drugi dzień powstania,
pięćdziesiąty drugi dzień powstania.
A jak nadejdzie zima?
I Boże Narodzenie?
Może choinki… Skądś będą.
Pozory i prawda smutna.

Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.
Nie płacz, nie płacz. I tak umrzesz.

Aleje Ujazdowskie. Czarne podwórko.
– Żeby cię cholero pierwsza bomba zabiła!

20 września. Na rogu Wilczej i Kruczej, ktoś z kimś zamienił się zapałkami na pomidor.
Potem ten sam ktoś wyniósł na ten sam róg chleb. Ktoś inny papierosy. Ktoś złoto.
W czasie bombardowania po stronie Chmielnej ktoś bębnił na fortepianie Warszawiankę.
A od piwnic dochodziło:
Od wszelakich złych przygód… Przy-y-y-gód…
O Pa-a-ani Na-asza
A oni walili.
Walili.
Walili.
Niemieckie bombowce.
Radzieckie myśliwce.
Z nadziei wróciła beznadziejność.
Beznadziejność.
Beznadziejność co do frontu i losów powstania.
Czuło się bliski upadek powstania.
Ktoś komuś dał kostkę cukru.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Może kiedyś się jeszcze zobaczymy.
Idzie ktoś ulicą, trzyma w ręku byle co.
Pieniądze były jak śmiecie.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Może się jeszcze kiedyś zobaczymy.

23 września Czerniaków padł.
27 września padł Mokotów.
30 września skapitulował Żoliborz.
W kanałach znaleźli dwieście trupów.
Nam przecież te noce sierpniowe i
prężne ramiona wystarczą…
Ten pierwszy marsz. Ma dziwną moc.
Coś w piersiach drży
i w sercu łka…
I trąbka gra, tratata,
tra-tatata- ta-ta

Żoliborz.
Powązki.
Wola.
Ochota.
Raz seria karabinu do kolejki przy studni.
Gwałty.
Mokotów,
Czerników,
Kapitulacja Żoliborza 30 września,
i upał.
Całe uderzenie na Śródmieście.
A reszta?
W gruzach.
Po reszcie.
Więc co?
Parę na pół i na ćwierć ocalałych ulic, które do ulic podobne tylko.
Kupa gruzów, przebitych piwnic i kupa trupów.
W powietrzu kapitulacja.
Słońce. Kurz.
I waliło, waliło, i huk.
Coś pohukiwało.
Coś leżało wszędzie.
Czuło się dużo ludzi.
Śpiew z okna.
Śpiew przeraźliwy.
Ktoś siedzi na krześle.
Frontem do okna. I śpiewa.
I tylko ten śpiew.
Pięknaś jest cała,
Przyjaciółko moja….
Moja- pół mówione.
I śpiewanie jak ryk.
Jakby wskazówki zegara nazad cofane.
Od tekstu Godzinek,
od intencji,
do uporu.
Godzinki na zakończenie powstania.

Sobota.
Jeszcze tłukli w moździerze, w krowy.
Nocą też.
Nie wiadomo jak.
Nie wiadomo co.
Nie wiadomo kto.
Przywykło się.

Październik.
Trzeci miesiąc.
Trzeci miesiąc powstania.
Sześćdziesiąty drugi dzień.
I wszystko ucichło.
Duży front cicho.
Niemcy cicho.
My cicho.
Cisza.
Nie było takiej od 1 sierpnia.
I nagle zachciało się wszystkim żyć!
Zachciało się żyć!
Żyć! Iść! Wyjść!
Popatrzeć! Na słońce.
I zaczęli ze wszystkich piwnic, dziur, lochów, zaczęli wychodzić.
Na ulicę! Na słońce! Na powietrze!
Ani żałoba. Ani święto.
Nie wiadomo co.
Wszystko naraz.
Wylęgnięcie narodu, na wierzch.
Tłum.
Tłum walił ze wszystkich bram, podwórek, wylotów i przecznic.
Na miasto.
Spotykało się, mijało się.
Gadało. Przystawało się. Patrzyło w niebo.
Wszyscy ze wszystkimi.
Niebem wysoko leciały dwa bociany.
1 października.
A kotów już nie było.
A psów już nie było.
Gołębi nie było.
I to narastało.
Gruzy za gruzami.
Zwały za zwałami.
Gdzieś poł domu, gdzieś półtora.
Nie miało znaczenia.
Nie ma miasta.
Nie ma domów.
Dwieście tysięcy ludzi leży pod gruzami.
Razem z Warszawą.
2 października wszystko już ucichło. Na stałe.
Kapitulacja.
Koniec powstania.
Ogłoszone.
Całe miasto.
Cicha rozpacz.
Powstańcy składają broń.
Ludzie na roboty do Niemiec.
Ludzie, ludzie, ludzie.
Z tobołami, rodzinami.
Od Marszałkowskiej, Koszykowej, Śniadeckich do Politechniki.
Alejami, Towarową, do Palcu Zawiszy.
Tłum na całą szerokość.
Ludzie, ludzie , ludzie. Lecieli, rwali, nieśli, gotowali, jedli, i znów lecieli, i rwali, i jedli.
I żeby chociaż parę dni tu pobyć.
Siedzieli na tobołach.
Szukali swoich.
Zagubionych.
Umówionych.
Umarłych.
Walizy. Dzieci. Wychodzenie.
Wychodzenie z Warszawy.
Sąd ostateczny.
Zbieranie się na Sąd Ostateczny.
Byle nie do Rzeszy.
Byle nie na Zachód.
U Bauera piesek wyje.
Na śniadanie jadł pomyje.
A na obiad kawał flaka,
Żeby szczekał na Polaka.
Oj… Lala-lala-la-la
Tra-lala-lala-la-la
Alala-lala-la.

Co wy? Wychodzicie?
Naprawdę wychodzicie?
Po co? Zostańcie.
Zostańcie z nami.
Może pół roku jeszcze.
Zostańcie w gruzach.
Wychodzenie.
Wychodzenie z Warszawy.
Ostateczne.
To zeszyty szkolne mojej zmarłej córki!
To szkolne zeszyty mojej córki!
Luuuudzie… Dokąd wychodzicie!
Luuuuuudzie!
Trzeci dzień Świąt jak Metafora.
Kończył się dzień kapitulacji.
Dzień, który rano był jeszcze ostatnim, sześćdziesiątym trzecim dniem powstania warszawskiego, 1944 roku.
Czołgi na Marszałkowskiej.
Czołgi przez Nowy Świat.
A pamiętasz tę noc lipcową?
Fika w lewo, fika w prawo…
Cała Warszawa wykrzyknie nam hallo…
Pod rękę przez cały Mokotów…
Do broni, Jezus Maryjna, do broni, do…
Pod twoją obronę…
Na lwa srogiego bez obawy siądziesz…
Ludzie grzebali w gruzach w piwnicach.
Wygrzebywali.
Dokumenty.
Świadectwa maturalne.
Fotografie.
Aparat fotograficzny.
Każdy biały worek na plecy i się szukało..
I szło.
To się przyśpieszało.
Albo się skręcało.
W lewo.
W prawo.
Nie wiadomo po co.
Coś się mówiło.
Wypytywało.
Co dalej.
A od ludzi szedł tylko szum.
I samemu się szumiało.
Nogami.
Mówieniem.
Płynięciem, które było odpływaniem.
Krzyki Niemców.
Nosze za noszami.
Zielone mundury.
Hitlerowskie mundury.
Rozlatane.
Dużo ich.
Na barykadzie biała szmata.
Szukali powstańców.
Powstańcy mieli wyjść na końcu.
I składać broń.
Wszyscy ludzie byli do siebie podobni, i niepodobni do innych.
A świat, jakby go nie było.
Niepewny świat.
Daleki.
Daleki świat i oddzielność.
Wywózki z getta z zachlorowanych wagonach, w których się umierało.
Wywózki do obozów.
Wywózki na roboty.
Pożegnania.
Może jeszcze kiedyś się zobaczymy.
Segregacja ludzi.
W ciemności rozbierali się do naga.

I te wołania, wołania, wołania, wywoływania.
Na głosy.
Adresy.
Nazwiska.
Szuka się wciąż.
Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe. Lewe. Prawe.
Adresy.
Nazwiska.
Marszałkowska 35. Jadwiga Szamotulska.
Chmielna 18. Andrzej Polakowski.
Bracka 5. Zofia Węgrzyn.
Malwina Kociela. Mazowiecka 5.
Grójecka 15. Pelagia Wąchocka.
Antoni Marzec. Artur Marzec.
Malawski. Chopina 2.
Kazimierz Czeladź. Hoża 35.
Jadwiga Penetrowa. Poznańska 12.
Mieczysława Puchałowska. Wspólna 43.
Zenon Kołodziej. Marszałkowska 94.
Jerzy i Barbara Porowscy. Złota 7.
Borowska Barbara. Chmielna 5.
Jak z cmentarza w Zaduszki.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej.
Co ma być niech będzie prędzej
KONIEC

Warszawa 23 luty 2014

28
Czerwiec
2017
16:13

Dobry wojak Szwejk idzie na wojnę. Fot. Kasia Chmura-Cegiełkowska

zobacz więcej zdjęć (13)

Leona i Ireneusza - wszystkiego dobrego

Wczoraj w Och-Teatrze odbyła się premiera spektaklu DOBRY WOJAK SZWEJK IDZIE NZ WOJNĘ. Zapraszamy.
Czas trwania: 90 minut, bez przerwy
Data premiery: 27 czerwca 2017
Przekład: Paweł Hulka-Laskowski
Adaptacja i reżyseria: Andrzej Domalik
Scenografia i kostiumy: Jagna Janicka
Światło: Katarzyna Łuszczyk
Muzyka: Mateusz Dębski
Ruch sceniczny: Leszek Bzdyl
Asystent scenografa i kostiumologa: Małgorzata Domańska
Producent wykonawczy i asystent reżysera: Alicja Przerazińska
Obsada:
Zbigniew Zamachowski (aktor Teatru Narodowego), Milena Suszyńska (aktorka Teatru Narodowego), Marcin Bubółka, Krzysztof Dracz, Mirosław Kropielnicki, Henryk Simon, Michał Zieliński.
Jednostka i wielka historia. Wojna i jednostkowy los kogoś, kto nie jest w stanie pojąć, w czym uczestniczy. Właśnie zamordowano arcyksięcia Ferdynanda, porządek świata ulega zmianie. A Szwejk? Szwejk jest po prostu sobą. Trafia do wojska i gorliwie wypełnia swoje obowiązki, co w połączeniu z jego poczciwością doprowadza do wielu przezabawnych sytuacji. Ale może w jego „głupocie” jest metoda?
To jedna z najsłynniejszych opowieści świata. Od jej wydania minęło już prawie całe stulecie, a popularność niezbyt dobrego żołnierza nie słabnie. Jego absurdalne losy przetłumaczono dotąd na 57 języków, doczekały się licznych ekranizacji i adaptacji.
Zdjęcia: Kasia Chmura-Cegiełkowska.

17
Czerwiec
2017
17:03

Spotkanie w Milanówku - 15.06.2017. Fot. Lidia Popiel

zobacz zdjęcie

Laury i Adolfa - wszystkiego dobrego

Współczucie stanowi o wartości człowieka. Marek Niechwiej.

Pozdrawiam Państwa

11
Czerwiec
2017
15:15

Barnaby i Feliksa - wszystkiego dobrego

Dostać taki list i mieć miły czas. Dziękuję.
Szanowna Pani Krystyno,
gnana tęsknotą za Panią, Polonią i jej atmosferą, za kolejnym doświadczeniem czegoś, czego wytłumaczyć się nie da, ale przeżyć trzeba, kierowana spełnieniem marzenia o zobaczeniu na żywo Pani oraz Pana Jerzego Stuhra w jednej sztuce, przyjechałam do Warszawy na „32 omdlenia”. Oszałamiające szczęście rozpoczęte wraz nabyciem biletu, rosnące aż do momentu zajęcia miejsca na widowni, zamieniło się w coś wyjątkowego, co trafi do mojej własnej szkatułki z najcenniejszymi chwilami. Dzięki Państwu.

Mają w sobie Państwo jakiś magnetyzm, który nie pozwala oderwać oczu od poczynań na scenie, a serca od chłonięcia wrażeń oraz słów. Minuty, kiedy siedziałam na widowni zasłuchana, zapatrzona, pełna wiary w ten umowny, wymyślony świat, uświadamiają potrzebę obcowania z takimi Artystami jak Pani, Pan Stuhr i Pan Gogolewski. Zawsze są to spotkania niezwykłe, ponieważ stale wprawia w osłupienie fakt, że wypowiadana kwestia, westchnięcie, ton głosu może trafić w sam środek duszy i poruszyć coś, o czym nie miało się pojęcia. To dla mnie ważne chwile. Wracałam po „32 omdleniach” Marszałkowską na dworzec i podczas tej wędrówki barwy były intensywniejsze, dźwięki wyraźniejsze, głowa przyjemnie zaprzątnięta myślami i na duchu jakby lżej.

Energia wirująca między Państwem oraz bawienie się grą było tak zaraźliwe, że przez całonocną podróż pociągiem do domu nie mogłam przestać się uśmiechać, a dziś czuję taką błogość, jaką może dać tylko czas spędzony w Pani teatrze. Dziękuję za podarowanie niemal dziecięcej radości, śmiechu przynoszącego uspokojenie oraz wartościowy materiał do przemyśleń. Mróz po plecach przeszedł nie raz, nie dwa. Brakuje określeń, by opisać to, co Pan Stuhr swoją grą stworzył na scenie. Wielce wymowna była sytuacja w trakcie jego końcowego monologu, jeszcze bardziej podkreślająca istotę tego, jaka bywa publiczność.
Pani melodyjny śmiech oraz przeogromny talent, którym tak pięknie dzieliła się Pani z nami, czułość i podziw odczuwane podczas obserwowania Pana Gogolewskiego – dla tych momentów warto przyjechać z najdalszych zakątków. Po takim spektaklu żal było opuszczać salę, ale pocieszająca jest myśl, że kilka wakacyjnych wieczorów spędzę w Ochu i Polonii.

Dziękuję, że wciąż mają Państwo w sobie tyle chęci, miłości do zawodu i teatru, by stawać przed nami prawie każdego wieczoru i rozpalać w nas przekonanie, że warto być człowiekiem otwartym na sztukę oraz innych. Bez tych wszystkich emocji, wzruszeń, słów otrzymywanych od Państwa byłoby tak przeraźliwie pusto.

Życzę Państwu wielu inspirujących spotkań z publicznością oraz niegasnącego zapału do tworzenia i zapraszania nas do pięknego teatralnego świata. Bądźcie, inspirujcie, kreujcie najdłużej jak to możliwe.

Tulę Panią najmocniej i wysyłam mnóstwo uśmiechu

Aleks

22
Maj
2017
19:40

Cannes 2017 - reklama filmu polskiego

zobacz więcej zdjęć (34)

Julii i Heleny - wszystkiego dobrego

Oto tekst, który napisałam do Cannes. Przekładu dokonał pan Krzysztof Potocki (za co bardzo, bardzo dziękuję)

Panie Prezydencie,
Szanowni Państwo,
dziękuję za zaszczyt bycia tu dzisiaj, z okazji uhonorowania Andrzeja Wajdy i przypomnienia filmu „Człowiek z żelaza”. Dziękuję za możliwość powiedzenia tych kilku słów.

Andrzej Wajda odszedł od nas kilka miesięcy temu.
Zostawił dzieło wiekopomne.
Jego filmy uczyły Polski, nie tylko Polaków.
Bez Jego filmów, spektakli, wypowiedzi, artykułów, obrazów, rysunków, interwencji artystycznych i społecznych, kultura i polska i światowa byłaby dużo uboższa.
O wadze, znaczeniu Jego twórczości i straty z powodu Jego nieobecności przekonujemy się boleśnie każdego dnia.
Uczył nas piękna, empatii, szacunku i rozumienia tego skomplikowanego świata.
Miał wielki wkład w zwycięstwo wolności w Polsce i w zjednoczenie Europy.
My Polacy, dziękujemy losowi, że to Jemu udało się zinterpretować wielkie wydarzenia historyczne i za to, że to On nakręcił filmy o Katyniu, ruchu Solidarność i film o Lechu Wałęsie. Że to Jego interpretacja historii i ocena faktów pozostanie na pokolenia i w świadomości i Polaków i Świata.
Odszedł ostatni polski romantyk i przedstawiciel sumienia Europy.
Do końca, do dnia śmierci stał jako artysta na straży wielkiej sztuki i odpowiedzialności artysty i ….był wciąż najmłodszym, najbardziej kreatywnym i najodważniejszym artystą.
Dzielił się z nami wyobraźnią i człowieczeństwem.
Ten Festiwal to wielkie święto kultury i humanizmu.
Andrzej szanował ten festiwal i był tu często obecny, zawsze sercem.
Życzę Państwu wszystkiego dobrego. Bardzo dziękuję.

Monsieur le Président, Mesdames, Messieurs,

Je suis très honorée d’être avec vous aujourd’hui à l’occasion de cet hommage consacré à Andrzej Wajda, qui nous permet de revoir L’Homme de fer ici à Cannes [après sa Palme d’Or en 1981] – et je suis heureuse de pouvoir vous adresser ces quelques mots…

Andrzej Wajda nous a quittés il y a plusieurs mois, en nous laissant une œuvre inoubliable.
Ses films nous ont beaucoup appris sur la Pologne – à nous tous, Polonais et non-Polonais.
Sans ses films et ses mises en scène de théâtre, sans ses tableaux et ses dessins, sans ses prises de position et ses articles, sans ses interventions dans le domaine artistique et le domaine social – la culture polonaise et la culture mondiale seraient beaucoup plus pauvres.
Nous constatons chaque jour douloureusement l’importance de son œuvre et la perte que représente son absence.
Il nous enseignait la beauté, l’empathie, le respect, et la compréhension de ce monde si complexe.

Il a d’autre part beaucoup contribué à la victoire de la liberté en Pologne et à la réunification de l’Europe.
Les Polonais remercient la Providence que ce soit lui qui ait pu interpréter leurs grands événements historiques et qui ait tourné des films sur Katyń, sur Solidarność et sur Lech Wałęsa. Et que ce soient son interprétation de l’histoire et son évaluation des faits qui resteront pour les générations à venir, dans la conscience des Polonais et du reste du monde.
C’est le dernier romantique polonais qui nous a quittés, ainsi qu’un grand représentant de la conscience européenne.
Jusqu’à son dernier jour, il est resté une sentinelle du grand art et de la responsabilité de l’artiste, tout en restant le plus jeune, le plus créatif et le plus audacieux des artistes.
Il a partagé avec nous toute la richesse de son imagination et de son humanité.

Le Festival de Cannes est une grande fête de la culture et de l’humanisme.
Andrzej Wajda le tenait en grande estime ; il y a souvent participé, et l’a toujours accompagné de cœur.

Je vous souhaite une bonne découverte ou redécouverte de son film.

Merci.

19
Maj
2017
07:03

KOZA, ALBO KIM JEST SYLWIA - plakat 2010

zobacz więcej zdjęć (9)

Piotra i Mikołaja - wszystkiego dobrego

A propos szalejącej wiadomości zapoczątkowanej przez prawicowe media a potem rozniesione bezmyślnie przez wszystkich innych, jakoby nasza fundacja a precyzyjnie ja Krystyna Janda, wystawiała sztukę w której mężczyzna zakochuje się w kozie i kopuluje z kozą, wiadomością wysnutą z „donosu” pani Temidy Longiny Stankiewicz – Podhoreckiej, polskiej dziennikarki i krytyczki teatralnej o prawicowych poglądach, której zresztą wylatują mole z uszu przy oglądaniu jakiegokolwiek spektaklu.
Tak więC PROTESTUJĘ!
Chodzi o klasyczny tekst Edwarda Albee’go, o czym nikt nie pisze, a warto, którego premiera odbyła się w Och-Teatrze 19 września roku Pańskiego 2010, a skończyliśmy go grać cztery lata temu. Był to spektakl wybitny, wielokrotnie nagradzany i ważny. Uczył tolerancji dla odmienności wszelkich i myślenia, i taki był powód dla którego Albee go napisał. A oto archiwalna notatka z naszej strony internetowej. Trzeba było tam zajrzeć moi drodzy. A pani Temida, jak zwykle zresztą, miała złe intencje i tylko taki cel jej przyświecał. Bardzo mi przykro. Zdumiewa mnie bezmyślność i nierzetelność dziennikarzy, którzy to powielali nie sprawdzając. Wszystcy podają że zamierzamy to wystawić. Bardzo żałuję że spektakl już nie jest grany, bo nieoczekiwanie zyskał szaloną reklamę. Był naprawdę spektaklem wybitnym, ze wspaniałymi, wstrząsająco zagranymi rolami.

Data premiery: 19 września 2010, Och-Teatr
Edward Albee
KOZA, ALBO KIM JEST SYLWIA
Tytuł oryginalny: THE GOAT, OR WHO IS SYLVIA?
Tłumaczenie: Bogusława Plisz – Góral
Reżyseria: Kasia Adamik i Olga Chajdas
Obsada: Maria Seweryn, Radosław Jamroż, Piotr Machalica, Bartłomiej Topa
Scenografia: Marta Dąbrowska-Okrasko
Asystent scenografa i kostiumografa: Małgorzata Domańska
Kostiumy: Katarzyna Lewińska
Konsultacja choreograficzna: Bartłomiej Ostapczuk
Światło: Rafał Paradowski
Muzyka: Antoni Komasa-Łazarkiewicz
Producent wykonawczy: Alicja Przerazińska
Czas trwania spektaklu 100 minut, bez przerwy

„Kim jest Sylwia, czy jest piękna?
Wszystkie k…. świata oddają jej cześć”

Skandal i tajemnica burzą szczęśliwe życie rodzinne. Martin w dniu swoich 50-tych urodzin przechodzi katharsis, które doprowadzi do tragedii.

Martin i Stevie są szczęśliwym małżeństwem. Mają osiemnastoletniego syna Billego, który jest homoseksualistą. Martin jest wybitnym architektem. Właśnie skończył 50 lat, otrzymał Nagrodę Pritzkera oraz wygrał konkurs na projekt Miasta Przyszłości. Z tej okazji jego przyjaciel Ross, który jest dziennikarzem telewizyjnym, ma przeprowadzić z nim wywiad dla TV. Podczas wywiadu rozkojarzony Martin wyznaje, że mimo olbrzymiej miłości do żony, której nie zdradził, podczas wyjazdu na wieś zakochał się w Sylvii. Zszokowany Ross w trosce o wizerunek Martina uruchamia rodzinne konfrontacje.

Zdrada, odrzucony homoseksualny syn, silna żona i konserwatywny zapatrzony w małżeństwo przyjaciel.
Kim jest Sylwia jest wyzwaniem rzuconym „społecznemu tabu”. To poruszająca, tragiczna ale i zabawna opowieść o uprzedzeniu, zrozumieniu, miłości i nienawiści.

Prapremiera sztuki miała miejsce na Brodwayu w John Golden Theatre w 2002 roku. Grana ponad 300 razy!

Originally produced on Broadway by Elizabeth Ireland McCann Daryl Roth Carole Shorestein Hays Terry Allen Kramer Scott Rudin Bob Boyett Scott Nederlander Sine/ZPI

Prawa autorskie do w/w sztuki reprezentuje w Polsce Agencja ADIT.

Uwaga! Spektakl tylko dla widzów dorosłych.

18
Maj
2017
09:38

Feliksa i Aleksandry - wszystkiego dobrego

Dziś dzielę się po prostu radością. I pozdrawiam.
Ale pogoda! Zdjęcia spod Węgrowa z wczoraj. Spotkanie z zamyślonym zającem nieprawdopodobne.

Wt, 16.05.2017 20:28

Szanowna Pani Krystyno,
przez ostatnich kilkanaście dni czas odmierzałam spektaklami w Pani teatrach. Tyle różnych życiowych burz pojawiło się na moim horyzoncie, a przyjazd do Och Teatru oraz Polonii znów okazał się antidotum na wszystko. Wprawdzie tematyka przedstawień nie zawsze była łatwa, lecz kreowała najcudowniejsze zawieje w sercu oraz myślach, stwarzała specyficzny rodzaj stabilności – że chociaż czasem w życiu nie dzieje się tak, jak sobie tego życzymy, to nieustannie mamy spektakle, podczas których ze sceny padają słowa, które chcemy, powinniśmy i musimy usłyszeć w realnym świecie, tylko nie posiadamy ku temu okazji lub odwagi.

Ponowne spotkanie z Elżbietą oraz Tonką poruszyło mnie jeszcze mocniej niż miało to miejsce podczas pierwszego wysłuchania ich historii. Ten moment, gdy wraca się do domu po „Białej bluzce” czy „Uchu, gardle, nożu” z huczącą od myśli głową jest bezcenny. Powroty do przedstawień już widzianych pokazują mi, że to, czego mnie Pani uczy poprzez swoją pracę nie idzie na marne, że nie odczuwam słomianego zapału do tego, by stawać się lepszym, mądrzejszym, pełniejszym empatii człowiekiem. Jest to coś znacznie trwalszego, wartego ciągłej pracy nad sobą. Jak i czym za to Pani podziękować? Mam jedynie wdzięczność, podziw, swoją obecność na widowni oraz otwarte na oścież serce, gotowe przyjąć kolejne teatralne wrażenia.

14 maja moje premierowe zetknięcie z „Boską!”. Cóż to był za wspaniały ładunek wzruszeń, radości, wiary. Usłyszenie takiej „Habanery” było warte wszystkiego. Wciąż układają się we mnie emocje „zebrane” podczas spektaklu i jestem ciekawa, co z tej układanki wyniknie oraz przeszczęśliwa, że udało mi się zobaczyć to wyjątkowe przedstawienie. Bardzo proszę pozdrowić pozostałą część obsady i podziękować za podarowanie szerokiego wachlarza uczuć, który w gorszych chwilach będę rozkładać, bo kiedy priorytetem jest bycie realistą, przekonanie, że marzenia są równie ważne (a może i ważniejsze?), stanowi nieoceniony skarb. Obserwując Państwa grę tego wieczoru, tak pełną energii, pasji, miałam poczucie, że jestem w tym miejscu, w którym być powinnam. A Państwa ‚ugotowanie’ w II akcie – cudne!

Zaś kilkadziesiąt minut temu wróciłam do domu po granych w Szczecinie „Piosenkach z teatru” i jest mi po prostu fantastycznie. Tyle muzycznego entuzjazmu otrzymałam ze sceny od Pani oraz muzyków! Zeszłego lata spontanicznie pojechałam po raz pierwszy na ten koncert do Świnoujścia. Zarówno wtedy, jak i dziś byłam oczarowana nie tylko utworami, ich interpretacją, ale także sposobem, w jaki opowiadała Pani o Osieckiej i Młynarskim – tyle w tym zawarte jest szacunku, miłości, ciepła… Słuchanie Pani wspomnień, anegdot oraz żartów zawsze zostawia trwałą lekkość w duszy, aż chce się powiedzieć: „Chwilo, jeżeli nie możesz trwać, wracaj w pamięci jak najczęściej”. Dzisiejszy bis był cudowną niespodzianką i cieszę się, że publiczność tak gorąco Państwa przyjęła. Po usłyszeniu przepięknych tekstów, każde określenie wydaje się być niedoskonałe, dlatego napiszę po prostu – dziękuję za ten ważny, wzruszający oraz budujący wieczór.

Pani Krystyno, raz jeszcze po obejrzeniu Pani spektakli wyszłam z teatru z poczuciem, że m.in. dzięki nim świat staje się piękniejszy i lepszy oraz umocniona w przekonaniu, że sztuka jest tym wyborem, którego zawsze warto dokonać. Bardzo za to dziękuję. Mam czasem wrażenie, że gdy dookoła pojawiają się podziały, Pani sztuki potrafią scalić rzeczywistość. Nawet jeżeli jej łączenie jest chwilowe, warto w tym momencie być, przeżywać go, celebrować i dążyć do tego, by wynieść z niego coś istotnego.

Życzę dużo zdrowia, spokoju oraz spotykania ludzi patrzących na świat z miłością, mądrością, szacunkiem i życzliwością. Oby z każdym dniem jeszcze mocniej jaśniał błysk w oku oraz niepowtarzalny, pełen ciepła uśmiech na Pani twarzy, który tak kochamy i aby była Pani tak beztrosko szczęśliwa, jak w trakcie owacji po zakończeniu „Boskiej!”.

Pozdrawiam śpiewająco i przesyłam morze serdecznych myśli. Jak zawsze otulona przez Panią najpiękniejszymi emocjami

Aleks

PS. Jestem Pani wdzięczna za poświęcenie mi chwili pod Polonią przed majowym „Uchem, gardłem, nożem” i za możliwość osobistego powiedzenia „Dziękuję” – słowa, które nabrało dla mnie jeszcze szczególniejszego znaczenia, gdy wywołało u Pani wyjątkowy uśmiech.

17
Maj
2017
05:50

Weroniki i Sławomira - wszystkiego dobrego

Wczoraj przed Koncertem Piosenki z Teatru w Filharmonii szczecińskiej. Od lewej Adam Lewandowski, Marek Wroński , Andrzej Łukasik, Wojciech Borkowski. Tyle lat razem!
Oni mówią – śpiewaj na stojąco, nie na siedząco, lepiej brzmisz. A ja – a może bym jednak siedziała?
Dobrego dnia.

16
Maj
2017
15:10

Andrzeja i Wieńczysława - wszystkiego dobrego

Oto poranne smsy
12:54 Wszystkiego dobrego z okazji dnia mamy, mamo!
12:57 A, to dopiero za 10 dni, zignoruj poprzednią wiadomość 🙂

I dla Państwa życzenia równie miłego dnia.

15
Maj
2017
22:08

Upadłe anioły

zobacz więcej zdjęć (8)

Zofii i Jana - wszystkiego dobrego

Co się dzieje! Ile się dzieje! Zawrót głowy. Tracę oddech. Jutro Szczecin-Koncert. Pojutrze – Biała bluzka -spektakl zamknięty. Piątek Gdańsk – spotkanie zamknięte. Sobota – Cannes. W teatrach próby. Dziś Zofii – wszystkim Zofiom najlepsze życzenia, Zosi Merle szczególne.
Dziś w Och-Teatrze fenomenalny koncert Piotra Machalicy – MŁYNARSKI, w Teatrze Polonia – Andrzej Grabowski – JESIENIN. We Wrocławiu – UPADŁE ANIOŁY.

15
Maj
2017
06:25

BOSKA! 10 lat od premiery-14.05.2017

zobacz więcej zdjęć (62)

Zofii i Jana - wszystkiego dobrego

10 lat grania BOSKIEJ! 240 spektakli, w tej samej obsadzie, premierowej co się w teatrach nie zdarza, jak zaznaczył Andrzej Domalik-reżyser i w tych samych nieprzerabianych kostiumach, jak powiedział Wiktor Zborowski publiczności. Tu wszyscy i ze sceny i zza kulis.
Dziękujemy.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.