10
Kwiecień
2002
00:00

Michała i Makarego - wszystkiego dobrego

10 kwietnia

Ten dzień upłynął mi na zwiedzaniu i zachwytem nad tym, jak mnie przeprowadzili w hotelu. Otóż, podczas kiedy ja szukałam Pinakoteki i chciałam trafić na Biennale Sztuki Współczesnej, zaczął cieknąć kran w moim pokoju hotelowym i zalało łazienkę. Kiedy doszłam do hotelu, okazało się, że mieszkam w innym pokoju i że mnie przeprowadzono pod moją nieobecność. Zdumiona poszłam do nowego pokoju i usiadłam z wrażenia, ponieważ absolutnie każda rzecz, każdy przedmiot, każda karteczka i szczegół się zgadzał. Kolejność, w jakiej wisiały rzeczy w szafie, konfiguracja kremów i tubek w łazience przed lustrem, układ karteczek i notatek na biurku. Zdumiewające, jestem pewna, że żeby dokonać tak precyzyjnego przeniesienia o dwa pietra niżej trzeba było najpierw zrobić fotografie niedbale rzuconych rzeczy a potem to wiernie odtwarzać. No chyba, że pokojowa była geniuszem o fotograficznej wręcz pamięci.

Wyrzucając do nowego kosza, w nowym pokoju, stary papier zmięty w kulę, porzucony na telewizorze i przeniesiony w tym samym charakterze na nowy telewizor, wciąż nie mogłam ochłonąć ze zdumienia i zachwytu.

Nocą ktoś przy stole opowiedział wstrząsającą historię o żydowskiej rodzinie  z warszawskiej Pragi, rodzinie, która – spakowana na emigrację – mieszkała nierozpakowana do niedawna, i tak umarli, nie rozpakowawszy się, ponieważ w dzień planowanego wyjazdu rano ich syn, zakochany w jakiejś dziewczynie, zrozpaczony rodzinną decyzją czy koniecznością wyjazdu z Polski, skoczył z okna i zabił się u stóp matki, wyrzucającej ostatnie przed wyjazdem śmieci. Nie wyjechali nigdy, zostali, nigdy się nie rozpakowali, tak tutaj umarli pogrążeni, od momentu śmierci syna, w bólu. Bałam się potem, że znów nie zasnę.

Zdjęcia chłopca śpiącego rano na ulicy:

09
Kwiecień
2002
00:00

Marii i Marcelego - wszystkiego dobrego

8, 9 kwietnia celowo powtórzony

Te dwa dni zajęło nam przygotowanie spektaklu  Noc Helvera przywiezionego na Festiwal. Próby, dekoracje wykonane na miejscu i światła, a potem spektakl. Wszystko dobrze. Oprócz dziwnych kolorów, na jakie były pomalowane nasze meble przez miejscową panią scenograf, wszystko dobrze, łącznie z napisami, które widownia cały czas śledziła podczas naszego grania, żeby zrozumieć, o co chodzi, mimo że podobno czasem napisy spóźniały się lub przyśpieszały o kilka zdań. Podobno mimo to było dobrze, a nawet bardzo dobrze, a dodatkowo wszyscy wszystko zrozumieli. Mnie, przez cały wieczór krytycy i przedstawiciele publiczności brazylijskiej wyjaśniali, że ich zachwyt polega głównie na tym, że żadna aktora o mojej sławie i statusie, jak to nazywali, żadna więc wielka, jak to nazywali, brazylijska aktorka, nie przyjęłaby i nigdy w życiu nie zagrała takiej roli… że niby mnie Sławek Pacek jako Helver bije, poniża, i wchodzę pod stół, i mówię mało. Dużo mniej niż on. Na tym głównie polegał ich niewysłowiony zachwyt, naprawdę, że w ogóle zgodziłam się przyjąć i zagrać tę rolę, a pijąc wino stukali się ze mną kieliszkami i życzyli, żebym się nigdy nie zmieniała i nigdy, ale to przenigdy, nie porzuciła mojej skromności i służby sztuce. A potem, albo jednocześnie, po cichu, na ucho mówili, że skromność skromnością, ale powinnam mieć własną salę w Warszawie, bo tu w Sao Paulo dużo gorszych aktorek, i o mniejszej sławie, ma. Chyba z dziesięć ich takie własne sale ma. Więc bez przesady…

08
Kwiecień
2002
00:00

Dionizego i Januarego - wszystkiego dobrego

8, 9 kwietnia

Te dwa dni zajęło nam przygotowanie spektaklu  Noc Helvera przywiezionego na Festiwal. Próby, dekoracje wykonane na miejscu i światła, a potem spektakl. Wszystko dobrze. Oprócz dziwnych kolorów, na jakie były pomalowane nasze meble przez miejscową panią scenograf, wszystko dobrze, łącznie z napisami, które widownia cały czas śledziła podczas naszego grania, żeby zrozumieć, o co chodzi, mimo że podobno czasem napisy spóźniały się lub przyśpieszały o kilka zdań. Podobno mimo to było dobrze, a nawet bardzo dobrze, a dodatkowo wszyscy wszystko zrozumieli. Mnie, przez cały wieczór krytycy i przedstawiciele publiczności brazylijskiej wyjaśniali, że ich zachwyt polega głównie na tym, że żadna aktora o mojej sławie i statusie, jak to nazywali, żadna więc wielka, jak to nazywali, brazylijska aktorka, nie przyjęłaby i nigdy w życiu nie zagrała takiej roli… że niby mnie Sławek Pacek jako Helver bije, poniża, i wchodzę pod stół, i mówię mało. Dużo mniej niż on. Na tym głównie polegał ich niewysłowiony zachwyt, naprawdę, że w ogóle zgodziłam się przyjąć i zagrać tę rolę, a pijąc wino stukali się ze mną kieliszkami i życzyli, żebym się nigdy nie zmieniała i nigdy, ale to przenigdy, nie porzuciła mojej skromności i służby sztuce. A potem, albo jednocześnie, po cichu, na ucho mówili, że skromność skromnością, ale powinnam mieć własną salę w Warszawie, bo tu w Sao Paulo dużo gorszych aktorek, i o mniejszej sławie, ma. Chyba z dziesięć ich takie własne sale ma. Więc bez przesady…

07
Kwiecień
2002
00:00

Donata i Rufina - wszystkiego dobrego

7 kwietnia

Koncert inaugurujący Festiwal Sztuki Polskiej, na który wszyscy przyjechaliśmy. Świetny koncert. Świetny. Drę się brawo jak opętana. Ale prezydent Kwaśniewski, który, niespodziewanie dla nas zresztą, jest na sali, i siedzi tuż za mną w towarzystwie prezydenta Brazylii, krzyczy głośno także.

Na scenie Orkiestra pod dyrygenturą Pana Marka Mosa, Krzysztof Knittel, Tomasz Stańko, Leszek Możdżer grali świetnie ułożony program, złożony z kompozycji polskich i brazylijskich. Mnie szczególnie przypadł do gustu Henryka Mikołaja Góreckiego koncert na fortepian i orkiestrę. Byłam zachwycona, nie tylko ja, cała sala. Podczas nocnej już kolacji uświadomiłam sobie, że na pewno nie jestem gentelmenem. Rzucałam się na jedzenie, mówiłam cały czas o sobie i nie dawałam ludziom dojść do głosu. Ohyda. Zasypiając myślałam, że nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, że mogę liczyć tylko na wyrozumiałość i dobre wychowanie innych.

06
Kwiecień
2002
00:00

Celestyna i Wilhelma - wszystkiego dobrego

6 kwietnia

W hotelu w Sao Paulo, w upalnym powietrzu nie mogę spać i nerwowo szukam na wszystkich programach telewizyjnych seriali brazylijskich. Nie ma żadnego. Same zapłakane, zakrwawione dzieci, jakieś potyczki, wybuchy, potem okazuje się, że to obok, w Wenezueli.

Zasypiam i budzę się już prawie w południe, zlana potem od snu, który mnie przeraził. Byłam w nim dziennikarką telewizyjną, spotkałam nędznego, wychudzonego Żyda, który chyłkiem przemyka się pod jakąś ścianą. Kiedy mnie mija, ktoś z ekipy telewizyjnej zabija go strzałem z pistoletu. Odwracam się i wściekła krzyczę, że szkoda, że go zabił, bo chciałam z nim zrobić wywiad, a teraz jest za późno. Budzę się przerażona i głodna.

Dzwonią do mnie, że jest niedziela, wszyscy idą na targ antyków, każą schować do sejfu hotelowego pierścionki, kolczyki, pieniądze, paszport, właściwie wszystko, i nie oddzielać się od grupy, bo mogę się obudzić jutro na przystanku autobusowym bez nerki, bo kradną też narządy do przeszczepów. Ale ja zadowolona, że nie żyję w moim śnie, postanawiam zignorować wszystkie ostrzeżenia, myśląc sobie… a kto by zresztą chciał taką starą nerkę jak moja?… A poza tym, co oni opowiadają za bzdury! Nie byli u nas na Stadionie Dziesięciolecia na targu! Tam mi prawie urwali uszy z kolczykami.

Na targu jest bosko, bosko!!! Żałuję, że nie mam ze sobą aparatu fotograficznego, bo natykam się na bardzo starą i piękną rzeźbę przedstawiającą starego, błękitnego clowna. Stoję i zachwycam się nim długo, bo chcą za niego 6 tysięcy dolarów, a ja go w miedzyczasie pokochałam.

Pan Namysłowski z żoną oddalają się od naszego kierowcy i grupy, i idą w całkiem jakąś inną stronę.

Wszyscy Brazylijczycy są nadzwyczajnie mili i przyjaźni, uśmiechnięci. Myślę sobie… o, przeżyję tydzień bez agresji, jak wspaniale…

Po powrocie do hotelu długo sprawdzam, czy spuszczana woda w sedesie i umywalce kręci się zlatując rzeczywiście w odwrotną stronę niż na naszej półkuli, ale nie dochodzę do żadnego wniosku. Nie można właściwie stwierdzić, w którą stronę się kręci.

Wieczorem jesteśmy zaproszeni na kolację do państwa Bukowińskich. On, pan Andrzej, jest najbardziej chyba uhonorowanym nagrodami reżyserem filmów reklamowych na świecie. Ma słynnych statuetek chyba ze 27. Jestem tak zachwycona nimi, ich domem, reklamówkami, które oglądamy na video, i ogrodem, że umieram ze szczęścia. Po raz kolejny u państwa Bukowińskich mam refleksję dotyczącą stylu życia. Chyba największą sztuką w życiu jest umiejętność eliminacji przedmiotów w najbliższym otoczeniu. Jakie to trudne. Szczególnie dla nas, po latach socjalizmu. Ta chęć posiadania. Ta miłość do przedmiotów. Nawyk zbierania, zagracania, kolekcjonowania. Eliminacja i wybór, nieposiadanie tysiąca drobiazgów to wielka sztuka. Czystość przestrzeni, w której się żyje. Z zazdrości, co chwila umieram. Z zazdrości o oszczędność i prostotę stylu życia.

Gospodarze pozwalają mi zrobić kilka zdjęć.

Dom Andrzeja

Ja w domu Andrzeja

Pomarańcze

05
Kwiecień
2002
07:48

Ireny i Wincentego - wszystkiego dobrego

5 kwietnia 2002, piątek, 07:48

Ireny, Julianny, Wincentego – wszystkiego dobrego.

Irena, znów Irena, dziś Irena jest zdecydowanie seledynowa i zdecydowanie to nie jest dla niej dobry dzień, no ale co robić.

Julianna, tak częsta w innych językach, w Polsce występuje rzadziej, a przecież połączenie Julii i Anny jest takie ładne.

Wincenty, Wicek, zestarzał się i stracił animusz, którego mu nie brakowało w młodości.

Nic mnie tak nie wkurza jak ten festiwal przepisów kulinarnych we wszystkich mediach. Nie można otworzyć gazety, radia czy telewizora, żeby ktoś nie pichcił, barzył, gotował, smażył, oblizywał palców i nie wychwalał jakiegoś dania. A dosyć tego żarcia!

Do tego, nie ma to nic wspólnego z żadną sztuką kulinarną, umiejętnością odżywiania się, czy choćby kulturą jedzenia czy codziennego życia. Te słoniny, smażone cebule, te kartofle serem łączone, te klopsy, zasmażki, sosy, kotlety, śmietany, ta ciężka, niezdrowa kuchnia. To smażenie, pichcenie, wypieki. Namawianie ludzi do jedzenia i to do takiego jedzenia. To zbrodnia. To okropne.

Jesteśmy wszyscy za grubi, ciężcy, mamy kłopoty gastryczne, nie ruszamy się, nie wietrzymy pomieszczeń, palimy papierosy, lub palą je obok nas, nie pierzemy ubrań, bo większość z nich musi być prana w pralniach, żeby wyglądały dobrze, w związku z tym nosimy ciemne i po prostu ich nie pierzemy w ogóle, mieszkamy w gorących, zakurzonych, suchych pomieszczeniach, psują nam się zęby i oczy i…… żremy…. Niektórzy byle co, za to dużo, a inni te pomysły.

Mam dwa ogrodowe, takie żyjące na zewnątrz, psy. Dwie suki. Ritę i Gretę. Dwie gwiazdy hollywoodzkie. Matkę i córkę. Matka, wzięta ze schroniska dla zwierząt, jako dorosły już pies, ze wszystkimi możliwymi chorobami, od gronkowca przez choroby skóry i sierści aż do konieczności przeprowadzenia poważnej operacji cysty czy czegoś tam, leczona latami i dziś już stara, jest – uśmiechnięta, szczuplutka, ma cudną lśniącą sierść, biega jak sarenka, ma wszystkie zęby i w ogóle wygląda zachwycająco, czuje się dobrze, zawsze dobrze, i taki ma nastrój, a lekarz, który ją przed laty operował, nie może się nadziwić, że ona wciąż żyje i to tak żyje. Jej córka, co najmniej sześć lat od niej młodsza, urodzona już u nas, jest – przeraźliwie gruba, smutna, powolna, osiwiał jej pysk, pokłada się wiecznie pod krzakami w ogrodzie, a każde jej podniesienie się z ziemi to ciężkie zadanie, nie biega w ogóle, chodzi z opuszczoną głową umęczona, i tylko co jakiś czas kogoś złośliwie ugryzie, bo ma do tego niedobry charakter. Dlaczego? Bo za dużo żre… Bo jej matka, czyli Rita, zawsze jej pierwszej oddawała miski, obie, i swoją, i jej, do dyspozycji, bo przynosiła jej najlepsze kąski, bo nigdy nie była łakoma i łapczywa w przeciwieństwie do córki i je właściwie minimalne ilości, naprawdę mało. Za to córeczka, czyli Greta, cały dzień stoi w progu domu, a raczej leży w drzwiach i piszczy błagając o smaczne kęski, za skórkę z kurczaka oddałaby życie, i godność za cukierka, i kiedy dostaje smakołyki nie wie jak je zjeść, bo jeden trzyma w pysku a inne przydeptuje łapami, żeby jej nikt nic nie zabrał. Wiecznie jest chora, coś jej dolega, sama pewnie nie wie co, bo z tej otyłości także wolniej myśli, a raczej w ogóle nie myśli. Ma kłopoty ze wzrokiem, słuchem, sierścią i urodą. Lekarz załamuje nad nią ręce. Przysięgam. A wszystko za sprawą jedzenia. Dostają jeść to samo, tylko że jedna je dużo a druga mało.

Ludzie!!! Jedzcie mniej!!! Człowieku!!! Zastanów się!!! Krzyczę to także do siebie!!!

I nie oglądajcie tych gazet, programów telewizyjnych i tych zdjęć, to wszystko trucizna. Trucizna!!! 

No i tą uroczą refleksją żegnam się z Wami do przyszłego poniedziałku, czyli do 15 kwietnia. Jadę sobie do Brazylii, jak tylko zagram jeszcze raz, dziś wieczorem Virginię... I dziś nic nie jem. Tylko kęs czegoś lekkostrawnego, jak poczuję głód. I tylko wtedy.

Żebyście wiedzieli, jakie pąki mają kasztany w moim ogrodzie a jakie małe, świeżo-zielone listki mają inne drzewa, to byście zwariowali! A zresztą! Biegnę fotografować. Zobaczcie! 

Bez

Drzewo bzu

Fiołki

Kasztan

Wiśnia ozdobna

Dobrego dnia.

5 kwietnia

Dzień wyjazdu. Rano przed odlotem, a raczej o świcie, biegnę do ogrodu, bo zakwitły ozdobne drzewa i pojawiły się pąki na krzakach orchidei. 

W samolocie zaprzyjaźniam się z Izą Cywińską, okazuje się, że mamy sobie wiele do powiedzenia, że dużo spraw nas obie łączy. Myślimy na tematy związane ze sztuką, teatrem, środowiskiem, częstokroć identycznie, i podobają nam się, uważamy za wartościowe, te same rzeczy. Iza mówi mi, że była pewna, że jestem zarozumiała i napuszona, a okazuje się, że zupełnie nie… Myślę o tym jakiś czas zaskoczona i dochodzę do wniosku, że jestem zarozumiała i napuszona, i w ogóle okropna, i postanawiam to zmienić.

W przerwie lotu do Brazylii, w Amsterdamie, mamy cztery godziny czasu. Wychodzimy całą grupą do miasta. Chcemy napić się kawy, wszędzie, w każdej kawiarni są zepsute ekspresy i dziwią się, że nie chcemy palić marihuany, a na wieść o herbacie z mlekiem nie rozumieją już nic. Dookoła nas snują się ludzie poranni, trochę nahajowani, zapuchnięci, z czerwonymi załzawionymi oczami. Staruszki i staruszkowie zmarznięci i niechętni tej porze dnia. Wszyscy lekko nieprzytomni. Jest za rano. Wreszcie dopadamy jakąś zapyziałą kawiarnię, gdzie pan z obrzydzeniem robi nam kawę, herbatę, upewnia się z niedowierzaniem, że nie chcemy nic zapalić, i nie ma wydać. Koło mnie siedzi pan Mirosław Bałka, co jego rzeźby są we wszystkich muzeach świata, tak mi mówią, po cichu, na ucho, żebym wiedziała, z kim rozmawiam tak zawzięcie.

Mówią, że powinniśmy obejrzeć szybko Rembrandta, ale wracamy na lotnisko i jakimś wielkim samolotem, wypełnionym także małymi dziećmi, lecimy dalej. Przed nami 13 godzin lotu i rozmowy, rozmowy, rozmowy… Pan Stańko ma najlepsze miejsce i może wyciągnąć nogi. Ja pytam, czy widzieli jego trąbkę, mówią, że widzieli, że trąbka leci z nami, żebym się nie denerwowała.

W hotelu, już w Sao Paulo przywitał mnie wywiad ze mną na pierwszej stronie brazylijskiej gazety, w którym coś się mądrzyłam, co było zapisane po portugalsku, ciekawe co, bo wywiadu udzielałam po francusku, przez telefon, siedząc u fryzjera, który nie wyłączył suszarki do włosów. Do wywiadu było dołączone moje zdjęcie z liceum. Bałam się, że rano nikt mnie z miejscowych nie pozna, a nawet jeśli, to będą rozczarowani.

04
Kwiecień
2002
06:50

Wacława i Izydora - wszystkiego dobrego

4 kwietnia 2002, czwartek, 06:50

Benedykta, Izydora, Wacława – wszystkiego dobrego.

Oj, Panowie, wszystkiego dobrego, choć jesteście strasznie niedobrani.

Benedykt kojarzy nam się z benedyktyńską pracą i trudno, nie można na to nic poradzić, nawet, jeśli byłby Benkiem. Izydor jest łatwowierny, staromodny, zasadniczy i uwielbia tiulowe firanki. W związku z tą słabością żona robi z nim co chce, i jak ten się odważy odezwać, mówi: Ty bądź cicho!

Wacław jest dla mnie uwielbianym aktorem – Wacławem Kowalskim, indywidualnością i talentem na miarę światową, wszędzie gdzie indziej miałby serię filmów specjalnie dla niego zrobionych, show we wszystkich telewizjach, otaczałoby go uwielbienie, kasa i luksus. Byłby szefem imperium na nim zbudowanym, a tu przeżył podobno tragiczne życie i zakończył je samobójstwem. Tak mi się wydaje i obym się myliła!

A ja Wam tylko napiszę tyle, że wczorajszy dzień spędziłam w domu, sama z dziećmi, z powodu rodzinnego pogrzebu, na który pojechały ciocia z mamą. Gotowałam obiad, odbierałam telefony i zmieniałam głos udając, że to nie ja, i kłamiąc, że nie wiem gdzie jestem, zupełnie nie wiem, i co więcej – nie wiem, kiedy wrócę i czy w ogóle wrócę. Czytałam a raczej smakowałam jak cukierek, jak rozkosz, książkę Giuseppe Tomasi di Lampedusy „Szekspir” i zamarzyłam przeczytać Sonety Szekspira a zwłaszcza 40-ty, i „Pieśni” Leopardiego. Jadłam winogrona z francuskimi i włoskimi serami, co zostały ze świąt, cukierki z likierem, popijałam nalewką w kilku rodzajach i rozmawiałam z dziećmi. Koty łaziły mi po głowie, pies spał oparty z całej siły o moje nogi i drżał nie mogąc uwierzyć, że jest tak fajnie. Wymyśliłam kilka rzeczy prostych a cieszących duszę. Nie zadzwoniłam do jednej pani, co musiałam i też dobrze.

A dodatkowo cały dzień obserwowałam z telewizją bandytów, którzy okradli bank w Niemczech, i razem z dwiema zakładniczkami, samochodem uciekali przez Polskę na Ukrainę, konwojowani przez całą polską policję, i cały czas martwiłam się o te dwie kobiety zakładniczki, myślałam co one muszą przeżywać i cieszyłam się, że nie jestem zakładniczką dla nikogo.

Dziś pracuję cały dzień, od ósmej do północy, w trakcie którego to ciągu gram Virginię, jutro też nie lepiej. A pojutrze o świcie wylatuję do Brazylii zagrać w Sao Paulo Noc Helvera i wrócić za tydzień. Będę w powietrzu w samolocie czytała sonety Szekspira i piła szampana ze strachu. Wolałabym pojechać zagrać coś do na przykład Kielc albo Częstochowy. Pierwszy raz w życiu przyszło mi do głowy, żeby napisać testament. Ale nie napiszę i może to błąd.

Dobrego dnia.

03
Kwiecień
2002
07:52

Ryszarda i Pankracego - wszystkiego dobrego

3 kwietnia 2002, środa, 07:52

Ireny, Pankracego, Ryszarda – wszystkiego dobrego.

Irena, jest jednym z moich ulubionych imion. Irena zawsze jest skromna, cicha pracowita, uśmiechnięta. W ciągu dnia uczesana w fale, we fiołkowym fartuszku, jeśli w kuchni, wieczorem ma elegancką suknię w dekolt w duży szpic, na plecach także, i perły, perły, perły. Na Irenę często wołają Irka lub Rena, co jest trochę mniej eleganckie, ale równie ładne. Irena to kobieta z międzywojennej Polski, z polskiego dwudziestolecia, przewracająca tomiki poezji w wolnych chwilach, prenumeruje Kuriera Warszawskiego i hoduje z namiętnością geranium. Trzyma w oszklonej bibliotece z książkami flakon ulubionych perfum a pierścionki zakłada na gipsową rączkę stojąca przed lustrem, aby ich nie zgubić, tam też – na tę rączkę –  wiesza perły, kiedy je zdejmuje.

Pankracy to nie pies. To postać z Nieboskiej Komedii.

Ryszard to mój ojciec. Dziś jego imieniny. Wieczorem pojadę na jego grób. Ryszard, choć to imię waleczne budzi we mnie tkliwość. I wciąż od jego śmierci przypominam sobie o nim nowe rzeczy. Zdumiewająco często o nim myślę; kiedy żył, nie myślałam, że zajmie tak wiele czasu i miejsca w mojej wyobraźni i samotności. Dużo rzeczy, które dziś wiem i czuję na jego temat, powstały w mojej wyobraźni i nie odróżniam ich od prawdy. To miłe, bo domyślam go sobie bardzo ładnie.

Barany, dziś przestrogi dla Was.

  • Nie bądź tak gorący i pobudliwy – czasem warto zakończyć sprawę zanim zacznie się następną.
  • Szczerość to piękna cecha, podobnie jak spontaniczność, ale należy być ostrożnym i moment pomyśleć zanim się stanie. Możesz szczególnie dla nieznajomych okazać się mało delikatnym.
  • Szybkość twojej reakcji może wykończyć przeciwnika, ale twoją rodzinę doprowadzić na skraj nerwicy.
  • Gdybyś na dłużej umiał zachować zapał i energię, zdobywałbyś, co roku nowe kontynenty. Spróbuj łagodzić i pielęgnować swój temperament.
  • Nie martw się, że nie wszystkim podoba się twoja naturalność, zastanów się jednak, czy nie brakuje ci dystansu do życia i czy nie przesadzasz z ignorowaniem norm współżycia i zasadami ogłady towarzyskiej.
  • Wchodzisz czasem innym na głowę. Uważaj, nie przesadzaj.
  • Weź pod uwagę, że metody harcerskie i wojskowe nie zawsze nadają się do organizowania pracy i życia w wieku dojrzałym. (Cały czas, jak tu teraz piszę, chodzi po myszce od komputera biedronka, staram się jej nie strącić i nie przestraszyć)
  • Staraj się wytracić siły, energię i złość w sporcie lub jakichś zajęciach fizycznych, inaczej otoczenie zbyt odczuje twoje słowo a nawet pięść.
Piszę to z niepokojem, mimo że dwoje z moich dzieci to Barany. Baran to mój ulubiony znak. Nigdy nie zdarzyło mi się nie dogadać z Baranem. Ale wiele z tych przestróg wydaje mi się trafnych.

Dobrego dnia. Przesyłam Wam moją forsycję.

02
Kwiecień
2002
07:06

Franciszka i Władysława - wszystkiego dobrego

2 kwietnia 2002, wtorek, 07:06

Franciszka, Urbana, Władysława – wszystkiego dobrego. 

Franciszek to piękne imię, mamy z nim wiele świetnych konotacji. Święty Franciszek jest jednym z najulubieńszych świętych, w Polsce to imię zyskało popularność na nowo i ja sama znam ze czterech małych Franków, choć tak naprawdę to imię ma urodę nie zdrabniane.

Urban jest imieniem papieży, tak się przyzwyczailiśmy, no i nazwiskiem jednego świntucha, skandalisty pożal się Boże, ale o tym nie warto….

Władysław to imię dumne i piękne. Strasznie spostponowane przez pijaków. Jak myślisz o jakiejś hulance to słyszysz Właaadeeeek! No, ale trudno, wódka deformuje wszystko. Władysław to imię mężczyzny zdecydowanego i surowego, a jednocześnie delikatnego i czułego. Ma słabość do kobiet i łzami można wiele zdziałać, choć traktuje kobiety trochę jak takie puszyste króliczki do głaskania, boi się, żeby nie stracić palca lub ręki od ich ostrych ząbków.

No i po… już po. Zabieramy się znów do pracy, choć lekko straciliśmy świadomość, po co, i wiarę w celowość. No, ale tak zawsze jest z przerwami, podczas których z konieczności zastanawiamy się nad wszystkim i przede wszystkim „łapiemy” dystans. Po chwili namysłu, z oddalenia, tracimy już emocje. O ile praca wywołuje w nas emocje, ale jest wielu, w których wywołuje. Szczęśliwie, jeśli sama praca a nie stosunki w pracy. To gorzej. Tym współczuję serdecznie.

Święta Wielkiej Nocy, Zmartwychwstania, prowokują do „nowego”, „innego”, „na nowo”, „zmienionego”, do podejmowania postanowień o zmianach, do nowego życia, sposobu myślenia, zmiany dróg. Może Wam jest właśnie coś takiego potrzebne? A każdemu jest potrzebne! I może zróbcie to dziś?

Ja postanowiłam coś zmienić, coś dla mnie naprawdę istotnego. Ale nie powiem, co to jest, bo trochę się wstydzę i jestem pewna, że byście się śmiali.

W święta przeczytałam „Labirynt” – książkę, pamiętnik, impresje z życia, Krystiana Lupy. Zdumiewająca książka, zupełnie nie budzi ludzkich uczuć, wszystko się zgadza z wyjątkiem tego, nieprawdopodobne. Jednocześnie, chwilę po niej przeczytałam właśnie wydane opowiadania Stachury, książkę w paradoksalny sposób podobną, ta jak woda źródlana, prosta, ludzka, wzruszająca, a o tym samym i z równie skomplikowaną narracją. Bardzo ciekawe doświadczenie.

Dobrego, pięknego dnia wiosennego. W nowym życiu. W nowym postanowieniu, w nowej sytuacji.

01
Kwiecień
2002
08:42

Zbigniewa i Grażyny - wszystkiego dobrego

1 kwietnia 2002, poniedziałek, 08:42

Grażyny, Hugona, Zbigniewa – wszystkiego dobrego.

Grażyna – jak mówi moja książka – dzielna, ambitna, dobrze sobie radzi w trudnych sytuacjach. Altruistka (przeciwieństwo egoizmu), skłonna do pomagania tym, którzy potrzebują wsparcia. Zaradna, rozsądna i obowiązkowa. Otwarta, asertywna. Wyrozumiała dla słabości własnych i cudzych. Czasem bywa łakoma, ceni też sobie przyjemności życia. Tak, takie Grażyny znam. Wszystkie, które znam, są „do dyspozycji” w każdej chwili, łatwo się z nimi dogadać. Lubię Grażyny. Ale Grażyna to dla mnie przede wszystkim „Grażyna” Mickiewicza, i to imię od tej chwały się dla mnie nigdy nie uwalnia.

Hugon – mrocznie patrzy w zachmurzony krajobraz.

A Zbigniew nie pcha się tam gdzie go nie chcą. 

Dziś lany poniedziałek i prima-aprylis razem. Lany poniedziałek to dzień, w którym od lat nie ruszam się z domu, aby nie zetknąć się z chamstwem przyzwolonym, a dnia 1 kwietnia zawsze się obawiałam. Jakoś tak się składało, że żarty wymyślane w mojej rodzinie były zawsze katastrofami. A to dziadek oszukiwał babcie, że zostaliśmy okradzeni nocą, albo że zalały się piwnice i trzeba natychmiast wstawać i ratować, co się da. Ktoś krzyczał pożar, albo coś równie przyjemnego. Jako dziecko wierzyłam początkowo we wszystko i boleśnie a nie radośnie przeżywałam wyjaśnienie, że to tylko żart. Jakoś w moim życiu rzadko zdarzał się żart miły i zabawny, a jeśli już, to strasznie pretensjonalny lub tak nieprawdopodobny, że od razu wiedziałam, iż to nie może być prawda. A może to wina mojego charakteru i jakoś nigdy nie mogłam uwierzyć od razu w szczęście czy nawet szczęśliwe zrządzenie losu.

Jednym z większych rozczarowań młodości primaaprilisowych był żart, jaki zrobiła mi siostra mówiąc, że chłopak, w którym się kochałam potajemnie, co ta odkryła pewnego dnia, dzwonił i przyjdzie do nas właśnie w prima-aprylis. Czekałam w ciszy i nadziei cały dzień, aż uświadomiłam sobie, że to żart. Pamiętam ten dzień jako bolesne i w jakimś sensie okrutne przeżycie. Od tej chwili nigdy nie zakochałam się nigdy nieszczęśliwe. Założyłam na uczucia blokadę, na takie niepewne wypadki miłosne, niepewne lokaty uczuć, tak wtedy bolało.

Pamiętam też jak jedna z moich kuzynek, siedemnastoletnia wtedy, jako żart prima-aprylisowy zawiadomiła rodziców, że jest w ciąży. No uroczo.

A propos: Blondynka prosi w aptece o test ciążowy. Kiedy go dotrzymuje, pochyla się do okienka i szeptem pyta panią magister: – Czy te pytania tam w tym teście są bardzo trudne?

Zamieszczam rysunek mojej wnuczki, dlatego że wciąż i na nowo zachwyca mnie dziecięce poczucie harmonii i odwaga. A także, dlatego że potem razem z naszymi naukami, doświadczeniami życiowymi, jakie przychodzi im przeżyć, rysunki dzieci stają się ostrożniejsze, mniej kolorowe, dużo bardziej konwencjonalne. Szkoda.

Dobrego dnia.

31
Marzec
2002
08:12

Balbiny i Gwidona - wszystkiego dobrego

31 marca 2002, niedziela, 08:12

Balbiny, Beniamina, Gwidona – wszystkiego dobrego.

Znam jedną Balbinę, jest absolutnie rewelacyjna. Zawsze myślałam, że jej imię to pseudonim, aż kiedyś zobaczyłam jej dokumenty.

Beniamin, jest imieniem dla mężczyzn najważniejszych, pewnie na początku najważniejszych dla mamy, a potem musi sprostać temu całe życie. Ale z Benkiem można wytrzymać, choć wymaga uwagi.

Gwidon ma wąsy (źle napisałam słowo wąsy i mój komputer od razu zaproponował, żeby Gwidon miał też wiatry), ma też strzelbę, sadzi jałowce lub jest pustelnikiem.

Koszmarna noc Zmartwychwstania. Najpierw nikt nie mógł zasnąć, a dom pełen ludzi. Około północy moja wnuczka dostała temperatury, majaczyła, płakała, że z Jezusa leci krew i krew jest pod łóżkiem. Chwilę później koty przyniosły zamordowanego ptaka do domu, a kiedy im go zabraliśmy, płakały swoimi kocimi zawodzeniami z żalu. O czwartej Jezus zaczął rozwalać grób, odwalać kamienie w kościele milanowskim tak głośno, że tylko wsłuchiwaliśmy się w te wystrzały. Potem biły długo dzwony i powoli wszystko uspokoiło się. Nareszcie. 

No, nareszcie Zmartwychwstał! Grób pusty! Zaczynamy i my nowe życie. Może będzie lepsze? Miejmy nadzieję. Teraz czas na radość.

Po życzeniach ze święconym jajkiem w roli głównej, pasztet z chrzanem lub ćwikłą, pieczone mięsa, klopsy, jajka w majonezie, gruszki śliwki, grzybki w marynacie, mazurki i baby na deser, a potem z przejedzenia znów koszmarna noc. Koniec, nic nie jem, oprócz białego barszczu na świąteczne śniadanie. Koniec, obżarstwo powoduje depresję i brak sensu życia.

Wczorajsze przedpołudnie na cmentarzu, bardzo potrzebne duszy. Zrobiłam dla Was kilka zdjęć.

Dobrego dnia.

30
Marzec
2002
08:37

Amelii i Jana - wszystkiego dobrego

30 marca 2002, sobota, 08:37

Amelii, Dobromira, Kwiryna, Leonarda – Wszystkiego Dobrego.

Amelia to piękne imię, bardzo dziś rzadkie, najbliższa mojemu sercu Amelia to ta z „Mazepy” Słowackiego.

Leonard to imię, które najczęściej spotykałam w Wiedniu, nawet mali chłopcy mają tam często na imię Leonard. Ale naprawdę dobrze brzmi to imię we Włoszech, jak wiadomo.

Dobromir i Kwiryn z kolei są zapomnianymi dawno panami. 

Umarł Billy Wilder. Nie muszę pisać, ile mu zawdzięczamy, ile chwil radości nam podarował. Telewizja w te święta przypomni jego „Mężczyźni wolą blondynki”, i znów będziemy się ze wzruszeniem śmiać. „Pół żartem, pół serio” jest żelazną pozycją naszego domowego video, i co jakiś czas, ktoś z naszej rodziny topi w tym filmie codzienne zmartwienia.

Znam o nim kilka anegdot, oczywiście najładniejsza jest ta dotycząca Marylin Monroe. Na skargi ekipy, że gwiazda się spóźnia, jest nieznośna, wszystko zapomina, praca z nią trwa długo, odparł: – Mam ciotkę w Wiedniu, nie spóźnia się, wszystko pamięta, jest miła i bezkonfliktowa, jeśli chcecie możemy zadzwonić po nią.

Jeden z moich niemieckich kolegów, Mario Adorf, opowiadał mi, że zaangażowany przez Billy Wildera do jakiegoś filmu, nie spał nocami, obmyślał, co i jak zagra, wreszcie, kiedy nadszedł ten moment, ujęcie, zagrał i usłyszał tylko dziękuję, przechodzimy do następnej sceny. Zrozpaczony, prosił o powtórzenie, o dubel, tłumaczył Billy Wilderowi, że umie to zagrać lepiej, a wtedy ten mu odpowiedział: – Tak? To dlaczego pan od razu nie zagrał?

Spotkałam kiedyś Billy Wildera. Na wielkim przyjęciu, po zakończeniu Festiwalu Filmowego w Berlinie, podczas którego byłam członkiem jury; zapytałam kelnera, czy nie mają polskiej wódki, bo chętnie bym się napiła. Nagle z rzędu siedzących przy tym ogólnym stole osób wychylił się Billy Wilder, przyjrzał mi się i zapytał po polsku: – Polka? – Tak – odpowiedziałam, podeszłam i się przedstawiłam. Rozmawiał ze mną chwilę, bardzo serdecznie, powiedział mi, że urodził się w rodzinie zasymilowanych żydów austriackich, w Bochni, ale dzieciństwo spędził w restauracji dziadka w Krakowie, takiej pod Wawelem, u stóp Wawelu, u wylotu ulicy Grodzkiej pod Wawelem. Kiedy mi dokładnie opisał miejsce, odpowiedziałam, że teraz, moim zdaniem jest to restauracja o nazwie „Turystyczna” i jest to rodzaj jadłodajni dla wycieczek, głównie szkolnych. Bardzo się ucieszył. Napił się ze mną kieliszek wódki, mimo że jego żona patrzyła na to z niepokojem, i poprosił, żebym powiedziała komuś w Krakowie, że jeśli dadzą mu jakiś medal, albo odznaczenie honorowego obywatela miasta, to z rozkoszą przyjedzie i odwiedzi stare miejsca (tu nachylił się do mnie porozumiewawczo – tylko w takim wypadku żona pozwoli mi na taką podróż).

Starałam się później zainteresować tą ideą i zaproszeniem oficjalnym dla Mistrza, wiele osób, ale jakoś nikt nie podjął tematu. Był dla mnie bardzo serdeczny, wyraźnie przypomniałam mu coś, co go wzruszyło.

Wtedy, chyba pierwszy raz w życiu poprosiłam o autograf, no nie, poprosiłam też tego wieczora o autograf Gregory Pecka, a właściwie załatwił mi ten autograf Billy Wilder.

Z Gregory Peckiem miałam na tym festiwalu zupełnie inną przygodę. Staliśmy wszyscy razem na scenie, podczas odczytywania werdyktu jury, co do nagród. Wszedł nagrodzony reżyser z Chin i zaczął przemawiać. Przemawiał dziesięć minut, piętnaście, po chińsku, nie dopuszczając tłumacza do głosu, dwadzieścia minut, i nagle poczułam, że ktoś mnie chwyta pod rękę i z całej siły się na mnie opiera, to był wielki Gregory Peck, po prostu nie mógł już dłużej stać o własnych siłach i postanowił mnie wykorzystać jako podpórkę. Mimo że upadałam razem z nim, tak był wielki i ciężki, chciałam, aby ta chwila trwała długo. Byłam zaszczycona, szczególnie, że Gregory Peck pokrywał całą sytuację uprzejmym, przepraszającym uśmiechem. 

Tak więc macie dwa autografy na jednej karteczce.

Dobrego dnia. DOBRYCH ŚWIĄT. Ja jadę z rodziną na razie na cmentarz, a potem poświecić kosz z jedzeniem.

29
Marzec
2002
06:22

Wiktora i Eustachego - wszystkiego dobrego

29 marca 2002, piątek, 06:22

Wiktoryny, Eustachego, Ludolfa – wszystkiego dobrego.

Wiktoryna, Eustachy i Ludolf to bohaterowie jakiejś starej, mrocznej historii, dziejącej się na uboczu. Wiktoryna kocha się w Ludolfie, który na nią nie zasługuje, ale ona też jest niezła zołza. Eustachy oszukiwany, ma kłopoty ze zdrowiem i wiecznie się leczy. Nadaremnie prosi, aby Wiktoryna natarła mu plecy spirytusem. Wszystkich denerwuje kaszel Eustachego, nawet jego samego. Oni są starzy.

Jesteśmy w znaku Barana. Moich dwoje dzieci to – Barany. Wszystko, co tu teraz napiszę, w stosunku do nich się nie sprawdza.

Tak więc BARAN:

  • Masz szybki refleks, spontaniczną i szczerą naturę, łatwy kontakt z drugim człowiekiem.
  • Lubisz akcje na żywo, w bezpośrednim zetknięciu z problemem.
  • Jeśli zdarzają się nieporozumienia, trudności, rozwiązujesz je natychmiast i nie żywisz długo urazy.
  • Nie stwarzasz pozorów i nie stosujesz ukrytych środków działania.
  • Zapalasz innych do działania. Jesteś dobrym kumplem. Zarażasz optymizmem.
  • W walce jesteś zadziorny, ale nie używasz podstępu.

Dołączam zdjęcie, które zrobiły mi złośliwie dzieci, jak zasnęłam niespodziewanie w ciągu dnia, po raz pierwszy chyba od 10 lat.

Dobrego dnia. Dziś Wielki Piątek – DZIEŃ ŚMIERCI PANA JEZUSA.

28
Marzec
2002
09:12

Anieli i Sykstusa - wszystkiego dobrego

28 marca 2002, czwartek, 09:12

Anieli, Joanny, Krzesisława – wszystkiego dobrego.

Aniela jest od Anioła! Nie od Diabła! Tak krzyczał na mnie prof. Jan Świderski, kiedy reżyserował „Śluby panieńskie”, w którym to przedstawieniu debiutowałam w roli Anieli. I zapamiętajcie to sobie, wszystkie istoty o imieniu Aniela. Musicie zdawać sobie sprawę, jakie są wobec Was oczekiwania. A swoją drogą, dawno nie słyszałam, aby ktoś dał dziecku na imię Aniela. Aniela, Anielka, Nilka, Nielka, nie cierpię zdrobnień, ale zdrobnienia imion uwielbiam.

Joanna – to kobieta z lat sześćdziesiątych z natapirowanym kokiem, ciemnymi powiekami i metalowymi obcasikami. Owinięta wiecznie w efektowny szal, ale gotowa nocą wykapać się w morzu nago. Mimo przeszłości, jaką niesie z sobą wspomnienie i historia Joanny dArc, gotowa na lekką zmysłową noc z niewinną zdradą, choćby we śnie.

Krzesisławie – ciężki Twój los. Mimo że imię zawiera i sławę, ale nie sądzę, aby Ci się to zdarzyło.

Wczorajszy wywiad z ministrem Kultury i Sztuki zamieszczony w „Rzeczpospolitej”, w Dniu Teatru, wywołał taką burzę w środowisku teatralnym, że telefony rozgrzały się do czerwoności a i nie starczało tchu na wszystkie wykrzykniki. Reforma działania i statusy teatrów w Polsce muszą ulec zmianie, to wszyscy już wiemy od jakiegoś czasu, ale takie „chlapnięcie”, co najmniej nieprzemyślane, bez poważnego zastanowienia, co w takiej pierwszej wypowiedzi na ten temat naprawdę powinno być opublikowane, było naprawdę nieodpowiedzialne i nieostrożne. Dziś zaczyna się walny zjazd ZASP-u, wybory nowych władz. No, szkoda, że nie mogę być na sali Teatru Narodowego. Temperatura dojdzie pewnie do zenitu. A pana ministra oczywiście nie ma od wczoraj w pracy, jest już na świątecznym urlopie, sekretarka nie może zapisać na rozmowę nikogo, bo wziął ze sobą kalendarz. Bardzo zajęty, aż tak, że na żadną z premier w moim Teatrze Powszechnym, ani też w żadnym innym, a gram w tej chwili w czterech warszawskich teatrach łącznie z Operą, nie mógł przybyć. No, no.

W nocy i nad ranem oglądałam w telewizji, przerażona, wypadki w Izraelu. I pomyślałam w pewnym momencie, że zdanie, które wypowiadam w Shirley, zdanie, które wywołuje taki śmiech na widowni, to w którym autor porównuje małżeństwo do ….. W małżeństwie jest jak na Bliskim Wschodzie –  nie ma rozwiązania!…. Będę chyba musiała skreślić, bo nie będę mogła go wypowiedzieć.

Dobrego dnia mimo wszystko.

27
Marzec
2002
20:21

Lidii i Ernesta - wszystkiego dobrego

27 marca 2002, środa, 20:21

Lidii, Ernesta, Jana – wszystkiego dobrego.

Lidia, Lidka to prawdziwa kobieta. Jest fioletowego koloru i pachnie oczywiście fiołkami. Często ubiera się w suknie koloru burgunda. Ma paznokcie lekko błękitne od krwi, która pulsuje aż po czubki palców. Ma swoje tajemnice i znika dość często, nikt nie zadaje pytań gdzie była, bo odpowiedź mogłaby być prawdziwa, a ta prawda nikomu nie jest potrzebna, mogłaby zepsuć dobry nastrój. To wszystko, to tylko moja wyobraźnia, nie przejmujcie się.

Ernest – jest Ernestem Bryllem i nie chce być innym. Ma zawsze czas na rozmowę z tobą. Każdy temat potraktuje serio, i nad każdym zamyśli się filozoficznie, a potem wybuchnie głośnym niehamowanym śmiechem. A to przynosi ulgę. Wszystko nazywa ziemniaczanie, dosadnie, zestawia słowa zaskakująco, powstaje z tych zestawień nowa wartość. Komrza spłakana, gęby ściśnięte, popółnocna pora/ Kto poszedł górą ten górą doszedł/ Kto dolinami, tego nie widać/ Byliśmy razem – teraz na oślep. Dziękuję ci za list, co mnie doszedł we śnie/ Posłaniec był żarliwy i koń cały z płomienia…

Jan to Jan, już pisałam. To dopiero imię.

A ja dziś mam dla Was zdjęcia, co przyszły do mojego komputera, są z Virginii…

Dobrej nocy.

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

Fot. Trebor

26
Marzec
2002
07:44

Teodora i Emanuela - wszystkiego dobrego

26 marca 2002, wtorek, 07:44

Larysy, Emanuela, Teodora, Tymoteusza – wszystkiego dobrego.

Larysa jest zdumiewającym imieniem.

Emanuel pięknym, dla motyla.

Teodor dość popularnym w pewnym czasie. Znałam pewnego Teodora, nosił muszkę, parasol nie składany, miał zawsze świeżą białą chusteczkę w kieszeni, chusteczkę z materiału, znał się na antykach, a szczególnie był miłośnikiem krzeseł, miał w domu całe laboratorium – klinikę leczenia krzeseł z połamań, korników i wyłysień. Naprawiałam i łatałam u niego moje krzesła wyplatane wikliną; zawsze, przy każdej wizycie piłam herbatę z pokostem i politurą, i terpentyną.

Tymoteusz to gorzkie imię, korzenne, suche i lekko przydymione. Wymawia się je bezgłośnie z sykiem na końcu, lub szumem, zależy od nastawienia.

Wczoraj miły, skromny, szary dzień, z wybiciem szyby i kradzieżą radia z samochodu. Mój kierowca w żałobie. Dziś mam próby cały dzień, będę kupowała nowe radio przez telefon. Ciekawe, jak nam pójdzie.

Wczoraj wieczór widziałam Ożenek zrobiony dla Teatru Telewizji przez Jurka Stuhra; odbył się pokaz w Teatrze Małym. Uroczy spektakl. Trochę nierówny stylistycznie. Głównie z powodu światła i kamery, no, ale pewnie kondycja produkcyjna kazała gnać na złamanie karku i kompromisy były koniecznością. Ten sam problem dotyczy rytmów w spektaklu, kilka tonów pauz w kompozycji rytmicznej całości fałszywych. Wynikły prawdopodobnie z pomysłów kamerowych na opowiadanie. Świetna rola Zbyszka Zamachowskiego. Absolutna kreacja Marysi Peszkówny (dawno nie było aktorki tak doskonałej stylistycznie, posiadającej umiejętności techniczne i świadomość stosowania tej techniki, a przede wszystkim świadomość każdej formy). Ale też reszta ról, wspaniała, właściwie wszystkie. Pani Hajewska, grającą ciotkę, powinna dostać coś naprawdę wielkiego do grania, wspaniałego, to aktorka o wielkich możliwościach, wspaniałym talencie, potencji artystycznej, moim zdaniem nieprzewidywalnej, warto byłoby to sprawdzić. Pamiętam ją i do dziś jestem pod wrażeniem jej roli w Kaldwerku… Krystiana Lupy, ale w tej aktorce siedzi przyczajony demon, i czeka na uwolnienie. Jak będzie siedziała w Rozmaitościach i wygrywała, używana jako dziwoląg, te marginesy, nigdy się demon nie ujawni. A czeka. Wyciąga drapieżnie pazury.

W prezencie dwa bukiety z mojego stołu.

Dobrego dnia.

25
Marzec
2002
07:57

Marii i Wieńczysława - wszystkiego dobrego

25 marca 2002, poniedziałek, 07:57

Marii, Dyzmy, Ireneusza, Wieńczysława – wszystkiego dobrego.

Jestem znów nieprzytomna, wróciłam do domu o 4-tej na ranem po nocnej audycji radiowej na temat Kto się boi Virginii…. Nie wykrzeszę z siebie dla Was dziś nic, po prostu nic.

Wczoraj śpiewałam Grzechy… w Operze i sprawiło mi to prawdziwą przyjemność, a od dziś kilka prób do telewizyjnej Wizyty starszej Pani. Ta Klara Zachannassian przede mną, ta rola to prawdziwe zagadnienie. Zobaczyłam w jednym z ostatnich wydań „Vogue” zdjęcie Soni Rykel, i wyobrażam sobie moją Klarę już tylko tak. A kilka dni temu zobaczyłam zdjęcie modelki, które jeszcze bardziej pobudziło wyobraźnię. Modelka jest młoda, a Klara stara, ma protezy – nogę i rękę, chodzi o kulach lub ją noszą, no ale coś w tym zdjęciu jest.

Od dziś do czwartego kwietnia nic nie gram wieczorami! Czy to możliwe?

Dobrego dnia.

24
Marzec
2002
07:47

Marka i Gabriela - wszystkiego dobrego

24 marca 2002, niedziela, 07:47

Katarzyny, Gabriela, Marka, Sewera – wszystkiego dobrego.

Katarzyna już była przed chwilą, przedwczoraj.

Gabriel to Anioł lub fryzjer, innych możliwości dzisiaj nie widzę, zdarzają się mężczyźni o tym imieniu, ale to taka rzadkość jak anioły. 

Marek. Marek to wielkie zagadnienie w moim życiu. W moim życiu mężczyźni często po prostu byli Markami. Marek kojarzy nam się z antykiem i słońcem. Mnie także z zawirowaniami serca i utratą spokoju. Choć Markowie zrobiliby dla mnie wiele, na szczęście nie było mi to do niczego potrzebne.

Marek Kondrat, z którym tak często teraz spędzam czas z powodu Virginii, wprowadził w mój świat jasność, poczucie bezpieczeństwa i śmiech. A czy wiecie, że 3 minuty śmiechu to utrata 30 kalorii, poprawa pracy serca, dokrwienie mózgu, masaż mięśni twarzy i wiele jeszcze innych korzyści, na czele z poprawą samopoczucia. Za śmiech ludzie oddaliby wszystko, dosłownie wszystko, to chwilowy środek znieczulający, i lekarstwo na duszę przede wszystkim.

Śmiech! Jak ja lubię się śmiać! Jak jestem chętna do śmiechu. Bo na śmiech trzeba też być gotowym. Trzeba chcieć się śmiać, korzystać w tej sprawie z każdej, nawet najmniejszej, nadarzającej się okazji, nie zważając na czas, miejsce, sytuacje i konsekwencje. Nie wolno w sobie śmiechu tłumić. Hamować go. Bo się obrazi i więcej nie przyjdzie. Co więcej, należy go przywitać z radością, sprawić, żeby się dobrze poczuł, a potem cały czas za nim tęsknić i go szukać.

Ludzie, za sprawą których śmiech do nas przychodzi, to prawdziwe skarby. 

Marek – Wszystkiego Dobrego! I dziękuję.

O, „JESTEŚ LEKIEM NA CAŁE ZŁO”  to też dobry tytuł.

Dobrego dnia.

23
Marzec
2002
09:34

Feliksa i Pelagii - wszystkiego dobrego

23 marca 2002, sobota, 09:34

Pelagii, Eberharda, Feliksa, Zbysława – wszystkiego dobrego.

Te cztery imiona to jak jakieś towarzystwo brydżowe z dwudziestolecia międzywojennego. 

Uwielbiam bawić się w wymyślanie imion i nazwisk postaci scenicznych czy książkowych, a jeszcze bardziej lubię wymyślać tytuły. Jesienią ma wyjść zbiór wszystkich moich felietonów pisanych dla URODY i, choć mamy jeszcze trochę czasu, propozycje tytułów już są rozważane. Ja nie chcę się zgodzić na efektowny acz nieadekwatny do ogółu tych felietonów i ich klimatu, tytuł, zaczerpnięty z jednego z nich „SPADAJ. JESTEM FACETEM”. Wolę takie tytuły jak „ZMIANA KOLORU PAZURÓW” lub „ROZLU¬NIJ SIĘ” a nawet „DAJ SOBIE LUZ”, mimo że nie lubię żargonu jako uogólnienia, szczególnie w stosunku do mnie. Nieważne, przyjemny moment wymyślania tytułu trwa i jeszcze chwilę będzie trwał.

Kiedyś rozśmieszył mnie Andrzej Wajda mówiąc, że taki tytuł jak „KREW, POT I ŁZY” go inspiruje, że od razu chce mu się stawiać kamerę i kręcić. Ja lubię albo jedno słowo – „POGARDA”, „ZAZDROŚĆ”, „ŚWIŃSTWO”, „WSTRĘT”, albo zdanie, dynamiczne zdanie z akcją – „ZDĄŻYĆ PRZED PANEM BOGIEM”. Tytuł taki jak na przykład „BŁĘKITNE ŚNIEGI” mnie od razu nudzi, a wszystkie tytuły ze słowem MIŁOŚĆ denerwują. JESIENNA MIŁOŚĆ to moim zdaniem tytuł beznadziejny tak jak i OSTATNIA MIŁOŚĆ, PIERWSZA MIŁOŚĆ, WIOSENNA MIŁOŚĆ – nuda, nuda, nuda, no chyba, że „TRZEBA ZABIĆ TĘ MIŁOŚĆ”.

„KRAJOBRAZ PO BITWIE” – to był świetny tytuł. „SŁODKO-GORZKI”, „CUDZOZIEMKA”, „BIELSZY ODCIEŃ BIELI”, „CO SIĘ ZDARZYŁO BABY JANE”, „UCIEC JAK NAJBLIŻEJ”, „SALTO”, „POŻEGNANIE Z MARIĄ”…

No dosyć tego, choć można by długo, bo to zabawny temat.

Dobrego dnia.

Ta pogoda nas zamęczy. Podobno Piłsudski mawiał, że jeśli chodzi o pogodę w Polsce jednej rzeczy tylko można być pewnym, że nie będzie padał śnieg w sierpniu, reszta jest niepewna; podczas jego pogrzebu w maju, padał śnieg. Tak mówią.

Dziś ostatnia Virginia… w tym bloku popremierowym. Jesteśmy już bardzo zmęczeni.

22
Marzec
2002
08:27

Bogusława i Katarzyny - wszystkiego dobrego

22 marca 2002, piątek, 08:27

Katarzyny, Bogusława, Oktawiana

Katarzyna – ciągle targana przeciwstawnymi uczuciami. Trudno jej dojść do ładu ze sobą samą. Wybuchy złego humoru i kaprysy są na porządku dziennym. Ceni wolność, samodzielność, niezależność poglądów. Niespokojna dusza, która realizuje się w działaniu. Św. Katarzyna jest patronką praczek, kolejarzy i umierających, wzywana w przypadkach bólu głowy i zarazy. Znam wiele Katarzyn, Kaś, Kasiek, wszystkie, absolutnie wszystkie mają charakter, jak to się popularnie mówi. Lepiej z nimi nie zadzierać, choć podporządkowanie się im bezkrytyczne prowadzi na manowce, bo zaślepione swoimi przekonaniami  rzadko potrafią spojrzeć na sprawy obiektywnie. Mężowie Katarzyn – powodzenia!

Bogusław – jest prawie zawsze ulubieńcem swojej mamusi lub jakiejś kobiety, która oddałaby za niego życie, i z tej przytulności Bogusław chętnie korzysta, to obserwacja wzięta z życia. Nie musi odnosić się do ogółu Bogusławów, ale ilość takich obserwacji powoduje, że wygląda to na jakąś prawidłowość.

Oktawianie – chciałabym cię poznać.

Jak zwykle po premierze, kąsają, gryzą, mądrzą się psy, taki ich los. Nie ma o czym mówić i czym się specjalnie zajmować. Żal mi tylko Władysława, naszego reżysera, bo ilość personalnych, chamskich uwag wypisywanych w prasie pod jego adresem aż zdumiewa; skąd taka nienawiść? Oj, kąsają, szarpią za nogi za to, że wszedł nie na swój teren, oj, wypisują bzdury bez zastanowienia i powodu…. Oj….

Coś jest podobnego ostatnio, coś zdumiewająco podobnego między politykami i krytykami, co to jest? 

Nie wiem dlaczego przypomina mi się tutaj pewien, przedwojenny podobno, żart, opowiadał go kiedyś pan Jeremi Przybora: Szambo – nurek pracował długo zanurzony w gównie starając się odetkać zanieczyszczoną studzienkę, co chwila wynurzał się na zewnątrz i prosił pomagającego mu chłopaka stojącego obok o klucz, najpierw dziesiątkę, potem dwunastkę, za każdym razem z kluczem zanurzał się po raz kolejny w gównie. Kiedy przetkał studzienkę i gówno spłynęło, wyszedł, westchnął zadowolony, szczęśliwy, i powiedział do chłopca: – Widzisz, jak się nie będziesz uczył, to do końca życia będziesz podawał klucze.

Dobrego dnia.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.