10
Czerwiec
2002
06:13

Bogumiła i Małgorzaty - wszystkiego dobrego

10 czerwca 2002, poniedziałek, 06:13

Małgorzaty, Bogumiła, Edgara – wszystkiego dobrego.

Małgorzata, czyli perła. Książka mówi – delikatna wrażliwa i krucha. Potrzebuje oparcia, otuchy, czułości. Kocha rodzeństwo. Łatwo poddaje się wpływom zarówno dobrym jak i złym. Urocza, roztargniona marzycielka pełna kobiecego wdzięku. Tak, to wszystko zgadza się z tym, co ja wiem na temat Małgorzat. Natomiast oczywiście są wyjątki i to „całkowite”. Jedną z głównych Małgorzat, które znam, to Małgorzata Goraj-Bryll, żona Ernesta, i Małgorzata Walewska. Może są one delikatne, wrażliwe i kruche, może, ale na zewnątrz wygląda to inaczej. Czułości potrzebuje każdy, i Małgorzaty, i wszystkie kobiety, a przede wszystkim mężczyźni, ale ja chętnie bym się oparła na obu Małgorzatach wyżej wymienionych i wiem, że nic złego by mnie wtedy nie spotkało. Wszystkiego dobrego dla obu pań.

Bogumił – bardzo wszystkich Bogumiłów przepraszam, ale to imię jest mi wstrętne. Kojarzy mi się z kłamstwem, oślizłą obłudą i ohydą. Kiedy byłam uczennicą szkoły muzycznej, pewien zupełnie dorosły Bogumił, uczący się w tej samej szkole śpiewu, dręczył mnie seksualnymi propozycjami i prześladowaniem tym podszytym. Ledwo dałam sobie z tym radę, ale uraz został do dzisiaj.

Edgar – to imię ze szwedzkiego dramatu, bardzo ładne, ale u nas niecodzienne.

Wczoraj moja wnuczka Lena (4 lata) zapytała przy stole, jak powstał człowiek. Wszyscy przestaliśmy jeść i zamilkliśmy zupełnie. Moja córka, a jej mama, zaczęła coś dukać, bąkać, mówić, że wytłumaczy jej to później, a wtedy odezwał się mój niezawodny w takich chwilach synek Jędruś (11 lat): – „Słuchaj Lena, oni mają z tym problem, nie wiedzą, co ci odpowiedzieć, bo wiesz… Kościół mówi, że Pan Bóg stworzył człowieka, a nauka, że człowiek powstał w procesie ewolucji od małpy, i wiesz… jest kłopot, bo my chodzimy do kościoła. Ale ja ci powiem najlepiej. Pan Bóg stworzył małpę, a małpa przekształciła się w człowieka.”

Dziś kolejny mecz polskiej drużyny. Cały kraj zatrzyma się w locie i w ekstatycznym zawieszeniu będzie śledzić tę kulkę na ekranach telewizorów. Na szczęście dla piłkarzy Edyta Górniak – której mi zresztą strasznie żal, po ostatnich na nią gromach, za to, że przez jej interpretację hymnu, Polska przegrała ten pierwszy mecz – nie będzie im przedtem śpiewać. Żony im dosłali, zachcianki wszelkie spełnione, żadnego wytłumaczenia dla ewentualnej przegranej. No, zobaczymy. Patrzę na to rozbawiona, na to oczekiwanie cudu, ponieważ, mimo że się na tym nie znam, nie sądzę, aby polscy piłkarze byli znakomici technicznie, a przede wszystkim kondycyjnie, ale nie chcę się w to wtrącać. Bawi mnie tylko stopień szaleństwa i emocji. Wczoraj pani zapowiadająca pogodę w telewizji powiedziała niespodziewanie dla samej siebie: – „Alergikom dziś będą przeszkadzać piłki i trawy”. A w radio jadąc samochodem wysłuchałam fragmentu relacji z jakiegoś meczu. Nie wiem nawet, kto z kim grał, ale emocje komentatora i to, co wygadywał podczas tego krótkiego czasu, przeszły moje pojęcie. Mówił na przykład: „Ach, te włosy piłkarza ostrzyżone krótko, jak trawa świeżo wschodząca na działce…” lub „Wbiegł między przeciwników, nie dostał piłki i stanął jak pomnik. A przecież na pomnik będzie jeszcze czas, jak udowodni, że umie grać”, „Ach, ta samotna kropla potu spływająca po piersi piłkarza!”. Szaleństwo. Życzę Polskiej Drużynie cudu, choć nie wiem, czy chciałabym żyć w Polsce, kraju z mistrzostwem świata w piłce nożnej, raczej nie. I tak, nawet jak nie ma mistrzostw, strony w gazetach codziennych poświęcone sportowi są co najmniej trzy razy liczniejsze niż te poświęcone kulturze czy nauce.

Dobrego dnia.

09
Czerwiec
2002
06:54

Pelagii i Felicjana - wszystkiego dobrego

9 czerwca 2002, niedziela, 06:54

Pelagii, Efrema, Felicjana – Wszystkiego dobrego.

Pelagia – imię polarne na przełomie wieków. Pelasia kojarzy nam się z kimś nadzwyczajnie miłym i uczynnym. Z sercem współczującym i gotowym służyć innym. Z kimś zupełnie bezinteresownie zainteresowanym kłopotami innych. Nie ma już dziś Pelagii.

Efrem – też imię właściwie nieobecne.

A Felicjan – to Dulski i nic na to nie można poradzić. I świetnie, że tak jest. Dulska, Dulski i dulszczyzna – to pojęcia znaki symbole, jakie udało się Zapolskiej zostawić nam, wprowadzić na trwałe do naszej wypobraźni i kultury, i co zdumiewające, mimo że zmieniły się czasy, obyczajowość, i zniknęły takie jak u niej, panny służące, wciąż pojęcia te i postaci są żywe, aktualne i nas dotyczą. Felicjan zresztą jest jedną z moich ulubionych postaci w literaturze. Znam takich Felicjanów kilku.

Wróciliśmy z Festiwalu Teatrów Telewizji, na którym prezentowaliśmyZazdrość. Wróciliśmy, to znaczy Marysia, która tam gra, mój mąż i ja. Dziś o świcie dostałam nieoficjalną wiadomość, że wieczorem obradujące jury, przyznało mojemu mężowi nagrodę za zdjęcia do tego widowiska. Bardzo mu gratuluję.

A ja? Odpoczęłam, wyspałam się i czuję się lepiej, choć nie naprawdę dobrze, a wczorajszy spektakl Virginię odwołano z powodu choroby Marka Kondrata. Biedaczek stracił głos, i temperatura złożyła go do łóżka. Dzięki temu ja też wieczór spędziłam w łóżku i odpoczywałam.

A to zdjęcie znad morza. Widok Molo w Sopocie z okna mojego pokoju. Jak zwykle.

Wracaliśmy więc, wczoraj po południu z Sopotu, w strugach deszczu, i obserwowałam krowy. Stały na deszczu, z pochylonymi głowami, umęczone, brudne i nieszczęśliwe. Niektórym udało się schować pod jakieś drzewa. Biedaczki. Często zastanawiam się jak one wytrzymują takie dni w koszmarnym upale, bez możliwości ucieczki od niego, albo takie jak wczoraj, w ulewnym deszczu. W ogóle los przeciętnej polskiej krowy, od dziecka leży mi na sercu. Nie wracajmy do sprawy zabijania, a raczej sposobów zabijania, czy jest on wszędzie we wszystkich ubojniach humanitarny, ale wygląd tych krów na pastwisku, woła o pomstę do nieba. Czysta, szczęśliwa, dobrze wyglądająca, zadbana, nie mówię o uczesanej, krowa jest wielką rzadkością.

Kiedyś miałam letni dom na wsi i obserwowałam miejscowe krowy, ich życie i zależności od ich właścicieli. Wiele z nich było zdane na pijaków i leni, którzy przyprowadzali je na pastwisko o jakichś dziwnych godzinach. Nocą zapominali je zabrać do domu, a w ciągu dnia nie przychodzili o czasie wydoić, i biedne ryczały z bólu wymion i nieszczęścia godzinami. Ja nie mogłam tego słuchać, a moje piersi i sutki pękały z bólu na dźwięk tego nieludzkiego wołania o pomoc. (Miałam kiedyś zapalenie piersi z powodu nadmiaru pokarmu, wylądowałam w szpitalu, to był koszmar, a ból nie da się po prostu opisać. Wyobrażam sobie, że krowę to boli podobnie.) Zdarzało mi się jechać na rowerze szukać właściciela, który gdzieś pił, i błagać o wydojenie jej, lub namawiać sąsiadów o pomoc krowie, co mi się zresztą nigdy nie udało. Biedne, brudne, źle traktowane w wielu wypadkach, bardzo często wracające do nieludzko brudnych obór, polskie krowy. Mój mąż zawsze śmieje się ze mnie w związku z solidarnością z przeciętną polską krową, żyjącą w małym podstawowym gospodarstwie rolnym, i tłumaczy mi, że i tak są one szczęśliwsze niż te w wielkich hodowlach na zachodzie, bo pasą się na łąkach i jeśli nawet mają za właścicieli pijaków i leni z naszym polskim prostym, standardowym stosunkiem do zwierząt, są szczęśliwe. Tamte krowy, hodowane w „fabrykach”, łąki nie widzą w ogóle.

Niemniej podczas mojego dziesięcioletniego posiadania domu na wsi, nie kupowałam mleka „prosto od krowy”, u żadnego z gospodarzy, bo się brzydziłam, zawsze chodziłam do tzw. spółdzielni. Wystarczyło mi spojrzeć na wiadra używane do dojenia, naczynia, ręce i suszące się gazy czy pieluchy z tetry używane do przecedzania mleka, aby zrezygnować z zakupu natychmiast. Co za koszmar.

Nie będę dalej nic pisać. A mogłabym opowiedzieć o nocy spędzonej kiedyś w Tykocinie, podczas której gdzieś obok mnie, gospodarze bili wieprzka. O nieludzkim, a raczej przejmująco ludzkim, ryku, płaczu, skargach tego zwierzęcia, pewnie nieumiejętnie mordowanego, mogłabym pisać długo, tak długo jak długa była dla mnie ta koszmarna noc. Pamiętam tylko że, kiedy wstałam rano, rodzina oprawców, z uśmiechem zaproponowała mi przed moim zbliżającym się wyjazdem kupienie wędlinek. Wyjechałam natychmiast.

Czytam książkę „Byłam w Karmelu” Iwony Kowalskiej i czytając przecieram oczy ze zdumienia. To bardzo ciekawe zagadnienie – powołanie, zakony, klauzura, poświęcenie życia Bogu…. Tematy niepotrzebnie owiane niezdrową tajemnicą. Karmelitanki Bose to zakon o naprawdę surowej regule. Książka jest interesująca, ale wczoraj doszłam do fragmentu, w którym młoda postulantka spowiada się z tego ze przejrzała się w zupie….. Młoda dziewczyna, jeszcze nie zakonnica, taka, która chce złożyć śluby wieczyste, ale najpierw musi przejść rok postulatu i dwa lata nowicjatu, i albo zostanie w klasztorze, albo nie… Iwona Kowalska nie została dopuszczona do złożenia ślubów przez współmieszkanki domu, inne zakonnice. Uznały, że nie nadaje się do życia w tym zakonie. Nieprawdopodobne, nie tyle książka, historia, bohaterka, a całe zagadnienie, zastanowienie nad taką ofiarą życia. Nie przysięga milczenia, samotności, zamknięcia do końca życia w jednym miejscu, czy nawet absolutnego posłuszeństwa, bez refleksji i komentarzy, ale właśnie taka ofiara życia. Głównym zadaniem, celem życia karmelitanki jest modlitwa. Na modlitwie spędzają one właściwie większą część dnia. 7, 8 godzin z dnia. Panie Boże, i Ty naprawdę tego chcesz? Chciałbyś?

Jedyną sensowną ofiarą dla mnie, jest poświęcenie dla innych. Słabszych, chorych, potrzebujących. Wszelkie formy pustelnictwa, samotności, zamknięcia, odzielenia się od świata są formą ratunku, leczenia, wynikiem potrzeby wewnętrznej, potrzeby duszy i organizmu, i to rozumiem, ale w związku z tym nie jest to „Krzyż”. Krzyżem w takim wypadku jest starać się mimo to żyć wśród ludzi i im służyć.

Bardzo to trudne i fascynujące zagadnienie.

Dobrego dnia.

07
Czerwiec
2002
05:43

Roberta i Wiesława - wszystkiego dobrego

7 czerwca 2002, piątek, 05:43

Jarosława, Roberta, Wiesława – wszystkiego dobrego.

Przepraszam, nie mogę, muszę dziś przerwać pisanie i wrócić do łóżka, choć na godzinę. Naprawdę źle się czuję. Wyjeżdżam za chwilę do Sopotu, aby uczestniczyć w projekcji Zazdrości na festiwalu Teatru Telewizji. Wrócę jutro, prosto na Virginię

Odezwę się w niedzielę rano.

Dobrego dnia.

06
Czerwiec
2002
06:07

Pauliny i Laury - wszystkiego dobrego

6 czerwca 2002, czwartek, 06:07

Pauliny, Artemiusza, Doroteusza, Norberta – wszystkiego dobrego.

Paulina – jak chce moja książeczka od imion – zadumana, nieobecna duchem, marzycielka i introwertyczka. Refleksyjna, posłuszna i spokojna, której obce są ataki złości, przekora, szantaż emocjonalny. Nie lubi przewodzić. Ceni sobie umiar, ład i harmonię. Być może ceni sobie harmonię, ale według własnego gustu i miary. Moim zdaniem Paulina nie znosi sprzeciwu, jest apodyktyczna, przebojowa, głośna, twarda, stanowcza i zdarza jej się wybuchnąć niepohamowaną złością. Taką Paulinę ja znam, ale może Wy macie inne doświadczenia z tym imieniem. W każdym razie spokojnego i miłego dnia Pauliny. Artemiusz, Doroteusz i Norbert – to nie mężczyźni, to jacyś posłańcy skądinąd, może być z Nieba. Co za imiona? No, Norbert – powiedzmy – w pewnym momencie był imieniem dość popularnym w Polsce, ale to minęło, choć to naprawdę piękne imię. Ale Artemiusz i Doroteusz? – w każdym razie Wszystkiego…

Posyłam Wam dzisiaj kilka arcydzieł, bo nie mogę się oprzeć. Te pochodzą z Muzeum Watykańskiego i mam nadzieję, że Wam sprawią przyjemność. Nie ma to jak Caravaggio, moim zdaniem. Ale tyle piękna… Tyle piękna… Moje oczy wczoraj widziały tyle pięknych obrazów! Co za dzień! Kolejny zresztą…

Opłakiwanie Chrystusa. Giovani di Paolo
Opłakiwanie Chrystusa. Giovani di Paolo

Trójca Święta z martwym Chrystusem. Ludovico Carracci
Trójca Święta z martwym Chrystusem. Ludovico Carracci

Opłakiwanie Chrystusa przez Jezusa z Arymatei. Giovani Bellini
Opłakiwanie Chrystusa przez Jezusa z Arymatei. Giovani Bellini

Złożenie do grobu. Caravaggio
Złożenie do grobu. Caravaggio

Ukrzyżowanie. Pietro di Rimini
Ukrzyżowanie. Pietro di Rimini

Dziś Mała Steinberg… Uroczysty spektakl, który gram z okazji pięciolecia Fundacji Synapsis. Powrót do Małej… Trochę się denerwuję, dawno się nie widziałyśmy. Ale potem jeszcze gram 15-ego, 16-ego i tym spektaklem kończę sezon. Ach, to jeszcze chwila, jeszcze trzy razy Virginia.., trzy razy Steinberg, Zazdrość pokazywana w Sopocie na festiwalu Teatrów Telewizji, Helver grany na Festiwalu w Bonn i… wakacje.

05
Czerwiec
2002
06:34

Walerii i Bonifacego - wszystkiego dobrego

5 czerwca 2002, środa, 06:34

Walerii, Bonifacego, Juliana, Waltera – Wszystkiego dobrego.

Waleria – włoski dźwięk tego imienia słyszę w uchu jak tylko na nie spojrzę. Co trzecia dziewczynka we Włoszech ma imię Waleria, i to imię specjalnie wymawiane dźwięczy tam cały czas. To miłe wspomnienie.

Bonifacy to święty a nie imię, choć na ulicy mojego dzieciństwa był szewc o tym imieniu, bardzo pił, pewnie żeby potwierdzić przysłowie, ale rozdawał także cukierki dzieciom, o czym w przysłowiu zupełnie nie ma.

Julian to miłe imię, ale wolę Juliusz.

A Walter to imię wojenne, pseudonim a nie imię. To imię – nazwisko także; było wielu słynnych Walterów – dyrygent i kompozytor, chemik, kilku lekarzy, pisarz szwajcarski i cybernetyk, ale dla nas Walter to generał Walter. O takim imieniu z kolei nikogo nie znam.

Chciałam dziś koniecznie poruszyć sprawę łóżka. Łóżka w ogóle. Nie oszczędzajcie na łóżku! Pamiętajcie, że tam spędzacie przynajmniej jedną trzecią życia a niektórzy nawet połowę. Można nie mieć wielu rzeczy, jedną sukienkę i buty, ale zakupy trzeba zacząć od dobrego łóżka! Trzeba wygodnie spać, to Wasze zdrowie, wygoda, kręgosłup, samopoczucie, aktywność w ciągu dnia, przyjemność wreszcie.

Piszę o tym, ponieważ wczoraj byłam świadkiem planowania nowego życia przez – za chwilę – nowożeńców, a w związku z tym ich pierwszych zakupów:

  1. Telewizor – no, bo bez telewizora – wiadomo, życia nie ma.
  2. Lodówka – no to też oczywiste.
  3. Pralka w trzeciej kolejności, bo można prać u mamy.
  4. Stół i krzesła.
  5. itd.
  6. itd.


– A łóżko wam dam, to stare, po wujkach – odezwała się ich matka – przecież ono jest takie szerokie i całkiem jeszcze dobre.

– O to świetnie! – odpowiedzieli.

Nie!!!!!! O, nie! Nie zmienicie tego starego, całkiem dobrego, jak twierdzi mama, łóżka długo, bo zawsze będą inne potrzeby! I już długo będziecie spać w wyleżanych dołkach zrobionych przez wujków, na niewygodnym przedpotopowym, niezdrowym materacu, z zepsutą sprężyną. I Wasze kręgosłupy i głowy odpowiedzą na to natychmiast, mimo że jesteście młodzi i możecie spać byle gdzie, szczególnie że razem.

Najpierw ŁÓŻKO, i to ŁÓŻKO! Ze świetnym materacem, półtwarde, wygodne, lekka pościel, a nie od mamy lub babci stare kołdry czy pierzyny do spocenia się. Nie, ujutne z dołami, górami, pierzynami, poduchami legowisko! Nie!

Wiem, co mówię, jestem stara i łóżko ma dla mnie podstawowe znaczenie. A jeszcze jedno, niebagatelne, bardzo ważne, podstawowe, żeby nie trzeszczało! Horror! Niech sobie mama schowa to swoje łóżko po wujkach gdzieś! Trzeba łóżko nowe z wielu powodów. Dopiero Wy je wyleżycie w wasz „wzór”, dopiero Wy nadacie mu życie i sens, i musi być cichutkie jak myszka, bo zaraz urodzą się dzieci, a dzieci wszystko słyszą, wszystko je ciekawi, a nie ma większego szoku dla dziecka niż ten widok i ta świadomość wynikająca z tego trzeszczącego łóżka. Pamiętajcie!!!

Przepraszam, że piszę o tak podstawowych rzeczach, ale niektórzy z Was są młodzi i o tym nie pomyślą, tak jak ci wczoraj.

Śpiewałam wczoraj mój koncert w Łodzi, na zamkniętym wieczorze w nowo otwartym Klubie Biznesu. Kelnerzy i kelnerki przez cały czas stali z boku. Śpiewałam do nich w ciemny korytarz także. Po koncercie jeden z nich zrobił mi takie wyznanie: – Jak pani śpiewa, to wszystko jest tak prawdziwe, te słowa, że ciarki chodzą po plecach i… bardzo wtedy trudno być kelnerem. Czy słyszał ktoś kiedyś piękniejsze słowa!?

Dobrego dnia.

04
Czerwiec
2002
06:18

Karola i Franciszka - wszystkiego dobrego

4 czerwca 2002, wtorek, 06:18

Dacjusza, Franciszka, Karola – Wszystkiego dobrego.

Dacjusz – to jakieś imię niedzisiejsze zupełnie. Ale aspiruje do czegoś lepszego niż zwykłe życie. Dacjusz, który jest zamiataczem peronów, to byłoby dziwne. Choć znam jednego zamiatacza peronów, który dziś jest milionerem w Ameryce, ale to też trywialne jak na Dacjusza. Ten mój znajomy zamiatacz peronów był zamiataczem, ale z dyplomem politechniki z Polski, i już rok później był szefem budowy jakiegoś dworca kolejowego. Następny budowała już jego własna firma a teraz… Jest nadzwyczajnym człowiekiem o niezłomnej woli. Bardzo go podziwiam. Słucham z otwartymi ustami, jak w pierwszych latach w Ameryce walczył o przetrwanie, sypiał ze szczurami i pracował ponad ludzkie siły. Nic go nie było w stanie zmóc, pokonać, załamać. Udało się to lata później kobiecie. Małej kobietce z Polski. Nie piszę dalej, bo zdradzę za dużo szczegółów, ale aż mnie palce świerzbią, bo to typowa, ale jakże fascynująca historia.

Franciszek – kojarzy się nam ze świętym przede wszystkim, z ptaszkami, pieskami, ubogimi, i fantastycznie, że staje nam czasem przed oczami taki symbol, znak, postać, upomnienie, przesłanie. Karol, to jedno z moich ulubionych imion. Po prostu. Nie znam żadnego Karola, a szkoda.

Całymi dniami teraz zajmuję się przygotowaniem Teatru Telewizji, który nagrywać będę tuż po powrocie z letnich wakacji. Pisałam o tym wcześniej. Ma to być Porozmawiajmy o życiu i śmierci Krzysztofa Bizio. Siedzę w bibliotekach, czytam, oglądam obrazy. Zagłębiłam się w Drogę Krzyżową „po uszy”, jej znaczenie, symbolikę i przedstawienia w malarstwie i sztuce. Bardzo to przyjemny czas i niezwykły w mojej codzienności. Chciałabym, żeby trwał dłużej, niestety za chwilę muszę być gotowa, a księgi, które przeglądam, są tak stare, ogromne i cenne, że nie można ich wynieść nawet na moment z żadnej z tych bibliotek. Niestety Biblioteka Narodowa na Placu Krasińskich w remoncie. Tam się nie wybierajcie do września, a w każdym razie nie do działu ikonografii na pierwsze piętro.

Mój Chrystus, a raczej Ewy Wycichowskiej Chrystus, to Krzysztof Raczkowski. Podobno udało się i przyjedzie z Niemiec zagrać u nas. Powiem Wam jedno, jest wspaniały. Jest „piękny”, a Chrystus – piękny mężczyzna – to jest moje marzenie i mój obowiązek jako reżysera. Zamieszczam jedyne jego zdjęcie, jakie posiadam, zdjęcie ze spektaklu „Ole con ole”; zrobił je Piotr Długosz.

Tak cieszę się na tę pracę, przede wszystkim na spotkanie z Ewą Wycichowską i z jej wyobraźnią, na połączenie w kamerze tych dwóch światów, świata naszego z biblijnym. Spotkanie tego tekstu, zapisanego jak literatura faktu, ze światem naszych wyobrażeń wzorowanym na przykładach arcydzieł z malarstwa i rzeźby opowiadających o Męce Pańskiej. Mam nadzieję, że moje pomysły i zabiegi osiągną pożądany rezultat i powstanie utwór ważny dla nas wszystkich.

Dziś jadę do Łodzi, gdzie śpiewam mój koncert. Cieszę się na spotkanie z muzykami. Dawno ich nie widziałam. Ale, ach! Zapomniałam, że dzisiaj ten słynny mecz piłkarski. Że dziś Polska o 13.00 zatrzymuje się w locie i zamiera przy telewizorach i w sercach. Z nikim dziś normalnie nie da się porozmawiać. Z muzykami też. Drżę na myśl, co by było, gdybyśmy wygrali te mistrzostwa świata, nie dałoby się dalej normalnie żyć. Normalnie to znaczy tak, jak ja sobie wyobrażam normę.

Dobrego dnia. I Zwycięstwa w dzisiejszym meczu – no już trudno.

03
Czerwiec
2002
07:54

Leszka i Kłotyldy - wszystkiego dobrego

3 czerwca 2002, poniedziałek, 07:54

Klotyldy, Laurentyny, Tamary, Leszka – wszystkiego dobrego.

Klotylda – nie, to dziś imię do kpin. Ciotka – Klotka jest symbolem wstecznictwa i nietolerancji, małostkowych pretensji i drobnomieszczaństwa.

Laurentyna – śliczne. Nawet nie wiedziałam, że istnieje. Laurentyna ma włosy skręcone w długie wijące się pierścionki jak rzeźby Michała Anioła, lekko wystający brzuszek i puszek na karku. A w zgięciu łokci robią jej się dołeczki. No, chyba że mamy do czynienia z Laurentyną siostrą zakonną, to wtedy nie ma nic z tych rzeczy tylko opuszczone oczy.

Tamara – to imię rosyjskie i nawet, jeśli jest inaczej, rosyjskim ono jest dzięki wielkiej rosyjskiej literaturze a także Tamarze Samoiłowej, naprawdę wspaniałej aktorce. To zdumiewające, jak bardzo jej role zostały w pamięci, i wpisały się do naszej kultury także. Tak jak i role Ludmiły Gurczenko.

Leszek. Leszek do dziwne imię. Bardzo przez pana Lecha Wałęsę zdeterminowane w jedną stronę, ale gdyby nie to, to Leszek znaczy lekkość, żart, dowcip, karty, gitara, nocne alerty, koszule popelinowe z krótkim rękawem a za to z krawatem. A co Agnieszka Osiecka?

KONWALIA – 3 czerwca – Leszka.

Gdy żyć ci zbrzydnie, drogi Leszku
tam gdzie cię rzucił los cyniczny,
siądź na angielskiej sofy brzeżku
i napisz do mnie list klasyczny:
Więc, że wam zdrowo, że wam czysto,
że dobrze chowa się wam małe,
że kot nazywa się Mefisto,
tylko że trudno tak… na stałe.
Wtedy od razu ci pościelę –
Na górce u mnie, czy u kogoś,
pachnącej kawy młynek zmielę
I też napiszę (swoją drogą):
…więc: Nie spodziewaj się tu cudów.
Kokoszy tłustych. Jasnych gęb.
Płonącej prawdy. Wiosny Ludów.
Sikorek śmiesznych, zwinnych zięb.

Zimę, po pierwsze mamy ciężką…
Trochę – śmy też zanadto cwani.
Coś nam ładnego bardzo przeszło….
Jak gdybyśmy – odczarowani….
Ale to wróci. Wrócić musi.
Gdzież – chytra minka do Polaka!
Możeśmy trochę sercem głusi,
lecz ziemia wciąż – niebylejaka:
Otwarta stoi Puszcza Piska,
Mówią: „za dużo drzewa tną”,
lecz pachną ciągle wrzosowiska
I sarny wciąż z miłości mrą.

Mnie tu niejedną wbili drzazgę.
i ja, niejeden Boży dzień
na pył zmieliłam. Nie… na miazgę….
Przepiłam, sklęłam…. Został cień.

Ale ja do tej tutaj ziemi
Przybita jestem konwaliami,
A my – gwiazdami prowadzeni,
My z tobą Leszku – tacy sami.

Nie wiem, do kogo ten wiersz był pisany. Mogę się tylko domyślać. Już nie mogę jej zapytać. To zdumiewające, jak Ona wciąż z nami jest. Jak jest obecna. Jak się od niej uwolnić nie można. I jak potrzebna dzisiaj. Nawet bardziej, niż kiedy żyła. Potrzebna codziennie. Codziennie chciałoby się o coś zapytać.

Wczoraj robiłam pierwszą korektę mojej książki, co ma wyjść w listopadzie, wymyślałam tytuł. Bardzo mi się spodobał wczoraj taki tytuł, jedno ze zdań z któregoś z moich felietonów – „Różowe pastylki na uspokojenie”, ale podczas tej korekty kot Poldek zjadł pod fotelem, na którym siedziałam złapanego ptaka, a ja nie zauważyłam. Straszne. Powoli mam dosyć tych codziennych morderstw w moim ogrodzie. Dzwonki u szyi mają niezliczone, a i tak udaje im się wciąż łapać i zabijać ptaki. Obu kotom, codziennie. Ja już tego nie wytrzymam.

I do tego je zjadają i to ciągle starają się je zjeść w pobliżu mnie. Dlaczego? Próbowałam karmić najwspanialszymi przysmakami sklepowymi dla kotów, w wielkich ilościach, nie pomogło. Krzyczałam, wyrzucałam z domu, biłam w skórę, nie pomogło. Obrażałam się, nie odzywałam, brzydziłam się nimi, nie pomogło. Zawieszałam dzwonki, kołatki, odblaskowe obroże, nie pomogło. Co robić?

Dobrego dnia, bez zabicia ptaka.

02
Czerwiec
2002
08:38

Erazma i Marianny - wszystkiego dobrego

2 czerwca 2002, niedziela, 08:38

Marii, Erazma, Marcelego, Piotra – Wszystkiego dobrego.

Maria – królowa imion. Wspaniała, prawdziwie królewska w stosunku do Andżelik, Izaur, Violett.

Erazm – piękne imię z wielkimi tradycjami.

Marceli – imię bardzo popularne we Francji i we Włoszech, w Polsce prawie niespotykane i uważane za podejrzane.

O Piotrze było wielokrotnie. Wszystkiego dobrego.

Wczoraj wysłuchałam ponad godzinnego wywiadu ze Stievenem Spilbergiem, emitowanego w telewizji z powodu powrotu E.T. na ekrany, w „unowocześnionej” wersji. Jak on pięknie mówił! Jak pięknych, prostych słów używał! Opowiadał o swoim dzieciństwie, samotności, o swojej rodzinie i siedmiorgu dzieciach, i dlaczego dziś robi tak, i takie filmy, jakie robi. Mówił o swoim poczuciu odpowiedzialności za to, co robi, odpowiedzialności w stosunku do widza. O swoich filmach, którymi stara się uczyć tolerancji, odwagi, wiary w człowieka i prawdę. O tym, że świat może być piękny, a w każdym razie warto się o to starać, że ludzie mogą być mądrzy, sprawiedliwi i wspaniali. Że im jest starszy tym większy w nim rośnie społecznik i nauczyciel, nauczyciel historii, nauczyciel wiary w honor, ojczyznę, wolność, sprawiedliwość. Zdumiewające. Nie znam ani jednego artysty, który odważyłby się dziś, w tym cynicznym i okrutnym świecie sztuki, gdzie robi się kariery żerując na najniższych instynktach widowni, tak mówić i uśmiechając się nieśmiało, wzruszając się co jakiś czas, ocierając co chwila łzy wzruszenia, mówić o filmach i świecie, o którym chce w mądry, odpowiedzialny sposób opowiadać. Co zmienił w E.T.? I dlaczego chciał to zmienić? Powiedział, że już wtedy, tuż po premierze, przed dwudziestu laty, żałował, że w tym filmie FBI ma w rękach broń, że to zagrożenie na ekranie wydało mu się niepotrzebne, że dorośli są dla dzieci dostatecznym zagrożeniem. Tak więc zmienił, jak mówi, przede wszystkim jedno, pozamieniał komputerowo karabiny, na krótkofalówki. W nowej wersji E.T. nie ma broni. I tak naprawdę tylko to chciał zmienić, reszta to drobiazgi, grymasy twarzy E.T. poprawione dziś komputerowo, w sumie 50 ujęć, ale tak naprawdę chodziło mu o wyeliminowanie broni.

Po sukcesie „Pianisty” w Cannes, padają słowa nadziei, że może jest to początek dobrej passy na przyszły rok dla polskiego filmu w Cannes. Z czym? Na jakiej podstawie są budowane te nadzieje? Tego co zostało skierowane do produkcji jest niewiele i mało też robi się niezależnie od oficjalnych struktur. A to, co się robi, to totalne bzdury, mające wymiar chwili, miejsca i środowiskowej mody. Pieniądze do ewentualnego zarobienia na Polakach – Głuptakach przesłoniły wszystkim rozum. A o jakiejkolwiek odpowiedzialności wobec społeczeństwa nie ma mowy.

Póki co, w tym tygodniu dwie polskie premiery: „Dzień Świra” pana Koterskiego, ze świetną podobno rolą Marka Kondrata, i nowy film Jerzego Gruzy, z tymi jakimiś Gulczasami. Dzięki świetnej organizacji polskich dystrybutorów filmowych, obie premiery odbywają się jednego dnia, więc zwyczajowa wierna publiczność premierowa chyba się rozerwie. A w Playboyu największa obecnie gwiazda polskiego kina, jak tam piszą, nago liże rurę. No to tak na razie.

Dobrego dnia.

01
Czerwiec
2002
09:07

Jakuba i Konrada - wszystkiego dobrego

1 czerwca 2002, sobota, 09:07

Hortensjusza, Jakuba, Konrada – Wszystkiego dobrego.

Hortensjusza – co za imię nadzwyczajne! W każdym razie Hortensjusz na pewno mieszka z mamą, opiekuje się nią, mają kota. Kiedy on wraca z biura, zjadają razem obiad, Hortensjusz przygotowuje kawkę i deser własnego pomysłu, a mama jest wtedy z niego bardzo dumna i wciąż mu powtarza, że na pewno żadna inna kobieta tego w przyszłości nie doceni, i wzdycha ciężko. Hortensjusz uśmiecha się wtedy skromnie i na samą myśl o innej kobiecie niż mama przechodzą mu ciarki lęku po plecach. W sobotę idą razem do centrum handlowego na zakupy i kupują nasionka kwiatów do skrzynek na balkon, jedzą obiad w stoisku z kuchnią orientalną i idą potem do kina. Wieczorem rozmawiają o filmie i wzruszeni sobą i swoją wrażliwością idą spać, każde w swoim pokoju dziękując losowi za to, że życie dało im tak dużo. Matka się modli dla syna o awans w biurze, a on – o jej zdrowie.

Jakub – najpiękniejsze imię biblijne. Niosące ze sobą czas, przestrzeń, wiatr, los, przeznaczenie i nieuchronność.

Konrad – zdeterminowany oczekiwaniami, jakie niesie jego imię i jakim powinien sprostać, wciąż podejmuje za trudne zadania, porywa się na nieosiągalne, zamierza niewykonalne. Potem cierpi w samotności pokrywając niepowodzenia butą, milczeniem i ostentacją.

Dziś Dzień Dziecka. Zastanawiałam się, co dziś powinnam zrobić dla Dzieci. Doszłam do wniosku, że najlepszym prezentem dla nich będzie przypomnienie Konwencji Praw Dziecka. Jeśli macie cierpliwość, przeczytajcie to i zapamiętajcie. Ta Konwencja powinna być w każdej szkole i w każdym domu. Gdybyśmy jej przestrzegali, dzieci na pewno byłyby szczęśliwsze.

Składam wszystkim Dzieciom najserdeczniejsze Pozdrowienia i Pocałunki. I powiedzcie im, Wy, którzy to przeczytacie, że mogą domagać się swoich praw zawsze i wszędzie, w każdej sytuacji. Na drodze prawnej także.

W codziennych gazetach jest zamieszczany telefon Komitetu Ochrony Praw Dziecka: (22) 6269419.

A także:

Biuro Rzecznika Praw Dziecka: (22) 6965550, rpd@brpd.gov.pl

Towarzystwo Przyjaciół Dziecka: (22) 8262715.

Prawa Dziecka

Dziecko ma prawo do:

  • wychowywania się w rodzinie
  • adopcji
  • oświaty i nauki
  • kultury, wypoczynku i rozrywki
  • ochrony zdrowia
  • wszechstronnego rozwoju osobowości, swobody wyznania, światopoglądu
  • dostępu do informacji
  • ochrony przed wyzyskiem i poniżającym traktowaniem

Całuję Was Wszystkie bardzo serdecznie.

Życzę dobrego dnia.

31
Maj
2002
09:43

Anieli i Petroneli - wszystkiego dobrego

31 maja 2002, piątek, 09:43

Anieli, Ernestyny, Kamili, Petroneli – Wszystkiego dobrego.

Aniela – Aniela jest od Anioła. To wszystko mówi w sprawie Anieli. Co bynajmniej nie znaczy, że biega do kościoła, każdej niedzieli. To kobieta, co raczej niezbędna jest mężczyznom zgoła… Bo każdy jej dotyk, każde muśnięcie oczu, sprawia, że zostają oniemiali.

Ernestyna – piękne imię. Zdecydowane. Rzadkie u kobiet. Znam jedną Ernestynę, która nosi to imię po ojcu. To smutna historia, Ernestyna jest pogrobowcem, to znaczy urodziła się po śmierci ojca, który zginął na wojnie. Dziś jest bardzo starszą panią, całe życie była samotna, uczyła za to dzieci. Przekazała im całą wiedzę i miłość do biologii. Ernestyna była kiedyś zakochana, jak mi opowiedziała, w młodości, ale wybraniec nie spełnił jej oczekiwań, był tak różny od jej wyobrażeń o ideale mężczyzny, to znaczy o ojcu, że nie mogła go poślubić. Kiedy opowiadała mi tę historię, płakała, a na końcu poskarżyła się, że to matka stworzyła opowiadaniami o nieżyjącym wyidealizowany obraz mężczyzny w jej głowie, mężczyzny marzeń, i potem ani w życiu matki, ani w jej, żaden mężczyzna mu nie dorównał. Smutna historia.

Kamila – to imię zawiłe i pachnące. Duszne, o skomplikowanym zapachu. Podobno jest uczuciowa, wrażliwa na uroki życia. Ma duże poczucie piękna i elegancji. Kapryśna i pełna wdzięku. Chętnie w wielu sprawach wyręcza się innymi, a sama woli marzyć. Kamila pochodzi z łacińskiego camillus – szlachetnie urodzony. To wszystko wyjaśnia.

Petronela – to imię z przysłowia albo imię lalki. Kobieto o imieniu, Petronela, jeśli żyjesz w Polsce, współczuję ci. Musieli ci nieźle ludzie nadokuczać.

Zamieszczam moje zdjęcie z psami. Bo ładne. Świąteczne. Antyzawałowe.

A teraz chcę napisać słówko o ostatnim wywiadzie i sesji zdjęciowej pani Justyny Steczkowskiej w Vivie. Wywiad anonsowany… Justyna Steczkowska mówi przez łzy… i zdjęcia zrobione na grobie ojca, jak się sugeruje, w bardzo wyszukanych pozach i gustownych sukienkach, lub biegając po cmentarzu w Alei Zasłużonych na Powązkach, na bosaka i z pięknie ufryzowanymi włosami oraz szalenie powabnymi nogami, to już jest DNO. Następnych zdjęć podobnie zaaranżowanych, spodziewam się po śmierci dalszych członków rodziny, ale można też się pokusić przypomnieć o sobie, robiąc na cmentarzu sesję do Playboya, to też mocno zaznaczy się w pamięci widzów, fanów i słuchaczy. Coś nieprawdopodobnego. VIVO, czyś ty zwariowała?! Gdzie jest granica dobrego smaku? Było VIVO dać się zaprosić na pogrzeb, przynajmniej byłoby może coś w tym prawdziwego.

Ach, jeszcze jedno, można by to jeszcze raz powtórzyć przy okazji Święta Zmarłych, tylko komputerowo dorobić czapeczki i paltociki od Armaniego czy Gucciego.

Dobrego dnia, z goryczą w ustach.

PS. Żeby dopełnić goryczy, wczoraj obejrzałam drugą część Opola i myślę, że Agnieszka, siedząc na krześle jako pomnik, ze zgrozy skamieniała powtórnie.

30
Maj
2002
13:13

Feliksa i Ferdynanda - wszystkiego dobrego

30 maja 2002, czwartek, 13:13

Feliksa, Ferdynanda, Jana, Sulimira – Wszystkiego dobrego.

Feliks – nasz Feliks, tak często spotykany w kalendarzu, jest z nami i dzisiaj.

Ferdynand – to imię doniosłe, wspaniałe i mocne. Ciekawe, jakie ma zdrobnienia. Fredek? Ferdek? Rudek?

Jan – znów z nami.

A tajemniczy Sulimir? Czy ktoś zna mężczyznę o imieniu Sulimir? Chciałabym poznać. Leży na wschodnich dywanach w bordo kolorze i pali fajkę? Czy może tłucze cynamon i goździki w lśniących mosiężnych moździerzach? Pachnie imbirem i jest bardzo wyrafinowany w miłości?

Dziś Święto Bożego Ciała – dziś Chrystus zaprasza na ucztę. Dziś cudowne rozmnożenie chleba jest symbolem Eucharystii – Chrystus daje swoje Ciało na pokarm, a Krew jako napój. Czyli Chrystus chce być naszym codziennym pokarmem. Dziś procesje w całej Polsce i śpiewy, pokłony, klękania i kwietne kobierce. Ile w tym prawdziwej potrzeby? Ile rzekomej „katolickości”? To jedno z najpiękniejszych, najbardziej widowiskowych w obrzędzie świąt. Dziś w moim domu poświęconą gałązką przyniesioną z procesji biliśmy się wszyscy, wyganiając diabła. Dzieci śmiały się przy tym i cieszyły. Okładały nas gałązką ile wlezie. Może im się udało?

A teraz przepis na ciasto, które właśnie zajadamy w to święto. Jest pyszne! Pyszne! I każdemu się udaje je upiec, każdy ma sukces z tym ciastem, nawet ja. Przepis dostałyśmy kiedyś od przyjaciółki domu.

Tanie ciasto Hani Paduchowej „Murzynek”

1 szklanka cukru
1 jako
1 żółtko
1/4 kostki masła.
wszystko ucierać mikserem dodając
2 łyżeczki powideł śliwkowych,
1 szklankę ciepłego mleka z rozpuszczonymi 2 łyżeczkami kakao lub, jeśli ktoś woli, kawy rozpuszczalnej,
2 płaskimi łyżeczkami sody
i 2 szklankami mąki.

Wszystko wymieszać, wymieszać i piec, wylać na blachę posmarowaną tłuszczem i piec potem w piekarniku o temperaturze 175-180 stopni około 50 minut.

Jest pysze.

Dobrego dnia.

29
Maj
2002
11:49

Teodozji i Magdaleny - wszystkiego dobrego

29 maja 2002, środa, 11:49

Magdaleny, Teodozji, Urszuli, Maksyma – wszystkiego dobrego.

O Magdaleno! Życzliwa i sympatyczna, wrażliwa i uczciwa! Oddana przyjaciółko zadręczająca zaborczością. Nieobliczalna w reakcjach i porywach serca, do tego stopnia, że zaskakuje cię to samą. O Magdaleno!

IRYSY

Są takie panny z SGGW –
zielone, botaniczne,
co przed zaśnięciem liczą do stu
dojrzałe kłosy pszeniczne.

Zimą tarmoszą wilki za uszy,
nie straszny im rys, ni żbik…
Drobnej budowy, czy słusznej tuszy –
nie stchórzy żadna z nich.

W ziemi wilgotnej zanurzyć dłonie…
Przebierać szorstki groch…
Patrzeć, jak rodzą się małe konie…
Ile roboty… Och…

Skóra się z tego robi twardsza,
o Magdzie mówią „Baba-chłop”…
Lecz gdy słoneczna spłynie tarcza
To Magda wzdycha: basta, stop…

Nakłada suknię żorżetową
i nim dogoni nagły strach ją,
wychodzi porą fioletową
i patrzy jak irysy pachną.

Ach, jakie słodkie jest to strach ją i pachną. Och, Agnieszko! Ile w tych wierszach radości życia, dowcipu i miłości do ludzi, a w szczególności do kobiet. I jakie pogodzenie i znajomość życia.

Teodozja – czyli Dziunia ma kłopoty z błędnikiem. Boi się wjeżdżających na peron pociągów, ma uczucie, że ją pewnego dnia wciągną. Kocha buty na słupku i z paseczkiem, falbanę z ukosa w dole sukni, perły do kolan, i malując paznokcie zostawia tzw. księżyce białe nie malowane. Ileż to wymaga precyzji i determinacji! Dziunia nie lubi psów i kotów, bo zostawiają kłaki wszędzie, nawet unosi się to w powietrzu, a porody i ciąże męczą ją tak, że potem już do końca życia odpoczywa po porodzie. Jest ze wszech miar kobietą wymagającą opieki.

Urszula – samodzielna i ambitna, realizuje się w działaniu. Wiele wymaga od siebie a jej perfekcjonizm zamęcza i ją, i otoczenie. Mimo że jest lubiana właściwie przez wszystkich, wciąż ma niedosyt potwierdzeń, że spełnia oczekiwania otoczenia. Nocą bierze to, na co ma ochotę, mimo że wyobraźnią w tych sprawach zadziwia wielu, którzy by jej aż o takie apetyty i żądania, za dnia, nie podejrzewali. Rano znów maluje powieki na jasno, zakłada błękitną bluzeczkę i mówi, że zapach stokrotek ją męczy, a nocą musi mieć absolutny spokój, ciszę i ciemność, żeby wypocząć.

Maksym – przez ks a nie x jest wbrew pozorom miłym skromnym mężczyzną. Dźwięk jego imienia wprawia w drżenie kolan u kobiet, ale kiedy okazuje się, że nie ma w imieniu tego x, kolana uspokajają się, i tracą nim jako mężczyzną zainteresowanie. Z głupoty, ponieważ to właśnie Maksym bez x może im ofiarować to, czego żądają od Maxyma z x, a który tego w ogóle nie ma i generalnie jest zajęty sobą i są z nim problemy przez całe życie.

Wczoraj czułam się po spektaklu tak źle, iż byłam pewna, że właśnie rozpoczął się we mnie rozległy zawał, który nie poczekał do wakacji i nie pozwoli mi teraz dokończyć sezonu. Przetrwałam noc i dalej trwam z bólem na przestrzał w klatce piersiowej, nie sądzą już dziś, żeby to był zawał, nie mniej, do wyjazdu na wakacje, czyli jeszcze te 20 ostatnich dni już się chyba będę czołgać, tak mam dosyć, tak jestem zmęczona tym rokiem. W związku z moim samopoczuciem, odwołałam dziś wszystkie zajęcia dzienne, aby móc zagrać wieczorem spektakl, i obejrzałam z nieziemską przyjemnością w telewizji „Godzinę pąsowej róży” z: Czyżewską, Winnicką, Wiesią Mazurkiewicz itd. Cudnymi! Cudnymi! Młodymi! Pięknymi! Rozkosznymi! I pomyśleć, że „Powrót do przyszłości” Spilberga był tyle lat później!

Dobrego dnia!

Ach, gdybyście wiedzieli jak pięknie i jak pachnie w Milanówku!!! Z powodu ewentualnego zawału, z jego okazji, że to niby już mi nie zależy, zjadłam krem caramel i musse o chocolade, lody grejpfrutowe polane polewą karmelową. Jak się okazało, nie mam zawału, a utyłam co najmniej kilogram. A ból wciąż nie przechodzi.

28
Maj
2002
09:04

Augustyna i Jaromira - wszystkiego dobrego

28 maja 2002, wtorek, 09:04

Augustyna, Jaromira, Wilhelma – wszystkiego dobrego.

Szczególnie panu Wilhelmowi, bo go znam. Życzę powodzenia w prowadzeniu nowej winnicy. Wina w ostatnim roku były wyśmienite. Z roku na rok są coraz lepsze. Gratulacje.

Spektakle w Krakowie i Chorzowie. Kraków przyjął nas dwadzieścia razy chłodniej niż Chorzów, a Lublin dziesięć razy cieplej niż Kraków, czyli i tak chłodniej niż Chorzów. A w Lublinie niewątpliwie zagraliśmy najlepiej. Mieliśmy świetny dzień, poza tym sala teatru im. Osterwy w Lublinie jest po prostu nadzwyczajna do grania. Chorzowski Teatr Rozrywki to właściwie sala nie dla teatru tego rodzaju, a mimo to… No a może entuzjazm publiczności ma się w jakimś sensie do cen biletów? W Krakowie było bardzo drogo.

Po drodze, opowieści, żarty, snucie marzeń, wymyślanie scenariuszy filmowych i radość z sukcesu Polańskiego i „Pianisty” w Cannes. I od razu ileś tam telefonów do mnie i do Marka Kondrata, z gazet i rozgłośni radiowych, co my na tę nagrodę i w ogóle, jakie to właściwie kryteria, i czy względy polityczne, temat przypadkiem, a że polscy krytycy mówili o filmie źle, więc dlaczego… Wkurzyliśmy się z Markiem maksymalnie. I znów mała polska prowincjonalność, czy co, bo już nie wiadomo… Cieszcie się z tej nagrody – krzyczałam – przestańcie podejrzewać w tym jakiś spisek! Kombinacje! Machloje! Układy! Film występował pod naszą flagą. To film polski! Bo tak zdecydował pan Polański! Cieszcie się! Do cholery! Jestem pewna, że jest po prostu dobry, choć go nie widziałam! Co za ludzie! A czy przypadkiem Jury nie… a czy wypadki nowojorskie… A może… Przecież właściwie… Obrzydliwe! Obrzydliwe! Zniechęcające.

Przesyłam zdjęcia z drogi Chorzów-Lublin. Chęciny i dwa psy ze stacji benzynowej we Wrzosach – Uśmiech i Jebus- bardzo miłe, bawiłam się z nimi dłuższą chwilę.

Dobrego dnia.

27
Maj
2002
08:00

Jana i Juliusza - wszystkiego dobrego

27 maja 2002, poniedziałek, 08:00

Jana, Juliusza, Radowita – wszystkiego dobrego.

O Janie było wielokrotnie.

Juliusz to w moim pojęciu jedno z napiękniejszych imion, rzadziej słyszanych ostatnio, nosi je z godnością Julek Machulski; pewnie rodzice, państwo Machulscy, uczcili tym imieniem Słowackiego.

Radowit – pierwsze słyszę, ale może, może.

A to kilka zdjęć na pamiątkę, sentymentalnych, z wczorajszej wyprawy do grobu Modrzejewskiej. We wczorajszy deszcz, wczorajszą niedzielę, udałyśmy się z Agnieszką Krukówną na cmentarz Rakowicki w Krakowie, żeby Helence Modrzejewskiej oddać nasze kwiaty pospektaklowe. Zawsze tak robię, ale tym razem prośba do Helenki o opiekę artystyczną była gorętsza niż zwykle i dotyczyła głównie problemów zawodowych Agnieszki. Chociaż i ja miałam do Heli prośby. Odświętny cmentarz, z tłumem ludzi, mszą św. dźwięczącą w wilgotnym powietrzu, i mieszającą się z dźwiękami gitary. Koło grobu Modrzejewskiej, ku naszemu zdumieniu ustawił się gitarzysta i grał w kółko „Dom wschodzącego słońca”. Widocznie tylko to umiał, albo uznał, że to utwór najodpowiedniejszy na tę poranną, cmentarną, niedzielną okazję. Zachwyciło mnie to. Zresztą po raz pierwszy widziałam grających dla pieniędzy na cmentarzu, ale bardzo mi się to spodobało. To było miłe. Zamieszczam dodatkowo pomnik Matejki, bo może Wam to sprawić przyjemność. Grób Heleny Modrzejewskiej, przy głównej alei, za kościołem, za grobem Matejki i Daszyńskiego, stojących na środku tej alei. Czwarty czy piąty po lewej za Daszyńskim. Opisuję gdzie, bo niewiele osób to wie, o zgrozo!

Dobrego dnia.

26
Maj
2002
08:36

Filipa i Pauliny - wszystkiego dobrego

26 maja 2002, niedziela, 08:36

Dziś Eweliny, Marianny, Pauliny, Filipa – wszystkiego dobrego.

Także, ale przede wszystkim, wszystkim matkom ode mnie najserdeczniejsze pozdrowienia.

DZIEŃ MATKI!!!!! – Lećcie z prezentami, życzeniami, podziękowaniami, miłymi słowami, pocałunkami, wdzięcznością i troską, zapytajcie, czy czegoś nie trzeba, jakie ma marzenia, czy nie jest jej źle, smutno, czy się dobrze czuje, co sprawiłoby jej przyjemność. BŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁŁAAAAAAAAgam!!!!!!

Marianna i Ewelina to tak piękne dwa imiona, że aż zatyka. Szczególnie Marianna mnie wzrusza.

Ewelina jest troszkę wymyślona i nie lubi ostrych, zdjęć, woli nieudane, ale jej obecność jest szczęściem.

Paulina – to trochę obcesowa osoba. Taka, co to cały dzień chodzi na płaskim obcasie, bo co ma się męczyć, i nie uznaje kompromisów, jeśli chodzi o wygodę i komfort dla jej ciała. Paulina to dziś imię nowoczesnych dziewczyn w okularach, co żyją bez zasłon a zupy jedzą z torebki.

Filip – o Filipie pisałam wielokrotnie, więc dziś go tylko pozdrawiam. Nie martw się, że masz takie imię. To piękne imię, imię królów.

Przesyłam Wam list, jaki przyszedł do mnie od kolegi ze szkoły. Wysłał ten list do nas wszystkich. Bardzo mi się ten list podoba i po nim zrobiło mi się dużo lepiej, a nawet naprawdę dobrze.

Temat: DROGA KLASO LOS ANGELES, MAJ 10 2002

DROGIE KOLEŻANKI I DRODZY KOLEDZY.
JA SIĘ CZUJĘ DOBRZE POZA TYM, ŻE MI ROSNĄ WŁOSY Z NOSA I Z USZU.
DO SIEBIE JESZCZE NIE MÓWIĘ I ROZPOZNAJĘ WIĘKSZOŚĆ OSÓB Z MOJEGO OTOCZENIA.NIE MOGĘ SIĘ DOCZEKAĆ, KIEDY BĘDĘ MÓGŁ KORZYSTAĆ Z RÓŻNYCH ULG Z UWAGI NA PODESZŁY WIEK.
CHODZĘ BEZ LASKI, ALE CZASEM ZAPOMINAM, DLACZEGO TU CZY TAM POSZEDŁEM.
ZASYPIAM Z ŁATWOŚCIĄ W KINACH, NA KONCERTACH I NA BALETACH, CO JEST LEPSZE NIŻ GDYBYM NIE MÓGŁ SPAĆ W OGÓLE.
FAKT, ŻE ZGUBIŁEM TRZY CZAPKI W TEJ SAMEJ CHIŃSKIEJ RESTAURACJI, NIEPOKOI MNIE TROCHĘ.PODOBNIE ZRESZTĄ JAK TO, ŻE PRZEJECHAŁEM SAMOCHODEM SWOJE WŁASNE OKULARY I KOTA SĄSIADA (NIE PRZY TEJ SAMEJ OKAZJI).
Z WIEKIEM CZŁOWIEK ROBI SIĘ SPRYTNIEJSZY I, KIEDY WYCHODZĘ Z DOMU, TO SIADAM W SAMOCHODZIE I ZARAZ SOBIE PRZYPOMINAM, CZEGO NIE WZIĄŁEM, JESZCZE LEPIEJ JEST PRZEJECHAĆ SIĘ DOOKOŁA OSIEDLA, CZASEM MOŻNA TO ZROBIĆ PARĘ RAZY, JEŻELI SIĘ NIE WZIĘŁO PARU RZECZY.
KIEDYŚ DENERWOWAŁO MNIE, ŻE PRZEZ PEWNE OKULARY WIDZĘ NIEOSTRO TO CO DALEKO, A W INNYCH TO CO BLISKO, TERAZ POWODEM RADOŚCI JEST WIDZENIE CZEGOKOLWIEK.
NAUCZYŁEM SIĘ WKŁADAĆ OKULARY OD RAZU KIEDY SIĘ BUDZĘ (JEŻELI W NICH NIE ZASNĄŁEM).
POWÓD JEST TAKI, ŻE BEZ OKULARÓW KILKA JUŻ RAZY USIADŁEM NA SRACZU Z OPUSZCZONĄ KLAPĄ I, CHOCIAŻ NIKT MNIE NIE WIDZIAŁ, TO CZUŁEM SIĘ GŁUPIO.
O SEXIE NIE WSPOMINAM, BO NIE MA O CZYM.
WYDAJE SIĘ, ŻE CZAS PŁYNIE CORAZ SZYBCIEJ, CODZIENNIE RANO, KIEDY SIĘ GOLĘ, PATRZĘ W LUSTRO I ZDAJE MI SIĘ, ŻE PRZED CHWILĄ SIĘ GOLIŁEM, A TO BYŁO WCZORAJ.
KIEDY SIĘ SCHYLAM, ŻEBY ZAWIĄZAĆ BUTY, TO SIĘ ZASTANAWIAM, CO TAM MOGĘ JESZCZE POŻYTECZNEGO ZROBIĆ, SKORO JUŻ SIĘ SCHYLIŁEM.
CIĄGŁE ĆWICZENIE MÓZGU, JAK NA PRZYKŁAD CZYTANIE KSIĄŻEK, JEST BARDZO WSKAZANE, NAWET JEŚLI ZŁAPIESZ SIĘ NA TYM, ŻE CZYTASZ TO SAMO ZDANIE OD NOWA I OD NOWA.
POZDRAWIAM WAS WSZYSTKICH SERDECZNIE I MAM NADZIEJĘ, ŻE TAKŻE MACIE DUŻO UCIECHY W DRUGIEJ POŁOWIE WASZEGO ŻYCIA.
I JESZCZE JEDNO: WAŻNE ŻEBY CIĄGLE MIEĆ PLANY NA PRZYSZŁOŚĆ.
JA NA PRZYKŁAD CHCĘ ZOSTAĆ ROLNIKIEM.
WASZ.

Zostawiam Was z tym listem. Dobrej niedzieli. Pocałujcie jeszcze raz Wasze mamy. Albo, jeśli jesteście mamami, upomnijcie się o pocałunki, prezenty i miłe słowa u Waszych dzieci.

Dobrego dnia.

25
Maj
2002
07:14

Urbana i Grzegorza - wszystkiego dobrego

25 maja 2002, sobota, 07:14

Borysława, Grzegorza, Leona, Urbana – wszystkiego dobrego.

Borysław – to takie imię z polowania na lisy. Grzegorz, Leon, Urban – święto trzech papieży.

Grzegorz – piękne imię i lubiane powszechnie. Ale nie wiem czy częściej słyszałam inne westchnienie matek niż „Ach, ten Grzesiek!”, no cóż, z Grześkami tak już jest.

Leon, czyli lew, imię siły i działania, u nas w Polsce jest łyse i ma druciane okulary.

Urban – imię zhańbione nazwiskiem.

Wczoraj w warszawskiej Akademii Muzycznej byłam słuchaczem wykładu pani Ewy Wycichowskiej na temat tańca. A raczej Teatru tańca. Było to zakończenie przewodu naukowego na ten temat, i pani Ewa dostała wczoraj jakiś bardzo ważny stopień naukowy, jako pierwsza kobieta w historii tańca. Ale to nie miało dla mnie takiego znaczenia jak słowa i myśli zawarte w jej pracy. Jak mądrość i prostota tego wykładu. Każde ze zdań, które powiedziała, można by zastosować do wszystkich dziedzin sztuki, a szukanie myśli i powodów ruchu, a nie mechanizmów ruchu, jest tym naczelnym. Wolność w sztuce, i przekraczanie konwencji jako prawo artysty, którego jedynym obowiązkiem jest myśl a determinantem talent… A „wyrazić niewyrażalne” jako hasło!?

Niezwykła artystka. Gorąca, ostateczna, gotowa na wiele, otwarta, ufna, szczera, spontaniczna, wspaniała. A wyznania… Kocham taniec. Taniec jest mym życiem…, przez nią wczoraj wypowiedziane, zostaną mi długo w uchu, brzmienie tej żarliwej wiary i radości, jaka temu towarzyszyła. To jak powtarzane wciąż, z konieczności naturalnej, z potrzeby duszy, wyznanie wiary. A stwierdzenie… Jestem szczęśliwa, bo życie poświęciłam temu, co kocham…, brzmiało jak najpiękniejsze wyznanie miłości.

Kto ma dziś odwagę na używanie takich słów? Kto ma taką wiarę i miłość do sztuki, w czasach amatorszczyzny, ignoranctwa i szmalu? W czasach pogardy dla wiedzy, doświadczenia, dorobku. W czasach triumfującej bezmyślności, głupoty i podlizywania się najniższym gustom bez żadnej refleksji? To piękne, przy takim stopniu świadomości, profesjonalizmu, zawodowej sprawności, doświadczeń, przy poruszaniu się w takich wysokich rejonach zawodu, zachować aż taki entuzjazm i „nieskalaną czystość” jak Ewa.

Jest mi po tym wczorajszym wieczorze z artystką Ewą Wycichowską, dużo, dużo lepiej w życiu.

Pozdrawiam Was i dobrego dnia.

Przysięgam, że przestanę narzekać, będę robić swoje, nie będę miała do nikogo żalu i pretensji o to, że jest moim zdaniem głupi, bo to nie jego wina, a już na pewno nie o to, że jest młody. Nie będę na nikogo zła ani obrażona za to, że ktoś pisze co pisze, śpiewa co śpiewa, gra co gra, robi co robi. Zajmę się sobą i nie będę się za bardzo oglądać na boki, bo powoduje to zaskoczenie, rozczarowanie, depresje i myśli o wycofaniu się.

A teraz jadę do Krakowa grać Kto się boi Virginii…, w niedzielę w Chorzowie, a poniedziałek w Lublinie. I tylko to mnie przez te trzy dni będzie zajmować.

Dobrego końca tygodnia.

24
Maj
2002
08:00

Joanny i Zuzanny - wszystkiego dobrego

24 maja 2002, piątek, 08:00

Joanny, Mileny, Tomiry, Zuzanny – wszystkiego dobrego.

Joanna – która chętnie opiekuje się domowymi zwierzętami, słabszymi, chorymi, lubi być przydatna i potrzebna, a w życiu kieruje się przede wszystkim sercem, skłonna poświęcać się ideałom, według mojej książeczki, jest także uparta, porywcza, łatwo wpada w gniew i złość, a często bywa po prostu tyranem, to moje zdanie. Joanny, które znam to prawdziwe „zajzajery” i nie radzę nikomu wchodzić im w drogę, co nie znaczy, że nie są w gruncie rzeczy wspaniałymi, cudownymi ludźmi, gotowymi pomóc i pochylić się nad każdym. No, może nie nad każdym, a raczej nad tymi, którzy ich zdaniem są tego warci. Moja książeczka dorzuca na końcu takie zdanie „wierna w przyjaźni i oddana w miłości„; zgadzam się z tym, tyle tylko że Joanny takie są w stosunku do tych, którzy ich zdaniem są warci przyjaźni, czy zasługują na ich przyjaźń, i warci są miłości, są godni, aby one ich kochały. Dodam jeszcze, że niepowodzenia, Joanny znoszą w samotności, po cichu i skrycie, a tylko zaciśnięte wargi i pobielałe ręce zwinięte w pięści są znakiem cierpień wewnętrznych. Czasem ta pięść uderza a usta rzucają straszne słowa. Ale potem wszystko się ucisza i reguluje, ponieważ Joanna lubi i umie myśleć i analizować siebie. Ma odwagę przyznać się do błędów i naprawić winy, ale tylko do następnego razu.

Milena – imię pochodzące od słowiańskiego imienia męskiego – Milan, co oznacza miły – jest imieniem coraz częściej spotykanym i u nas. Podobno Milena to osoba krucha i wrażliwa, płochliwa i niespokojna. Wszystkim się zamartwia i wszystko przeżywa w dwójnasób. Potrzebuje czułości i dodania otuchy w każdej sprawie. Cieplarniana natura. Być może. Nie znam żadnej Mileny, ale chętnie wierzę. Śliczne imię. Ma śliczne brzmienie, wymawiając je rozlewa się wewnątrz słodycz i przez gardło przechodzi kaszmirowo-złoty blask.

Tomira – to przygoda, ostra i gwałtowna. Koniec przygody nigdy nie wiadomy.

Natomiast Zuzanna – to marzycielka ze skłonnościami do mistycyzmu. Spragniona miłości i zdolna do kochania innych. To jej się zdarzają wszystkie tajemnicze historie, a jej bogata wyobraźnia sprawia, że lubi fantazjować. Lubię Zuzanny, przy Zuzannie nigdy się nie nudzisz, a to tak cenne.

Jesteśmy w znaku Bliźniąt. A nic nie pisałam o ludziach spod tego znaku.

  • Masz szczególną łatwość nawiązywania kontaktów i zdobywania informacji.
  • Posiadasz dar błyskotliwej inteligencji, szybką zdolność uczenia się.
  • Zdobywasz szybko przyjaciół, bo nie owijasz niczego w bawełnę i barwnie przekonujesz do swoich racji.
  • Czas spędzony z Tobą jest jak czytanie kolorowo wydanej encyklopedii.
  • Jest w tobie lekkość obcowania z całym światem i drugim człowiekiem.
  • Masz czar słowa i urok języka.
  • Można cię nazwać ambasadorem ludzkiej wiedzy i myśli.
To fantastyczne cechy i marzyłabym mieć kilku takich znajomych, mam ich zresztą, ale o ile wiem, są spod innych znaków zodiaku, a co więcej, znałam kilka osób spod znaku Bliźniąt i byli wyjątkowymi mrukami, malkontentami, a żeby się dobić do ich serc i myśli musiałam łopatą kopać kilka dni w strasznie twardej skale, żeby zechcieli się do mnie uśmiechnąć i uchylić swoje serce, choć na moment. Nieważne.

Teraz oto, co mój tajemny kalendarz daje za przestrogi Bliźniętom.

  • Znajomi, podobnie jak podróże, poszerzają wiedzę, dostarczają wrażeń; przyjaźń i uczucia potrzebują korzeni, dlatego trzeba się przy nich zatrzymać.
  • Dużo wiesz, ale nie zawsze wyciągasz z tego praktyczne wnioski i życiową mądrość.
  • Spróbuj zatrzymać się, siąść w jednym miejscu – powiedz, czy świat oglądany z tego miejsca nie jest tak samo ciekawy jak oglądany w ruchu i biegu.
  • Używasz dużo słów, a czasem twoje refleksje można by wyrazić jednym lub je przemilczeć.
  • Zmieniając zainteresowania i ludzi nie zdajesz sobie sprawy, na czym ci naprawdę zależy.
  • Trudno czasem znaleźć w tobie oparcie.

Miałam wczoraj dzień zdjęciowy w nowym filmie Julka Machulskiego „Superprodukcja”, grałam siebie, a raczej wyobrażenie Julka o mnie, zapisane w scenariuszu. A więc palę i jestem niemiła dla młodej aktorki – amatorki. Nie o to chodzi, nawet byłam tym rozbawiona. Ale w sumie było to traumatyczne przeżycie i nie wypada mi, jako aktorce, napisać dlaczego. Ale wieczorem żegnałam się z zawodem na zawsze, piłam wino do późna i chciałam się naprawdę wycofywać z tego „interesu”, wciąż powtarzałam uparcie zwrot… Bo skoro tak… to ja… itd., itp.

Dziś rano mi przeszło i postanowiłam mimo wszystko grać dalej i znaleźć sobie swoje miejsce wśród tak różnych i tak wielu przedstawicieli tej profesji.

A to kilka zdjęć z wieczoru, podczas którego odebrałam statuetkę Światowego Dnia Telekomunikacji, nagrodę przyznaną mi przez Tel-Energo za tę stronę.

Fot. W.Sobolewski

<Fot. W.Sobolewski


Fot. W.Sobolewski

Dobrego dnia.

23
Maj
2002
06:19

Iwony i Dezyderego - wszystkiego dobrego

23 maja 2002, czwartek, 06:19

Emilii, Iwony, Dezyderiusza – Wszystkiego dobrego.

Emilia – moja książka twierdzi, że Emilia  jest śmiała, silna. Łazi po drzewach z chłopcami i rozbija kolana podczas szaleńczej jazdy na rowerze. Jest niecierpliwa i porywcza. Rogata dusza. Że Emilia wywodzi się z łacińskiego Aemulus – co znaczy gorliwy, żarliwy, pilny. Otóż, być może, że są takie Emilie, choć w ogóle nie ma ich dużo. Istnieją raczej w literaturze. A Emilia Galotti u Lessinga, jedna z moich ulubionych postaci w literaturze dramatycznej, jest uosobieniem cnót, a uciekając przed hańbą umiera zabita przez ojca, na własną prośbę. Moja Emilia jest miła, spokojna, tkliwa. Robi wciąż na szydełku koronkowe kołnierzyki, choć to niemodne, ale ją to uspokaja. Bardzo ją lubię, jest beżowa.

O Iwonie pisałam wczoraj zdziwiona, że istnieje takie imię męskie Iwon.

Dezyderiusz. Nie uwierzycie, ale znam jednego Dezyderiusza, choć wołają na niego banalnie Darek. Zapytałam go kiedyś, skąd wzięło się to imię, wzruszył ramionami i odparł, że nie wie, i nie rozumie tego imienia, że to ojcu, jak go rejestrował, się coś pomieszało. A swoją drogą, ilu ludzi ma imiona takie a nie inne, ponieważ tatuś mamę, będącą jeszcze w połogu, źle zrozumiał, a ponieważ był wciąż ze szczęścia niedysponowany z powodu alkoholu, więc jako imię dziecka w urzędzie podał coś, co mu się wydawało, że słyszał, lub ustalał z żoną, czyli mamusią. Wciąż ktoś mi opowiada taką historię. 

Dziś, powodowana złością, muszę napisać, że nienawidzę dwóch rzeczy, które mi się wczoraj po raz kolejny zdarzyły, za głośnej muzyki w lokalach, w kawiarniach i restauracjach, przy której w ogóle nie można porozmawiać. Dodatkowo, za każdym razem, na moje prośby o ściszenie, kelnerzy odchodzą obrażeni. Wypchajcie się. Postuluję angażowanie starszych kelnerów, których jak mnie, za głośno puszczona muzyka drażni, szczególnie, kiedy przychodzę tam porozmawiać a nie tylko napić się kawy. Jest też inne wyjście, ja muszę przestać wchodzić do lokali dla młodych, gdzie oni siedzą, w ogóle ze sobą nie rozmawiają, a głośna muzyka wypełnia im czas i zastępuje myśli. 

Ale to nieprawda, że wybieram takie miejsca, ponieważ w Polsce muzyka puszczana jest za głośno wszędzie, w hotelach, zakładach fryzjerskich, solariach, sklepach, taksówkach, wszędzie. Ci, którzy tam pracują, myślą wyłącznie o sobie a nie o klientach.

Druga rzecz, która mnie nawet nie tyle drażni, co oburza i zdumiewa – fryzjerki, które myją mi włosy tak, że mam nos pod ich pachą, i po prostu wdycham całą ich rozkoszną woń z konieczności! Co za okropność, a tak jest w połowie zakładów fryzjerskich w Polsce, i żadna z tych pań, ani właścicieli tych zakładów, się nad tym nie zastanowi, nie zreflektuje na ten temat, to zdumiewające! Ja więcej już do takiego zakładu nie przychodzę, ale w kolejnym spotyka mnie to samo. Moi Państwo, nie myślcie o sobie, myślcie choć trochę o nas, klientach! Co za brak taktu! 

No, ulżyło mi. Przepraszam za tę kłótliwość i małostkowość. Ale nie wytrzymałam.

Dobrego dnia.

Wczoraj otrzymałam nagrodę Kryształowego Zwierciadła od pisma ZWIERCIADŁO, jako silna kobieta. Ale jestem prawdziwie szczęśliwa dlatego, że uzasadnieniem przyznania mi tego miłego wyróżnienia było to, że zrobiłam i zagrałam  Małą Steinberg. Jestem naprawdę wdzięczna, że zauważono ten aktorski „akt odwagi”, że podkreślono to, że aby zagrać tę rolę, wziąć ten tekst do realizacji, odważyć się na granie dziecka i choroby, poruszenie tak trudnego tematu, trzeba było mieć odwagę, siłę i niezależność artystyczną. Bardzo, bardzo dziękuję.

22
Maj
2002
07:10

Julii i Heleny - wszystkiego dobrego

22 maja 2002, środa, 07:10

Heleny, Julii, Rity, Wiesławy, Emila – wszystkiego najlepszego.

Helena – bliskie mi imię z powodu Modrzejewskiej. Rola ta w jakimś sensie opanowała moje życie – najpierw na półtora roku, podczas kręcenia zdjęć, a potem w przeczuciu niejasnym trwającym do dzisiaj, że to od niej w prezencie mam moich synów. To podczas kręcenia serialu pt. „Modrzejewska” (na szczęście większość roli miałam za sobą) dowiedziałam się, że jestem w ciąży, co według lekarzy, którzy się mną od lat zajmowali w tej kwestii, było absolutnie niemożliwe. Co było dla medycyny niemożliwe, w życiu stało się możliwe, i ostatnie cztery miesiące grałam już z Adasiem we mnie. A potem, kiedy już okazało się, że mój organizm się sam naprawił, był i Jędrek. Moim zdaniem to Helenka podarowała mi to szczęście, może była ze mnie zadowolona? Helena – jakie to piękne, piękne imię, trochę pogorszone przez zdrobnienia Hela, Helcia.

A teraz wiersz Agnieszki Osieckiej napisany z okazji Heleny – 22 maja.

PEONIE

Jesteś artystką, Heleno,
To wiele zmienia.
Ty się zaledwie przeglądasz,
nie płoniesz
w moich płomieniach.
Cóż z tego, że gorę?
Ciebie to bawi.
Przerzucasz tekstu stronę
i szepczesz: „Zabij”.
A potem śmiech,
śpiew,
parada słów, na przemian,
i ja – u twoich stóp skulony
i wielkie lustro jak ziemia.
A potem szepty, canzony,
i nowa suknia,
i pies,
i niby – deszcz majowy
z porannych łez.
W ogrodzie peonie kwitną,
ty mówisz: „Patrz, jakie sztuczne,
jakbyś je z blachy wyciął
na święto huczne”.
I patrzysz na mnie wzrokiem
z tej roli, którą grasz
i patrzą baby z okien
na twoją najnowszą twarz.

Julia – jak twierdzi moja książka – jest taktowna, radosna, pełna wdzięku, a jej optymistyczne nastawienie do świata, sprawia, że odnosi wiecznie sukcesy. Ma znakomity gust. Nie lubi tłumów i lubi mieć koło siebie osoby, którym ufa i które ją kochają. Rewelacja, każdy lubi mieć koło siebie osoby, którym może zaufać, i takich, którzy w miarę możliwości kochają. Nie tylko Julia. Julia to imię przez Szekspira wyniesione w czystość, niewinność i krzywdę, współczesność zrobiła z niej Julkę, co chodzi po drzewach, lubi koty i jest hultajem. Rita – jest imieniem tanecznym, ciemnym i pachnącym piwoniami naprawdę. Koło niej zawsze kręci się wszystko na czerwono i słowo SEX nie jest od rzeczy, w przeciwieństwie do Wiesławy. Wiesława – skromna i cicha, przy bliższym poznaniu ujawnia wyobraźnię erotyczną i niewyczerpane pokłady seksu. To w sprawie pewnej młodej Wiesławy jej dużo starszy mąż tak mi się kiedyś zwierzał, zdumionej zresztą, na jednym przyjęciu: „Gdyby pani wiedziała, jaką Wiesia ma nieprawdopodobną wyobraźnię seksualną!”. Słuchałam nie pojmując, dlaczego do mnie to mówił, i jaka samotność i brak rozmówców zmusza mężczyznę do takich wyznań o żonie przed obcą prawie kobietą. Nieważne. Uważajcie na Wiesławy, kryje się w nich wulkan.

Emil – to jedno z moich ulubionych imion męskich – jak twierdzą Polacy, bardzo za to jest ono nie męskie. Francuzi natomiast uważają, że jest bardzo męskie i w związku z tym jest wielu Emilów we Francji.

Dobrego dnia.

Jeszcze Wam tylko napiszę, jak mój synek Jędruś dziś przy śniadaniu odmienił przez przypadki zdanie „Babcia robi kolację”.

Mianownik – kto, co – Babcia robi kolację.

Dopełniacz – komu, czemu – Wnukom.

Jeszcze raz powodzenia dziś.

21
Maj
2002
20:50

Wiktora i Tymoteusza - wszystkiego dobrego

21 maja 2002, wtorek, 20:50

Kryspina, Tymoteusza, Walentego, Wiktora – wszystkiego dobrego.

Kryspin – rzadko spotykane imię – myślę, że ładne, choć mój syn twierdzi inaczej, mówi, że ohydne. Sam, zapytany jak chciałby mieć na imię, odpowiada bez namysłu: Rafał. Andrzej też mu się nie podoba. Kryspin nosi koszule w kratkę, i pastę do butów trzyma w biurku w biurze. Jest do przesady pedantyczny.

Tymoteusz to imię piękne, równie rzadkie jak Kryspin. Choć Tymoteusz przynosi ze sobą nostalgię i gorzką tajemnicę, jakiej nie ma Kryspin. Szelest imienia Tymoteusz usypia.

A Walenty budzi ze snu każdego i stawia go na równe nogi.

Wiktor – konkretny przychodzi w kalendarzu, co chwila, i przypomina o swojej klasie.

Ciężki, mozolny dzień uwieńczony sukcesem. Dostałam pozwolenie na robienie dla Teatru Telewizji sztuki Krzysztofa Bizio Porozmawiajmy o życiu i śmierci. Mój pomysł jest szalony i piekielnie trudny do realizacji.

Zaprosiłam do współpracy panią Ewę Wycichowską i Poznański Teatr Tańca, mojego męża do zrobienia zdjęć, Maćka Putowskiego do scenografii. Ale zadanie tym razem jest tak trudne, że wszyscy siwieją i wypadają im włosy od gwałtownie intensywnego myślenia. Nagranie 12-17 sierpnia, wszyscy patrzą na mnie przerażeni. Co to ma być? – pytają. Sztuka realistyczna, grana naturalistycznie, o małych, podłych ludziach, jakimi jesteśmy, o codziennym grzechu i małości, z Czternastoma Stacjami Męki Pańskiej w tle – odpowiadam. Ty chyba tym razem oszalałaś? Nie – odpowiadam. To będzie, wyraźne, proste i piękne.

No nic. Czuję się jak wojownik po bitwie. Dziś idę spać, a od jutra do roboty, w służbie „dobra, szlachetności” i Narodu. Ciekawe, co pan Bizio na mój pomysł interpretacyjny? Uwaga! To może „chcieć wyjść” pretensjonalnie, ale ja do tego nie dopuszczę. Tak więc znów wakacje z ołówkiem w ręku, dyskusjami na plaży do nocy, scenopisem, tyle tylko, że tym razem towarzyszyć nam będą Trzy Upadki Chrystusa, Św. Weronika ze swoją chustą, pocieszanie kobiet płaczących i ukrzyżowanie, a wszystko dla małego, podłego ścierwa, jakim jest człowiek.

Idę spać. Spałam w nocy trzy godziny przez ten konieczny powrót z Gliwic. Ale warto było wracać.

Dobrej nocy. Jutro dostaję nagrodę – Kryształowe Zwierciadło. O ho, ho!

W sąsiednim pokoju mój starszy syn czyta „Balladynę” i po prostu wyje ze śmiechu! Ciekawe, co go aż tak śmieszy. Mówi, że Goplana takie teksty puszcza, że można zdechnąć. Jakie? – pytam. „Panie Skierko, ja się kocham” na przykład – odpowiada mi i wyje z radości. Ciekawe.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.