21
Sierpień
2002
06:31

Joanny i Franciszki - wszystkiego dobrego

21 sierpnia 2002, środa, 06:31

Joanny, Fidelisa, Franciszka – Wszystkiego dobrego.

Joanna – cudowne imię. Kobieta – serce. Wierna w przyjaźni, oddana w miłości.

Fidelis – jest po prostu wierny.

A Franciszek? To zdumiewające, tak ma na imię co czwarty chłopiec dookoła mnie. Dlaczego? Skąd aż taka popularność tego imienia dzisiaj? Zagadka. Patron zobowiązuje. O tym niech pamiętają Franciszkowie i Franki.

Wczoraj zagrałam Shirley. Zaczęłam dwunasty sezon z nią. Grałam ze wzruszeniem, z przyjemnością, wdzięcznością. To już nie rola, to przyjaciółka, to szczęśliwe godziny spędzone na scenie w poczuciu bezpieczeństwa i akceptacji. Oby jak najdłużej. Z Shirley moje życie aktorskie jest po prostu przyjemne. Tłumy – we wtorek, i reakcja publiczności mnie rozkleiły na końcu. Kłaniając się, dziękowałam losowi, że postawił na mojej drodze ten tekst i tę postać, która dała wszystkim tyle radości a moje życie uczyniła szczęśliwszym. Ta skromniutka dekoracja, lekko zapyziała, właściwie żałosna, rewizyty, które przejechały ze mną całą Polskę, cały świat, od Australii po Amerykę, poczciwy szlafrok męża, dzbanek, zielona szklanka, łóżko plażowe, żółty ręcznik, parasol, mała ścianka symbolizująca Grecję. Zlew z cieknącą z kranu wodą, szafka i firaneczka. Koszmar. Teatr skromny, ubogi i byle jaki. A jednak. Ciekawe jak długo jeszcze to będę grała?

Dziś wieczór znów Shirley i radość na scenie w towarzystwie widzów. Życie jest piękne.

Dobrego dnia.

Ja siedzę całymi dniami w montażowni. Montuję mój Teatr Telewizji. Na razie z niepokojem. Zobaczymy, co to będzie znaczyło po sklejeniu. Czy będzie miało taką siłę jak sobie wyobraziłam w swojej naiwności.

20
Sierpień
2002
06:04

Bernarda i Sobiesława - wszystkiego dobrego

20 sierpnia 2002, wtorek, 06:04

Sabiny, Bernarda, Samuela, Sobiesława – wszystkiego dobrego.

Sabina – to jedno moich ulubionych.

Bernard

Serce mnie boli….
Serce mnie boli, bo mija czas.
A w majątku, w tym posagu biednym moim
nie przybywa ani skarbów, ani gwiazd:
Tylko rymy i piosenki,
i nic więcej, i nic więcej:
To jest dobre w kabarecie,
a ja chciałabym na jesień
coś ciepłego, praktycznego tobie dać…
A tu – co?
A tu – wciąż:Ta poezja, ta piosenka za dwa grosze,
te wierszyki, w których zawsze wiosna drży,
te szarotki, co przy sobie stale noszę
i lusterka, co zmieniają w uśmiech – łzy…Gdzie są te wody niebieskozielone,
gdzie są te lata dobre,
co mi zostało – sam powiedz –
wszystko zmieniłam na drobne:Na słowiki wynajęte do piosenki,
na deszczyki, co w piosence walcem brzmią,
na księżyce, melodyjki, kantylenki –
ona kocha, i on bardzo kocha ją…Serce mnie boli…
Serce mnie boli, żal pustych rąk…
Bo nic nie mam. Wszyscy wiedzą. Sami swoi.
Bez niczego znów przychodzę pod twój dom…
Tylko rymy i piosenki,
I nic więcej, i nic więcej…
To, co miałam, pogubiłam,
zapomniałam, co mówiłam,
bardzo proszę, weź przynajmniej to, co mam:Tę piosenkę, tę poezję za dwa grosze,
te wierszyki, w których zawsze wiosna drży,
te szarotki, co przy sobie stale noszę
i lusterka, co zmieniają w uśmiech – łzy.

Weźcie dziś od Agnieszki to „nic” w dzień św. Bernarda. W dzień, w którym wszyscy mówią o dawaniu i pomocy potrzebującym. Weźcie od niej to, co ma.

Wczoraj w nocy zginął w wypadku samochodowym Marek Kotański. Ten, co dawał, co mógł i co umiał, bez przerwy. Przyzwyczailiśmy się, że taki „wariat” jest wśród nas, że on to zrobi, że on to załatwi, że on za nas… w naszym imieniu… bo my chętnie, ale niech on raczej… itd. Boże, co my bez niego zrobimy?

Dobrego dnia.

19
Sierpień
2002
06:25

Bolsława i Juliana - wszystkiego dobrego

19 sierpnia 2002, poniedziałek, 06:25

Bolesława, Jana, Juliana, Ludwika – wszystkiego dobrego.

Oprócz Jana, zapomniane, nie słyszane wśród młodzieży imiona. Jaka szkoda.

„Dziś Kalwaria” – jak powiedział papież.

Szaleństwo, jakby żegnali się z Nim wszyscy. Patrzę na Niego w czasie tej wizyty z przyjemnością, złagodniał, stracił tego wymachującego palcem starca sprzed lat. Jego wizyta pod hasłem „Miłosierdzie i pomoc innym” oraz beatyfikowani Błogosławieni nadzwyczajnie wybrani. A on sam budzi czułość i chęć opieki. Jest wzruszący i godny największego podziwu jako człowiek, bo Papieża nie mam śmiałości oceniać.

W Krakowie było około 3 milionów pielgrzymów, to wielki sukces. Wieczorem jeszcze raz wyszedł do okna i powiedział: „Dobranoc, jutro Kalwaria”. Tak więc dziś Kalwaria. Kalwaria Zebrzydowska.

Kalwaria – w słowniku wyrazów obcych to – cykl obrazów lub rzeźb przedstawiających różne sceny męki Chrystusa; także: kaplice lub kościoły rozmieszczone zwykle na pagórkowatym terenie, przedstawiające stacje drogi krzyżowej; Kalwaria to w przenośni – męka, cierpienie, okoliczności i miejsca z nimi związane. (Słowo pochodzi od Calvaria, łac. nazwa wzgórza pod Jerozolimą, na którym ukrzyżowano Jezusa.)

Tak więc dziś Kalwaria.

Za każdym razem, kiedy papież przyjeżdża do Polski, zmienia się w jakimś punkcie moje życie. Przy pierwszej wizycie, zapłakana oglądałam transmisję telewizyjną z Jego przylotu i, kiedy ucałował ziemię, powiedziałam nagle i niespodziewanie dla samej siebie, do mojego byłego męża, wyjąc z rozpaczy: Ja cię już nie kocham! To bolesne wyznanie zmieniło wszystko. Ciekawe, co będzie teraz. Prawda jest taka, że za każdym razem przyjmuję jakieś postanowienie, i dotrzymuję go. Nie napiszę Wam, jaką intencję podjęłam tym razem, ale wczoraj podczas mszy na Błoniach to zrobiłam.

Zamieszczam kilka zdjęć zrobionych z telewizora, głównie dla tych z Was, którzy są daleko, daleko.

Dobrego dnia. Oby Wasza Kalwaria Codzienna, dziś nie była tak ciężka.


Papież w moim domu


Morze ludzi

Co do nowej ustawy pozwalającej strzelać do wałęsających się bezpańskich psów i kotów – moje psy są wzięte z przytułku, mają nawyk wałęsania się, uciekają dziurką od klucza przy byle sposobności, zwiedzają miasto, odwiedzają targ i wracają. Instynkt obrony domu budzi się w nich tylko w obrębie naszego ogrodu, wtedy potrafią pokazać, że nie lubią obcych, ale wypuszczone, lubią ludzi, nie są agresywne. Zawsze po każdej wycieczce kupuję nowe obroże, bo ludzie im je kradną. Dziś przyszły kulejąc, wyraźnie skopane. Zdarzyło się to pierwszy raz. Pozwalałam im dotąd na te wycieczki, ich drobne przyjemności, teraz może je ktoś zabić zupełnie bezkarnie. Co za koszmar. I tak całe lato tu w Milanówku, dookoła mnie, strzelają z wiatrówek do ptaków, pewnie dla sportu. Co za koszmar.

18
Sierpień
2002
06:50

Heleny i Bronisławy - wszystkiego dobrego

18 sierpnia 2002, niedziela, 06:50

Heleny, Ilony, Karoliny, Laury – Wszystkiego dobrego.

Dziś imieniny Heleny Modrzejewskiej, zapalę za nią świeczkę – złote serduszko pływające w wodzie w kryształowej salaterce do śniadania, myślę, że będzie zadowolona.

Ilony – żony Marka Kondrata.

Karoliny – mojej chrześnicy.

Laury – właścicielki sklepu spożywczego w mojej miejscowości wakacyjnej we Włoszech. Moje panie, wszystkiego dobrego.

Skończyliśmy w nocy nagranie. Niedziela rano, a ja nie mogę spać. Jak zwykle. Myślę o montażu, który się zacznie od poniedziałku.

Dziś postanowiłam Wam pokazać kilka miejsc w Wytwórni Filmowej w Warszawie, których widok na nowo mnie wzruszył. Spędziłam w tych miejscach naprawdę wiele chwil mojego życia, szczęśliwa i nieszczęśliwa, smutna i wesoła, zapłakana i pełna nadziei. Kiedy teraz tydzień temu, z okazji kręcenia Porozmawiajmy…, weszłam na nowo do Wytwórni i siadłam przed tym samym, zniekształcającym moją twarz lustrem, wzruszenie ścisnęło mi gardło. Nic się nie zmieniło – te same krzesła, linoleum, zlew. Tylko drobiazgi uległy zmianie, kubły na śmieci i plastikowe w nich worki, ale popielniczki zostały te same. Zniknął, z najsłynniejszej charakteryzatorni, w której i ja spędziłam tysiące godzin, słynny, rozwalający się, zapadnięty fotel, o który się wszyscy bili, nie wiedząc, że na tym miejscu, jeśli ktoś tam posiedzi dłużej, zachodzi się w ciążę. Potem młode aktorki zawsze lojalnie ostrzegano. Ja sama znam kilka charakteryzatorek, aktorek, garderobianych, dla których tak się to siedzenie w tym miejscu skończyło. Znałam też kilka takich, które po cichu specjalnie przychodziły na nim posiedzieć, bo chciały mieć dziecko a coś im nie wychodziło.

Tak, żadnych zmian, wszystko – poza tym historycznym fotelem – jak dawnej. A kredens, malowany olejną farbą, stojący po prawej stronie i półki po lewej, na których zawsze, zawsze leży kajzerka, przywitałam łzami. Wzruszyłam się.


Charakteryzatornia

Najsłynniejsza, największa charakteryzatornia. Nie zliczę filmów, do których tu mnie malowano. Od „Człowieka z marmuru” przez „Modrzejewską„, przy której spędzałam w tym pokoju kilka godzin dziennie przez ponad rok. Te same lustra, w których nic nie widać i każdy wygląda jak koczkodan, to samo Boskie światło, w którym widać krosty, co wyjdą za dwa dni. Wygodne foteliki zmuszające charakteryzatorki do ćwiczeń cyrkowych przy malowaniu, szare linoleum, itd., itd. Ile łez, ile śmiechu, ile plotek, ile żalów wylanych, historii opowiedzianych i usłyszanych, ile nadziei na sławę i ile załamań, wielu, wielu osób. Ten pokój mógłby opowiedzieć naprawdę wiele. Stoi zaklęty, i mami tym, że się prawie w ogóle nie zmienił, udaje że nic się nie stało, a czas, jakby go w ogóle nie było.


Lustro, przed którym mnie charakteryzowano do „Człowieka z Marmuru

Och, to moje miejsce, długo, długo… Dopiero do Modrzejewskiej siadłam na tym prawym. Wcześniej zawsze to środkowe. Obok po prawej koledzy, Jurek Radziwiłowicz, Olo Łukaszewicz, wielu.

A to moje miejsce do charakteryzacji w „Modrzejewskiej„. Rok i dwa miesiące co rano tutaj zasiadałam i zaczynałam tak dzień


Zdjęcie lustra po lewej

To po lewej to lustro do czesania. Pamiętam dramat i krzyk Wajdy, kiedy zobaczył, że obcięłam włosy bez jego zgody tuż przed jakimiś rozpoczynającymi się zdjęciami, chyba przed „Bez znieczulenia” a ja ze łzami w oczach tłumaczyłam, że chciałam być ładniejsza, a charakteryzatorka – też łkając, jakby to była jej wina – szeptała, że „może ona spróbuje dokleić, dopiąć, albo może peruka…”.

Ach, ile pań charakteryzatorek – przyjaciółek, wciąż podnoszących nas na duchu, mówiących nam w kółko, że mamy talent! Wszyscy! Bez wyjątku! Że to reżyser jest głupi! I że…. „jak ona się wzruszyła na tym ujęciu jak graliśmy, aż się nie może pozbierać takie to na niej zrobiło wrażenie…”. Wysłuchujących i znoszących nasze histerie i rozpacze, opowieści o dzieciach, mężach, rozwodach, rolach robionych w teatrze, marzeniach. Cud kobiety umiejące lawirować między nami jak wróżki, dyplomatki, wysłanniczki produkcji i reżysera, załatwiające z nami wszelkie sporne kwestie tak, aby każdemu z nas nic nie odjąć z jego domniemanej wielkości i talentu. Przyjaciółki, powiernice, wspólniczki. Kobiety znające nasze wszystkie najintymniejsze tajemnice, i twarzy, i duszy. Milczą, a mogłyby wiele, wiele naopowiadać.


Korytarz na pierwszym piętrze w Wytwórni. Tu są charakteryzatornie i garderoby. Tu aktorzy czekają na swoje pięć minut i przeżywają sukcesy

Ach, jakie urocze korytarze! Prawda? Często bywają tu tłumy. Dziwne kłębowisko ludzi, statystów filmowych i aktorów, w kostiumach i bez: żołnierze, damy w krynolinach, żebracy, warszawiacy z czasu Powstania, nierzadko księża i zakonnice, postaci z bajek. Dostają te przebrania z tych pokoi za zamkniętymi drzwiami. W tym korytarzu wypalono chyba tonę lub ze dwie papierosów. Ale co z tego. Mnie on wzrusza.

Dobrego dnia. Dziś dzień wizyty papieża w Krakowie. Wczoraj, nocą, po zdjęciach, Jurek Stuhr jechał, aby od świtu dziś być z rodziną i przyjaciółmi na Krakowskich Błoniach, zająć miejsce przed mszą. Ciekawe, co papież nam powie, z czym nas zostawi….

17
Sierpień
2002
05:58

Jacka i Mirona - wszystkiego dobrego

17 sierpnia 2002, sobota, 05:58

Anity, Joanny, Julianny, Jacka, Mirona – wszystkiego najlepszego.

Umieram już ze zmęczenia. Dziś ostatni dzień. Spałam w nocy godzinę. Budzę się co dziesięć minut i chcę biec z powrotem na plan. Uważam, że jestem kopnięta.

Dobrego dnia.

W nocy widziałam fragment relacji z przyjazdu Papieża. Ludzie odwracają się do niego plecami po to, żeby się z nim sfotografować. Zdjęcie z Papieżem w tle. Do niedawna byłoby to nie do pomyślenia, dziś zdjęcie z nim jest ważniejsze niż on.

16
Sierpień
2002
06:17

Rocha i Joachima - wszystkiego dobrego

16 sierpnia 2002, piątek, 06:17

Domarda, Joachima, Rocha, Stefana – wszystkiego najlepszego.

Opowiem Wam tylko jedną historię i jadę na plan. Spałam 2 godziny. Wątpliwości opadły mnie jak zmory. Nieważne. Historia, która mnie wczoraj zachwyciła:

Jedna pani, co całe życie marzyła by mieć na imię Wanda a miała na imię Wiesława, skończyła wczoraj 50 lat. Rano dostała od męża w prezencie dokumenty, które mówią, że od tego dnia ma na imię Wanda! Załatwił to w urzędach, po cichu, w sekrecie przed nią. Od wczoraj ma na imię Wanda. Ja tak szczęśliwej i na nowo narodzonej kobiety nie widziałam nigdy. Jaka to śliczna historia!!! Historia o marzeniach, o mężu, o wieku, miłości… i wielu rzeczach.

Dobrego dnia.

Dziś moje dzieci cały dzień wracają autobusem ze Słowacji, ja dziś umieram podwójnie – i z powodu wątpliwości artystycznych, i z powodu strachu o dzieci.

Moją pociechą jest to, że tak pięknie gra i Jurek Stuhr, i Borys Szyc, i naprawdę piękne są sceny pasyjne. Ja gram bałaganiarsko, jak to reżyser. Nawet żałuję czasu, żeby siebie oglądać i ewentualnie poprawiać. W razie czego się wytnę do minimum koniecznego. Nie mogę na siebie patrzeć!

Niech już będzie niedziela i zapadnie cisza.

15
Sierpień
2002
05:56

Marii i Napoleona - wszystkiego dobrego

15 sierpnia 2002, czwartek, 05:56

Marii, Napoleona, Tarzycjusza – wszystkiego dobrego.

ŚWIĘTO WNIEBOWZIĘCIA NMP

Nie odzywam się, bo nie mam siły.

Nie odzywam się, bo to co robimy jest naprawdę trudne, a mnie trochę nie idzie i muszę uruchomić interwencyjne siły w mózgu.

Mam tylko już wielki dług wdzięczności zaciągnięty w stosunku do wszystkich, z którymi pracuję, a pan Krzysztof Raczkowski – nasz Chrystus – powinien dostać odkupienie za życia, tyle się nanosił tego „Krzyża na Golgotę”, tyle razu pod nim upadł, tyle się z nim nastał na plecach zanim ja dojdę ze wszystkim do ładu i powiem: „Akcja, Chrystus rusza!”. Wczoraj Jasiek Holoubek, który u nas robi zdjęcia pod bokiem mojego męża, krzyknął do pana Krzusztofa: „Panie Jezu, gdzie pan idzie?!”, ponieważ nie zrozumieli się… co do linii, po której idzie w kadrze Pasja.

Plećcie dziś wianki, święćcie, suszcie, i wieszajcie sobie na ścianach i pod świętymi obrazkami. Zaklinajcie los i szczęście. Proście o dobry rok i urodzaj, kwitnienie i udane plony wszystkiego. Dziękujcie za to, co było.

Dobrego dnia.

13
Sierpień
2002
00:00

Hipolita i Diany - wszystkiego dobrego

13 sierpnia 2002, wtorek

Diany, Hipolita, Kasjusza – wszystkiego Dobrego.

Dobrego dnia. Mimo trzynastego.

12
Sierpień
2002
05:08

Klary i Hilarego - wszystkiego dobrego

12 sierpnia 2002, poniedziałek, 05:08

Euzebii, Juliana, Lecha – wszystkiego dobrego.

Niestety zaraz muszę wyjeżdżać na plan zdjęciowy. Podobno wczoraj na Festiwalu w Kazimierzu publiczność uznała mój spektakl – Zazdrość Esther Vilar – za najlepszy spektakl Teatru Telewizji ubiegłego sezonu. Dobiegłam do komputera, żeby PUBLICZNOŚCI w związku z tym najserdeczniej podziękować, przynajmniej tutaj, na tej stronie. Dziękuję, a raczej dziękujemy.

Dobrego dnia.

11
Sierpień
2002
06:28

Zuzanny i Filomeny - wszystkiego dobrego

11 sierpnia 2002, niedziela, 06:28

Filomeny, Klary, Ligii, Zuzanny – Wszystkiego najlepszego.

Filomena – do Filomeny, jako ewentualnej kobiety, mam stosunek ambiwalentny, ponieważ moja siostra ma kotkę o tym imieniu.

Klara – ta Klara, z 11 sierpnia, założyła w Asyżu obok św. Franciszka klasztor Pań Ubogich, nazywany popularnie Klaryskami. Papież Innocenty III nadał zakonowi św. Klary „przywilej ubóstwa”, siostry nie mogły posiadać żadnej własności, a utrzymywały się tylko z pracy rąk. Klara znaczy czysta, jasna, po łacinie.

Ligia – to dziś tylko literatura.

Zuzannamarzycielka, amatorka tajemniczych zdarzeń i historii, ze skłonnościami do mistycyzmu. Kobieta spragniona miłości i stworzona do kochania innych. Agnieszka Osiecka zapisała pod datą 11 sierpnia:

SŁONECZNIKI – ZUZANNA

Zuzanna jest trochę blada, piegowata, jakby nietutejsza.
Do łagodnej okrągłej twarzy dorobił jej pan Bóg płonące,
czarne oczy jak z innej lalki.
Zuzanna przedpołudniowa jest jasna i kuchenna;
Zuzanna wieczorna jest natchniona.
Dzisiaj Zuzanna zmęczyła się. Jest senna.
Siedzi na kulawym leżaku w ogrodzie i patrzy
na słoneczniki.
Solidne żółte płatki wyglądają ciężko i ołowianie.
Zuzanna przymyka oczy i ogląda po wewnętrznej stronie
powiek ziemie i plemiona,
dla których słoneczniki, to były słońca.
Cicho i spokojnie płynęło życie pod słońcem słonecznika.
Dzień budził się i gasnął zależnie od tego, w którą stronę
zwrócona jest słonecznikowa twarz. Jesienią padały żyzne,
życiodajne deszcze ze słonecznikowych płatków. Plemiona
zamieszkujące w tamtych stronach, tak zwani słoniecznikowie,
utrzymywały się ze słonecznictwa.
Czasem, przy wielkich wichurach,
następowało zaćmienie słonecznika.
A raz, na wiele, wiele słonecznikowych lat następował koniec
śwata: ścięcie słonecznika.
Brr… Koniec świata to nic przyjemnego.
Zuzanna się budzi.

Moi Drodzy, nie wiem jak będzie z pisaniem przez najbliższy tydzień nagrania. Będę się starała, ale nie wiem czy to będzie fizycznie możliwe. Gdyby tak się zdarzyło, że się do Was nie odzywam, albo przynajmniej nie wrzucam zdjęcia, wybaczcie. Tym razem i gram, i reżyseruję, a to naprawdę trudne, skomplikowane i ryzykowne w pomyśle nagranie. Będę się starała przynajmniej dawać znak.

Wszystkiego dobrego.

Plećcie wianki z kwiatów, warzyw, owoców i ziół, na Matki Boskiej Zielnej, bo to już niedługo, i albo wplatajcie w nie jabłka, jeśli chcecie, aby wam się coś urodziło, albo nie – w odwrotnym przypadku, ale pamiętajcie, we wszystkich wiankach powinna być róża, bo wedle wierzeń to ona w wiankach na Dzień Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny przynosi szczęście.

Pamiętam, jak taki ususzony co roku i przewiązany wstążką wianek wisiał cały rok na wewnętrznej stronie drzwi w domu moich dziadków.

Dobrej niedzieli. Przesyłam Wam niebo z Włoch.

10
Sierpień
2002
07:35

Borysa i Wawrzyńca - wszystkiego dobrego

10 sierpnia 2002, sobota, 07:35

Bianki, Blanki, Bogdana, Wawrzyńca – Wszystkiego dobrego.

Bianka – Moja wnuczka Lena marzy, aby nazywać się Bianka; czasem, żeby jej zrobić przyjemność, tak do niej mówimy. To imię wydaje jej się najpiękniejsze na świecie.

Blanka – dużo popularniejsza u nas. Najchętniej żyłaby bez obowiązków, ale za to w luksusie. Kapryśna, wymagająca wiele od innych. Kobieta – kwiat, ma zwykle mnóstwo wdzięku, lubi marzyć i prowadzić niekończące się rozmowy. Pochodzi od hiszpańskiego BLANCA – biała, białowłosa, piękna.

Bogdan – to człowiek z kompleksami, który aby je przezwyciężyć jest hałaśliwy, głośny, egocentryczny i narcyzowaty. W samotności, wtedy kiedy nie musi o nic walczyć i popisywać się, staje się cichy, spokojny, nieśmiały, powolny i nieefektowny. Wraca do siebie.

Wawrzyniec – imię święte. Kościół zna 16 świętych i 4 błogosławionych o tym imieniu. W Polsce ku czci świętego wystawiono około 100 kościołów, a dzień jego imienin jest świętem kościelnym. Podobno św. Wawrzyniec co piątek schodzi do czyśćca i wyzwala jedną duszę. Imię to występuje w naszej literaturze pięknej jako imię Laura. W dzień św. Wawrzyńca święci się miód i pszczoły, oraz składa podziękowania i oddaje jego opiece – ogień.

Tym felietonem z „Mojej drogiej B” będzie prezentowana moja książka w Rosji. Ciekawe jak to zabrzmi przetłumaczone na rosyjski?

Moja Droga B! Ostatnio z powodu zupełnie zapchanej drogi do nikąd, bo mój dom jest przy drodze, której kresem są Skierniewice czyli „nikąd”, znalazłam sobie zupełnie bezsensowny skrót czyli objazd, za to całkowicie bezludny. Jadę godzinami do Warszawy i z Warszawy, bezkresnymi polami zawianymi śniegiem, małymi śliskimi drogami, błotami, zmagam się z deszczami, wiatrami i samotnością, a w nagrodę nie uczestniczę w chamskim, brutalnym wyścigu kto kogo, obowiązującym na zwykłej drodze prowadzącej do „matki karmicielki”, czyli Warszawy. Powiesz mi, możesz jeździć pociągiem, albo kolejką, tak jak ja. Tak, moja droga, tylko że kiedy ja wsiadam do kolejki albo pociągu, ludzie mnie zaczepiają, nie mówiąc już o tym, że chcą, żebym im coś załatwiła, bo przecież znam wszystkich, jak mówią. Ciekawe jak sobie z tym radzi pan Zbigniew Bujak albo pan Aleksander Hall, których wielokrotnie widziałam wsiadających do pociągu w Milanówku, oni to dopiero muszą się nasłuchać. A ty, moja kochana, możesz sobie jeździć czym chcesz; od rzeźbiarek, nawet bardzo zdolnych, nikt nic nie chce, chyba że pokażesz się kilka razy w telewizji, ale wiem że masz do tego wstręt, i bardzo cię rozumiem.

Wracając do moich baranów, wczoraj jadąc moim wietrznym, zaśnieżonym skrótem czyli objazdem, zobaczyłam pochylonego nad rowerem, dyszącego, samotnego starego mężczyznę. Nie zatrzymywał mnie, stał i ciężko oddychał, nic ode mnie nie chciał, minęłam go i pojechałam. Byłam spóźniona, spieszyłam się, czekają na mnie, telewizja, radio, publiczność, pomyślałam. Nie mogę zatrzymywać się przy każdym starym człowieku i pytać co mu jest, tłumaczyłam sobie, egzaltowanie. Po chwili dopadły mnie natrętne myśli. Ten człowiek umierał! To był początek zawału! Powinnam była się zatrzymać. To stary bezbronny człowiek, jest tu sam, w pobliżu nie ma żadnych zabudowań. Nikt mu nie pomoże. Na tle nieba, dyszący, wyglądał niesamowicie. W domu czeka na niego stara żona. Są biedni. Stał nad czarnym zardzewiałym rowerem. Ciekawe czy ma dzieci? Może jest samotny, umrze i nikt go nawet nie będzie żałował. Powinnam wrócić. Nie chcę, boję się. Przecież mam telefon. Mogę zadzwonić. Jakie są te pilne numery? Pogotowie! Ale co im powiem? Że w polu, w zamieci śnieżnej, gdzieś pod Warszawą, chyba umiera człowiek? Do kogo zadzwonić? Męża nie ma w Polsce. Boże! Przecież kiedy dochodzi do jakiejkolwiek konfrontacji z życiem, ja też jestem zupełnie samotna! Zaczęłam zawracać. Może leży i jest już nieprzytomny. Moim obowiązkiem jest go ratować, zanim przyjedzie pogotowie. Uciskać serce, rytmicznie mocno, i wtłaczać powietrze w jego stare usta. Brzydzę się, nie zrobię tego. Nie potrafię. Boję się. Boże, gdzie ja właściwie jestem? Jak się nazywa ta miejscowość, to miejsce, w którym życie kazało mi zdawać egzamin. Pogotowie nie przyjedzie od razu. Co zrobię z nim sama? Jechałam coraz szybciej. Nie widzę go. Leży, pewnie leży. Muszę wypatrywać przewróconego czarnego roweru. Przyśpieszałam. Nie widziałam go. Jestem pewna, że to było tutaj. Zatrzymałam samochód i wysiadłam. Cisza. Biało. Pusto. Wietrzno. Nikogo. Panie Boże, dziękuję Ci, że go nie ma. Że nie umarł. Odjechał. Zobaczyłam ślady kół od roweru. Pofalowana charakterystyczna linia. Był pijany. Jak dobrze.

Moja B, być może moja opowieść śmieszy Cię i nudzi, wydaje Ci się nieważna i przesadzona, ale czy rozumiesz jak ważny był ten egzamin? Jak dziękowałam Bogu, że wróciłam? Czy rozumiesz, że dzięki temu mogę dalej spokojnie żyć i być sobą? Z drugiej strony, łaskawy los nie kazał mi obmywać jego stóp i nie egzaminował mnie dalej, ale to tylko dlatego, że jestem szczęściarą i że zawsze mi się jakoś udaje, tak już w życiu mam. A wtedy, dzięki temu, że wróciłam, mogłam spokojnie, denerwując się już tylko spóźnieniem, niezmieniona, pojechać do Warszawy, spotkać się z kamerami, ludźmi, publicznością!
Droga B, opisałam to zdarzenie, bo wydaje mi się ważne, a Ciebie przepraszam za być może nudny list, ale mnie on był potrzebny. Całuję. Dziś Sylwester, trzy dni temu Papież otworzył drzwi do nowego tysiąclecia i nie musimy chodzić dookoła, jak powiedział jeden z moich znajomych. Jutro rano, pierwszego dnia 2000-ego roku o szóstej rano, cały świat zacznie się modlić o pokój na świecie. Boże, co będzie dalej? Twoja K.

Tak, po raz pierwszy ruszam w podróż jako „pisarka”. Na targi książki do Moskwy. Bardzo się cieszę.

Dla Was dobrego dnia i dla zabawy dołączam zdjęcia Lenki w tańcu.

09
Sierpień
2002
08:41

Romana i Romualda - wszystkiego dobrego

9 sierpnia 2002, piątek, 08:41

Edyty, Ireny, Klarysy, Juliana, Rolanda, Romualda, Janusza – wszystkiego dobrego.

Edyta – imię pochodzi od staroangielskiego EAD – dobrobyt, pomyślność, szczęście, oraz GUT – walka; oznacza więc tę, która walczy o dobrobyt i szczęście. Edyta jest wesoła, elokwentna, dowcipna, czasem ironiczna. Zaborcza. Impulsywna, łatwo wpada w złość i niechętnie potem przeprasza. Bystra, zaradna, pomysłowa.

Irena – jedno z moich ulubionych imion. Imieniem tym określali starożytni Grecy boginie pokoju, natomiast Rzymianie – boginie gniewu i kary. Hagiografia zna 14 świętych o tym imieniu, a Ireneusz – imię męskie pochodne od Ireny – ma w Hagiografii 12 przedstawicieli. Imię Irena jest w Polsce wciąż imieniem pospolitym, choć wśród nowych rodzących się pokoleń powoli zanika. Klarysa – to imię zupełnie u nas nie spotykane, choć piękne.

Julian – imię tak popularne w innych językach, we Włoszech spotykane co chwila, u nas bardzo rzadkie i oznaczające słabość, delikatność i miękkość. Zabawne jest to, że kiedyś mnie okradziono bardzo poważnie. Właściwie wyniesiono wszystko z naszego mieszkania. Po kilku miesiącach złapano spółkę zbirów, którzy specjalizowali się w okradaniu mieszkań w ogromnym bloku, w którym mieszkałam. Uczestniczyłam jako świadek w ich rozprawie sądowej. Szef tej bandy miał na imię Julian i pamiętam, że to budziło we mnie nieodparcie sympatię do niego.

Roland – ach, cóż to za wyszukane, eleganckie imię! Znam jednego Rolanda, żyje sobie na Śląsku. Jest nieskazitelnie wychowany, szarmancki i dyskretny.

Rumuald – w środowisku mamy Romualda. Romuald Szejd – dyrektor, reżyser i aktor, teatru Prezentacje. Udaje mu się prowadzić ten teatr od lat, mimo gigantycznym problemów, finansowych, personalnych, lokalowych, wciąż zdobywać widzów i robić spektakle cieszące się ich uznaniem. Patrzę na to z wielkim podziwem, bo to naprawdę nie jest łatwe. Wszystkiego dobrego.

Janusz – o Januszu dziś Agnieszka.

FLOKSY

Czy znasz tę bajkę, a – nuż?
Był sobie raz pan Janusz,
Który się wcale ze strusz-
kami nie bratał.
To panny zwodził nieletnie,
to lutnią bawił się świetnie,
I czy to grudnie, czy kwietnie –
nie brał go katar.
Czas, choć niewiele wart,
obracał cały w żart,
nie pragnął swojej Kart-
aginy.
Choć silny był jak lwię,
zamienił życie w grę,
aż raz nabawił się
anginy.
… Nie ujrzy swojej „doxy”…
Na grobie kwitną floksy,
I dziwny napis: „O Xy-
meno”…
Tak kończą w tej fabryce
ci bracia i siostrzyce,
co w życiu widza witze
jeno.

Dziś mam dla Was wiadomość taką: trzy z moich znajomych po wakacjach wróciły zakochane. Jedna bardzo, druga bardzo, bardzo, a trzecia mówi, że chyba będzie super. Ukochany pierwszej jest uważny, spokojny i zwraca uwagę na jej kanarka, a nie tylko mówi: „O fajnie, masz kanarka” i następnie pyta o piwo, kanarkiem dalej się nie zajmując. Ten, w którym się zakochała, stoi długo przy klatce z kanarkiem i kanarek go interesuje, w ogóle nie mówi o piwie, ciekawi go życie kanarka, co dobrze wróży. Ukochany drugiej dzwoni co rano, przynosi kwiaty, co dla mojej znajomej jest szokiem, bo nigdy tak dotąd nie miała i poszedł z nią na wystawę „fotografii z całego świata”, co również dobrze wróży, no bo jednak coś go interesuje. Co prawda raz przez telefon pomylił jej imię i powiedział do niej Jolu, ale potem tłumaczył się, że znają się tylko miesiąc, a Jola to była dawna narzeczona a on jest zaspany. Tak, że w sumie bardzo, bardzo. No a ten od tej trzeciej, co to chyba będzie super, przyjeżdża w sobotę, na razie widują się tylko w soboty i niedziele, i wtedy jest naprawdę ekstra, i on coś mówi o przenoszeniu się do Warszawy. Moja znajoma mówi, że normalnie jest zakochana, jak dawno nie była, bo jak idzie mu otworzyć drzwi no to normalnie oblewa ją pot, i nie wie, co się z nią dzieje, a już bardzo dawno tak nie miała. Dzwonek do drzwi nie robił na niej najmniejszego wrażenia, a do tego cały tydzień, jak go nie ma, no to w ogóle nie wie, co się z nią dzieje i myśli tylko o tym, żeby już była sobota albo co. Myśli tylko o nim, on jej się śni i zaklina czas i los, żeby tak trwało i żeby się na nim nie „przejechała”, jak się była uprzejma wyrazić.

Niepokoi mnie tylko to, że wszyscy trzej mają albo 30, albo 37, a jeden nawet 45 lat, a akurat byli w tym momencie samotni, i to nie tylko w te wakacje a w ogóle, i w ogóle wolni, i bez zobowiązań, i trzeba było trafu… Jeśli są tacy super, to dlaczego samotni? No, może jestem menda, i może to takie wakacje, co się w nie spotyka fajnych, samotnych, super mężczyzn bez zobowiązań. Taki moment, taki czas. Bo one wszystkie trzy są też jak raz same i bez zobowiązań i zaszłości. I właściwie te moje wątpliwości są absolutnie nie na miejscu, bo w zeszłym roku jedna moja, jeszcze inna znajoma spotkała w pociągu kolegę z klasy i są teraz od kilku miesięcy po ślubie, bo on okazał się być mężczyną jej życia, a ona – kobietą jego życia, czego nie zrozumieli, jak byli razem w szkole, tylko teraz w pociągu, po 20 latach nie widzenia się. No do tego jeszcze on musiał w międzyczasie zostać prokuratorem a ona dyrektorem, ale to drobiazg.

Tak, tak, cóż to za zdumiewające wakacje! Tyle zmian, tyle przypadków i spotkań! Tak dużo jakiś ostatecznych, zdumiewających decyzji i zmian. Coś w powietrzu i w głowach! Wiatr!

Inna jeszcze moja znajoma oświadczyła mi nagle, że poszła na studia. Na studia plastyczne. Po kryjomu przed wszystkimi poszła, zdała i dostała się. Od października zaczyna regularnie chodzić na wykłady. Wprawiła tym w osłupienie rodzinę, przyjaciół, swoje dzieci a przede wszystkim męża, z którym się już od dawna nie układało, ale niedawno okazało się, że on jest chory na raka, i znów się do siebie zbliżyli. Nic by nie było w tym dziwnego w całej tej historii, gdyby nie to, że pani ma 54 lata, i nagle podjęła decyzję swojego życia, spełnienia marzeń, których nie odważyła się realizować przez tyle lat. I teraz w momencie największego zagrożenia i tragedii w rodzinie, choroby męża, postanowiła te marzenia i swoje odwieczne tęsknoty zrealizować. Nieprawdopodobne. Mąż ją w tym wspiera, i mimo że, zdumiony całym zamieszaniem i faktem, często siedzi w pracowni malarskiej – na prędce zaaranżowanej na strychu – i przygląda się jak ona maluje. Nieprawdopodobne.

Dobrego dnia.

Zobaczcie, jakie piękne. To Matisse. Ach, jak ja uwielbiam te jego „tapety”, wzory na kanapach, meblach, ścianach, podłogach.

08
Sierpień
2002
07:33

Emila i Cyryla - wszystkiego dobrego

8 sierpnia 2002, czwartek, 07:33

Cypriana, Emiliana, Sewera, Sylwiusza, Dominika – wszystkiego dobrego.

Cyprian – najsłynniejszy mężczyzna o tym imieniu, Cyprian Kamil Norwid, ma jakby to imię na własność, nie istnieje absolutnie w naszej śwadomosci inny Cyprian, i wspaniale. Ja, kiedy myślę Norwid, myślę zdanie „¬le, źle, źle, zawsze i wszędzie” i czuję w sercu ścisk. Czy Wy też?

Emilian – dla mnie Emilian to Emilian Kamiński. Nazywany w środowisku Miluś. Przyjaciel, mój kolega z roku w Akademii Teatralnej, człowiek, na którego zawsze mogę liczyć. Dostał „ode mnie” w prezencie żonę i radość życia w związku z tym. Dzięki obsadzeniu przeze mnie Justynki Sieńczyłło i Milusia, jako pary zakochanych, w „Na szkle malowane”, które kiedyś robiłam w Teatrze Powszechnym, skazałam ich na siebie, za co zresztą są mi wdzięczni niezmiernie. Wszystkiego dobrego.

Sewer – ładne imię, niepopularne, jakby nieprzyjemne, mnie kojarzy się z francuskim severe, co oznacza surowy, w sensie charakteru oczywiście.

Sylwiusz – ach, to dopiero piękne imię, ale w Polsce się nie przyjmie; Sylwek to nasza wersja i ile mniej poezji.

Dominik – Hagiografia zna 14 świętych, 10 błogosławionych i 3 święte o tym imieniu. Jest to imię łacińskie i oznacza tyle, co „Pański”, należący do Pana Boga. Od tego imienia pochodzi też łacińska nazwa niedzieli, dominica, dzień Pana, dzień święty. Ten Dominik dzisiejszy to „najważniejszy Dominik”, ten, który spopularyzował imię. Założył on rodzinę zakonną zwaną Dominikanami, Zakon Kaznodziejski. Dziś liczy on wielką liczbę zakonów, placówek na całym świecie oraz naprawdę liczną rzeszę zakonników i zakonnic. W Polsce jest to święty znany. Wiele miejscowości przyjęło nazwę od jego imienia, znane jest również przysłowie: „Gdy ciepło na Dominika, ostra zima nas dotyka”.

W teatrze po wakacjach czekała na mnie przesyłka a w niej dwie książki. Jedna z nich to wojenny pamiętnik Etty Hillesum, o którym pisałam podczas moich wakacji, bo czytałam go podczas tych wakacji właśnie, druga to jej listy. To niesamowita lektura. Ucieszyłam się z listów, bo nie wiedziałam o ich istnieniu i, mimo że powinnam teraz czytać i zajmować się zupełnie czymś innym, po kryjomu przed samą sobą rzucam się na nie w każdej nawet najmniejszej przerwie. Cóż to za fascynująca lektura. Jak niezwykłą była osobą. Wciąż ta Etta siedzi w głowie i zdumiewa, i jest bliska, i jest obca. Została, jak już pisałam wcześniej, zamordowana razem z całą rodziną – ojcem, matką i dwoma braćmi – w Oświęcimiu. Cały czas przeczuwała i czekała jakby na tę śmierć, jej analiza samej siebie, czasu, w którym przyszło jej żyć, stosunek do losu, jest fascynujący i nieprawdopodobny.
… Należy stać się własną ojczyzną…

… Te dwa miesiące życia spędzone między drutami kolczastymi okazały się najintensywniejszymi i najbogatszymi miesiącami mojego życia i stanowiły potwierdzenie ostatecznych i najwyższych jego wartości…

… Mój Boże, jestem Ci niezmiernie wdzięczna za wszystko. Z Twoich rąk przyjmę wszystko, bez wyjątku. Wiem, że zawsze jest dobrze. Przekonałam się, iż dźwigając ciężar można go obrócić w dobro…

… Wielu popełnia samobójstwo, ze strachu. Jeżeli ja posunęłam się tak daleko, aby uznać życie za mądre i piękne – także w tych czasach, właśnie w tych czasach – to równie dobrze mogłabym dojść do wniosku, że wypadki musiały się potoczyć tak, jak się potoczyły, a nie inaczej…

… Kręci mi się w głowie. Konfrontujesz mnie z Twoimi ostatecznymi tajemnicami. Boże, i jestem wdzięczna, że to robisz, nie brak mi sił, aby stanąć z nimi twarzą w twarz, choć wiem, iż nie istnieją na nie odpowiedzi. Trzeba umieć dźwigać Twoje sekrety…

… Jeśli przetrwam i powiem ludziom, że życie jest piękne i ma głęboki sens, to przecież muszą mi uwierzyć…

Dobrego dnia. Dziś muszę zająć się Matissem i malarstwem impresjonistycznym na moment, idę na taką „wycieczkę”. Zazdrośćcie mi.

Od kilku dni mieszka u mnie pani Ewa Wycichowska (pracujemy razem nad nagraniem, które ma się zacząć już w niedzielę), i moja wnuczka Lena – kiedy dowiedziała się, że mamy w domu wspaniałą tancerkę, demona tańca nowoczesnego, i bijące serce Teatru Tańca w ogóle – oszalała!!! W kostiumie kąpielowym i w żółtym daszku LOTTO, tańczy przed Ewą całymi dniami, jak Isadora Duncan, i każe się sobie przyglądać i oceniać. A Ewa chętnie podejmuje propozycje Leny i co chwilę mamy obie w dziwnych figurach, splotach i drganiach, na podłodze, od tak podczas obiadu, prosto od talerza, między zupą a drugim. Bardzo miło. Ewa pokazuje małej jakieś pozycje baletowe, układy ciała, patrzę na to i na rozpalone zachwytem oczy Leny, z przerażeniem, żeby z tego nie było jakiego nieszczęścia w rodzinie, jak na przykład tancerka albo coś….!!!!

Dobrego dnia.

07
Sierpień
2002
08:15

Doroty i Kajetana - wszystkiego dobrego

7 sierpnia 2002, środa, 08:15

Anny, Doroty, Kajetana, Konrada – Wszystkiego najlepszego.

Annasamodzielna, o silnej woli, dumna. Nie uznaje kompromisów, Nie przejmuje się porażkami i nie szuka ich przyczyn w sobie. Osobowość przebojowa. Nie wie, co to nieśmiałość i ustępliwość. Tak opisuje Annę moja książeczka. Nie znam takiej Anny. Znam jedną osobę, do której ta charakterystyka naprawdę pasuje, nazywa się Dorota Stalińska.

Dorota – a Dorota w mojej książeczce to osoba uczuciowa, wielkoduszna, przywiązana do tych, których kocha. Poddaje się huśtawce nastrojów, od euforii do rozpaczy, a nawet złości. Łatwo wybucha gniewem i urządza sceny. Dumna, ale jako przyjaciółka czy towarzyszka życia stała, wierna i lojalna. Też pasuje. No, ale tak jest ze złożonymi, bogatymi osobowościami, wszystkie charakterystyki do nich właściwie pasują.

Kajetan, Kasjan, Konrad – trzej panowie K. Trzej panowie zupełnie różni.

Kajetan – ambitny i zdolny, dla sukcesu gotów nawet do intryg.

Kasjan – skryty, osobny, tajemniczy, ale wewnątrz stabilny i prawy, wbrew Szekspirowi i postaci przez niego utrwalonej w „Juliuszu Cezarze”, postaci historycznej, Kasjuszowi Kajuszowi, wrogowi Cezara, zazdrosnemu o jego popularność i władzę. Kasjuszowi przywódcy spisku, rozsądnemu generałowi i samobójcy na końcu.

Konrad – to jedno z najważniejszych dla nas Polaków imię. Imię – symbol. Imię z literatury, romantyczny bohater, Konrad z „Wyzwolenia” Wyspiańskiego, Gustaw – Konrad z „Dziadów” Mickiewicza – „symbol męczeństwa i wezwań do walki w imię zemsty”. Konrad – symbol jednostki poświęcającej swoją wolność w imię haseł narodowych. Wielkie tradycje. Wielkie imię.
Wracam do Doroty. Oto, co Agnieszka Osiecka napisała na dzień 7 sierpnia – imieniny Doroty.

CZYTAM O RÓŻACH

Miły mój.
Wieczór jest parny i duszny.
Ptaki kręcą się niespokojnie. Czytam o różach.
Czy słyszałeś o róży imieniem
Souvenir de la Malmaison?
Posłuchaj:
Cesarzowa Józefina, kiedy Napoleon porzucił ją
Dla Marii Ludwiki, zajęła się ogrodem.
Smutna pociecha!
Wkrótce Malmaison stało się rajem róż.
Wśród nich najpiękniejsza była owa
Blada, chłodna, różowa róża, nazwana
Souvenir de la Malmaison.

– Wspomnienia z Malmaison.
Miły mój! Nie chciałabym nią być.
Nie chciałabym być wspomnieniem z Malmaison.
Bo cóż mi po różanym raju, kiedy mój pan odpoczywa
w ramionach innej kobiety?
… A czy słyszałeś o czarnobłękitnej róży imieniem
Black Boy (Czarny Chłopiec)?
Jego (jej?) ojcem była róża Nuits de Young, zwana przez
Amerykanów Old Black. Jego matka była różą Words
Fair….
Nie! Nie chciałabym być Czarnym Chłopcem.
Cóż bym poczęła ze swoją czernią i ze swoim
błękitem tam, za siedmioma wodami, z dala od twoich
oczu? W czym bym się zagubiła?
… Zaś wielki hiszpański hodowca róż – pan Pedro Lot
z San Feliu de Llibregat (Niedaleko Barcelony) –
wyhodował drobną pomarańczową różę imieniem
Catalonia. Podarował ją w upominku Szwajcarii.
…. O nie! Nie chciałabym być małą Catalonią….
Odjeżdżać w paczce, albo w wielkiej donicy, odjeżdżać
z wiosennej Barcelony w świat, żegnać na zawsze ptaki
targ, żelazne balkony rzeźbione z wiatru, znajomy kościół
z chmurnym sufitem – i witać nieznajomych,
uprzejmych Szwajcarów.

Miły, kochany mój!
Nie chciałabym być Czarnym Chłopcem, ani ofiarowaną
w podarunku Catalonią, ani – tym bardziej-
Wspomnieniem z Malmaison,
pielęgnowanym dłońmi porzuconej cesarzowej.
Nie chciałabym nawet być wspaniałą, liliową First Lady
Rodem z Massachussets…

Chciałabym być zwykłą, dziką różyczką, kwitnącą
na dalekiej leśnej polanie.
Ale wiem, miły mój, że ty nie przyjedziesz na tę
polanę, aby mnie odszukać.
Nie przyjdziesz po mnie,
już późno.

– Dorota

Życzę Wam dobrego dnia. Ja rzucam się do pracy z panią Ewą Wycichowską.

Na koniec dziś żarcik: Mama idzie z córeczką na spacer. Dziewczynka widzi kota.

– Mamo, czy to kot, czy kotka? – pyta mamę.

– Oczywiście, że kot – odpowiada matka – nie widzisz, że ma wąsy?!

Dobrego, miłego, owocnego dnia.

06
Sierpień
2002
06:42

Sławy i Jakuba - wszystkiego dobrego

6 sierpnia 2002, wtorek, 06:42

Sławy, Jakuba, Sykstusa – Wszystkiego dobrego.

Sława – zawsze mi się wydawało, że Sława jest skrótem od imienia Sławomira, a od kiedy dowiedziałam się, że istnieje samodzielnie imię Sława, to po pierwsze uznałam, że jest to piękne imię, po drugie nie chciałabym mieć takiego imienia. To imię nie mające oczywiście ze sławą sensu stricto związku, niemniej imię tak brzmiące jest wyzwaniem. Znam zresztą dwie Sławy, nie Sławki właśnie, ale Sławy, i obie są kobietami nadzwyczajnymi, i choć to imię mnie kojarzy się z rumiankami, wiatrem, łąką i poezją, one obie z poezją mają niewiele wspólnego, obie są na kierowniczych stanowiskach, jedna w resorcie przemysłu ciężkiego, druga jest szefem wielkiego sklepu, obie konkretne, zdecydowane, prawie brutalne. Obie chodzą wcześnie spać, aby mogły rano wstać w pełni przytomne, a Sława w moim wyobrażeniu kładzie się nad ranem i śpi do południa.

Jakub – nasz dobry, piękny, tajemniczy znajomy, bo w Jakubie jest zawsze tajemnica, tak jak w Kubie jej nie ma zupełnie.

Sykstus – to święty papież, zamęczony wraz z towarzyszami za wiarę. Ale razem mamy pięciu świętych o tym imieniu, z czego aż trzech papieży.

Wstałam za późno, aby do Was pisać coś dłużej, a chciałabym porozmawiać o granicy ustępstw artysty, aby utrzymać się na rynku. Granicy ustępstw i ukłonów w kierunku „komercyjności” przedsięwzięć, w których przychodzi mu wziąć udział. A komercyjność jest dziś absolutnie równością z obniżeniem poziomu artystycznego. W każdym razie tak jest w mediach. Rzuciłam wczoraj przypadkiem okiem na pierwsze zdanie z wywiadu z panem Markiem Niedźwieckim – „Nigdy się nie ugnę i nie będę grał w radio tego, co mi się nie podoba”. Gazetę trzymała w ręku kobieta w jednej z Galerii obrazów w Kazimierzu, wywiadu nie miałam szansy przeczytać, ale zdanie pozostało mi w głowie i myśl dookoła niego krąży od wczoraj. Rozumiem, że pan Marek również jest poddawany, jak my wszyscy, naciskom i presji „słuchalności” i „oglądalności”, że pieniądze raklamodawców są wyznacznikiem wszystkiego, a reklamodawcy umieszczają swoje reklamy tam gdzie oglądalność i słuchalność jest wysoka, i kółko się zamyka. Wszyscy jesteśmy tu torturowani i obligowani gustem i poziomem Polaka – Szaraka, i wpatrujemy się w jego drgania mózgu jak w święty obraz, aby zrozumieć, czego potrzebuje, żeby nie zmienił kanału radiowego i telewizyjnego na inny niż ten, w którym my właśnie występujemy, mamy audycję czy program. A ten, popijając piwo, lub ta, przed którą jeszcze jest np. prasowanie, mogą z czegoś nieatrakcyjnego – ich zdaniem – zrezygnować, wciskają guziczek w pilocie i wydają wyrok nieodwołalny.

Zadaję sobie pytanie, gdzie są granice ustępstw ludzi – artystów, dziennikarzy, reżyserów, szefów programów, decydujących się pracować w mediach, w tym myślę także o prasie oczywiście, a decydując się… dobrowolnie skazują się na służbę spełniania życzeń i wyścigów w schlebianiu temu władcy, który ostatnio dostał władzę absolutną.

Myślę o tym i myśl łączy się także z sukcesem filmu „Dzień świra”. Pan Marek Koterski znalazł formułę, aby śmiać się z nas samych, ze wszystkich, z każdego, z siebie, a jednocześnie najbardziej prymitywnie myślący widz, w kinie siedzi zadowolony, bo ma uczucie, że on jest lepszy, że to nie o nim, jeżeli, to raczej o sąsiedzie i to do tego o inteligencie. Dziewczyna siedząca obok mnie w kinie, oprócz tego, że odebrała trzydzieści trzy telefony od Beaty, zarykiwała się ze śmiechu, ale śmiechu nie zmąconego żadną refleksją wyższą, a kiedy Marek Kondrat podcierał się na ekranie siódmy raz (obsesja związana z liczbą 7 jest elementem istotnym historii), ta pani dostała absolutnego paroksyzmu śmiechu (absolutne mistrzostwo Marka, aby zgrać tę rolę na takim poziomie i z takim smakiem, tak to wywarzyć), natomiast młody człowiek wychodzący z kina powiedział do dziewczyny: – „Ja pierd….!!! Jeśli to ma być o nas wszystkich, coś o Polaku tego okresu, to ja pierd….!!!!”, a ona na to: – „Mnie to nie śmieszy, mam uczucie, że oglądałam film o moim ojcu i za chwilę będziemy tacy sami, jak nam się nie uda”. No, ale połączyć te dwie refleksje i tych dwóch widzów na sali, udało się tylko panu Koterskiemu.

Dobrego dnia. Nie mogę dłużej siedzieć przy komputerze. Pozdrawiam. Dołączam jeszcze trzy zdjęcia z wczorajszego spotkania z publicznością.

05
Sierpień
2002
22:25

Marii i Stanisławy - wszystkiego dobrego

5 sierpnia 2002, poniedziałek, 22:25

Marii, Oswalda, Wirgiliusza – Wszystkiego dobrego.

Maria – Maria z 5 sierpnia to niestety Maria zmartwień i złych przeczuć.

Oswald – to germańskie imię oznacza tyle, co władca, król. Połączenie imion Oskar i Anzelm. Nie znam w Polsce żadnego Oswalda, ale z tym imieniem kojarzy mi się las iglasty i Irlandia, pewnie coś w tym jest z wiedzy, której w tej chwili nie umiem przypomnieć.

Wirgiliusz – przypomina mi piosenkę z dzieciństwa i budzi we mnie poczucie beztroski i bezpieczeństwa.

Wróciłam przed sekundą z Kazimierza, z festiwalu. Tłumy, młodo, wesoło, beztrosko, zabawnie, jasno, miło. Nocą spacerowałam po mieście, wszędzie młodzież, śpią wprost na bruku, na rynku, na ławkach, na trawnikach; w każdym ogródku, ogródeczku, namioty, namiociki. Rano myją się w słynnej fontannie, w ciągu dnia oglądają projekcje filmów, spektakli Teatru Telewizji, siedzą w każdym kątku, na każdej ławce, kamieniu, krawężniku, grają na gitarach, śpiewają, są na koncertach, chodzą na organizowane spotkania z gośćmi festiwalu, dyskutują, śmieją się, zamyślają, przytulają do siebie i całują się nad Wisłą na plaży.

Przedwczorajszy koncert bardzo miły, dzisiejsza projekcja mojej Zazdrości udana i dobrze przyjęta. Spotkanie naprawdę miłe. Żal mi było wyjeżdżać, ale jutro rano próba i pierwszy spektakl Kto się boi Virginii Woolf po wakacjach, i nerwy w związku z tym.

Marek Kondrat mówi co prawda o naszej sztuce „Kto się boi Pelagii Wilk?”, ale denerwuje się tak jak i ja, i nabija się tylko po to, żeby sobie dodać odwagi i udawać, że to dla nas pryszcz.

W tę podróż do Kazimierza zapomniałam zabrać ze sobą mojego ukochanego aparatu fotograficznego, ale miły pan, fotograf Festiwalu, z cyfrowym aparatem w ręce, zrobił zdjęcia za mnie i dla mnie, i wręczył mi dyskietkę tuż przed odjazdem do Warszawy, za co bardzo dziękuję, ponieważ zależało mi, żeby Wam pokazać Kuncewiczówkę, w której, a raczej na tarasie której miałam zaszczyt występować.

Kunewiczówka – dom państwa Kuncewiczów w Kazimierzu, jedno z najważniejszych, legendarnych miejsc. Dziś jest to rodzaj muzeum, ale muzeum żywe tętniące życiem, spotkaniami, śmiechem i pamięcią o właścicielach. Podobno nic od śmierci pani Marii Kuncewiczowej się w tym domu nie zmieniło; zgodnie z jej życzeniem dom wygląda tak jakby ona i jej mąż wyszli na chwilę, na moment, i zaraz wrócą. Dostałam herbatę w szklance pani Marii i malowałam się w jej lusterku. W torbie podróżnej przywiozłam ze sobą „Listy do Jerzego” i zaraz się na nie rzucę, i na nowo przeczytam, jak tylko „dorwę” pierwszą wolną chwilę, a chętnie przypomniałabym sobie i „Fantomy”, i „Tristana 1946”, i „Cudzoziemkę” choćby, ale nie sądzę abym mogła w tym miesiącu przeczytać choć słowo tylko dla przyjemności, mam tyle lektur obowiązkowych.


Kuncewiczówka. Salon. Widok na piękny huculski piec


Kuncewiczówka. Salon


Kuncewiczówka. Pokój na poddaszu


Kuncewiczówka. Pokój na poddaszu


Kuncewiczówka przed koncertem

Dobrego dnia.

04
Sierpień
2002
05:53

Dominika i Protazego - wszystkiego dobrego

4 sierpnia 2002, niedziela, 05:53

Dominika, Jana, Protazego – wszystkiego dobrego.

Dominik – imię przynoszące kłopoty mężczyźnie. Jestem tego pewna. Tak jak Dominika jest zupełnie na miejscu i u siebie, tak Dominik ma problemy i z ludźmi, i sobą, i z miejscami, w których jest. Coś w tym imieniu męskim jest zaczarowanego. Dominikowi nie jest dobrze nawet we własnej skórze. I nawet czasem, kiedy odzyska równowagę, korzysta z tego w tak „nadmierny” sposób, że zawsze są potem problemy. Taki Dominik. Na szczęście Dominików nie ma wielu, ja znam jednego i nie zazdroszczę mu.

Jan – Janie sierpniowy, już ci się znudziło? Mam tylko jedną prośbę – nie pij. Masz skłonności do zabijania szarości alkoholem. A jesień będzie ciężka! I ty sam już to wiesz.

Protazy – imię dziś tylko w literaturze trwające. I dobrze, bo mój komputer wciąż poprawia je na Protezy, i nie chce zrozumieć, że może być Protazy – takie imię.

Urządzam i maluję swój nowy pokój do pracy. Ten, który miałam dotąd, muszę oddać synowi. Dorósł, powinien mieć swoje miejsce, swój świat. Naturalna kolej rzeczy. Dziś jeszcze muszę zdecydować, na jaki kolor pomaluję u siebie ściany, w tym nowym miejscu. Śpię najchętniej w zieleni, ale pracuję w czerwieni, a raczej odmianach czerwieni. Kolor to sprawa szalenie indywidualna. Każdy z nas reaguje na kolory bardzo intensywnie, nawet jeśli nie zdajemy sobie z tego sprawy. Wybór koloru otoczenia, w którym spędzamy dużo czasu, jest sprawą zasadniczą. Dla mnie jedną z podstawowych. To tak jakbym spędzała życie w tym kolorze. Większość osób, które znam, nie mogą się obyć bez bieli. Biel porządkuje ich myśli i daje poczucie harmonii i bezpieczeństwa. Ja bieli nie znoszę, białych wnętrz. Przeszkadzają mi, nie dają mi się skupić. Zbyt jasne wnętrza mnie denerwują. Wszystkie pokoje w moim (o cholera! mąż by mnie zabił!), w naszym domu są kolorowe. Sypialnie mają szarą, spokojną, ale dość intensywną zieleń, jadalnia jest ciemno brązowa! Od jakiegoś czasu mam ochotę pokój dzienny pomalować na malinowo, ale wciąż nie mam odwagi.

Pewnie i tym razem u siebie zdecyduję się na kolor z grupy czerwieni. Chciałabym, aby była to nasycona chińska róża. Zobaczymy.

Przesyłam Wam zdjęcia z mojej ulubionej książki „Kolor we wnętrzach”, abyście troszkę sobie myśleli o kolorach, tak jak ja dzisiaj.

Jadę za chwilę zaśpiewać dziś mój koncert i jutro prezentować „Zazdrość”, na festiwalu w Kazimierzu. Życzcie mi powodzenia. To pierwszy występ w tym sezonie.

Dobrego, kolorowego dnia.

03
Sierpień
2002
08:58

Lidii i Augusta - wszystkiego dobrego

3 sierpnia 2002, sobota, 08:58

Lidii, Augustyna, Nikodema, Stefana – Wszystkiego dobrego.

Lidia – Lidka. Moja książeczka mówi, że Lidia to wulkan emocji, który bardzo często wybucha. Że kobiety o tym imieniu miewają częste napady złości, czarnej rozpaczy, albo szczytowej euforii, i to każdego dnia. Nie potrafią usiedzieć w miejscu, pragną żyć intensywnie i to za każdą cenę. Być może ja znam jedną Lidkę, spokojną, skromną, cichą. Znam ją od lat i nikt nigdy nie odgadł, co się naprawdę w niej dzieje w środku, czy jest zdenerwowana czy nie, obrażona czy nie, dotknięta czy tylko w tym momencie troszkę smutniejsza niż zwykle, a już czy jest szczęśliwa czy nieszczęśliwa, tego na pewno nie wie nikt. Lidka, którą znam, jest opanowana i nie uzewnętrznia uczuć, nie opowiada, co się z nią dzieje, ani też o swoim życiu prywatnym. Może moja Lidka ma źle na imię? Ale z drugiej strony znam też Lidkę Popiel, żonę Bogusia Lindy, i nie znam spokojniejszej, bardziej rozsądnej kobiety niż ona.

Augustyn – ładne imię męskie kojarzące się tutaj w Polsce ze świętym Augustynem, tylko i wyłącznie.

Nikodem – o Nikodemie było już wielokrotnie. Nikodem jest mężczyzną, to pewne. Piszę tak, ponieważ wczoraj ktoś opowiedział mi taki żart: Dwie kobiety rozmawiają: – Wiesz mój mąż jest nadzwyczajny, zupełnie wyjątkowy, opiekuje się mną, interesuje moimi sprawami, nawet najdrobniejszymi, robi ze mną zakupy, mogę mu opowiedzieć wszystko i radzi mi we wszystkim. Druga jej na to odpowiada: – Mój nie. No, ale mój jest mężczyzną.

Stefan – do Stefana mam stosunek specjalny, ponieważ mam Stefanów w mojej rodzinie. Mam do nich szacunek, są prawdziwymi ludźmi, takimi, za jakimi się tęskni, z kodeksem honorowym, zasadami, niezmiennym światopoglądem. To dziś nie tak często spotykane. A może, co daj Boże, się mylę, lub się starzeję.

Mam dziś doła, jak to się ładnie ostatnio nazywa. Mam wątpliwości na każdy temat i wielką potrzebę samotności. To pewnie naturalne przed rozpoczęciem sezonu i nagraniem tak ryzykownym jak to, które zamierzam. Żegnam, chcę być sama. 

Dołączam Wam jeden z moich monologów ze sztuki, którą mam nagrywać. Uczę się teraz tego na pamięć. 

Czerwona

Cześć Kasiu, idę już jutro.
Wiem, że mówię cicho, ale nie mogę głośniej. Wszystko stoi mi w gardle. Nie mogę jeść, ani pić. 
Tak, jutro jadę zarejestrować się do szpitala. Później badania i za dwa, trzy dni i pójdę na operację. Rozetną mnie i wtedy zapadnie wyrok.
Zgadnij, co wczoraj zrobiłam?
Poszłam do fotografa i zrobiłam sobie sesję zdjęciową z nagimi piersiami. Specjalnie wybrałam starszego faceta i kazałam mu się obfotografować. Zaczął żartować, że chcę zostać gwiazdą „Playboya”. Nic mu nie powiedziałam.
Wiesz, co jest najgorsze? Powiem ci jak to widzę. Jesteś młoda i piękna i nie myślisz poważnie, że kiedyś będzie inaczej. Życie płynie i ty starzejesz się. Starasz się tego nie zauważać, aż nagle widzisz, że jesteś brzydka i okropna. Tłumaczysz sobie, że to jest normalne i tak ma być, rozumiesz mnie.
Nigdy nie sądziłam, że takie coś może mnie spotkać. Moje piersi to był mój powód do dumy. Wolałabym umrzeć, niż je stracić. Dzisiaj modlę się: żeby wycięli mi piersi i żebym mogła żyć dalej. To bardzo parszywe uczucie. 
Pewnie, że się boję, bardzo się boję. Wiesz, ja nawet poszłam do kościoła. 
Tak, tak, nie byłam chyba z piętnaście lat. Stanęła tam, patrzyłam na ołtarz, ale nic nie mówiłam. Wiesz, to tak głupio, prosić kogoś o łaskę, jeżeli wcześniej w ogóle się o tym nie myślało.
Zadzwoń do mnie, bardzo cię proszę. 
Oczywiście, że telefon biorę ze sobą. Cześć.

Dobrej soboty.

02
Sierpień
2002
06:42

Gustawa i Alfonsa - wszystkiego dobrego

2 sierpnia 2002, piątek, 06:42

Kariny, Marii, Euzebiusza, Gustawa – wszystkiego dobrego.

Karina – czyli po włosku, w potocznym użyciu, droga, miła, lubiana, kochana. Bardzo ładne imię, w Polsce także spotykane.

Maria – ta Maria sierpniowa, dojrzała, nabrzmiała, złocista, pachnąca skoszonymi polami i zachodzącym słońcem.

Euzebiusz – bardzo dziś rzadkie imię, zapomniane i na nowo oryginalne, powinno zdobić też oryginała, bo tuzinkowy mężczyzna mógłby mieć z nim kłopoty i imię mogłoby się go wstydzić.

Gustaw. Ach Gustaw. Jedno najpiękniejszych imion. Z wielkimi tradycjami, silnie reprezentowane w literaturze i polskiej, i obcej. Panom Holoubkowi i Lutkiewiczowi, wiele jeszcze lat życia i wspaniałych ról. 

Agnieszka Osiecka napisała o Gustawie taki wiersz:

NAPARSTNICA

Gustaw, ja proszę, nie mów tyle,
bo wszystko będzie, co ma być…
Jeszcze się tylko raz pochylę:
Czy serce bije, jak ma bić? Jeszcze się tylko raz odwrócę –
czy nie nadchodzi z lasu kto?
Jeszcze się tylko raz zasmucę.
A potem przyjdę. Wierzmy w to.Gustaw, ja proszę, nie bądź wściekły,
gdy milknę nagle; w porze ziół…
Długo te nasze ścieżki biegły,
nim się spotkały w drogi pół. Ty jesteś dobry, silny, ważny…
O Boże święty, jak tu cicho…
Krążymy po łąkach, błądzimy, łazimy,
aż uśnie we mnie tamto licho.Patrz, miły: kwitnie naparstnica.
Mówią: na serce dobry lek.
Zabijać umie bezwstydnica
i koić umie.
Licz do trzech.

Spokojne, gorące, pracowite dni, pachnące ogórkami. W moim domu ogórki, koper, czosnek, liście wiśniowe, liście dębowe. Już chyba ze sto słoików stoi w piwnicy, a ogórki tak obrodziły w warzywniku, że mama tylko załamuje ręce. Ogórki kiszone, ogórki konserwowe, przecier z ogórków na zupę. Będziemy jeść ogórkową całą zimę. Fajnie.

Wczoraj byłam pierwszy raz z moim starszym synem u kosmetyczki, dojrzewa i krostom na nosie należało od dawna wypowiedzieć wojnę. Poszedł jak na ścięcie, leżał na łóżku u niej, bez słowa i bez ruchu, nie odzywał się do mnie, obrażony za ten pomysł, przez cały wieczór, a babci po przyjściu powiedział: – Zerwała ze mnie siódmą skórę!. Ale nie dowiedziałyśmy się czy chodziło o kosmetyczkę czy o mnie. Wczoraj też na przypomnienie mu, że jest rocznica wybuchu Powstania Warszawskiego (zresztą w tym roku wyjątkowo uhonorowana w mediach), i że w powstaniu walczyli też tacy chłopcy jak on, odpowiedział niespodziewanie: – Wiem, ale mieli za mało broni.

Nagrywam na kasety „Szatana z siódmej klasy” Kornela Makuszyńskiego. Pomyślałam, że może to sprawić przyjemność dzieciom, ale mam problemy z tym czytaniem, nie mam wprawy, boję się zbyt interpretować, moje dzieci tego nie lubią. Postanowiłam w rezultacie to nagrać tak zwyczajnie, tak jakbym czytała to moim synom, i się nie przejmować. Chciałabym nagrać całego Makuszyńskiego. Nie wiem czy mi się to uda.

Koty znikają gdzieś na całe dni, pewnie zaszyte śpią w jakimś kącie, w chłodzie, a w nocy spacerują po domu i budzą mnie, co chwila, prowadzą z zadartymi w górę na sztorc ogonami do kuchni i pokazują, co mam im dać do jedzenia.

W nocy duszno i niespokojnie, wszyscy łażą po domu.

W ciągu dnia psy i szpaki kąpią się bezustannie w ogrodowych polewaczach. Wczoraj kupiłam wielkie poidło dla ptaków do ogrodu. Bardzo z tego zadowolone. Nie zapominajcie i wy wystawić im wody do picia, bo na pewno, szczególnie w miastach, męczą się z pragnienia.

Wracam do pocztówek. Mam ich jeszcze trochę.

Dobrego dnia.

01
Sierpień
2002
09:11

Piotra i Justyny - wszystkiego dobrego

1 sierpnia 2002, czwartek, 09:11

Nadziei, Justyna, Piotra – Wszystkiego dobrego.

Nadzieja – jedno z najpiękniejszych słów na świecie, ale imię? Dziwne. Jeśli tak, to mogłoby być imię kobiecie Wolność, Odwaga, Uroda, Ojczyzna, Samotność. Wolność Kowalska, Odwaga Krajewska, Ojczyzna Piszczyk. Samotność Zawadzka, to ostatnie nawet ładnie brzmi, ale generalnie – sprzeciwiam się.

Justyn – w Polsce właściwie nie istnieje męska wersja imienia Justyna, ale na świecie jest bardzo popularna, „Dżastin” słyszy się w kółko w Ameryce. Ja lubię tradycję, więc już zostańmy bez Justynów w dużych ilościach.

Piotr – panie Piotrze, ostatnio jest pan tu bardzo często. Kojarzy mi się dzisiaj pana imię z carem, bardzo mi przykro. Piotr I Wielki? Piotrowa, Piotrowie, ach, św. Piotr to już lepiej. Do zobaczenia więc w niebie, ciekawe czy wpuści nas pana imiennik, po znajomości w związku z tym samym imieniem może będzie miał u niego „chody”.

Mam dziś nastrój żartobliwy. Chce mi się śmiać, bo było tak.

Po powrocie z Włoch, sprawą priorytetową było przygotowanie dzieci do wyjazdu na obóz, no, bo to za chwilę. Więc prać, prasować, książeczki zdrowia aktualizować, kompletować apteczkę, okulary pływackie pękły, wyrósł z butów do biegania. Matko! Nie zdążymy do fryzjera, trzeba ich ostrzyc, a przecież tam oni nie będą myli głów, to więcej niż pewne!

Wczoraj wieczorem, gotowe! Wszystko zapakowane, listy rzeczy spakowanych zrobione (Po ubiegłorocznym obozie wrócili z zupełnie pustymi plecakami, wszystko co zapakowałam zgubili! Wszystko!). Dzieci ostrzyżone, wyszorowane szczotką na zapas, bo przecież nie tkną mydła dwa tygodnie (Po obozie w tamtym roku mydła wróciły nie odwinięte z papierków). Rozmowa o obcych, narkotykach, przechodzeniu przez jezdnię, porządku w pokoju, niebezpieczeństwach, popychaniu i „przytapianiu” się w basenie, obowiązkowym czytaniu książek i myciu dwuminutowym zębów – przeprowadzona. Czy zaszczepieni – sprawdzone. Budziki nastawione. Uff. Siadłyśmy z mamą w fotelach przed filiżankami jaśminowej herbaty, przed snem. Dzieci śpią. 

– Mamo, a skąd oni odjeżdżają?

– Spod wiaduktu.

– A na pewno o siódmej?

– Tak

– Skąd wiesz? Gdzie są te dokumenty?

– Pamiętam. Ja pamiętam. Ja mam lepszą pamięć od was. Dokumenty z informacjami leżą na biurku.

– Mamo, tu tych papierów nie ma.

– No to ja już nie wiem, co wy sobie robicie na tym biurku. Ale ja pamiętam. Co roku wyjeżdżają o siódmej spod wiaduktu.

– A gdzie oni właściwie jadą? 

–  Do Słowenii.

– Jezus! Chyba na Słowację!?

– No. No to może na Słowację.

– Matko Boska! A z kim oni jadą, kto to organizował w tym roku? Masz telefon organizatora? Nie masz żadnych kwitków? Nie dali ci rachunku jak płaciłaś za ten obóz?

– Nie. Powiedzieli, że przyślą.

– A masz telefon do tych instruktorów od tenisa, z którymi jadą?

– Nie.

– Mamo, jest w pół do dwunastej w nocy! Co my teraz zrobimy?

– Nic. Oni wyjeżdżają o siódmej spod wiaduktu, a jak ich odprowadzimy to się rano wszystkiego dowiesz i sobie weźmiesz te telefony, obejrzysz ten autokar dokładnie, każesz chuchnąć kierowcom, bo jedzie dwóch kierowców, wiesz, o to pytałam….

– Mamo, ja muszę do kogoś zadzwonić!

– No to ja już nie wiem.

– Może ich nauczyciel gimnastyki wie gdzie, z kim oni jadą i gdzie właściwe. 

– Aaaa tam, co on tam będzie wiedział!

– Masz do niego telefon?

– A skąd! Nauczyciela od gimnastyki? A po co mi? Mam telefon do szkoły. 

– Szkoła zamknięta, w wakacje, szczególnie o północy.

– Mama Jasia zna telefon do dawnej dyrektorki szkoły a ona na pewno ma jego telefon. 

(Dzwonię) 

– Przepraszam, że panią budzę, moi synowie jutro… itd., itd.

– Nie szkodzi, jeszcze nie spałam, zaraz do pani oddzwonię.

– Halo, tu mama Jasia, dyrektorka szkoły jest moją koleżanką i teraz jest na Mazurach, ale zaraz (jej córka ma znaleźć w czarnym notesie z prawej strony w szufladzie), za chwilę jeszcze raz do pani zadzwonię i podam ten numer telefonu. Ale ten nauczyciel od gimnastyki, on chyba jest w Gdańsku, u rodziny, na wakacjach, no, ale może go znajdziemy, niech się pani nie martwi.

– Mamo, cholera jasna, dlaczego nie zapisałaś tych informacji w kalendarzu? W notesie?

– Krysiu! Po co ty dzwonisz do tego nauczyciela od gimnastyki, przecież oni w ogóle z nim nie jadą. To pan Roman raczej coś wie.

– Mamo, jest pierwsza w nocy! Kto to jest pan Roman?

– Ich nauczyciel tenisa.

– A on jedzie?

– Nie. Ale jego dzieci jadą.

– A masz jego telefon?

– Nie. Ale tu w tamtym roku była na biurku jego wizytówka.

– Nie ma.

– No ja już nie wiem, co wy robicie sobie na tym biurku.

– Edward! (Dzwonię do męża do Berlina) Gdzie są wizytówki z biurka?

– Ułożone w szufladzie w pudełeczku po czekoladkach. Dzieci śpią? Gotowe do wyjazdu? 

– Tak.

– Wszystko w porządku?

– Tak. Śpij.

– Mamo, ty szukaj w tej kupce wizytówek a ja w tej. 

– Jest! No widzisz jest! Pan Roman. Ja mówiłam, że to gdzieś jest!?

(Dzwonię do nieznanego mi pana Romana, jest godz. 01:20) 

– Przepraszam pana najserdeczniej, ale podobno pana dzieci wyjeżdżają jutro na obóz razem z moimi, czy pan może wie, o której i skąd? Czy spod wiaduktu?

– Nie, moje dzieci nie jadą na ten obóz, ani ja, tym razem. Ale zaraz zadzwonię do kolegi, który jedzie i oddzwonię do pani.

– No widzisz Krysiu, jednak znalazłyśmy. 

– Mamo, jest wpół do drugiej w nocy!

– A czyja to jest wina?

– Mamo, to ty załatwiałaś ten obóz!

(Dzwonek telefonu) 

– Halo, proszę pani, dzwoniłem, oni nie wyjeżdżają jutro, tylko w sobotę o 08:00, spod wiaduktu. 

– Dziękuję panu najserdeczniej. Przepraszam, że obudziłam. 

– Nie szkodzi. 

– Mamo!!!! Oni wyjeżdżają w sobotę! A nie jutro! ¬le zapamiętałaś!

– No wiesz, w moim wieku! Ale ja i tak mam lepszą pamięć od was!

– Dzwonię do tego pana Romana jeszcze raz. Trudno, niech mi poda telefon tego pana, z którym jadą. I tak są wszyscy obudzeni.

(Dzwonię) 

– Przepraszam, że jeszcze raz panu przeszkadzam. Czy pan, panie Romanie, mógłby mi dać telefon tego pana, z którym jadą moi synowie? I powiedzieć, jak on się nazywa?

– Proszę bardzo. (Zapisuję)

(Dzwonię) 

– Halo, przepraszam, że pana budzę, Krystyna Janda, czy to pan jedzie z moimi dziećmi na obóz tenisowy?

– Tak. W sobotę o 08:00 spod wiaduktu, myślałem, że Roman już do pani zadzwonił? 

– Tak zadzwonił. Ale przepraszam jeszcze na moment, czy pan mógłby mi powiedzieć, gdzie jedziecie?

– ….

– Bo wie pan, moja mama, która to załatwiała, nie zapisała, myśmy zgubili papiery, informacje, nie było nas…

– Czy mam teraz pani podyktować adres i telefony? Proszę poczekać…

– Nie, szczegóły zapiszę sobie w sobotę, chodzi mi, do jakiego państwa jedziecie. Kraju…?

– …..Na Słowację.

– A kiedy wracacie, skoro wyjeżdżacie w sobotę a nie jutro?

– Po dwóch tygodniach.

– Przepraszam. Do zobaczenia w sobotę o 08:00, pod wiaduktem. Przepraszam, że pana obudziłam.

– Nie szkodzi. Do zobaczenia.

No i tyle. Rano o niczym nie wiedząca gosposia o 06:00 poleciała po świeże bułeczki do piekarni, na podróż dla dzieci. Chłopcy, kiedy rano dowiedzieli się, że to w sobotę jest wyjazd a nie natychmiast, zupełnie tym nie zdziwieni poszli spać na nowo. My z mamą nie patrzymy na siebie od wczoraj. Rano przy śniadaniu wymogłam na wszystkich przysięgę milczenia o tej sprawie i nie zdradzeniu się przed mężem i ojcem tych dzieci.

A teraz błagam, nie zdawajcie mi więcej pytań typu: – Czy pani uważa, że przy pani zawodzie i ilości zajęć jest pani dobrą matką!

Dobrego dnia.


Na ławeczce w Pitigliano. Ja, Jędrek i Adaś

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.