Teofila i Dionizego - wszystkiego dobrego
2 października 2002, środa, 08:00
Dionizego, Stanimira, Teofila – Wszystkiego dobrego.
Dionizy – nie ma takiego imienia w mojej książeczce, bo jest to imię prawie niespotykane. Dionizy jest pewnie przekształconym Dionizosem greckim, czyli Bachusem, bogiem sił witalnych natury, ekstazy religijnej i wina. Kojarzą się z tym imieniem orgiastyczne bachanalie i umiejętność czerpania przyjemności z życia.
Stanimir – dziwne imię, z niczym mi się nie kojarzy i zdumiało mnie, że jest takie imię w kalendarzu.
Natomiast Teofil – do niedawna imię dość częste, teraz również przepadło. Teofil jest moim zdaniem aptekarzem, ale nie nadąża za nową, z komputerem aptecznym związaną, księgowością i sposobem sprzedawania, za nowymi firmami farmaceutycznymi, wynalazkami w dziedzinie leków i handlu nimi, w związku z tym wciąż zachęca klientów do kupowania jego proszków z kogutkiem na ból głowy. Robi je na zapleczu, waży precyzyjnie i wsypuje biały proszek między dwa opłatki, potem pakuje w swój papierek firmowy, sprzedaje spod lady, a sam bierze nowe leki przeciwbólowe, reklamowane w telewizji i ulotkach, testując codziennie inny. Wciąż uważa, że jego są najlepsze i obraża się na klientów, którzy proszą o coś, co zobaczyli wieczorem w telewizji. Sprawdza, czy to ma w komputerze, i podaje im to z pogardą, dziwiąc się jednocześnie, że ma to w swojej aptece. Na szczęście jego córka zajmuje się zamawianiem leków i to dzięki niej opanował podstawowe czynności związane z komputerem, potrzebne przy sprzedawaniu. I pomyśleć, że córka do niedawna wyglądała i zapowiadała się na „wietrznicę” i byle co. Teraz kończy studia farmaceutyczne, ale do niczego jej właściwie nie są potrzebne w tych czasach, tak dla papieru.
Wróżka mówi, że pies jej zdaniem nie żyje. A reszta, nie będę Wam opisywać, pytałam tylko o moje dzieci, zdrowie rodziny itd. Wszystko dobrze. Wróżka w białej bluzce, to mnie naprawdę zdziwiło.
Szum na temat „Zemsty” w środowisku ogromny. Chyba nie pójdę, bo niezręcznie mi zajmować stanowisko, a nieobejrzenie tego zwalnia mnie od posiadania opinii. I tak jest bezpieczniej.
Przypomina mi się absolutnie genialne powiedzenie Mai Komorowskiej, powtarzane od lat w środowisku przed każdą z takich kontrowersyjnych, kłopotliwych premier. Podobno Maja kiedyś, w jakimś teatrze czy kinie, przed jakąś premierą, być może, przed filmen o papieżu lub premierą sztuki Karola Wojtyły, tuż przed zgaśnięciem światła, rozejrzała się wśród siedzących dookoła kolegów ze środowiska i szepnęła dramatycznym głosem, pełna wiary i dobrych intencji: – Módlmy się, żeby nam się podobało!
Od wczoraj jestem w temacie – przedłużanie włosów – już prawie wiem wszystko, jutro decyzja co do mojej charakteryzacji do roli Pani Seidenman w spektaklu, który zaczynamy nagrywać do Teatru Telewizji. Spektakl ma tytuł Piękna pani Seidenman i jest adaptacją Janusza Kijowskiego, słynnej książki Andrzeja Szczypiorskiego „Początek”. Janusz jest także reżyserem. Zdecydują jutro, czy mam mieć długie włosy czy nie. Jeśli tak, to od jutra, na jakiś czas, będę miała włosy do pasa. A Wam opiszę jak się to robi, jakie są technologie, ich zalety i wady.
Dobrego dnia.
Na razie zdjęcie z krótkimi.
Dziś znów Virginia.
UWAGA! MOJA PRZYJACIÓŁKA MAGDA UMER DZIŚ OTWIERA STRONĘ INTERNETOWĄ WŁASNĄ. JEJ ADRES – www.magdaumer.gate.pl, w związku z tym życzę Wam przyjemności, a Jej – powodzenia i wytrwałości. Wszystkiego dobrego.
Danuty i Remigiusza - wszystkiego dobrego
1 października 2002, wtorek, 08:30
Danuty, Teresy, Igora, Remigiusza – wszystkiego dobrego.
Danuta – imię litewskie. Oznacza córkę nieba. Danuta ma w sobie temperament i energię, którą mogłaby się podzielić z wieloma innymi paniami, z pozoru nieśmiała umie i podkreśla swą niezależność i oryginalność. Często wypowiada się na temat postępowania innych, nierzadko jest niesprawiedliwa. Skrupulatna, pracowita, wnikliwa, pociągają ją stanowiska i eksponowane miejsca. Lubi ruch i wesołość. Nie przywiązuje zbytniej wagi do przeszłości i tradycji. Uważa, że czas płynie a raczej mija. Szczęśliwy dzień – środa, kolor – popielaty, kamień – agat, kwiat – storczyk, owoc – avocado.
Teresa – ach, to jest imię, czadowe! Choć wielu tego nie dostrzega. Zobaczymy, co moja książeczka o Teresie – imię greckie. Oznacza – pochodząca z wyspy Thira w Cykladach, lub łowczyni, lubiąca dzikie zwierzęta (no raczej to). Drzemie w Teresie wulkan, choć często sama nie zdaje sobie z tego sprawy. Oj, tak! Tak! Zdarza się, że przez lata nie zna ani ona, ani jej otoczenie, jej prawdziwej natury i pewnego dnia to się ujawnia….. Szybko podejmuje decyzje, jest aktywna i zaangażowana. W momencie, kiedy pozbywa się zwykłego towarzyszącego jej niepokoju i obaw, wybucha pomysłowością, talentami, pomysłami po prostu nadzwyczajnymi. Najlepiej czuje się podczas nagłych zwrotów, przełomów i przemian. Z mężczyznami walczy wtedy jak z lwami, bo budzi w nich wielkie namiętności, nie do okiełznania. Oj Teresa! Teresy! Obudźcie się!!! Szczęśliwy dzień – wtorek, kolor – brązowy, kamień – obsydian, roślina – gerbera, owoc – oliwka.
Igor – imię germańskie. Jest to przekształcenie imienia Ingwar – wojownik boga plonów Ingwo. Jest w nim moc i dzielność wikingów, niepozorność i duma. Realizuje własne plany, przeszkody pokonuje sposobem a nie siłą, działa elastycznie, ale nie waha się przed radykalnymi postępowaniami. Jest uparty i niezłomny. Na co dzień uśmiechnięty i wesoły. W kwestii uczuć – delikatny i otwarty, ale jako przeciwnik kobiety – niebezpieczny i nieustępliwy. Szczęśliwy dzień – sobota, kolor – czarny, kamień – hematyt, roślina – paproć, owoc – jeżyna.
Remigiusz – to imię łacińskie, oznacza tego, który wyrabia wiosła, wioślarza. Inteligentny i sprytny, ma zmysł handlowy. Jeśli się czegoś podejmuje, to wybiera rzeczy, które przyniosą realne korzyści. Wierzy, że los zależy od niego samego i stara się zawsze panować nad sytuacją. Jego przebojowość i pewność siebie nie pomagają mu w miłości. Szczęśliwy dzień – wtorek, kolor – żółty, kamień – tygrysie oko, roślina – klon, owoc – agrest.
Po wczorajszym pogrzebie Basi Winiarskiej, jestem wciąż obrażona na Pana Boga. A słowa księdza „odeszła do innych zadań…” mnie zdenerwowały. Basiu! Życzę Ci tam wielu wspaniałych, beztroskich chwil, wspaniałych zabaw i szaleństw, bo uwielbiałaś „imprezy”, a pozbawiłaś się ich za życia. I choć wiem, że będziesz cały czas czuwać nad tym, co na ziemi i kontrolować jak sprawy się mają, baw się tam dobrze. Wczoraj słyszałam jak Kevin Kostner, mój ulubiony mężczyzna w Hollywood i na ekranie, odpowiadał na pytanie: – Co by pan chciał, aby pana czekało po śmierci. Powiedział: – Chciałbym, aby Pan Bóg powiedział mi „Są tu twoi znajomi, rodzina i przyjaciele, i zarezerwowali już dla ciebie stolik”…. Basiu, a może Pan Bóg chciał teraz, żeby inni się sprawdzili podczas tego samego egzaminu, który przygotował tobie? A Ty masz już wolne, zdałaś i teraz balanga…
Oj ten wczorajszy dzień! Jednej pani, bardzo mi bliskiej, jeden pan powiedział, że już jej nie kocha. A ta pani cały dzień płakała i do mnie dzwoniła, ja na nią krzyczałam i kazałam się jej ślicznie umalować, ubrać ładnie i pójść na premierę „Zemsty”, a ta pani wszystko to wykonała do momentu „iść”, na progu mieszkania zaczęła znów płakać, więc zawróciła i tak płakała, tyle że umalowana i ślicznie ubrana i uczesana, wtedy przyszedł ten pan, co ją przestał kochać, i zobaczył, że ona jest taka cudnie ustrojona i ładna, i wzruszająca, tyle że trochę rozmazana od tych łez, i powiedział, że jeszcze się zastanowi i może jeszcze raz spróbują, i ta pani zadzwoniła w nocy do mnie po cichu, że spróbowali i ten pan teraz śpi i że może jeszcze coś się da zrobić….
Dziś, nie uwierzycie, ale idę do wróżki, zapytać:
Mam nadzieję, że wróżka nie czyta mojej strony internetowej i nie przemyśli sobie odpowiedzi. Ta wróżka to zabytek i skansen, przywozi ją jedna z moich znajomych, co kilka lat do Warszawy, z jej lasu, i robi nam, wszystkim swoim koleżankom, z niej niespodziankę i przyjemność. Ta wróżka jest z małej jakiejś miejscowości, nie ma telewizora, nie chodzi do kina i teatru i jak u niej byłam, dla zabawy, z sześć lat temu, też zaproszona przez moją znajomą, to ta wróżka w ogóle nie wiedziała, kim jestem i wróżyła mi, że będę znana i coś będę miała wspólnego z występowaniem przed ludźmi. I że to mnie będzie dużo kosztowało nerwów. Wywróżyła mi też wtedy spadek i dom w górach, co zmieni moje życie, i w nim się zamknę, ucieknę od świata i odreaguję ten stres związany z występowaniem. Nic się nie sprawdziło, ale mojej koleżance wywróżyła niespodziewane rzeczy i zrealizowało się absolutnie wszystko. Powiedziała jej też, gdzie jest jej ukradziony samochód i on tam był. Może mi powie gdzie mój pies.
Wieczorem Virginia, a teraz idę na poszukiwanie rozumu. Choć nie wiem czy mi się to uda do wieczora.
Dobrego dnia. Coraz częściej chodzę na pogrzeby, i to coraz młodszych, a na wszystkich pogrzebach Alina Janowska ich żegna. Ona nas wszystkich pochowa.
To miłe, taki punkt stały.
Zofii i Hieronima - wszystkiego dobrego
30 września 2002, poniedziałek, 09:13
Zofii, Hieronima, Honoriusza – wszystkiego dobrego.
Zofia – imię greckie, oznacza – mądrość i wiedzę. Zofia ma przenikliwy umysł, elokwencję, bystre oko, pracowitość, rozwagę, uczciwość. Nauka przychodzi jej z lekkością; zaszczyty, stanowiska i szacunek są naturalnym wynikiem jej pracy. Niełatwo ulega innym, ich opiniom, sugestiom; nie daje sobą kierować, sama decyduje i ocenia wszystko, zależnie do tego podejmuje decyzje. Łatwo natomiast poświęca własny czas i prywatność dla innych, dla spraw wyższej wagi, dla „Dobrych spraw”. Nie ma w sobie cienia małostkowości i złośliwości. Jest do tego klasyczną romantyczką i marzy o spełnionej miłości i szczęściu. Szczęśliwy dzień – piątek, kolor – niebieski, kamień – perła, roślina – bratek, owoc – brzoskwinia. Znam kilka Zofii – obok takich, które potwierdzają absolutnie tę charakterystykę, jest kilka wyjątkowo złośliwych, głupawych i leniwych. No trudno.
Hieronim i Honoriusz – są bohaterami opowiadania o kochankach idealnych. Są ze sobą lata całe, Honoriusz świetnie gotuje, Hieronim sprząta, obaj są wrażliwi, delikatni i bez siebie nie umieliby znieść tego świata. Na szczęście się znaleźli i razem żyją. Teraz budują wspólny dom i się odchudzają. Hieronim ma coś z oczami i Honoriusz się martwi. Być może będzie potrzebna operacja, ale w razie czego obaj mają tę samą grupę krwi, więc…
Dziś o 12.00 pogrzeb Basi Winiarskiej. U św. Boromeusza na Powązkach. Ach, jaki smutny dzień.
Wieczorem premiera „Zemsty”, ale ja jadę do Łodzi na Koncert.
Wczoraj przeczytałam, że do roku 2222 nie będzie już naturalnych blondynów na świecie. No trudno. Pozostaną tylko we wspomnieniach, legendach, literaturze i poezji.
Oj, będziemy dziś płakać!
Dobrego dnia. Od jutra zaczniemy na nowo z uśmiechem.
Przesyłam Wam zdjęcie mojego psa, który siedzi przy furtce i czeka na mnie, bo tamtędy wyszłam, a nie zorientował się, że wróciłam innym wejściem. To wzruszające.
Michała i Michaliny - wszystkiego dobrego
29 września 2002, niedziela, 08:03
Michaliny, Rafała, Michała – Wszystkiego dobrego.
Michalina – śliczne imię, co prawda słyszałam jak mama na małą Michalinę wołała Malinko zamiast Michasiu, ale właściwie to też ładnie. Rafał – to imię hebrajskie, oznacza „Bóg uzdrowił”, po włosku brzmi Raffaello, jak wiadomo. Rafał ma bardzo wszechstronne zainteresowania i wiedzę na każdy temat. Łatwo ulega pesymizmowi i zdarza się, że nie potrafiąc stawić czoła problemom, ucieka, chowa się, znika. Lękając się też trudności wybiera często linię najmniejszego oporu i nią idzie. Pośpiech nie leży w jego naturze, woli czekać na sprzyjający moment w każdej sprawie. Dookoła niego jest atmosfera spokoju i ciepła, ponieważ Rafał szuka harmonii i dobroci. Szczęśliwy dzień – środa, kolor – zielony, kamień – nefryt, roślina – jemioła, owoc – awokado. Hobby – astrologia, malarstwo, hodowla zwierząt.
Michał – imię hebrajskie. Znaczy – „Któż jest jak Bóg?”. Po francusku brzmi „Miszel”, co jest bardzo miłe dla ucha. Według mojej książki Michał to materiał na charyzmatycznego przywódcę. Dysponuje wielką energią, dynamizmem, siłą koncentracji. Cieszy się autorytetem. Zaraża bez trudu wszystkich swoją wiarą, entuzjazmem i optymizmem, które przenoszą góry. Z moich spotkań i obserwacji Michałów nic takiego nie wynika, jest to grupa sfrustrowanych, zawiedzionych facetów, z których wyciekło powietrze. Szczęśliwy dzień dla Michała to piątek, kolor – ciemnoniebieski, kamień – szafir, roślina – brzoza, owoc – brzoskwinia. A teraz Agnieszka Osiecka o Michale z 29 września.
APETYT NA CZEREŚNIE
Zajechał sierpień
na wielkim wozie
zajechał przed mój dom,
spójrz – rumianek kłania się kozie
i dzwoni dzwon – bim bom.
A mnie się kłania
dwudziesty wiek
i w oczy patrzy kpiąco,
to nie dla niego piaszczysty brzeg
i wróżby w noc gorącą – Gwiazdo, gwiazdo spadająca,
usłysz mnie,
Gwiazdo, gwiazdo konająca,
ulecz mnie,
ja tak martwię się ogromnie
lękam czegoś złego:
Czy mój Michał czuje do mnie
to co ja – do niego?
Gwiazdo, gwiazdo spadająca,
rozgrzesz mnie,
Gwiazdo, gwiazdo konająca
pociesz mnie…Czemu ach czemu włożyłam sweter,
chociaż do zimy – het?
Ach, czemu dręczy katar poetę,
choć księżyc oknem wszedł?
Ach, babie lato, ach, babi śnie,
czyś przyszło nie za wcześnie?
Ach, czemu ziejesz chłodem, gdzie
apetyt na czereśnie –
apetyt na czereśnie?…
Wczoraj rano spotkałam poetkę, którą bolały nogi, bo całą noc szalała w dyskotece. Świat się kończy. Nagle zapragnęłam przeczytać jej wiersze.
Mam męża w domu i jestem szczęśliwa. Jakbym umiała, to bym napisała wiersz. Mówię mu – już nie wyjeżdżaj, a on na to – jak jestem to mnie w ogóle nie zauważasz. Ma rację.
Wczoraj przeczytałam: Ludzie wierzą, że aby osiągnąć sukces należy wstawać wcześnie. Otóż nie – trzeba wstawać w dobrym humorze. Bardzo mi się to spodobało.
Dziś gramy dwa razy Kto się boi Virginii Woolf, raz o 16.00 i o 19.00 drugi raz. Ten spektakl o 16.00 jest spektaklem, z którego dochód pójdzie na odbudowę zniszczonego ostatnią powodzą w Czechach, Teatru Narodowego w Pradze. Bardzo się cieszę. W tym teatrze też grają Virginię…
Postanowione, na początku października zaczynamy próby Mewy w Teatrze Studio. Zagram Arkadinę. Rolę Niny Zariecznej grałam 25 lat temu w Teatrze Ateneum. Teraz zagram Arkadinę i kółeczko się zamknie. Rondo. To w jakimś sensie mój jubileusz. Bardzo się cieszę, że obejdę go tak. Z Arkadiną i Czechowem.
Facet spóźnił się na przyjęcie. – Przepraszam za spóźnienie. – Nie szkodzi. – A przepraszam, która jest godzina? – Szósta. – Przepraszam, szósta wieczór czy szósta rano? – Szósta w południe.
Dobrej niedzieli. Dołączam moje zdjęcie, bo mnie prosicie, niektórzy.
Marka i Wacława - wszystkiego dobrego
28 września 2002, sobota, 09:31
Heliodora, Marka, Wacława – wszystkiego dobrego.
Heliodor – to mężczyzna trujący, jak kwiat, od którego umierasz. Kładziesz się z nim w pokoju i rano się nie budzisz, zapadasz w traumę, jesteś bezwolna, nieprzytomna, wszystko słyszysz, rozumiesz, ale nie reagujesz, bo jesteś nieprzytomna. Jesteś zdana na jego łaskę, jego kaprys, jego wolną chwilę, humor, nastrój. Zdarza się, że o tobie zapomina, zapomina nakarmić, przyjść, dotknąć, wtedy leżysz bezradna, bez nadziei bez znaku i powoli umierasz. Nie zadawaj się z Heliodorem.
Marek – Marek to mój Heliodor. Zawsze z Markiem miałam kłopot. Dziś nie zadaję się z Markami, oprócz Marka Kondrata. Marek to imię łacińskie, oznacza tego, który należy do Marsa, rzymskiego boga wojny i wojowników. Ma zazwyczaj bardzo barwny życiorys, jest miłośnikiem przygód, chce zwycięstwa, chce zmienić świat. Rozpiera go energia i entuzjazm. Chce realizować wszystko co możliwe i niemożliwe, szybko, bez wahania, bez zastanowienia. Jest niecierpliwy. Pożeracz serc kobiecych, a one reagują już na magię samego imienia. A jego filozofia życiowa to wolność i radość. Szczęśliwy dzień – wtorek, kolor – bordo, kamień – karneol, roślina – buk, owoc – czereśnia.
Wacław – Wacek. To ktoś swój, zawsze swój, choćby był obcy. Pewna pani, wiele lat temu, zatrzasnęła się w toalecie dworcowej w pewnym małym miasteczku, w noc Sylwestrową. Jej pociąg ze znajomymi jadącymi na bal do Krakowa, odjechał, a Wacek kolejarz, reagując na jej rozpaczliwy krzyk, poszedł jej pomóc. Otworzył drzwi i – sprawdzając jak się to mogło stać – zatrzasnął się znów z nią razem w środku, a ich krzyku do rana w Noc Sylwestrową na stacji kolejowej, nikt już nie usłyszał. Ta pani twierdziła – słyszałam to na własne uszy – że był to najlepszy Sylwester w jej życiu, z Wackiem w toalecie dworcowej, po odjeździe ostatniego pociągu, w zapyziałym dworcowym enturagu małego miasteczka. Było bosko, wesoło, nie nudno i zostali przyjaciółmi do końca życia. Wacek to Wacek, z Wackiem konie kraść.
Wczoraj przeczytałam – z nudów (czekając na przegranie kasety video) – pisma kobiece, wydane w tym miesiącu. Otóż radzą one się masturbować, aby być panią swojej rozkoszy i aby się rozładować. Radzą, aby kucnąć i palcem poszukać sobie punktu G, zabawiać się prysznicem, ocierać o wielki wibrator, jakim jest pralka, no w ogóle załatwić to w samotności, bo tak jest często lepiej. Czytałam to zdumiona. Może jestem nienormalna, ale mnie to interesuje absolutnie tylko i wyłącznie z mężczyzną, którego kocham, bo to mi jest potrzebne do wyrażania uczuć, wyrażania miłości, podtrzymywania, spiętrzania, podnoszenia uczucia na inne poziomy, a nie z fizjologicznej potrzeby. Poza tym, jeśli zrobiłabym to z moją pralką, nigdy już nie mogłabym jej traktować obojętnie.
Martwiłabym się potem, że jej smutno samej w pralni, że może cierpi, że jej zimno. Ta intymność, przeżycia, które się osiąga razem podczas aktu miłosnego, są czymś najwspanialszym, jedynym, niezapomnianym, dla czego warto żyć. Jest to coś najpiękniejszego, najwspanialszego, co ma nam do zaofiarowania życie na tym świecie. Nie wyobrażam sobie, że byłabym wdzięczna i zakochana w moim prysznicu. Nie mam nic przeciwko pralce, prysznicowi, czemukolwiek, ale żebyśmy tam byli razem z tym mężczyzną, z którym mamy sobie tym sposobem opowiedzieć o miłości. Ale może jestem nienormalna. Dziś rano przypadkiem spojrzałam na pralkę i zawstydziłam się, nie mówiąc o tym, że rano wzięłam kąpiel w wannie a nie jak co rano pod prysznicem. Mam uczucie, że on, prysznic, wie o takiej możliwości rozładowania i czuje się odrzucony.
Dobrego dnia.
Prysznic. Zobaczcie jaki zawstydzony
Pralki. Mam dwie, ale one jakby nieświadome
Kosmy i Damiana - wszystkiego dobrego
27 września 2002, piątek, 09:52
Mirabeli, Damiana, Kosmy, Wincentego – wszystkiego dobrego.
Mirabela – w Polsce to po prostu mała żółta śliweczka, bardzo dobra na kompoty otwierane w zimowe niedziele na deser. Rośnie jak chwast prawie wszędzie, to wdzięczne drzewko, śliweczki jesienią poniewierają się po drogach i chodnikach, kopią je przechodząc ludzie i gardzą nimi jak wszystkim, co można mieć łatwo i prawie za darmo. Tylko dzieci, wracające ze szkoły z tornistrami na plecach, czasem schylą się i z łakomstwa wsuną kilka do ust. Lubię te śliweczki i mam do nich czułość. W moim ogrodzie rośnie kilka takich drzewek, a wiosną zakwitają jako pierwsze i odwdzięczają się ślicznymi białymi kwiatkami, wyglądają wtedy jak zawstydzone panny młode.
Damian ma w Warszawie klinikę, nazywa się Klinika Damiana i jest bardzo droga.
Kosma – to imię kompozytora, bardzo ładne. Chciałabym znać jakiegoś Kosmę, jestem pewna, że można by z nim zajść daleko.
Wincenty, czyli Wicek ma dziś problem z zapłaceniem komornego, szuka możliwości zamiany swojego pięknego robotniczego mieszkania, które dostał jako przodownik pracy, na mniejsze, może być bliżej cmentarza, na którym leży jego żona. Takie jest życie. Ale nie buntuje się, ma swój honor.
Dziś u mnie w domu robi się jarzyny na zimę. Panie kupiły po kilka kilogramów marchwi, pietruszki, selera i pora, obierają wszystko i trą mikserem na takiej najgrubszej tarce, potem mieszają wszystko w wielkiej misce, porządnie solą i napychają tą „włoszczyznianą” mieszaniną słoje. A potem całą zimę już tylko bierze się łyżką i włoszczyzny się już prawie nie kupuje, tyle co do rosołu. To bardzo wygodne i dużo tańsze niż potem ją kupować całą zimę. No i obiera się ją tylko raz, potem już nigdy. Bardzo lubię w domu ten jesienny moment i ładnie ta włoszczyzna wygląda w słojach. Tyle, że trzeba dużo posolić, żeby się dobrze przechowała. Jak dzisiaj rano zobaczyłam ten kosz z włoszczyzną, zrozumiałam, że to naprawdę jesień. Ja gram wieczorami Małą Steinberg, nagrywam Makuszyńskiego w studio, czytam Mewę nieustannie, bo Arkadina przede mną, i czekam na krótką wizytę męża. Takie zwykłe zajęcia jesienne.
Dobrego dnia.
Przesyłam, tak jak obiecałam, zdjęcia moich trzech ukochanych kilimów.
Justyny i Cypriana - wszystkiego dobrego
26 września 2002, czwartek, 09:08
Delfiny, Justyny, Łucji, Euzebiusza, Wawrzyńca – wszystkiego dobrego.
Delfina, Euzebiusz i Wawrzyniec – to towarzystwo z innych czasów, do których ja tęsknię, ale to inna sprawa.
Delfinę bolą dziś zęby, Euzebiusz zgubił prawo jazdy i dowód rejestracyjny samochodu i stoi dziś w kolejkach w urzędzie komunikacji, zdenerwowany, bo młode urzędniczki wciąż go pytają, jak się pisze jego imię, przez jakie „u”.
Wawrzyniec ma kłopoty ze skopaniem ogródka przed zimą, bo w tym roku boli go już tak kręgosłup, że naprawdę nie da rady, a z emerytury nie może sobie pozwolić na wynajęcie kogoś do tej pracy, nie śpi więc po nocach i się martwi, bo „działka” to ostatnia miłość jaka mu jeszcze została.
Justyna z kolei zamartwia się nocami, co będzie dalej z seledynową sukienką pożyczoną od koleżanki na wesele kuzynki, na której zrobiła plamę z likieru i pralnia już trzeci raz oddaje z tą samą plamą i twierdzi, że nic się nie da zrobić.
Łucja – to imię łacińskie, znaczy „urodzona o świcie”, też już o tym imieniu pisałam, tak jak o Justynie. Łucja urodzona o brzasku, cudowna, wiotka i nieśmiała, dziś utyła i wypadają jej włosy, ocaliła jedynie drżące, tkliwe serce, którego niestety nikt od niej nie chce. Taki skarb. Wstawia je co jakiś czas do lombardu i na chwilę, na dwie, ktoś je kupuje dużo poniżej ceny, ale potem – jak podratuje swoją sytuację emocjonalną – zwraca. Łucja już nad tym nie panuje.
Moi Drodzy. Byłam u adwokata w sprawie konsultacji do scenariusza, który piszę. Zadałam pani adwokat proste pytanie: Co może zrobić kobieta w ciąży, kiedy tatuś dziecka, narzeczony, się „zwinął”? Samotna matka bez pracy, bo z pracy ją na pewno wyrzucą pod byle pretekstem. I oto, jaką usłyszałam odpowiedź. Prawo polskie jest szalenie w takiej sytuacji pro kobiece. A tak więc, po pierwsze kobieta może uzyskać bardzo wiele, po drugie bez większego wysiłku, musi tylko zdecydować się na proces i walkę o siebie i dziecko. Przy czym można być bardziej lub mniej „dotkliwą” w tej sprawie. Ja Wam przedstawiam wersję „Dotkliwa”, bo to mi było potrzebne do scenariusza.
Może się komuś z Was to przyda. Mam nadzieję, że nie. Ach, i przestroga dla pań i panów – może być w takiej trudnej sytuacji o ustalenie ojcostwa lub obalenie domniemania, potrzebne badanie DNA. Otóż, żeby je przeprowadzić, potrzebna jest ślina, sperma, włos, paznokieć itp. tatusia. Radzę paniom od razu po zakochaniu się obcinać pukiel włosów ukochanego i chować do pudełeczka. Na wszelki wypadek.
Pozdrawiam i dobrego dnia. Wysyłam zdjęcie okna na mojej werandzie. Zainteresowało mnie o czymże też mogą rozmawiać te dwie panie. Dwie muzy: MUZYKA i ŚPIEW. Postawiłam je w tym miejscu razem miesiąc temu, ciekawe jak im płynie czas, i czy ciekawie. Chyba je odwrócę bardziej w stronę okna, niech popatrzą jak pięknie na jesień.
Aurelii i Ładysława - wszystkiego dobrego
25 września 2002, środa, 08:39
Amelii, Kleofasa, Władysława – Wszystkiego dobrego.
Amelia i Kleofas wyszli z mody.
Ale Władysław jest jeszcze dość często wśród nas, choć powoli zmniejsza się jego popularność, i myślę, że wśród dzieci to imię właściwie już nie występuje. Władysław według mojej książki to imię słowiańskie i oznacza „sławnie panującego”. Po włosku to imię brzmi Ladislao, co brzmi pięknie. Władysław podobno to ten, co zawsze pierwszy staje w szeregu i nie boi się ryzyka. Chce odgrywać ważną rolę w swym otoczeniu i lubi być lepszy od innych. A z drugiej strony dobrze sobie radzi z kierowniczymi funkcjami i sprawdza się w działaniu. Jest często samoukiem, odkrywa rzeczy nowe, obserwuje wszystko wnikliwie. Jest przywiązany do tradycji, przodków, rodziny i pamiątek. Ma instynkt opiekuńczy i lubi pomagać innym. Ceni niezależność i swobodę działania. Zakochuje się z trudem, a jeśli już, to bezgranicznie i na zawsze. Dzień szczęśliwy – poniedziałek, kolor – złoty, kamień – bursztyn, roślina – świerk, owoc – dynia. Było wielu wspaniałych mężów o tym imieniu: Władysław Jagiełło, Władysław Anders, Władysław Tatarkiewicz.
Moi drodzy, nie wiem, kiedy nastąpi emisja mojego przedstawienia Porozmawiajmy o życiu i śmierci, ale dyskusja po projekcji była burzliwa i trwała oficjalnie dwie i pół godziny a potem w „podgrupach” do późnego wieczora. Ja jestem zadowolona z tego przedstawienia i dumna, że miałam na to odwagę, na taką inscenizację. Jest ono niewątpliwie czyste jak łza w intencjach i robi naprawdę duże wrażenie, nie pozostawia nikogo obojętnym, co było widać po kolaudacji. Resztę zostawiam innym.
Dziś muszę się zająć dwiema piosenkami Marka Grechuty, które mam śpiewać w Krakowie na Festiwalu. Jedna to „Wszystko dla twej miłości”, piosenka która kończyła mój film Pestka, śpiewał ją Marek a teraz zaśpiewać mam ją ja, a druga, o którą mnie poproszono, to Marka „Wolność”. Przysłano mi płytę. Spisuję z niej tekst, jednocześnie zapisując go dla Was. Wieczorem mam pierwszą próbę muzyczną. No zobaczymy.
Wszystko dla twej miłości
Już tyle dni Ciebie u mnie nie było…
I przez ten czas, nic się nie wydarzyło…
Bo mój cały świat jest dla Ciebie, a Ty…
Jesteś mym światem, doliną wśród mgły…
Powietrzem, ziemią i wodą…
Słoneczny blask i księżyca latarnia…
Wiosenny wiatr, który włosy rozgarnia…
Brylanty gwiazd rozrzucone jak mak…
Upojność łąk i dzikiego bzu krzak…
I cisza drzew nieruchomych…
Wszystko dla Twej miłości
Wszystko do jej stóp…
Wszystkie świata mądrości…
Najwspanialszy cud…
Wszystko by jej nie stracić,
Aby mogła żyć…
Wszystko za, te słowa dwa…
Te słowa, Kocham Cię…
Zegarek ten, co ustalał spotkania
Tych kilka płyt, do wspólnego słuchania…
Krzesła i stolik, dwa okna i drzwi…
Ten nasz prywatny świat nocy i dni…
Świat przez nas, zaczarowany…
Sahary żar, gasił nasze spojrzenia…
Niagary szum, tłumił smutne westchnienia…
Milczenie gór było echem złych słów…
Słoneczny brzask (niewyraźnie Marek zaśpiewał) złych snów…
A wicher rozwiewa chmury…
Wszystko dla Twej miłości…
Wszystko do jej stóp…
Wszystkie świata mądrości…
Najwspanialszy cud…
Wszystko by jej nie stracić
Aby mogła żyć…
Wszystko za, te słowa dwa…
Te słowa, Kocham Cię…
Ostatni grosz, by ją nakarmić…
Ostatek sił, by ją ocalić…
Najlepszy żart, by ją rozbawić…
Najlepszy wiersz, by ją zachwycić
By była…
By była szczęśliwa…
Wolność
Gdy widzisz ptaka w locie, jak wolny jest…
Jak płynie sobie, aż po nieba kres…
Wiedz, niebo bywa pełne wichrów i burz…
A z lotu ptaka, już nie widać róż….
Bo wolność, to nie cel, lecz szansa by, spełniać najpiękniejsze sny, marzenia…
Wolność, to ta najjaśniejsza z gwiazd, promyk słońca w gęsty las, nadzieja…
Wolność, to skrzypce, z których dźwięków cud, potrafi wyczarować mistrza trud…
Lecz kiedy zagra na nich, słaby gracz, to słychać będzie tylko pisk, zgrzyt, płacz…
Bo wolność, to wśród mądrych ludzi żyć, widzieć dobro w oczach ich i szczęście…
Wolność, to wśród życia gór i chmur, poprzez każdy bór i mur, znać przejście…
Wolność lśni, wśród gałęzi wielkich drzew, które pną się w słońce każda w swoja stronę…
Wolność brzmi jak radosny ludzi śpiew, którzy wolność swą zdobyli na obronę
Zwycięstwa, mądrości, prawdy i miłości, spokoju, szczęścia, zdrowia i godności…
Wolność, to diament do oszlifowania, a zabłyśnie blaskiem nie do opisania…
Wolność to także i odporność serc by na złą drogę nie próbować zejść…
Bo są i tacy, którzy w wolności cud potrafią wmieszać swoich sprawek brud…
A wolność to królestwo dobrych słów, dobrych myśli pięknych snów…
To wiara w ludzi…
Wolność, ją wymyślił dla nas Bóg, aby człowiek wreszcie mógł, w niebie się zbudzić.
Dobrego dnia.
Powiem Wam jedno, jak Marek to śpiewa to jest to wspaniałe. Pozdrawiam.
Gerarda i Teodora - wszystkiego dobrego
24 września 2002, wtorek, 11:11
Tomiry, Gerarda, Hermana, Teodora – wszystkiego dobrego.
Piękne cztery imiona, bardzo rzadko u nas spotykane. Wszystkiego dobrego.
Dziś mam kolaudację Porozmawiajmy o życiu i śmierci Krzysztofa Bizio. Prezentacje i ocena mojego nowego teatru dla telewizji. Zobaczymy. Wprowadzam w świat nowe dziecko. Nie będzie miało łatwo. Na projekcję zaprosiłam znajomych księży, przyjaciół. Zobaczymy.
Wieczorem Shirley.
Wysyłam Wam zdjęcie Teatru w Bielsku Białej, bo to taka piękna sala i budynek. Gdyby ktoś mnie zapytał, jakie ma pani marzenie, odpowiedziałabym bez wahania: Chciałabym mieć teatr taki jak ten na własność. Nie wychodziłabym z niego. Jak bibelot, jak broszka, jak klejnot. Nawet kurz tam pachnie jak Chanel 5, nawiasem mówiąc, używam tych perfum, bo mają zapach teatru, różowego pudru teatralnego, a to mnie wzrusza.
Dobrego dnia.
Tekli i Bogusława - wszystkiego dobrego
23 września 2002, poniedziałek, 07:50
Tekli, Bogusława, Liwiusza – Wszystkiego dobrego.
Tekla – teraz rzadko, bardzo rzadko spotykane.
Bogusław – imię słowiańskie, oznacza sławiącego Boga. Po niemiecku – Gottlib. Bogusław łatwo zdobywa sympatie i zaufanie. Podchodzi do życia z dystansem. Często bywa uśmiechnięty…. itd., itd. Cokolwiek bym nie pisała i nie przepisywała z moich książek i tak porównanie dwóch Bogusławów, Lindy i np. Kaczyńskiego, powie nam, że charakterystyki, jeśli chodzi o Bogusławów, nie mają sensu. Każdy jest inny.
Dziś wchodzimy w znak WAGI a także początek astronomicznej jesieni.
WAGA
Charakter WAGI
Przestrogi dla WAGI
Aforyzmy dla WAGI
Jadę do Bielska zagrać Małą Steinberg, a dla Was dobrego, spokojnego dnia.
Tomasza i Maurycego - wszystkiego dobrego
22 września 2002, niedziela, 07:49
Joachima, Maurycego, Tomasza – Wszystkiego dobrego.
Joachim – Joas. Dziś już imię w Polsce niespotykane. Bardzo rzadko w każdym razie. Imię hebrajskie. Dla mnie to przede wszystkim postać z dramatu Wyspiańskiego „Sędziowie”, postać tragiczna, piękna rola dla chłopca, często grywana przez młode kobiety aktorki; Joas musi wybierać między miłością do ojca i brata a prawdą i sprawiedliwością. Umiera na końcu.
Maurycy – imię z osiemnasto- i dziewiętnastowiecznej literatury francuskiej. Imię nadwrażliwych i arystokracji. Dawniej i w Polsce częściej spotykane – Maurycy Beniowski, Maurycy Gosławaski, Maurycy Mochnacki. Maurycy to także pseudonim Żeromskiego – Maurycy Zych. W Polsce dawniej wierzono, że jeśli na św. Maurycego, tzn. właśnie 22 września jest ładny dzień, jasny, dobra pogoda, to potem zima będzie sroga i wietrzna.
Tomasz – imię aramejskie. Znaczenie – biźniak. Tomasz to chłopak nowoczesny, dynamiczny w działaniu, energiczny, zawsze w centrum wydarzeń. Dyskutuje na każdy temat, rozmowa jest w ogóle jego pasją. Dużo mówi, za mało słucha. Bywa czasem niemiły, kiedy broni swoich idei i poglądów. Lubi hazard, ryzyko. Nie ma kompleksów ani zahamowań. Szczęśliwy dzień – środa, kolor – pomarańczowy, kamień – agat, roślina – dziewanna, owoc – kokos.
Wczoraj dostałam przy okazji VI Międzynarodowego Festiwalu Teatrów dla Dzieci i Młodzieży KORCZAK 2002 nagrodę za Małą Steinberg. Piszę o tym, ponieważ nic mnie tak nie cieszy, jak zauważanie właśnie tej mojej pracy, tej mojej roli. Wszystko inne to zawód, Mała to moje serce, czułość, wzruszenie, miłość; w poniedziałek gram ją po raz pierwszy po wakacjach, w Bielsku, potem w Warszawie w Teatrze Studio 26 i 27, we czwartek i piątek, nie mogę się doczekać na spotkanie z nią. Gram Małą nieczęsto, za mało, dużo za mało w stosunku do innych ról, mam ochotę czasem krzyknąć: – Ludzie, nie bójcie się jej!
Wielu moich znajomych, przyjaciół, korespondentów, wyznaje: – Na tę twoją rolę nigdy nie pójdę. Boję się. Nie chcę tego przeżyć. I tak mamy smutne życie. Po co mi to.
Ach i co ja mam mówić? Trudno. Mam przekonywać, że nie jest smutno? Mam udowadniać, że warto? Że to tekst dla każdego z nas ważniejszy niż cokolwiek innego. Tekst dający wszystkim nadzieję i radość? Nie. Trudno. Szkoda. A na marginesie uważam, że jest to moja najlepsza rola teatralna i nikt mi nie będzie „wstawiał farmazonów” (jak mówił mój ojciec), że jest inaczej. Ale stereotypu: „smutne, i o chorobie, więc po co to oglądać” – nie mogę przewalczyć. Powinnam postawić warunek, że bilet na Shirley jest sprzedawany tylko i wyłącznie przy zakupie biletu na Małą, i po przymusowym obejrzeniu tej drugiej, ze sprawdzaniem listy i tożsamości, za okazaniem dowodu osobistego lub legitymacji szkolnej włącznie. Przy czym dokumenty typu prawo jazdy, kwity z pralni, dowody szczepienia itp. nie byłyby honorowane. Tak jest to ważna dla mnie rola, że nawet, gdybym to grała do pustej sali, grałabym bez końca. Niestety mogłabym to robić tylko u siebie w ogródku lub garażu, nieubłagane prawa rynku wygoniłyby mnie z każdego teatru.
Dobrego dnia.
Ja wszystko w domu zmieniam, przemeblowuję. A kolor ściany ma się dużo lepiej.
Hipolita i Mateusza - wszystkiego dobrego
21 września 2002, sobota, 08:30
Miry, Hipolita, Jonasza, Mateusza, Wawrzyńca – Wszystkiego dobrego.
Mira – to ładne imię, ale zawsze mi się wydawało, że to skrót od Mirosławy.
Hipolit – to piękne imię, ale niech sobie zostanie w literaturze, nie sądzę, aby mały Hipek był z nim szczęśliwy. Hipolita to też imię wspaniałe. Właściwie mogłabym dziś mieć na imię Hipolita, w moim wieku i przy moich poglądach byłoby akurat, może nie byłabym taka narwana jak Krystyna.
Jonasz – będzie zawsze dla mnie wspomnieniem Jonasza Kofty.
Mateusz – piękne imię. Klasyk. Pochodzenia hebrajskiego, oznacza dar Boga. Po włosku Matteo. Mateusz nie marnuje czasu. Instynktownie wie, co dla niego znaczy dobrze, szybko, korzystnie, i do tego zdąża najkrótszą drogą. Jest ruchliwy, ciekaw świata i ludzi. Służy chętnie radą i pomocą każdemu. Jest sprawiedliwy i prawdomówny. Śmiały indywidualista, błyskotliwy, obdarzony silną wolą i wiarą w swoje możliwości. Robi w życiu swoje i dobrze sobie z tym radzi. Szczęśliwy dzień – czwartek, kolor – granatowy, kamień – turkus, roślina – laur, owoc – kokos.
Wawrzyniec – Wawrzek. Podobno staropolskie. Imię w każdym razie z tradycjami.
Oj, nie mogę dziś, jadę na cmentarz na grób tatusia, czyli także swój; kot biega koło mnie od rana z myszką niedobitą w zębach i krzyczy przeraźliwym głosem o swoim triumfie. Ściana jest koloru fioletowego, a nie taka miała być; dzieci z jakimiś zaproszonymi kolegami śpią po kątach w tym malowaniu, słuchają płyt i mają jakieś swoje sprawy, rozmowy, jak to, kiedy goście nocują. Ja też nie mogę spać, czytam w nocy i oglądam filmy. Wszyscy prześcigamy się w połykaniu jesiennych dawek witamin, w czym dzieci przodują, rodzina lekomanów.
Pies już nic nie robi cały dzień, tylko śpi albo stoi na dwóch łapach i prosi o jedzenie.
Przepraszam za tak osobiste zapiski. To chwila słabości. Dobrej soboty.
Filipiny i Eustachego - wszystkiego dobrego
20 września 2002, piątek, 09:07
Andrzeja, Filipiny, Eustachego, Faustyna, Pawła – wszystkiego dobrego.
Andrzej – imię pochodzenia greckiego. Znaczy mężny, męski. Szczery, odważny, śmiały, pełen dynamizmu, i niezależności. Urodzony przywódca i – mimo że powinien udzielać się w życiu społecznym i publicznym – poprzestaje na zdobywaniu sławy, pieniędzy i dziewczęcych serc. Z natury optymista, ma wiele pomysłów, ale dręczą go wieczne wątpliwości. Jego życie może pójść w tak wielu kierunkach, że aż jest to niebezpieczne. Dobrze kierowane doprowadza go do sukcesów, zaszczytów, wielkich osiągnięć. Szczęśliwy dzień – sobota, kolor – zielony, kamień – malachit, roślina – cedr, owoc – mango.
Filipina – dziwne imię. Eustachy – bardzo stare i kojarzy mi się z nieszczęśnikiem głuchym i chorym.
Faustyn – wymyślone i nieskromne po polsku.
Paweł – Co drugi ma teraz na imię Paweł lub Michał. Paweł to imię pochodzenia łacińskiego. Znaczenie – mały, drobny. Paweł, według mojej książki, chłonie świat wszystkimi zmysłami i chciałby przeżyć życie jak najpełniej. Jest błyskotliwy i cechuje go ruchliwość i wielka spontaniczność. Uwielbia przygody i rzuca się w ich wir, nie znosi ograniczeń. Bywa niepokorny, nieposłuszny, przekorny, trudny, uparty, zawzięty. Wszystko chce robić na własny rachunek. Jest przy tym ambitny, pracowity i sumienny. Pawłowie chętnie podejmują i prowadzą ryzykowne życie.
Moi drodzy, dzisiaj nie mogę. Zobaczcie jak wygląda moja ściana, jadę znów mieszać kolory w tej specjalnej maszynie. Czy to ma być kolor „chińska róża”? No dno.
Dobrego dnia.
Januarego i Konstancji - wszystkiego dobrego
19 września 2002, czwartek, 06:31
Konstancji, Januarego – Wszystkiego dobrego.
Konstancja – piękne imię, zupełnie prawie dziś niespotykane.
January – Spotyka się dziś Januarego od czasu do czasu, imię nadane z tradycji rodzinnej lub sentymentu babci. Znam jednego Januarego, nigdy go nie pytałam, jak się czuje ze swoim imieniem. Jest studentem, imię go niewątpliwie wyróżnia; w wieku, kiedy się jest na studiach, to się już zaczyna doceniać.
Umarła wczoraj w nocy Basia Winiarska. Moja koleżanka z roku z warszawskiej Szkoły Teatralnej. Najradośniejsza, najjaśniejsza z nas. Śmiech Basi z okresu studiów wciąż mi brzmi w uszach, a jej pomysły, fantazja, gotowość do żartów i zabawy – wszystkich nas wtedy uruchamiała do „szaleństw” i zwyczajnie radości. Byłam pewna, że przetańczy życie niesiona beztroską i sukcesem zawodowym, bo miała wyjątkowy wdzięk, lekkość i każde jej wejście na scenę szkolną było „fajerwerkiem”. W pewnym momencie dowiedziałam się, że urodziła dziecko wymagające stałej opieki i obecności. Zrezygnowała ze wszystkiego, oddała córce życie. Każdą minutę, każde spojrzenie, każdy dzień. Nie chciała słyszeć o kontynuowaniu pracy zawodowej, mimo sukcesów; stała się cieniem dziecka. Patrzyłam na to z szacunkiem i podziwem, zaklinając los, aby mnie nigdy nie postawił przed takim wyborem, nie kazał mi zdawać egzaminu choćby w części tak trudnego. Spotkałam ją z córką dwa, trzy razy. Pewnego dnia przyjechały do mnie na całą niedzielę. Obserwowałam je oniemiała. Ta dziewczynka, prawie już dorosła, każde słowo, spojrzenie, myśl, poprzedzała spojrzeniem na Basię i dotknięciem jej ręki, szukając potwierdzenia. Zrozumiałam, że są to dwa nierozłączne organizmy, naczynia połączone, zależność psychiczna i fizyczna absolutna. Basia na moje wymowne spojrzenia powiedziała: – Boję się, co ona zrobi jak mnie zabraknie. Odpowiedziałam ze śmiechem: – Zwariowałaś, my jeszcze jesteśmy młode, będziemy żyły wiecznie, a do tego czasu ona się nauczy żyć. Nie odpowiedziała.
Panie Boże! Czy Ty na pewno wiesz, co robisz?
Dobrego dnia.
Ireny i Józefa - wszystkiego dobrego
18 września 2002, środa, 06:23
Ariadny, Ireny, Irmy, Stanisława – Wszystkiego dobrego.
Ariadna – To córka króla Minosa, ta, która pomogła Tezeuszowi wydostać się z labiryntu, ale potem przez niego porzucona. Jej diadem rzucony w niebo zamienił się w gwiazdozbiór Wieniec Ariadny.
Irena – ach, jak lubię to imię, to imię greckie oznacza pokój. Jego właścicielka, jak uważa moja książeczka, jest potulna, uległa i spokojna. Moim zdaniem Irena kocha zmiany, ruch, i nienawidzi nudy, a to pobudza ją do wadzenia się ze światem i otoczeniem. Piszą też, że jeśli Irena znajdzie oparcie w kimś solidnym, wpływowym, stabilnym, jej wszystkie talenty i plany rozkwitają, i osiąga cel, który budzi podziw. Może Irena da sobie też radę sama, bez wsparcia. Jest niewątpliwie sentymentalna. Wszystkie Ireny są sentymentalne. Agnieszka Osiecka napisała taki refren o Irenie:
Nie pora Irenko, pamiętać o wrzosach
nie pora pamiętać o wrzosach,
gdy światu okrutny za snem śni się sen,
nie pora – o wrzosach – Irene…
Irma – nie wiem dlaczego mam niechęć do tego imienia, a nawet nie imienia a mojego wyobrażenia, które za nim idzie. Nie jest to osoba sympatyczna, to ktoś groźny, moim zdaniem, dla mnie groźny. Może to jakieś wspomnienia, coś, co zostało w pamięci a ja nie potrafię dziś tego zlokalizować.
Stanisław – Stasio, Stasinek, Tuś. Imię słowiańskie. Imię, na brzmienie którego ogarnia mnie z kolei błogość. Gdybym miała jeszcze syna, na pewno miałby na imię Staś.
Wczoraj, jak wspominałam, pani Irena Kwiatkowska skończyła 90 lat. Dziś też są imieniny Ireny. Przypomniałam sobie, że kiedyś napisałam felieton o pani Irenie. Jest on co prawda w mojej książce „Moja droga B.” Ale pewnie niewielu z Was zna tę książkę. Pozwalam więc sobie zacytować ten list do B. i życzę Wam dziś dobrego dnia.
Justyna i Franciszki - wszystkiego dobrego
17 września 2002, wtorek, 07:51
Hildegardy, Justyny, Franciszka, Roberta – wszystkiego dobrego.
Hildegardzie wszystkiego najlepszego.
Justyna – to imię łacińskie, utworzone od imienia Justyn, czyli sprawiedliwy. Ma w sobie coś z księżniczki, wyróżnia się z otoczenia, jest podziwiana, otaczana szacunkiem i aurą, że osiągnie w życiu szczęście i sukces. Ona sama czuje się osobą wyjątkową, co bywa dość uciążliwe dla innych. Jest też w związku z tym wyjątkową indywidualistką, kocha nowości, wszelką oryginalność i zmiany. Często zdaje się na działanie żywiołowe, jak wielu, którzy wierzą w siebie, często udaje jej się osiągnąć to, co zamierzała. Nie lubi krzyku, ale emocje odgrywają w jej życiu niebagatelną rolę. Hobby – muzyka orientalna, podróże, szczęśliwy dzień – sobota, kolor – fioletowy, kamień – ametyst, roślina – azalia, owoc – malina.
Franciszek – już go charakteryzowałam, przepisując z książeczki, i życzymy tym Frankom z dzisiaj najlepszego.
Robert – to imię mojego zięcia, którego bardzo zresztą lubię. To imię germańskie, oznacza żyjącego w blasku sławy. Moja książka o imionach zawiadamia, że Robert potrafi obserwować świat i wyciągać odpowiednie wnioski. Szybko ocenia sytuację i podejmuje decyzje. Ma dar przyciągania ludzi do siebie. Szczęśliwy dzień – środa, kolor – żółty, kamień – cytryn, roślina – akacja, owoc – orzech. Przy tym imieniu jest takie motto wzięte Georga Marshalla: Małe czyny, których dokonujesz, są lepsze niż wielkie, które jedynie planujesz.
Codziennie przy śniadaniu rozmawiam z dziećmi jak planują sobie nowy rok szkolny, jak układają się zajęcia, jakie dodatkowe wybierają, a na inne nie mają ochoty. Od tego roku starszy poszedł do gimnazjum i, dotąd nierozłączni, rozdzielili się jakby, na pół dnia. Przy śniadaniu opowiadają sobie o nowych kolegach, nowych nauczycielach, lekcjach chemii, który to przedmiot jest nowością tak fascynującą, że młodszy każe sobie opowiadać absolutnie wszystkie doświadczenia robione na lekcjach chemii w gimnazjum i kombinuje nad zakupem zestawu „Mały chemik”. Dziś kategorycznie oświadczyłam, że nie zgadzam się na eksperymenty chemiczne w domu, szczególnie kiedy mnie nie ma, i jestem pewna, że albo spaliłby dom, albo doprowadził do wybuchu. Spojrzał na mnie zachwycony i spokojnie odparł: „Podzielam twoje obawy”. Czy Wy sobie wyobrażacie?! On podziela moje obawy!!! Ale pomijając, patrzę na nich z przyjemnością, Jędrek – młodszy, nie traci fantazji i niezmąconego przekonania, że jest Boski i Wyjątkowy, i każdy mu ulegnie, i da sobie radę wszędzie, Adaś – starszy, bardzo wyprzystojniał z nowym nosem, ale dalej nie odzywa się zbyt często, zaczął słuchać muzyki całymi wieczorami, jazzu, ale zasypia przy Rysiu Rynkowskim, co mnie prawdziwie zdumiewa, gratulacje Rysiu! Zaczął też się mnie wstydzić i to w każdej sprawie, staje się powoli mężczyzną i nawet odpowiedź na proste pytanie, dlaczego jest smutny, jak mi się wydaje, jest niemożliwa, bo zbyt intymna. A babcia, czyli moja mama (która jest dziś szczęśliwa, bo idzie do Teatru Polskiego na Jubileusz Ireny Kwiatkowskiej zorganizowany z okazji jej 90 urodzin) zupełnie już na chłopców nie ma wpływu, traktują ją jak natrętną muchę, a potem wciąż zacałowują, jak się denerwuje.
Co to będzie dalej? Jak tu ich wychowywać dalej?
Ja od dzisiaj zaczynam sezon i nie mam żadnego wieczoru wolnego do Wigilii. Co to robić? Czy oni się wychowają tylko za pomocą rozmów przy śniadaniach i porad telefonicznych udzielanych przeze mnie na każde żądanie?
Dziś mam próbę w telewizji do Pięknej Pani Seideman Szczypiorskiego, do której zaangażował mnie reżyser Janusz Kijowski, mimo że postawiłam warunek, że zagram, jeśli skreśli w tytule przymiotnik „piękna”, a tego nie zrobił, po południu reperuję połamane paznokcie przed spektaklem, a wieczorem Virginia…; dzieci mają szkołę, a potem tenis i rysunki. Czy zajmowanie im myśli i czasu w godzinach wolnych to dobry sposób wychowywania? Mnie tak wychowywali moi rodzice, nie miałam ani chwili wolnej, żebym nie myślała o głupotach. Po szkole jechałam do szkoły muzycznej, potem na hiszpański, francuski, a w nocy odrabiałam lekcje, nie mówiąc już o ćwiczeniu na fortepianie. Potem była rzeźba, malarstwo, i zajęcia w Studium Baletowym przy Operetce warszawskiej… I się wychowałam.
Może z pomocą Boską… – jak mówiła moja babcia – wychowają się i oni. Podobno dzieci wychowują się przez obserwacje i akceptację lub negację tego, co widzą. No, ale czy ja jestem dobrym przykładem? Może mój mąż.
Niedawno spotkałam się z jednym znanym reżyserem, co bardzo dużo robił kiedyś a teraz w tych trudnych czasach jest bezrobotny. Wygłosił do mnie zdumiewające przemówienie, że za dużo pracuję, że moje dzieci potrzebują matki, że to najgorszy wiek, a ja i reżyseruję, i piszę, i gram, i że to jest nie do zniesienia, i naprawdę powinnam się zastanowić, bo to niestety nieodwracalne zmiany, jak ich nie dopilnuję teraz, zmarnuję im życie, wypaczę charaktery przez moją nieobecność i nadmiar pracy, i moje chore ambicje. Tłumaczyłam się speszona, że w moim domu mieszka stale sześć osób dorosłych, wszyscy nic nie robią tylko zajmują się chłopcami i moja nieobecność… Ale on żelaznym głosem nie znoszącym sprzeciwu odparł: – Dzieci potrzebują matki…
Dobrego dnia.
Edyty i Kornela - wszystkiego dobrego
16 września 2002, poniedziałek, 06:34
Edyty, Kamy, Korneliusza – Wszystkiego dobrego.
Edyta – imię germańskie (anglosaskie), oznacza ono tę, która walczy o pomyślność, dobrobyt. Ma zrównoważony charakter, i jej życie zazwyczaj układa się pomyślnie. Jest obowiązkowa i dobrze zorganizowana. Czasem wpada w złość, okazuje niezadowolenie, głównie w imię osiągnięcia założonego celu. Roztacza pozytywną atmosferę, jest zwolenniczką porządku, dyscypliny i nie bardzo lubi nieudaczników czy toleruje niedociągnięcia. Szczęśliwy dzień – sobota, kolor – czarny, kamień – onyks, roślina – narcyz, owoc – orzech.
Kama – tego imienia nie ma w mojej książce, a było ono symbolem tajemniczości, kiedy byłam dzieckiem, i pretensjonalności, kiedy dorosłam. Zawsze to imię – wilgotne i czarne, pokryte mchem – robiło na mnie wrażenie, aż do momentu, kiedy stało się dźwiękiem przykrywającym egocentryzm. Takie są moje doświadczenia, może Wy znacie Kamy mniej zajęte sobą i dbające tylko o swoje interesy. Czego Wam życzę.
Korneliusz to Kornel i Juliusz, nie wystarczyłoby jedno z nich?
Wczorajszy „Hamlet” obejrzany przeze mnie w Gdańsku, nie tyle rozczarował, co uświadomił mi ideę Brooka. Jego ideę teatru. Teatr dla wszystkich, teatr ludowy, etniczny, pierwotny, podstawowy. Pomijający całe wyrafinowanie i zdobycze i dzwiewiętnasto-, i dwudziesto-wieczne, całą komplikację, złożoność psychologiczną i emocjonalną, niejednoznaczność interpretacji i zachowań, psychoanalizę i zabawy formalne na wyższych poziomach techniki i możliwości teatru, również. Oczywiście ten nurt teatru, bo Brook robi też przedstawienia inne, jego Czechowy nie mają sobie równych, kiedyś zaprosił mnie Michel Piccoli na „Wiśniowy sad”, w którym on grał Gajewa a żona Brooka – Raniewaską, myślałam, że umrę z zachwytu. A wczoraj miałam uczucie, jakbym siedziała na piasku w afrykańskiej wiosce a grupa bardziej lub mniej zdolnych półamatrów opowiadała mi tragedię duńskiego księcia Hamleta, cały czas sprawdzając w moich oczach czy na pewno rozumiem. To podawanie tekstu pół do partnera i pół do publiczności, prawdziwie mnie zdumiało, nie mówię o Hamlecie, którego rola była oparta o dialog z publicznością, i słusznie, i zawsze tak jest, nawet, jeśli Hamlet nie patrzy w oczy publiczności, nie zwraca się bezpośrednio do niej, jak ten Brooka, nie komentuje wszystkiego z publicznością, nawet jeśli jest czwarta ściana, to i tak jest to dialog, obserwacja człowieka dialogującego ze sobą, ale tutaj chodzi mi o inne postaci we wczorajszym przedstawieniu. To pokazywanie rękoma i ciałem, co się mówi, ilustrowanie wszystkiego. Zdumiewające. W pewnym momencie, trochę zła, po półgodzinie przedstawienia pomyślałam, że z bezdomnymi z dworca, wśród których też jest wielu chrakterystycznych typów, za flaszkę, można by jak by się uparł „wyrobić”, wyćwiczyć to samo. Tak, teatr dla wszystkich.
Wczoraj siedząc na widowni zastanawiałam się jeszcze nad jednym. Szekspira we Francji gra się prozą, tłumaczy prozą. To daje zupełnie inne możliwości, to daje możliwość wyzwolenia się z nakazów, wiersza (nawet białego wiersza, ale jednak), rytmu, cezur czasowych, to daje możliwość bawienia się nieograniczonego słowem, pauzą, zmiany znaczenia słowa poprzez czas przed i po nim. Proza zwalnia ze wszystkiego. Można robić, co się chce. Proza poza tym daje codzienność, bliskość, zwykłość, możliwość zabawy dookoła słów, jak to wczoraj robił Hamlet.
Hamlet Brooka – ten ciemny chłopiec, pełen wdzięku i organicznej swobody, lekkości i przyjemności z bycia na scenie i grania, trzyma przedstawienie. Czym? Sobą, prawdą, zabawnymi reakcjami współczesnego chłopca, oburzonego, niesprawiedliwością, ale nie romantycznego, cierpiącego, pragnącego naprawić niesprawiedliwość, a co za tym idzie – świat. Nie, to rozgrywka między ludźmi żyjącymi gdzieś koło nas, nie ma w niej żadnych wielkich uczuć. Podobno pan Brook na spotkaniu opowiadał, że jest to spektakl o tym, czy zabić, czy nie zabijać. Jeśli tak, to zwariował. Oczywiście, że nie zabijać! Choć w tym spektaklu „zabić i nie zabić” nie odgrywa większej roli. Dla mnie zawsze najwspanialszą sprawą i ukrytą dynamiką tego tekstu jest niepewność, czy stryj i matka zabili, czy nie. To jest prawdziwy dynamit i to daje opowieść o młodości, radykalizmie, bezwzględności młodości, nonkonformizmie młodości, jej sile, jej prawach, jej regułach i wspaniałości. Przyjeżdża młody Hamlet, nie był w kraju w momencie śmierci ojca, ale wie, i to jest decydujące, że matka wyszła za mąż w niecałe dwa miesiące po śmieci ojca za jego brata. Niezgoda, nienawiść, ból, upokorzenie, sprzeciw. Ten ból początkowy, ta niewierność, ta obrzydliwa zdrada matki, obrzydliwa, jest decydująca. Potem widzi już co chce i słyszy co chce, i rozumie co chce – i ducha, i kolejne znaki świadczące o morderstwie, i potwierdzenia, i wszystko, a bunt, nienawiść, poczucie krzywdy rośnie. Ta niepewność ma dla widza moim zdaniem siłę największą. A Hamlet jest wtedy przeciwko wszystkiemu i wszystkim, widzom też, jak raca, jak płomień, jak zemsta, jak burza, jak huragan, jak niepokój, jak wspaniała młodość.
Wychowujemy się wszyscy według ideałów, według romantycznych i utopijnych zasad i pojęć o człowieku i świecie. Tak nas wychowuje szkoła, literatura, nasza historia, romantyzm i etos romantycznego bohatera. Każda zdrada, każda rysa na tym wielkim, wspaniałym prezencie, jaki dostajemy w młodości, każda szczerba w ideałach nas oburza i czyni nieszczęśliwymi. Zmusza do działania i walki. To wspaniała młodość. Nie znająca względności, relatywizmu, spokoju, zastanowienia, wybaczenia. To piękne. O tym dla mnie zawsze był Hamlet. Hamlet to wycie z buntu przeciwko właśnie nabytej wiedzy o naturze tego świata i jego brudów. Bo matka to świat. Bo bliscy to reguły. Hamlet to protest.
W przedstawieniu Brooka, Hamlet mści się, bo matka i stryj nie pozostawiają cienia wątpliwości, że zabili, a ich mizdrzenie się i przytulanie w obecności Hamleta powoduje u niego zdumiewający brak reakcji. W związku z tym, jeśli tak jest, mści się za niemrawo, zbyt zabawowo, zbyt byle jak, mści się z wdziękiem, lekko, bez żaru i honoru, i prawdziwego poczucia krzywdy, nie zapominając o zabawie. Filozof? Mędrzec? Ja go mam gdzieś z jego uśmiechami i łypaniem oczu i zalotnymi spojrzeniami. Śmieje się i on, i publiczność, i w ogóle jest miło. Jest zabawnie.
Teatr jest zabawą. Sztuka – w ogóle przyjemnością. Dawno świat nie chce i właściwie nigdy nie przyjął do końca założenia Stanisławskiego, że teatrowi ma się wierzyć, aktorowi i opowiadanej historii – oddać i przejąć nią zapominając o sobie i swoim życiu. W czasach Szekspira nikt o realizmie, naturalizmie, prawdzie, nie słyszał, tak właśnie grano, jak u Brooka, zabawnie, bez sentymentalizmów, ludowo, mężczyźni kobiety, było świetnie. Dlaczego nie ma być tak i teraz? Szczególnie, że widzieliśmy teatr za grosik, teatr ubogi, skodyfikowany we wszystkich planach. A poza tym Szekspir wytrzyma wszystko. I wszystko zwycięży. I nada sens wszystkiemu.
Ach, jak się cieszę, że wczoraj pojechałam. Jakie miłe myślenie i zastanawianie się nad tym wszystkim?
Dobrego dnia. Wracam do moich baranów.
Robi się ohydnie zimno i w ogóle. Ale jak mówią „Każdy dzień daje szansę na szczęście”.
Pies nie wrócił. Wczoraj Rita poszła sama jej szukać, nie było jej cały dzień. Kiedy wróciłam nocą z Gdańska, stała smutna i zrezygnowana pod bramą. Sama. Pewnie ona też już nie wierzy, że córka wróci.
Albina i Nikodema - wszystkiego dobrego
15 września 2002, niedziela, 08:59
Marii, Melity, Albina, Nikodema – Wszystkiego dobrego.
Marii – Dziś Najświętszej Marii Bolesnej.
Albin – to imię z Fredry ze „Ślubów panieńskich”, młodzieniec „Ciapa”, nieśmiały i rozlazły. Potencjalny kandydat na „pantofla”, którego czyni z niego miłość. I tak już pewnie z tym Albinem zostanie.
Nikodem – to imię „twardziela” moim zdaniem. Ale zaglądam do książki – nie ma. Czyli Nikodem to imię w Polsce nie tak częste, żeby aż się nim zajmować. A szkoda. Wszystkiego dobrego panowie Nikodemowie.
Wczoraj przeczytałam wywiad z Susan Sontag w „Wysokich Obcasach”. Sontag interesowała mnie od dawna, wiem, że bohaterką jej ostatniej książki jest Helena Modrzejewska, a raczej jej pobyt i kariera w Ameryce, a jeszcze dokładniej – pewne aspekty życia emigranta w tym kraju. Próbowałam się mierzyć w myślach z napisanymi przez nią sztukami do teatru, a szczególnie przymierzałam się do „Alicji w łóżku”, ale w rezultacie uznałam, że są one nam obce problemowo, nie uniwersalne, nie najlepiej napisane i skonstruowane, a charaktery trzeba by tworzyć od zera, bo tym się autorka nie zajmuje. „Choroba” jest jednym z głównych tematów, którymi się zajmuje Sontag. A na marginesie, zawsze chce mi się śmiać z reakcji mojego męża na Susan Sontag; za każdym razem, kiedy o niej bodaj wspominam, zajmuję się nią i tym, co napisała, choćby przez moment, on reaguje na to z żywiołową niechęcią, zwyczajnie nienawidzi „tego babska”, jak o niej mówi. We wczoraj przeczytanym wywiadzie z nią zaintrygowało mnie jedno zdanie, mówi ona: „Poezja jest naszym narzędziem pocieszenia”. Bardzo mi się to sformułowanie podoba. Jest precyzyjne i trafne. W każdym razie dla mnie trafne.
Dziś na długo wyjeżdża mój mąż. A co ja? Ja przypominam sobie wiersz Urszuli Kozioł.
Jesteś za blisko
za naocznie jesteś
żebym cię mogła zobaczyć raz wtóry.
Oto liść jeden przybył
w naszym drzewie
a nie wiem – który.
Tak zacieramy się. Im bliżej siebie
jesteśmy dalsi wciąż
od zobaczenia.
Zbyt odsłonięte mamy twarze. Przecież
coś pozostało w nich
do odgadnienia.
Zatem jedź wyjedż i bądź mi z powrotem
bowiem gdzie oczy za blisko są oczom
błogosławiony rozjazd – i powroty.
A tak się właśnie do obrazu
wygląda
cofając kroki.
Nie mówcie mojemu mężowi, że ten właśnie wiersz zacytowałam przy okazji jego wyjazdu. On nie czyta tego dziennika, więc, jeśli mu nie powiecie, nigdy się o tym nie dowie. Dedykuję ten wiersz wszystkim długoletnim „związkom”, dziwiąc się sama sobie, że to robię, i to tutaj, przed Wami.
Jadę dziś do Gdańska na przedstawienie „Hamleta” Brooka. Nie zaproszono mnie na żadne z przedstawień w Warszawie, nie mogłam kupić normalnie biletów, więc muszę jechać tam, gdzie mnie zaproszono. Pamiętał o mnie prof. Jerzy Limon, bardzo mu za to jestem wdzięczna. Wrócę nocą, bo jutro od rana pracuję. Ale bardzo się cieszę, że to zobaczę.
Dobrego dnia.
Cypriana i Bernarda - wszystkiego dobrego
14 września 2002, sobota, 06:21
Roksany, Bernarda, Cypriana – Wszystkiego dobrego.
Roksana – jakież to romantyczne, perfumowane, przynoszące nadzieję imię, a wyobraźcie sobie, że ja znam jedną Roksanę. Polska Roksana ma troje dzieci, już dorosłe, ale tym bardziej potrzebują pomocy i opieki, mąż alkoholik od niej odszedł, i Bogu dzięki, ma wieczne problemy z pieniędzmi, mimo że jest specjalistą wysokiej klasy od żywienia. Puchną jej nogi i ma kłopoty z krążeniem. Ostatnio mnie pytała, czy nie mam przypadkiem czegoś przeciwbólowego w torebce. Ach, Polska Roksano z popuchniętymi nogami i z bólem głowy, to imię jak na urągowisko! Poradziłam jej, żeby zaczęła pisać się przez „x” – Roxana, że moim zdaniem to zaklnie los i wszystko się zmieni, syn skończy studia, córka wreszcie wyjdzie za mąż i wszystko się dobrze ułoży, a jej ulubiona, najmłodsza, zostanie również słynnym specjalistą dietetykiem.
Bernard – to imię germańskie, oznacza – silny jak niedźwiedź. Jest mocny, zdrowy, pewny siebie, pełen energii i wiary we własne możliwości, ma silną osobowość, dokonuje szybkich wyborów, nie waha się, rzadko się myli. Pragnie władzy, przywództwa. Pozbawiony takiej możliwości, kierowania innymi, popada w melancholię, zapada się w sobie, odsuwa od ludzi i marnuje życie rozpamiętując niedocenianie go i odrzucenie. Zawód – sędzia, leśnik, menedżer, szczęśliwy dzień – niedziela, kolor – jasnozielony, kamień – oliwin, roślina – owies, owoc – pomarańcza.
Cyprian – O Cyprianie! Nieszczęśniku Norwidzie. O imię! zdeterminowane twoim losem. Moi znajomi ku największemu mojemu przerażeniu dali swemu synowi na imię Cyprian. Dziś ma 17 lat, wołają do niego Cypek, i nie jest z tego powodu szczęśliwy, a poetą się nie zapowiada być. I może na jego szczęście. Z niepokojem słyszę, że wybiera się po maturze do Paryża na jakiś czas, na studia filmowe. Paryż, przeklęte miasto dla Cypriana. Zobaczymy.
Och, już nie mam siły wysłuchiwać i uczyć się technologii i zasad działania oczyszczalni ścieków. Mój list, i nie tylko mój list, ale wiele działań w sprawie zanieczyszczenia środowiska w Milanówku, wywołało burzę! Tłumaczą, objaśniają, pokazują dokumenty, wyniki badań, które świadczą o nieszkodliwości tej naszej oczyszczalni, o postępującej modernizacji. Opowiadają, konsultują, radzą. Tłumaczą, że to ewentualnie troszkę wina ubojni drobiu, ale modernizacja też postępuje. Itd., itd., itd. A jak mówię – napiszcie taki dokument: Oświadczamy, że w Milanówku nie istnieje zagrożenie zdrowia i życia ludności. I podpiszcie, główni od tego specjaliści i za to odpowiedzialni. Rozwieście na mieście. Uspokójcie ludzi. – Nikt takiego dokumentu nie chce podpisać i podstemplować. O co to chodzi?
Nie będę Wam tym zawracała głowy. Nie mogłam spać całą noc. Może, dlatego że wczoraj obejrzałam z dziećmi film „Galapagos” w IMAXie, i wielkie na mnie zrobił wrażenie. Dziecinnieję, infantylnieję, tracę odporność. Płaczę nad Makuszyńskim. Nie śpię po trójwymiarowym filmie przyrodniczym. Wyobrażam sobie, co robi mój zagubiony zziębnięty pies, albo jak go ktoś więzi na sznurku, albo że go ktoś zabił samochodem i zaciągnął ciało do rowu. Wstaję i całuję przez sen dzieci, czego dawno nie robiłam. Słucham muzyki klasycznej, w najtrudniejszych wykonaniach. Czytam wiersze, i ich piękno i naiwność wypełnia mnie goryczą. Po filmie Polańskiego śniło mi się getto. Płaczę i jestem smutna cały dzień, wpadam w melancholię, jak spotka mnie najdrobniejsza nielojalność ze strony drugiego człowieka. Na kłamstwo reaguję histerycznie. Koniec. Taka jednostka nie ma prawa przeżyć w istniejącym środowisku i czasie. Trzeba się za siebie wziąć i zbrutalizować myśli, reakcje i działania. Ochłodzić emocje i odzyskać spokój twardej codzienności.
Dobrego dnia. Przesyłam Wam zachodzące słońce nad cmentarzem w Milanówku.
Filipa i Eugenii - wszystkiego dobrego
13 września 2002, piątek, 06:44
Eugenii, Apolinarego, Filipa, Jana – Wszystkiego dobrego.
Eugenia – aż mi się miło zrobiło, Gienia, Gena, co za imię! W mojej książeczce go nie ma, ale to nie ma znaczenia. Niewiele matek odważyłoby się dzisiaj dać córce na imię Eugenia, a co to za imię!
A Apolinary! Eugenia i Apolinary – potęga!
Filip – imię greckie, oznacza miłośnika koni i jazdy konnej. Znakomite imię we wszystkich językach. Umie cieszyć się życiem i jego przyjemnościami. Jest wrażliwy i obowiązkowy, ale przeszkadza mu wielki temperament. To mężczyzna, który potrafi doradzić każdej kobiecie w sprawie stroju, kosmetyków, zakupów. Jest szczery, hojny, pomysłowy, niebanalny. Nie nadaje się jednak na wspólnika w interesach, jest zbyt emocjonalny i romantyczny w tych sprawach. Szczęśliwym jego dniem jest niedziela, kolorem – żółty, kamieniem – oliwin, rośliną – tymianek, owocem – banan.
Jan – jedno z najpopularniejszych imion, najczęstszych w kalendarzu. To imię hebrajskie. Oznacza – Bóg jest łaskawy. We wszystkich językach przez literkę J brzmi inaczej, zaskakująco inaczej. Rosyjski Iwan to włoski Giovanni, a także niemiecki Hans – to wszystko Janowie. Jan jest wierny sobie i swoim zasadom. Nie pociąga go sława, kariera i bogactwo. Zna swoją wartość, jest dobry i sprawiedliwy. Konserwatywny. Lubi ciszę, spokój, las, mech, wiatr. Szanuje stare obyczaje. Szczęśliwy dzień – poniedziałek, kolor – zielony, kamień – chryzoberyl, roślina – świerk, owoc – poziomka. Św. Jan Chrzciciel, prorok i asceta biblijny, to jego patron.
Dziś zwierzę się Wam ze wstydliwego, ale tak mnie to samą rozbawiło i zdumiało, że muszę Wam to napisać. Wczoraj jechałam nagrywać kolejne rozdziały Awantury o Basię. Wspominałam już wcześniej, że nagrywam książki Kornela Makuszyńskiego na płyty. Mam za sobą Szatana z siódmej klasy, teraz jestem w Awanturze o Basię. Czytałam, a raczej przypominałam sobie rozdziały, które mam nagrać, w samochodzie wiozącym mnie do Warszawy do studia nagrań. Doszło do opisu śmierci Walickiego – starego aktora, i jak dałam w bek, to się nie mogłam uspokoić. Płakałam czytając całą drogę, bo potem płakałam, kiedy Basia odnalazła ojca. Myślałam, że koniec, że już, że to będzie moja tajemnica. Już się napłakałam i na nagraniu się nie wygłupię. Akurat! Doszłam przed mikrofonem do śmierci Walickiego i znów… koniec! Głos mi się zaczął łamać, udawałam, że mam katar, że coś mi upadło. Przerywałam mówiąc, że mam jakieś problemy dykcyjne. Wstydziłam się przyznać przed panem nagrywającym, że zwyczajnie nie mogę przebrnąć przez ten opis śmierci, bo płaczę. Ale pan się poznał i zcichł, i oboje siedzieliśmy zawstydzeni, nic nie mówiąc, ja – w małej kanciapce przed mikrofonem, a ten pan – przed ekranem komputera. Wreszcie pozbierałam się, opanowałam, przeprosiłam pana, który po cichu powiedział: „Nie szkodzi”, i zaczęłam czytać dalej, z lękiem myśląc o spotkaniu Basi z ojcem. Oj, panie Kornelu Makuszyński! Wciąż jest pan w pełnej formie. Doprowadza pan do łez każdego, kogo pan chce, nawet takie stare wygi zawodowe, szmiruski od 27 lat w zawodzie, jak ja. Czołga pan je, poniewiera nimi jak chce. To wspaniałe. Dziś kończę Awanturę…, jeszcze sobie popłaczę nad nią. Ach, ach, jakie to przyjemne.
Dziś 13-ego piątek. Dobrego dnia. Ja idę sobie płakać dalej.
Psa wciąż nie ma. Może iść do wróżki? Moja koleżanka, kiedy ukradziono jej mercedesa, poszła do wróżki, i wróżka bez wahania powiedziała, że samochód stoi w jednym z garaży w Podkowie Leśniej, i stał. Jak Boga kocham. Może wróżka powie mi gdzie Greta? Ale ta wróżka mieszka w Szydłowcu. Trochę daleko. Boże, daruj mi, że jestem taka głupia!
Teatr TV. Kadry. Robimy ostateczną kopię barwną