11
Grudzień
2002
08:30

Damazego i Waldemara - wszystkiego dobrego

11 grudnia 2002, wtorek, 08:30

Damazego, Waldemara, Wojmira – wszystkiego dobrego.

CECHĄ ISTNIENIA POZOSTAJE TRWOGA. (Martin Heidegger)

Trwoga łączy się z osamotnieniem, wyobcowaniem człowieka w świecie rzeczy (pesymizm). Nie znajdujemy wartości obiektywnych, na których możemy się oprzeć. Obawiamy się ciągłych wyborów w życiu, ponieważ skazani jesteśmy na konsekwencje błędów. Żywot nie jest wolny od niepokoju wewnętrznego ani przez chwilę. Strach przejawia się również w bezsilności. (Marek Niechwiej)

Wczoraj dostałam taki list w poczcie.

Szanowna Pani.

Jestem okropnie zdołowana. Właściwie nie wiem dlaczego. Mam dwoje dzieci dorosłych, duszę artysty a życie takie monotonne, jestem od roku na emeryturze, dzieci już wyfrunęły z mojego gniazda a ja pozostałam ze swoimi marzeniami, które właściwie nigdy nie były zrealizowane. Mój mąż to typowy realista, człowiek zupełnie przyziemny, którego nic nie jest w stanie zaskoczyć. Mamy osobne pokoje, dwa telewizory i dwa życia. Nawet nie wiem, czy te telewizory nie rozwalą nam świąt. I z czego się tu cieszyć? Życzę wesołych świąt. Szczęśliwego nowego roku. Życzę wielu dalszych sukcesów na scenie i w rodzinie. Irena.

Zaczęłam odpisywać długo i sumienie, tak jakbym radziła mojemu przyjacielowi, emerytowi, starszemu panu, który obudził się pewnego dnia z poczuciem pustki, beznadziei i braku wyjścia z tej sytuacji, i zadzwonił do mnie. Jego wyznanie przez telefon brzmiało dokładnie tak samo jak to z listu, tyle tylko, że dodał, iż na domiar złego, fizycznie czuje się świetnie, jest w znakomitej formie. No więc pisałam, wypisywałam i kiedy już się w tych pomysłach co robić prawdziwie rozwinęłam, list uciekł gdzieś w przestrzeń z komputera i nie mogłam go odnaleźć, ani listu, ani mojej odpowiedzi.

Tak więc postanowiłam na ten list odpowiedzieć tutaj:

Szanowna Pani, niech Pani pójdzie do najbliższego Domu Dziecka i zapyta, czy nie potrzeba tam pomocy, albo do Domu Starców, albo inwalidów, albo do Schroniska dla zwierząt, to na początek. Niech Pani zajrzy do najbliższego Domu Kultury i zapisze się do kółka fotograficznego, malarskiego, dramatycznego, pieczenia i gotowania, wszystko jedno, co Pani dusza artystyczna podpowie. A najlepiej niech się Pani zapisze na dwa lub trzy rodzaje zajęć a zostanie Pani tam, gdzie się Pani spodoba.

Niech Pani chodzi do kina, teatru, na spotkania z ciekawymi ludźmi, pozna kogoś, zaprzyjaźni się, zorganizuje wieczorek taneczny, wycieczkę rowerową, spacer po parku, wyjazd do Zakopanego, rozgrywki w makao, demonstrację z byle powodu, manifestację np. przyjaźni czy miłości. Mężowi niech Pani na przykład pomaluje farbami w nocy twarz w indiańskie barwy, a rano niech się Pani za nic nie przyznaje, że to Pani; można mu także co rano wkładać do kieszeni coś zaskakującego, chować mu kapcie i wmawiać mu, że to on, zaśpiewać mu codziennie nową piosenkę, albo umówić się, że każdego dnia każde z was musi powiedzieć temu drugiemu żart, a jak nie, to trzeba coś ugotować, dać fant albo wynieść śmieci. Można też zaprosić kuzynkę albo kuzyna, albo odnaleźć koleżankę z klasy i zacząć się odwiedzać, spotykać itd. Można wyjść, siąść w parku i zaczepić, naciągnąć na rozmowę dosłownie każdego i dowiedzieć się wielu interesujących rzeczy, albo choćby tyle, że ten ktoś ma podobnie albo gorzej. Można….. tysiące rzeczy… Wywiesić na klatce schodowej lub w sklepie osiedlowym ogłoszenie, że chętnie zajmie się czyimś psem, w sensie wyprowadzania go, albo zrobi zakupy komuś kto nie może, co jakiś czas, albo zaopiekuje kimś samotnym i już….. a nuż się spotka fascynującego człowieka, psa, sprzedawczynię w sklepie…… Mój Boże! Niech Pani zacznie prowadzić gazetę osiedlową! Na telewizor męża zrobi pokrowiec szydełkiem, albo z futerka, przed nim samym zatańczy nago na stole tylko w jego krawacie, kupi mu na gwiazdkę iguanę i przyprowadzi psa z przytułku, albo …. Pozdrawiam Najserdeczniej.

Wczoraj zadzwonił do mnie Wojtek Młynarski. Ostatnio dzwoni często. Uwielbiam go:

– Zapraszam na premierę. Z mężem.
– Dziękuję, przyjdę sama. Jego nie ma.
– A gdzie Edward?
– Edward siedzi w Casablance.
– Edward siedzi w Casablance! Ja mam koniec wina w szklance. Wciąż się zwierzam koleżance, że dokoła same France. …No to cześć. Przyjdź sama.

Dobrego dnia. Przesyłam wszystkim niezrzeszonym w kółkach fotograficznych moje beznadziejne i piękne zarazem, bo robione z serca, zdjęcia Polski zimą. Robiłam je chyba z pociągu jak zwykle, albo jakoś tak. Są nostalgiczne i prawdziwe.

Czytam piękny scenariusz pana Andrzeja Barańskiego o Mironie Białoszewskim i jego niewidomej przyjaciółce Jadwidze. Może to zagram. Da Bóg. Leżę w łóżku chora.

10
Grudzień
2002
07:30

Julii i Daniela - wszystkiego dobrego

10 grudnia 2002, wtorek, 07:30

Julii, Radosławy, Bogdana, Daniela – Wszystkiego dobrego.

JEDYNIE CZŁOWIEK JEST W STANIE ŻYCIE SWE UZNAĆ ALBO POTĘPIĆ. (Martin Heidegger)

Człowiek jest świadomy tego, że może czynić słusznie lub nie. Jest w stanie dokonywać wyborów. Ponosi również tego konsekwencje. Dlatego jedynie on sam ma prawo do potępiania swego życia, albo jego uznania, ponieważ to on wybiera. Każdy kształtuje to, co od niego zależy, rozważając własne czyny w swoim sumieniu. Nikt inny nie ma w nie wglądu. (Marek Niechwiej)

Dzisiejsza myśl filozofa zmusza do szybkiej samooceny. Uznaję swoje życie więc, ale jestem nim i sobą umęczona. W każdym razie tak jest dzisiaj. Ocena własnego życia?

Bardzo chciałabym zobaczyć taką tabelkę z plusem i minusem na górze i co byście tam wpisywali. I czy po końcowym podliczeniu wyszedłby wam generalny plus czy minus, podkreślam w WASZEJ OCENIE, a ocena indywidualna siebie może się znacznie różnić od ogólnie przyjętych norm zadowolenia lub niezadowolenia z siebie w życiu. Czy plus oparty na posiadaniu np. domu i samochodu jest więcej wart niż ten za odwagę zmiany życia, zawodu, i bycia szczęśliwszym a raczej pogodzonym z sobą, acz bez samochodu i domu? Podkreślam też, że takie podsumowanie nie ma nic wspólnego z rachunkiem sumienia. To są dla wielu ludzi dwie zupełnie różne sprawy.

Znam pewną nieprawdopodobną kobietę, posiadaczkę salonu fryzjerskiego, od lat żyjącą w dwu stałych związkach. Trwa to już około 12 lat. Jest dziś żoną jakby dwu panów, gospodynią dwu mieszkań, panią dwóch psów. Koszmar! Nie może ta nieszczęsna kobieta zdecydować się na wybór, radykalne cięcie w żadną stronę, ponieważ – jak mi się zwierzyła – kocha obu panów wielką miłością, ma do nich obu nadzwyczajną czułość, kocha oba psy i lubi dwa mieszkania. Z oboma panami jest w ich drugich związkach i dla niej jest to drugi związek. Mówi, że gdyby miała dzieci z któregokolwiek z nich, a przede wszystkim z pierwszego małżeństwa, to ta mistyfikacja, ta piramida, runęłaby wcześniej czy później, ale nie ma. Jest to nadzwyczajnie miły, prawy, spokojny, czuły człowiek. Z jednym panem ma ślub, i ten ma większe prawa, w związku z tym z nim wyjeżdża na wakacje i narty, spędza wigilię i święta, drugi musi się pogodzić z tym, że jemu oddaje to, co może. Koszmar. Kobieta, która może sobie w życiu postawić same plusy, zrealizowała się całkowicie, a jednocześnie uwikłała w życie piekielne. Ja nawet nie potrafię sobie wyobrazić takiego życia w podwójności…. Koszmar. Moim zdaniem poza tym te psy wiedzą wszystko. Przed nimi się nie ukryje nic. Jak ona tym psom może spojrzeć w oczy! A mnie odpowiedziała na zdumione pytania, że ona tak musi żyć, bo jej każdego z nich żal. Ona nikomu nie może zrobić krzywdy, więc musi się tak męczyć a właściwie być szczęśliwa, w tym układzie takim jak jest. Jak mi powiedziała, życie ma udane a i sumienie czyste; gdyby powiedziała mężowi prawdę, to by dopiero była nieszczęśliwa i dręczyłoby ją sumienie?… Ach, życie i logika!

Co kryje się dla każdego z nas pod stwierdzeniem UDANE ŻYCIE?

Dobrego dnia.

09
Grudzień
2002
08:20

Wiesławy i Leokadii - wszystkiego dobrego

9 grudnia 2002, poniedziałek, 08:20

Delfiny, Leokadii, Joachima, Wiesława – Wszystkiego dobrego.

SPOŁECZEŃSTWO PRZEKSZTAŁCA ISTNIENIE JEDNOSTKI, KTÓRE PRZEZ TO PRZESTAJE BYĆ NATURALNYM, PRAWDZIWYM ISTNIENIEM. (Martin Heidegger)
Nikt nie może być wolny w otoczeniu tłumu. Sartre twierdził, iż piekło to inni. Degradacja HUMANUM następuje poprzez pozbawienie jednostki jej indywidualności. Nieograniczone, naturalne zdolności ludzkie wypaczamy więzami kultury narzuconej przez większość.(Marek Niechwiej)

Tak, i teraz cały problem w tym, aby ta większość była na jak najwyższym poziomie, aby tej narzucającej wszystkim kulturę większości nie pozostawić absolutnie bez stałej edukacji, ciągnąć ją na najwyższy możliwie poziom, zmuszać do wysiłku intelektualnego i zarazić zbawczym snobizmem kształcenia się i aspiracji do wyższego życia. W Polsce w tej chwili, dookoła obserwujemy karykaturalny bal, którego przebieg, forma, kształt dyktowany jest podlizywaniem się tej większości. Schlebianiem jej najniższym gustom i instynktom. A w wyścigu stratują bez żadnej refleksji wszystko i wszyscy bez wyjątku. Polityka kulturalna, edukacyjna nie istnieje. Istnieje tylko podaż, sprzedaż, popyt, zbyt… itd. To się nazywa wyniszczanie narodu. Zagłada narodu. DEGRADACJA HUMANUM.

Kiedy byłam w Toruniu, kiedy graliśmy w Toruniu, odbyła się premiera w Teatrze Narodowym, premiera „Kurki wodnej” Witkacego w reżyserii pana Jana Englerta, nowo mianowanego dyrektora tego teatru. Co do jakości przedstawienia, zdania są podzielone, ale nie o to w tej chwili chodzi. Dyskusja dookoła Teatru Narodowego i jego nowego ewentualnego dyrektora po rezygnacji ze stanowiska dotychczasowego, Jerzego Grzegorzewskiego – wykończonego, zaszczutego przez krytykę i środowisko, nieszczęśnika, bo już tylko tak mogę o nim myśleć, tak więc dyskusja była gorąca i zażarta, jak przystało na tak ważne zagadnienie, jakim jest Teatr Narodowy, bastion podnoszenia HUMANUM na wysokie poziomy. Nie bez powodu na poznańskim teatrze jego fundatorzy umieścili napis „Naród sobie”, bo to rzeczywiście jest dla Narodu instytucja fundamentalna. Obserwowałam te dyskusje, walki, zamieszania, wypowiedzi, kłótnie, z wielkim znudzeniem. Jaki powinien być Teatr Narodowy? Jakie ma zadania? Cele? Ideały? Obowiązki? Jaki powinien być? W pewnym momencie pomyślałam, że może powinna powstać Wielka Rada Ocalenia Narodowego Teatru WRONT, złożona z krytyków polskich w liczbie około 20, i niech radzą, niech prowadzą, niech ratują. Kiedyś generał Jaruzelski powołał słynną WRONĘ, radę ocalenia narodowego, mamy wzorce do naśladowania.

Życzę Janowi Englertowi wszystkiego dobrego, nie zazdroszczę mu sytuacji i atmosfery dookoła sprawy. Dobry Teatr Narodowy to porządny repertuar, wspaniali reżyserzy i aktorzy. Wielkim zadaniem dyrektora takiej sceny to, oprócz miłości do widza i decyzji służenia Narodowi, jest umiejętność skupienia wokół Teatru Narodowego, najwybitniejszych twórców i organizowanie im możliwie komfortowych warunków tworzenia. Wydawało mi się, że takim, dobrym do tego zadania człowiekiem jest jeden z kandydatów na dyrektora, pan Jacek Weksler; udowodnił podczas swojej dyrektury we Wrocławiu, że potrafi ściągnąć tam największych, i pana Jarockiego, i Lupę, i Wajdę, i młodych najzdolniejszych z Polski, i właściwie każdego z Europy także, jeśli zaszłaby taka potrzeba, każdego, kto przyniósłby scenie korzyść, przysporzył i wielkości, i splendoru. Jak mawia pan Jacek (i słusznie), wszystko jest kwestią ceny i braku uprzedzeń, dobrej atmosfery. I on umiał tę atmosferę i „kasę” zorganizować. Wszyscy, nawet najwięksi na świecie, mają cennik, oddadzą talent, geniusz często, wyobraźnię, wszystko w Służbie Narodu, tylko to ma określoną cenę. I tak rzeczywiście jest. To działa. Pod warunkiem, że nie ma Obrazy, Nienawiści, Niechęci, Kłótni, Zaszłości, Złych Słów, Złej Krwi! Potrzebny jest więc Człowiek Ocalenia Teatru Narodowego. Człowiek pogodzenia raczej. W wypadku człowieka, neutralnego, posiadającego autorytet i umiejętności negocjacyjne z artystami, co nie należy do częstych umiejętności, bo to jak „saperska robota – robienie przy bombie”, tak więc w przypadku dodatkowo dobrego organizatora, światłego człowieka i Europejczyka, może się operacja OTN udać, OTN czyli Ocalenie Teatru Narodowego. Czy uda się to Jankowi Englertowi? Też artyście? Oby i były takie przykłady w historii… Życzę mu tego z całego serca. Życzę tego i nam. Życzę tego Narodowi.

Dobrego dnia. W Toruniu zagrałam ostatnie spektakle w tym roku. Sezon 2002 zakończony.

Oto kilka zdjęć zrobionych w sobotę podczas grania Opowiadań zebranych. Pozdrawiam.

07
Grudzień
2002
06:44

Marcina i Ambrożego - wszystkiego dobrego

7 grudnia 2002, sobota, 06:44

Agatona, Ambrożego, Marcina – Wszystkiego dobrego.

ŻYCIE JEST DOŚWIADCZANIEM ŚMIERCI. (Martin Heidegger)

Istnienie zmierza ku śmierci (Sein zum Tode). Każdy dzień wiąże się z ryzykiem utraty życia lub zdrowia. Istnienie jest kruche, doświadczamy tego nie tylko poprzez obserwację śmierci innych, lecz także żyjąc z myślą o swojej własnej śmiertelności. (Marek Niechwiej)

Dziś Wam opowiem takie dwie historie, na które wczoraj się „nadziałam”.

Pewien mój znajomy, król życia, czaruś, miglanc, utalentowany artysta i szaławiła, całe życie w ramionach i przy pomocy kobiet. Zachorował, na stwardnienie rozsiane. W momencie, kiedy tymczasowa kolejna rodzina dowiedziała się o tym, został sam, bez środków do życia, domu, pomocy, opuszczony. W chwilę później, przypadkowo, poznał Hanię. Pielęgniarkę z hospicjum dla dzieci. Samotną i czułą. Wzięła go do siebie, zajmuje się nim, utrzymuje, kocha go i jest wiecznie uśmiechnięta, jakby dostała największy prezent od losu – jego. On twierdzi, że ten czas powolny jego umierania, to czas najpiękniejszy w jego życiu. Nigdy tak nie kochał i nie był kochany. Są nadzwyczajnie szczęśliwi.

Drugi mój znajomy, kolega, bałamut, piłkarz, sportowiec, cwaniak, zabawowy mężczyzna, również artysta, zachorował również, stwierdzono stwardnienie rozsiane. Jego żona na wiadomość o chorobie zostawiła go z dwiema córkami, uczennicą i licealistką, i uciekła do Niemiec. Najpierw w pierwszych etapach choroby dawał sobie jakoś radę, potem córki, czule się nim zajmując, doprowadziły, powolutku i spokojnie, do śmierci. Tuż przed śmiercią wysłał mi taśmę z nagranym Mahlerem, muzyka z filmu „Śmierć w Wenecji”. Nie pisał już, nie chodził, nie mówił, ale córki powiedziały mi, że umierał szczęśliwy.

Wczoraj los zetknął mnie przypadkowo z obiema tymi historiami, przypomniał mi je, stanęły na mojej drodze.

Jadę do Torunia. Gram dziś Opowiadania zebrane, jutro Virginię. Nie napiszę do Was. Odpoczywajcie.

A na koniec w ramach nauki fotografowania moim nowym Canonem Power-Shotem G2, zdjęcia z naszej stołówki zakładowej, czyli bufetu Teatru Powszechnego.

Dobrego dnia.

06
Grudzień
2002
06:08

Mikołaja i Emiliana - wszystkiego dobrego

6 grudnia 2002, piątek, 06:08

Emiliana, Jaremy, Jarogniewa, Mikołaja – wszystkiego dobrego.

NIE MA KU CZEMU ISTNIENIA WYRYWAĆ, GDYŻ JEST ONO OTOCZONE PRZEZ NICOŚĆ. (Martin Heidegger)

Nicość symbolizuje między innymi brak nadziei. Jesteśmy otoczeni przez świat rzeczy, przyrodę, a jednocześnie skazani jedynie na siebie. Nie ma on oparcia (Heidegger nie nawiązuje do wiary w siły nadprzyrodzone, potęgę i opiekę bóstwa). Konsekwencją istnienia jest nieuchronna śmierć (ona również symbolizuje nicość, brak wiary w życie wieczne). Pragnienie, by „wyrwać ku czemuś swe istnienie”, zawsze człowiekowi towarzyszy i zarazem go unieszczęśliwia w obliczu beznadziejności takich dążeń. (Marek Niechwiej)

Mamy jeszcze Boga i wiarę w życie niby potem. Ale jakie to trudne.

Dziś Dzień św.Mikołaja. Dzień drobnych prezentów i dowodów pamięci i przywiązania do siebie nawzajem. Nie zapomnijcie.

Postać świętego jest otoczona tysiącami pięknych legend. Czczony był od przełomu IV i V wieku na Wschodzie a potem od 780 roku, kiedy w kościele Santa Maria Antiqua w Rzymie wykonano fresk przedstawiający świętego Mikołaja, kult dotarł na Zachód. Życie świętego jest tak upiększone przez ludową wyobraźnię, że do dzisiaj jest zagadką. Pewne jest tylko to, że w początkach IV wieku był biskupem Miry w Azji Mniejszej i że od roku 1087, kiedy Mirę opanowali mahometanie, kupcy włoscy wykradli jego relikwie i przewieźli do Bari we Włoszech. Legenda głosi, że był jedynym dzieckiem rodziców w podeszłym wieku. Od dziecka zdradzał, że jest przeznaczony do wyższych rzeczy. Kiedy został biskupem, okazał się dla wszystkich człowiekiem wielkiej dobroci i skromności, a te cechy pogłębiały się w nim nieustannie i zobowiązywały do coraz większego wysiłku dla Boga i ludzi. Koleje jego życia, uczynki, poświęcenie, religijność i wyrzeczenia, zasługi dla ludzi mu przypisywane, przydały mu nazwę „Cudotwórcy”. Jest patronem Marynarzy, bydła i hodowców. Jego pomocy wzywano w najróżniejszych sprawach. Święty biskup z Miry – to uniwersalny święty, wierzono, że wspomaga ludzi z różnych stanów, rozmaitych zawodów i w nieograniczonej ilości i rodzaju kłopotów.

Kto ten pacierz mówi do św. Mikołaja,
To w piekle nie postoi –
Sam pan Jezus po prawicy mówi.
Przyszła do niego grzeszna duszyczka
Po rajskie wrota.
Po co ty tu pukasz?
Czego ty tu szukasz?
Po to coś obiecał.
Najświętsza Panienka siedzi na stoliku,
Piastuje Swego Syneczka.
Przed Nią stoi kielich,
W tym kielichu krew barankowa.
Ganiajcie, cielątka, bydlątka
Na zieloną łączkę,
Pod Najświętszej Panienki płaszczyk,
Pod świętego Mikołaja laseczkę.
Święty Mikołaju, weź kluczyki z raju,
Pozamykaj wściekłego psa, wilka leśnego,
Aby nie miały mocy do cielątek, bydlątek –
Krwi chlapać, skóry drapać,
Kości po lesie roznosić.
Nie moją to mocą,
Najświętszej Panienki dopomocą!


Wielką miłością otaczały zawsze św. Mikołaja dzieci:

Poszedł święty Mikołaj do miasta,
Kupił sobie ciasta.
Święty Mikołaju, nie siadaj przy drodze!
Przyjdą ludzie z miasta, wezmą ci pieniądze.
Wezmą ci pieniądze,
Wezmą ci dukaty,
Co będziesz rozdawał biednym, żebrakom
I małym dzieciakom?
Dawał…. Rozdawał….
Aż mu zabrakło.
Poszedł do nieba, dali mu chleba i smalcu,
I kiełbasy,
Bo są dobre czasy.

Zwyczaj obdarowywania dzieci w dniu św. Mikołaja powstał w pierwszej połowie XVIII wieku. Podarowywano im zwykle słodycze – pierniki, obwarzanki, drewniane zabawki, obrazki, ciepłą odzież. Od ponad 200 lat, kiedy zbliża się 6 grudnia, wszystkie dzieci mają nadzieję na prezent.

Panie Boże, zrób tak, żeby wszystkie dzieci na Świecie dostały dziś prezenty. A jeśli nie możesz tego dokonać, to podaruj im dziś, każdemu, choćby uśmiech i żeby żadne z nich nie było głodne, przestraszone, zbite, lekceważone. Żeby żadnemu z nich nie było zimno, źle i żeby nie cierpiało. Daj im dziś miłość. Miłość bez granic i bezinteresowną. Szczęście pod postacią, jakiej chcą, spełnij ich marzenia, nawet te niewykonalne i najgłupsze. A jeśli któremuś z nich przyślesz dziś śmierć, to niech to będzie śmierć-wybawienie jak prezent. Bardzo Cię o to proszę, panie Boże.

Dobrego dnia. Dajcie dziś innym choćby drobiazg. Pocałunek. Jestem dziś w takim nastroju, że już czuję jakbym się unosiła z dziesięć centymetrów nad ziemią. I już się tego swojego nastroju wstydzę.

05
Grudzień
2002
08:09

Kryspina i Saby - wszystkiego dobrego

5 grudnia 2002, czwartek, 08:09

Sabiny, Saby, Geralda, Kryspina – wszystkiego dobrego.

ZMAGANIA CZŁOWIEKA Z ŻYCIEM ROZCIĄGNIĘTYM W CZASIE, KTÓRE DĄŻY DO SAMOUNICESTWIENIA NIEUCHRONNIE, WBREW NAWET SWEJ WOLI, SPROWADZAJĄ SIĘ U JEGO KRESU DO FAKTU, IŻ CZŁOWIEK STAJE SIĘ WSZYSTKIM ALBO NICZYM. (Martin Heidegger)

Każdy jest tym, czym siebie uczyni. Heidegger rozważa konsekwencję życia w kategoriach „wszystkiego” albo „niczego”. Sprowadza je do pytania, czy człowiek zrobił wszystko, co mógł, by nadać swemu losowi wartość. Czy wystarczająco się starał? To gra o wielką stawkę. (Marek Niechwiej)

Dziś Jędrek pozwolił mi przepisać swoje wypracowanie. Przepisuję, bo od tego, co napisał, robi się dobrze i miło, poprawiam błędy ortograficzne i stylistyczne.

ZIMA

Mam opowiedzieć, dlaczego lubię zimę. Zacznijmy od najważniejszego, od śniegu. O tak, śnieg to największy z darów zimy. Można z nim robić praktycznie wszystko, budować figury, rzeźbić w nim, lepić bałwany, rzucać się śnieżkami i tarzać się w nim. Śnieg jest świetny, ale obecność śniegu to nie jedyny powód, dla którego lubię zimę. Lubię ją przede wszystkim za Boże Narodzenie. Tak, te wszystkie kolędy, światełka, choinki, prezenty. Wtedy jest cudownie. Najbardziej lubię cieszyć się prezentami w dniu Wigilii po północy. Rodzice o tym nie wiedzą, zanoszę prezenty do pokoju i tam sobie z nimi jestem, bawię się zabawkami. Nastrój, jaki panuje w zimie w moim domu, jest zadziwiający. O żadnej innej porze roku nie czujemy się nawet w połowie tak oczarowani domem i sobą, jak zimą. Oczarowani jesteśmy, dlatego że nie ma nic piękniejszego niż jak wszyscy razem wpatrujemy się w leniwie spadające płatki cudownego materiału, jakim jest śnieg. Nigdy nie wpatrywaliśmy się, wszyscy razem, w leniwie opadający śnieg, ale to nieważne, nawet mogę sobie to wyobrazić jak siedzimy wszyscy przed oknem, w pokoju z płonącym kominkiem i wpatrujemy się w (koniecznie!) leniwy śnieg.

To tyle, dobrego dnia. Przyjemniej? Na dokładkę, nasz kot Wewiór, dla całości przyjemności nie bez znaczenia.

04
Grudzień
2002
07:01

Barbary i Piotra - wszystkiego dobrego

4 grudnia 2002, środa, 07:01

Barbary, Chrystiana, Krystiana – wszystkiego dobrego.

DZIAŁAJĄCA OSOBA (PEWNA CAŁOŚĆ TWORZĄCA JEDNOŚĆ WRAZ Z CIAŁEM) MUSI TWORZYĆ SYSTEM WZGLĘDNIE IZOLOWANY. (Roman Ingarden)

Każdy człowiek musi zakreślić granicę, poza którą jest sobą. Składa się na to zarówno wola jak i rozum. Ów „względnie izolowany system” działa w rzeczywistości, w świecie. Sam stanowi o sobie i zdaje sobie sprawę z bycia sobą. (Marek Niechwiej)

Problem w tym, że tak wielu ludzi nie umie odnaleźć już tego miejsca, maleńkiego miejsca, gdzie są sobą. Nawet jak im się zdarzy, czasem, nocą, samym ze sobą być sobą, choć na trzy sekundy, nagle i niespodziewanie dla samych siebie, tak się tym przerażają, przestraszają, że nie chcą do tego wracać. Wolą być wielkim kłamstwem. Tak im lepiej i bezpieczniej. I to jest dla nich bycie sobą.

O Barbaro! Barbórko! Do niedawna dzień Twoich imienin, był świętem narodowym, dniem potęgi i dumy, górnictwa i górników. Czarna perła, Śląsk, kraina jak się wydawało mlekiem płynąca, etos pracy, zawodu, zwyczaju, tradycji. Górnik. Śląsk. Gierek. Kutz. Bogactwo i ciężka praca bogacąca kraj i ludzi. Dziś smutna Barbara. Barbórka, zalękniona, szczupła pani, z podkrążonymi i zaczerwienionymi od płaczu oczami, idzie smutno pod czarnymi murami po kawałek chleba. Nie wie, co będzie jutro. Oddycha, ona i jej dzieci, rodzina, wciąż zanieczyszczonym powietrzem, a już nic w zamian nie dostaje. Telewizja dziś nie uraczy nas zabawą i hucznymi obchodami, lasem białych czupurnych pióropuszy, nikt dziś nikomu nie będzie składał wielkich życzeń i gratulacji. A 35 tysięcy czekających na zwolnienie górników pozostanie dziś cichych i zapomnianych. Kto jest temu winien? Gierek. Wielka mistyfikacja. Budowanie potęgi polskiego węgla za pożyczone pieniądze. Czy już wtedy wydobycie go było śmiesznie nieopłacalne? Czy już wtedy lepiej było za te pożyczki zamieniać Śląsk na przykład w rolniczy region kraju, a nie przyklejać popękaną i sztuczną perłę w koronie, na zagraniczny klej? Na siłę. Bezmyślnie. Na oślep? Co ci ludzie, którzy z żywicieli Polski stali się jej żebrakami, dziś, w święto Barbary, myślą? Co mają robić? Jak dalej żyć? Trzeba było już wtedy im mówić prawdę. Może dziś nie byłoby takiej tragedii?

Czuję się tak, jakbym się nałykała czarnego pyłu węglowego. Uwielbiam Śląsk, Zagłębie, lubię tych ludzi, lubię tam jeździć, grać; to miejsce przyjazne i gorące. Nie ma nadziei. Bo nawet już kłamać nie ma kto. Czarne węglowe łzy.

Przypominam tomik poezji Ernesta Brylla „Sadza” z 1978 roku…

Dobranoc, miasto sadzą osypane
O czym śnią ci, co wstają najwcześniejszym ranem,
Co chcą ich ręce, gdy jak oderwane
Od ciała – leżą w ogromnym zmęczeniu,
Co widzą oczy w tępym zapatrzeniu,
Co powtarzają usta? Jakie nowe słowo
Sączy się przez strapienia dolinę surową
Co mówią, co chcą mówić?
Zanim obudzeni
Krzykiem budzików – wstaną spoceni, zgonieni
I zapomną, co miało być wypowiedziane –
Dobranoc, miasto sadzą przysypane…


A pamiętacie najpiękniejszy z tego śląskiego tomiku?

Za czym kolejka ta stoi?
– Po szarość…
Na co w kolejce tej czekasz?
– Na starość…
Co kupisz, gdy dociśniesz się wreszcie?
– Zmęczenie…
Co przyniesiesz do domu?
– Kamienne zwątpienie…


Życzę Wam wszystkim dobrego dnia. Ja idę do swojej kopalni – teatru, na próbę Mewy, ale będę myśleć dziś o górnikach cały dzień. Jarosław Iwaszkiewicz kazał się pochować w galowym mundurze górnika, z białym pióropuszem…

03
Grudzień
2002
14:14

Franciszka i Ksawerego - wszystkiego dobrego

3 grudnia 2002, wtorek 14:14

Franciszka, Kasjusza, Ksawerego – Wszystkiego dobrego.

JESTEM SIŁĄ, KTÓRA SAMA SIEBIE MNOŻY, SAMA SIEBIE BUDUJE I SAMA SIEBIE PRZERASTA. (Roman Ingarden)

Moja energia nie pozwala mi spocząć. Emanuje we mnie podczas trwania. Nawet sen stwarza rzeczywistość. Człowiek istnieje wówczas, gdy buduje własne otoczenie. (Marek Niechwiej)

Od ostatniego z Wami „widzenia” byłam w Białymstoku i Poznaniu. W Białymstoku było wszystko dobrze, oprócz śnieżycy w tamtą i z powrotem, a jechaliśmy samochodem. Można uznać, że był to spektakl zagrany z narażeniem życia. W Poznaniu znów przeżyciem było granie na scenie Opery, arcytrudnej dla realistycznego, psychologicznego teatru. Huk reflektorów, pogłos, tysiąc osób na sali i te balkony pod niebem, nie sprzyjają odbiorowi takich rzeczy jak Virginia…, ale w rezultacie było naprawdę dobrze, ostatecznie grałam na tej scenie nawet Shirley, sama i jakoś było.

Traumatycznym przeżyciem był dzisiejszy poranny powrót pociągiem do Warszawy, aby zdążyć na próbę Mewy do Teatru Studio. Dziś naprawdę coś zrozumiałam. I nie najlepiej się z tym poczułam. Po raz pierwszy chyba od dziesięciu lat byłam sama. Podróżowałam sama. Pociągiem. O świcie. Sama. Po pierwsze, wszyscy się na mnie gapili. Po drugie, ja się wstydziłam i czułam głupio. Po trzecie, okazało się, że nie mogę jeździć i chodzić po ulicach zupełnie nie umalowana, bezbronna, z nagą twarzą, bo bez żadnego skrępowania ludzie przystają i wpatrują się we mnie, komentują jak wyglądam, bez specjalnego ściszania głosu, jakby mnie tam nie było, albo jakbym była przedmiotem. Jakbym nie żyła. – „Heniu, co ty mówisz? To ona? No to ona wygląda zupełnie inaczej niż myślałam! Poczekaj Stasiu, postój tu z walizkami, idę ją zobaczyć. O matko, to ona? A ja myślałam, że ona jest wyższa i ładniejsza! Młodsza. Starsza. Grubsza. Podobna do Helenki, a ona wcale nie podobna. Ale ta telewizja zmienia.”

Wstydzę się, boję, chcę się schować, łzawią mi oczy od silnych reflektorów aplikowanych poprzedniego dnia przez pięć godzin na scenie, nie mogę się umalować, bo mnie wszystko piecze, chcę się zakryć, zniknąć, zasnąć, światło w przedziale neonowe boli, a ucieczki nie ma. Jednak jak jeżdżę w grupie, z kolegami, teatrem, agentką, tak się nie dzieje. Jakoś tego nie czuję, nie widzę i nie słyszę. Wydaje mi się, że nikt na nas nie zwraca uwagi. A może to moje jakieś przewrażliwienie? Jak przyjdzie mi następnym razem tak „boleśnie” podróżować, przesiedzę podróż w ubikacji i tyle.

Jeden pan mi opowiedział wczoraj, że umysłowo chorych, ich rodziny teraz wyrzucają tak jak niechciane psy i koty, koło dworców, przy drogach, na ulicy obcego miasta, bo wiedzą, że ktoś się musi nimi zająć. Zwożą ich potem do szpitali i tam już zostają, bo gdzie mają iść? Ten pan jest pielęgniarzem w szpitalu psychiatrycznym. Mówi, że coraz więcej takich podrzutków. Nikt się do nich nie przyznaje.

Dobrego dnia. Jutro Barbary, nie zapomnijcie!


Zdjęcie z Poznania, wykonane nowym aparatem. Gratuluję sama sobie. No nieźle się zaczyna

02
Grudzień
2002
07:13

Pauliny i Balbiny - wszystkiego dobrego

2 grudnia 2002, poniedziałek, 7:13

Balbiny, Bibianny, Wiwanny – Wszystkiego najlepszego.

Dzisiaj jadę do Poznania z Kto się boi Virginii Woolf. Bardzo lubię to miasto, Teatr Wielki i jego publiczność. Cieszę się na ten wyjazd, choć widzę przez okno, w blasku wschodzącego właśnie słońca, że ogród wciąż pokryty jest śniegiem, więc droga może być ciężka.

Pogodnego dnia!

01
Grudzień
2002
07:52

Natalii i Eligiusza - wszystkiego dobrego

1 grudnia 2002, niedziela, 07:52

Bianki, Natalii, Edmunda, Eligiusza – Wszystkiego dobrego.

POZOSTAĆ PRZY SOBIE TO ZNACZY NIE TYLKO ZWIĘKSZYĆ SAMOWIEDZĘ WŁASNEGO „JA” W RÓŻNYCH JEGO KOLEJACH, LECZ NADTO MIEĆ SIĘ WE WŁADZY SWOJEJ, W STARCIU Z PRZECIWNOŚCIAMI LOSU, Z SOBĄ, Z ZAGADNIENIAMI ŻYCIA, BUDOWAĆ SIEBIE SAMEGO JAKO WCIĄŻ WZMAGAJĄCĄ SIĘ MOC WEWNĘTRZNĄ, ZAUFAĆ SOBIE I SWEMU ISTNIENIU. Roman Ingarden

Człowiek musi mieć się we władzy swojej, jeśli nie chce zostać pokonany przez świat. Każdy, kto walczy o siebie, tworzy. Kto zaś tego zaniechał, utonął już za życia w morzu zapomnienia.

Marek Niechwiej

Tak, to piękna myśl. O tym jest Shirley Valentine. Ale jakie to trudne „mieć się we władzy swojej”. Tego wszystkim dziś życzę.

Poza tym nie rezygnować. Za nic. Ani na minutę. Nie rezygnować z siebie.

Wczoraj w Krakowie, od Amerykanina polskiego pochodzenia usłyszałam żart o znajomości języka angielskiego posiadanej przez Polaków, żyjących w Ameryce często całymi latami.

Polak poszedł do dentysty. Bolał go ząb. Pokazał dentyście, pytającemu, gdzie go boli, – TU! Dentysta wyrwał mu dwa zęby. Zdziwiony i oburzony, został pouczony przez własne dziecko, że TU oznacza dwa i żeby nie miał pretensji. Za miesiąc znów bolał go ząb, tym razem nauczony smutnym doświadczeniem, mądrzejszy, pokazał dentyście bolący ząb mówiąc – TEN!

Kraków – wiecznie odświętny, pełen ludzi, turystów, poczucia wyjątkowości, specjalności i wyższej formy istnienia niż reszta Polski. Jak ja im tego zazdroszczę.

To tylko Krakowianie potrafią powiedzieć z pełnym przekonaniem: – Nawet u nas kradną.Nawet u nas zdarza się kierowca niegrzeczny na drodze. Bezdomni są nawet u nas. To dziwne. Nawet u nas zdarza się chamstwo. Gdzie jak gdzie, ale w Krakowie takie rzeczy zdarzać się nie powinny. Ale swoją drogą mają rację, wczoraj żebrak mówił poezje żebrząc, a pijak, po zwymiotowaniu na rynku, wyjął z kieszeni białą chusteczkę i wytarł nią elegancko usta. Taka rzecz w Warszawie jest nie do zobaczenia. Rozumiem teraz, dlaczego każdy dziennikarz krakowski przeprowadzając ze mną wywiad pyta: – A kiedy się pani przenosi do Krakowa?

Dobrego dnia. Dziś jadę do Białegostoku. Opowiadania zebrane.

Spadł śnieg nocą! Jak pięknie!

30
Listopad
2002
06:13

Andrzeja i Konstantego - wszystkiego dobrego

30 listopada 2002, sobota, 06:13

Justyny, Andrzeja, Ludosława – wszystkiego najlepszego.

DOŚWIADCZENIE CZASU, W KTÓRYM ŻYJĄC ZACZYNAMY SIĘ SOBIE WYDAWAĆ TYLKO INTENCJONALNYM WYTWOREM PRZEŻYĆ W TERA¬NIEJSZOŚCI, ODSŁANIA NAM DWIE PUSTKI NIEBYTU: UNICESTWIENIA TEGO, CO KIEDYŚ BYŁO, I NIEISTNIENIA TEGO, CO BĘDZIE. NA GRANICY TYCH DWU PUSTEK JEST TERA¬NIEJSZOŚĆ. (Roman Ingarden)

Nic nie jesteśmy w stanie zrobić. Wszystko gdzieś wciekło i zostawiło nas właśnie tutaj. Nie możemy ani chwili dodać do swojego życia. Niemoc przeszywa ciało, lecz zadaniem duszy pozostaje obrona przed ową pustką. (Marek Niechwiej)

Moja teraźniejszość mnie ostatnio „pobolewa”. Ale trudno. Ten „ból”, ta niewygoda momentu, w którym jestem, sprawia, że nie mam poczucia nicości i pustki, a tylko poczucie pomyłki, a to dużo lepiej.

Zajmijmy się codziennością w sposób prosty:

Pani Krysiu, Czy ma Pani w swoim notesie jakiś przepis na pierniczki? Zamierzam tego napiec aż do granic nieprzyzwoitości i obwiesić choinkę. Pozdrawiam Wanda.

Przejrzałam notes zielony mamy. Brudny, brązowy babci i mój przepisany, czyli teściowej. Pierniczków na choinkę ani śladu. Za to rozliczne babeczki i rogaliki, ciasteczka, amoniaczki.

BABECZKI CZEKOLADOWE (te od Irenki)

  • 30 dkg maki
  • 15 dkg masła
  • 3 żółtka
  • Skórka z cytryny

MASA ORZECHOWA DO BABECZEK

  • 15 dkg orzechów mielonych
  • 10 dkg cukru pudru
  • 2-3 łyżki śmietany
  • 1 tabliczka gorzkiej czekolady

Mąkę przesiać, posiekać z tłuszczem, żółtkami i otartą skórką z cytryny, szczyptą maleńką soli. Szybko wyrobić ciasto i na pół godziny włożyć je do lodówki. Potem cienko wałkować i foremkami wycinać babeczki. Babeczki wkładać kolejno do bardzo rozgrzanego piekarnika (220 stopni). Potem wyjmować, studzić, wyjmować z foremek i napełniać masą zrobioną ze składników powyżej. (Roztapiamy czekoladę, mieszamy ją ze składnikami i rozbijamy na masę mikserem.)

PĄCZKI OSZUKANE

  • 1 serek homogenizowany
  • 2 całe jajka
  • 1 szklanka mąki
  • 2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia

Wymieszać wszystko łyżką, kłaść na gorący tłuszcz na patelni i smażyć.

CIASTKA KRUCHE PANI WANDY

  • 1 kg mąki
  • 1/4 kg masła
  • 14 kg smalcu
  • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
  • 3 cukry waniliowe
  • 1/2 kg cukru
  • 4 jajka
  • Szczypta soli

Cukier utrzeć z 4 całymi jajkami i cukrami waniliowymi. Mąkę usiekać z tłuszczem i proszkiem do pieczenia. Zagnieść, wszystko razem. Włożyć do lodówki na 24 godziny. Następnie przepuszczać przez maszynkę do formowania ciasteczek lub rozwałkować i wycinać ciasteczka według gustu. Piec w piekarniku na blasze posypanej troszkę mąką lub posmarowanej tłuszczem.

KRUCHE CIASTECZKA WEDŁUG GOŚKI (córki Wandzi – przypisek mój) Nadaje się to ciasto także na spód pod szarlotkę.

  • 1/2 kg mąki
  • 1/4 kg tłuszczu
  • 10-20 dkg cukru
  • 1 łyżeczka octu
  • 1/4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • Szczypta soli
  • Cukier waniliowy

Szybko zagnieść z tego ciasto, zawinąć w ściereczkę i włożyć na 24 godziny do lodówki.

ALBERTYNKI (mojej mamy)

  • 2 dkg amoniaku
  • 1 szklanka mleka
  • 2 łyżki mąki
  • 1 łyżka cukru

Zmieszać i zostawić na 24 godziny. Potem wsypać do tego

  • 3/4 kg mąki
  • 3 żółtka
  • 1 szklankę cukru

Wyrobić ciasto jak na kluski. Ciasteczka najlepiej formować kręcąc przez maszynkę za nakładką do formowania do ciastek. Piec na złoty kolor.

Dziś Andrzejki. Nie zapomnijcie. Bawcie się dobrze. Wróżcie sobie, z czego się da, wypowiadajcie głośno marzenia. Krzyczcie marzenia i życzenia, bo los może nie usłyszeć. A co do ciasteczek, to nie formujcie ich przez żadne maszynki do ciastek, tylko wycinajcie kształty marzeń i – nie licząc na przypadek przy laniu woskun – kształt marzeń, życzeń i tęsknot, upieczcie jako ciasteczka i natychmiast zjedzcie, niech się potem spróbuje nie spełnić! Zjadać profil ukochanego to jest coś!

Moje dzieci kiedyś bawiły się ze mną w ciastka marzeń i, kiedy nie umiały wyciąć ciastka samochodu, czy ciastka w kształcie np. klocków lego, wycinały kwadrat a ja pisałam na nim pismem z dziurek po wetknięciu zapałki: „Samochód czerwony strażacki”. Piekliśmy takie ciastko i oni potem zjadali te ciastka – życzenia. Życzeń mieli tak dużo, że skończyło się to biegunką i bólem żołądka u obu, bo jedli ciastka jeszcze gorące, z niecierpliwości, żeby już się spełniło jak najszybciej, a ja cały następny dzień szukałam prezentów wypisanych na ciastkach, żeby im moją głupotę zrekompensować.

Dobrego dnia. Bardzo dobrego dnia.

Ja jadę do Krakowa grać Virginię. Wracam nocą.

29
Listopad
2002
08:21

Błażeja i Saturnina - wszystkiego dobrego

29 listopada 2002, piątek, 08:21

Dawida, Dominika, Gerarda, Tomasza – wszystkiego dobrego.

ODPOWIEDZIALNOŚĆ NIE POWSTAJE WYŁĄCZNIE W DZIEDZINIE MORALNEJ. (Roman Ingarden)

Za wszystko jesteśmy stale odpowiedzialni. Każdy uczynek rodzi zobowiązanie. (Marek Niechwiej)

Mieliśmy odwiedziny pan domu. Taty, zięcia, szwagra i męża. Był dwa dni.

Oto rozmowa śniadaniowa, która wszystkich, zupełnie nie wiem dlaczego, doprowadziła do łez ze śmiechu. Ja bym się tak nie śmiała i nie lekceważyła moich gróźb!

ŻONA: – Znowu wyjeżdżasz! Ja tego nie wytrzymam. Już nie mam siły! Wciąż jestem sama ze wszystkim. Nawet pokłócić nie mam się z kim. To okropne.

MĄŻ: – Przecież ty lubisz jak mnie nie ma. Nikt ci nie przeszkadza i nie zawraca głowy. A poza tym, zawsze jak wracam, mam uczucie, że wpadam w sam środek jakiegoś kataklizmu, jakby mnie zaczynała porywać trąba powietrzna. Za każdym razem muszę się do tego przyzwyczaić. Przecież ja ci nie mogę w niczym pomóc. Nikt z nas nie może. To twoje dzieło ten Krzyż i tylko ty go możesz tam zanieść, gdzie ma stać.

ŻONA: – Ale masz być!

DZIECI: – Tato, nie przejmuj się, my to wytrzymujemy codziennie.

MAMA ŻONY: – Dziwne, bo za każdym razem jak wyjeżdżasz, nagle w ciągu jednego dnia wszystko się psuje. Kończą się żarówki, psują kontakty, zacinają elektryczne drzwi, fiksuje maszyna do kawy, zmywarka, protestują lodówki, spadają karnisze, psują się telewizory, radia, magnetofony, wszystkie piloty od urządzeń odmawiają posłuszeństwa, stają zegary, nie zapalają lampy w ogrodzie. Dziwne.

MĄŻ: – Nie dziwne, tylko ja się tym wszystkim zajmuję. Zmieniam baterie, wyłączam wszystko, dokręcam, domykam stale, tylko wy tego nie widzicie. A zegary się czasem nakręca, wiecie? Czy to dla was nowość?

DZIECI: – Tato, nie przejmuj się, one i do nas mają o wszystko pretensje.

MĄŻ: – Błagam cię Krysiu, gdybym umarł, masz natychmiast znaleźć jakiegoś mężczyznę, który zajmie się tobą i domem.

ŻONA: – To będzie trudne. Większość ma dwie lewe ręce. Nie umie nawet wkręcić żarówki. I nie mają poza tym poczucia humoru. Nie ma o czym mówić! Ze mną nikt poza tym nie wytrzyma! Nie możesz umrzeć, bo masz obowiązki! Nie możesz mi tego zrobić!

DZIECI: – A jak mama umrze wcześniej? To ty też sobie będziesz kogoś szukał w zastępstwie?

ŻONA: – OOOOOOoooooo! W żyyyyyciu! Nie poooooozwalam!!! Nigdy!!! Tego nie daruję! Będę was straszyć po nocach! Nękać! Męczyć jako duch. Urządzę wam takie życie, że popamiętacie! A tę Krowę! Małpę! Koczkodana! Przygłupa! Kocmołucha! Bezczelną! Bździągwę! Zdzirę! Wypędzę z domu wyciem i szczękaniem łańcuchów! Nie dam wam żyć! Żebyście sobie zapamiętali! Żeby ci nawet do głowy nie przychodziło! Wykluczone! Ja bym chyba umarła!!!

DZIECI: – Przecież już nie będziesz żyła!

ŻONA: – To się jeszcze okaże! Nie znacie mnie! Ze złości i zazdrości ożyję, żeby się zemścić.

DZIECI: – Tato, to już wyjedź i sobie jeszcze trochę odpocznij. My tu będziemy się męczyć dalej.

Dobrego dnia.

Dziś znów Mała Steinberg, ku mojej przyjemności i radości. Wczoraj było bardzo miło. Dołączam zdjęcia ze spotkania z publicznością po spektaklu krakowskim w teatrze Groteska. Koło mnie pani terapeutka odpowiadająca na pytania dotyczące choroby, i udzielanej pomocy.

28
Listopad
2002
07:31

Grzegorza i Zdzisława - wszystkiego dobrego

28 listopada 2002, czwartek, 07:31

Emmy, Teofili, Antoniego, Cezarego – wszystkiego dobrego.

JESTEŚMY LUD¬MI PRZEZ TO, ŻE PRZERASTAMY WARUNKI BIOLOGICZNE, W JAKICH SIĘ ZNALE¬LIŚMY I ŻE NA ICH PODŁOŻU BUDUJEMY NOWY ODMIENNY ŚWIAT. (Roman Ingarden)

Do natury, przyrody, dodajemy myśl. Myśl, która zdaje sobie sprawę z istnienia świata. I tworzy własny. (Marek Niechwiej)

Tak moja babcia zawsze mówiła: Oprócz Natury jest i Kultura, ale Janiszewska i jej mąż tego nie wiedzą albo nie przyjmują do wiadomości. (Janiszewscy – sąsiedzi babci zakłócający jej spokój bujnym życiem erotycznym z odgłosami i kłótniami o dużym natężeniu dźwięku, ganianiem się po ogrodzie i wzywaniem od babci milicji przeciwko współmałżonkowi, co kilka dni).

Wczoraj dostałam taki list: Droga Pani Krystyno, ja nie mam pozwolenia na posiadanie własnego konta… Gdybym nawet miała, to i tak by to nic nie dało, bo bym je wydała na operację plastyczną twarzy. Moja ciocia z Warszawy wie, że jest taka klinika w Warszawie. Ja się nie boję niczego, nawet rwania zębów, jeździłam całe lata bez prawa jazdy samochodami różnych marek a w latach 80 rozrywałam zębami granaty jeżowe. W końcu pokochałam lekarza, ale on też nie chce mi pomóc. Oj jak ja jestem nieszczęśliwa! Muszę sobie zoperować szyję, bo chcę mieć taką jak pani córka Maria Seweryn. Dziękuję, że napisała pani tę książkę „Różowe tabletki na uspokojenie”, ja to rozumiem. Moja babcia pani nie lubiła – trudno, niech się pani nie martwi, już nie żyje. Ja panią uwielbiam i do pani przyjadę, pani mi zrobi operację plastyczną. Monika.

Dostaję dużo listów. Anonimów, listów z pogróżkami. Ale takie mnie niepokoją najbardziej. Są „nieobliczalne”. Całkiem niedawno odkryto w teatrze osobę, która ukrywała się po przedstawieniach w toalecie, potem przedostawała się za kulisy do garderób, aby mnie spotkać i powiedzieć mi, że tylko ona mnie może nauczyć żyć, a mam z nią się zaprzyjaźnić i mieszkać, a jak nie, to dostanę.

Dziś Mała Steinberg. Oto kilka zdjęć z ostatniego spektaklu w Krakowie.

Dobrego dnia.

Fot. Arkadiusz Korol

Fot. Arkadiusz Korol

Fot. Arkadiusz Korol

Fot. Arkadiusz Korol

27
Listopad
2002
06:47

Waleriana i Maksymiliana - wszystkiego dobrego

27 listopada 2002, środa, 06:47

Fabioli, Żanety, Jana, Maksyma, Teodora – wszystkiego dobrego.

CZY SAMA OBFITOŚĆ JADŁA, ZMYSŁOWEJ ROZKOSZY I WYGODY ZDOŁAŁABY NAS NA TYLE PRZYWIĄZAĆ DO ŻYCIA, IŻBY SIĘ OPŁACAŁO ZNOSIĆ JEGO TRUDY, NIEBEZPIECZEŃSTWA I CIERPIENIA? (Roman Ingarden)

Egzystencja nie sprowadza się do konsumpcji dóbr. W przeciwnym razie nie byłaby warta tego, by ją w tak wielkim trudzie znosić.

Przepraszam panów, ale jestem odmiennego zdania. W każdym razie w tym momencie, kiedy jestem trochę głodna, po nocy, niewygodnie mi, bo wolałabym się jeszcze położyć i tęsknię za bezmyślną rozkoszą.

Weszłam wczoraj do mojej szafy i stwierdziłam, że trzy czwarte moich ubrań to rzeczy kupione na okres, kiedy schudnę. Połowa w ogóle na mnie nie wchodzi, a w drugiej połowie wyglądam jak salceson. Te kilka luźnych rzeczy, które mam, noszę na okrągło, traktując ten właśnie okres jako przejściowy i tak to już trwa od dziesięciu lat. Moja garderoba to wynik moich nigdy nie zrealizowanych nadziei i groteskowej wiary w to, że czas się cofnie i już za chwilę będzie tak jak przed chwilą, a nie zauważam w moim pędzie, że to przed chwilą było tak naprawdę bardzo dawno.

Oglądałam więc sobie mnóstwo zdumiewających fatałaszków, czekających na moją młodość i powrót do formy, i robiłam drastyczne resume. Obraz moich oczekiwań od życia i samej siebie przeraził mnie i rozśmieszył. Stopień niezauważania, że czas mija, wydał mi się nadto egzagerowany. Przeżyłam w mojej szafie „Bulwar zachodzącego słońca” i… postąpiłam tak. Wyjęłam wszystkie ubrania, w których chodzę i które są na mnie dobre, i dobrze się w nich czuję a nie głupio. Przyjrzałam się im i stwierdziłam, że na pewno ja się tak ubierać nie będę. Wygoda wygodą, dobre samopoczucie dobrym samopoczuciem, ale to skrzyżowanie zakonnicy szarytki, bibliotekarki, sekretarki i globtrotera to nie ja. To „żegnaj kobieto zalotna”. No i fajnie, tyle że teraz nie wiem co mam robić, ponieważ znowu po długim namyśle nad epokowym pytaniem – w co się dziś ubrać? – sięgnęłam po workowatą, szeroką, czarną jak zwykle, suknię z jerseju, płaskie buty, włosy związałam gumką i nie umalowałam się. Próbowałam założyć biżuterię, ale natychmiast ją zdjęłam, bo mi przeszkadzała i mnie denerwowała, a wychodząc z domu postanowiłam mimo wszystko zakupić komplet wełniany widziany niedawno w jednym z warszawskich sklepów, przez przypadek zresztą, komplet oczywiście w kolorze czarnym – worowate, wielkie, wygodne spodnie i wielki, bezkształtny sweter, całość przypominająca piżamę i wygodna jak piżama. No i po chwili znów… poczułam się szczęśliwa. Aaaa! Wszystkie szpilki, szminki, gorsety, biustonosze, Bardotki, dekolty, bluzki w tygrysi wzór i kabaretki, szpice i wypasowania, klamry i zapinki, zaciski i muszki, niech dalej czekają na lepsze czasy. Co prawda przy okazji uświadomiłam sobie, że od dawna żaden mężczyzna nie dzwonił do mnie tak sobie, a dzwonią tylko i wyłącznie z kłopotem i prośbami o radę, również w sprawach sercowych, i to dzwonią stadami, ale trudno. Mimo że przecież wiemy, iż kobieta, do której dzwoni się po pomoc i przytulenie w sprawie problemu z inną kobietą, to już nie kobieta.

Wczoraj pewien pan zajechał na Pradze jednej pani drogę swoim samochodem. Ta o mało nie wpadła swoją maszyną na inną panią w samochodzie. Ten pan, co był sprawcą wszystkiego, wysiadł z samochodu i machał rękami do tej pani, której zajechał, i coś się mądrzył w akompaniamencie potakiwań innego pana w samochodzie za nim. Ta pani zajechana i zagabywana jednoznacznym machaniem rąk, wysiadła z impetem ze swojego samochodu i wrzasnęła do tego pana bez namysłu i na całe gardło, skrzyżowanie i Warszawę: – A DO GARÓW! Jego zatkało. Skrzyżowanie na moment zawisło w locie a potem gruchnęło śmiechem, ten pan najpierw chciał bić tę panią, zostawiwszy samochód otwarty na środku skrzyżowania, potem wymachiwał pięściami ludziom, co się śmiali, a potem zapłakał jak dziecko i odjechał. A ta zajechana pani odwróciła się do ludzi, zrozumiała, że tam są sami mężczyźni, więc nie powiedziała nic. Obróciła się natomiast do tej drugiej, za nią pani i zapytała spokojnie: – Widziała go pani? A ta pani odparła z równym spokojem: – Widziałam. Uśmiechnęły się porozumiewawczo i powoli z godnością opuściły obie skrzyżowanie.

Dobrego dnia.

26
Listopad
2002
07:01

Konrada i Sylwestra - wszystkiego dobrego

26 listopada 2002, wtorek, 07:01

Dionizego, Szczepana – Wszystkiego dobrego.

NATURA LUDZKA POLEGA NA NIEUSTANNYM WYSIŁKU PRZEKRACZANIA GRANIC ZWIERZĘCOŚCI TKWIĄCEJ W CZŁOWIEKU I WYRASTANIA PONAD NIĄ CZŁOWIECZEŃSTWEM I ROLĄ CZŁOWIEKA JAKO TWÓRCY WARTOŚCI. (Roman Ingarden)

Trwanie polega na przekraczaniu, nie na „byciu”. Stwarzamy siebie poprzez działanie i wysiłek.

Ach, to wspaniała myśl. Mogłabym ją przyjąć za swoje motto. Tyle tylko że nie można działać w pojedynkę a coraz więcej ludzi, żeby działać, muszę najpierw obudzić. Całkiem zwyczajnie. Dzwonię i mówię przez telefon: – Wstań, nie zaśpij na spotkanie, próbę, pociąg, wyjazd, miłość, szczęście, życie.

Przejechała do Warszawy Anna Bojarska. Wychodzi ponownie „Ja”, jej dawna książka, jedna z moich ulubionych, według której kiedyś Zygmunt Hübner chciał zrobić ze mną film, potem ja starałam się doprowadzić projekt do końca, jeszcze później, kiedy okazało się, że pomysł jest „zbyt niekonwencjonalny” delikatnie mówiąc, starałam się zrealizować spektakl dla Teatru Telewizji, też mi nie pozwolono. Kogo obchodzi historia, problemy współczesnej kobiety, zobrazowane tak, że kobieta JA, podzielona na kilkanaście postaci, mieszkających w jednym mieszkaniu, zmaga się sama ze sobą, ze swoimi obsesjami, strachami, stereotypami? To miał być taki film, spektakl telewizyjny w stylu Woody Allena, gorzki, złośliwie obserwujący nasz świat, i nas, zmagające się w nas ambicje, związane z karierą, pieniędzmi, byciem matką, twórcą, miłością, chorobą, obsesjami, itd. itd.

Nie będę pisać, bo seria obrazów, scen, pomysłów, staje mi przed oczami i znów mi żal, i wzbiera we mnie złość, że nikt nie chciał nam dać szansy. Annie i mnie. Scenariusz filmowy Anny i moja adaptacja telewizyjna są w tym laptopie i aż się wyrywają do życia. No trudno.

Rozmawiałyśmy wczoraj z Anną na tysiące tematów, ustaliłyśmy kilka rzeczy, choćby taką, że klony, gdyby żyły, myślałyby różnie, bo mają inne doświadczenia życiowe, a ponieważ myśl jest najważniejsza, właśnie w związku z tym nie boimy się klonów, ostatecznie coś trzeba było postanowić wreszcie w tej sprawie. Rozmawiałyśmy o Paryżu, Czechowie i Jeanie Cocteau i pewnym pomyśle, przy okazji refleksji, że teraz w teatrze nikt nie umie mówić o miłości w sposób ostateczny i czysty, wszyscy się wstydzą, jest to de mode i „badziewiate”, i że tematowi miłości należałoby w słowach ostatecznych, wielkich i pięknych przywrócić aktualność, wagę i siłę.

Wynikła dyskusja o francuskim systemie gwiazd i że się właśnie skończył. Ustaliłyśmy także, że syn Anny jest jednym z najprzystojniejszych mężczyzn, jacy istnieją, i studiuje teologię. Przypomniałyśmy sobie pudla pani Haliny Mikołajskiej, który siedział naprzeciwko niej i zaciągał się tym dymem papierosowym, który ona wydmuchiwała paląc, palili razem. Omawiałyśmy jeszcze wiele, wiele spraw, ostatecznych, najważniejszych, a nie wspomniałyśmy o pieniądzach, karierze, dyrektorach, rządzie, bezrobociu, drożyźnie, zwyrodnieniu obyczajów, pospolitowaniu się artystów i życia w Polsce, telewizji. Rozmawiałyśmy, rozmawiałyśmy, rozmawiałyśmy, aż bardzo nam się zachciało spać. W trakcie rozmowy siostra Anny, Maria musiała iść, dalej pisać książkę, bo już nie mogła bez tego pisania wytrzymać tak długo, i jak matka, która opuściła oseska na zbyt długo, drżąca z niecierpliwości pobiegła.

Dobrego dnia.

Czuję się dziś jak kobieta w czerwonym kapeluszu, siedząca na nie pościelonym łóżku ze świadomością, że jej nikt nie rozumie.

25
Listopad
2002
07:13

Erazma i Katarzyny - wszystkiego dobrego

25 listopada 2002, poniedziałek, 07:13

Anastazji, Eugenii, Piotra – wszystkiego dobrego.

W OBLICZU NOWEJ RZECZYWISTOŚCI CZŁOWIEK ZAPOMINA DO PEWNEGO STOPNIA O SWEJ PRAWDZIWEJ NATURZE, CZĘSTO ZWIERZĘCEJ. (Roman Ingarden)

Nowa rzeczywistość to świat człowieka, który stworzył sobie własny system wartości. Natura ludzka się jednak nie zmienia. Tłumimy ją poprzez aksjologiczne priorytety.

I Bogu dzięki, że tłumimy. Jednym udaje się to bardziej, innym mniej, a jeszcze innym w ogóle. Mnie tacy przerażają.

Wczoraj moje dzieci, moich chłopców, o 10.00 rano, bo był to jedyny możliwy dla mnie termin, zawiozłam do kina na nowego Bonda, a ja weszłam po cichu do sąsiedniej sali kinowej i w towarzystwie dwóch dziewczynek obejrzałam „Zemstę”. Uśmiechałam się czule wielokrotnie, uśmiechałam się, nie śmiałam, ale też kto powiedział, że na tym utworze Fredry trzeba pękać ze śmiechu. Miałam tęsknotę, żeby ruszyli się z tej dekoracji gdzieś, pojechali w jakąś przestrzeń, akcja przeniosła się w szersze kadry i cały film dostał trochę więcej powietrza i oddechu, ale rozumiem, że trudno było to z czymś innym choćby połączyć. Wzruszył mnie Daniel – załzawiony, słaby i otępiały ze starości i od alkoholu Dyndalski – Daniel, wcześniej nasz Sokół, Bohun, Azja. Dobrze mi było z Januszem Gajosem, ale chcę napisać słówko o roli Papkina. Wielkie tradycje związane z graniem i interpretacją tej roli skupiają na niej właśnie główną uwagę. Zachwyciłam się pomysłem na Papkina Romana Polańskiego. Francuzikowaty, delikatny, drżący inteligent. Tchórz, budzący sympatię i wzruszenie, bardzo mnie ujął. Szkoda tylko, że pomysł nie jest zrealizowany precyzyjniej, pełniej. Gdyby Polański był doświadczonym aktorem, ta rola mogłaby być flamandzką koronką, kremem z kremu, pianą z szampana. Zabrakło mu środków wyrazu, aby wycieniować, i siły wewnętrznej do wytrwania. Ale to piękny Papkin, po naszych pyszałkowatych, głośnych, krzyczących, głupich Papkinach, ten „francuski” Papkin, czuły portret słabości ludzkiej, mnie bardzo ucieszył i zajął.

Jedna moja znajoma, co to we wdowich szatach, od kilku lat, zrezygnowawszy z uciech życia doczesnego, kobiecości i słabości, zamknęła się w świecie pracy, obowiązków i powinności wobec innych, odrzuciwszy od dawna myśl o ułożeniu sobie jeszcze w tym życiu szczęścia osobistego, wczoraj niespodziewanie się zakochała. Och, jak to życie jest piękne! Napiszę kiedyś o tej historii coś większego, bo mieni się to takimi kolorami, że żal to zgubić.

Życzę Wam dobrego dnia i miłych zdarzeń. Jak widać, wszystko naprawdę zdarzyć się może, nawet bez Waszego udziału i pomocy.

Załączam zdjęcie, każdego dnia większej i bardziej zdziwionej tym światem Jagódki.

Dobrego dnia.

23
Listopad
2002
10:38

Klemensa i Amelii - wszystkiego dobrego

23 listopada 2002, sobota, 10:38

Sławomiry, Wiktorii, Iwony, Jana – wszystkiego dobrego.

Nie spałam całą noc. Czuję się okropnie. Mam wszystkiego dosyć.

Boli mnie głowa. Jadę do Chorzowa grać Helvera, nie wiem jak, w tym stanie. Nie mogę Wam dzisiaj służyć.

Dobrego dnia, a może i weekendu.

21
Listopad
2002
07:41

Janusza i Konrada - wszystkiego dobrego

21 listopada 2002, czwartek, 07:41

Jana, Piotra, Tomasza, Tomisława – wszystkiego dobrego.

WYOBRA¬MY SOBIE, ŻE Z TEGO NASZEGO ŚWIATA ZNIKNĘŁY NAGLE WSZYSTKIE DZIEŁA SZTUKI, WSZELKIE TEORIE NAUKOWE I FILOZOFICZNE, PAŃSTWA, INSTYTUCJE PUBLICZNE I PRYWATNE, I ŻE ZARAZEM NIE MOGLIBYŚMY SIĘ W ŻADEN SPOSÓB DOWIEDZIEĆ O TYM, CO BYŁO NIEGDYŚ W NASZYM WŁASNYM ŻYCIU I W ŻYCIU NARODÓW I POKOLEŃ, KTÓRE JUŻ PRZESZŁO. CZY TO, CO BY ZOSTAŁO, BYŁOBY DLA NAS ISTOTNIE TYM ŚWIATEM, W KTÓRYM FAKTYCZNIE ŻYJEMY? (Roman Ingarden)

Nie zdajemy sobie sprawy, jak przywiązani jesteśmy do świata własnych dzieł i tradycji. One określają naszą świadomość zbiorową i indywidualną w sposób trudny do przecenienia. Nie jesteśmy tylko „tu i teraz”.

To straszne. To straszna myśl. To nie do wyobrażenia. Przy okazji tej myśli, zastanowiłam się, dlaczego, kiedy patrzę na tekst napisany krojem literki, która się nazywa Antykwa, uspokajam się, mój organizm ma naturalne poczucie harmonii, i jaśnieję w środku.

Dziś dzień bez papierosa. Moi drodzy, nie palę dokładnie od połowy sierpnia. Nie zapaliłam ani jednego papierosa prywatnie. Moje papierosy w roli, papieros w drugim akcie Virginii, to jedyne, co mi zostało i co mi w ogóle nie przeszkadza. Gaszę go natychmiast po zejściu ze sceny, bez żalu. Dlaczego tak się stało? Nie wiem. Troszkę to poza moim udziałem. Tak się złożyło. Czuję się rewelacyjne. Wspaniale. Czuję naprawdę wielką zmianę samopoczucia. Nie kosztuje mnie to prawie nic. Żadne specjalne wyrzeczenie. Teraz tylko zmagam się z wilczym apetytem, ale i to podobno minie.

Jadę za chwilę na Śląsk, do Sosnowca. Mam tam spotkanie z młodzieżą akademicką i Koncert. Czuję się głupio przed tym zadaniem. Widząc determinację i rozpacz zdeterminowanych górników. W obliczu planowanego zwolnienia 35 tysięcy ludzi i likwidacji 7 kopalń, mój wyjazd tam, moja propozycja, mój występ, jest jakąś koszmarną abstrakcją. Jakby nietaktem. W sobotę jadę na Śląsk jeszcze raz, do Chorzowa, z Nocą Helvera. Dawno nie czułam się tak niezręcznie.

Dobrego dnia.


Ciekawe, jakie rozterki ma mój kot?

20
Listopad
2002
22:04

Feliksa i Anatola - wszystkiego dobrego

20 listopada 2002, środa, 22:04

poprzedniego dnia, bo jutro idę o 6 rano do „Kawy czy Herbaty” i musiałabym wstać o 4-tej, żeby do Was napisać.

Anatola, Edmunda, Feliksa, Rafała – wszystkiego dobrego.

PEŁNE ZADOWOLENIE MOŻE NAM DAĆ W ŻYCIU JEDYNIE FAKT, IŻ UDAŁO NAM SIĘ WYTWORZYĆ WARTOŚCI NOSZĄCE W SOBIE PIĘTNO NASZEJ WŁASNEJ OSOBOWOŚCI. (Roman Ingarden)

Posiadamy coś własnego, jesteśmy twórczy. Czy to już jest szczęście, czy dopiero zadowolenie? Czy nasze dzieło przeżyje swego twórcę? Czy okażemy się silniejsi od potęgi upływającego czasu?

Święta myśl i celne pytania. Ale ja pomyślałam sobie właśnie o biednych krytykach…

STRZELEC (To ja)

CHARAKTER I CHARAKTEREK STRZELCA
Twój typ – optymista.
Rebeliant, awanturnik, rewolucjonista, myśliwy, opozycjonista. Znawca nowych praw, miłośnik zwierząt, turysta, wędrowiec, odkrywca nowych krain, emisariusz, listonosz, futurolog.
Filozof, misjonarz, zakonnik.

POCHWAŁY DLA STRZELCA

  • Jesteś wspaniałym optymistą i z energią działasz na rzecz przyszłości.
  • Wnosisz ducha przyjaźni i serdeczności do spotkań z drugim człowiekiem.
  • Masz skłonność do fascynowania się światem zwierząt i całej przyrody, stąd zamiłowanie do zwiedzania odległych krain, podróży i pielęgnowania zwierząt.
  • Twoje ulotne myśli przemierzają przez różne dziedziny, co sprawia, że jesteś otwarty na różne orientacje, że szukasz wiedzy wyższej, filozoficznej oraz uniwersalnej prawdy.
  • Twoje postępowanie jest elastyczne, sympatyczne, taktowne, niedogmatyczne, otwiera szerokie horyzonty.
  • Masz wiele wiedzy, ale kierujesz się w życiu także wiarą w wyższy porządek rzeczy.
  • Masz dużo idealizmu w poglądach, czystej miłości (platonicznej) w uczuciach i nie tracisz nadziei, chociaż życie okazuje się często nie dość piękne i doskonałe.
PRZESTROGI DLA STRZELCA
  • Zawsze jesteś trochę idealistą i optymistą, a przez to możesz pomijać nauczki życia, które korygują błędy takiego spojrzenia na świat.
  • Ruchliwość i zmienność zjednują ci przyjaciół i towarzyszy, ale nie zbliżają do domu, w którym można zamieszkać na stałe (chyba, że będzie nim niebo)
  • Spróbuj od czasu do czasu zatrzymać się, zanim popędzisz znowu z kolejnymi pomysłami, aby inni odpoczęli i nabrali tchu.
  • Zarażasz innych swą pozytywną filozofią życiową, nie brakuje jednak takich, którzy nigdy w nią nie uwierzą.
  • Masz przyjaźń do zwierząt i może być ona większa niż do ludzi. Warto się nad tym zastanowić.
  • W zasadzie możesz być doceniony dopiero w przyszłości, bo w niej lokujesz swoje cele.
  • Idealizm prowadzi ciebie do religijności, albo zupełnej niezależności, wskutek czego trudno ci pogodzić się z szarym realizmem życia.
  • Inspiracja i zapał towarzyszą każdemu twemu działaniu, gorzej jest z pracą, która wymaga zwykłej, codziennej rutyny.
  • Jako mężczyzna jesteś trochę niepoprawny, niedościgniony w myśleniu, jako kobieta zachowujesz się trochę jak trudna do zdobycia amazonka i wyjątkowo cenisz nie tylko miłość, ale także przyjaźń.
AFORYZMY DLA STRZELCA
  • Wiara uzupełnia mądrość.
  • Siłą człowieka są jego intencje.
  • Niektóre cechy przerastają samego człowieka – i na nich może się on wznosić jak ptak.
  • Pierwsze przykazanie uczciwości – obiecywał tyle, ile jesteśmy w stanie dać.
  • Tęsknota zamyka drogę przed ucieczką w samotność.
  • Uniesienia większe niż codzienność muszą być dzielone z innymi.
  • Duch stawia człowieka na nogi, przewracając mu najpierw w głowie.

Dobrego dnia. Jutro nic nie gram. Boże, co za ulga!

Na dobry dzień.

19
Listopad
2002
07:46

Elżbiety i Seweryna - wszystkiego dobrego

19 listopada 2002, wtorek, 07:46

Elżbiety, Faustyna, Seweryna – Wszystkiego dobrego.

ŚWIADOMA AKTYWNOŚĆ CZŁOWIEKA WYRAŻA SIĘ PRZEDE WSZYSTKIM W TRZECH ZASADNICZYCH FORMACH: JAKO POZNAWANIE TEGO, CO PRAWDZIWE, JAKO CZYNIENIE DOBRA I JAKO KSZTAŁTOWANIE PIĘKNA. (Roman Ingarden)

Tworzenie kultury na bazie naturalnej (w sensie natury). By coś uczynić, trzeba wpierw poznać podstawy. Świadomość nakazuje nam działać. Tworzymy przedmioty piękna, czerpiąc upodobania ze zmysłu estetycznego.

Nie rozumiem tej myśli filozofa, a w każdym razie dotyczy ona tylko nielicznych, czy jest prawdziwa tylko w wypadku niektórych. Strasznie to smutne jak przyłożyć ją do ogółu, uznać za prawdziwą dla ludzi w ogóle. Oj, aż nie chce mi się myśleć dalej, bo mnie to przeraża. Tak wielu ludzi „działa świadomie”, „uprawia aktywność świadomą” skierowaną w zupełnie innym kierunku niż czynienie dobra, i z czego innego czerpiąc upodobania niż ze zmysłu estetycznego, i zupełnie ich nie interesuje poznanie tego, co prawdziwe – im to po prostu nie jest potrzebne, nie mają takiej potrzeby, a są ludźmi. Oj, panie filozofie. Po co to tak od razu wszystko uogólniać? Trzeba przed człowieka dodać jakiś przymiotnik, uszczegółowiający, konkretyzujący, jakiego człowieka świadoma aktywność.

Jakoś wczoraj było mi bardzo przykro i źle, słuchając reakcji publiczności. Wybuchy śmiechu i wybuchy nie poprzedzane żadną refleksją, aż prawie do końca Virginii, zmroziły mi serce. Wybuchy śmiechu jako reakcja na poniżanie i ranienie drugiego człowieka….. Za bardzo to się podobało. Za powierzchownie. I to nie nasza, aktorów, wina. Myśmy włączyli „hamowanie” dość wcześnie, coraz bardziej synkopowaliśmy, pauzowaliśmy, żeby dramat końcowy zaistniał. Ale nic. Nie dało się. Dopiero ostatnie 10 minut.

Czasem widownia mnie przeraża. Nie potrafi żartu, śmiechu, śmiesznej miny, zrozumieć w szerszym kontekście, z dalszej perspektywy psychologicznej, nie umie rozpoznać gatunku, albo on jej się myli, jeśli się używa niekonwencjonalnych kolorów, reakcji, zachowań. Odczytują wszystko tylko w pierwszej warstwie, najatrakcyjniejsze elementy interpretując wprost. Żeby zbudzić głębszą refleksję, trzeba grać smutno, wolno i naciskać pedał „głębi”. Oj! Śmiech przez łzy? To za trudne.

Dziś ma być 12 stopni ciepła. Jędrek (11 lat) przy śniadaniu powiedział nagle: „To ciepło mnie dołuje! A was?” Siedzieliśmy w milczeniu. Może nas też, tylko jakoś tego w ten sposób nie analizowaliśmy. Myśleliśmy, że to taki nie najlepszy czas. Normalnie – listopad, dołujący miesiąc.

Jutro w Królikarni otwiera wystawę swoich prac, poszukiwań formalnych, moja serdeczna przyjaciółka, malarka, artystka, Bożena Biskupska. Koleżanka jeszcze z Liceum Plastycznego w Łazienkach. Sekunduję jej całym sercem. Podziwiam ją. Wybrała drogę naprawdę trudną.

Dobrego dnia. Dziś podpisuję książkę w EMPIK-u.

Zdjęcia artystek w objeździe. Ukochane lustra w garderobach.


Wspólna garderoba w Tychach


Agnieszka Krukówna w Tychach

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.