19
Marzec
2004
10:13

Józefa i Bogdana - wszystkiego dobrego

CZŁOWIEK ALBO MYŚLI O TYCH NIEDOLACH, KTÓRE CIERPI, ALBO O TYCH, KTÓRE MU GROŻĄ. Blaise Pascal

Mąż „przebywa” z wielu zawodowych powodów w Moskwie. Dzwonię do niego cztery dni temu: – Ale gdzie ty teraz jesteś? Co to za gwar? – Na Dworcu Białoruskim, słyszę odpowiedź. Ach, są na dokumentacji na dworcu, pewnie w tym filmie będzie scena na dworcu – myślę i przypomina mi się moja ukochana książka „Moskwa – Pietuszki”. Trzy dni temu dzwonię i równie wielki hałas, z trudem rozumiem, co mówi: – A teraz gdzie jesteś? – Na Dworcu Białoruskim. – Znowu? No nie ważne, pewnie jeszcze coś dokumentują, będą tam jesienią robić zdjęcia, dworzec, to trudny obiekt zdjęciowy – myślę – muszą się dobrze przygotować. Dzwonię wczoraj nocą, w słuchawce straszny gwizd, krzyki: – Co to znów za hałas?! – przedzieram się przez szum – Co to jest?! – Aaa, bo siedzę na Dworcu Białoruskim! – Co jest do cholery!? Co ty robisz czwarty dzień na Dworcu Białoruskim?! Jem. – Co???? – Wiesz po całym dniu pracy tu nie ma gdzie zjeść, wszystko zamknięte, a na tym dworu jest najprościej. – Paranoja! Przyjeżdżaj natychmiast! Nie mogę, jeszcze nie skończyłem! – Byłeś na premierze „Biesów” Wajdy? – Tak! – Drzemy się oboje jak opętani – I jak? – No wiesz, ja pokochałem ten spektakl lata temu w Starym w Krakowie, ten spektakl tutaj, jest podobny. Wielki sukces! Właśnie wyszedłem z teatru! – I poszedłeś na dworzec?! Czyś ty oszalał?! – A gdzie miałem pójść, muszę coś zjeść! – I co dzień będę do ciebie dzwonić na Dworzec Białoruski? – Chyba tak. – No to jest jakaś paranoja! – Nie, to Biesów część dalsza! Ta historia trwa ! – Wraaaacaaaj!!! Nieee mogę!!!

Nie śpię. Znów nie śpię. Idę do kuchni zrobić sobie kakao. W kuchni gosposia, też nie może spać. – Dlaczego nie śpisz Zosiu? – Bo się martwię, że pani nie śpi. Babcia w Egipcie. Śnią mi się te nieżywe Faraony, co ona opowiadała przed wyjazdem, że obejrzy w grobach, dzieci się nie mają w dzień do kogo przytulić, bo do mnie to im trochę głupio. Pan Edward w Moskwie, to też straszne. Martwię się. Jesteśmy same, a tu tyle dzieci w łóżkach. Lenka też nie mogła zasnąć, czekała aż pani wróci z teatru. Śnią jej się jakieś koszmary, mówiła, że jakieś bomby czy coś. Kazała mi siedzieć przy sobie aż zasnęła. Pies schudł, bo suka się goni, koty wystraszone chodzą. – Zosiu! Nie opowiadaj głupstw! Idź do łóżka. – Ale co pani robi!? Podlewa to pani!? Ten stroik wielkanocny?! Nocą? – Tak, Zosiu, podlewałam, bo śliczny, Edward go dostał na imieniny, a nikt o niego nie dba!- Proszę pani, ale on jest sztuczny! – Co ty opowidasz Zosiu! Sztuczny! I te hiacynty!? – Sztuczne pani Krysiu! A te jajka powtykne dookoła to są świeczki! Nie widzi pani!? Na dotyk! Niech pani sprawdzi na dotyk! – Rzeczywiście sztuczne, no to teraz wszystko zgnije, bo ja ten stroik podlewam od tygodnia, co noc, odkąd męża nie ma! – Wiedziałam, że będzie jakieś nieszczęście, proszę pani! Teraz, to już całkiem nie zasnę! I do tego te zabijanie, ta strzelanina na świecie! Tak człowiek od tego wszystkiego zrozpaczony, tak głupieje, że sztuczne kwiaty podlewa! No nie mam racji? Nie mam? Na własne oczy przecież widziałam! Nawet pani, taka rozsądna kobieta a głupieje od tego życia teraz! Aż mi pani żal! Z normalnego człowieka głupi się robi! – i się popłakała i poszła spać.

Dobrego dnia.

Czytam Jacka Bocheńskiego „Kaprysy starszego pana” – ukojenie!

18
Marzec
2004
08:39

Cyryla i Edwarda - wszystkiego dobrego

CÓŻ MA CZYNIĆ CZŁOWIEK JAK NIE ZADOWOLIĆ SIĘ PEWNYM POZOREM RZECZY. Blaise Pascal

W nocy po przyjściu z teatru, w zeszycie do polskiego mojego syna, znalazłam wypracowanie…

Moja ojczyzna, moje miasto, mój dom…
Moja ojczyzna. Kraj, w którym mieszkam… Tak bardzo go „lubię”. Nie umiem tego inaczej nazwać. Słowo „ojczyzna” jest dla mnie symbolem jedności i bezpieczeństwa. Bardzo cenię i szanuję to słowo i wiem, że będzie mi towarzyszyło przez całe życie… (a może nawet i dłużej)! Moje miasto jest częścią wspaniałej ojczyzny, jaką jest Polska. Częścią bardziej mi znaną, do której mam stosunek osobisty. Czuję się tu bezpiecznie, mam przyjaciół, znam wielu ludzi – jestem tu po prostu szczęśliwy i „u siebie”.. W mieście tym stoi mój dom. Jest to miejsce, do którego zawsze wracam i z którego wychodzę. To jak bezpieczna stacja dla pociągu, którym podróżuję, a jego nazwa to – życie. Dom – jestem z nim bardzo związany, lecz nie w sensie „domu” jako fundamentów, ścian i podłóg, lecz z tymi, którzy tam mieszkają – z moją rodziną, jej tradycjami, historią tej rodziny, domu, oraz z jego atmosferą. Gdybym miał go z jakiejś przyczyny opuścić byłoby to dla mnie jak zmiana wiary. Nie wyobrażam sobie, że kiedykolwiek musiałbym opuścić mój dom, miasto, kraj, ojczyznę… Pisząc to wypracowanie zdałem sobie sprawę z tego, że właśnie na lekcji historii uczyliśmy się o okresie zaborów Polski, czyli o czasie, w którym Polska nie istniała a dla wielu ludzi słowo ojczyzna było najważniejsze. Uczymy się też, że wielu ludzi oddało życie za to słowo. Wczoraj uczyliśmy się słow hymnu narodowego, na pamięć. Słowa Mazurka „Dąbrowskiego” stają się dla mnie zrozumiałe i ważne.

Andrzej Stefan Kłosiński

Uczeń Integracyjnej Społecznej Szkoły Podstawowej Nr. 18 imienia Generała Brygady Augusta Emila Fieldorfa w Milanówku

Jeszcze Polska nie zginęła
Kiedy my żyjemy.
Co nam obca przemoc wzięła,
Szablą odbierzemy.

Marsz, marsz, Dąbrowski,
Z ziemi włoskiej do Polski.
Za Twoim przewodem,
Złącznym się z narodem.

Przejdziem Wisłę, przejdziem Wartę,
Będziem Polakami.
Dał nam przykład Bonaparte,
Jak zwyciężać mamy.

Marsz, marsz, Dąbrowski…

Jak Czarniecki do Poznania
Po szwedzkim zaborze
Dla ojczyzny ratowania
Wrócim się przez morze.

Marsz, marsz…

Już tam ojciec do swej Basi
Mówi zapłakany
Słuchaj jeno, pono nasi
Biją w tarabany.

Marsz, marsz…

Wczoraj za zebraniu artystycznego zespołu Teatru Powszechnego, wybieraliśmy Radę Artystyczną Teatru. Zgłoszono jako kandydatkę na członka Rady, między innymi panią Joannę Szczepkowską. Przed głosowaniem wstałam i wyjaśniłam kolegom, że Joasia od jakiegoś czasu, szkaluje mnie i obraza poza teatrem, używając do tego między innymi łamów Gazety Wyborczej. Że nie mogę pozwolić żeby osoba, która działa publicznie, jawnie i świadomie przeciwko mnie, decydowała w jakimkolwiek stopniu o moim życiu zawodowym, a jako członek Rady Artystycznej mojego teatru, ma takie uprawnienia. Powiedziałam zespołowi, że jeśli zadecydują, że Joasia wchodzi do Rady, ja niestety będę musiała opuścić zespół. W tajnym głosowaniu, większością głosów, koledzy zadecydowali, że pani Joanna będzie w Radzie a ja mam odejść.

Ten teatr był moim domem i rodziną, przez piętnaście lat, wracając do wypracowania Jędrusia. Zmieniam wiec „wiarę” – śledząc tok jego rozumowania.

Dobrego dnia.

Ach zapomniałabym, po wczorajszej projekcji „Ciąży” kilka osób przestraszyło się, że alimenty można ściągać też od rodziny, np. od siostry. To wszystko prawda, scenariusz konsultowałam z adwokatami.

17
Marzec
2004
09:16

Zbigniewa i Partyka - wszystkiego dobrego

ISTOTA RZECZY, CZYLI NATURY, TO NIESKOŃCZNA KULA, KTÓREJ ŚRODEK JEST WSZĘDZIE, A POWIERZCHNIA NIGDZIE. Blaise Pacal.

Ciąże, rodzące się dzieci i rozstania, oraz rozwody, rozwody, dokoła mnie. A wszystko głównie w środowisku trzydziestolatków. Gazety dzwonią – pytania, ankiety – czy wierzy pani w miłość wieczną, w małżeństwo, w partnerstwo? Do głowy przychodzą mi albo banały i truizmy, albo ogarnia mnie złość i rośnie protest przeciwko szukaniu zbyt łatwych recept w tak poważnych sprawach. Wszechpanujący dotąd temat w mediach, oprócz politycznych oczywiście, ORGAZM i MŁODOŚĆ, zastąpiły ostatnio KARIERA, MAŁŻEŃSTWO, SZCZĘŚCIE OSOBISTE. Wszyscy szukają prostych pewnych odpowiedzi.

Wczoraj spędzałam w księgarni miłą chwilę z książkami i płytami, i przypadkowo wpadłam na poradnik dotyczący małżeństwa. Spojrzałam na zdania wydrukowane tłustymi literkami. Boże! Sprawdziłam cenę, drogo jak na przeczytanie porad, które daje każda matka i ojciec, nie stosując się do nich jednocześnie. Rozdział „Obalanie mitów”, rozbawił mnie już zupełnie. Zapisuję. Bo to co tam radzą jest proste. Macie. Oto. Książka jest mądra, gruba i szczegółowa, ale ja wam to streszczę.

  • Mit 1– Istnieje jedna i tylko jedna osoba na świecie „przeznaczona” na twojego małżonka”. Obalenie mitu – Istnieje co najmniej kilka osób, które możesz szczęśliwie poślubić!
  • Mit 2 – Dopóki nie znajdziesz osoby idealnej do roli małżonka, nie będziesz czuć się usatysfakcjonowany. – Obalenie mitu – Nikt nie jest doskonały.
  • Mit 3– Zanim się zdecydujesz na ślub, powinieneś być pewien, ze sprawdzisz się w roli przyszłego małżonka. Obalenie – Człowiek powinien czuć się przygotowany do roli małżonka, chociaż pewne uczucie niepokoju jest naturalne.
  • Mit 4 – Możesz być szczęśliwy z każdym, kogo wybierzesz na małżonka, jeśli będziesz się starać. Obalenie – Aby małżeństwo odniosło sukces, potrzebne są dwie dojrzałe i dobrze dopasowane osoby; zatem szukając kandydata na małżonka, powinieneś być w granicach rozsądku czujny i wymagający.
  • Mit 5 – Powinieneś wybrać na małżonka osobę, której cechy charakteru są przeciwstawne twoim. Obalenie – Człowiek powinien wybierać takiego kandydata na małżonka, którego cechy charakteru są podobne do jego własnych.
  • Mit 6 – Wystarczy być zakochanym w danej sobie, aby ją poślubić. Obalenie – Chociaż miłość jest ważna – szczególnie we wczesnym okresie trwania związku – inne czynniki są tak samo lub nawet bardziej istotne dla udanego małżeństwa i powinny być brane pod uwagę przed zawarciem związku.
  • Mit 7– Wybór przyszłego małżonka jest „odruchem serca”. Obalenie – Wybór przyszłego małżonka jest decyzją zarówno serca jak i umysłu.
  • Mit 8 – Zamieszkanie z partnerem przed ślubem przygotowuje do małżeństwa i zwiększy twoje szanse na długotrwały i szczęśliwy związek. Obalenie – Wspólne mieszkanie przed ślubem może nam pomóc poznać się nawzajem, ale nie sprawdza się jako „próbne małżeństwo” i nie zwiększa szans na długotrwały i szczęśliwy związek.
  • Mit 9 – Wybór małżonka powinien być oczywisty, łatwy. Obalenie – Wybór małżonka nie jest łatwy; decyzja powinna być starannie przemyślana.
  • Mit 10 – Gotowość do małżeństwa „po prostu przychodzi sama”. Obalenie – Uczymy się przygotowania do małżeństwa, opierając się na zasłyszanych informacjach i osobistej ocenie sytuacji.
  • Mit 11– Nie wiemy praktycznie nic o sygnałach zapowiadających szczęśliwe małżeństwo, zatem pozostaje nam zdać się na los. Obalenie – Znamy wiele czynników, które zapowiadają szczęśliwe małżeństwo i mogą pomóc w stworzeniu udanego związku.

A teraz cechy zapowiadające nieudane małżeństwo:

  • Trudności w radzeniu sobie ze stresem
  • Błędne przekonania
  • Silny rozwój następujących cech i skłonności: impulsywność, złość i wrogość, przygnębienie, irytacja, niepokój, nieśmiałość.

Cechy zapowiadające udany związek:

  • Ekstrawertyzm
  • Elastyczność
  • Wysokie poczucie własnej wartości
  • Umiejętności interpersonalne ( miedzy innymi asertywność)

I czerwone światła!

  • Młody wiek jednego lub obojga partnerów
  • Krótki okres znajomości
  • Niedokończona nauka
  • Przedmałżeńska ciąża i wynikająca z niej presja na zawarcie małżeństwa
  • Zbyt duża różnica wieku
  • Inny status materialny
  • Brak zgodności, co do planowanej liczby urodzin dzieci i stosunku do kontroli urodzeń
  • Brak zgodności, co do roli żony, czy męża.

A ja od siebie dodałabym jeszcze jednen punkt – duża różnica wykształcenia, inteligencji, wiedzy, a przede wszystkim wrażliwości. Oraz zalecenie generalne- Nie zawieraj małżeństwa, tylko po to aby uwolnić się od swoich problemów, samotności i niepokojów!

Książka wymienia jeszcze inne czynniki, uwikłania z przeszłości ograniczające twoje szanse na udany związek

  • Uboga więż z rodzicami w dzieciństwie
  • Chroniczny brak satysfakcji rodziców ze swojego małżeństwa, konflikt między nimi lub rozwód
  • Brak uczuć i więzi, chłód uczuciowy w domu rodzinnym
  • Niezdrowe powikłania emocjonalne w relacjach z rodzicami
  • Dezaprobata rodziców i przyjaciół dla twojego małżeństwa
  • Zawarcie związku małżeńskiego w wieku poniżej dwudziestu lat
  • Niski status zawodowy i dochody w momencie zawierania małżeństwa.

No i tyle moi Drodzy. To proste jak drut. A teraz tylko zastosujcie się i z głowy!

A wy drodzy dziennikarze, nie zadawajcie takich pytań aktorkom, bo one są najmniej odpowiednimi osobami do udzielana odpowedzi na takie tematy! Przecież sami tworzycie tę prasę brukową, to wiecie.

Dobrego dnia. Dziś wieczorem w programie 2 TVP mój drugi z kolei MĘSKI- ŻENSKI, „Ciąża” – i tak bedziemy poniekąd cały czas w temacie, no może w trochę radykalniejszy sposób i posługując sie ostrzejszymi sformuowaniami. Na górze rysunek – Moja Sabina. Sabina na pewno jest niezamężna.

16
Marzec
2004
08:37

Izabeli i Hilarego - wszystkiego dobrego

CZŁOWIEK JEST NIESKOŃCZENIE ODDALONY OD ROZUMIENIA OSTATECZNOŚCI. Blaise Pascal.

A ponieważ trudno, na co dzień zrozumieć ostateczność, nikt się nią nie zajmuje i nad nią nie zastanawia. Choć kiedy patrzymy na to, co się dziej dookoła, ostateczność jednak przychodzi na myśl.

Wróciłam z Białegostoku, o drugiej w nocy i już wyjeżdżam do pracy, jestem zdechła, więc żadnego ze mnie pożytku.

Ach, zapomniałabym, jedna z komercyjnych telewizji zaprasza aktorów na nagranie programów świątecznych Wielkanocnych i… za jednym zamachem Bożonarodzeniowych, bo zostały im choinki i dekoracja wiec żeby się nie zmarnowało i kosztowało mniej… Na pytanie jednego z moich, właśnie zapraszanych kolegów, co będzie jeśli ktoś umrze w między czasie, do gwiazdki jeszcze daleko, odpowiedzieli że angażują zdrowych, a poza tym zawsze można nakręcić asekuracyjnie, tak, żeby można było w razie czego wyciąć i umarłych, i nie wygodnych i tych którzy do tego czasu się skompromitują.

Dobrego dnia.

Dziś wieczorem o 19;30 pokaz w kinie Wars „Martwej królewny” – spektaklu teatru TV, z udziałem mojego dziecka.

15
Marzec
2004
09:08

Ludwiki i Klemensa - wszystkiego dobrego

CAŁE ŻYCIE UCIEKA NA ZWALCZANIU JAKICHŚ PRZESZKÓD; KIEDY ZAŚ JE PRZEZYWYCIĘŻYMY; SPOKÓJ STAJE SIĘ NIE DO ZNIESIENIA. Balise Pascal

Spokój. Wytęskniony i przeklęty stan. Bo nie ma spokoju bez obojętności. Jeśli myślisz, czujesz, przeżywasz, jeśli obchodzi cię, choć trochę więcej niż ty sam, stan spokoju jest nieosiągalny.

Widziałam wczoraj „Między słowami” Zofii Coppoli. Nie jest to wielki film, ale piękny. Wśród opowieści o walce, krwi, zachłanności, złu, i filmów akcji jakiejkolwiek, historyjek skrojonych na miarę, zachwyca, niezależnością, rytmem, tematem. Kto dziś ma czas i pieniądze, aby nam podarować tyle czasu na tak „nieefektowną” opowieść? A drugiej strony jak wielu ludzi ma ochotę ofiarować tyle czasu na powolną refleksję dotykającą jeszcze raz, kolejny raz, samotności. Ona u progu dorosłego życia, on w kryzysie życia. Oboje bezradni i rozczarowani. Co sobie dają? Nic i wiele, towarzystwo w samotności i podczas wątpliwości. Do tego poczucie humoru, autoironia i „nienachalność” – wszystko. Kino było prawie pełne. Okazuje się, że ludzi chętnych na takie refleksje jest niemało. Niespodzianka.

Samotność. Każdy z nas jest samotny. Otoczony rodziną, u boku kochającej osoby, wśród przyjaciół, prowadząc grupę ludzi czy będąc podporządkowany komuś czy grupie, idąc z ludźmi w jakiejkolwiek sprawie po jakikolwiek cel, jest w rezultacie sam. Banał. Wracając z kina przeszłam koło grupy nierozstających się milanowskich alkoholików, pili piwo jak zwykle koło sklepu nocnego – Władziu! Władziucha!- powiedział jeden do drugiego – ja dałbym się za ciebie zabić!- i się rozpłakał. – Nie płacz, Krzychu, nie płacz, my wszyscy nie damy mu zrobić krzywdy- powiedziała bełkocząc pijana współtowarzyszka. Przypomniałam sobie jak kilka miesięcy temu o świcie jechałam pociągiem do Krakowa, na warszawskim dworcu centralnym, o piątej rano, na peronie, kołysząc go w ramionach, jakaś fioletowa pani śpiewała płaczącemu sinemu panu, jakąś piosenkę. Sprzedawca w stoisku ze słodyczami, gazetami i bułkami śniadaniowymi, denerwował się – zamknij mordę – krzyczał – bo zawołam policję. – Oj ty h…, kiedyś h… też będziesz nieszczęśliwy i samotny i będziesz chciał żeby ci k… zaśpiewać, a wtedy zrozumiesz h… jeden! Daj piwo to k… pójdziemy być ludźmi trochę dalej – odparła filozoficznie. Z zachwytu umarłam i od tego dnia często ją cytowałam. Pójdziemy być ludźmi do siebie – mówiłam. Pójdziemy być ludźmi gdzie indziej. Pójdziemy pobyć sobie ludźmi… czasem choćby do kina.

Wracając do spowiedzi dziecięcia….

Tak jak będąc dzieckiem i przysłuchując się wspomnieniom rodzinnym nie wiedziałam i właściwie do dziś nie wiem czy moja rodzina była w partyzantce AL-owskiej czy AK-owskiej działającej w lasach świętokrzyskich, tak też i nie wiedziałam wtedy gdzie żyję. W Polsce. Ale jaki ustrój, kto rządzi i co chodzi?- zielonego pojęcia. Polska. O szczegółach się, nie mówiło. Tych tematów nie poruszało się, w każdym razie przy mnie. Na naszej ulicy nie było bogatych, ani specjalnie biednych, wszyscy byli tacy sami, nie podejrzewałam, że za naszą ulicą jest inaczej. Do siódmego roku życia nie byłam w kinie, nie mówiąc o teatrze. Bywałam z ciotką na zabawach na wolnym powietrzu, organizowanych przez strachowicką straż pożarną i na obchodach nocy świętojańskiej – idziemy na Wianki , mówiła ciotka, zakładała mi wykrochmaloną spódniczkę w stylu późniejszym Brigitte Bardot, (my z ciocią byłyśmy pierwsze), wiązała mi włosy w koński ogon a sama brała nieśmiertelny koszyczek odlany z różowego plastiku. W domu mieliśmy radio i książki a telewizor, pochód pierwszomajowy i kino zobaczyłam jak już przyjechałam do rodziców do Ursusa żeby pójść do szkoły. Wszystko zrobiło na mnie piorunujące wrażenie, Warszawa, dożynki, zespół Mazowsze, a szczególnie ojciec, który jechał na traktorze w pochodzie pierwszomajowym z czerwonym sztandarem wysoko uniesionym w górę. Łopoczący sztandar i jego promienny piękny uśmiech, zapamiętam na zawsze. Pierwsza rzeczą, jaką zobaczyłam w telewizji było przemówienie Gomółki i mnie to zahipnotyzowało, nie rozumiałam nic, ale wydało mi się to podniosłe i wielkie, szczególnie, że towarzysz „Wiesław” miał okulary podobne do okularów jednego z moich wujków, który był sędzią piłkarskim i wyjeżdżał do Czechosłowacji… Towarzysz Wiesław mówił o ojczyźnie, honorze, jakimś socjalizmie oraz o czymś wielkim, niezwyciężonym, nazywało się PZPR i miało znamiona boskości i wszechrozumu. Zachwyciło mnie to, nagle zyskałam świadomość, że tam gdzieś w Starachowicach, przytulona do dziadków i rodziny, żyjąc na skraju lasu, nie byłam sama, tutaj ktoś nad nami czuwał, myślał i martwił się o nas i się nami opiekował. Pamiętam jak potem zasypiałam spokojnie, bo nagle oprócz Boga, który się mną opiekował stale, jak tłumaczyła mi babcia, poprzez mojego Anioła Stróża, doszedł zrządziciel wyższego ładu społecznego i harmonii, Władysław Gomółka, PZPR i Związek Republik Radzieckich, o których istnieniu dotąd nie wiedziałam, ale przeczuwałam, że coś takiego musi jeszcze być, bo sam Bóg nie dałby sobie rady…

Dobrego dnia. Ja jadę do Białegostoku. Zdjęcia na górze to po pierwsze zdjęcie z imienin Magdy U., dostałam je w prezencie na moje imieniny, pan Jeremi tyłem niestety, i dwie kartki przynoszace energię i szczęście.

13
Marzec
2004
09:34

Bożeny i Krystyny - wszystkiego dobrego

CZYMŻE JEST CZŁOWIEK W OBLICZU NIESKOŃCZONOŚCI? Blaise Pascal.

W dniu moich imienin życzę sobie…

Po pierwsze…

Po drugie…

Po trzecie…

Po czwarte…

Po piąte…

Po 6 do 77 to grupa życzeń, która dotyczy pracy, więc…

Po 76-89…

Po 89-99…

Po 100 i najważniejsze…

Ale jeśli się nie spełni to i tak dobrze. Trudno, jestem na to przygotowana. Ale wszystkim, którzy zadzwonili, napisali, zyczyli spełnienia, dziękuję. Dziękuję bardzo.

Od lat używam powiedzenia, które do niedawna nie wiedziałam jak powstało: „Tak czy owak – Zenon Nowak”. To bardzo przydatne określenie, w każdym miejscu, a szczególnie np. w telewizji…Okazuje się, że Zenon Nowak, to postać prawdziwa. To działacz ruchu robotniczego i działacz państwowy. Członek KPP, KC PZPR, sekretarz i członek biura politycznego w latach, Centralnej Komisji Kontroli Partyjnej; wiceprzwodniczacy Komitetu ekonomicznego rady Ministrów, prezes NIK, a potem ambasador ZSRR; poseł a sejm. To dzięki jego skromnej , z drugiego rzedu działającej acz niezatapilanej postaci, zostało stworzone to uniwersalne powiedzenie używane przez wielu, do dzisiaj, a moje ulubione…”Tak czy owak – Zenon Nowak”.

Wracając, więc do moich życzeń i pragnień, ponieważ tak długo już żyję na tym świecie i w tym kraju, a od dawna świadomie, wiem, że cokolwiek bym nie zamarzyłam, wyśniła, czegokolwiek zażyczyła sobie, pomijając sprawy osobiste, na które ja sama mam wpływ, wszystko reszta TAK CZY OWAK- ZENON NOWAK! I widocznie taki los. Ale czymże jest człowiek w obliczu nieskończoności!

A od moich synów dostałam pocztą e-mailową, kartki imieninowe z kwiatami, i z dopiskiem: – Mamo życzymy ci żebyśmy cię już nigdy nie denerwowali! – Mój Boże! Moje biedne dzieci!

A teraz dobrego dnia. Trzynastego dnia miesiąca marca 2004 roku. Wzajemnie życzę wszystkiego dobrego i… dziękuję.

12
Marzec
2004
08:19

Bernarda i Grzegorza - wszystkiego dobrego

NIECHAJ CZŁOWIEK WRÓCIWSZY DO SIEBIE ZWAŻY, CZYM JEST, W PORÓWNANIU DO TEGO, CO JEST, NIECH SPOJRZY NA SIEBIE JAK NA COŚ ZABŁĄKANEGO W TYM ZAKĄTKU PRZYRODY, I NIECH Z TEGO MAŁEGO WIĘZIENIA, W KTÓRYM GO UMIESZCZONO (MAM NA MYŚLI WSZECHŚWIAT), NAUCZY SIĘ OCENIAĆ ZIEMIĘ, KRÓLESTWA, MIASTA I SAMEGO SIEBIE WEDLE SŁUSZNEJ MIARY. Blaise Pascal

Dzisiejszy dzień będzie nazywany „Dniem po ataku terrorystycznym w Hiszpanii”. Powinniśmy wszyscy być w żałobie…

Oto, jaki, tak mniej więcej, monolog usłyszałam od mojego syna wczoraj, kiedy się okazało na wywiadówce, że nie uczy się najlepiej, a próbny test kompetencji przed przejściem do gimnazjum napisał poniżej swoich możliwości jak twierdzą nauczyciele. Używam tu zdań i sformułowań przez niego stosowanych:

Droga mamo, jesteś naiwna jak dziecko. Wierzysz we wszystko, co ci powiedzą a sama się nie zastanowisz, ani nie pomyślisz. Ten test z różnych powodów wypadł słabiej, ale to nic nie znaczy, o niczym nie świadczy. Mogę ci przynieść inne testy pisane przeze mnie w tym roku szkolnym, zobaczysz je i się przekonasz. Ale to będzie dla ciebie trudne doświadczenie, bo zrozumiesz, że jesteś niesprawiedliwa. Bo prawda jest zupełnie inna. Uczę się, jestem świetnie przygotowany do prawdziwego testu kompetencji i kiedy przyjdzie chwila, aby go pisać, napiszę go bardzo dobrze. Ten test był próbny. Ty mamo wydajesz zbyt łatwo wyroki, jesteś powierzchowna i zbyt szybka, mimo że mnie to zarzucasz. To tak, jak było z tymi dinozaurami, pamiętasz? Zapytałaś mnie czy dinozaury były roślinożerne czy mięsożerne, odpowiedziałem mięsożerne, a ty od razu wpadłaś w histerię i prawie płakałaś, że ja niby nic nie umiem, nie uczę się i w ogóle nie czytam moich podręczników. Otóż nie czytam, bo tam nie ma nic, co może mi się przydać w realnym życiu! Przyznasz. To, co usłyszę na lekcji mi wystarczy. Tak, kochana mamo, dinozaury są głównie roślinożerne a tylko tyranusozaurusy były mięsożerne, i wiem, że ilość tyranusozaurusów w stosunku do innych dinozaurów jest niewielka, niestety prawda wygląda tak, że dinozaury były i mięsożerne i roślinożerne! Gdybyś przeczytała tam, tę lekcję w książce dalej, spokojniej i dokładnej, dowiedziałabyś się, że jest tak i tak, i twoje zbyt łatwo forowane wyroki sa niesprawiedliwe. A twój argument, że każdy wykształcony i inteligentny człowiek powinien posiadać podstawową wiedzę, jest śmieszny, bo ty takiej wiedzy na przykład o dinozaurach nie posiadasz. I nie szkodzi mamo, nie stresuj się, te wiadomości w niczym nie pomagą ci w życiu, są nieprzydatne, najlepszy dowód, że ty nie pamiętasz sama czy dinozaury sa takie czy takie. Tak! Masz rację, co innego jest z Różą wiatrów! Masz rację! Powianiem to umieć, bo mi się to będzie bardzo przydawać, tak i masz rację, choćby przy czytaniu mapy, ale ja już to umiem i nie ma, po co teraz o tym mówić. Proszę! Tam jest północ, tam, południe, tu wschód a tu zachód i oczywiście mógłbym powiedzieć ci gdzie na przykład jest południowy wschód, czy północny, zachód, ale jest późno i powinnaś już się położyć… Itd, itd, itd… Trwało to godzinę, conajmniej, nie mogłam dojść do słowa. Nauczyciele powiedzieli na wywiadówce, że oni też nie mogą dojść do słowa, a on, mój syn, uważa, że jego miejsce jest WSZĘDZIE, wracając do dzisiejszej myśli Pascala.

A teraz spowiedzi „dziecięcia wieku” ciąg dalszy…

Życie w domu moich dziadków, w którym wychowywałam się do siódmego roku życia, podczas kiedy rodzice z moją młodszą siostrą u boku, budowali już potęgę nowych Zakładów Mechanicznych Ursus, było bardzo regularne. Poniedziałek – sprzątanie całego domu po niedzieli, wtorek- sprzątanie i targ, środa- sprzątanie i zakupy sklepowe, czwartek- pranie, sprzątanie, piątek – sprzątanie i odwiedziny u rodziny lub rodziny u nas, sobota – sprzątanie gruntowne. Popołudniami wyprawy do lasu, lub opowieści rodzinne snute w ogrodzie na ławeczce pod wiśnią połączone z obserwacją idących drogą sąsiadów. Sąsiadów, ponieważ była to boczna, piaszczysta, zupełnie nieuczęszczana przez nikogo droga i oprócz tych, którzy tam mieszkali, nie było, kogo specjalnie obserwować, a przejazd samochodu, przejście nieznajomego czy pojawianie się sąsiadki w nowej sukience, albo kogokolwiek w ogóle, urastało do rangi sensacji, nie mówiąc o tym, że niezauważona nie mogła się przecisnąć tamtędy nawet mysz. Opowieści rodzinne i leśne, były zagmatwane, niejasne i skomplikowane, a jak zwykle, jak w każdej polskiej rodzinie, gdzieś tam dawno był jakiś przodek szlachcic, czy coś, podobno, na pewno, nie wiadomo, no w każdym razie… a na dowód że tak było w mojej rodzinie, opowiadano o jednym Janickim z kolczykiem. Całe życie się zastanawiałam, dlaczego u diabła ten facet nosił kolczyk, ale nie wpadłam na to do dzisiaj, raz nawet zapytałam babcię czy przypadkiem nie był to Cygan a nie szlachcic, ale ona spojrzała na mnie z litością, i powiedziała: – Idź do lustra i spójrz na siebie, jaka jesteś biała i jakie masz jasne włosy, nie domieszał się do ciebie nikt czarny od pokoleń, a ten Czech, ojciec twojego ojca, jedyny mężczyzna, który w ogóle chciał spojrzeć na tę twoją koszmarną babkę po ojcu, był szatynem! Słabowitym, nieszczęsnym szatynem! A zresztą, co ja mówię, on ją wziął, bo się u nich stołował! I tyle! Doszedł do wniosku, że będzie taniej! Inne opowieści rodzinne dotyczyły, wojny, Niemców w czasie wojny i partyzantki, w której byli wszyscy z rodziny, nawet kobiety i dzieci. Tysiące opowieści szczegółów, pokazywanych palcem w lesie przez dziadka okopów, opisów zasadzek, i obozowisk, tylko nijak do dziś nie wiem, a czy to była partyzantka AK- owska czy AL.-owska , bo to jakoś zachachmęcili, zagmatwali i nawet kiedy później rozumiałam różnicę i pytałam, odpowiedź mielili w ustach i nigdy się tego z całą jasnością nie dowiedziałam. Co kilka dni, dawny dowódca dziadka z partyzantki, stał pod brzozą nieopodal domu i trzeba mu było w uznaniu dawnych zasług i legendarnego bohaterstwa wynieść wódki, bo babcia darła się na całą okolicę że tego pijaka do domu nie wpuści, ale czy on był z AK czy AL tego nie wiem…

Dobrego dnia moi drodzy. Dziś piątek- sprzątanie gruntowne!

11
Marzec
2004
06:06

Konstantego i Benedykta - wszystkiego dobrego

JEŚLI NASZ WZROK SIĘ ZATRZYMUJE, NIECHAJ WYOBRA¬NIA IDZIE DALEJ; WCZEŚNIEJ ZNUŻY SIĘ POJMOWANIEM NIŻ NATURA PODAWANIEM PRZEDMIOTÓW. Blaise Pascal.

Moi Drodzy, muszę napisać „takiego coś”, dziwnego, na zamówienie, „takiego coś” o swoim życiu, na prośbę, ma to być potem dla kogoś podstawą do tekstu zupełnie innego. Mam położyć nacisk na wątki społeczne i typowo polskie. Ponieważ nie ma czasu pisać tego osobno, bo na pisanie mam tylko tę godzinę, dwie rano, godzinę dla was, postanowiłam napisać to przy okazji tutaj, w dzienniku, a potem się to pozbiera.

Jest piąta rano nie mogę spać, bo przyśnił mi się gołąb, który uwięził się pod moją kołdrą, i próbując się wydostać szarpał mi we śnie stopy do krwi, a ponieważ na skutek przykrego zdarzenia dzieciństwa, kiedy źle zabita kura, już z odciętą głową, skakała na mnie obryzgując mnie krwią, mam fobię związaną z ptakami w ogóle, boję się ich panicznie, bałam się nawet we śnie go dotknąć i nie mogłam wyszarpnąć też kołdry żeby gołąb wyfrunął. Taki męczący sen, powracający po każdym ponownym zaśnięciu, sen jak z filmu Saury. Okropne, wciąż nie mogę się pozbyć uczucia obrzydzenia i przerażenia. Postanowiłam wiec wstać i zacząć pisać. Tak wiec…

Urodziłam się w grudniu 52 roku o drugiej w nocy, martwa. Pielęgniarka wykazała się refleksem i uderzyła mnie w tyłek, powołując mnie do życia, a potem ze zdenerwowania zapisała złą datę urodzin. I tak według dokumentów jestem dzień starsza. Ta pielęgniarka też w nagrodę za uratowanie mi życia, wybrała moje imię. Zdecydowała, że będę miała na imię Krystyna a nie Maria jak powinno wynikać z rodzinnej tradycji dziedziczenia imion po babkach. I w ten sposób zmieniła mój los.

Urodziłam się w potwornie skłóconej rodzinie, jak większość zresztą polskich rodzin. Moje dwie bacie nienawidziły się i nigdy się do siebie nie odezwały, matka ojca nienawidziła też mojej mamy, a matka mamy z trudem tolerowała mojego ojca. Konflikt polegał na tym, że każda z nich uważała, że jej dziecko zasługiwało w życiu na lepszego partnera.

Matka taty, jedynego syna, wychowała jak królewicza, wielbiła i obsługiwała, uważając go za najpiękniejszego, najzdolniejszego najwspanialszego mężczyznę świata, i kiedy byłam mała, a pozwolono mi ją odwiedzić, snuła opowieści o jego urodzie i wspaniałości, ozdabiając to przykładami najrozmaitszymi, między innymi takim, że jak szedł przez Starachowice to wszystkie dziewczyny sikały w majtki zachwytu, szczególnie te z gimnazjum, do którego chodziła moja mama, albo to, że to on każdego roku w święto Jana, w noc świętojańską, płynął stojąc na łodzi, przez jezioro starchowickie, ze sztandarami ZHP wzniesionymi wysoko.

Babcia ze strony mamy, mówiła, że był to zwykły niezguła, tyle, że wysoki, a idiota wyjątkowy. Kiedyś płynąc właśnie z tymi sztandarami, włożył jedną nogę do jednej łodzi, drugą do drugiej i w połowie jeziora wpadł z tym sztandarami do wody, bo łodzie się rozjechały, normalny głupek. Jako dziecko wyobrażałam go sobie tak rozkraczonego na dwie łodzie i początkowo wydawało mi się to wspaniałe, potem, koło 11 roku życia również uznałam, że to był idiotyzm, i zaczął się okres buntu. Bunt skierowywałam głównie w stronę ojca, kołtuna jak uznałam, bo mama była dużo bardziej postępowa.

Wracając do babci od strony mamy, która mnie zresztą wychowała, uważała ona wszystkich mężczyzn za idiotów, a jej drugi mąż, który ją kochał od podstawówki, i kiedy owdowiała wziął ją z trójką dzieci w trzecim roku wojny, był przez nią zawsze traktowany jak ostatnie popychle, wyzywany od dupków żołędnych i goniony do pracy, jednak była to miłość z bajek i książek, co czułam nawet jako małe dziecko, i kiedy umarł, i ona umarła dla świata. On kochał ją nieprzytomnie, mył jej, co wieczór nogi, bo była tak gruba, że nie mogła się schylić, ale podobno, raz ją zdradził z tzw. dupodajką, przyjmującą mężczyzn, mieszkającą przy tej samej ulicy co my, Żydówką, jak ją nazywano, co było naturalne, bo antysemityzm był tam wszechobecny, ostatecznie byliśmy w kieleckim. Nastąpiły po tym zdarzeniu sądne dni, choć nigdy dziadkowi tego nie udowodniono, ale babcia z sąsiadkami urządzały przynajmniej przez rok sabaty czarownic, i szeptały coś pod wiśnią w ogrodzie, całymi dniami, spoglądając podejrzliwie, przez sztachety płotu, kto przechodzi ulicą. Ich mężowie przez ten rok jedli wciąż przypalone obiady, a spiżarnie świeciły pustakmi, bo zapominały o zakupach, uprana bielizna z rzadka tego roku suszyła sie w ogrodach,  a przetory, konfitury, ogórki, kapusta kiszona nie zostały zrobione na zimę.

Kiedy zapytałam kiedyś babcię o tę kobietę, powód ich trosk, odpowiedziała że to prostytutka. A kiedy zapytałam, po czym się to poznaje, odparła, że po butach, tylko prostytutki noszą kolorowe buty. Co to prostytutka widziałam, bo miałam już osiem lat i przeczytałam pod kołdrą w nocy „ Dzieje grzechu” Żeromskego, a byłam w trakcie czytania „ Lalki” Prusa. Takie książki leżały w domowej biblioteczce, pewnie były to lektury szkolne moich ciotek. Dziadek całą zimę czytał „Pana Tadeusza”, i odkąd pamiętam, leżał on zatłuszczony, wyświechtany w kuchni na stole zawsze, babcia zaczytywała się w Wańkowiczu. Książki, które czytała okładała w gazety, z gazety robiła też korek do butelki, w której dziadek, codziennie przynosił z pracy litr mleka, który mu się należał jako ciężko pracującemu przy piecu Martenowskim w starachowickich zakładach. Smaku tego mleka nigdy nie zapomnę, dostawałam do niego na podwieczorek, pajdę wspaniałego chleba grubo posmarowanego masłem, a kiedy jadłam go ogrodzie, pilnowałam żeby popołudniowe słońce topiło troszkę to masło i wtedy smak całego mleczno, chlebowo, maślanego zestawu był niebiański…

10
Marzec
2004
08:40

Cypriana i Marcelego - wszystkiego dobrego

NIECHAJ CZŁOWIEK PRZYJRZY SIĘ NATURZE W JEJ WZNIOSŁYM I PEŁNYM MAJESTACIE, NIECH ODDALI WZROK OD NISKICH PRZEDMIOTÓW, KTÓRE GO OTACZAJĄ. Blaise Pascal.

Wczoraj w południe, w przerwie obiadowej, byłam na „Nigdy w życiu” i smutek ogarnął mnie na cały dzień do końca. Ale te smutne refleksje krążyły dookoła widzów, widowni polskiej, a nie twórców, czy samego filmu. Bo cóż, krawiec kraje jak zamawiający żąda. Co prawda, wielu ludzi, ze środowiska, tłumaczy mi, że gdyby ten film był bardziej finezyjny, inteligentniejszy, mniej banalny i mniej pretensjonalny, to i tak ludzie poszliby go zobaczyć, bo wskoczył on, na naszym rynku, w wielką lukę i zapotrzebowanie dotąd niedoceniane, ale że nie musiał być aż taki, ja jednak myślę, że taki właśnie się ludziom podoba niestety, a na przykład „To właśnie miłość”, ostatnio najlepszy reprezentant tego gatunku, na naszych ekranach, podoba się polskiej widowni dużo mniej, bo nawet on jest dla nich zbyt skomplikowany i problematyczny. Niewątpliwie sukces książki pani Grocholi ma tu niebagatelne znaczenie, ale to, co zobaczyłam, mnie przestraszyło, bo widocznie to jest to, czego ludzie chcą. I trzeba to uszanować. Oj smutno.

Jeden z profesorów Warszawskiej Akademii Teatralnej, skarżył sie ostatnio, że studentów też teraz nie interesuje nic, tylko mała prawdka, i docelowo granie w serialu, i to mówią otwarcie.

Dziś mój koncert w Teatrze na Woli. Jestem wciąż chora, mam problemy z gardłem, ale nie odważyłam się odwołać. Śpiewam w koncercie kilka piosenek pana Jeremiego. W dniu jego pogrzebu. Kilka piosenek Agnieszki Osieckiej. Kilka Wojtka Młynarskiego. No na szczęście on jeszcze żyje. A tyle w tych wszystkich tekstach, radości, miłości do świata i ludzi! Optymizmu i urody wszelakiej, i nie tej najprostszej i kliszowej. O matko! Ale dziś będzie trudno. Grają dziś ze mną Wojciech Brokowski – fortepian, Marek Wroński – skrzypce, Andrzej Łukasik – kontrabas, Adam Lewandowski – perkusja.

Dobrego dnia.

Dostałam takie zaproszenia, przekazuję je i Wam.

 II WARSZTATY DRAMATU W PROCESIE ROZWOJUz Agencją Dramatu i Teatru ADiTz udziałem autorów i studentów PWSFTviT w Łodzi prezentacje: 22.03 godz. 11.00 – 14.00 Julita Grodek OJCIEC NASZpod opieką reżyserską Małgorzaty Kozery Michał Bajer VERKLARTE NACHTpod opieką reżyserską Magdaleny Pięty24.03. godz. 11.00 – 14.00 Marzena Broda SKAZApod opieką reżyserską Katarzyny KasicyAnna Burzyńska ŻYCIE DO NATYCHMIASTOWEGO UŻYTKU pod opieką reżyserską Wojciecha Kasperskiegogodz. 14.00 – 15.30 dyskusja i podsumowanie II Warsztatów w ramach XXII Międzynarodowego Festiwalu Szkół Artystycznych w dniach 20-26 marca 2004bliższych informacji udzielaAgencja Dramatu i Teatru „ADIT”
ul. Czynu Społecznego 50 D
05-071 Sulejówek
tel: 00 48 22 783 98 71
fax: 00 48 22 783 49 65
www.dramat-adit.pl

09
Marzec
2004
08:25

Katarzyny i Franciszki - wszystkiego dobrego

GOTUJEMY SIĘ WCIĄŻ DO SZCZĘŚCIA, A CO ZA TYM IDZIE, NIE KOSZTUJEMY GO NIGDY. Blaise Pascal.

Moi Drodzy, przepraszam że piszę o takich rzeczach tutaj, ale moim zdaniem sprawa jest poważna i może warto wam o tym przypomnieć. Moja znajoma zaangażowała opiekunkę do swego trzymiesięcznego dziecka, aby móc na kilka godzin dziennie, znów wrócić do pracy, do własnej firmy zresztą. Angażując tę panią obejrzała i sprawdzała jej dokumenty, długo rozmawiała, obserwowała kilka dni jak się zajmuje dzieckiem itd., itp. Po pięciu miesiącach, z jakiegoś powodu, to opiekunka musiała pójść z dzieckiem na badania kontrolne do lekarza, do zaprzyjaźnionej zresztą lekarki. Po tej wizycie znajoma pani doktor zadzwoniła i zapytała moją znajomą czy widziała ostatnie badania lekarskie opiekunki do dziecka, albo czy poprosiła o zrobienie badań na nowo, bo coś jej się nie podoba, a ta pani zajmuje się przecież malutkim dzieckiem, kilka godzin dziennie. Oczywiście moja znajoma nie poprosiła nigdy o badania, nie zrobiła tego, nawet nie obejrzała książeczki zdrowia tej pani. Natychmiast więc, wzięła od lekarki spis badań, jakie powinna polecić zrobić opiekunce i wysłała ją na te badania. Okazało się że ta pani jest chora… na gruźlicę!

Piszę o tym, bo samą mnie kiedyś spotkała podobna historia. Zaangażowałam lata temu, do pomocy przy mojej małej Marysi, kobietę leczącą się na schizofrenię, hospitalizowaną przeciętnie raz do roku, jak się później okazało, i mimo że obejrzałam jej dokumenty i książeczkę zdrowia, tam żadnej adnotacji na ten temat nie było!

I jeszcze jedno, niby drobiazg. Wczoraj weszłam do baru kanapkowego, żeby porwać kanapkę i szybko uciekać, bo nie miałam czasu na normalny posiłek. Weszłam, było pusto. Po chwili wyszła pani z toalety, stanęła za kontuarem, a ja uświadomiłam sobie, że nie słyszałam żeby myła ręce, a już zabierała się do wybierana kanapek dla mnie. W popłochu uciekłam.

Jeszcze raz przepraszam, że piszę o tym tutaj, ale musiałam.

Dobrego dnia. Zwracajcie uwagę na „drobiazgi”! Ja montuję odcinek „Aktorka” z Wiesią Mazurkiewicz w roli głównej.

Jutro w południe pogrzeb Jeremiego Przybory. Na cmentarzu na Żytniej.

08
Marzec
2004
07:02

Beatyi - wszystkiego dobrego

Napisałam do przyjaciela w Paryżu list mailowy. Nie widziałam go od dawna, wiedziałam, że zmienił życie, układa się w nim na nowo. Zadałam mu w liście proste pytanie- Czy jesteś szczęśliwy?

Odpisał:- Tylko filozofowie albo ludzie ograniczeni mogą być szczęśliwi. Jeśli myślisz, czujesz i nie jesteś egoistą, nie możesz być szczęśliwy. Przez moment może być ci lepiej, weselej, doznajesz chwil szczęścia, ale to wszystko.

Depresja – pomyślałam. A potem sama stałam się na moment nieszczęśliwa. Odpisałam mu, więc złośliwie: – Idź sobie kup koszulę u Gucciego, będziesz miał moment szczęścia.

Napisał: -Jesteś podłą małpą! Masz niskie instynkty! Tego się po tobie nie spodziewałem.

Odpisałam: -To ze złości, za to, że zrobiłeś mnie na moment nieszczęśliwą, ludzie w niższych momentach samopoczucia, powinni się zamknąć i nie odzywać do innych.

Napisał: -Właśnie, czytam ostatnio znów twój dziennik, nie masz wiele wesołych rzeczy do powiedzenia. Może powinnaś przestać. Twoja siła polega na optymizmie, na tym ze kochasz świat i ludzi, a na optymizm ostatnio cię nie stać. Po co wypisywać ludziom narzekania!

Odpisałam: – Ty świnino! To że czujesz się nieszczęśliwy nie upoważnia cię do ranienia innych!

Napisał: – Przepraszam. I jeszcze jedno. Ja mam tylko momenty szczęścia a ty tylko momenty nieszczęścia, zauważ, jaka to wielka różnica! Idę kupić koszulę u Gucciego!

Napisałam: -Okulary!

Odpisał: – Dlaczego okulary?

Napisałam: – Bo jest taki żart. Zapytano geja, jakie marzenie chciałby spełnić. Odparł – chciałbym, mieć okulary od Gucciego. A nie chciałby pan żeby ludzie na świecie byli szczęśliwi, nie było głodu i panował pokój? Może jakieś większe marzenia? Coś dla innych? I wtedy on po dłuższym namyśle odparł:- No już dobrze! Trudno! Dla wszystkich na świecie okulary od Gucciego!

Mój przyjaciel, odpisał mi tylko jedno słowo: Żdzira!

Kończę na dzisiaj. Ludzie w depresji nie powinni pisać dzienników czytanych przez innych. Co kogo obchodzą czyjeś spadki samopoczucia! Taki dziennik można pisać, jeśli ma się coś ludziom pozytywnego do zaofiarowania. Wszystkiego dobrego dla was, ja mam temperaturę od pięciu dni, jestem chora, zmieniono mi wczoraj antybiotyk… Już, już kończę!

Dobrego dnia. Na zdjęciach sobotnia sesja zdjęciowa. Jak ja tego nienawidzę!

06
Marzec
2004
07:16

Róży i Wiktora - wszystkiego dobrego

TRZEBA UMIEĆ WĄTPIĆ TAM, GDZIE TRZEBA, TWIERDZIĆ, TAM GDZIE TRZEBA. I PODDAC SIĘ TAM, GDZIE TRZEBA. KTO CZYNI INACZEJ, NIE POJMUJE SIŁY ROZUMU. SĄ LUDZIE, KTÓRZY GRZESZĄ PRZECIW TYM ZASADOM, PRZEDSTAWIAJĄC RZECZY ALBO TYLKO JAKO DOWIEDZIONE, Z BRAKU ROZUMIENIA DOWODÓW ALBO TYLKO WĄTPIĄC O WSZYSTKIM, Z BRAKU ZROZUMIENIA, GDZIE TRZEBA SIĘ PODDAĆ; ALBO PODDAJĄ SIĘ WSZYSTKIEMU Z BRAKU WIADOMOŚCI. Blaise Pascal

Wciąż myślę o panu Jeremim i przypominam sobie jak opisywał w piosenkach kobiety. Słodko. Naiwne prawdomówne istoty, pełne namiętności i gotowe na rezygnację, z filozoficzno-kuchenną łzą w oku.

LIST

Melodeklamacja na tle Preludium Des-dur z op.15, zw. Deszczowym Fryderyka Chopina.

Deszcz pada. W sennym płaczu rynien

odchodzę. Tyś wszystkiemu winien!

Za kwadrans wrócisz i nad wanną

parasol swój powiesisz:- „Anno!

Nie dokręciłaś wody w kranie!”…

A tu- mój list. I rynien łkanie…

I ty, czytając będziesz łkać.

O jedenastej pójdziesz spać,

przed snem zażywszy waleriankę,

i już weselszy wstaniesz rankiem.

O, jakżeś inny był przed laty,

gdy pierwsze mi zrywałeś kwiaty

i, jakby zaklęć twoich skutkiem,

burza szalała nad ogródkiem!

Śmiało nie wiodłeś między głogi

– młody namiętny i ubogi…

Aż do uśmiechów bladych ranka

pachnąca miała nas altanka,

cała wezbrana od nawałnic

i szczęścia, któreś w niej dawał mi!

Gdy ramion naszych plotłeś splot,

po każdym „ Kocham!” ryczał grzmot

i błyskawicy płonął knot,

gdyś mi na usta usty spadał!

Lecz już nie mówmy o tornadach…

Dziś próżno na prywatnym forum

Czekam na burze i na piorun.

Piorunów żądać – o, biedaczka!

– Od siąpiącego kapuśniaczka…

……………………………………..

Deszcz pada. W sennym płaczu rynien

Odchodzę. Tyś wszystkiemu winien!

Trzeba lubić ludzi żeby pisać takie słodkie rzeczy. Ach, kobiety napisane przez Jeremiego Przyborę! I mężczyźni pełni wad i słabości.

Ja na „prywatnym forum” czekam na wyzdrowienie, bo od tygodnia chodzę i pracuję z grypą i już ledwo ciągnę, ale nie mam serca odwoływać spektakli.

Co tu wam napisać żeby wam było lepiej? Żart?

Prestidigitator, zaangażował się razem ze swoją papugą na statek pasażerski, na występy, niestety każde wyjście na estradę było klęską, bo papuga zdradzała wszystkie jego sztuczki, przy numerze z kartami skrzeczała głośno: – Ukrył karty w mankiecie koszuli! Podczas numeru z pieniędzmi, darła się: – Schował w kieszeni! Sztuczka z chustkami pozostawała bez braw, ponieważ wcześniej papuga zdradzała widzom gdzie ukrył drugie, związane chustki, na wymianę. Był załamany i walczył z papugą na różne sposoby, zamykał, zarzucał na klatkę pokrowiec, nic, co wieczór podczas występu powtarzało się to samo. Pewnej nocy wybuchł sztorm i statek poszedł na dno. O świcie, na pustym morzu, dryfował samotnie, unosząc się na jakiejś desce przerażony prestidigitator, mokra papuga siedziała nieopodal, na pustej, pływającej beczce. Unosili się tak na falach jakiś czas, wreszcie papuga wydarła się: – No dobra! Wygrałeś! Powiedz już, gdzie schowałeś ten statek!

Dobrego dnia i dobrej niedzieli.

05
Marzec
2004
08:11

Fryderyka i Wacława - wszystkiego dobrego

GDYBY LUDZIE WIEDZIELI, CO MÓWIĄ WZAJEM O SOBIE, NIE BYŁOBY W ŚWIECIE ANI CZTERECH PRZYJACIÓŁ. Blaise Pascal

Wczoraj rano dowiedziałam się o śmierci pana Jeremiego Przybory. Wiedziałam, że umiera, że jest w ciężkim stanie, mówiła mi to od tygodnia zapłakana Magda Umer, która widywała się z nim niemal codziennie. Wiedziałam też, że od jakiegoś już czasu mówił, że nie chce żyć, właściwie od śmierci żony.

Cały dzień wczoraj telefony z jednego z miesięczników:

Czy wierzy pani z miłość do jednego mężczyzny przez całe życie, czy wierzy pani w małżeństwo?

Tak wierze, w każdym razie to się zdarza i to wcale nie rzadko.

-Ale pani się nie udało, ten związek to pani drugi związek.

-Tak, ale ten związek trwa już 25 lat!

Wkurzali mnie, coś tam odpowiadałam jakieś ple- ple gazetowe, oni coś zapisywali, potem czytali przez telefon, autoryzowałam, a cały czas myślałam o panu Jeremim i jego żonie, o tej miłości, przywiązaniu i czułości która zapamiętałam ze spotkań z nimi.

Pani Alicja robiła scenografię do Kabaretów, nie rozstawali się, ich ogród na wsi uprawiany przez panią Alicję, który widywałam na robionych, co roku zdjęciach przez Magdę Umer, częstego gościa ich wiejskiego domu, zachwycał mnie. Prawdziwy ogród miłości myślałam. Czy wierzy pani w małżeństwo? Ludzie, o co wy pytacie!!! Wierzę!!! I to jak!!!

Zapisuję dla was napisane dla mnie, do spektaklu Kobieta zawiedziona, tłumaczenie, zrobione przez pana Jeremiego Przybiorę, a raczej napisane na nowo, słowa piosenki Charlesa Aznavoura Cyganeria. Aznavuor jest także autorem tekstu do tej piosenki, są one wspaniałe po francusku, ale słowa pana Jeremiego są moim zdaniem dwieście razy piękniejsze i głębsze niż słowa oryginalne. Kiedy grałam spektakl w teatrze nie było problemu, ale kiedy doszło do wydania płyty, Aznavuor nie chciał się zgodzić na to tłumaczenie, jego warunkiem było powtórzenie słowa Cyganeria. Rozumiem go, to jego prawo, ale rok listownie prosiłam go o zrobienie wyjątku, ten jeden raz, pisałam kim jest pan Jeremi, jak to piękny tekst, prosiłam Ambasadę francuską o pomoc w tych pertraktacjach, tłumaczyliśmy z kolei na francuski, dla Aznavoura, tekst napisany przez pana Jeremiego, wyjaśnialiśmy jak delikatna jest to sprawa i dlaczego nie mogę ( nie chcę) prosić pana Przybiorę o zmianę…..Na próżno. Aznavour nie zgodził się, musiałam wycofać płytę. Pan Jeremi nigdy się o tym problemie i tej korespondencji nie dowiedział, bo, po co. Ale pamiętam jak gdzieś do Francji słałam list za listem opisujący geniusz, Jeremiego Przybory, i wypisując hymny pochwalne na jego cześć. Ten tekst jest wyjątkowo piękny. Przeczytajcie.

JAK TO BYŁO? (La boheme)
Charles Aznavour , Jacques Plante
tekst polski: Jeremi Przybora

Każdy przecież to zna-

lat dwadzieścia się ma

i właściwie to wszystko

No i ty i Montmartre

i pachnący bzem wiatr

Tak daleko, tak blisko

Nasza bieda, nasz strych

Ciepły blask oczu twych

gdy pozuję ci naga

Głód nasz i zachwyt nad

szczęściem co nie wymaga

a daje cały świat

Jak to było? Jak to było?

Że tak nam łatwo było żyć?

Jak to było? Jak to było?

Że tak nam wtedy mogło być?

Do kafejki się szło

by pogwarzyć tam o

już tak bliskiej twej sławie

i nie zdarzył się nikt

kto by wątpić w to zwykł

No powiedzmy- nikt prawie

A gdy zima i ziąb

w ciepłą wiodłeś mnie głąb

twej miłości pokoi

Przemieniać ciało w chleb

By ciałem głód nasz koić

Ktoś z nieba do nas szedł

Jak to było? Jak to było?

Że tak nam łatwo było żyć?

Jak to było? Jak to było?

Że tak nam razem mogło być?

Czasem śni mi się dziś-

że zbłąkana jak myśl

wracam na tę mansardę

I kiedy pukam w drzwi

ktoś przez nie mówi mi

„ Już nie pukaj Umarłem”

Nie nie pytam kto zacz

Gardło dławi mi płacz

I znów z raną otwartą

boję się, boję snów

Nie znoszę już Montmartre’u

I wiosny i jej bzów!

Jak to było? Jak to było?

Że tak nam łatwo było żyć?

Jak to było? Nie, nie było!

Nie, wcale tak nie mogło być!

Kochany panie Jeremi, moze już spotkał sie pan z ukochaną żoną, choc nie wierzył pan w to że to możliwe.

Dobrego dnia.

04
Marzec
2004
07:45

Kazimierza i Łucji - wszystkiego dobrego

NIECH KAŻDY ZBADA SWOJE MYŚLI; UJRZY, IŻ WSZYSTKIE ZAPRZĄTA PRZESZŁOŚĆ I PRZYSZŁOŚĆ. NIE MYŚLIMY PRAWIE O TERA¬NIEJSZOŚCI, A KIEDY MYŚLIMY, TO JENO PO TO, BY ZACZERNĄĆ Z NIEJ TREŚCI DO SNUCIA PRZYSZŁOŚCI. PONIEWAŻ NIE ŻYJEMY TERA¬NIEJSZOŚCIĄ, LECZ PRZYSZŁOŚCIĄ, A WĘC NIE ŻYJEMY NIGDY, A TYLKO SPODZIEWAMY SIĘ ŻYĆ. Blaise Pascal

Przeczytałam niedawno wspaniałą książkę Nic śmiesznego napisaną wspólnie przez Josepha Hellena ( tego od Paragrafu 22 czy Ostatniego rozdziału) i jego przyjaciela malarza z Nowego Jorku, Speeda Vogela. Książka opisuje paromiesięczne zmagania z chorobą Guillaina-Barrego, na którą zapadł Heller. Jest zabawna, cudowna, stanowi kompletny dowód na to, że optymizm, poczucie humoru i przyjaciele mają w życiu znaczenie kapitalne. Zachwyciła mnie i wprawiła na długo w dobry nastrój. Jest w niej scena, która siedzi mi w głowie bez przerwy, przypominam ją sobie, co jakiś czas, i wybucham śmiechem, nawet, kiedy jestem sama, a ludzie dookoła mnie patrzą na mnie zdumieni. Zdarzyło mi się to znów wczoraj, kiedy siedząc sama przy stoliku w ludnej kawiarni czekałam na umówione spotkanie, zaśmiałam się głośno, a potem przeprosiłam zdziwionych patrzących. Nieważne.

Choroba, czy lepiej, zespół Guillaina-Barrego to zapalenie wielonerwowe, niewiadomego pochodzenia, objawia się paraliżem zaczynającym się od dolnych kończyn a kończy na niemożności oddychania, jedzenia itd. Pojawia się często po infekcji dróg oddechowych, trwa kilka miesięcy, dwa lata, a prawidłowo i szybko zdiagnozowana i intensywnie leczona, zdarza sie że kończy się powrotem do zdrowia, choć rzadko całkowitym. W każdym razie chory musi być poddany intensywnemu leczeniu szpitalnemu. Heller spędził w szpitalu kilka miesięcy, przechodząc różne etapy choroby, a odwiedzali go liczni przyjaciele miedzy innymi Mel Brooks. Pewnego dnia, już w okresie remisji, przyszedł tam z grupą wspólnych przyjaciół, tak zwanym – towarzystwem smakoszy – kilkoma mężczyznami, miłośnikami dobrej kuchni i jedzenia, którzy raz w tygodniu odwiedzali wybrane nowojorskie restauracje. Członikem „towarzystwa” był też Heller. Przed kolejnym takim wypadem, odwiedzili więc przebywającego w szpitalu, kolegę. Ten, powoli wracał do zdrowia, mógł już sam oddychać, ale był wciąż karmiony rurką, siedział na wózku, nie miał władzy w rękach i nogach. Brooks ze swoistym poczuciem humoru kpił: – No pokaż jak nie możesz ruszyć ręką….w pewnym momencie zamilkł i usiadł zamyślony, przyglądając się choremu. W pewnym momencie, nagle, zerwał się i nie zdradzając, o co chodzi, zbliżył się do Hellera, położył dłoń na jego głowie, wzniósł oczy do góry i wrzasnął: – Na Chrystusa! Wstań i chodź! Kiedy przyjaciele zamilkli i spojrzeli na niego zdumieni, Brooks wzruszył ramionami w geście rezygnacji i oznajmił: – Postanowiłem spróbować, to było silniejsze ode mnie.

Dobrego dnia. Naśladując myśl Pascala, bądzcie dziś i myślami w chwili, w której żyjecie, to może poczujecie, że właśnie żyjecie.

03
Marzec
2004
08:48

Tycjana i Kunegundy - wszystkiego dobrego

JESTEŚMY TAK NIESYCI CHWAŁY, IŻ CHCEMY, BY NAS ZNAŁA CAŁA ZIEMIA, NAWET CI, KTÓRZY PRZYJDĄ WÓWCZAS, KIEDY NAS NIE BĘDZIE (…) Blaise Pascal

Tak, tak, wielu walczy o to żeby zostawić po sobie cokolwiek, choćby złą sławę…

Artyści, twórcy, marzą o chwale i sławie z definicji i zabiegają o nią. Ale bolesne jest to, że straciliśmy ambicje wyższe, porzuciliśmy moralność i etykę zawodową, i podlizujemy się bez opamiętania „elektoratowi Leppera” jak ja nazywam tę widownię, którzy są władcą niepodzielnym telewizji, i tak nas „czołgają” każdego dnia, w każdej minucie, że tracimy sens. A to boli, boli bardzo, bo niewielu jest w naszym środowisku „cyników” i „ spekulantów artystycznych”, naprawdę, większość do szczerzy prości artyści, naiwni i gotowi na wiele. Ale cóż robić? Tego „wiele” nikt teraz od nas nie chce, a raczej chcą więcej, chcą honoru, godności, wstydu i niewolnictwa, wyrzeczenia się naszych własnych gustów i marzeń. Chcą szmiry, prostactwa i zabawy, bezmyślności i optymizmu bez uzasadnienia. I co więcej ja ich rozumiem, kiedy rozglądam się dookoła po ojczyżnie, krajobrazie i przyszłości, po codzienności. A kogo nie chce oglądać Kazio z piwem w ręku i Halina lekko zaprawiona, albo Stasio i Mirka bezrobotni, czyli mający dożo czasu, a także przeciętni, szarzy, co mają dosyć, ten nie istnieje!

O do Diabła!!! Co mi się wymyka za narzekanie?!!!

Dobrego dnia i zobaczcie to słońce i to drzewo mojej wnuczki!!!

02
Marzec
2004
16:19

Heleny i Pawła - wszystkiego dobrego

WZRUSZENIA DUSZY MĄCĄ ZMYSŁY I STWARZAJĄ W NICH FAŁSZYWE WRAŻENIA. Blaise Pascal.

Montuję pierwszy z nowych odcinków MĘSKIE- ŻEŃSKIE, Zazdrosna, chyba będzie dobrze, w każdym razie śmiejemy się obie z montażystką podczas klejenia. Historia opowiada o atrakcyjnej młodej kobiecie chorobliwie zazdrosnej o starszego nieatrakcyjnego męża. Jak wiecie to zdarza się często. Parę małżeńską grają Edyta Olszówka i Piotr Machalica, grają słodko.

Odkąd robię MĘSKIE- ŻENSKIE, trafiają do mnie same żarty na temat stosunków damsko- męskich, prawie żaden jest nie do wykorzystania z powodów cenzuralnych, ale tutaj mogę sobie czasem na opowiedzenie któregoś z nich pozwolić. Wczoraj usłyszałam taki:

Mąż pyta żonę w łóżku:
Dobrze było?!
– Dobrze. Odpowiada cicho żona.
– Miałaś orgazm!?
– Miałam.
– To co się mówi!?

No i dobrego dnia i dalsze zdjęcia, tym razem z odcinka Zazdrość, z planu.

Jutro zaczynam grać w teatrze, na początek dwie Małe Steinberg, środa, czwartek.

01
Marzec
2004
22:43

Antoniny i Radosława - wszystkiego dobrego

WYOBRA¬NIA NASZA SPĘCZNIA NAM TAK BADZO TERA¬NIEJSZOŚĆ PRZEZ TO, ŻE JĄ USTAWICZNIE ROZWAŻA, A TAK POMNIEJSZA WIECZNOŚĆ PRZEZ USTAWICZNE NIEZASTANAWIANIE SIĘ NAD NIĄ, IŻ CZYNIMY Z WIECZNOŚCI NICOŚĆ, A Z NICOŚCI WIECZNOŚĆ; WSZYSTKO TO TKWI W NAS TAK MOCNO, ŻE CAŁY NASZ ROZUM NIE MOŻE NAS OBRONIĆ. Blaise Pascal

Wczoraj odsłonięto tablicę wmurowaną w ogrodzenie naszego domu w Milanówku, tablicę poświęconą pamięci Stanisława Gruszczyńskiego, jednego z największych polskich śpiewaków operowych. Dom w którym mieszkamy zbudował pan Stanisław, kiedy był u szczytu sławy, śpiewał w La Scali, potem przez trzydzieści lat był mieszkańcem Milanówka, niestety w domu tym mieszkał dość krótko, stracił głos, zubożał, musiał się wyprowadzić a dom w związku z długami, zajął bank i sprzedał go komuś innemu. Stanisław Gruszczyński, w nędzy, poniżeniu i zapomnieniu, umarł nieopodal tego domu, podobno w jakiejś komórce z węglem. Tak opowiadają nieliczni, starsi mieszkańcy Milanówka którzy go jeszcze pamiętają. To smutna historia i straszny los. Tablica ma przywoływać wspomnienie przechodzących o wspaniałym, uwielbianym kiedyś, podziwianym, wielkim artyście Stanisławie Gruszczyńskim.

Dla mnie jest od kilku dni, za każdym razem kiedy koło niej przechodzę, przypomnieniem jak krucha jest sława i miłość publiczności, nawet do tych największych, najwspanialszych, jak szybko można ją stracić.

Zamieszczam jeszcze notkę encyklopedyczną o panu Stanisławie z prośbą o wspomnienie go, siedząc tu przy komputerze, w jego sypialni, w domu który zbudował i który podobno był jego miłością.

Gruszczyński Stanisław (1891-1959), polski śpiewak, tenor bohaterski. Zadebiutował w 1916 jako Radames w Aidzie G. Verdiego w Operze Warszawskiej. Solista scen w Hamburgu, Lizbonie, Madrycie, Barcelonie oraz mediolańskiej La Scali. Znakomity odtwórca partii Wagnerowskich (R. Wagner) – Holender Tułacz, Lohengrin, Walkiria, Parsifal.

Dobrego dnia

29
Luty
2004
10:34

- wszystkiego dobrego

NIE UCZY SIE LUDZI, JAK BYĆ LUDZMI, A UCZY SIE ICH WSZYSTKIEGO INNEGO. NAJWAŻNIEJSZE JEST WŁAŚNIE, BY CZŁOWIEK UMIAŁ BYĆ CZŁOWIEKIEM. Blaise Pascal

Skończyłam zdjęcia do kolejnych trzech odcinków mojego MĘSKIEGO- ŻEŃSKIEG0, i jak zwykle po takim wysiłku, jedyny pożytek jaki ze mnie można mieć, to sekcja zwłok. Tylko do tego się nadaję. Wracam do dziennika choć miło mi było „na wolności”. Wracam do dziennika i do życia codziennego po moich dwumiesięcznych ekscesach i zawirowaniach, różnych, w tym urlopowo- narciarskich, a dziś także wracam do życia realnego po ostatnich dziesięciu dniach przebywania na planie filmowym. Jest to dziwny, zabawno- bolesny powrót, i to od samego rana, bo oto co mnie wita?

Polska w rozkładzie.

Wzajemna nienawiść i zawiść wszystkich do wszystkich i o wszystko. Kłamstwo i tandeta nieograniczenie panująca. I pozory, pozory, pozory.

A dodatkowo przywitała mnie:

Po pierwsze mama, która wstała rano i wygłosiła: – Jest beznadziejnie, mam dosyć, złotówka leci na łeb, kończy mi się paszport i nie mam zamiaru przed śmiercią występować o nowy, w związku z tym chcę pojechać do Egiptu i zobaczyć piramidy zanim umrę! Co ty na to? Odpowiedziałam oczywiście: -Jedź natychmiast! A teraz ona się właśnie pakuje bo wyjeżdża w środę. Szybka kobieta.

Po drugie, prawie natychmiast po monologu mamy, stolarz który pracuje w naszym domu, przechodząc koło mnie z młotkiem zapytał: – Pani Krysiu czy na zachodzie w ogóle nie kradną? Bo oglądałem wczoraj film, włoski, facet zsiadł z motoru, powiesił kask na bagażniku i spokojnie poszedł coś załatwić, jak załatwiał ja cały czas się denerwowałem że mu ten kask ukradną, a on wyszedł, włożył kask który był, tam gdzie on go zostawił, i odjechał, a ja nie mogę się od tego momentu uspokoić. Miałem motor całe dwa lata, i nigdy nie odważyłem się zostawić kasku. Potem ukradli mi motor. Teraz mam sam kask i tak sobie myślę… Nie dałam mu skończyć, uspokoiłam go: -Kradną, wszędzie kradną, to tylko tak na filmie. A stolarz poszedł do pracy w lepszym nastroju, ale potrzebna była moja interwencja jak widzicie.

Po trzecie, pies po dziesięciu dniach zdjęć w moim serialu, gdzie gra jedną z głównych ról, nie chce na mnie patrzeć. Nawet jak przechodzę koło niego odwraca się plecami.

Po czwarte – synowie wyjechali o świcie na spartakiadę narciarską, ale wcześniej, jak ich pakowałam i szykowałam, zauważyłam że podczas kiedy kręciłam i byłam myślami gdzie indziej, wyrosły im włosy w różnych miejscach, albo tego wcześniej nie zauważyłam. To „przebudzenie” dotknęło mnie wyjątkowo, choć nie mniej boleśnie przeżyłam ich śmiech kiedy powiedziałam do nich wychodzących: – Gdyby was ktoś namawiał na picie piwa, wina, wódki, branie narkotyków czy palenie papierosów, proszę kategorycznie odmówić!!!

Po piąte – przede mną tydzień, o którym nic nie wiem, coś tam gram, coś tam montuję… ale jedno jest pewne, muszę się „zdefiniować” na nowo. Świat w którym się przebudziłam po dwóch miesiącach jest inny od tego który zostawiałam, albo wyidealizowałam go podczas emigracji wewnętrznej.

Dobrego dnia. Dołączam zdjęcie z mojego planu filmowego. Tym razem zdjęcia do tych trzech odcinków robił mój mąż, a za każdym razem kiedy dochodziło do fotografowania mnie, wzdychał : – Zwłoki! Jak ja mam atrakcyjnie sfotografować i oświetlić zwłoki?! I szedł zrezygnowany do kamer i lamp, patrząc jednocześnie na mnie z niechęcią, choć nie miał wyjścia bo oprócz tego że byłam tam aktorką byłam też reżyserem.

11
Luty
2004
06:48

Łazarza i Marii - wszystkiego dobrego

Muszę wam coś opowiedzieć. Jak wspominałam jestem na nartach, we Włoszech. Jak co roku zimowych czasie ferii zimowych moich synów, jak co roku tutaj, w miejscowości bez atrakcji, sklepów, wielu ludzi, a przede wszystkim dlatego tutaj, że niewielu przyjeżdża tu Polaków a ja pozostaję nierozpoznana. W tym roku, w naszym małym hoteliku, z kilkoma pokojami, jest jednak para z Polski. Ona młoda, ładna, radosna i wszystkim zachwycona, on starszy, po przejściach, często zamyślony, trochę gburowaty. Ona chce się zaprzyjaźnić z całym światem, a w każdym razie ze mną, on unika wszystkich, a na pewno nas, naszego polskiego towarzystwa. Ona szuka mnie na lodowcu, podczas obiadów, na basenie, w saunie, on nie pojawia się nigdzie. Ona mówi, że jest z nim od miesiąca i on jest w porządku, rozwiódł się z żoną, ale niestety ma dzieci. Mieli jechać na te narty także z jego dziećmi, ale żona nie pozwoliła, i on wybrał ją, z tego jest dumna, uważa to za swoje zwycięstwo, a tak w ogóle to nie wie jak to będzie z nim dalej, ale na razie jest fajnie, nie myśli o niczym, niczym się nie martwi. Jadą na zakupy! Na wielkie zakupy do Bolzano! Wielkie! Będzie super! I może byłam tam na zakupach? Czy są tam naprawdę eleganckie sklepy? – Nie, nie znam, odpowiadam, ale teraz na zakupy warto, bo są wielkie przeceny. Przeceny jej nie interesują. Fajnie.

Pamiętacie, moje Drogie, książki z dzieciństwa „Mała księżniczka”? „Tajemniczy opiekun”? Oprócz wzruszającej historii i łez wylanych podczas czytania zapamiętałam dokładnie spis i opis garderoby i bohaterki i jej lalki, z którą tatuś, właściciel kopalni diamentów o ile dobrze pamiętam, umieścił córeczkę w szkole z pensjonatem, a zapamiętałyście opisy prezentów, garderoby, kupowanej biednej dziewczynce, sierotce, przez tajemniczego opiekuna z na przeciwka. Każda dziewczyna zapamiętała dokładnie, jestem pewna, szczególnie, że poświecono temu wiele wyszukanych słów. Zapamiętały i zrobiło to na każdej z nas wieeelkie, wieeelkie wrażenie. I pozostało na zawsze jako marzenie. Dlatego też, kiedy byłam mała, i mieszkałam jeszcze w Ursusie, małej robotniczej osadzie zbudowanej dookoła powstających zakładów mechanicznych, dziwiłam się, że nasza młoda sąsiadka, płacze i nie chce wyjechać do Francji do narzeczonego, który obiecał, że jak tylko przyjedzie, on pójdzie z nią do sklepu i kupi jej wszystko, wszystko, ubierze od stóp do głów i więcej. Marzenie każdej kobiety, wydawało mi się spełnione, dlaczego ona tego nie chciała. Nie rozumiał tego nikt, jej rodzice także. Zdaje się, że trochę rozumiała to moja mama, która z nią dłużej rozmawiała. Nie ważne. Potem przez całe swoje dorosłe życie, wszystko, co było mi potrzebne i o czym marzyłam, w zasadzie kupowałam sobie sama, a w każdym razie nigdy właściwie mnie nikt nie utrzymywał, zawsze zarabiałam pieniądze i dysponowałam nimi, pomijając okolicznościowe prezenty czy niespodziane prezenty, które oczywiście dostawałam, rewanżując się równie często. Dzielna kobieta samowystarczalna.

Pewnego dnia, jakiejś wiosny, z moją młodą koleżanką z teatru, Agnieszką Krukówną, będąc z teatrem na występach, weszłyśmy w Nowym Jorku do jednego z najelegantszych i najdroższych sklepów dla kobiet, żeby sobie „obejrzeć i może kupić coś małego”, i spędziłyśmy tam wiele czasu, z prawdziwą rozkoszą delektując się widokiem nieprawdopodobnie luksusowych ubrań, dodatków, bielizny, o astronomicznych cenach. W pewnym momencie zmęczone oglądaniem, usiadłyśmy w wygodnych kanapach dla kilentów i z konieczności zaczęłyśmy obserwować kilka rozkapryszonych kobiet otoczonych sprzedawczyniami i górami pakunków, już kupionych ślicznie zapakowanych rzeczy, kapryszących między stosami dalej przymierzanych sukien i butów. Ani razu nie spojrzały ani na metki a ni na ceny, ani też nie zastanawiały się nad ilością, ciągle wyciągały ręce po coś nowego i wciąż coś nowego im przynoszono. Siedziałyśmy z Agnieszką, obserwowałyśmy ten teatr w milczeniu i nagle Agnieszka ze złością, żalem, oburzeniem, wykrzyknęła: – Krysiu! A co takiego te kobiety zrobiły?! Czym sobie zasłużyły w życiu, że ona tak mogą?! No one takiego zrobiły?! Czego dokonały?! To niesprawiedliwe!” Zabrałam ją szybko stamtąd, do pobliskiej kawiarni, po uspokojenie i pogodzenie się z losem pracującej i skromnej aktorki z Polski.

Piszę to wszystko, ponieważ moja nowa znajoma z Polski, spotkana tu na nartach, opowiedziała mi podczas wczorajszego śniadania scenę… do filmu. Zrobiła ta opowieść na mnie wrażenie tak piorunujące, że siadłam do komputera, nie mogę o niej zapomnieć. Otóż – obudziła się w nocy we wspólnym pokoju z panem „Cichym” jak go nazwałam, i ze zdumieniem obserwowała jak on, ogląda metki na jej wszystkich ubraniach, butach, bieliźnie. Kiedy spytała co robi, po co to robi, o co chodzi, odparł zwyczajnie: „Wiesz liczę tak mnie więcej ile będziesz mnie kosztować gdybym zdecydował się być z tobą dłużej”. Nieprawdopodobna scena. Mnie przeraziła i zaskoczyła, ona, śmiała się opowiadając mi ją, powiedziała, że na szczęście wszystko ma drogie i markowe, a dziś jadą na zakupy! Fajnie.

I jeszcze na koniec. Kiedyś, w butiku w hotelu Mariott, przymierzyłam piękny nieprawdopodobnie drogi płaszcz. Absurdalnie drogi. Kiedy go odwieszałam z westchnieniem na miejsce, właścicielka butiku, obwieszona złotem i brylantami, w odważnym jak na jej wiek mini, roześmiała się: – „No i co nie kupuje pani?” – Niestety – odparłam – jest stanowczo dla mnie za drogi. – „Ma pani za słabego sponsora- zripostowała bez namysłu. Pani koleżanki mają lepszych.” Wyszłam oburzona.

No i tyle. Tak sobie to zapisałam, bo sobie tak o tym jakoś myślałam. Ach, i jeszcze jedno, jest taka anegdota, dotyczy chyba słynnego Kurnakowicza, ale nie jestem pewna – bardzo skąpy, oszczędny i w związku z tym pewnie żyjący samotnie, zazdrościł jednak od czasu do czasu kolegom aktorom, wypranych, uprasowanych ubrań, zrobionych śniadań, uporządkowanego życia, urządzonych imienin i świąt, w związku z tym co jakiś czas pytał któregoś z kolegów… a ile dajmy na to kolega, taka żona może miesięcznie kosztować, co?

Dobrego dnia.

08
Luty
2004
12:31

Jana i Piotra - wszystkiego dobrego

Niespodziewanie dla samej siebie znów siadłam do pisania. Jednak mi tego czasem brakuje. Jestem we Włoszech na nartach. Jest, jak co roku. Bosko! W dodatku jeżdżenie sprawia mi coraz większą przyjemność, pewnie, dlatego że zaczęłam to robić z nonszalancją i „po swojemu”, czyli bez stylu, tak jak mi się chce i zależnie od „momentu” a raczej samopoczucia. To już reguła. Im jestem starsza, tym trudniej mi się dostosowywać, podporządkowywać i śledzić reguły, a dotyczy to wszystkiego, nawet jazdy na nartach. „Daj se luz” – powiedzenie moich dzieci stosuję coraz częściej, z dobrym skutkiem. Nareszcie. Ale ile musiałam się namordować ze sobą żeby zacząć. Po tylu latach, reżimu, wysiłków, dyscypliny, obowiązków, „konieczności”… każdego dnia coraz bardziej jestem w zgodzie ze sobą. Nareszcie, ale często także, niestety.

Jeden z moich znajomych opowiedział mi niedawno, że ponieważ w młodości, nie miał możliwości, a także ochoty, nauczyć się grać w tenisa, ani jeździć na nartach, potem, kiedy dorósł i latem bywał w Sopocie, a zimą w Zakopanym, bo „tak wypadało”- cały dzień nad morzem chodził w stroju tenisowym z rakietą, a zimą nosił narty i kijki po Krupówkach, żeby się dostosować, być „na poziomie”. Koszmar. Kiedy mi to opowiedział długo się śmiałam, no ale to anegdota, która ze mną nie ma, ani nie miała nic wspólnego, na szczęście.

Ciekawe, co tam się dzieje w Polsce, choć jak się zastanowię, aż tak bardzo mnie to nie interesuje. Niestety albo na szczęście.

Pozdrawiam i dołączam trochę zdjęć.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.