13
Maj
2004
00:00

Ksiażka kucharska

zobacz zdjęcie

Roberta i Serwacego - wszystkiego dobrego

ZŁO TRZEBA WYPLENIĆ NAJPIERW Z SERCA, BY ZNIKŁO Z UCZYNKÓW. Michel Montaigne.

 

Wyśmiewanie się przez media z Renaty Beger i Dariusza Michalczewskiego z powodu zdawania przez nich egzaminu maturalnego, jest co najmniej nie na miejscu. Oburza mnie to. I pisżę to bardzo serio. Podzwiam że oboje, będac ludzmi znanymi, publicznymi, zdecydowali sie na zdawanie wliczając w koszta automatyczne upubliczninie tej sprawy. Co prawda brak matury nie przeszkadzał dotad panu Michalczeskiemu walczyć, a bardzo preszkadzał, wręcz dyskwalifikował panią Beger podczas realizowania zadań i misji  jakie przed nią stawiał szef Samoobrony, nie mniej chęć napisania i zrobienia matury może budzić tylko szacunek. Ciekawe czy ci co tak się wyśmiewają i ironizują zdali by ją dziś bez wysiłku, bo ja na pewno nie. A jeśli pani Beger miałaby zająć jakieś satnowisko ministerialne w nowym rządzie tworzonym przez Samoobronę, to módlmy sie wszyscy  aby te maturę zdała i rządzac jednoczesnie poszła na studia wieczorowe. Wczoraj zdawała geografię i podobno bardzo jej dobrze poszło.

Wpadła mi wczoraj w ręce bardzo zabawna książka kucharska. ” Książka kucharska Alicji B. Toklas” – towarzyszki życia Gertrudy Stein. Bardzo lubię „Autobiografię Alicji B.Toklas ” którą czytałam bardzo dawno, jeszcze w liceum czy na studiach, a teraz ta zadziwijąca „Książka kucharska” z przepisami dań robionych przez nią dla Picassa, z przepisem na jajka a la Francis Picabia,  czy na serca karczochów faszerowane grzybami a la Strawiński i towarzyszące podawanym przepisom opisy okoliczności z którymi się te przepisy wiążą jest dla mnie prawdziwą niespodzianką i radością.

Oto przepis na CHŁODNIK POLSKI zapisany w tej książce:

2 uncje (50 g) chudej celęciny, pokrojonej na małe kawałki i ugotowanej w małej ilości wody – tyle żeby przykryła mięso.

2  uncje ( 50g) buraków, ugotowanych i przetartych przez sito. ( Wodę w której gotowały się buraki, należy zachować.)

1 łyżeczka szczypiorku bardzo drobno posiekanego

1 łyżeczka koperku

10 krewetek królewskich, ktore można zastąpić 16 dużymi krewetkami koktajlowymi

1 łyżeczka soli, 1/2 łyżeczki pieprzu

1 ogórek-obrany, oczyszczony z pestek i pokrojony w cienkie plasterki

2 filiżanki ( 500 ml ) kwaśniej, gęsej śmietany

6 jajek na twardo, pokrojonych w plastry

Roztarte buraki wymieszaj z wodą, w ktorej się gotowały, dodaj ogórki, potem cielecinę wraz z rosołem. Połącz ze śmietaną wlewaną porcjami. Dodaj koperek, szczypiorek, sól i pieprz oraz krewetki. Na końcu ostrożnie wrzuć jajka. Podawaj po ochłodzeniu.

Trafiłam na te przepisy, także przepis na gazpacho, słynną zupę hiszpańską podawną na zimno, ponieważ na powrót męża z Karakowa, chcemy przygotowac jego ulubione menu  tzn. między innymi chłodnik albo gazpacho,  i tak trafiłam także na tę zabawną książkę. A jesli chodzi o jedzenie i Kraków, to podobno obowiązkowo restauracja „Kuchnia  wino” na Kazimeirzu na ulicy Józefa.

Dobrego dnia.

O Matko! Zapomniałam najważniejszego. MĘSKIE-ŻEŃSKIE zakwalifikowało się wczoraj do finału Festiwalu Twórczości Dla Telewizji w Monte Carlo! A ja tu o chłodniku!!!

12
Maj
2004
00:00

Dominika i Pankracego - wszystkiego dobrego

NIE MOGĄC KIEROWAĆ WYPADKAMI, KIERUJE SAMYM SOBĄ. Michel Montaigne.

Moje dzieci poszły z kolegami na występ  pana Marcina Dańca, zobaczyły po raz pierwszy prawdziwgo artystę i nabrały do mnie i Marysi, czyli artystek jakie mają w rodzinie – pogady. No, pogardy to może za duże słowo ale  jednak…. zobaczyły co naparawdę dobre. No i tyle. Tyle lat parcy, starań, ambicji, a tu fiu i koniec! W oczach własnych dzieci! Wczoraj mówię :

 – No to pa, idę do teatru.

– Pa.

– A może byście obejrzeli coś ? To są moje ostatnie spektakle, ostatni raz to gram.

– A co ty tam grasz! To nudne.

– A moze checie pójśc na ” Opowiadania ” z Marysią gramy…..

– O nie, nie dosyć że do teatru to jeszcze wy obie na scenie…..Koszmar. Nie mamo.

No i tyle. Uroczo.

Pokazałam wam kiedyś bociana wariata co uwił sobei gnaizdo nad szosą szybkiego ruchu i czekał na potomstwo wsród huku i spalin, ale  zobaczcie jakie zdjęcie znalazłam w moich papierach wczoraj. Zdumiałam się . Wyobrażacie sobie co tam musi sie dziać w tym cudnym malowniczym domku w środku jak przejeżdża tą szosą TIR?

Dobrego dnia.

11
Maj
2004
00:00

Franciszka i Jakuba - wszystkiego dobrego

SPOŚRÓD RÓŻNYCH FILOZOFICZNYCH MNIEMAŃ NAJCZĘTNIEJ CHWYTAM SIĘ TYCH, KTÓRE SĄ NAJBARDZIEJ TRWAŁE, TO ZNACZY NAJBARDZIEJ LUDZKIE I NASZE.Michel Montaigne. 

 

Czy zauważyliście jak bardzo kobiety lubią opowiadać o swoich porodach? Wystarczy poruszyć temat a na wyścigi, z lubością opisują krew w żyłach mrożące wypadki, szczegóły, nawet te najintymnijsze, nawet w dużym towarzystwie, nawet w obecności mężczyzn tak jakby owoc porodu i sam fakt usprawiedliwiał absolutnie wszystko. Ja sama uwielbiam opowiadać o swoich przeżyciach z sali porodowej i połogowej, uważając że jest to świetny temat i że każdego to musi interesować i z przyjemnością słucha! Ciekawe na jakiej podstawie tak nam się kobietom wydaje, choć niewątpliwie te momenty są, były i będą najważniejszymi chwilami w życiu i żadna inna chwila nie niesie ze sobą tyle emocji, nadziei, miłości, stresu, przerażenia i napięcia. I pewnie dlatego od najmłodszej do najstarszej pani w towarzystwie wszystkie prześcigają się w opisach bólu, cierpień i mąk nieziemskich, a wszystko to z uroczym błogim uśmiechem na ustach i radością, i oczywiście w obecności tej która właśnie jest w ciąży i ją właśnie za chwilę to czeka…. Opowieści o moich porodach i ciążach są moimi popisowymi kawałkami, a umiem to wszystko jeszcze opowiedzieć tak że towarzystwo wyje ze śmiechu i klepie się po udach z radości, mimo z przeżyłam prawdziwych kilka koszmarów, jako że rodziłam z komplikacjami, w socjalizmie, a do tego mam niekonwencjonalne reakcje i duży temperament nawet w takich momentach…..Anyway…jak mówił jeden mój narzeczony, z którym nigdy nie miałam dziecka, ani go nie planowałam nawet mieć. Ojcowie dzieci przysłuchują się początkowo tym opowieściom z uśmiechem, udają zainteresowanie i przerażenie, towarzyszą niby to emocjonalnie, a potem wychodzą na chwilę, albo gdzieś telefonują, próbują bezskutecznie zmieniać temat, a po jakimś czasie znikają w kuchni z innymi mężczyznami i tam rozmawiają o polityce lub samochodach. Ale trudno im się dziwić, słyszeli opowieści swojej żony tysiąckrotnie w różnych interpretacjach mniej i bardziej histerycznych, a nawet w różnych wersjach językowych, a przeżycia innych pań interesują ich tylko w pewnym sensie….Nowością są panowie w towarzystwie, którzy uczestniczyli w porodach swoich żon, ale – Ja – maja przeważnie za podmiot liryczny i fundament opowieści, opowiadja o sobie i swoim bohaterstwie że to wytrzymali oglądać…anyway…W naszym domu mężczyzn w ostatnią niedzielę nie było , moich synów nie liczymy bo uciekają do komputera jak tylko nadarzy się okazja, to znaczy kiedy ja tego nie zauważę i zajmę się czymś innym niż oni, tak wiec były same kobiety a w tym jedna w ciąży….no i się zaczęło…zaczęło i skończyć się nie mogło aż do późnego wieczora. Moja mama, gosposia ja, moja siostra, moja córka i jej z kolei 6 letnia córka, zatopione we wspomnieniach i opowieściach spędziłyśmy dzień na opowieściach ciążowych, porodowych i okołoporodowych. Zaczęłyśmy przy śniadaniu, kontynuowałyśmy na targu robiąc zakupy, przy obiedzie, podczas koszenia trawy w ogrodzie, reperując jeden akumulator co pdkreślam jest zajęciem czysto męskim, aż do kolacji, cały czas krzycząc….. a pamiętasz, a pamiętasz, a pmiętasz……..Tę w ciąży na koniec rozbolał brzuch i poszła wcześniej spać, a reszta wieloródek kontynuowała do „upadu”…..Zdumiała mnie pośród innych opowieści, relacja mojej córki, która twierdzi że kiedy ona rodziła Lenę, a ja byłam nieopodal na planie kręcąc „ Fizjologie małżeństwa” Balzaka dla telewizji, wparowałam w pewnym niespodziewanym momencie do sali porodowej w sukni balzakowskiej z halką na drutach, stanęłam w progu i kiedy ona konała w mękach zapytałam inteligentnie: – Boli cię ?! A kiedy potaknęła głową nie mogąc wymówić z bólu słowa, dodałam rozkosznie: – Musi boleć, żebyś ty wiedziała jak mnie bolało jak ciebie rodziłam!!! Poród trwał 24 godziny, jeszcze dużo przed tobą! Jak urodzisz to zadzwoń. Ale to pewnie nie będzie prędko. No nic, jak skończymy zdjęcia to wpadnę. Odwróciłam się wyszłam zostawiając oniemiałe pielęgniarki i lekarza w stupotrze. No nie wiem, ja nie pamiętam co mówiłam, pamiętam tylko jak leżała, pamiętam że jechałam tam przerażona tym że to już, pamietm jak się martwiłam, że bardzo miło się ze wszystkimi przywitałam i pożegnałam i porosiłam o zawiadomienie gdyby były jakieś komplikacje i pamietm też że jak wbiegłam do szpitala w tym zdumiewającym stroju i fryzurze i zapytałam portiera którędy do porodówki ten spojrzał na mnie przelotnie i bez zmrużenia oka, jakby co chwila przychodził do tego szpitala tak ktoś wyglądający, pokazał mi kierunek w którym mam się udać, nie odrywając już ponownie oczu od telewizora…Anyway….Pamiętam też że dokładnie dwie godziny później, kiedy jeszcze nie rozpędziłam się z graniem, na tym palnie, zdzwonił telefon i Marysia szczęśliwym głosem wyznała – Mamo, córka, wszystko w porządku, 3 i pól kilo, 52 centymetry, dziesięć punktów, i się rozłączyła a ja myślałam że zemdlała tak jak ja 23 lata wcześniej. Ale nie zemdlała tylko dzwoniła do męża. A ja wszystkim na palnie oświadczyłam że zostałam właśnie babcią osoby płci żeńskiej, 3 i pólkilo 52 centymetry wzrostu, dziesieć punktów, że poród trwał trzy godziny, a ja mamę dziecka rodziłam 24 godziny a potem urodziłam dokładnie za pięć siódma, 4 i pół kilo, 53 centymetry wzrostu, dostałam na moją błagalną prośbę telefon do ręki bo wtedy nie było komórkowych a i ze zwykłym był problem …i przez ten telefon zawiadomiłam męża z dumą- „córka” i oni tam w teatrze zaczęli spektakl a ja zemdlałam.

– Tak, tak – powiedziała w niedzielę Marysia, ty nawet dzieci rodzisz tak żeby spektakl spokojnie mógł się zacząć!

No i moi Drodzy, zobaczcie jak inaczej od nas, widzą nasze zachowania i stepowania inni? Ja wciąż nie mogę się temu nadziwić.

Pozdrawiam wszystkie kobiety w ciąży, wszystkie te które teraz próbują zajść w ciążę, wszystkie te które przed chwilą urodziły, wszystkie które są matkami od dawna, pierworódki i wieloródki i w ogóle wszystkie. I pamiętajcie , tak jest świat urządzony i nie ma się co buntować. Jak mówię w „ Małej Steinberg” – mama później dostała doktorat – bo musiała mnie urodzić – bo mężczyźni nie mogą!

Dobrego dnia i załączam zdjęcie – ktoś przypadkowo na planie Balzaka, wtedy zrobił mi zdjęcie dokładnie w momencie kiedy odebrałam ten najważniejszy telefon od Marysi ze szpitala. ( Nie mogoę znależć- jak znajde to włożę)

Dobrego dnia. Zakwitła glicynia!!! Bez , niezapominajki, konwalije itd….

PS. Jedna moja znajoma na pytanie czy chce żeby jej mąż z nią rodził, odparła : – Nigdy w życiu! Wolę mieć dalej kochanka niż tatusia. On nie może tego zobaczyć! Spotkamy się później jak już i ja i dziecko ochłoniemy i się doprowadzimy do porządku!

10
Maj
2004
00:00

Willy Ronis - Most Karola, Praga 1967

zobacz zdjęcie

Izydora i Antoniny - wszystkiego dobrego

NALEŻY PROWADZIC SAMEGO SIEBIE WEDŁUG WŁASNEJ NATURY. Michel Montaigne.

Dziś znów nie mogę dłużej, muszę biec. A od rana inne obowiazki. Jędrek dostał obsesji sprawdzania dat ważności na wszystkim. Denerwujemy sie na niego przy stole bo podchodzi podejrzliwie do wszystkiego nawet przed chwilą zakpionego. Twierdzi ze babcia jest ślepa i chodzi po zakupy bez okularów, a  gosposi żal wyrzucić i w zwiazku z tym jego zdrowie i życie jest narażone. Dzis rano na uwagi ze przegina , kiedy przypatrywał sie podejrzliwie serkowi białemu, odparł: – A pamietasz babciu jak znależliśmy w lodówce jogurt z 1995?!!!!

Jogurt z 1995! Zawyliśmy ze śmiechu. To nie był jogurt a kisiel, i nie w lodówce a w szufladce!- odparowała babcia. – Taki dom. Taka rodzina – skomentował. – Taka matka! (to specjalnie dla mnie). Skubi – nazywamy go Skubi, zdrobnienie od nazwiska pana Skubiszewskiego byłego ministra spraw zagranicznych który podobno podczas swojej kadencji wsławił sie tym że był nieprawdopodobnie skrupulatny i był wielkim pedantem. Ktoś kiedyś opowiedział nam o tym i zostało w rodzinnie jako przykład akuratnosci doskonałej, do ktorej wszyscy tu w domu tęsknimy. Pozatym pana Skubiszewskiego nie znamy i bardzo go przepraszamy ze został w naszym domu klasykiem.

Pada dziś tak że można się zabić. A Jędrek chciał iść do szkoły z parasolem! Jak emeryt! – zawołała bacia. Załóż kurtkę z kapturem! Widziałes żeby jakiś chłopiec w twoim wieku chodził z parasolem?

Dobrego dnia. Deszczowego… Pada jak diabli. Pies biega po zastrzykach ze sterydów jak sarenka. Czuje się świetnie, tylko utyje, bo to daje koszmarny apetyt.

Dobrego dnia.

08
Maj
2004
00:00

Sabina tyłem

zobacz zdjęcie

Stanisława i Dezyderii - wszystkiego dobrego

CZYŻ TO NIE JEST BŁĄD UWAŻAĆ NIEKTÓRE CZYNNOŚCI ZA MNIEJ GODNE DLATEGO , ŻE SĄ POTRZEBNE? Michel Montaigne.

Dziś nie mogę, muszę jeachać na prześwietlenia z moim psem, a potem już pracuję. Pies wczoraj w ogóle nie chodził. Bezwład w tylnich nogach….. Boże jak on na mnie patrzy!!!!!

Dobrego weekendu. Dodaję Sabinę bo mam ją od dawna narysowaną w komputerze, myszką narysowaną! Dla zabawy.

07
Maj
2004
00:00

Klaus na wycieczce konnej tyłem. Nie mam jego dobrego zdecia przodem, a te co mam nie mogą być opublikowane bo nie wygląda na nich najlepiej i miałby do mnie pretensję. Mimo że Klaus nie żyje, umarł pięć lat temu, nie chcę zrobić mu przykrości

zobacz więcej zdjęć (5)

Ludmiły i Gizeli - wszystkiego dobrego

CZASEM PRAWA ROZUMU MUSZA USTĄPIĆ KONIECZNOŚCI.Michel Montaigne.

 

Oj tak, panie Monatigne!

 

Wczoraj dostałam taki list w korespondencji tutaj na stronie.

Pani Krystyno, pewnie słyszała Pani o awanturze wokół konferencji gejów i lesbijek w Krakowie… Pewnie wie Pani, ze bardzo wielu z Pani fanów jest gejami…Wspaniale propaguje Pani wiedzę o autyzmie i dzieciach autystycznych. Czy byłaby Pani skłonna napisać coś o gejach – np. jakiś wpis na tę stronę, jakiś felieton…? Pewnie widzi Pani, jak zalewa nas czarna nietolerancja…Głosy Wisławy Szymborskiej i Czesława Miłosza już są. Dołączy Pani? Będę czekał. Mariusz

 

Zamieszczam więc felieton napisany kiedyś, naprawdę dawno do którejś z gazet. Trochę się zestarzał ale nie za bardzo , mimo że napisany był z osiem lat temu.

KLAUS

Mam wrażenie, że wszystkie gazety zwariowały na punkcie ankiet, quizów, krótkich wypowiedzi na różne tematy. Przynajmniej raz dziennie mam telefon, który brzmi mniej więcej tak:

– Dzień dobry, tu Albertyna Prustowska, jakim samochodem pani jeździ?…

Ja na to przerażona:

– A dlaczego pani pyta, nie zapłaciłam może OC, czy cos się stało?…

– Nie proszę pani, to ankieta do gazety „ Iskra” …itepe.

W tym tygodniu jak kretynka wezwana nagle do tablicy, nie umiejąc odmówić, na zawołanie zastanawiałam się nad następującymi sprawami”

1) Co dał mi dom rodzinny?

2) Jakie kobiety mężczyźni lubią najbardziej?

3) Jaki samochód według mnie jest najlepszy? ( swoją drogą wybrali sobie w mojej osobie niezłego „ eksperta” odpowiedziałam że nowy.)

4) Jak bym chciała spędzić wymarzony dzień?

5) Jaki jest mój przepis na mazurek świąteczny?

6) Co sądzę o naturalnej regulacji poczęć?

Ponieważ do wszystkiego podchodzę serio, zaczynam się zastanawiać , na przykład, ilu procentowo mężczyzn w Polsce przychodzi wieczorem do domu pijanych. Czy w kraju alkoholików naturalne metody zapobiegania ciąży są w ogóle możliwe do zastosowania? Kto potrafi wytłumaczyć mężczyźnie czy kobiecie w takim stanie cokolwiek? Potem usiłuję z grubsza obliczyć ile kobiet jest pijanych w tym momencie. Przypuszczam że w niemałej ilości domów kobieta , zanim dojdzie do szafki z termometrem, żeby sobie zmierzyć temperaturę czy zajrzeć do kalendarzyka małżeńskiego, dostaje po „ ryju” i zostaje zgwałcona. Staram się to nieśmiało sformułować w wywiadzie dla kolejnej gazety, a jednocześnie narasta we mnie poczucie buntu, dlaczego mam się wypowiadać na wszystkie te tematy.

Dziś rano telefon i pytanie:

– Czego się pani spodziewa po wizycie papieża?….

W pierwszym odruchu powiedziałam:

– Ja ? Niczego.

A potem ledwo wybłagałam żeby tego nie wydrukowali. Uprosiłam, odłożyłam słuchawkę, mam pisać dla Państwa, a to pytanie nie daje mi spokoju…Czego ja się mianowicie ewentualnie spodziewam po wizycie papieża?

Chciałabym państwu opowiedzieć o moim kochanym, cudownym charakteryzatorze, z którym „ spędziłam” rok w pewnym filmie. O młodym Niemcu, Klausie, nazywanym przeze mnie SzuSzu. Homoseksualiście, szczęśliwym w dziesięć lat trwającym związku z innym młodym, inteligentnym, czarującym człoweikem, historykiem sztuki. O SzuSzu, wesołym, niezwykle oczytanym, wrażliwym mężczyźnie, jednym z najbardziej wrtościowych ludzi, jakich udało mi się spotkać w życiu. Katoliku, głęboko wierzącym, z którym łączyło mnie właściwie wszystko, dzieliła zaś jedna rzecz- jego nienawiść do naszego papieża.

Kiedy spotkałam Klausa, przeżywał głęboko niedawną śmierć kolegi chorego na AIDS, którego razem ze swoim przyjacielem pielęgnowali dwa lata u siebie w domu, a którego jak opowiadał Klaus, znaleźli w ciężkim stanie na schodach jednego z kolońskich kościołów. Jako ze Kalus mieszkał na stałe w Kolonii. Nie mogę zapomnieć jak do mnie, osłupiałej, przybyłej z kraju, gdzie w niedzielę kościoły są pełne, a 95 procent ludzi deklaruje że są katolikami, krzyczał, że nie potrzebuje, że sam sobie poradzi, że i tak się z Bogiem porozumie i wszystko mu wytłumaczy, nie wchodząc do tego sekretariatu, jakim się mieni Kościół.

I nie zapomnę , jak wreszcie zrozumiałam, że – co prawda- przyjeżdżam z kraju gdzie ludzie chodzą do kościoła, nazywają się katolikami, z kraju, którego widoku nie zapomnę , kiedy pewnego roku w święto Bożego Ciała chciałam go przejechać wszerz, a ponieważ kościoły stoją głównie przy drogach, była to najwolniejsza i najpiękniejsza podróż w moim życiu, bo jechałam prawie cały czas pomiędzy klęczącymi ludźmi i po płatkach kwiatów jakimi obsypane były szosy po procesjach, w szumie łopoczących biało- niebieskich chorągwi, w kraju w którym zupełnie nie przeszkadza tym samym ludziom po mszy leżeć pijanym w rowach, traktować dekalog z pogardliwym uśmiechem, jakby jedno z drugim nie miało nic wspólnego, a w każdym razie traktować wiarę i „ bycie katolikiem” czyli chrzescijanianem, dużo mniej poważnie niż mój Klas. A mimo to Kościół go nie chce, odrzuca, bo zbłądził, bo jest gejem, i nie ma dla niego w Kościele Katolickim miejsca. Dlatego Klaus nienawidzi i da sobie rade sam – jak krzyczał za pierwszym razem , a powtarzał potem wielokrotnie.

Klaus przyszedł do tegoż filmu do którego zrobienia zostaliśmy oboje zaangażowani, pracować nad moją twarzą, jako trzeci z kolei charakteryzator, dwóch poprzednich reżyser zwolnił, bo jak twierdził, nie umieli mnie malować.

Nieskazitelnie ubrany, pachnący, o pięknych dłoniach ozdobionych dwudziestoma oryginalnymi pierścionkami, z ufarbowanymi, zakręconymi, opadającymi aż do pasa włosami. Na widok mojego zdumienia uśmiechnął się i wyznał rozbrajająco:

– Mężczyźni wolą blondynki.

Malował mnie, czesał cały dzień, robił próby charakteryzacji, efekt był naprawdę dobry, reżyser był zadowolony i go przyjęto. Następnego dnia znów malował i czesał cztery godziny przed pierwszym dniem zdjęciowym. Efekt był znakomity , ale on drżał z niepokoju. Ja wiedząc że mam do zagrania długą , ciężko napisaną scenę rozrachunkową z odchodzącym ode mnie filmowym mężem, odbywającą się w dodatku podczas balu urodzinowego naszej córki, nie zwracałam uwagi na to co robił Klaus, ani na jego zdenerwowanie, cały czas zastanawiałam się co zrobić z moją sceną – klopsem, jak dodać jej fantazji, lekości , nie wiem czego…

Pojechaliśmy na plan, Klaus, obgryzając cały czas ze zdenerwowania paznokcie, perfumując się co minuta i powtarzając co chwila, że zemdleje na widok reżysera, ja zajeta myśleniem o scenie.

Reżysera jeszcze nie było kiedy dojechaliśmy, a ja zobaczyłam przygotowane maski, konfetti i serpentyny u rekwizytora. Niewiele myśląc, złapałam wielki gumowy, różowy świński ryjek, czując że jest to wybawienie z moich artystycznych problemów na ten dzień i nie namyślając się wiele, włożyłam go sobie na pieczołowicie wykonany przez Klausa makijaż, udaremniając jakakolwiek ocenę jego starań. Reżyser na mój widok najpierw zbaraniał, a po próbie, na której zagrałam jak umaiłam najprawdziwiej i najlepiej, najbardziej wzruszająco za to z świńskim ryjkiem na twarzy, zawył z radości. Sentymentalna cena rozstania z mężem ze świńskim ryjkiem na twarzy, to jest coś!- krzyczał z radości. Klaus natomiast długo tego dnia miał oczy czerwone od płaczu, kiedy przychodził przypudrować mi te trzy centymetry czoła które było widać spod różowej gumy, unosił w dwóch palcach z obrzydzeniem cały ryjek i potem delikatnie acz z pogardą umieszczał go na miejscu. Tego dnia zaprzyjaźniliśmy się z Klausem na śmierć i życie. Mył, czesał, pocieszał, przynosił kawę, chusteczki nasączone miętą podczas pięćdziesięciostopniowych upałów , bo kręciliśmy część zdjęć w Arizonie i na pustyni. Uczył niemieckiego, nie spuszczał z oka na zdjęciach, bo należe do aktorek które nie mają w zwyczaju spojrzeć ani razu podczas całego dnia zdjęciowego do lustra i nienawidzą poprawiania makijażu a w zwazku z tym charakteryzatorów, uważając że przeszkadzają im podczas kręcenia w pracy.

Za to wysłuchiwałam godzinnych relacji z jego codziennych rozmów telefonicznych z „ mężem” , przychodziłam w nocy do niego do pokoju hotelowego, wzywana, żeby usunąć pająka z pościeli czy ściany, leczyłam z przeziębienia. Bez zmrużenia oka gryzłam ofiarowana, napoczętą właśnie przez niego czekoladkę, pozwalałam się malować wiecznie rozkrwawionymi od obgryzania skórek przy paznokciach palcami, jednocześnie umeirając ze strachu, że być może właśnie zarażam się AIDS (idiotka).

SzuSzu okazał się najlepszym , najofiarniejszym, najbardziej prawym, posiadającym najwięcej godności osobistej i charakteru człoweikem w całej ekipie, a przeżywaliśmy naprawdę różne sytuacje, przy tak długim filmie i do tego prawie w całości kręconym w Ameryce, przez rok . Cały czas reżyser kazał wozić ze dwadzieścia gumowych świńskich ryjków dla mnie, bo twierdził ze jeszcze w jakiejś scenie będę w nich grała, co było udręką dla Kalusa, który w to wierzył, a średniej klasy żartem wymyślonym przez reżysera.

Ale mieliśmy z Klausem i swój mały triumf.

Cała obsada filmu ( około czterdziestu osób) aktorzy niemieccy w wieku od osiemnastu do siedemdziesięciu lat, miała wspaniałe, porcelanowe żeby za miliony. Myślę że tylko ja miałam prawdziwe, żółtawe, nie równe, zwykłe.. Klaus kazał je zanim zaczęliśmy zdjęcia dentyście „wypiaskować” jak to nazwał, zabronił mi palić, pić kawę , herbatę, i kolorowe soki, żeby nie żółkły bardziej, ale stanowczo sprzeciwił się wysłaniu mnie do dentysty i „zrobieniu mi śnieżnego porcelanowego przodu” , choć taki miał początkowo pomysł producent.

Po dwóch tygodniach zdjęć, jeszcze odbywających się w Niemczech, przed wyjazdem ekipy do Ameryki, mój główny partner pojechał na sobotę i niedzielę do swojego dentysty do Monachium aby…zmienić zęby na gorsze, prawdziwsze. Kosztowały go te cudne 17 tysięcy marek jak mi się potem skarżył, a oni mu zmienili już na swój koszt, na gorsze. Następnego wolnego dnia pojechały do swoich dentystów dwie aktorki, grające dużo ze mną w scenach dialogowych, i też wróciły z brzydszymi zębami ale za to wyglądającymi jak prawdziwe. Po jakimś czasie okazało się że reżyser i producent, oglądając codziennie godzinami nakręcone materiały z każdego kolejnego dnia zdjęciowego, nie mogli się skupić , niczego ocenić, bo dostali obsesji zębowej, patrzyli wyłącznie na zęby i tylko moje , prawdziwe, nie wyprowadzały ich z równowagi.

Była to oczywiście jedna z fanaberii reżysera, bardzo zresztą kapryśnego – nie mniej tak to moje socjalistyczne, źle leczone w szkole, w dzieciństwie zęby, naraziły moich niemieckich kolegów na poważne wydatki i stres..

A Klaus? Nie wiem czy spotkałam w zyciu wielu ludzi tak bardzo zasługujących na przyjęcie do Kościoła . Był to dla niego prawdziwie wielki problem.. Mówił o tym wciąż, a winą z to odrzucenie obciążał bezpośrednio naszego papieża.

Ps.1) O pewne przedpołudniowej godzinie w Milanówku nie można dostać się do fryzjera, usiąść w kawiarni- młodzież okupuje miasto. Zapytałam o przyczynę, kelnerka w kawiarni odpowiedziała ze stoickim spokojem : – To godziny religii i rekolekcji dla szkół. Czyżby groźba Klausa o rychłym odwróceniu się młodzieży od Kościoła zaczęła się sprawdzać?

PS 2. Niedawno zwierzyłam się ze swoich „trosk” o młodzież i Kościół pewnemu młodemu księdzu. On uśmiechnął się wyrozumiale , pochylił do mojego ucha i szepnął:

– To szeroko zakrojona akcja zmowy masońsko- żydowskiej….

I zupełnie go nie speszyły moje wybałuszone ze zdumeinai oczy.

No tyle. Nie wiem Mariusz czy jesteś ze mnei zadowolony. Dodaję zdjęcie Klausa i dobrego dnia. Ach i zdjęcia Warszawy wczoraj nocą, bo mi się podobają.

06
Maj
2004
00:00

Jana i Judyty - wszystkiego dobrego

WRÓĆMY DO WŁADZY ZWYCZAJU. Michel Montaigne.

 

Od jakiegoś czasu niepostrzeżenie wstąpiła we mnie znowu radość życia. Po pierwsze dla tego że pewnego popołudnia zdzwonił mój telefon i od dwudziestu lat niewidziany kumpel z Liceum Plastycznego odezwał się w te słowa: – Kryśka, podobno rzucasz teatr, nie pojechałabyś z nami na palener malarski? Nie malowałś ze sto lat. A mnie zatkało. Zadzwoniłam do męża który jest na wyjeździe bo kradnie z Julkiem Machulskim „Damę z łasiczką” z muzeum w Krakowei obserwując to kamerą, i zawiadomiłam go że po ostanim przedtawieniu w teatrze, po ostaniej „Callas” udaję się na palener malarski z moimi dawnymi znajomymi kolegami i koleżnakami, dziś malarzami, grafikami i architektami i wracam do malowania do tego w plenerze oraz do piwa z sokiem malinowym ktore mi zawsze towarzyszyło w tym malowaniu. Maż jęknał i ze swoistym znawstwem mojej osoby skomentował: -No to trzeba zamawiać biegiem Zachętę i Muzeum Narodowe, bukować terminy, bo czas goni, a dzieła powstaną niebawem. A ja się rozłączyłam w pogardzie dla jego złośliwości. W między czasie znajomi scenografowie zaproponowali żebym udała się na wycieczkę po Grecji z jednym z oddziałów Stowarzyszenai Historyków Sztuki, bo grałam Medeę, Elektrę, Fedrę i Shirley Valentine co znalazła szczęście i siebie na nowo w Grecji, a Grecji nie widziałam na oczy… no i w ten prosty sposób zmieniłam perspektywy i mam nadzieję na rozszerzenie horyzontów….

Teraz czytam w wydruku ze szczotek nową książkę pani Basi Kosmowskiej pt. „Niebieski autobus” i wprawiła mnie ona do tego stopnia w dobry nastrój że zjadłam na sniadanie 800 kalorii, poprawiłam moimi ulubionymi delicjami z nadzieniem o smaku toffi i wróciłam do łóżka żeby czytać dalej. Książka wyjdzie niebawem, niebawem więc i wy będziecie mogli się nią ucieszyć tak jak ja, a tymczasem jest tylko dla mnie. Bardzo lubię jak pisze pani Barbara, połykałam z przyjemnoscią wszystkie jej poprzednie książki, a z „Prowincji” napisałam scenariusz, dla siebie. Raczej szkic scenariusza, ale pracę nad nim zarzuciłam jakiś czas temu nie wierząc że ktoś mi da na realizację pieniądze i z powodu ogólnego zwątpienia w wszystko co dookoła, a przede wszystkim w ludzi. Teraz w przypływie tego niespodziewanego optymizmu i radości pewnie do pracy powrócę bo pomysł na film jest niezły, a i materiał na rolę dla mnie niebagatelny.

Słońce za oknem pomalowało wszystko na żywe kolory, pies zwymiotował pod stołem, gosposia umalowała włosy na czerwono, ja napiłam się wczoraj wina, dzieci wpadły w nałóg oglądania filmów i oglądają po cztery dziennie zarzucając naukę całkowicie, ale i komputer także,  co mnie cieszy. Mama mówi niech uczą się życia, jak nie z życia to z filmów i ma rację, a każdy musi przejść okres „filmowy”, martwi mnie tylko repertuar Milanowskich wypożyczalni, bo wielkich dzieł tu raczej nie ma… no trudno.

Chodzę, nadrabiam zaległe sprawy, domowe obowiązki i lektury, ale cały czas wyobrażam sobie moje przyszłe obrazy. Straciłam swiadomość w trakcie lat pobytu na scenie i przed kamerami, co mi się podoba i jak wyglądałoby to co ewentualnei bym namalowała. Pejzaże nigdy mnie specjalnie nie intersowały, malowanie z natury także, ale na początek może być taka wprawka. Niestety kiedy myslę o malowaniu widzę tylko podupadłe kobiety na czerwonych kanapach na tle tapet w wielkie kwiaty w stylu Matissa, de mode i już było…. ale tylko tak to widzę….

Rozmawiam wiecznie przez telefon z Magdą Umer, która montuje na sobotnią emisję w telewizji nasz koncert z Wrocławia. „Trzymaj sie swoich chmur”. Magda przeżywa tam katusze i płacze ponieważ wymóg telewizji jest taki że koncert emitowany nie może przekroczyc 50 minut, a jak tu zmontować z trzygodzinnego czyli 180 minutowego koncertu 50 minut, tak żeby być zadowolonym? Musi wyciąc wielu śpiewających i umiera z rozpaczy i rozterek. Ja jej mówię żeby wycieła mnie po pierwsze, ale ona mówi że ja wprowadzam inny kolor i dla dobra całości musi mnie zostawić, a szkoda. Płacze histeryzuje i gryzie tam palce, a poza tym krzyczy że po emisji wyjedzie z Polski na długo, bo artyści  słusznie ja pozabijają. Trudność polega także na tym że cały materiał jest naparwde dobry i żal wyrzucac cokolwiek!!! – drze się przez telefon… Biedna Magda, nie zazdroszczę jej. Zaproponowałam żebyśmy obie uciekły z historkami sztuki do Grecji, przyjęła pomocną dłoń z wdziecznością.

Nie mniej wychodzę powoli z okresu kiedy światło i słońce boli. Jesteśmy w przededniu wielkich zmian, bardzo to czuję.

Nie mam wam dzisiaj co sfotografować, no chyba że ślady chorego psa którymi zdobi dom, ale to sobie darujmy. Wystarczy że ja to sprzątam.

Jadę z psem do lekarza a dla Was dobrego dnia.

05
Maj
2004
00:00

Ireny i Waldemara - wszystkiego dobrego

W PIĘTKĘ GONI FILOZOFIA, KIEDY KŁADZIE DO GŁOWY NIESTWORZONE PORADY O WYRZECZENIU SIĘ DOCZESNOŚCI DLA JAKICHŚ IDEAŁÓW, A NIE WSPOMINA O PRAKTYCZNOŚCI….NIE TAK UCZYŁ SOKRATES.Michel Montaigne.

 

Wczoraj u fryzjera, gdzie siedziałam jakiś czas, przed wyjazdem do Poznania, pani z farbą na włosach tak rozmawiała przez telefon:

– Nie, nie nienawidzę cię, tylko jestem zmęczona.

-…..

– Nie czuję do ciebie wstrętu! Bardzo cię kocham. Zrozum. Jestem zmęczona, tłumaczę ci.

-…..

– Obiecuję że w sobotę będę myślała tylko o tym i o tobie, a teraz do soboty mam na głowie całą firmę, tysiące kłopotów. Zrozum. Nie to że nie chcę, ale nie mogę się skupić….

-…

– Kocham cię! Boże….ale muszę skończyć i wysłać to zamówienie! Nie rozumiesz tego?

-…

– Ale co mam powiedzieć?

-…

– Nie mogę tego powiedzieć głośno, bo są ludzie dookoła mnie a ja teraz nie mogę wyjść i porozmawiać na osobności.

-….

– Kocham cię , tak wystarczy?

-….

– Nie zbywam cię, tylko nie mogę . Zrozum.

– ….

– No dobrze, porozmawiamy jak wrócę, ale teraz wstań, bo jak leżysz tak długo to ci jedno przychodzi do głowy. Idź na siłownię, albo gdzieś …zajmij się czymś…to ci na razie przejdzie….

-….

– Kocham cię , wszystko jest w porządku, tylko mam potworną ilość problemów, pracuję całymi dniami, wiesz że ostatnio jest gorący okres. Są kłopoty w firmie z tymi papierami, zmieniają się przepisy, dużo rzeczy się zmienia i muszę się nauczyć tych nowych rzeczy, nie mam do tego głowy. Gonią mnie terminy. Wrócę koło jedenastej.

-…

-Tak w nocy! Dziś wysyłam transport! Nie rozumiesz?! Mam celników w firmie i trzeba zaplombować samochody i podpisać wszystkie papiery. To potrwa!

-…

– Musiałam iść do fryzjera bo muszę też wyglądać. Dziś mam pełno ludzi! Wstań z łóżka to zmienisz myśli….Kocham cię , nie brzydzę się tobą, jesteś fantastyczny, nie wyobrażam sobie bez ciebie życia , ale do soboty nie mam do tego głowy. Dobrego dnia.

Rozłączyła się , wykręciła inny numer w swoim telefonie.

– Tato. Błagam cię, możesz wpaść wieczorem kiedy będę podpisywać papiery? Jestem sama z tym wszystkim. Tak, koło ósmej. Dziękuję tatusiu. Nie, wszystko w porządku. A jak mama? No oczywiście że się denerwuje bo pracujesz całymi dniami. Musisz jej więcej poświęcać czasu. To do wieczora tatko. Nie, nie, wszystko jest w porządku. Żadnych problemów, nowe zmówienie przyszło.

Pani po rozłączeniu się , spojrzała na mnie z lekkim zażenowaniem , kiedy się uśmiechnęłam, oduśmiechnęła się z wdzięcznością że rozumiem i że się porozumiałyśmy. Pani była bardzo miła i ładna, miała około 30 lat. Lekko po trzydziestce. – Strasznie nudne to siedzenie u fryzjera- powiedziała do mnie. Strasznie- potwierdziłam. – No ale trzeba- dodała- zupełnie nie umiem nic przy sobie zrobić sama. No a pani to zawodowo, musi pani. – Muszę – odparłam, ale też mnie to nudzi. I obie wsadziłyśmy głowy w poranne gazety.

Dobrego dnia. Dołączam wam zdjęcia bociana wariata, który mieszka w huku i spalinach ale nie zwraca na to uwagi bo ma ważniejsze sprawy na głowie, gonią go terminy…jak mówi moja mama do mojej wnuczki, musi wysiadywać kapustę w ktorej potem ludzie muszą móc znależć dzieici.

Dobrego dnia.

04
Maj
2004
00:00

Moniki i Floriana - wszystkiego dobrego

PRZESTROGI PRAWDY PRZYJMUJE SIE JAKO RADY DLA POSPOLSTWA, A NIGDY DLA SIEBIE. Michel Montaigne.

 

Pozdrawiam. Wróciłam z Poznania gdzie miedzy innymi zajęciami w Teatrze Nowym, wskoczyłam na chwile na wystawę Alessandro Mendiniego w Centrum Sztuki Stary Browar.
Są tam zaprojektowane specjalnie na tę ekspozycję rzeźby wykonane z pralu. Instalacja nosi tytuł CITA TENERA. To poetycka instalacja o metafizycznym mieście- jak piszą w programie wystawy. A w holu w części handlowej wystawione są SOGNI (cztery pięciometrowe obiekty), wnętrza ze snów wyobrażone przez niego. (Wszystkie macie na zdjęciach) W galerii – projekty architektoniczne braci Mendini, zaprezentowane w postaci zdjęć i modeli. (Zdjęcia pośpieszne z tego co widziałam zamieszczam) do tego kilka zdjęć z samego Starego Browaru naparwdę ślicznie odremontowanego i rzeźbę Mitoraja zdobiącą na stałe galerię handlową.

Żegnam, zajmuję się sobą bo jestem skonana a dla Was dobrej nocy.

PS. dla leniwych – Alessandro Mendini – architekt urodzony w Mediolanie w 1931 roku. Był redaktorem pism „Casabella”, „Modo”, „Domus”. Realizuje przedmioty, meble, wnętrza, instalacje, projekty architektoniczne, maluje obrazy. Jego prace były tematem wielu publikacji i książek na całym świecie.
Jego prace znajdują się w zbiorach muzeów z całego świata oraz w prywatnych kolekcjach.
W 1989 roku wraz z bratem Francesco otworzył Atelier Mendini w Mediolanie. Zaprojektował dom dla Alberto Alessi w Omegni oraz fabrykę Alessi, część Stazzione Termini w Rzymie, Torre del Paradiso w Hiroszimie, Groninger Museum w Holandii, kasyno w Arosa w Szwajcarii, linie i stacje metra w Neapolu oraz wiele innych obiektów w Europie i na świecie.
Francesco Mendini – architekt urodzony w Mediolanie w 1939 roku. Pracę rozpoczął w studio Nizzoli Associati realizując projekty architektoniczne w Europie i Afryce. W latach 70. koncentruje się na inżynieryzacji konstrukcji w architekturze. Jest konsultantem wielu instytutów zajmujących się doświadczeniami nad nowymi materiałami budowlanymi. W Atelier Mendini odpowiada za projekty architektoniczne.
Atelier Mendini w Mediolanie tworzy grupa 25 architektów, designerów i grafików. Poza projektowaniem architektury i przedmiotów zajmuje się także eksperymentami z dziedziny designu. Atelier opracowuje projekty współpracując z artystami z kilkudziesięciu krajów z całego świata. m.in. polska projektantka – Dorota Koziara.

03
Maj
2004
00:00

Marii i Aleksandra - wszystkiego dobrego

GDYBY KAŻDY ROZWAŻAŁ MĄDRĄ MYŚL, BYŁABY ONA NBY ŚWIŚNIECIE BATA DLA JEGO LENISTWA I TĘPOTY UMYSŁU.Michel Montaigne.

 

Wrocław. 25- ty jubileuszowy Przegląd Piosenki Aktorskiej. Kiedy przyjechała tu pani pierwszy raz? Nie pamiętam! Jako to? Nie pamiętam. To było tak dawno. Ale to już było po festiwalu w Opolu i „Gumie do żucia” i Marku Grechucie i „Malinowym chruśniaku” i „Dancingu” z Jurkiem Satanowskim. A pierwsza tu zaśpiewana piosenka? Nie pamiętam! To potem była „Biała bluzka” na Festiwal i dla Festiwalu. Co pani pamięta? Nic . To że to było miejsce gdzie można było śpiewać jakby bez cenzury. To było miejsce gdzie każdy przywoził swoją zdobytą, albo wymyśloną, albo wybłagana piosenkę, piosenka pokazywała w jakim jest się stanie, jako artysta i jako człowiek, co się myśli, co czuje, jakie ma marzenia. To co na scenie? Nie pamiętam, prawie nie pamiętam , pamiętam to co w kuluarach, na korytarzach korytarzach, za kulisami, na korytarzach, w zielonym barku, w piwnicy Związków Twórczych na rynku, pamiętam z Jackiem Karczmarskim jak przyjechałam z jego i Przemka Gintrowskiego „Judytą”. Ten krzyk, ten krzyk, że obcinam głowę generałowi w tej piosence, pamiętam jak straciłam głos, od tej „ Judyty” potem nie mogłam grac w teatrze, dyrektor Hubner groził palcem- Jakieś festiwale! Jakieś śpiewania a tu… w Powszechnym co?! Pamiętam jak pierwszy raz się ubrałam na złoto! Na festiwalu gdzie zawsze na czarno, za ojczyznę , za sztukę , z żałoby, z szacunku….wszyscy. Na złoto?! Jak to? Coś się zmieniło?! Zdrajczyni! Pamiętam, ach pamiętam Wojtka Młynarskiego, Włodka Korcza, Janusza Bogackiego, wszystkich , Koniecznego i Agnieszkę , Agnieszkę, Agnieszkę…..Nocne rozmowy, w zielonym barku, Jacek Wójcicki stojący na barze, Agnieszka , Agnieszka , Agnieszka….Maryla, Magda- jedna , Magda- druga Agnieszka! Tyle planów, projektów, nowych piosenek, pomysłów, prześpiewanych , przetańczonych nocy, transakcentacje! Prof. Bardini! Transakcentacje! Dysklasyfikacja! Nie może być SIĘ! CIĘ! Na końcu wersu, na końcu frazy! Dyskwalifikacja!…… Rób co chcesz…mów co chcesz ..tylko nie pal! Sztukmistrz z Lublina . Agnieszka i tyle prezentów od niej – gumki do włosów w kropki, spinki, małe czerwone portmonetki, wizytownik, broszka ze szkiełkiem, koraliki, biała bluzka, Agnieszka ….”Marlena” i śmierć Agnieszki, wiadomość przyszła tu na festiwal, rano msza o szóstej….Nie ma Agnieszki.

W tym roku znów zielony barek. Agnieszko!. Dlaczego cię nie ma , dlaczego nam to zrobiłaś!? A pamiętasz jak Agnieszka , a La Scala, a Agnieszka , a pamiętasz jak zostawiłaś śpiące dziecko, a pan Mleczko, nie, Śmietanko….A jak Agnieszka …..

Seweryn Krajewski! Dlaczego nie przyjechał. Bo bał się że nie pozna swoich piosenek. Piosenka aktorska! Co to jest piosenka aktorska? Nikt tego nie wie proszę pani. A on bał się że nie pozna swoich….Na szczęście jest Maryla….Wszyscy śpiewają moje piosenki! Ja tego nie mogę słuchać ! Wszyscy śpiewaj w tym koncercie moje piosenki! Maryla, bo ty zaśpiewałaś wszystkie piosenki i teraz co mamy śpiewać ? Wszystko jest twoje! Pani Marylo, bardzo przepraszam za chwilę będę śpiewała pani piosenkę . Tak się boję ! Ale będę się tak starała! Pani Marylo…tak starała! A ja będę się starła to wytrzymać kochanie! Pani Marylu, pani Marylu…jakie Marylu? Pani jest dziennikarką. Maryla, jesteś i tak tylko Ty! Maryla! Ale ja tego nie mogę słuchać ! Serce mi pęka! Młody poeta ….Wspinam się po rusztowaniu z łez…Proszę państwa , wszyscy wszyscy barze., uwaga, pan się wspina po rusztowaniu z łez! Uwaga!….. Ogryzam kości z miłości ….Proszę państwa! Wszyscy, wszyscy w barze, pan ogryza kości z miłości……! Pani Magdo podoba się to pani ? Szalenie , szalenie. Proszę państwa! Kto ma coś do jedzenia? Trzecia w nocy! Nikt nie ma nic do jedzenia?! O Matko chyba zaczyna mi się zawał! Nie, wytrzymaj do jutra , jutro koncert a potem możesz mieć zawał! Nie ja nie mogę! Magda. Bęę śpiewać szybciej, ja się nudzę w refrenie! Kryśka ty się nudzisz w refrenie? Wojtek ona mówi ze się nudzi w refrenie…Tego nie można szybciej….Ja zwariuję. Proszę państwa! A pamiętasz jak Agnieszka ..A pamiętasz jak Agnieszka …A pamiętasz jak Agnieszka . Krystyna tam jest „wiruje chusta” i „ten tu pan” a nie „ten już pan”! Maryla przepraszam , ja śpiewam zawsze „ten już pan”…Dlaczego ? Nie wiem…..A pamiętasz jak Agnieszka …Kto pójdzie na stację benzynową i kupi coś do jedzenia? Pan? A kim pan jest? Raz , dwa , trzy, cztery, pięć , sześć, siedem ,jedenaście kabanosów w plastiku. Wie pan jakich? A kim pan jest? Ja mieszkam w Komorowe. W Komorowie? Ja też mieszkam w Komorowie! O przepraszam ja właściwie mieszkam w Pruszkowie , pomyliłem się . To ile jedenaście? Tak. Uwielbiam te kabanosy. Ja tym karmię psa. Czyś ty zwariował ? Pies by tego nie zjadł one są bardzo ostre….Poeto! Zaprowadzę cię na rozstaje dróg…..! Otwierasz duszę ? To boli? O przepraszam! A pamiętasz jak Agnieszka …A pamiętasz jak Agnieszka ! Anna Maria , Staszek, Grzesio, Ania …..Ja miałam wujka , moja mama była ze mną w ciąży i wujek powiedział musi być Anna Maria ! I jestem Anna Maria ! Proszę państwa córka na cześć piosenki! Magda co ty wygadujesz do tych ludzi ! Imię na cześć piosenki! Oni ci ludzie, ta publiczność ma dla nas taki margines tolerancji….A co mają robić ? ! Ne mają wyjścia! Andrzej Poniedzielski- to napisał Andrzej Poniedzielski. Andrzej! Tak, to ja. Każdy tę nadzieję ma , zagrać w filmie „Życie 2”……Trzymaj się swoich chmur, mieszkaj tam, a bywaj tu. Proszę państwa smutek to tylko radość inaczej! – Święty spokój……A ja sobie leżę pod gruszą, na dowolnie wybraaanym boku..i mam to w życiu najmilsze..śwęty spokój….Proszę państwa Jeremi Przybora ma już święty spokój od sześćdziesięciu dni…..Magda!

Anna Maria Anna Marianna Maria …Staszek, Grzesio, Ania……

Dobrej nocy….

Śniło mi się wczoraj, przez te dwie godziny kiedy spałam, że ktoś mi masuje stopy. Całe dwie godziny….

30
Kwiecień
2004
00:00

Mariana i Katarzyny - wszystkiego dobrego

PRAWA SUMIENIA , O KTÓRYCH POWIADAMY , ŻE POCHODZĄ Z NATURY, RODZĄ SIĘ ZE ZWYCZAJU. Michel Montaigne.

Nie mam czasu. Uciekam w kierunku Wrocławia, a dla Was miałknięcie mojego kota i jeszcze dwa dowody na to że  mnie wszyscy lekceważą w tym domu! No i kilka zdjęć z ogrodu wczoraj….Ktoś mnie pytał jak magnolie i konwalie….

Do poniedziałku. Dobrego weekendu! ( Nie cierpię tego że uzywam obcego slowa, ale nie ma polskiego dobrego na to zakończenie tygodnia) Pojutrze obudzimy się w Europie.

29
Kwiecień
2004
00:00

Piotra i Pawła - wszystkiego dobrego

JAK NIEPRZYJACIEL TYM ZAJADLEJ ŚCIGA NAS W UCIECZCE, TAK SAMO BÓL WZBIJA SIĘ W PYCHĘ GDY WIDZI, ŻE DRŻYMY PRZED NIM. ZNACZNIE STANIE SIĘ USTĘPLIWSZY TEMU, KTO STAWI MU CZOŁO: TRZEBA SIĘ ZEBRAĆ W SOBIE I DAĆ MU KRZEPKI ODPÓR.Michel Montaigne.

 

Jak żywiliście się w młodości? Ja okropnie. Śniadania nie jadłam , bo nie zdążałam, jechałam o siódmej pociągiem do szkoły do Warszawy, po drodze między dwoma autobusami zdążałam lub nie, pożreć suchą bułkę kupioną w sklepie koło przystanku, w szkole nie jadłam nic, bo nie było gdzie kupić, a śniadania do szkoły oczywiście sobie nie robiłam, bo i na to mi nie starczało czasu, a poza tym, śniadanie? Na przerwie? Było tyle ważniejszych rzeczy, tyle spraw do omówienia, tyle powodów do śmiechu, zabawy, kto by myślał o jedzeniu! Potem biegłam do szkoły muzycznej albo do Operetki Warszawskiej na zajęcia, po drodze zjadałam bitą śmietanę, lody, rurki z kremem, ciastko, w jakiejś kawiarni, albo tabliczkę czekolady żeby zabić głód, wypijałam lepką i słodką oranżadę z butelki, cukierkami zagryzałam miedzy lekcjmi tańca a lekcjami historii i teorii tańca, wieczorem, a raczej późno wieczorem po przyjeździe do domu, zjadałam wszystko co było do zjedzenia a potem jeszcze szukałam słodyczy po szafkach i schowkach gdzie je utykała przed nami mama. Permenentnie jadłam kisiel bo jestem kiślożercą, do dziś zresztą. Teraz kiedy zrobili kiśle błyskawiczne, wciąż wolę zjeść kisiel niż cokolwiek innego, uwielbiam, a poza tym kisiel robi mi dobrze na struny głosowe, przed spektaklem. Kiedy byłam na studiach była kawa, kawa, kawa i papierosy Kim’y. Rodzice dawali mi co rano parę złotych na jedzenie w ciągu dnia i starczało to na paczkę Kimów i blitet do kina, albo do teatru, albo do Zachęty, a kiedy chciałam kupić książkę lub płytę nie jadłam zwyczajnie cały dzień nic oprócz bułki i po dwóch trzech dniach mogłam sobie to kupić. Bułka popijana śmietaną z butelki to danie podstawowe moje i moich rówieśników w młodości. Herbatniki „Ptibery” (Petite Beure) i kefir to rozkoszny posiłek, kojarzy mi się ze śmiechem, biegiem, wiatrem, namiotem, deszczem i pocałunkami.

Piszę o tym bo denerwujemy się w domu jak i co jędzą nasze dzieci. Moi synowie, którzy chodzą do szkoły tu w Milanówku, obok domu, rano mogą zjeść porządne śniadanie z jajkami na miękko, sadzonymi, po wiedeńsku jak chcą i co chcą , ale nie jędzą bo połykają coś co jest na stole, wypijają kakao i biegną. W szkole jędzą obiady ze stołówki mimo że w domu się gotuje i to specjalnie dla nich, codziennie, ale oni wolą z kolegami, ze styropianu, kateringowe dania od których ich boli brzuch, a potem podjadają wszystko co na drodze – słodkie, rożnego rodzaju batoniki, wynalazki, czekoladki, mimo że na stole w domu stoją desery dla nich zrobione, upieczone świeże ciasto a i mogą porosić w każdej chwili babcię, na przykład o naleśniki czy jabłka w cieście. Wieczorem są już tak najedzeni tego wszystkiego okropnego, jak to nazywa moja mama, że o normalnej kolacji, ciepłej i specjalnie z myślą o nich przygotowanej nie ma mowy…Denerwuję się i nie denerwuję jednoczesnie, bo ja – myślę sobie- jadałam dużo gorzej i głupiej i wiecznie bolał mnie brzuch i maiłam takze kłopoty z powodu złego traktowania mojego żołądka.

Co dzień prawie wchodzę na stronę Pajacyka i klikam aby i moje pieniądze wspomogły dzieci niedożywione i głodne, uwielbiam tę akcję i od dawna jej towarzyszę, choć za każdym razem klikając przebiega mi przez myśl że cieszyłabym się naprawdę gdyby te dzieci mogły sobie jeść co im się zapragnie, najbardziej niezdrowego batona, czekoladę, lizaka, wszystko słodkie i uweilbiane przez nich…..i dla nich wymyślane. To co lubią i co im sprawia przyjemność, dzieciństwo to właśnie czas na „nierozsądek żywieniowy” .

Byłam kiedyś świadkiem jak złapano w dużym sklepie chłopca za kradzież słodyczy, starłam się pertraktować z obsługą sklepu, chciałam zapłacić i zamknąć całą sprawę, nie pozwolono na to początkowo, ale potem jakoś incydent załagodzono i mały odbiegł z obładowanymi kieszeniami…Czy dziecko, nawet nie głodne, ale zwyczajnie dziecko, może oprzeć się leżącej czekoladzie jeśli ma na nią ochotę a nie ma pieniędzy? Nikt z was w dzieciństwie nie zwędził cukierka, albo czekoladki? – pytałam kierownika sklepu.

W Milanówku koło dużych sklepów kręcą się gromady dzieci, pomagają kupującym w rozpakowywaniu koszyków, w pakowaniu zakupów do samochodu itd. Potem dostają drobne pieniądze od ludzi lub coś słodkiego, bardzo to lubię…lubię te dzieci , i śmieję się jak się kłócą potem dzieląc się pieniędzmi. Mam nadzieję że nie muszą ich potem, odnosić do domów aby oddać rodzicom. Zapytałam kiedyś jedną z takich dziewczynek czy jest głodna. Spojrzała na mnie przestraszona i pokręciła przecząco głowa. A no co zbierasz zapytałam, na słodycze, ubranie, wakacje? Nie na książki- odparła. Nie uwierzyłam jej, ale może nie miałam racji. Nie wiem. Obserwuję jak starsi, pewnie biedni ludzie denerwują się na te dzieci, krzyczą na nie, odganiają je. Wielu ludzi teraz uważa że dzieci są żle wychowane, i generalnie złe i podłe. Tak mi też wytłumaczyła swoej zdenerwowanie, i krzyk na te dzieici,  pewna starsza pani pod naszym sklepem. Miała pewnie jakieś przykre doświadczenia….ale widuję ją jak chodzi wieczorem do kościoła, i wiem że należy do takiego jakigos kościelnego kółka, które się co roku chyba właśnie w maju, modli za nienarodzone, „zabijane przez matki dzieci”- jak nazywają to te starsze panie. Każda wybiera sobei jakieś teoretycznie poczęte dziecko i modli się za nie, żeby go nie zabito! Oburzyło mnie to. Kiedyś poprosiły mnie o towarzyszenie w takiej modlitwie i przeczytaniu modlitwy na głos w kościele. Nie ważne….

No wiec jak jedliście w dzieciństwie? Podobno sposób żywienia w młodości determinuje potem nasz wygląd , i nawykli żywieniowe w życiu dorosłym…. W moim dzieciństwie chałwa, ptasie mleczko, orzechy, czekolada , pomarańcze, banany, wszystko było rarytasem, prawie niedostępnym, Bajeczne i Pierroty z Mieszanki Wedlowskiej śniły mis się po nocach a śliwki w czekoladzie, winogrona i mandarynki przychodziły mi na myśl w momentach największego szczęścia jako szczyt rozkoszy….Wszystko się zmieniło. Tylko teraz tego wszystkiego właściwie nie dotykam, z rozsądku, ale wciąż myślę o tych delikatesach z przyjemnością….i pozwalam moim dzieciom na nierozsądne jedzenie. Macham ręką. A kiedy moja mama i mąż protestują przeciwko moim zakupom pełnym słodyczy, mówię: A kiedy mają dzieci to jeść ? Na starość? Dzieci lubią słodycze! A rozsadek wsadźcie sobie do kieszeni.

Moja nieżyjąca już dziś teściowa, bardzo starsza pani kiedy ją poznałam, uwielbiała czekoladę, poznałyśmy się i zostałyśmy rodziną w czasach kiedy czekolada w Polsce nie była szeroko dostępna. Przywoziliśmy jej zawsze czekoladę w prezencie. Śmiałam się jak ją sobie podjadała mówiąc: –  Nie daję wam, nie częstuję, bo wy jestescie jeszcze młodzi więc jeszcze się czakoaldy w życiu najecie, a ja już nie. I miała rację. Nie doczekała czasów w których w Polsce od czekolady uginają się półki i tylko znów wraca marzenie każdego porządnego człowieka, marzenie o socjaliżmie- żeby każdy mógł ją mieć, no może nie po równo tak zupełnie, ale jednak każdy. No ale to już inne zagadnienie.

Dobrego słodkiego dnia.

28
Kwiecień
2004
00:00

Pawła i Walerii - wszystkiego dobrego

BŁAZNEM JEST TEN, KTO ODRZUCA UCIECHY, KTÓRYCH NATURA MU DOSTARCZA. NIE TRZEBA ANI GONIĆ ZA NIMI, ANI OD NICH UCIEKAĆ, TRZEBA JE PRZYJMOWAĆ. Michel Montaigne.

Wróciłam. Wróciliśmy. Ostatnia ” Wirginia ” za nami. Ostatnia wypadła na Szczecin i Festiwal KONTRAPUNKT. A dla Was zdjecia , zdjęcia. Wspaniałe jezioro Dąbie czy Dąbskie już nie wiem. Każdy może tam wpłynać, łowić ryby i podziwiać. Rezerwat przyrody. Widziałam i orły białe, i czaple siwe i kormorany….. W pewnym momencie na tym stateczku, Agnieszka ( Krukówna ) krzyknęła KOCHAM ŻYCIE! A ja zgadzam się z  przedmówcą, przedmówczynią, z krzyczącą…. W Szczecinie pokazałam też dwa nowe odcinki mojego MĘSKIE- ŻEŃSKIE, świetnie przyjęte przez publiczność, świetnie….potem spotkanie . Miłe. Następny pokaz 20 maja w Katowicach.

 

Jeszcze dwa dni do Europy! Dobry tutytuł – „Dwa dni do Europy”.

 

I prezent – SERNIK PYSZNY!!!! Sernik państwa Mohrów.

1/2 kg sera białego- 3 razy mielonego

8 jajek

1 kostka masła lub margaryny

2 i pól szkalnki cukru pudru

1 torebka cukru waniliowego

1 olejek migdałowy-

1 czubata łyżka mąki tortowej lub krupczatki

1 łyżka mąki ziemniaczanej

1 płaska łyżeczka proszku do pieczenia

bakalie ( mieszanka)

Masło utrzeć z  żółtkami, cukrem pudrem i wanilją, powoli łączyc z dokłdananym łyżką twarogiem, kolejno dodawać mąkę jedną , makę drugą, białka ubite na pianę i znów łączyć wszystko w  jednolitą masę z twarogiem dodawanym powoli łyżką do tej masy. Bakalie posiekać i dodać. Masę ułóżyć w blasze do pieczenia cist, na pregaminie, lub grubej folii aluminiowej. Piec około 1 godz. 20 minut w piekarniku o temperaturze 180 stopni. Na koniec po wyjęciu z piekarnika posypać obficie cukrem puderm. Pyyyyyyycha!!!!!!! Ten przepis wam przywiozłam z podróży. W moim domu właśnie pachnie od pieczonego sernika tak że kręci się w  głowie. Wejdziemy z tym sernikiem do Europy! Ja , mama i gosposia, przy czym gosposia jako pierwsza.

 

Dobrego dnia.

24
Kwiecień
2004
00:00

Grzegorza i Aleksandra - wszystkiego dobrego

 

NAKAZUJĘ MEJ DUSZY, ABY I NA BOLEŚĆ, I NA ROZKOSZ PATRZYŁA WZROKIEM JEDNAKOWO UMIARKOWANYM I STAŁYM: ALE NA JEDNĄ WESOŁO, A NA DRUGĄ SUROWO I WEDLE SWEJ MOŻNOŚCI  Z RÓWNYM PRAGNIENIEM USUNIĘCIA PIERWSZEJ, CO POMNOŻENIA DRUGIEJ. Michel Montaigne.

Co za koszmar, napisał ten Montaigne. Filozof! Bez gwałtownych porywów serca, nadmiernych emocji i wzruszeń, ostatecznych sądów i rozpaczy, nie było by tylu rzeczy, wielkich zrywów pomocy innym także… nie było by też sztuki…

Opuszczam Was do środy. Bawcie się dobrze. Przywiozę Wam jakiś prezent.

23
Kwiecień
2004
00:00

Koleżanka czereśni niespodziewanie zakwitła

zobacz więcej zdjęć (15)

Jerzego i Wojciecha - wszystkiego dobrego

NALEŻĘ DO NAJBARDZIEJ WOLNYCH OD UCZUCIA SMUTKU; NIE LUBIĘ GO ANI CENIĘ, MIMO ŻE ŚWIAT JAKBY SIĘ ZAWZIĄŁ, ABY JE OBDARZYĆ SZCZEGÓLNĄ ŁASKĄ; JEST TO BOWIEM WŁAŚCIWIŚĆ ZAWŻDY SZKODLIWA, ZAWŻDY NIEDORZECZNA, A PRZY TYM JEST ZAWŻDY TCHÓRZLIWA I PODŁA, SŁUSZNIE PRZETO STOICY BRONIĄ TEGO UCZUCIA SWOIM MĘDRCOM. Michel Montaigne.

Rano, po wczorajszej eskapadzie z której zrobiłam w pośpiechu zdjęcia, od świtu i porannej wspaniałej mgły po wieczór i powrót już po ciemku, no wiec dziś rano, kiedy piłam kawę, gosposia zdarła kartkę z kalendarza w kuchni i krzyknęła – dwudziesty trzeci ! Jerzego! Matko Boska ! Jerzego! Po czym pogrążyła się w lekturze teksu wydrukowanego na odwrotnej stronie kartki z kalendarza kuchennego, kartki przypadającej na dzień 23 kwietnia 2004 Roku Pańskiego. Po chwili, podniosła głowę i przecztała głośno…O zasadach wyboru partnera seksualnego napisano tomy, a ciągle mało kto wie, co decyduje o naszych decyzjach matrymonialnych… – to o mnie – wyznała- ….Naukowcy z Wiednia przeprowadzili ciekawy eksperyment – nie, to już nie o mnie!

Spotkałam wczoraj w Gdyni, w Teatrze Muzycznym, około 40 śpiewających i tańczących aktorów, wszyscy śpiewają świetnie, wszyscy tańczą i są sprawni, wszyscy uśmiechnięci, zdolni  i chętni, wszystkim pali się żar w oczach….następnych mam obejrzeć za kilka dni, część zespołu jest w tourne po Niemczech, no…mam embarras de richesse. Robimy obsadę do „Na szkle malowane”. Radość z pracy nad tym utworem znów się powoli zaczyna…

Dobrego dnia.

Dziś Jerzego! Nie zapomnijcie. A na zdjęciach, wczorajsza Polska zza okna i cuda w moim ogrodzie, bo stały się cuda pod moją nieobecność, a nie było mnie tylko jeden dzień!

Jutro o 12.00 msza i pogrzeb Jacka. Dzwoni telefon, przyjeżdżają ludzie z całej Polski….

22
Kwiecień
2004
00:00

Leona i Łukasza - wszystkiego dobrego

Bardzo przepraszam, wyjeżdzam na dzień. Dobrego dnia.

21
Kwiecień
2004
00:00

Takie ładne prześwietlone zdjecie

zobacz zdjęcie

Feliksa i Anzelma - wszystkiego dobrego

WŁAŚCIWE SZCZĘŚCIE POLEGA NA TYM, ŻE SIĘ UPRAWIA DZIEDZINĘ, W KTÓREJ OSIĄGA SIĘ DOSKONAŁOŚĆ. Michel de Montaigne.

 

Ciągle mi się od niedawna pałętają po głowie fragmenty wiersza Poświatowskiej. Odnalazłam go dziś rano… jest inny niż go zapamiętałam, kołatały mi się zwroty – proces płowienia – opadły listy- opadły zdjęcia – ubierała się w słońce a czasem była naga – ale zupełnie nie pamiętałam że ona umarła, to zdumiewające, zapamiętujemy jakieś rzeczy bez świadomości, niektóre zapamiętujemy bo kojarzą się z czymś w momencie ich poznawania, myślimy jeszcze na ich temat w trakcie, pobudzają wyobraźnię bo rymują się z czymś aktualnym, ale podświadomość zapamiętuje jak się okazuje inne rzeczy także i wyciąga je z szuflady, nieświadomie zapamiętane, w odpowiednich momentach. Nawet nie pamiętałam, że śmierć jest w tytule! Pewnie wcześniej kiedy czytałam ten wiersz, śmierć była dla mnie nieważnym niezwracającym mojej uwagi elementem, zapamiętałam, że aktorka i że ubierała się w słońce, wiedziałam, że jest porównanie szczęścia i powodzenia i dziwiłam się że ten wiersz teraz się przyplątał i się plącze… Pogrzeby, pogrzeby, jak mówi Magda Umer, och, znaleźć teraz jeden tydzień w którym nikt nie umrze, dla siebie na umieranie… w sobotę pogrzeb Jacka Kaczmarskiego.

 

ascocjacie z motywem śmierci ( H.Poświatowska )

I

chcę pisać o zmarłej aktorce

została po niej nietrwała pamięć

i pusta fiolka po proszkach na sen

proces płowienia zaczęty

opadły listy

listopad

opadły zdjęcia

grudzień

obojętny wiatr styczniowy

podniósł strzęp afisza

jest różnica

pomiędzy powodzeniem a szczęściem

powodzenie jest zawsze dla innych

szczęście jest bardzo ciche

II

ciało – miękkie fosforyzujące wnętrze

o przewodach najczulszych najcieńszych

włókna nerwy spięcia błyski

biegnące do rzęsy do rzęsy

doskonała obłość

odkrywająca światu

jego własną konstrukcję

ignorowana przez świat

nawzajem ignorująca

ubierała się w słońce

a czasem była naga

pusta fiolka po proszkach nasennych

i wspaniały pogrzeb

proces płowienia zaczęty

Niedawno rozmawiałam przypadkowo z dwiema studentkami aktorstwa, jedna młoda pani mówiła – praca, praca, praca, kariera – a miłość – zapytałam, jest pani zakochana, ma pani 22 lata – nie, nie jestem i nigdy mi się nie zdarzyła tak wielka, wielka, prawdziwa – czekam, przyjęłam postawę czekania, nie szukam jej, niech ona mnie znajdzie. Potem rozmawiałam z drugą młodą panią – miłość, miłość, miłość, a wszystko inne i tak przyjdzie bo jak jest miłość to jest wszystko! – zapytałam czy jest zakochana – nie, w tym momencie nie, właśnie się odkochałam, ale szukam nowej miłości, nic nie robię tylko szukam, zaśmiała się. Opowiedziałam drugiej młodej pani o pierwszej młodej pani, o postawie czekania – A ona w ogóle wychodzi z domu? – prychnęła z dezaprobatą ta która szuka, o tej która czeka, no do domu to do niej miłość nie przyjdzie, jak ma ją znaleźć? W pracy?! Obie się nie znały, myslę o tym żeby je sobą poznać.

Dobrego dnia.

20
Kwiecień
2004
00:00

Czesława i Agnieszki - wszystkiego dobrego

CZYŻ TO NIE JEST OSOBLIWY ZNAK NIEDOSKONAŁOŚCI, IŻ NIE MOŻEMY UMOCOWAĆ NASZEGO ZADOWOLENIA W ŻADNEJ RZECZY I ŻE NAWET PRAGNIENIEM I WYOBRAŻNIĄ NIE JEST W NASZEJ MOŻNOŚCI WYBRAĆ, CZEGO NAM POTRZEBA?Michel de Montigne.

Wczoraj cały dzień rozmawiałam przez telefon z młodymi śpiewaczkami operowymi. 3 maja w Operze w Poznaniu odbędzie się Koncert charytatywny dla fundacji Synapsis, fundacji zajmującej się dziećmi autystycznymi , z którą jestem związana od lat. Koncert będzie miał tytuł „ Śladami Callas” , będzie wieczorem poświęconym Marii Callas ale jednocześnie będzie to promocja młodych polskich talentów, głosów operowych . Dyrektor Opery Poznańskiej pan Sławomir Pietras, wielki miłośnik Callas, jeden z „wdowców po mniej”, wybrał osiem polskich sopranów, młodych śpiewaczek i studentek wydziałów wokalnych, które w tym koncercie zaśpiewają arie Callas. Podczas koncertu będziemy opowiadać o Niej i jej sztuce ale także, będziemy promować młode obiecujące talenty, przedstawiać je publiczności. Pomysłodawczynią i producentem całości jest pani Bożena Ulatowska, współprowadzaca fundację Synapsis od lat, z wielkim sukcesem, i to ona nas wszystkich do tego wieczoru , mam nadzieję niezwykłego wieczoru, czy wyjątkowego wieczoru, namówiła. Tak więc wczoraj cały dzień spędziłam przy telefonie, poznając , wypytując i snując plany zawodowe marzeń, z ośmioma młodymi śpiewaczkami. Rozmawiałyśmy o ich tęsknotach, nadziejach, upodobaniach, sprawach prywatnych, gustach repertuarowych i sprawach osobistych, oraz o różnych zupełnie nie związanych z ich zawodem rzeczach. Pomyślałam że jeśli ja mam panie w tym koncercie zaprezentować, przedstawić, muszę je poznać za wszelka cenę….starałam się je zrozumieć i zaprzyajżnić się w jakimś sensie, zanim się spotkamy z każdą z nich naprawdę, i aby im pomóc i jak najlepiej o nich opowiedzieć potem publiczności. Ubawiły mnie wielokrotnie, każda krzyczała do słuchawki najpierw – Ja chcę śpiewać,! Śpiewać ! Śpiewać! Nic innego nie jest ważne! Jakie marzenia? Ja nie mam innych marzeń ! Ja chcę śpiewać! Życie prywatne?! To nie ważne , ja chcę śpiewać! Śpiew to moje życie , to moja pasja , to mój cel! Ale udało mis się z każdą z pań porozmawiać dłużej, i rzeczy które mi wyjawiły, czy razem zrozumiałyśmy o nich samych, są także dalekie od śpiewania , Callas i opery, i są wzruszające. Śpiewanie, to ciężka praca, technika, odporność psychiczna, wytrwałość, odwaga i uczucia – jak mówi Callas w moim przedstawieniu. – Liczy się tylko dyscyplina , technika i odwaga – tak mówię jako ona – reszta to gówno! – jak się wyraża wteście sztuki – Talent ? Geniusz ? Inspiracja? Tak, to oczywiste, bez tego bylibyśmy niczym, ale to się ma, na samym początku, to oczywiste, tylko żeby być artystą, to nie wystarcza!

Zaskakujący dzień, zasakjące rozmowy i konkluzje. I tyle nadziei, leku i nieśmiałych marzeń, głośno niewypowiadanych żeby nie zapeszać…..

Dziś wieczorem gram Callas. Ach , o matko, co za życie mam opowiedzieć i przedstawić!

Dobrego dnia. A na zdjęciach nasz ogród dzis rano. Żebyscie zauwazyl i Wy że wiosna juz sie rozpędziła.

19
Kwiecień
2004
00:00

królewna o ósmej rano dziś

zobacz więcej zdjęć (2)

Adolfa i Tymona - wszystkiego dobrego

 

ŚMIERĆ JEST POCZĄTKIEM NOWEGO ŻYWOTA: PODOBNIE PŁAKALIŚMY, PODOBNIE BYŁO NAM CIĘŻKO WEJŚĆ W TO NASZE ŻYCIE: TAK SAMO WCHODZĄĆ W NIE ZBYLIŚMY SIE JAKIEJŚ POPRZEDNIEJ POWŁOKI. Michel de Montaigne

Michel de Montaigne ( 1533-1592) Francuski filozof i humanista. Z wykształcenia był prawnikiem, co pomagało mu sprawować funkcje administracyjne, m.in. był burmistrzem Brdeaux. Autor Prób. Montaigne wyprzedzał swą myślą współczesne sobie czasy. Był sceptykiem, ale i hedonistą, nie wyrzekał się spraw doczesności. Filozofia powinna uczyć dobra i nakłaniać do cieszenia się życiem. Nie powinna przesłaniać rzeczywistości. Mądrość to doskonały sposób na szczęśliwą oraz dostatnią egzystencję. Jedno z  jego najsłynniejszych zdań – FILOZOFOWAC TO UCZYĆ SIĘ UMIERAĆ.

W sobotę zaczęły sie próby do koncertu poświeconego twórczości Seweryna Krajewskiego. Koncert ma się ” stać” podczas tegorcznego Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Dużo zabawy i przyjeności, Magda Umer jest reżyserem i autorką scenariusza, Wojtek Borkowski opiekunem muzycznym, aranżerem i producentem wykonawczym, ja tam mam śpiewać „po znajomosci” moim zdaniem z takimi znakomitościami jak Maryla Rodowicz, Ania Jopek, Stanisław Sojka, Grzegorz Turnau i wieloma innymi a co nazwisko to błysk flesza. Jak mi Magda wczoraj powiedziała:- Wystąpisz na początku drugiej części poza jakąkolwiek kategorą, jako dziwoląg ( !) No i dobrze. Zajrzyjcie na stronę www.eas.com.pl to się dowiecie wiecej, a i tutaj u mnie zamieszczam kilka zdjęć.

Moi Drodzy tu w tym miejscu były moje niewinne przeprosiny za skapość dzisiejszego zapisu i wyłumaczenie że muszę iść ratować gardło bo mam kłopoty z głosem i chrypę – OTÓŻ-  ponieważ  piętnaście minut po ukazaniu się tej niewinnej wzmnainki zadzonił do mnie Super Ekspres z pytaneim czy już można podawać że tracę głos ( w domysle rak gardła) zlikwidowałam tę notakę i przeprosiny i dopisuję to co dopisuję. Teraz idę się zabić płaską deską – czekam na telefony!

Dobrego dnia.

17
Kwiecień
2004
00:00

Czeresnia dzis rano w pełnej krasie, od jutra juz bedzie tyko gorzej.

zobacz więcej zdjęć (2)

Roberta i Patrycego - wszystkiego dobrego

NICZYM JEST MADROŚĆ DLA TYCH , KTÓRZY JEJ POJĄĆ NIE POTRAFIĄ. Kartezjusz.

Teraz właśnie w Józefowie nad Wisłą jeden ksiądz odprawia mszę w mojej intencji. Sam na to wpadł, mnie tylko o tym wieczorem zawiadomił. Czuję się dziwnie. Jakoś mi nieswojo z tą myślą. Mszę się odprawia w intencji zmarłych najcześciej. Ja co prawda zawsze lubiłam prosić jakiegoś świętego o pomoc w ważnych dla mnie albo jak mi się wydawało beznadziejnych sprawach, choć zawsze miałam uczucie, że zawracam świętym głowę, bo tylko raz kiedy chodziło o moją mamę przed operacją i raz o ojca, tuż przed jego śmiercią były to sprawy poważne, a tak nigdy nie były to sprawy na wagę życia i śmierci, ot takie tam…Pamiętam jak zdając do Szkoły Teatralnej na Miodowej poleciałam przed egzaminem do słynnego św. Judy Tadeusza w kościele św. Krzyża na Krakowskim Przedmieściu. (Tak a propos, wyjaśnijcie mi dlaczego to się nazywa KRAKOWSKIE Przedmieście?) O Boże, co ja mu tam temu św. Tadeuszowi naobiecywałam w zamian! Do św. Judy na Krakowskie i św. Ekspedyta na Plac Trzech Krzyży, latałam w życiu najczęściej i zawsze pertraktowałam – jak Ty mi to, to ja Ci to obiecuję… ale zawsze też mówiłam, jeśli uważasz że to byłoby za dużo, albo dla mnie niedobre to mi tego nie dawaj… Tak jakby Święci nie mieli nic lepszego do roboty tylko rozważać czy to o co ich proszę będzie w rezultacie dla mnie dobre czy niekoniecznie… Oj… Czytam zawsze zachłannie napisy na wygrawerowanych mosiężnych tabliczkach umieszczonych dookoła ołtarza św. Judy i obok św. Antoniego… Dziękuję za syna – U. L, Dziękuję za powrót syna z Wietnamu- Hanna D, Chicago, Dziękuję za wyzdrowienie mojej mamusi, Panie uratuj nam Dareczka, Dziękujemy – Rodzina H. I jeszcze raz okazałeś się miłościwy Panie. Kiedy byłam pod św. Judą niedawno modlił się tam zażarcie młodzieniec w żóltej kurtce, miał jakieś 16 lat i czerwone uszy jak piwonie. Pomyślałam wtedy – modli się o miłość, mogłabym przysiądź, o nic innego, bo bije od niego taka wewnętrzna radość, że aż promieniuje dookoła… św Ekspedyt ze Zbawiciela też ma roboty co niemiara… Oj te wołania o pomoc, o wsparcie, o powodzenie… o cud – najczęściej.

W każdym razie ja przepraszam Panie Boże, że zabieram Panu czas, nawet jeśli to nie z mojej inspiracji się odbywa, a i nie ma specjalnego powodu.

Przepraszam jeśli kogoś dziś uraziłam moimi zapiskami, ale mój prosty wiejski katolicyzm jest radosny i przyznaję troszkę prostacki, w zewnętrznej warstwie oczywiście, a tę wewnętrzną chowam głęboko. Pozwoliłam sobie na te wyznania, bo mnie śmieszą nasze odruchowe rytuały i egoizm człowieka. A jestem pewna, że jestem tu blisko z wieloma z was. No pokaż mi  palcem w którym kościele modliłaś się ze wstydem o… a choćby o miłość?

Dobrego dnia. Ja dziś w Galerii Porczyńskich – koncert i aukcja obrazów na rzecz dzieci…

A na zdjęciu królewna już w pełnej krasie.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.