Sylwestra i Sebastiana - wszystkiego dobrego
Absolutnie beztrosko i bezmyślnie, czytając biografię Viscontiego, spędzam czas. Mam tu do zrobienia jedno opracowanie sceniczne, do przeczytania kilka sztuk, obejrzenia iluś tam materiałów na video, obowiązkowo muszę obejrzeć dwa filmy, ale na razie odmóżdżona w błogiej temperaturze, spłukiwana ciepłymi deszczami i suszona miłym słońcem na przemian, trwam.
Dziś ostatni dzień roku 2014, składam Państwu życzenia Dobrego Roku 2015 całym sercem. Bezmyślnie uśmiechnięta poddana z Bali.
Cezarego i Teofila - wszystkiego dobrego
I Stanisław Barńczak. Czarne dni. Czarna seria. Niech się to skończy.
Dolatuję do Hong Kongu. Nie palę 20 godzinę. Boję się latać więc czytam histerycznie.
Przestępcza wszechstronność, jakie to pojemne.
Adama i Ewy - wszystkiego dobrego
Umarł Krzysio Krauze. Już wesołe te Święta nie będą.
Adama i Ewy - wszystkiego dobrego
Szanowni Państwo. Dobrej Wigilii, dobrych Świąt, Dobrego Nowego roku i miłego Sylwestra. Szczęścia, zdrowia i ŚWIĘTEGO SPOKOJU. Wszystkiego dobrego dla Waszych Bliskich, Przyjaciół, Współpracowników.
Bogumiła i Dominika - wszystkiego dobrego
Słucham „ W poszukiwaniu straconego czasu”, i czas bynajmniej, po raz kolejny, straconym nie jest. A poczucie to sprawia prawdziwą przyjemność. Przypomniałam też sobie że …zawsze, już w liceum, kiedy to czytałam, a niewiele rozumiałam , z tego co czytam, robił na mnie wrażenie opis pierwszej wizyty Prousta w teatrze i spotkanie z aktorstwem wielkiej współczesnej mu Gabrielle Rejane, którą ukrył pod pseudonimem Berma. Zapamiętałam na całe życie, różnicę oczekiwań z rzeczywistością. Rozdźwięk miedzy marzeniem o aktorstwie i teatrze a doświadczeniem tego. Do dziś robi to na mnie wrażenie.
Zawsze myślałam że pisał i opisywał grę Sary Bernhardt, okazało się że chodziło raczej o panią Gabrielle.
Gabrielle Rejane to pseudonim Gabrielle-Charlotte Reju, (05 czerwca 1856 – 14 czerwca 1920), francuska aktorka . Urodziła się w Paryżu , była córką aktora. Jej pierwszym wielkim sukcesem był Henri Meilhac ‚s Ma Camarade (1883), a wkrótce stała się znana jako emocjonalna aktorka obdarzona rzadkimi darami i urodą. W roku 1906 otworzyła Théâtre Rejane w Paryżu i grała tam zwykle lżejsze role, bulwarowe. Wraz z jej wielką rywalką, Sarą Bernhardt , posłużyła jako wzór dla charakteru aktorki BERMY w powieści „W poszukiwaniu straconego czasu (la Recherche du Temps Perdu). Marcela Prousta. Wystąpiła w kilku filmach krótkometrażowych w pierwszych latach kina w tym eksperymentalnym 1908 filmu dźwiękowego.
……Lekarz, który mnie miał w swojej opiece — ten sam, który mi zabronił wszelkich podróży— odradzał rodzicom dla mnie teatr; wróciłbym (powiadał) z teatru chory, może na długo, i w sumie przyniosłoby mi to więcej cierpień niż przyjemności. Ta obawa mogłaby mnie powstrzymać, gdyby to, czegom oczekiwał po takim widowisku, było tylko przyjemnością, którą suma późniejszego cierpienia może sprowadzić do zera. Ale to, czegom żądał od tego widowiska — tak samo jak od wymarzonej podróży do Balbec lub do Wenecji — było zupełnie czymś innym niż przyjemnością; spodziewałem się po tym prawd należących do świata realniejszego niż ów w którym żyłem; prawd, których, skoro je raz posiędę, nie mogłyby mi wydrzeć błahe — choćby nawet bolesne dla mego ciała — wypadki mojej czczej egzystencji. Co najwyżej, przyjemność, jakiej kosztowałbym w teatrze, wydawała mi się potrzebną może formą doznania tych prawd; to wystarczało, abym pragnął, by przepowiedziane cierpienia zaczęły się aż po spektaklu, nie psując i nie fałszując tej przyjemności. Błagałem rodziców, którzy od czasu wizyty lekarza nie chcieli mi pozwolić iść na Fedrę. Powtarzałem sobie bez końca tyradę: „Mówią, że nas opuszczasz w najbliższej godzinie”, próbując wszelkich intonacji, jakie można by w nią włożyć, iżbym mógł lepiej zmierzyć niespodziankę akcentu, jaki znajdzie dla niej Berma. (…. ) Wybrawszy się na swoją codzienną, a od niedawna tak okrutną stację słupnika pod kolumną z afiszami, ujrzałem mokry jeszcze, szczegółowy afisz Fedry, który przylepiono po raz pierwszy. I, z obawy, że rodzice mogą już nie dostać dobrych miejsc dla babki i dla mnie, pobiegłem pędem do domu, smagany magicznymi słowy, które zastąpiły w mojej myśli „jansenistyczną bladość” i „mit słoneczny”: „Przed zajęciem miejsc w krzesłach panie obowiązane są zdjąć kapelusze” i „Punktualnie o godzinie drugiej drzwi będą zamknięte.” Niestety! ten pierwszy poranek stał się wielkim zawodem. Ojciec zaproponował, że udając się na komisję odwiezie babkę i mnie do teatru. (…) Tego dnia, moim udziałem był okrutny niepokój poszukiwaczy. Bez wątpienia, dopókim nie usłyszał, nie ujrzał Bermy, doznawałem przyjemności. Doznawałem jej na skwerku przed teatrem, gdzie w dwie godziny później nagie kasztany miały się lśnić metalicznym blaskiem, gdy płomyki gazu oświetlą szczegółowo ich gałęzie, i w obliczu kontrolerów, których wybór, awans, los zależał od wielkiej artystki: ona sama dzierżyła władzę w zarządzie teatru, na którego czele przesuwali się kolejno znikomi i czysto nominalni dyrektorowie. Kontrolerzy odebrali bilety nie patrząc na nas, przejęci myślą, czy wszystkie zlecenia ich pani wiernie przekazano nowemu personelowi; czy dobrze zrozumiano, że klaka nigdy nie ma oklaskiwać jej samej; że okna mają być otwarte, póki jej nie ma na scenie, a najmniejsze drzwi zamknięte potem; że garnek z gorącą wodą ma stać ukryty w jej pobliżu, dla oczyszczenia powietrza z kurzu. I w istocie, za chwilę powóz Bermy, zaprzężony w dwa długogrzywe konie, zatrzyma się przed teatrem, ona wysiądzie zakutana w futra i, odpowiadając znudzonym gestem na ukłony, pośle którąś z pokojówek, aby się upewniła, czy zarezerwowano lożę dla przyjaciół, aby sprawdziła temperaturę sali, klasę publiczności, zachowanie się odźwiernych. Teatr i publiczność to był dla Bermy jedynie drugi, bardziej zewnętrzny kostium, w który wchodziła; atmosfera zaś sali była lepszym lub gorszym przewodnikiem jej talentu. (…)Byłem szczęśliwy również na samej widowni. Przyjemność moja wzrosła jeszcze, kiedy za spuszczoną kurtyną zacząłem rozróżniać mętne odgłosy. (…) Nastąpił po niej antrakt tak długi, że widzowie wróciwszy na miejsca niecierpliwili się, tupali nogami. Przeraziło mnie to; (… )bałem się, że Berma, zrażona niesfornym zachowaniem się tak źle wychowanej publiczności —wyrazi jej swoje niezadowolenie i wzgardę, grając licho. I patrzałem błagalnie na te tupiące bydlęta, zdolne w swojej wściekłości skruszyć wątłe i cenne wrażenie, po którem przyszedł. Wreszcie ostatnie chwile mojej przyjemności przypadły w czasie pierwszych scen Fedry. Sama Fedra nie pojawia się w owym początku drugiego aktu; (….) Ale naraz między czerwonymi oponami sanktuarium ukazała się, niby w ramie, inna kobieta i natychmiast odczułem lęk o wiele dotkliwszy, niż mógł być lęk Bermy o to, że jej nie w porę otworzą okno, że ktoś skazi dźwięk jej słów szeleszcząc programem, że publiczność urazi ją oklaskując jej koleżanki lub nie dość oklaskując ją samą.(…) Ale równocześnie cała moja przyjemność ustała; daremnie wytężałem ku Bermie oczy, uszy, myśl, aby nie uronić ani okruszyny z przyczyn, jakich miała dostarczyć mojemu podziwowi; nie zdołałem pochwycić ani jednej. Nie mogłem nawet, jak u jej koleżanek, rozróżnić w jej dykcji i grze inteligentnych akcentów, pięknych gestów. Słuchałem tak, jakbym czytał Fedrę lub jakby sama Fedra mówiła w tej chwili, bez żadnego naddatku płynącego z talentu Bermy. (…) Co się tyczy jej oświadczyn Hipolitowi, bardzo liczyłem na ten ustęp, w którym, wnosząc ze znaczących akcentów, jakie koleżanki Bermy odkrywały mi co chwila w mniej pięknych miejscach, spodziewałem się u niej samej akcentów niezwykłej szych niż te, które czytając starałem się w domu wydobyć; ale nie dosięgła nawet tych, na które się zdobyły jej partnerki, Enona lub Arycja; wszystko przeciągnęła strychulcem jednotonnej melopei, całą tyradę, w której mieszały się przeciwieństwa tak przecież wyraźne, że bodaj trochę inteligentna tragiczka, nawet uczennica liceum, nie omieszkałaby ich wyzyskać. Zresztą Berma wygłosiła ten ustęp tak szybko, że dopiero kiedy doszła do ostatniego wiersza, umysł mój uświadomił sobie rozmyślną monotonię, jaką narzuciła pierwszym. Wreszcie buchnęło moje pierwsze uczucie podziwu: wywołały je frenetyczne oklaski publiczności. Dołączyłem do nich swoje, starając się przedłużyć owacje, iżby Berma przez wdzięczność przeszła samą siebie, tak abym był pewny, żem ją oglądał w jednym z jej najlepszych dni. Ciekawe jest, że chwila, w której rozpętał się ten entuzjazm, była — dowiedziałem się o tym później — momentem, gdy Berma ma jeden ze swoich najpiękniejszych efektów. Zdaje się, że pewne wyższe realności wysyłają dokoła siebie promienie, na które tłum jest wrażliwy. (…) Że jednak ta bezpośrednia świadomość tłumu miesza się z setką innych, całkowicie błędnych, brawa padały najczęściej fałszywie, nie licząc, że wzbudzała je już mechanicznie siła poprzednich braw, jak w czasie burzy raz rozhuśtane morze wzbiera dalej, nawet gdy wiatr się już nie wzmaga. Ale mniejsza; w miarę jak klaskałem, zdawało mi się, że Berma lepiej gra. „Przynajmniej —mówiła obok mnie kobieta dosyć pospolita — ta się nie oszczędza; wali się w piersi, że aż dudni, biega po scenie; to, to rozumiem, to się nazywa grać.” I szczęśliwy, żem znalazł te racje wyższości Bermy — mimo moich podejrzeń, że one nie tłumaczą jej — z upojeniem dzieliłem tanie wino tego ludowego entuzjazmu. Czułem mimo to, po zapadnięciu kurtyny, rozczarowanie, że ta przyjemność, której tak bardzo pragnąłem, nie była większa; ale równocześnie czułem potrzebę przedłużenia jej, nie pożegnania na zawsze, wraz z opuszczeniem sali, tego życia teatru, które przez kilka godzin było moim życiem.(…)
— I cóż, kontent jesteś ze swojego teatru? — rzekł, w chwili gdyśmy przechodzili do jadalni, ojciec, aby mi dać sposobność zabłyśnięcia, i sądząc, że mój entuzjazm da o mnie dobre pojęcie panu de Norpois. — Był właśnie oglądać Bermę; przypomina pan sobie, żeśmy mówili o tym — rzekł ojciec obracając się do dyplomaty.— Musiał pan być zachwycony, zwłaszcza jeśli ją pan widział po raz pierwszy. Nie widziałem pani Bermy w Fedrze, ale słyszałem, że ma być wspaniała. I był pan oczarowany, naturalnie?
Pan de Norpois, tysiąc razy wytrawniejszy ode mnie, musiał posiadać ową prawdę, której ja nie umiałem wycisnąć z gry Bermy; w odpowiedzi na jego pytanie miałem go prosić, aby mi powiedział, na czym polega ta prawda; tym samym usprawiedliwiłby moją uprzednią żądzę oglądania tej aktorki. Miałem tylko chwilę czasu, trzeba było skorzystać z niej. Skupiając całkowicie uwagę na swoich tak mętnych wrażeniach, nie siląc się bynajmniej olśnić pana de Norpois, lecz raczej uzyskać od niego upragnioną prawdę, nie starałem się zastąpić słów, których mi brakowało; bełkotałem coś i w końcu, aby tym skuteczniej wydobyć zeń, co w Bermie jest cudowne, wyznałem – żem doznał zawodu.
Czuje się jakbym już zaczęła Święta. Życzę Państwo dobrego nie straconego czasu.
Gracjana i Bogusława - wszystkiego dobrego
Wigilia w Fundacji. Tym razem rekordowa frekwencja i rekordowe humory, kondycja uczestników olimpijska. Nasze wigilijne spotkania, połączone z moimi urodzinami i premierą prawie co roku w tym momencie, stały się miłą fundacyjną tradycją. Powitaniom, serdecznościom, opowiadaniom, przedstawianiom się i uściskom nie było końca. Nasi seniorzy prawie w komplecie, uhonorowani i upieszczeni, zabawki dla dzieci do szpitala pod choinkę zebrane, terminy spektakli posprawdzane i wpisane do notesów, dzieci które rosną ku zdumieniu wszystkich, że tak szybko, zaprezentowane. A my z Marysią życzyłyśmy wszystkim wszystkiego co miłe, miękkie, dobre, ciepłe, przyjemne, kochane, tęsknione, czekane, marzone, zdrowe, zgodne, ładne, interesujące, inspisujące, pobudzające, satysfakcjonujące itd. Wszystkiego Wszystkim Wszakże Wspólnie.
Zdjęcia dołączam bo w nich jestem cała ja, i pośpiech nadmierny, i serdeczność gorąca, i chęć szczera, i przyjaźń jakby na dokładkę, jakby niechcący, wszystkie nieostre ale za to zrobione. Aparat się skończył, klapka odpadła, bateria wypadła i może dobrze bo trzeba kupić nowy.
Po Wigilii nastąpiła udana premiera i dalej była przyjaźń i serdeczności ciąg dalszy, oraz uśmiechy, życzenia i łzy nawet, za tymi których nie ma, a teraz nastąpi miłe codzienne granie, Święta, Sylwester, Nowy Rok i od początku….
A dziś rano telefon życzeniami – życzę ci szczęścia, bo ci na Titanicu mieli zdrowie nie mieli tylko szczęścia. Gdyby trzeba w czymś pomóc, to jestem – Jerzy Derfel Polska B.
Życzenia będę jeszcze składać. Nie przesadzajcie z zakupami. Wszelkimi.
Euzebiusza i Zdzisławy - wszystkiego dobrego
Dupy nie urywa – tak najkrócej można opisać repertuar Teatru Narodowego w Warszawie….Oto jak zaczyna się recenzja, pana Fika Mika Urbaniaka, dobra recenzja żeby była jasność, spektaklu „Iwona księżniczka Burgunda” w Wysokich Obcasach. A ja protestuję! Protestuję przeciwko temu językowi, stylowi, arogancji, żałosnej ekstrawagancji. Felietoniście wolno wiele, felieton to indywidulana wypowiedź, „występ” solowy na dowolny temat. Krytyk jednak, krytyka, to funkcja społeczna, pośrednik między sztuka a publicznością, ma za zadanie zawiadomić , poinformować, ocenić żeby pomóc, zorientować, porównać. Redakcja odpowiada za swój dział kulturalny i decyduje kto pisze i jak pisze na przykład o Teatrze Narodowym. Niestety sama słyszałam jak jeden z redaktorów naczelnych , powiedział, tylko błędy merytoryczne korygujemy, a reszta…im gorzej tym lepiej, im bardziej kontrowersyjnie tym więcej czytacie, denerwujecie się i coś się dzieje. Pomyślałam wtedy …coś się dzieje? Ale dla kogo? Dla nas. Dla środowiska. Reszta czytelników jest wyłączona, nie rozumie środowiskowych gierek.
Protestuję. Bo wszyscy się na to zgadzają, tolerują, popierają. Ocena repertuaru Teatru Narodowego, sceny Narodowej , dokonana przez drukowanego krytyka …w postaci zdania …dupy nie urywa… niezależnie od zawartości merytorycznej , to według mnie oburzające. A w każdym razie, wydaje mi się że wiem co urwało krytykowi.
Alfreda i Izydora - wszystkiego dobrego
Gramy za chwilę 131szy spektakl ” 32 Omdlenia” Czechowa. Dziś, w Teatrze Rozrywki w Chorzowie.
Premiera tego spektaklu odbyła się 15 kwietnia 2011 roku, i świętowaliśmy nią 40 lecie pracy artystycznej mojego przyjaciela, wspaniałego kolegi, Jerzego Stuhra. Dziś gramy 131 spektakl, minęło ponad trzy lata, a ja nagle uświadomiłam sobie, co przez ten czas przeszliśmy, ile się wydarzyło, co przeżyliśmy.
Po zagraniu 30 spektakli po premierze, Jerzy dowiedział się że jest chory na raka krtani. Zaczęło się leczenie, walka o życie, smsy, telefony, informacje i roczna przerwa w graniu. Czekaliśmy. Pisał do mnie…wiesz kiedy leżę tu w szpitalu w łóżku, nie mam siły podnieść głowy i mam naprawdę trudne momenty, powtarzam tekst”Omdleń” i to mnie ratuje, to mnie trzyma przy życiu. Myślę sobie, żeby choćby raz jeszcze zagrać! I zagram… W takich momentach, milkłam, cichłam, przestawałam na moment oddychać.
Czekaliśmy. Po roku wrócił. Kiedy graliśmy pierwszy raz, po tym roku przerwy, publiczność płakała, śmiała się i nagradzała Go brawami za wszystko, za każde słowo, minę, gest. Na koniec wszystkich przedstawień po Jego powrocie, za każdym razem odbywała się absolutna, zbiorowa histeria szczęścia, że żyje, że gra, że jest. A myśleli że już nigdy Go nie zobaczą, że nigdy już ich nie rozbawi, zachwyci, pogodzi z życiem.
Dziś, 14 grudnia 2014, kiedy kończy się kolejny rok, zaczęłam nagle robić podsumowanie. Co Jerzy zrobił, co udało Mu się zrobić podczas choroby i później, aż do dzisiaj.
Wyliczam zdumiona coraz bardziej.
Zagrał rolę w filmie ” Habemus Papam”, już chory, zaraz po naszej premierze, a tuż potem zaczęła się gehenna i leczenie.
7 chemii, radioterapia, 3 operacje, sztuczny przełyk, usunięcie go i ryzykowna operacja po zapaleniu otrzewnej.
Po czym, nagrał …5 audiobooków ” Ostatnie przygody Mikołajka” , ” Mity greckie” ” Widziane z góry” Stefana Kisielewskiego, ” Fundus i Petteson”, ” Przygody Bolka i Lolka” .
Wyjechał na Kubę.
Zrobił znów rolę, w drugim filmie włoskim ” Ostatni papież-król”.
Napisał książki ” Tak sobie myślę”, ” Obywatel” i ” razem z córką Marianną, książkę dla dzieci ” Kto tam zerka na Kacperka”.
Nagrał dla radia słuchowisko ” Ich czworo” i potem wyreżyserował w Teatrze Polonia spektakl „Ich czworo”, zagrał w nim i gra do dzisiaj.
Wreszcie nakręcił film ” Obywatel” , którego był scenarzystą, reżyserem i grał w nim główną rolę.
Ze swoimi filmami pojechał dwa razy do Australii i był na festiwalu w Tallinie. Zrobił dyplom ze studentami krakowskiej Państwowej Szkoły Teatralnej ” Ubu król”.
Wyreżyserował dla Teatru TV ” Rewizora” i zagrał w tym spektaklu Horodniczego….
Zagrał od powrotu z choroby, sto spektakli ” 32 Omdlenia” i trzy cykle ” Kontrabasisty”, także w Teatrze Polonia.
Trzy i pół roku. Umarł i zmartwychwstał.
Zmienił się jako człowiek, przemyślał życie i wyciągnął z tego wnioski, działa i pracuje dalej wspierając przy okazji dziesiątki akcji charytatywnych, udzielając wywiadów, pisząc felietony, spotykając się z chorymi na raka, pomagając innym….otwarty i uśmiechnięty.
Dlaczego to piszę?
Bo patrzę na Niego każdego wieczoru na scenie, widzę jak spotyka się że swoimi studentami, czyta ich scenariusze, doradza, pomaga żonie w Jej działalności charytatywnej, uśmiecha się, smuci, dyskutuje, planuje kolejne przedsięwzięcia. Spotyka sie z rodziną, dziećmi, wnukami, widzami i…….wciąż nie mogę ochłonąć i wciąż myślę o tym wszystkim w kategorii cudu.
Byłam świadkiem momentu w którym nie dostał od lekarzy nadziei…..
Jutro zagramy kolejny, 132 raz. Idą święta. Nowy Rok. Ludzie!!! Kochani!!!
Po co to piszę? Żeby Wam to powiedzieć. Żebyście to wiedzieli i nigdy nie tracili nadziei.
Marii i Wirgiliusza - wszystkiego dobrego
Dostaję często zaproszenia na pokazy mody. Nie korzystam z nich bo nie mam czasu, ale kiedy je dostaję przypominają mi się rzeczy – o ubieraniu. A przede wszystkim o ubieraniu się na ważne okazje.
Moi dziadkowie ubierali się zawsze specjalnie na niedzielę. Mieli stroje na niedzielę. Zawsze te same. Letnie i zimowe.
Dziadek ubierał się do kościoła w pelisę z bobrowym kołnierzem „znaftalinowaną” tak i perfumował się radzieckimi perfumami Carmen tak, że koło nas ludzie rozsuwali się i mieliśmy zawsze dookoła siebie dużo miejsca.
Babcia miała dwie sukienki letnie w kwiaty i zimowe wełniane gładkie. Uważała że kolorowe buty noszą tylko kobiety lekkich obyczajów, ona nosiła brązowe, czarne i białe. Już beżowe były podejrzane. Zbyt wysokie obcasy też. Lubiła broszki i żabociki. Kostiumy i małe kapelusze. Kobieta bez pończoch, nawet latem była nieelegancka, tak jak i kobieta bez rękawów. A rękawy były 7/8, 3/4, 5/6, do łokcia i tzw. krótkie, te niechętnie. Lubiła kontrafałdy, plisowania, godety, dekolty w karo i patki. Malowały się według niej, tylko tzw. kokoty. Spodnie sa tylko dla mężczyzn, mówiła. Kobieta w spodniach wygląda jak mężczyzna, żeby nie wiadomo co… A Marlena Dietrich ? – pytałam. – Ona się nie liczy – odpowiadała.
Kiedy dorosłam i zostałam aktorką, kupiłam babci i dziadkowi telewizor i na premiery moich spektakli w Teatrze TV, ubierali się oboje bardzo odświętnie, dziadek się golił, perfumował, zakładał garnitur, krawat i białą koszulę. Babcia wkładała, pończochy gazowe, suknię i perełki. Oboje do oglądania moich wystąpień w telewizji wkładali wieczorowe odświętne buty a dom był zawsze sprzątany na te okazje. Babcia piekła ciasto i oglądając pili kawę.
Do oglądania transmisji z wizyt papieża, też wszyscy ubierali się odświętnie. Kiedyś jeden z kuzynów, podczas takiej transmisji, ośmielił się przejść przez pokój w krótkich spodniach, awantura była jak malowanie.
Moja ukochana gosposia, miała zawsze w walizeczce przygotowany strój i buty do trumny, żeby w razie czego, nie robić kłopotu. Wymieniała ten strój co roku na nowy, jeździłyśmy po te nowe trumienne ubrania i buty na bazar Różyckiego.
Wszyscy zawsze mieliśmy czyściutką świeżą bieliznę, na wypadek gdybyśmy zemdleli na ulicy i zabrano by nas do szpitala. (To zostało mi do dzisiaj). Ubieram się każdego dnia w naprawdę dobrą bieliznę , nie dlatego, że codziennie przebieram się w kostium przy koleżankach i garderobianych, ale z powodu ewentualnego zemdlenia.
Sposób ubierania się, w domu mojego dzieciństwa, oznaczał szacunek lub brak szacunku do osób i zdarzeń, nie wypadało ubrać się zbyt bogato kiedy spotykało się z ludźmi uboższymi a z bogatymi- ubranie mogło być pocerowane byle było czyste i uprasowane.
Itd. itd….
Dziś przymiarki przed premierami teatralnymi i filmami są dla mnie największą torturą , mimo że kostium jest dla mnie jednym z ważniejszych elementów przy budowaniu ról. To prawda, jesteś tym na kogo wyglądasz , w co jesteś ubrany i nie chodzi tu o koszt tego ubrania. Zresztą teraz stroje i drogie i tanie są podobne. Różnią się tylko jakością. A jak powtarzał studentom wydziału aktorskiego prof. Bardini, przyjrzyj się sobie w lustrze, zrozum jak wyglądasz i nie przeciwstawiaj się temu, chyba ze celowo, na użytek roli.
I to tyle jeśli chodzi o pokazy mody.
Ale moda jest fascynującym tematem, byle nie brać go sobie zbytnio do serca. Ja lubię stroje o których mówi się „ponadczasowe” i te w których dobrze się czuję i wyglądam.
Zbliżają się Święta.
17 grudnia jeszcze premiera w Och-Teatrze.
Mikołaja i Emiliana - wszystkiego dobrego
I cóż tu napisać? próby trwają. Staramy się żeby było miło, zabawnie, interesująco, ironicznie, wesoło, zawodowo, stylowo, lekko, niegłupio…Na razie wygrywa z nami Noel Coward, na całej linii, nawet jak sam śpiewa. Ale jesteśmy dobrej myśli. Piekielnie to trudne z daleka na to spojrzawszy, łatwiejsza jest twórczość bardziej”dowolna”.
Dobrego weekendu.
NOEL COWARD
UPADŁE ANIOŁY
Obsada:
Klasyka angielskiej farsy. Papież gatunku Noel Coward. Upadłe anioły są grane zawsze i wszędzie. To popis dla dwóch aktorek i upojny niezobowiązujący wieczór w teatrze. Kpina z kobiet, ich charakteru i śmieszności. Słodki utwór z „wyższych sfer” , bombonierka z czekoladkami dla widzów. Dwie przyjaciółki, dawny wspólny kochanek i łatwowierni mężowie. …jeśli będzie taki jak dawanej, polecimy jak kręgle– mówią obie na wiadomość o zjawieniu się kochanka w Londynie…. Dwie szczęśliwe mężatki, dojrzałyśmy do ponownego upadku….w naszych małżeństwach już nic nie wzbudza takich emocji, jak gra w golfa….
Wspaniała obsada. Wystarczy ochota do zabawy i ironii nie tylko na temat kobiet, ale także małżeństw. Zapraszamy.
Grzegorza i Zdzisława - wszystkiego dobrego
Mam uczucie że trwa wyprzedaż absolutnie wszystkiego. Promocje i zniżki znieczulają na wszystko. To co przychodzi do mojego komputera zasypuje. Kasuję zanim otworzę i marzę o kupieniu czegoś nie przecenionego. Czy jest coś co nie ulega zniżkom, promocjom i przecenom?
Słucham W poszukiwaniu straconego czasu w interpretacji Michała Breintenwalda. Dobrze mi z tym, a gdyby nie wady nagrania, trzaski, uderzenia w mikrofon i przesterowania, byłoby mi idealnie.
Idę w niedzielę na drugą turę wyborów.
Nigdy nie wsiadłam za kierownicę po alkoholu.
Dostałam nagrodę mazowieckich przedsiębiorców. Bardzo dziękuję. Bardzo mi miło.
Niedawno wywiad na temat biznesu. Zawsze w takich wypadkach mam wrażenie że nie jestem we właściwym miejscu i czasie. Jaką pani ma strategie? Ja? Strategię ? Ale w jakiej sprawie? Strategię teatru? Nie, biznesu. Ach biznesu…jaką mam strategię? Jak Kutuzow pod Borodino. Wycofuję się i ustępuję drogi do Moskwy. Czas zrobi resztę.
Premiera nadchodzi. Do pierwszych Widzów tylko 9 prób.
Dziś śpiewam Koncert w Och-Teatrze. W sobotę w Siedlcach gram Danutę W. Niedziela pod hasłem Andrzeja i Zdzisławy. W poniedziałek, czwartek Shirley w Teatrze Polonia, piątek , sobota Jowialski tamże. W niedzielę we Wrocławiu Weekend z R. A potem czas przedpremierowy.
W niedzielę na scenie Och-Cafe-Teatru Roma Gąsiorowska wraca, po urodzeniu dziecka, do grania spektaklu Pierwsza dama.
Nienawidzę ubrań i tzw. ubierania się . Słowo Moda szczuję psami. Lubię klasycznie, wygodnie, kaszmirowo, gorzko pachnąco, miękko i czarno.
Dawno nie zrobiłam nowej roi. Tęskni mi się.
Gratuluję wszystkim Państwu tego że listopad dobiega końca.
Waleriana i Maksymiliana - wszystkiego dobrego
Duch nowej klasy . Spotykają się dwaj noworuscy. Jeden mówi: – „Zobacz, mam nowy krawat, kosztował 500 dolarów!”. Na co drugi odpowiada:- ” Ale z ciebie frajer! Znam miejsce , gdzie można kupić taki sam za 800!”. ( Marie Freyssac „ SCENY Z ŻYCIA ROSYJSKICH MILIONERÓW”)
Dobrego dnia.
Erazma i Katarzyny - wszystkiego dobrego
Umarł Zygmunt Sierakowski i Iwona Kamińska. O obu odejściach zawiadomiły mnie ” dobre dusze” . Ci co ich obchodzi, kontaktowali się, wiedzą. Czują potrzebę. Z Zygmuntem byłam lata w Teatrze Powszechnym. Najbardziej zbliżyliśmy się robiąc i grając ” Kotkę na blaszanym gorącym dachu” i moje ” Na szkle malowane” , potem kiedy uczyłam w Akademii Teatralnej i robiłam ze studentami „Mieszczan” Gorkiego, poprosiłam Go o asystenturę i zagranie roli ojca. Widziałam że dawało Mu to satysfakcję i cieszyło. Niedawno, chory trafił do Skolimowa. Zygmunt w Powszechnym słynął z opowieści które można by nazwać – Wyznania prowincjonalnego aktora ( sam tak to nazywał) -Sława, chwała, wstyd i upokorzenie. Wciąż Mu mówiłam – zapisz to, wzruszał ramionami. Umiał opowiadać tak, że tarzaliśmy się ze śmiechu przy kolejnych anegdotach o Jego występie na akademii ku czci rewolucji październikowej, o debiucie w sztuce ” Klucz do Berlina” gdzie grał kilkanaście epizodów i publiczność kiedy go znów rozpoznawała, za każdym razem witała go brawami a każde pojawienie się i charakteryzacja wzbudzała nieopanowane huragany śmiechu. Od pewnego momentu już szukali tylko mnie na scenie, w kolejnym wybitnym wcieleniu- śmiał się. To był pamiętny debiut. Zawsze mówił że jego ” górka popularności” to był okres Teatru Śląskiego w Katowicach. – byłem wtedy przystojny, grałem Alfreda w „ Mężu i żonie” – mówił, kiedyś szedłem do Teatru a dwie dziewczyny licealistki, na mój widok wyszeptały krzykiem – Jezus Maria ja się posikam, Gośka! Sierakowski idzie!!! I potem już nigdy nie wzbudziłem takich emocji – zamyślał się. Mój Boże. Zyga. Zygmunt. Miły, skromny jakby trochę zalękniony człowiek . Umarł. Miał 68 lat i ponad 60 ról za sobą.
Iwona Kamińska, była charakteryzatorka , filmową i telewizyjna. Jedna z najlepszych i najbardziej lubianych. Pracowałam z Nią wielo, wielokrotnie. Uczuciowa, samotna, tylko raz pomiatam Ją zakochaną i szczęśliwą z nadzieją na ułożenie sobie życia. Malowała i czesała aktorki, przyjaźniła się z nimi, wspomagała przyjaźnią i dzieleniem ich radości i smutków. Mediowała miedzy nimi i ich mężami, dziećmi, kochankami. Była zawsze pod ręką, pomocna i fachowa. Była zaufaną i ulubioną charakteryzatorką wielu z nas. Znała też nasze wszystkie tajemnice.
Dziś 40 rocznica premiery „Trzech sióstr” Czechowa w Teatrze TV w reż. Aleksandra Bardiniego. Masza. Mój debiut zawodowy. 40 lat minęło.
Listopadowy czas.
Janusza i Konrada - wszystkiego dobrego
Przeczytałam z zainteresowaniem w ostatnim DIALOGU felieton Tadeusza Bradeckiego. NOWE w sztuce. No to koniec, pomyślałam tak dlatego, że…
Ciągle chcę, żeby teatr pokazywał dobro i zło jednoznacznie je oceniając.
Chciałabym, żeby teatr uczył empatii i przypominał o takim pięknym pojęciu jakim jest „człowieczeństwo”
Uważam, że teatr powinien uczyć, także poprzez scenografie, kostiumy, rekwizyty, sposób bycia na scenie i sposób mówienia.
Wciąż uważam, że w teatrze siłą są opowiadane historie, zdarzenia, losy, charaktery.
Szokują mnie w teatrze rzeczy mentalne, a nie formalne.
Wierzę w aktorstwo i aktorów jak już chyba nikt dookoła.
Odróżniam piękno i brzydotę w sposób „konwencjonalny”.
„Sztuka wysoka” dla mnie to ta, która robi na mnie wrażenie. To to, że wchodzę na przedstawienie człowiekiem i wychodzę człowiekiem nieco innym, zmienionym, bogatszym lub wartościowszym.. A to jak artyści to osiągnęli jest dla mnie mniej ważne.
Lubię się zwyczajnie śmiać, wzruszać, zastanowić, przypomnieć sobie, przestraszyć. A potem tęsknić.
Dlatego, że nawet jeśli coś było nadzwyczajne i najpiękniejsze, jeśli potem zadaję sobie pytanie – po co to było? Co i to miało powiedzieć? Udowodnić? Na co zwrócić uwagę? Zapominam i uważam chwilę za straconą.
No nic, jestem zabytkiem muzealnym i nie ma dla mnie w sztuce żadnej przyszłości oraz …..skręcam w bok od tematu. Dobrego dnia.
I jeszcze jedno… wiele obrazów, utworów, dzieł abstrakcyjnych uważam za ważne i piękne… to nie o to chodzi.
I celowo wszystko upraszczam.
Elżbiety i Seweryna - wszystkiego dobrego
Dziś gram Shirley Valentine na jesienne kłopoty i smutki, swoje i innych.
Listopad to beznadziejny miesiąc. Nie widziałam siebie od jakichś trzech tygodni. Może umarłam? Jakby to dobrze było! ( Biała bluzka) ( dla słabszych- to jest żartobliwe)
Umówiłam się na obiad z synem, to jako – miła bliska perspektywa.
Kupiłam bilet na Bali- sp…balam – jako miła dalsza perspektywa.
Renaty i Witolda - wszystkiego dobrego
Staliśmy przed hotelem w Gorzowie Wielkopolskim, przed wyjazdem na próbę w tamtejszym teatrze . Próbę przed wieczornym spektaklem.
Staliśmy, Ignacy Gogolewski, Jerzy Stuhr, ja oraz kilka osób z naszej ekipy teatralnej.
Był 11 listopada, dookoła święto wolności, kilka bannerów z kandydatami startującymi w wyborach do samorządów, wyborach zapowiedzianych na 16 listopada. W Warszawie trwał Marsz dla Niepodległej, Marsz Wolności.
Obok nas przechodził mężczyzna , około 50 letni, o kulach. Rozpoznał Jurka i zatrzymał się nieopodal.
– Panie Stuhr, choĆ pan tutaj! – zawołał.
Zdziwiony Jurek, który początkowo żachnął się na ton i na formę tego wezwania, ugrzecznił się i spokojnie ruszył – bo…..przedstawiciel narodu woła, czegoś chce, coś ma konieczność powiedzieć, o czymś zawiadomić, czymś się może podzielić.
– Tak, słucham- podchodząc powiedział Jurek.- O co chodzi?
– O nic! Ja tyko zawołałem pana, żeby pan sobie nie myślał, że jest jakiś lepszy!
– Od pana lepszy?- zdziwił się Jurek.
– Na przykład!- odparł butnie tamten.
– No nie, lepszy nie jestem, bo dziś jest święto narodowe, pan ma wolne a ja właśnie jadę do pracy. Więc pan jest lepszy.
– No!- potwierdził tamten. Bo, żeby panu się nie wydawało! – dodał jeszcze.
– O, nic mi się nie wydaje, szanowny panie, zaręczam – odparł Jurek, przeprosił i odszedł wracając do nas.
Tamten jeszcze popatrzył z pogardą i poszedł. Nie było punktu zaczepki.
Wieczorem po spektaklu pobiegliśmy do hotelowych telewizorów oglądać warszawskie zadymy, a raczej jak Polacy sobie świętują wolność.
Nie mogłam zasnąć i przypomniała mi się rozmowa z samochodu. Jurek opowiadał nam, że podczas tłumaczenia listy dialogowej jego ostatniego filmu na włoski, był kłopot z przetłumaczeniem słowa chochoł – a w związku z tym zniknęły metafory z „ Wesela” – chochoł, otulona przed chłodem róża, rozkwitająca wiosną itd. itd….
Pozdrawiam Rodacy.
–
Bartłomieja i Marcina - wszystkiego dobrego
Pozdrawiam dobrego dnia.
http://www.prezydent.pl/aktualnosci/marsz-razem-dla-niepodleglej/aktualnosci-2014/art,5,chodzmy-razem-dla-niepodleglej.html
Ursyna i Teodora - wszystkiego dobrego
Przejechałam dziś przez zamgloną Polskę, jadąc z pielgrzymką na groby rodzinne, słuchając „Walkirii” Wagnera z Tomkiem Koniecznym w partii Wotana. Co to był za dzień? Nie można mi odmówić potrzeby formy i tworzenia dramaturgii. W pewnym momencie byłam pewna że samochodowi wyrastają skrzydła i za chwilę wzbijemy się w powietrze.
Tomku! Ukłony i gratulacje.
Feliksa i Leonarda - wszystkiego dobrego
Dziś premiera. ” Kolacja kanibali” w reżyserii Borysa Lankosza. Ważny dla nas tekst i spektakl. Czekamy na dzisiejszy wieczór. Ja widziałam cztery razy, z obowiązku, jak zwykle przed premierami u nas, ale i z zaciekawieniem.
Zapraszamy.
Sławomira i Elżbiety - wszystkiego dobrego
Jak z Kundery.
Najpierw dzwoni że chciałby wywiad. Na jaki temat ? – pytam. – Ogólnie. O życiu. Przepraszam i mówię że na filozofowanie i tematy prywatne nie mam czasu i odmawiam.
Dzwoni raz jeszcze, następnego dnia. Odmawiam.
Dzwoni po raz trzeci że możemy i o zawodzie trochę i o tym co robię. Trochę . Odmawiam.
Dzwoni moja daleka znajoma, nawet bardzo daleka, wspomina że kiedyś spotkałyśmy się i coś tam, gdzieś tam, a teraz mnie prosi żebym mu pomogła, udzieliła mu wywiadu, bo on jest w trudnej sytuacji. Odmawiam.
Dzwoni w jego sprawie koleżanka aktorka, że daje mu rekomendacje . Mówię jej żeby zadzwonił to się umówię.
Dzwoni i mówi że, wolałby do jednej z prywatnych stacji radiowych, niezobowiązująco o wszystkim. Mam dosyć ale się zgadzam.
Trudno. Jadę.
Wywiad jest nagrywany do pudełka, za to długo. Mówi że zmontuje i zawiadomi kiedy to pójdzie na antenę. Bardzo dziękuje. Nie zawiadamia. Rozmowa nie idzie na antenę.
Po jakimś czasie przysyła z tego materiału nagranego, napisany wywiad. Niedobry. Poprawiam, właściwie piszę na nowo. Dziękuje.
Po kilku tygodniach przysyła znów wywiad z innych fragmentów nagrania. Niedobry. Poprawiam, piszę właściwie na nowo, uwzględniam także kilka nowych pytań , odpowiadam na nie i wysyłam.
Po tygodniu znów wywiad z tego samego materiału, skrócony. D jeszcze inne gazety. Poprawiam skrót i odsyłam. On dziękuje.
Po prawie roku przysyła długą rozmowę z nagrania radiowego ponownie. Zaczynam poprawiać, autoryzować , ale zniechęcam się zabraniam drukować.
Wysyła emaile co dzień z prośbą o autoryzację i uaktualnienie. Robię to w końcu, odsyłam.
Po pół roku, przychodzi wiadomość że wydaje książkę ze swoimi wywiadami, że jeśli nie uaktualnię to zamieści tak jak jest. List jest napisany z pozycji siły, pisze że brak odpowiedzi uzna za akceptację wersji którą przysłał. Nie podpsuję zgody na włączenie do książki wywiadu ze mną, nic nie tłumacząc.
Po spektaklu pod teatrem czeka on z różą i ktoś wydawnictwa. Jestem zmęczona , nie mam czasu, chcę iść jak najszybciej spać. Podpisuję. Aktualizuję . Napisana niby rozmowa jest bez znaczenia, konwencjonalna, ale wysyłam.
Książka nie wyszła. Czekam na kolejne wersje wywiadów.