Piotra i Justyny - wszystkiego dobrego
60 Rocznica Wybuchu Powstania Warszawskiego.
Dzisiaj to już tylko milczenie.
Podziękowania dla wszystkich Powstańców, tych z naszej rodziny także.
Dobrego dnia.
Ignacego i Heleny - wszystkiego dobrego
NIC NIE ISTNIEJE NA PRÓŻNO. św. Tomasz z Akwinu
Krzysztof Kamil Baczyński- zginał jako żołnierz AK w pierwszych dniach Powsatnia Warszawskiego
POLEGŁYM
Nocą, gdy ciemność jest jak zwierzę czarne,
stoi cisza jak lęku drgający biały słup.
I żyła śmerci bije: na marne-drży- na marne,
a rano znów się potknę o rozkopany grób.
A dniem stół pusty stoi, zabrakło na nim rąk,
które by razem ze mną wzniosły kruchą sieć,
a uporczywe twarze i ciała wokół siedzą,
jak gdyby tu przykute miłości mroczną wiedzą,
i głos na ścianach osiadł jak szron i dzwoni:” Leć!”.
I każą mi: ” Zapomnij!”. Więc ręce ciężkie włożyć
w ciężarny ołów gliny i pracy toczyć głaz,
więc jeszcze dzień obrócić, jak mokry piach wyłożyć,
odetchnąć jeszcze śmiercią i jeszcze, jeszcze raz.
A potem znowu noc i słuchać długo trzeba,
jak schodów trzask się wznosi, jak dławi płótno czarne,
a w szyby śniegu bicz: ” Na marne – drży- na marne!”
I życie w gardle tkwi jak ostry kamień chleba,
i czuję was w ciemności bez zmian i bez nieba.
I wtedy trzeba wierzyć, i każą mi:” Zapomnij!”.
I trzeba martwą broń zamienić w krzyż i płomień…..
Ulice moich dróg są wszystkie w górę – stome,
i cienka struga krwi jak lont sie spala – do mnie.
Żelazna miłość – tak – wybucło, zgasło, starło,
pozostał tępy mus, co w pięści tkwi jak gwóżdż.
Zapomnieć teraz, zdrętwieć, milczeniem tak się struć,
żeby mi pisklę ognia na dłoni nie umarło.
Odeszli. Noc po nocy. Coraz to krzyk za gardło
i tylko cisza po nich i dzwoni śniegu słup,
ale się głupie ciało jak ciężki pień uparło,
choć rano – ktoś się ptknie o mój dymiący grób…
Tadeusz Gajcy- Zginął w Powstaniu Warszawskim.
MIŁOŚĆ BEZ JUTRA
Mój sen śmiertelny ciałem spełniasz
i słowem płochym w śnie poczętym;
puszysta włosów twoich perła
jak promień krągły w pościel spływa,
gdzie dłoń pierzasta jak z igliwia
rozdziela cienie ciał od lęku.
Mówimy szeptem krwi łagodnej
słuchając w sobie: niech w nas płynie,
niech niesie – światło jak w roślinie
prześwietli serc planety małe
i obudzimy się słuchając
szelestu chmur i grania wody.
Bo tyle tylko jest w nas ciepła,
co dłoń zdziwiona objąć zdoła,
i trwogi tyle, co zakrzepła
wyryje w twarzy łza jak z ognia
i głosu w nas, co wydać może
w kielichu warg języka ostrze.
Niech płynie w nas- mówimy jeszcze
ten szmer ciemności, póki księgę
obłoków wiatr przegina miękką.
Bo tyle tylko wiary w pieśni,
ile obrazu pod powieką
ziemi odbitej ostatecznie.
W domu cały czas…. Powstanie….Powstanie….Powstanie….W waszych też. Mama siedzi przed telewizorem i płacze , płacze , płacze….ja na próbach i wzruszam się….próbuję zaśpiewać piosenkę Agnieszki Osieckiej „Czerwone maki na ENtej ulicy” to te maki o których się milczy, milczało tyle lat, próbuję i….
Dobrego dnia. Wzruszacie się widząc idących przez Warszawę tych małych harcerzy? Ja tak. A dziś słyszałam, jak jeden starszy pan krzyczał do telefonu komórkowego na ulicy, rano: – Stefan! Pomódl się tam za nas, dziś msza, za nas, ja muszę do żony do szpitala, nie mogę, ale ty się pomódl za nas obu! Pamiętasz Halinę! I za nią i pomódl w moim imieniu! Na przystanku?! Na przystanku to głupio! Do zobaczenia, jak dożyjemy! No to cześć!
Julity i Ludmiły - wszystkiego dobrego
ZŁO WYKIEŁUJE NA KAŻDEJ GLEBIE. św. Tomasz z Akwinu
Wszystko obejrzałam o czym marzyłam i co zamierzałam. Jestem jak naładowana bateria 1000 v prądem. Oddalam się do innych zajęć, a dla Was zdjęcia.
Dobrego wieczoru.
Julii i Natalii - wszystkiego dobrego
LICZ NA TYCH KTÓRZY NIE ZAWIODĄ; PIERWSZYM JEST BÓG , DRUGIM – TY SAM. św. Tomasz z Akwinu
Powrót. Podróż w słońcu, deszczu, ulewie, gradzie, mgle, wietrze… Jakby świat się za coś gniewał, przeciwko czemuś protestował.
Dobrego dnia. Ja musze się pozbierać, rozpakować i rozejrzeć. A z pierwszych telefonów wyglada to tak że już mnie boli głowa.
Dobrego dnia. No i zdjęcia jeśli to komuś sprawia przyjemność. Nie sfotografowałam granic państw bo ich nie zauważyłam. Do Polski wjechaliśmy z radością i bez ceregieli… Dobrego dnia.
Bogny i Apolinarego - wszystkiego dobrego
NIEŚMIERTELNE NA ZIEMI MOGĄ BYĆ JEDYNIE WIARA I MARZENIA. św. Tomasz Akwinu.
Nie piszę ostatnio bo rodzina ostatecznie zaprotestowała przeciwko mojemu pisaniu i pracy podczas wakcji. Piszę jak nie widzą a ja się „dorywam”.
Bredzę w morzu. Dziś dzień przejęzyczeń. Zamiast idę pobrodzić w morzu wyznałam zgromadzonej na plaży rodzinie: ” Idę pobredzić w morzu” – co by się zresztą jeśli spojrzeć na sprawę z innej strony mniej więcej zgadzało z prawdą, potem mojej siostrze klapki się zakochały w piasku a nie zakopały, a na koniec także ona uroniła sobie, żeby pojechać na wycieczkę rowerową w sam upał! Uronić sobie, jako określenie na nieodpowiedzialną wypowiedż, bardzo mi się zresztą podoba.
Upał potworny, upał nieziemski. Prawdziwe włoskie sierpniowe lato już nadchodzi. Dla nas nie do przetrzymania. Zjeżdżają się tłumy Włochów, już im nie zimno, już chętniej wchodzą do morza, a mały Lorenzzacio i mała Allegra, nasi sąsiedzi plażowi od tygodnia, siedzą w wodzie cały czas, a kiedy ich matka protestuje, Lorenzzacio puka się w głowę wymownie i mówi do niej tonem swejgo ojca: „A ja chcę siedzieć w zimniej wodzie! Po to do niej wchodzę że jest zimna! Zrozumiałaś?! Żeby się ochłodzić ! Bo mi gorąco! Zrozumiałaś wreszcie!?” Allegra jest dla mamy milsza. Ale kiedy oboje krzyczą znad wody żeby szybko przyszła z okularami do pływania, ciastkiem czy żeby zabrać zabawki które im się znudziły, i tupią oboje a Lorenzzo pokazuje władczo palcem gdzie ona ma mianowicie przyjść i to natychmiast, matka zrywa się i biegnie przez plażę ile sił, czym duch, ile tchu, parząc sobie stopy piaskiem bo nie zdąża nawet założyć butów. Co jakiś czas synek staje przed mamą na rozstawionych nogach i coś jej jak głupiej, wolno i dosadnie, zniecierliwony tłumaczy podparłszy się pod boki, jak tatuś i naśladując absolutnie tatusia ton. Rzeczony tatuś, zjawia się przy nich co jakiś czas, na chwilę, wychyliwszy się z baru gdzie śledzi w telewizji wyścig kolarski Tours de France, albo gra w karty lub ping ponga z innymi tatusiami. Wczoraj przyszedł na moment, o coś zapytał, mamusia coś zaszemrała, a on w odpowiedzi rzucił w nią ręcznikiem, dobrze że nie wiaderkiem Lorenzzo i Allegry pełnym piasku bo by ją zabił, przewalił swój pusty leżak i poszedł, czekałam że wróci i zamknie jeszcze parsol nad nią uwięziwaszy ją w środku, ale odszedł i nawet się nie obejrzał w przeciwieństwie do niej, bo ona patrzyła za nim długo i przeciągle. Ciekawe o czym myślała? Są dwie możliowści albo jak go zamordować, jakiej trucizny użyć, albo jak go przeprosić, jaki spósb zastosować aby uśnieżył gniew, czyli uśmieżył. A może długo patrzyła przez łzy, bez ruchu, bo jej było wstyd, wielu spojrzeń które na niej zawisły, spojrzeń czekajacych na jej reakcję. Po dłużej chwili, poruszyła się, zatrzepotała włosami, związała włosy ściślej gumką i pogrążyła się w lekturze, całkowicie ignorując otoczenie. Czyta gazetę Amica, co znaczy przyjaciółka i bardzo mi jej żal. Allegra łasi się do niej jak kotek, kiedy chce pieniądze na lody i tylko wtedy. Żal mi jej podwójnie bo ma na imię Kristina i kiedy inne kobiey zatrzymują plażowych sprzedawców z biżuterią, sukienkami, torbami plażowymi czy świeżymi kokosami, ona zatrzymuje tylko tych z obrusami, i kupuje co jakiś czas obrus. Wczoraj kupiła w marchewki, przedwczoraj pościel w maliny i fartuch kuchenny ze zdjęciami różnych makaronów. Opisuję ją tak szczegółowo, bo mnie fascynuje narastajacy w niej bunt, który ja czuję tak silnie że aż mnie uwiera i niepokoi. Idzie od niej taka fala niepokojącej energii, kiedy tak sobie siedzi sama i myśli, że ja nie mogę się na niczym skupić. Wczoraj poza tym porównanno mnie z nią. Kupiłam kilka dni temu, wnuczce i wnuczkowi zabawki w prezencie, schowałam do bagażnika i zapomniałam nich. Wczoraj wieczorem, postanowłam pojechać, z siostrą na zakupy i lody do sąsiedniego miasteczka, samochodem męża. Przez całą podróż w samochodzie wył alarm, i nic nie umiałam z tym zrobić. Zatrzymywałam się, wyłączałam samochód, włączałam, zaglądałam do niego do środka, pod spód, nic. Alarm włączał się nietypowo w nietypowych momentach i odstępch czasu, wył, i znów nie wył, zdumiewajaco. W nocy, po powrocie z uroczej „alarmowej” wycieczki „pokazałam” problem mężowi, wsiadł, przejechał się, alarm się włączył, posłuchał, pozaglądał, porobił jakieś z alarmem sztuczki, pokiwał głową i uznał że trzeba rano do warsztatu, że sie cos zepsuło i już mieliśmy iść zmartwieni spać kiedy moje dzieci przypomniały sobie że w bagażniku są zabawki a miedzy nimi taka która wydaje różne alarmowe dzwięki za naciśnięciem odpowiedniego guziczka. Wybiegłam do samochodu, miał rację, guziczek z namalowaną na nim karetką, uruchamiajacy sygnał podobny do naszego alarmu samochodowego był na stałe wciśnięty. Wszyscy zaczęli się smiać a ja wtedy usłyszałam: – „Jesteś jak ta z plaży!” No to mnie prawdziwie zatrzymało….A dlaczego właściwie? Że co? Że głupia? ….
No nic. Na razie.
Wincentego i Wodzisława - wszystkiego dobrego
NIE UMIERA TO DO CZEGO DĄŻYMY, DOPÓKI TEGO NIE OTRZYMAMY. św. Tomasz z Akwinu.
Dziś we włoskiej prasie seria artykułów, o projekcie sprywatyzowania zabytków. Państwo włoskie, w kryzysie, nawet tu w naszej miejscowości gdzie co roku o tej porze roku były tłumy, wakacjowiczów połowa, część domów stoi pustych, w kawiarni nie ma wieczorami tłumów a na plaży cztery rzędy parasoli a nie jak co roku o 15 lipca siedem czy osiem. Chłodne lato, dla Włochów bardzo chłodne, ale przede wszystkim kryzys, mówią. Italia według UNESCO ma najwięcej zabytków ze wszystkich państw na świecie. Utrzymanie ich kosztuje fortunę, powstał projekt żeby je sprywatyzować! Rząd nad tym właśnie debatuje. Przejęło mnie to grozą. Jak to sprywatyzować? Sprzedać na przykład Coloseum komuś prywatnemu, żeby tam otworzył bazar? Albo lepiej krzywą wieże z Pizy a on by ją nareszcie wyprostował. Mnie nie mieści się to w głowie, a oni kiwają głowami i mówią… czemu nie? No trudno. Ale ja nie chcę! Nie ma wyjścia, mówią. Japończycy od dawna chcą kupić kilka rzeczy….
Idę na plaże smutna a w głowie nie wiadomo dlaczego kołaczą mi się słowa jednej z piosenek Magdy Czapińskiej… Światem zaczęła rządzić miłość…
Dobrego dnia.
Kamila i Szymona - wszystkiego dobrego
DEFINICJI MIŁOŚCI NIE SPOSÓB PODAĆ W SŁOWACH. św. Tomasz z Akwinu.
Nie piszę bo rodzina protestuje. Ponieważ tu na tych wakacjach mam i inne prace „komputerowe” siedzę jeszcze oprócz tej pisaniny nad dwiema adaptacjami, rzeczywiście mają powody do protestu. Przeczytałam ostatnią Ericę Jong „Babski blues” i jestem rozczarowana i zniecierpliwiona. Tym razem oprócz kilku zabawnych, dość prawdziwych i inspirujących sformułowań, całość mnie wkurzyła.
No to tyle dla was wybrałam, tak dla zabawy. Reszta dość męcząca i bez powodu. Zaczynam, się bać co pani Eryka napisze jak będzie miała jeszcze kilka lat więcej, a może przeciwnie może jej przejdzie i pójdzie w inną niż seks stronę?
Dobrego dnia. Dołączam zdjęcie faceta, tzw. kulturalno – oświatowego w sąsiadującej z nasza miejscowością kampingu. Siedział tak całe przedpołudnie przy głównej drodze prowadzącej z kampingu na plażę. Kiedy go zapytałam przeciwko czemu protestuje, bardzo się zdziwił i powiedział że przeciwko niczemu, plącą mu za to że ma bawić i rozśmieszać, wprawiać w dobry nastrój ludzi spędzających wakacje na kempingu dla którego pracuje, wiec rozśmiesza i wprawia w dobry nastrój, jego zdaniem. Że w tym nie ma innej ideologii.
No nic dobrego dnia.
Marii i Benedykta - wszystkiego dobrego
DLACZEGO POMAGASZ CUDZYMI RĘKOMA, KIEDY SWOJE BARDZIEJ CENISZ? św. Tomasz Akwinu
Wczoraj radosne i obfite we wrażenia, radość, śmiech i wszelkie inne „bahanalia” spotkanie z Jurkiem Sthurem, który to niedaleko nas w Montalcino „dozoruje” projekt europejski, realizowany między innymi przez krakowską Akademię Teatralną, przedstawienia zrobione przez młodzież z trzech krajów Francji, Włoch i Polski, których tematem ma być najbardziej kontrowersyjny artysta wieku. Polacy wybrali Witkacego, Włosi – Passoliniego , Francuzi – Geneta. Za chwilę zaczyna się w Montalcino festiwal teatralny, na którym odbędzie się premiera tych trzech spektakli a potem młodzi ludzie ruszą w trzymiesięczne tournee europejskie kończąc w Brukseli. Zapowiada się to bardzo interesująco, a Jurek, jako znany wszędzie, a tutaj we Włoszech szczególnie kochany aktor i pan rektor, jest „nadzorującym” całość. Festiwal zresztą zaczyna się Jurka „Kontrabasistą” po włosku. No ale festiwal to za chwilę, na razie rozmowom, śmiechom, opowieściom, snuciom planów nie było końca. Wspólna wizyta w Saturnii w siarczanych gorących źródłach i biesiada w Perecie w naszej ulubionej restauracji. Jurek jest tak wspaniały, tak otwarty i przyjazny światu i ludziom, tak lubi żyć i tak wszystko sprawia mu radość, jest tak szlachetnym i prawym człowiekiem, że każde spotkanie z nim i bycie w jego towarzystwie przywraca harmonię a jego żywa i błyskotliwa inteligencja za każdym razem zachwyca. Opowiadał o Festiwalu w Cannes gdzie byli ze Zbyszkiem Zamachowskim jako Shrek i Osioł – wersja Polska, która odniosła wspaniały sukces, opowiadał o festiwalu w Moskwie, gdzie był w jury, o pokazywanych tam filmach, tematach, aktorach i o Meryl Streep, która dostała na tym festiwalu, za całokształt, nagrodę im. Stanisławskiego. Opowiadał o krakowskiej szkole teatralnej, o Krakowie o projektach, o rodzinie, z którą się przyjaźnimy od lat, o dzieciach i o głupstwach i był to jeden z najwspanialszych dni jakie przeżyłam. W takie dni udaje mi się milczeć i słuchać, słuchać… z lubością i wdzięcznością.
Dobrego dnia.
Henryka i Włodzimierza - wszystkiego dobrego
BĘDĄC SOBĄ JESTEŚ SZCZERY. św. Tomasz z Akwinu.
No i w takim razie dziś bedę sobą i powiem wam że tak mi się nie chce pisać dziś jak rzadko, więc nic nie napiszę, życzę Wam tylko dobrego dnia. Dziś zrobiło się trochę chłodno w cieniu, i wieje chłodniejszy wiatr od morza, tak że na plaży nawet w słońcu zimno, a rano Jędrek pisząc na moją prośbę SMS do Magdy Umer aby ją obudzić na targ, napisał tak, co potem przeczytałam z najwyższym zdumieniem: MAGDA WSTAWAJ NA TARG! JĘDREK NIE ŚPI JUŻ OD PÓŁ GODZINY!!! KRYŚKA.
Dobrego dnia.
Marceliny i Bonawentury - wszystkiego dobrego
CZAS LECZY RANY, LECZ CZY WYSTARCZY ŻYCIA BY WYZDROWIEĆ? św. Tomasz z Akwinu.
Dziś urodziny mojego syna. Zawsze o tym chciałam napisać, bo to wielki we mnie temat i myślę że przydałaby się ta opowieść wielu kobietom, podleczyłyby ze mną swoje smutki, ale to innym razem. Adaś urodził się jako wcześniak, i dramatyczne były jego pierwsze dni na tej ziemi, a jest dzieckiem o które walczyliśmy z mężem 10 lat, zniechęcani przez lekarzy, aż pewnego pięknego dnia, w połowie zdjęć do „Modrzejewskiej” był łaskaw się nagle zagnieździć w moim brzuchu, a potem szybciutko za nim, bo już półtora roku później i Jędrek. To najpiękniejsze dwa prezenty jakie mi dało życie, i choć jeden z prezentów ma dziś 185 wzrostu, numer nogi 45, właśnie Adaś, a drugi nie rośnie, jest chudy jak szczapa i ma „zły” charakter niskiego i ambitnego, a co to znaczy wszyscy wiemy, życie odkąd są na świecie nabrało podwójnego, potrójnego, ośmiokrotnego sensu i zupełnie nowych barw.
Kończę, chcę tylko coś zacytować, bo mnie to wczoraj rozśmieszyło, kiedy czytałam. Oto fragment z książki Frances Mayes, tej od „Pod słońcem Toskanii”, fragment z drugiej części pt.”Bella Toskania”, a propos moich ostatnich zapisków i stanu w jakim jestem, refleksji które mnie opanowują nieodmiennie, za każdym razem kiedy tu przyjeżdżamy:
Tutaj prawie wszystkie media znikają z naszego życia codziennego. Zauważyłam natychmiast ogromną różnicę. Nawyk włączania radia, żeby słuchać wiadomości w samochodzie, kiedy jadę do pracy, tu widzę jako zakłócenia naturalnego rytmu dnia. Chytre, bo naciśnięcie radiowego guzika wydaje się prawie machinalnym, nic nie znaczącym ruchem ręki. Ale przez pół godziny jazdy na parking uniwersytecki królowie narkotyków padają od kul, dzieci są poniewierane przez tych, którzy mają je chronić, bomby w samochodach wybuchają, powodzie porywają domy, a moją ledwie zbudzoną psyche maltretują wszystkie krzywdy świata. Nawet najlepsze samopoczucie, jakie można mieć po dobrze przespanej nocy, zbombardują obrazy denerwujące i straszne. Telewizja jest jeszcze gorsza; rzadko widuję dzienniki telewizyjne bez doniesień o trzęsieniach ziemi i okropnych wydarzeniach. Wysiadam z samochodu i idę do pracy już spięta. Ten nieustanny nadmiar horrorów w radiu, w TV i w gazetach przyjmujemy jako rzecz normalną, dopóki nie zdarzy się nam żyć bez nich. Czy jakiekolwiek badania obejmują zależność niepokoju od stopnia narażenia na wiadomości mediów?
– Będę zaczynać dzień bez tego przygnębiającego buczenia – oznajmiam Edowi (mąż autorki)- Na moich własnych warunkach.
– A ja lubię raporty drogowe. O pogodzie. Te wszystkie słowa tak biegną jak w wierszach Dylana Thomasa. Zamiast dziennika włączaj suity wiolonczelowe Bacha.(…)
– W naszym nowym domu wstawajmy wcześniej i spacerujmy tak jak tutaj we Włoszech.
– Gdyby tylko dało się zabrać do Ameryki stąd i sjestę…
– Prawda, że byłoby miło zadzwonić do kogoś , zapytać „co u ciebie słychać?” i nie usłyszeć w odpowiedzi „jestem bardzo zajęty”?
– No, „jestem bardzo zajęty” ma kilka znaczeń, ale zawsze jeden podtekst: „Jestem ważny”. Może samo przeżywanie życia jest tak ważne, że nie powinniśmy być zajęci? Przynajmniej mniej nie z-za-ję-cci z tym zz i cc.
– Ed każe swoim studentom wyliczać, ile weekendów jeszcze im zostało, przyjmując przeciętną długość życia. Nawet dla takich młodych to szok – stwierdzić, że już tylko 2800. Otóż właśnie. Tyle i już. Carpe diem, si, si, korzystaj z tych dni.
Dobrego dnia. Dołączam zdjęcia zrobione nam przez Magdę Umer podczas wycieczki do Massa Marittima, cudowengo miasta z cudownie zachowaną „Starówką” z słynną katedrą, która teraz niestety jest w remoncie. Kiedy wszędzie gdzie przyjeżdżamy pytamy ludzi o „Starówkę” wyjemy ze śmiechu, tam gdzie zwiedzamy są tylko ” Starówki” – Citta Vecchia.
P.S. Dookoła nas w domach dużo ludzi z psami. Te psy jakoś też tu nie szczekają. Ani w nocy, ani rano, ani w ciągu dnia. Coś niesamowitego, kiedy przechodzę koło ogrodzenia domu za którym stoi pies, ten pies tutaj z zasady macha do mnie ogonem w ciszy i moim zdaniem się uśmiecha. Co to jest? W Milanówku wszystkie psy chcą się zagotować ze wściekłości na mijających ich domy ludzi.
Ernesta i Małgorzaty - wszystkiego dobrego
ZACZYNAJĄC DZIEŁO POMYŚL, CZY ZDOŁASZ JE DOKOŃCZYĆ. św. Tomasz z Akwinu.
No, to akurat święty Tomaszu z Akwinu, nie jest żadna dobra myśl… Że niby nie zaczynaj, nie podejmuj się, nie rób wysiłku bo możesz nie skończyć? No to inni będą kontynuować jeśli sprawa jest ważna i duża… Broń Boże żeby przeczytał to któryś z naszych ministrów czy posłów na sejm! Jedna kadencja jest za krótka na wielkie sprawy, to co, mają w ogóle nie zaczynać? A może zresztą tak byłoby lepiej, niech nie zaczynają? Ale ktoś musi budować i robić porządki w tym kraju, a nie wszystkie pomysły, inicjatywy i ustawy są źle pomyślane… zresztą prawie każdy następny minister poprawia albo niszczy a w kazdym razie zmienia to co zaczął poprzednik, więc…
A swoją drogą, w sprawie niedokończonego… byliśmy wczoraj w absolutnie metafizycznym miejscu, w murach nigdy niedokończonego klasztoru San Galgano. Jest to budowla gotycka która najbardziej zapada w pamięć ze wszystkich jakie można zobaczyć w całych chyba Włoszech. Została sfotografowane zresztą w ostatnich scenach filmu Takowskiego „Nostaligia”. Cystersi zaczęli budować wielki, imponujacy klasztor i go niedokończyli na skutek wielu nieprzwidzianych wypadków których nie bedę tu opisywać, a potem ich jeszcze „złupiono”, zostały dziś jedne z najsłynniejszych ruin… Tak więc zaczynając dzieło nie wahaj się, co prawda możesz go niedokończyć i to całkowicie z niezależnych od ciebie, nieprzewidywalnych powodów, ale zaczynać zawsze warto… Na górze nad murami niedokończonego klasztoru i pustego opactwa, mały piękny romański kościół Monte Siepi z wbitym w środku w skałe mieczem. Rycerz z okolicznych wsi, San Galgano wbił go w skałę, kiedy po ukazaniu mu się podczas modlitwy św. Michała, postanowił porzucić hulaszcze, rozwiązłe, złe życie i zacząć żywot pustelnika odpokutowującego winy za grzechy. Zbudował chatę, właśnie w tym miejscu w którym teraz znajduje się kosciół. Historię rycerza Galgano opisują freski zdobiace mury wewnętrzne sąsiadujacej z kościółkiem kaplicy. Obok sklep z winami, oraz kremami mydłami, wonnościami, ziołami i lekami produkcji i według receptury kilku mieszkajacych tam dziś mnichów. Kupiłam „płyn diabelski” na reumatyczne bóle, krem mnicha na cerę z problemami, i krople na sen, zobaczymy.
Wczoraj Jędrek powiedział do Adama, naszego drugiego, starszego syna, którego urodziny będziemy obchodzić 14-ego, hucznie, kończąc uroczystości zjedzeniem słynnego deseru, profiteroli: – No, Adam, już najwyższy czas podzielić się z rodzicami wiedzą jaki chcesz prezent na urodziny…
Podobno to lato nazywa się arktyczne na całym świecie, tu ciepło i dużo słońca mimo wszystko ale we Francji nawet na południu zimo, a w Polsce to podobno „dramat”. Gazety piszą tutaj, że to z powodu jakichś huraganów na słońcu.
Wczoraj w Polskiej TV emisja mojego „Związku otwartego”, dostałam znów kilka telefonów z gratulacjami. Dziekuję. A ciebie Marek – piszę do mojego ukochanego partnera w tym utworze, Marka Kondrata, ktory zrobił tam rolę upojną i wspaniałą – pozdrawiam i całuję – Twoja Szmira la Janda, jak mnie nazywasz.
Dobrego dnia.
Jana i Gwalberta - wszystkiego dobrego
OPINII NIE BUDUJ NA SWOICH PRZYPUSZCZENIACH, A TYM BARDZIEJ NA CUDZYCH. św. Tomasz z Akwinu
To zdanie Tomasza z Akwinu powinniśmy wszysycy wypisać drukowanymi literkami w kalendarzykach na pierwszej stronie żeby stawała nam przed oczyma ta sentencja najczęściej jak można. Wszyscy to robimy, wszyscy opieramy sie na przypuszeniach albo polegamy na opinii innych i krzywdzimy w ten sposób ludzi. No tyle tylko, że wielu nie ma własnego zdania i opiera się na zdaniu innych z zasady. No nie ważne, nie kontynuję myśli bo zacznę wypisywać jakieś kalumnie na takich różnych na kierowniczych stanowiskach. Dlaczego jak piszę – kierownicze stanowiska – to mi się od razu w głowie dopowiada – partyjne? To relikt myślenia z czasów socjalizmu? No nie ważne!
NA GŁUPOTĘ NIE MA RADY. Zajmijmy się taką sentencją, nie wiadomo przez jakiego filozofa wymyśloną, ale myślę że był to filozof ludowy, zbiorowy i bezimienny. Jestem głupia i nic się na to nie da zrobić! Wczoraj jechałam sobie na rowerze przez naszą wieś, czy raczej nadmorski minikurort dla uboższych, który bardzo lubimy bo nie ma tu nawet prawdziwego hotelu, to znaczy jeden jest, ale taki że mogą mieszkać w nim tylko najmniej wymagający, a poza tym nikt poważny i bogaty tu nie przyjeżdża są tu głównie na wakacjach dzieci, psy i staruszkowie, a to towarzystwo robi duże zamieszanie nie mniej wyklucza takie przybytki jak dyskoteki, i lokale z nocnymi imprezami. Tak wiec, jak mówię jechałam sobe na rowerze i nagle zuważyłam że miejscowy zakład fryzjerski jest otwarty w niedzielę, a przed zakładem stoi na rozstawionych nogach fryzjerka ostrzyżona na jeżyka, posiadająca lat około 80, pali papierosa, głośno sie śmieje a na krzesłach dokoła niej siedzą jej koleżanki, pewnie włascielki miejscowych letnich domów, wszystkie lat około 85, podparte na laskach, liżą lody i pękają ze śmiechu. Kilka z nich ma zawiniete wałki – lokówki i tak niekonwencjnalnie sobie je suszy, jeszcze inne siedzą w ręcznikach na głowie i palą papieroska, a jedna z czerwoną farbą na włosach i worku plastikowym czeka na cud- włosy koloru miedzi, wszystkie mają za nic to że wygladają raczej średnio a przeniosły sie właśnie z tą „intymną czynnością” na ulicę i mogą je ogladać wszyscy. Z popelniczką do nich podbiega co chwilę młody wygolony w paseczki na głowei uczeń fryzjerstwa, który też co jakis czas wybucha śmiechem i bawi się razem ze wszystkimi. Pomyślałam sobie… właściwie dlaczego ja zawsze jadę do fryzjera dziesięć kilometrów stąd, do miasta, dlaczego nie pójść jak mi tego czasem potrzeba, tutaj? Nie ma co,spróbuję, na razie, dla sprawdzianu uczeszę się i zaparkowałam rower, zapytałam czy zostanę przyjęta, podstawiono mi krzesełko do siedzenia w poczekalni na zewnątrz na ulicy i dobra. Czekam. Fryzjerka, włascicielka, opowiedziała jeszcze ze dwie historie grubym zdartym głosem, zgasiła papierosa i zapaliła nowego i machneła na mnie że czas, i że wchodzimy do środka. Zakład nie był remontowany od XVIII wieku moim zdaniem, na lustarach , podłodze i grzebieniach widać było całą jego burzliwą historię, zostałam posadzona przed lustrem z brązowym liszajem, bardzo zniekształcającym twarz. Fryzjerka nie wypuszczajac papierosa z ust, z obrzydzeniem pogmerała w moich włosach prosto z plaży, powywaracała je na wszystkie strony, pokręciła głową i uznała że się do nieczego nie nadają, że muszę mieć zrobioną „peranante”. Permanante? – zapytałam podejrzliwie- permanante, czy to znaczy trwała ondulacja? Nie! Nie chę zaprotestowałam gwałtownie. Ale ona dalej z paierosem w ustach, grubym głosem krzyknęła – Alberto! Permanante!!! I pociągneła mnie do umywalki. Alberto umył mi włosy, dwa razy odchodząc i waląc szczotką z całej siły w aparat do klimatyzacji, który co chwila przestawał działać, szefowa, przypaliła nowego paierosa i przejeła mnie przed lustrem, wołając koleżnaki żeby weszły do środka bo nie można kontynuować rozmowy. Wszystkie weszły i rozsiadły się dookoła mnie, a Alberto sprawdził u każdej czy proces farbowania, suszenia, kręcenia, postępuje u nich prawidłowo. Renata, bo tak mówiły do niej koleżnaki, wciąż nie wypuszczając z ust papierosa, kontynując rozmowę z klientkami zaczęła nakręcać mi włosy na plastikowe wałki pamietające Julisza Cezara. Gumki te wałki miały tak spraciałe że co chwilę któraś pękała a Renata klęła szpetnie, Alberto podbiegał i szukał nowej gumki, a raczej nie nowej, tylko zdejmował z innego starego wałka inną równie starą gumkę i podczas kiedy Renata ściskała zakręcony na moich włosach lok, on zakładał gumkę stosując ekwilibrystykę. Tak to trwało długo, długo, pękło chyba z dziesięć gumek, Renata wypaliła krecąc moje włosy ze czternaście papierosów, Alberto siedemnaście razy walnał szczotką w klimatyzator, umył głowy i spłukał farbę kilku klientkom… nie bedę opisywać szczegółów dalszych procesów fryzjerskich i mojego tam pobytu w tym zdumiewającym zakładzie, powiem tyle tylko że co się naoglądałam i naprzebywałam z nimi to moje, co nasłuchałam śmiechu i opowieści po włosku tego mi nikt nie odbierze, ale… na koniec jak się zobaczyłam w lustrze, zrozumiałam, że Renata przerobiła mnie na podobieństwo wszystkich swoich koleżanek. Zamarłam widząc swoje odbicie i poprosiłam zdumioną i zadowoloną z siebie Renatę o strzyżenie. Ostrzygł mnie już Alberto, bo Renata straciła mną zainteresowanie. Wygladam okropnie, chciało mi się płakać i całą noc prosiłam męża żeby mnie swoją maszynką do brody ostrzygł na łyso, ale on nie chciał, odwracał się do mnie plecami, mamrotał coś o głupocie wszystkich kobiet świata, i o tym że w Warszawie chodzę do najdroższych, najlepszych, tylko poleconych fryzjerów wiec co mi nagle przyszło do głowy, że za kobietą nikt nie trafi i że wczoraj zauważył, że do dresu założyłam biżuterię i takie tam podobne itd.
A teraz rano spojrzałam w lustro i uważam, że powinnam popełnić samobójstwo. Nie wiem co będzie dalej ale tuż po wakacjach mają się zacząć zdjęcia do filmu „Wróżby kumaka” ze mną, a ma to być między innymi film o miłości, i aktorka w nim grająca powinna wyglądać co najmniej dobrze, a ja właśnie zdziałałam wszystko aby się „unicestwić” – mam spalone rzęsy, i brwi, jestem opalona jak robotnik budowlany z nosem spalonym na fioletowo i białymi okularami, na głowie mam dziwaczną szczotkę nie dających sie niczym przylizać i uczesać wypalonych kudłów, paznokcie ogryzłam a całe moje ciało łącznie z twarzą zdobią czerwone placki zostające po licznych ugryzieniach komarów… Uważam, że powinno się pomyśleć o zmianie aktorki… I to nie tylko z powodu wyglądu, bo mój mąż twierdzi, że w dwa miesiące wszystko może odrosnąć a opalenizna i plamy po komarach zblednąć, ale mózgu się nie da wymienić. Przede mną jeszcze dwa miesiące i ostrzegam nie wiadomo co mogę jeszcze wymyślić na tych wakcjach, jaki eksperyment z moim wyglądem, ponieważ po ostatnim pomyśle na fryzjera sama nie mogę odpowidać za to co może się jeszcze stać, w każdym razie jak się okazuje nie jestem panią własnych czynów a na GŁUPOTĘ NIE MA RADY! c.b.d.u
Dobrego dnia. A a propos filmu o miłości… dołączam historię pewnego pocałunku na zdjęciach. Odważam się te zdjęcia umieścić bo działo się to na oczach calej plaży, wobec morza, Boga, nas i przeznaczenia.
Olgi i Pelagii - wszystkiego dobrego
PIELGRZYMKA ŻYCIA KROCZY ZAWIŁĄ DROGĄ. Św.Tomasz z Akwinu
Pamiętacie mój niewinny i żartobliwy zapis tu w dzienniku z 6 lipca? Zobaczcie co oni tam w tej Polsce wyprawiają! Moja biedna mama o mało nie przypłaciła tego wczoraj zawałem, kiedy zawołał ją idącą po zakupy pan kioskarz i pokazał to wydanie! Powoli żarty się kończą! Drodzy dziennikarze i redaktorzy FAKTU, życzę waszym matkom i rodzinom spokoju i zdrowia pomimo waszego wilczego świata.
A poza tym po lekturze prasy z Polski mam ochotę długo, długo wymiotować. Tyle nienawiści, złośliwości, niechęci, zawiści, zła i „nowoczesnej” ironii. Ani jednego zachwytu, ani jednego ludzkiego odruchu, ani jednego pióra, które prowadziłaby ręka człowieka zadowolonego, przyjaznego światu i ludziom, notującego z prostotą i otwartością. Wszystko pokrętne, niby przewrotne, w opisach pozytywnych zdarzeń i ludzi wstrzemięźliwe, jakby niechętne, a w negacjach okrutne i ochocze… Nawet tam gdzie polecają, chwalą, promują jest jad i złośliwość… Kopanie w brzuch wszystkich i wszystkiego. Co to za ton! Ogólny! Boże, czy trzeba do Was wracać?
Dobrego dnia.
Olgi i Pelagii - wszystkiego dobrego
Olgi i Pelagii - wszystkiego dobrego
PIELGRZYMKA ŻYCIA KROCZY ZAWIŁĄ DROGA. św.Tomasz z Akwinu.
Pamiętacie mój niewinny i żartobliwy zais tu w dzienniku z 6 lipca? Zobaczcie co oni tam w tej Polsce wyprawiają! Moja biedna mama o mało nie przypłaciła tego wczoraj zawałem, kiedy zawołał ją idącą po zakupy pan kioskarz i pokazał to wydanie! Powoli żarty się kończą! Drodzy dziennikarze i redaktorzy FAKTU, życzę waszym matkom i rodzinom spokoju i zdrowia pomimo waszego wilczego świata.
A poza tym po lekturze prasy z Polski mam ochotę długo, długo wymiotować. Tyle nienawiści, złośliwości, niechęci, zawiści, zła i „nowoczesnej” ironii. Ani jednego zachwytu, ani jednego ludzkiego odruchu, ani jednego pióra które prowadziłaby ręka człowieka zadowolonego, przyjaznego światu i ludziom, notującego z prostotą i otwartością Wszystko pokrętne, niby przewrotne, w opisach pozytywnych zdarzeń i ludzi wstrzemięźliwe, jakby niechętne, a w negacjach okrutne i ochocze… Nawet tam gdzie polecają, chwalą, promują jest jad i złośliwość… Kopanie w brzuch wszystkich i wszystkiego. Co to za ton! Ogólny! Boże, czy trzeba do Was wracać?
Dobrego dnia.
Filipa i Amelii - wszystkiego dobrego
KTO MIŁOŚĆ ZABIJA – SAM GINIE. Św. Tomasz z Akwinu.
Św. Tomasz z Akwinu ( 1225-1274). Kolejny z hierarchii Ojców Kościoła, oddany teologii oraz filozofii. Znany z rozważania dowodów na istnienie Boga (jego istnienie można stwierdzić dzięki wskazaniu przyczyny istnienia bytów). Będąc arystotelikiem, oddzielił wiarę od rozumu. W wieku 18 lat wstąpił do zakonu dominikanów, poświęcając się jednocześnie pracy naukowej, czego owocem były m.in. Summa teologica oraz Traktat o człowieku. Zwolennik prawa natury jako pochodzącego od Boga. Odróżnił państwo Boże od ziemskiego, uznając to drugie za twór niedoskonały. Stał się prekursorem teologii naukowej. Dzielił byty na materialne (zwierzę), niematerialne(anioł) i duchowo – materialne (człowiek).
Wczoraj zajmowałam się zastanawianiem się nad dwoma sformuowaniami „Smak sukcesu” i ” Gorycz porażki” to w sprawie życia i twórczości Leni Riefensthal, które pamiętniki czytam, oraz błądzeniem po świątyni świątyń, po najważniejszym kościele świata, po bazylice św. Piotra. Jak już wspominałam tu kiedyś, uświadamiam sobie, że czy chcę czy nie chcę świat, mój świat, świat który mogę nazwać moim, zaczał się od Chrystusa, a wcześniej był to świat który zachwyca i zdumiewa ale go nie mogę uznać za swój. Nie jest to tak osobiste i intymne wyznanie na jakie wygląda, ot po prostu… Kiedy chrześcijanie dotarli w to miejsce, do swojej europejskiej kolebki, Rzym był największym najnowocześniejszym miastem na świecie, był skanalizowany i był centrum cywilizacyjnym i kulturalnym. Apostoł św. Piotr przybył tu ze swoimi naukami, tu został ukrzyżowany w Cyrku Nerona i pochowany w 64 roku naszej ery. Na tym miejscu Konstantyn ponad dwieście lat pózniej kazał zbudować bazylikę, którą potem przez wieki upiększano i rozbudowywano.
Oglądając dzieła sztuki zgromadzone w bazylice, w kaplicy sykstyńskiej i w muzeach watykańskich można powiedzieć jedno, jeśli gdzieś jest Bóg na pewno, to jest On w dziełach artystów, jest w nich namacalny, widoczny i zachwycający… Posyłam wam część zdjęć które udało mi się zrobić… więcej pisać nie trzeba.
Na koniec dnia z lotniska w Rzymie które nosi imię Leonarda da Vinci, odebraliśmy Magdę Umer żeby przewieść ja na naszą wieś. Dzieci szaleją z radości. Magda, to ich „ulubione towarzystwo” wakacyjne. Gorzej że Magda przywiozła ze sobą gazety… i znów wróci z nimi odległa stąd Polska ze wszystkimi swoimi „małościami”… No trudno. Och, trudna do kochania ojczyzno… jeszcze dwa tygodnie urlopu od Ciebie! Jakimże jesteś „tworem niedoskonałym” używając terminologii św. Tomasza z Akwinu, skoro już dziś przy nim jesteśmy.
Zenona i Weroniki - wszystkiego dobrego
PRAWDZIWYCH DÓBR NIE OGARNIESZ WZROKIEM CIAŁA, LECZ DUSZY. Johannes Eckhart.
Znajomy ksiądz przysłał mi widomość, że moja książka powinna być sprzedawana w Veritasie, tyle tam świętych rzeczy. To małpiszon!
Dziś cały czas zastanawiam sie po co właściwie ludzie piszą pamietniki i dzienniki, bo wspomnienia rozumiem, choć i tu intencje są różne. Leżą przede mną pamiętniki Leni Riefenstahl, ktore mam zamiar zacząć czytać za chwilę. Po co ktoś pisze pamietnik? Dla potomnych? Żeby dać świadectwo prawdzie? Żeby wyrazić siebie? Żeby sobie pomóc? Jako terapię, tak teraz często zalecaną przez lekarzy? Żeby przetrwać, pozostawić po sobie ślad? Jeśli są prawdziwe, nie pisane do czytania dla innych, są niewatpliwie terapią. Jesli są prawdziwie pisane do czytania dla innych ale po śmierci, za wiele lat, są świadectwem czasu, własnej prawdy i dokumentem. Ale jeśli są kompozycją, czytaną w dniu napisania, jak moje zapiski, są czym? Dziwololągiem.
Czy piszę dlatego, że mam niby tak dużo do powiedzenia? Nie. Czy dlatego że uważam że jestem interesujaca? Wyjątkowa? Też nie. A z drugiej strony, doświadczenia programów „reality” mówią, że byle kto interesuje ludzi w swojej codzienności i intymności, porównanie z drugim człowiekiem jest ludziom potrzebne. Podglądanie aby się porównać, ocenić. Czy to, że jestem znana ma znaczenie w tym pisaniu? Oczywiście, daje mi czytelników, poza tym to tylko kłopot, ryzyko ośmieszenia i wystawianie na wieczną próbę pozycji którą zdobyłam tak ciężko i w inny sposób. Po co piszę? Nie wiem a z drugiej strony, nie umiem już nie pisać. Czy pisałabym tylko dla siebie? Nigdy w życiu! Po co?! Czy pisałabym dla potomnych? Ja? Nie widzę powodu. Nie jestem ani tak znana, ani nie mam tak ważnych rzeczy do powiedzenia, tak wyjątkowej prawdy do wygłoszenia, wiadomości do przekazania, niezwykłego zycia do spisania… nic co by usprawieidliwiało to pisanie. Tak więc jestem skazana na codzienny dziennik, ot taki sobie, o niczym i o wszystkim, o drobiazgach i okruchach życia i myśli, zapis z „powklejanymi” na pamiątkę biletami do kina, listkami zasuszonymi na pamiątkę chwil, zdjęciami nieważnych momentów, ot takich, zwykłych… i po co? Żeby się tym czymś zwykłym, codziennym dzielić z ludzmi. Wątpliwościami, spostrzeżeniami, małymi chwilami i radościami… LIVING KRYSTYNA JANDA, jakby się to nazywało w Ameryce, w Polsce nie ma dobrego słowa – Styl życia KJ? Może. Żałuje tylko, że nie jestem tak oczytana, wykształcona, wychowana bardziej po europejsku, żeby Wam lepiej służyć i mądrzej z wami rozmawiać. Wszystko co wiem i rozumiem opiera sie na literaturze pięknej, polskiej i światowej, to mój bagaż, a z takiej tego czerpie się tylko uczucia i zrozumienie człowieka i jego psychologii a nie wiedzę konkretną. Brakuje mi znajomości historii przede wszystkim. No ale trudno, taką mnie macie taką mnie bierzcie, albo nie bierzcie, na szczęście nie ma przymusu, co innego z moim aktorstwem, jak mnie zaangażują, to musicie na mnie patrzeć, to już trudno… No nie ważne. Anyway.
Myślałam też o tym jakie byłyby moje zapiski gdybym prowadziła dziennik do czytania dla ludzi, blog, pod pseudonimem, anonimowo… o na pewno byłby inny. Ale jaki? I poza tym ukrywanie się męczy. Pokazywanie jest ryzykiem, ale ukrywanie męką.
O kim to ja ostanio czytałam? O kimś z wielkiej arystokracji światowej, kto marzył o byciu aktorem i rodzina absolutnie zabroniła, ponieważ uważała że poddawanie się ocenie publicznej w takich sprawach, pomijając to że jest przykre i niepotrzebne jest przede wszystim kompromitujące i przynosi ujmę nazwisku i rodzinie. Pozwolono mu ewentualnie pisać, pod pseudonimem. Tak swoją drogą uważała też moja babcia, ktora mój zawód uważała za wstydliwy i z zasady o tym nie mówiła, milczała kiedy dochodziło do tematu, jak o rodzinnym skandalu. Telewizji nie chciała oglądać z tego właśnie powodu.
No nic. Siódma. Dobrego dnia. Ja za chwilę jadę do Rzymu. Napisałam bo siedziałam od piątej na huśtawce na tarasie, piłam kawę, słuchałam cykad i zbliżającej się burzy. Grzmoty toczą się po niebie złowrogo. Jak wybuchy złości Bogów. Może. W kraju gdzie co chwila napotyka się na kamień, wejście do grobowca etrusków, ślady życia, wielkiej cywilizacji sprzed sześciu, pięciu, trzech wieków przed Chrystusem niczego nie można być pewnym.
Elżbiety i Prokopa - wszystkiego dobrego
BÓG OCZEKUJE DO CIEBIE TYLKO JEDNEJ RZECZY, A MIANOWICIE, ABYŚ OPUŚCIŁ SIEBIE W STOPNIU, W JAKIM JESTES ISTOTA STWORZONĄ, I ABYŚ POZWOLIŁ BOGU BYC BOGIEM. Johannes Eckhart.
Zaszło słońce co jest niespodzianką dla wszystkich. Leżymy i czytamy – jest wspaniale. Dzieci po raz siedemdziesiąty chyba czytają wszystkie tomy „Harrego Pottera” po polsku i po angielsku, sprawdzając tłumaczenie, słuchają też z płyt, jednocześnie, jak czyta te książki Piotr Fronczewski, sprawdzając czy dobrze i wiernie wszystko przeczytał, moje zdumienie nie ma granic. Mąż zagłębiony w książkę „Na wschód od zachodu. Jak być z Rosją.” Jerzego Pomianowskiego, a ja w „Kobiety i duch inności” Marii Janion i jak zwykle z jej książkami, opuszczam przypisy i dygresje a zdążam do tematu głównego. Pani Janion, jej erudycja, odnośniki, przypisy, dygresje mnie przerastają, więc lubiąc i podziwiając to co pisze, czytam te książki po swojemu, robiąc „wybór” w trakcie czytania.
Jędrek czyta w tej chwili moją „www.małpę.pl” i co chwila patrzy na mnie okragłymi oczami, kiwając głową. Ale musi go ta lektura zaksakiwac i robić na nim wrażenie bo stał się nagle wobec mnie bardzo usłużny i stara mi się we wszystkim pomóc i towarzyszyć. Mężowi powiedział natomiast, że jest trochę rozczarowany bo za mało piszę o nim a poza tym wolałby żebym pisała o nim Andrzej a nie Jędrek, bo Jędrek to brzmi tak jakby był jakimś gówniarzem.
Jeżdżę dwie godziny dziennie na rowerze po lesie piniowym i po raz kolejny sama przed sobą w skrytości ducha udaję że to niby nic, a tak naprawde po raz kolejny uświadamiam sobie że nie wyobrażam sobie życia bez tego zapachu, widoku i dzwięku cykad. Że czekam na to cały rok. Prawdą jest absolutnie to co mówi wielu ludzi o Italii, że kiedy tu przyjeżdżasz masz zdumiewajace uczucie że nareszcie jesteś w domu, lub wróciłeś do domu, choćbyś przyjechał tu właśnie po raz pierwszy w życiu.
Pizza gorgonzola i „tagliatelle pesto” są moimi daniami podstawowymi, a zresztą i tak cokolwiek bym nie zjadała mam uczucie że razem z tym czymś zjadam słońce, które rozlewa się natychmiast w żołądku przyjemnym ciepłem. Ale dosyć o jedzeniu bo to niebezpieczne… jeszcze tylko wspomnę o czereśniach jakich nie jadłam w życiu, są jak wspomnienie o czereśniach z dzieciństwa. No a poza tym stałam się niekwestionowaną specjalistką od robienia omletów z sokiem truskawkowym i lodami, oraz ryżu z jabłkiem ze śmietaną i cynamonem, bo to z kolei przyjemności moich dzieci. Ubijam pianę z białek z dowolnej ilości jajek, ręcznie w sekundę, volia!
Jutro o świcie do Rzymu, do Watykanu, bo dzieci zwiedzały bazylikę kiedy były całkiem małe i nic już nie pamiętają. Musimy pamiętać żeby się odpowiednio ubrać, kościołów we Włoszech nie wolno zwiedzać w krótkch spodniach, w podkoszulkach i z gołymi ramionami, więc długie spodnie i suknia bez dekoltu, bo inaczej będziemy kupować odpowiedne ubrania w pośpiechu jak już nieraz nam się zdarzało, od przydrożnych sprzedawców czekających na takich „jeleni” jak my, pod każdym znanym kościołem, oferujących koszmarne „jednorazowe” spodnie i chusty, za fortunę zresztą. Ach skoro już to piszę, pamiętajcie wszyscy, którzy wybieracie się samochodem do Włoch i Portugalii, w wyposażeniu samochodu oprócz trójkąta odblaskowego obowiązkowe są w tym roku pomarańczowe kamizelki.
Wracając do czytania, coraz więcej rzeczy mnie nudzi i drażni, zaczęłam dwie książki i cisnęłam w kąt zła i znudzona, mimo że na okładkach pyszniły się reklamy – „bestseller światowy ostatnich lat”. Nie piszę jakie bo wydawcy by mnie „zlinczowali”.
Wszystkiego spokojnego i miłego dla Was. Zdjęcia z naszej pustej plaży , bez pogody.
Cyryla i Metodego - wszystkiego dobrego
GDYBY BÓG MIŁOWAŁ TAK JAK CZŁOWIEK MUSIAŁBY WSZYSTKICH POTĘPIĆ. Jhannes Eckhart.
Mówię tutaj mieszanym językiem, to co sobie przypomnę po włosku reszta po francusku, bo te dwa języki są bardzo do siebie podobne a korzenie większości słów, zwrotów, składnia jest naprawdę zbliżona. Myślałam o tym żeby nauczyć się poprawnie mówić, po włosku, szczególnie że przyjeżdżam tu co roku, ale wymagałoby to trochę wysiłku, a szczerze mówiąc, bardzo mi się już nie chce. Mam tyle w ciągu roku rzeczy do nauczenia, zapamiętania że regularna nauka włoskiego wydaje mi się zbędnym ciężarem, tym bardziej że się porozumiewam bez problemu, a moi znajomi tutaj mówią po francusku a i w miasteczku do ktorego jeżdżę od lat, wielu ludzi też. Trochę się wstydzę mojego lenistwa i „zaniechania” w tej sprawie, ale z latami, szczerze mówiąc coraz mniej mi się chce, coraz bardziej jestem leniwa i coraz mniej ambitna i w tym i w każdym względzie. Obserwuję natomiast z przyjemnością ludzi podczas rozmowy ze mną, kiedy ja zaczynam się posługiwać moim „indywidualnym włoskim”. Właściwie za każdym razem „nasz sukces” – porozumienie się, zależy od wyobraźni, inteligencji i charakteru rozmówcy, bo ja robię co mogę a więcej nie mogę. Używam wszystkich podstawowych słów włoskich, tylko bardziej skomplikowane biorę z francuskiego i sprawdzam na rozmówcy czy je rozpoznaje, czy są podbne, jeśli nie, mówię „dookoła” opisuję rzecz lub zdarzenie inaczej, także przy pomocy rąk, nóg i ciała ale, ponieważ mylę także, czasy i osoby, zadanie czasem jest dla mojego rozmówcy karkołomne, nie mniej nie mówimy tu o filozofii i można się podomyslać o co mi chodzi… i teraz tak, jeśli rozmówca jest aktwny myślowo, żywy, chętny do porozumienia, kombinuje i w sekundę mamy sukces, szczególnie że ja współpracuję za każdym razem z dużą aktywnością, a jeśli trafiam na leniwego myślowo i człowieka bez aktywności, co rozpoznaję po pierwszym spojrzeniu, mówię przepraszam i odchodzę.
Żeby się z kimś porozumieć, obojętnie w jakiej sprawie i w jakim jezyku, trzeba chcieć porozumienia, a takich ludzi jest tylko część. Od razu się ich rozpoznaje, po pierwsze są aktywni, „wychodzą” do drugiego człowieka spojrzeniem, uwagą, „gotowością”, uprzejmością, otwarci na wszystko, po drugie potrafią z wyglądu, stanu, pierwszych słów ocenić, a w każdym razie próbować ocenić, z kim mają do czynienia, w jakim stanie jest ten ktoś, a w związku z tym przewidzieć o co może chodzić, a przynajmniej zacząć w głowie snuć scenariusze o co będzie chodziło ewentualnie, zaczynają wyprzedzać, przewidywac zdarzenia… Generalnie nie jest takich ludzi wielu, może tu we Włoszech z racji temperamentu i śródziemnomorskiej pogody ducha, jest ich więcej niż gdzie indziej, ale niewielu w rezultacie ludzi umie i chce postawić się w roli drugiego, myśli o innych… stara się zrozumieć ich sytuację, wyobrazić sobie siebie na ich miejscu, nie mówiąc już o postępowaniu w konsekwencji tego zrozumienia, postępowaniu takim jakiego życzyłoby się w stosunku do siebie samego, no ale to już inne zagadnienie – zrozumieć a chcieć pomóc.
Piszę o tym, bo cały dzień wczoraj o tym myślałam. Zaczeło się od rozmów i powitań z ludzmi, sprzedawcami, fryzjerem, tu w miasteczku, a potem zaczęłam myśleć o kontaktach ludzkich i porozumiewaniu się w ogóle… zaczęłam mysleć o sobie i swoich relacjach w Polsce, o teatrze, o publiczności, bo czymże jest innym spektakl, jak nie rozmową z ludzmi, i co ja chcę innego niż się porozumieć? Ale czy myślę o nich rozmawiając z nimi? Czy stawiam się w ich sytuacji? Czy „słucham” ich i dostosowuję się moderuję „rozmowę” tak żeby byśmy się porozumieli i dostosowali do siebie w tej „rozmowie”, czy narzucam ton i styl bezwzględnie, pozwalam się oglądać i słuchać i pozostawiam wielu obojętnych, na boku, i niezadowolonych w związku z tym. Na ile to zależy od nich? Skoro przyszli i chcą teoretycznie „rozmawiać” wszystko jest niby w moich rękach, ale tylko teoretycznie – przecież zderzam się z ich upodobaniami, wyobraźnią, wiedzą, gustem, nastrojem, tysiącem spraw… daleka droga do porozumienia. Do akceptacji. A może nie trzeba się nimi przejmować? Trzeba tak jak wielu arystów zresztą, myśleć tylko o sobie, myśleć o publiczności jak o „przychodzących żeby podziwiać” i pokazywać im coś tylko ze swojego poziomu, z poziomu swojego gustu. Myślę że rzecz jest pośrodku, między tymi dwiema „drogami”…
Ale mówmy o życiu, podczas każdego, najmniejszego, banalnego kontaktu z drugim człowiekiem, patrzę tu na ludzi, i jedna rzecz jest obezwładniająca i wszechobecna – uśmiech! Uśmiech bez powodu, ot tylko uśmiech, odpowiedz na spotkanie wzrokiem, uśmiech od niechcenia, uśmiech jako przecinek, kropka, myślnik, otworzenie i zamknięcie cudzysłowu, uśmiech wykrzyknik, znak zapytania, wielokropek, średniówka – uśmiech. Uśmiech nawet w momencie zaniechania, odwrotu plecami, machniecia ręką, niezrozumienia, zniecierpliwienia, braku porozumienia… Uśmiech jako sposób, styl, naturalna konieczność, odruch! To potęga!!!
Rozumiesz z drugiego człowieka i z jego intencji tyle ile możesz i umiesz, tłumaczysz i rozumiesz drugiego przez siebie, to naturalne, swój sposób rozumowania biorąc za wzór i jemu ten sposób rozumowania przypisując, porównując drugiego do siebie. A także przyjmujesz drugiego człowieka, traktujesz go zgodnie ze swoim o nim i jego intencjach wyobrażeniem. Naszym problemem w Polsce, naszym polskim problemem jest złe nastawienie do innych i do ich intencji, to jest problem generalny, dominujacy wszystko i decydujący o wszystkim. W Polsce, kiedy idzie do nas drugi czowiek, zwraca się do nas, zaczepia nas, od razu mamy do niego stosunek negatywny bo wyobrażamy sobie że on ma do nas stosunek negatywny i będzie miał pretensje i agresję w sobie. Czy to jest nasza wina? Pewnie także nasza. Nie mniej tak myślimy, tak jesteśmy nastawieni, takie mamy doœwiadczenia, nawyki, tak nas wychowano, tego nauczyło nas życie i czas. Kiedy przychodzimuy do innych do domu, do urzędu, banku, sklepu, teatru, spodziewamy się czegoś złego, przykrego, nudnego, czekamy na kłamstwo, lekceważenie, oszustwo, ignorancję, i taką postawę w oczekwaniu, na początek każdego kontaktu przyjmujemy, a to rodzi dalsze daleko idące konsekwencje… To przerażajace.
Najczęściej stosowanym zwrotem jeśli coś się komuś powiodło, udało, spodobało, coś załatwił, czymś siś zachwycił, jest zwrot – „Rozczarowałem się pozytywnie” – czyli akceptacja przez negację. To straszne.
U ludzi młodych jest trochę lepiej, ale po 35 roku życia już tylko nastawienie negatywne jest dominujące a pozycja obronna, gotowa w każdym momencie zmienić się na atakujacą, albo atak bez uprzedzenia na wszelki wypadek, żeby wyprzedzić ewentualny cios przecinika. Przeciwnik! Tak, to poprostu i zwyczajnie dla nas drugi człowiek. I to każdy człowiek – żona, mąż, własne dziecko, szef, podwładny, kolega, przechodzień, kaleka, żebrak, sprzedawca, kupujący, nawet ten który chce ci pomóc w jakiekolwiek sprawie, bo nie rozumiesz dlaczego, bo nie jesteś do tego przyzwyczajony i węszysz w tym złe intencje! Co wiecej to wszystko ma także zastosowanie do naszego myślenia o sprawach i ludzich. Robimy drobne korekty tylko w wypadku własnego psa, podkreślam – własnego, kota, czasem matki i nieżyjących i to też tylko czasem. To straszne.
Wczoraj pojechałam z moim wypożyczonym rowerem do właściciela wypożyczalni, żeby zrobić korektę wysokości siodełka, widząc mnie już z daleka wyszedł ze swojego zakladu i uśmiechając się szeroko z daleka krzyczał: – Co sie stało?! Coś się zepsuło?! Wymieniamy rower?! – wołał naprawdę radośnie. Stanęłam zdumiona. Nie jest zły? I nie myśli, że jadę z reklamacją i bedę się awanturować że coś ma złego ten rower, albo on przygotowując go dla mnie zrobił coś źle? Oszukał mnie? Nabrał? Jestem niezadowolona? Naprawdę tak nie myśli? Czułam się dziwnie i nieswojo „pozytywnie rozczarowana”, ponieważ to ja jadąc myślałam mimowolnie że będzie miał mi za złe to że tyle mu zajełam czasu wypożyczając ten rower a teraz znowu będę mu zawracać głowę…
To niby drobiazg, to wszystko tu to drobiazgi, ale tak mnie to za każdym razem na poczatku pobytu tutaj „zatrzymuje w locie” tak mnie to uderza, że nie mogłam nie napisać. Przepraszam.
Dobrego dnia. I pamiętajcie o drobiazgu, o uśmiechu! Zaczynajcie wszystko od uśmiechu, nawet na siłę, bo twarz nie ma nawyku, rysy się już tak łatwo w uśmiech nie układają, wiem, mięśnie zapomniały, ale za to jeśli się wam uda twarz ” zdeformować” w uśmiech, zobaczycie cudowne rezultaty… i o ile będzie łatwiej.
Cały mój zapis nie dotyczy zakochanych bo wtedy to jest okres „prewencji” i działają na ogólnym znieczuleniu i jakby „wesołym Jasiu” oraz nie dotyczy to także tzw.”napalonych młodych” a tacy się zdarzają, nieczęsto ale zdarzają, tacy co to jeszcze nie mają złych doświadczeń i umkęli cudem negatywnej selekcji – ludzi, zdarzeń i chwil… I oby jak najdłużej. I pamietajcie że jednym z najwstrętniejszych powiedzeń jest to że ” Nadzieja jest matką głupich”!
Dobrego dnia.
Łucji i Dominika - wszystkiego dobrego
MOŻNA BYĆ WOLNYM OD INNYCH, ALE NIE OD SIEBIE. Johannes Eckhart
Swięte słowa, mistrzu Eckhart!
Wszorajszy dzień, drugi już zresztą z kolei w tej sprawie, strawiłam na poszukiwaniu kawiarenki internertowej w celu wysłania do was dziennka i zdjeć i… mam dosyć. Znalazłam po długich poszukiwaniach, dwa zapyziałe komputery w jednym z nadmorskich barów, pięć kilometrów stąd, ale ponieważ postanowiłam tam pojechać rowerem jak już dojechałam miałam dosyć, potem jeszcze się okazało, że to wszystko nie działa, jeszcze potem że jeden z nich działa ale wolno, strawiłam nad tym jednym z komputerów cztery godziny, w dusznym kącie, patrząc jak przede mną ludzie byczą się na leżakach na cudnej plaży i kapią w morzu, po czym okazało się, że komputer też ma dosyć i się wszystko zawiesiło, a pan z baru, właściciel, nie ma zielonego pojęcia jak to na nowo uruchomić. Długo mi tłumaczył, że ma kolegę Michaele, co się na tym zna, bo mu to instalował, ale Michaele pracuje w biurze turystycznym, i jak pojadę do Michaele do biura, ale po piątej, to mogę zrobić co mam zrobić w tym internecie u Michaele, popsuło. Ale po piątej bo teraz w każdym razie jest siesta i Michalele jest nie do wzięcia i tylko ja jedna w całych Włoszech mam taki pomysł, że chcę pracować tak do mnie mówił beztrosko się śmiejąc, a ja ze złości myślałam że eksploduję (nie bez kozery używam teraz tego słowa!).
Pojechałam w potwornym upale, acz, lasem piniowym w akompaniamencie cykad do domu. O piątej, z płyty na której miałm wszystkie dokumenty, czyli zapisy kolejnych dni dziennika, poprzerabiane na dokumenty tekstowe i zdjęcia na programy kompatybilne z oprogramowaniem komputerów w barze, dotarłam znów do komputerów w kącie, których jeden okazał się działający ale zajęty przez dwójkę Amerykanów, chłopaka i dziewczynę. Po pół godzinie przyszedł nastepny chłopak, a po następnych piętnastu minutach dziewczyna i zmienili tych siedzących przy komputerach. Po godzinie doszło jeszcze dwoje kolegów, a potem matka i jeszcze czworo dzieci, wszyscy z Ameryki i wszyscy po kolei siadali do komputera i odpowiadali na listy od przyjciół…. zrezygnowałam. Wróciłam na rowerze do domu i nie niepokojąc mojej rodziny, która siedziała sobie, od dwóch dni na plaży, i postanowiłam zrobić im niespodzinkę, zapiekany ryż z jabłkami z cynamonem i ze śmietaną, ulbione danie moich dzieci, jako przeprosiny, za moją nieobecność i psujące nam wspólne wakacje moje problemy komputerowo- internetowe. Założyłam, nie wiem dlaczego w tym momencie, bo prysznic miałam wziąć dopiero za chwilę, opaskę na włosy, rozebrałam się i owinęłam w ręcznik, co będzie miało znaczenie, jak się za chwilę okaże, i zaczęłam majstrować z piekarnikiem. Majdrowałam, zapalałam, nie mogłam dać sobie rady, poprawiałam, odkręcałam, wtykałam zapalarkę do różnych dziurek i nic… trwało to dobre pięć minut, po czym nagle rozległ się wielki huk i na kuchnię wyleciała z piekarnika kula ognia, ogarniając mnie całą w jednej sekundzie, po czym zgasła. Stałam ogłuszona i zdumiona nie rozumiejąc co się stało. A potem powoli, uświadomiłam sobie że oto o mało co nie wyleciałam z hukiem i domem w powietrze jak Maria Braun u Fassbindera w moim ulubionym jego filmie „Małżeństwo Marii Braun” w jednej z moich ulubionych filmowych scen. Uświadomiłam sobie także że Bogu dzięki trwało to moje zmaganie z piekarnikiem pięć minut a nie dłużej, że szczęśliwie rozebrałam sie z moich lekkich powiewnych szmatek i owinęłam w ręcznik a na włosy załozyłm scisłą opaskę zupełnie nie wiem dlaczego nie pozwolając im sapdać luźno w kierunku piekarnika i ognia, że… no nie ważne… poszłam do lustra. Okazało się że mam opalone brwi a rzęsy spalone i ich nie mam, i wtedy dopiero zamarłam i postanowiłam:
– Po pierwsze już nie szukać komputera i nie zajmować się tym dłużej, bo to bez sensu… no chyba że znajdę coś przypadkiem.
– Po drugie nigdy już nic nie piec, a szczególnie w nieznajomych piekarnikach.
– Po trzecie nie denerwować się byle czym, a już na pewno nie internetem, komputerami, wami, stroną i tym że tracę czas i psuję wszystkim wakacje.
– Po czwarte zawsze jak spotkam grupę Amerykanów, potem, uważać na to co robię…
Piszę to wszystko po to żeby wam opowiedzeć jak się staram i przeprosić że od tej chwili niestety nie mogę się wami przejmować czyli dziennikiem i korespondencją. Zaczynam korzystac z wakcji, a z tym „koksem” zobaczymy co będzie…
W tamtym roku calą stronę prowadziłam na połączeniu z moim telefonem komórkowym i zapłacilam po wakcjach rachunek opiewajacy na 20 tysięcy złotych, uznałam ze to stanowcza przesada i w związku z tym, w tym roku, nawet nie skonfigurowałam laptopa z telefonem, a poza tym, wszyscy mi mówili że kawiarenek interetowych i dostępów do komputera wszedzie pełno, w każdym mieście, miasteczku i hotelu… może, ale nie we Włoszech i nie tu w okolicy w każdym razie….
No i tyle. Ach i jeszcze jedno, wczoraj mąż ofiarował mi mały pierścionek z szafirkami na szczęście, i moim zdaniem to on mi uratował życie.
A na sam koniec zastanowiłam sie w związku z tą całą historią nad sobą i pozwólcie mi napisać że jestem zwyczajnie najdzwyczajną kretynką! Bezmyślną, dla której liczy się tylko osiagnięcie celu. Jem żeby zjeść i nie być głodna a nie żeby delektować się, smakować, śpię żeby się wyspać a jak się wyśpie wstaję, a nie leżę sobie jeszcze dla przyjemności jak inni i nicnie robię, jadę na rowerze żeby dojechać, a nie dla jechania, jak sobie nie postanowię co jest na końcu jechania, że na przykład kawa w kawiarni w sąsiednim miesteczku, to nie mogę jechać…itd.itd.itd… Dwa dni celem było wysłanie materiałów na stronę, tylko to się liczyło…. ja nie żyję, ja realizuję kolejne cele, mniejsze, większe, całkiem małe, bez oglądania się na boki idę do celów, które sobie sama wyznaczam. A gdzie sztuka życia. A gdzie przyjemności. A gdzie samo życie? Koniec. Teraz moim celem jest wypocząć i spędzić miłe wakacje, z rodzną. Ten gaz mi to uświadomił. A od wczoraj co chwilę powtarzam: A już mogłam nie życ! A żyję! Ale i tak na głupotę nie ma rady! I wszyscy patrzą na mnie z politowaniem i się śmieją. I mają rację.
Dobreg dnia.Uważajcie z gazem!