31
Grudzień
2004
12:12

Sylwestra i Sebastiana - wszystkiego dobrego

SYLWESTER

 

MOI DRODZY!

CHCIAŁABYM DZIŚ WSZYSTKIM WAM I KAŻDEMU Z OSOBNA, SZEPCZĄC DO UCHA, ŻYCZYĆ DOBREGO ROKU 2005.

 

Nie będę nazywać, czego Wam życzę, nie będę używać żadnych przymiotników, bo marzenia i pragnienia ludzi są nieodgadnione. Żeby było dobrze wedle miary każdego z Was, obyście byli szczęśliwi, a jak wiemy – szczęście to dla każdego coś innego.  

Przyszedł mi do głowy wiersz Julii Hartwig, który czytałam niedawno. Myślę, że wielu z Was go zrozumie odpowiednio i ten wiersz dla wielu z Was, choć troszkę będzie uspokojeniem.

PO PROSTU

Na wszystko przyjdzie pora

Ale nie przyjdzie czas wskrzeszenia pierwszych nadziei

i pierwszych miłości

ani utrwalenia w słowach tego co przebiega ci przez głowę jak wiatr

i bywa przeczuciem jakiejś ważnej prawdy

lecz umyka tak szybko jakby swawoliło

Przychodzi jednak nieodwołalnie pora

kiedy po kolei tracić zaczynasz wszystko co kochałeś

i wszystkich którzy odchodzą stąd

nie wyjawiając czy odchodzą zawiedzeni

Przychodzi ten czas

a ty przyjmujesz go bez wstydu i pokory

ot tak po prostu

                                                  Julia Hatwig

Tak, obyście tylko nie stracili nadziei, nie zniechęcili się generalnie, nie rozczarowali całkowicie, nie zaniechali wszystkiego. Znośnego roku 2005.

30
Grudzień
2004
07:37

Eugeniusza i Sabiny - wszystkiego dobrego

 

KTÓŻ JEST TAK WIELKI, BY LOS NIE MÓGŁ GO ZMUSIĆ DO SZUKANIA POMOCY U NAJNĘDZNIEJSZYCH Z LUDZI? Seneka Młodszy

 

Zostałam upomnina w listach za pisanie o swoich zwierzetach, podczas kiedy świat płacze nad tragedią w Azji. Słusznie. Wszyscy wpatrujemy się z przerażeniem w ekrany telewizorów, a potem z uczuciem ścisku w żołądkach idziemy do swoich zajęć… Zróbmy więc „minutę ciszy” i zamieszczam jeden z listów który nadszedł, list bardzo ważny. Dziękuję.

 

03:08 Tsunami

Taka tragedia! Tyle ofiar smiertelnych, a to dopiero początek… choroby, bakterie, głód, samotność i rozpacz po stracie bliskich…. Szukam w internecie, gdzie można dokonać donacji przez internet – nic na stronach Polskich! Przesyłam znalezione adresy, gdzie można dokonywać wpłat osobiście. Wpłaty przeznaczone na pomoc poszkodowanym w Azji można dokonywać na konto Caritas Polska, Skwer Kardynała Stefana Wyszyńskiego 9, 01-015 Warszawa

PKO BP S.A. I/O Centrum w Warszawie 70 1020 1013 0000 0102 0002 6526 wpłaty z dopiskiem: Trzęsienie ziemi w Azji. Oddziały Banku PKO BP S.A. nie pobierają prowizji.

Polska Akcja Humanitarna – osoby indywidualne, które chciałyby pomóc, proszone są o wpłaty pieniężne – na konto Banku BPH nr: 30 1060 0076 0000 3310 0006 4490 z dopiskiem „Azja” (wpłaty w BPH są zwolnione z opłat).

na konto Polskiej Misji Medycznej – PKO SA III Oddz. w Krakowie nr 62 1240 2294 1111 0000 3718 5444 z dopiskiem „Trzęsienie ziemi”

na konto PCK – Bank Millennium SA nr 79 1160 2202 0000 0000 4915 8788 z dopiskiem „Zatoka Bengalska”. a dla tych co nie w krajustrona unicefu:https://www.unicefusa.org/site/apps/ka/sd/donor.asp?c=duLRI8O0H&b=277271&en=emJWJaMPLfKWL8MVKnJTJ7P2JwL9JlP1IiITJ8MZKvLfH

Pozdrowienia dla wszystkich, oby w nowy rok pozwolił na „lizanie ran” i nie przyniósł nam wiecej tragedii. Ludzie się mordują i nienawidzą, a na to wszystko natura zaczyna wariować i zbierać smiertelne żniwo… to za dużo, ta bezradność powoduje mdłości. Musimy się wspierać bo inaczej…

maggda   

29
Grudzień
2004
15:42

Dawida i Tomasza - wszystkiego dobrego

NIE JEST SZTUKĄ TO, CO JEDYNIE PRZYPADKIEM OSIĄGA SKUTEK. SZTUKĄ JEST MĄDROŚĆ. Seneka Młodszy

Dziś opowiadam o naszym drugim psie, czyli Ricie. Rita H. – jak o niej mówimy. Przywiozłam ją w pierwszym miesiącu po zamieszkaniu w Milanówku, z miejscowego schroniska dla zwierząt. Dowiedziałam się, że jest tu schronisko, pojechałam w odwiedziny i wróciłam do domu z nią. Z młodym, zdrowym, samotnym psem, jak oświadczyłam mamie, ale już w chwilę później okazało się, że jest to nie pies a suka, nie młody pies a pies „w latach”, nie zdrowy a chory i do tego w ciąży… starsza, suka, chora i w ciąży i do tego bardzo smutna… Samotna, to jedno się zgadzało. Rita urodziła wkrótce dziewięć, powtarzam – dziewięć szczeniąt, jednym z nich była Greta, która została u nas, a po latach przepadła bez wieści (mówią ludzie z Milanówka, że jej matka, czyli Rita, nie do wychowania pies z przytułku, z natury łazęga, wyprowadziła ją w „rajzę” i pewnie wpadła pod pociąg.) Po porodzie Rita przeszła poważną operację i mimo zdumienia lekarzy, którzy ją operowali i nie dawali potem żadnych szans na przeżycie (a w każdym razie nie na długie i zdrowe życie po tej operacji), żyje, zadowolona i szczęśliwa do dziś. Podejrzewamy, że ma około 15, 16 lat, jest dziś prawie ślepa, głucha i ma kłopoty z zębami, ale podskakuje jak mały, szczęśliwy szczeniak na znak, że idziemy na spacer; i wciąż ucieka z domu, jak jej się zachce (szczególnie w dni targowe) i wałęsa się po mieście z wielką przyjemnością i wprawą, no, ale przecież podobno, zanim trafiła do przytułku, kilka lat była okolicznym włóczącym się, bezpańskim psem. Umiała, jak ludzie mi teraz opowiadają, jeździć pociągiem z Brwinowa do Grodziska lub z powrotem, wysiadać sobie w Milanówku, kiedy chciała itd. itd. Jej „terenami” była Podkowa Leśna, Brwinów, Grodzisk, Milanówek i okoliczne pola i lasy, potem dopiero trafiła, złapana przez rakarza, do przytułku, a z przytułku do nas. Jej dobrą formę, wspaniały humor i nieprawdopodobną kondycję trwającą przez jej całe życie upatruję w tym, że nigdy nie lubiła jeść. Zawsze była szczupła, oddawała bez protestu innym zwierzętom swoje porcje jedzenia i zawsze lubiła biegać. Rita jest na ostrej diecie całe swoje psie życie, tak się urodziła, nie łakoma i kochająca wolność… Ale przede wszystkim bez apetytu. Jest wolną od wszelkiego psiego konwenansu duszą, w domu dbamy o nią, jak o maleńkie dziecko, kupujemy wątróbkę, włączamy kaloryfer w jej „pokoju” przy garażu przy byle obniżeniu temperatury, trzepiemy, pierzemy i kupujemy nowe kołderki do spania, a ona ucieka mysią dziurką, włóczy się po błocie, zimnych stawach i strumieniach, w śniegu i zamieci, najlepiej jej wszystko smakuje, co wyciąga ze śmietników, a ulubionymi  towarzyszami spacerów dla niej są okoliczni przewracający się na każdym rogu i chcący ją kopnąć co chwilę pijacy. To wszystko kocha, w tym się zatraca, do nas wraca, jak do nudnej konieczności z krótkotrwałą i, moim zdaniem, zdawkową, udawaną radością przy powitaniu i tyle. Ile to razy biegaliśmy, szukaliśmy, po mieście, w nocy, o świcie, ile razy jeździliśmy samochodem z otwartymi szybami wołając Rita! Rita! Ta ździra, suka jedna, prostytutka, jak nazywały ją kolejne gosposie, włóka, barachło, niewdzięcznica, nawet, jeśli zamajaczyła nam gdzieś na horyzoncie, u wylotu którejś z milanowskich ulic, biegła dalej, jakby nie słyszała, ogłuchła, w ogóle się na nas nie oglądając, nie odwracając w naszą stronę nawet głowy, jakby nas nie znała! Co jakiś czas wydaje nam się, że umiera, zdycha, że już ledwo zipie…. Nie wstaje, nie podnosi głowy, nie je… jedna wizyta lekarza, dwa proszki, zastrzyk i po chwili otrzepuje się, wybiega ze swojego „mieszkania” i znów jest królową przedmieścia…

No i tyle… tak jak wczoraj o Oskarze mogłabym i o niej pisać długo, ale muszę się oddalić do innych zajęć… a dla Was rewelacyjny żart, który usłyszałam wczoraj:

Rabin zachorował i poszedł do szpitala. Dostaje kartkę pocztową: „Kochany Rebe, nasza gmina stosunkiem głosów 17 do 6 życzy Ci powrotu do zdrowia”.

I jeszcze życzenia dobrego dnia. Chwila i już NOWY ROK!

Ach, jutro niespodziewanie o godz.: 22:40, w TVP2: „TRÓJKĄT DAMSKO-MĘSKI” z gen. Sławomirem Petylickim.

28
Grudzień
2004
07:50

Cezarego i Teofila - wszystkiego dobrego

 

PRAWDĘ NALEŻY MÓWIĆ JEDYNIE TEMU, KTO CHCE JEJ SŁUCHAĆ. Seneka Młodszy.

Wczoraj w kolejce spotkałam dwie czytelniczki mojej strony. Kolejka była długa, czekałam na prześwietlenie z moim psem. Te panie czekały na wynik prześwietlenia ich psa. Wokoło było wielu czekających ze swoimi zwierzętami. Atmosfera, jak zwykle u weterynarza, była serdeczna. Moim zdaniem w takich miejscach spotykają się zwyczajnie zupełnie wyjątkowi ludzie. Każdy wchodzący mówi „dzień dobry” i się uśmiecha, każdy wychodzący mówi „do widzenia” i życzy wszystkim pozostającym wszystkiego dobrego. Wczoraj ludzie życzyli sobie dobrego roku 2005. Nikt się nie denerwuje, nikt nie przepycha, ludzie rozmawiają, uśmiechają się do siebie i zwierząt, pocieszają i zwierzęta i ich właścicieli, interesują się problemami chorych i cierpiących, pytają właścicieli o doświadczenia i szczegóły. Właściciele pupilów rozpromieniają się, odpowiadając a jeśli jakiś pies jest wyjątkowo zdenerwowany i warczy na koty czy inne psy, wywołuje to u innych tylko uśmiech zrozumienia i sympatię, a właściciel przeprasza za przyjaciela stokrotnie.

Tak więc, spotkałam w kolejce ludzi i zwierząt, dwie panie z przyjacielem, pudlem staruszkiem, który po złamaniu nogi, gipsie i rehabilitacji ma z tą nogą dalej jakieś problemy. Panie najpierw zapytały mnie, co dolega mojemu psu, bo, jak ma na imię, wiedziały, co mnie zdumiało – reumatyzm albo zapalenie stawów, trzeba prześwietlić – odpowiedziałam, a potem panie przyznały się, że czytają regularnie mój dziennik internetowy i mają wielkie zastrzeżenia i żal, bo jest w nim za mało o zwierzętach…rozumieją, że nie chcę pisać o dzieciach, ale o zwierzętach przecież mogę…

No więc dobrze…

Oskar- mój ukochany osobisty piesek. Osobisty, bo wybrał mnie sobie sam wśród domowników, uznał, że należy do mnie, nie odstępuje mnie ani na krok, kiedy jestem w domu, a kiedy mnie nie ma, przeczekuje ten czas na swoich kanapach, głównie przesypiając czas moich nieobecności. Ma dwie wiklinowe wygodne kanapy – jedną w kuchni, a drugą w chłodniejszym miejscu, na półpiętrze schodów, świetnym punkcie obserwacyjnym, z którego można śledzić życie i domu i podwórka. Ma swoje miski zawieszone na stelażu, żeby nie musiał się schylać (jednak to, moim zdaniem, reumatyzm i jest meteopatą), ma swoje ulubione trzy poduszki na tych kanapach, poduszki czerwone, w kształcie serca, czerwone i miękkie, swój ulubiony serial w telewizji, na który przychodzi do pokoju mamy. Serial nazywa się chyba „Moda na sukces”, a w tej chwili emitowany jest 3987 odcinek i mam nadzieję, że go nie skończą aż do jego śmierci, bo by się zapłakał.. no i ma mnie, i czekanie na mnie jako główne zajęcie życiowe. Jest łakomy, gruby, leniwy i egoistyczny i z tym wszystkim mu dobrze, a my to akceptujemy i nie mamy do niego o te przywary żadnych pretensji. Jego rozrywką jest zabawa z moją mamą i gosposią w podkradanie kotom i zakradanie się do mojego łóżka, żeby tam się przespać w ciszy i spokoju. Dłuższe spacery kończą się u niego bólem nóg, kuleniem i potem długim leżeniem na kanapach, więc teraz na starość ogród jest jego światem. W ogrodzie jest szefem, mimo że są jeszcze inne dwa psy, ogrodowe – Jagódka i Rita, ale to Oskar tam rządzi i pilnuje porządku. Kotom więc nie wolno „rozwalać się” byle gdzie, a już na pewno nie na schodach przed domem, ptakom nie wolno siadać na trawniku, a już na pewno nie sójkom. Z wronami, krukami gania się w berka, odchorowuje to potem, ale je goni. I każdy dzwonek do bramy jest dzwonkiem w jego mózgu. Wypada, ujadając na cały świat i okolice, biegnie przestraszyć i odgonić gościa albo stanąć na środku wjazdu i własnym ciałem obronić i nas i dom i ogród przed wjeżdżającym samochodem. Jeśli samochód się go nie boi i mimo to powoli wjeżdża, Oskar dostojnie, na sztywnych nogach, biegnąc środkiem przejazdu, prowadzi go do domu, ale to on wyznacza tempo podjazdu, a w każdym razie wcale się nie śpieszy, nie reaguje na trąbienia, ponaglania i ostrzeżenia, nie schodzi z drogi, nawet się nie ogląda za siebie. Rowerów do ogrodu nie wpuszcza w ogóle, a listonosze, panowie z gazowni i inkasenci za światło muszą być wprowadzani dodatkowo przez mamę, bo Oskar gryzie ich po łydkach przy każdym kroku w kierunku domu. Mogłabym pisać o nim i pisać opisywać jego godny żywot w naszej rodzinie, ale nie sądzę, aby to było szczególnie atrakcyjne lub oryginalne, większość psów tak się zachowuje, ma takie nawyki i bardziej lub mniej są do siebie podobne. Drżenie serca wywołuje tylko to, że co jakiś czas przywleka się do mnie rano, kulejąc i piszcząc i wtedy wiem, że prosi o pół tabletki przeciwzapalnego i przeciwbólowego leku, bo znów ma atak, a raz na miesiąc nie wstaje wcale i wtedy musimy jechać do lekarza po ratunek bardziej radykalny. Ostatnio zagrał u mnie w serialu i ciężko to przeżył, ale choć ostatnie zdjęcia były ponad rok temu, do dziś, kiedy wyjmuję samochód z garażu, na wszelki wypadek sprawdza, czy on też przypadkiem nie jedzie do pracy, z psiego, szczerego i bezinteresownego poczucia obowiązku. Kiedy widzi aparat fotograficzny, także z poczucia obowiązku, jak to pies aktorki, przybiega i siada gotowy do pozowania, mnie już zupełnie nie można sfotografować w domu bez niego, bo on do tego zwyczajnie nie dopuszcza, szczególnie, kiedy aparat jest w ręku profesjonalisty, a nie domownika, a ja wciąż się zastanawiam, skąd on wie, że jedne zdjęcia są ważniejsze, a inne można opuścić?…. Oskar ma już 10 lat, ale jakieś dziedziczne skłonności do chorób stawów i kości, jest bardzo schorowany, wydaje się starszy, niż jest w rzeczywistości i każdy jego gorszy stan, przyprawia mnie o lęk ….Jest zazdrosny o wszystko i wszystkich, a najbardziej o dzieci, i to te najmniejsze, na każde słowo pieszczotliwe i skierowane do dziecka reaguje nerwami i wpycha się na siłę, aby zebrać śmietankę czułości i serdeczności. Jak wszyscy wiemy, psy żyją krócej, dużo krócej od człowieka i sama myśl, że pewnego dnia…. Dlatego pieszczot mu nie żałujemy i nie mówimy więcej o przyszłości. W Wigilię złożyliśmy mu wszyscy życzenia długiego życia w zdrowiu i podzieliliśmy się z nim z kotami i psami ogrodowymi, zielonym opłatkiem dla zwierząt.

Życzę dobrego dnia i w dziale FELIETONY zamieszczam felieton o Oskarze napisany kiedyś, kiedy jeszcze mój dzisiejszy podmiot liryczny był młodszy i zupełnie nie był chory. A może to brak jego aktywności życiowej, opisywany w felitonie, spowodował jego dzisiejsze zdrowotne problemy?

Dobrego dnia.

27
Grudzień
2004
17:02

Kosmy i Damiana - wszystkiego dobrego

PRZECIWNOŚCI LOSU UCZĄ MADROŚCI, POWODZENIE JĄ ODBIERA. Seneka Młodszy.

Życzenia świąteczne w tym roku mają urozmaiconą treść i formę. Są zwierciadłem nowych obyczajów i znakiem czasu. Kartki pocztowe, życzenia przesyłane drogą pocztową, to już przywilej wielkich, bogatych i eleganckich firm oraz starszych ludzi, a także ludzi mających czas i pielęgnujących tradycje. Kartki świąteczne też są coraz nowocześniejsze, mniej na nich religijnych motywów i skojarzeń, mniej złota, srebra, brokatu i wytłoczeń. Wiele z nich robionych przez dobrych stylistów i artystów. Za to wszelka rozmaitość kartek w Internecie – brzydkie i ładne, proste i bardzo ozdobne, grające, mówiące, animowane.

W moim telefonie SMS-y np. takiej treści:

DYSPONUJEMY NAGRANIEM, Z KTÓREGO WYNIKA, ŻE WSZYSTKIM ŻYCZYMY WESOŁYCH ŚWIAT…

ILE RAZY MILLER SKŁAMAŁ, ILE KWACH OBIETNIC ZŁAMAŁ, ILE BEGER OWSA ZJADŁA, ILE KALISZ NOSI SADŁA, ILE ŁAPIŃSKI WZIĄŁ NA BOKU….TYLE SZCZĘSCIA W NOWYM ROKU…

I inne podobnej treści, bardziej lub mniej udanej…

Natomiast wciąż życzenia złożone telefonicznie, podczas krótkiej rozmowy traktującej dodatkowo o tym, co słychać, co będzie słychać w stosunku do tego, co było słychać i co może być słychać, pozostają najbardziej w cenie, nie mówiąc już o sąsiedzkich krótkich odwiedzinach przedświątecznych połączonych z życzeniami ze wspólnie wychylonym kieliszkiem wina czy nalewki.

Niemniej, takie czy inne, wszystkie dowody pamięci, sympatii są dziś w cenie, ponieważ dają one znak, że się jest wciąż „razem”, w tym samym towarzystwie, nie odwróciło się od kogoś, nie zmieniło poglądów, jest się na powierzchni życia, w tym samym „obozie”. Nic się nie wie „złego”, nic się nie knuje. To dziś bardzo ważne. Bezcenne.

Dziękuję więc jeszcze raz wszystkim, którzy do mnie napisali, zadzwonili, wysłali SMS-y, listy e-mailowe, dali znak… Dziękuję. Wszystkiego, wszystkiego dobrego i łatwiejszego, sensowniejszego życia w kraju, w którym każdy na każdego szczuje, każdy każdego podejrzewa, nikt nie ufa nikomu, a wszyscy się boją, że jutro zostaną o coś posądzeni, oskarżeni. W którym nikt już nie chce podjąć najprostszej decyzji, bo się boi odpowiedzialności, urzędnicy chodzą na rękach, żeby nic nie podpisać, a biurokracja ze strachu dochodzi do paranoi. W kraju, w którym wystarczy byle zarzut lub donos, aby zawiesić kogoś w czynnościach, wysłać na zwolnienie, a uczciwi, spokojni, logiczni wolą się nie odzywać i siedzieć cicho, nawet jak widzą absurdy. Wszyscy się boją, że zostaną zawieszeni, przesunięci, wyrzuceni poza nawias, umieszczeni w nawiasie, wysłani w niebyt lub do świata podejrzanych, dotknie ich ostracyzm, a nie wiedzą, za co, dlaczego i z której strony przyjdzie cios, pomijając tych, co wiedzą, za co i się na to przygotowują, na najróżniejsze sposoby. Panuje dojmujące, bolesne uczucie, że każdy w każdej chwili i bez powodu także, może być skompromitowany, skazany na śmierć cywilną.

Ja się, co prawda, na razie nie boję, nikogo i niczego, ale kto wie, co będzie za chwilę, jeśli już tak wszystko przestało mieć właściwy sens. Lojalność, prawda, obowiązek, uczciwość, prawdomówność, przyjaźń… itd. itd.

A na wszystkie kłopoty… mama. Wysyłam Wam moją mamę, bo tylko jej widok przywołuje we mnie spokój i poczucie bezpieczeństwa. Pozdrowienia dla Waszych Mam i Ojców – już niedługo jedynych ludzi, którym będzie można ufać, tak generalnie (choć, jak wynika z waszych listów, też nie każdej mamie i każdemu ojcu).

Co za paranoja.

Dobrego dnia.

26
Grudzień
2004
07:43

Dionizego i Szczepana - wszystkiego dobrego

ZEMSTA JEST WYZNANIEM CIERPIENIA. (…) TEN, KTO CIĘ OBRAZIŁ, JEST ALBO SILNIEJSZY, ALBO SŁABSZY OD CIEBIE; JEŚLI JEST SŁABSZY, OSZCZĘD¬ GO, JEŻELI JEST SILNIEJSZY, OSZCZED¬ SIEBIE. Seneka Młodszy.

Dostałam w prezencie RUTUAŁ RODZINNY Bpa Józefa Wysokiego, z którego wynika, że dziś jest Dzień Świętej Rodziny. Książka poleca przeczytać dziś lub wysłuchać z uwagą słów Ewangelii wg Św. Łukasza

Oto wiec one:

Gdy upłynęły dni ich oczyszczenia, według Prawa Mojżeszowego, przynieśli Jezusa do Jerozolimy, aby Go przedstawić Panu. Tak bowiem jest napisane w Prawie Pańskim: „Każde pierworodne dziecko płci męskiej będzie poświęcone Panu.” Mieli również złożyć w ofierze parę synogarlic albo dwa młode gołębie, zgodnie z przepisem Prawa Pańskiego. A żył w Jerozolimie człowiek imieniem Symeon. Był to człowiek prawy i pobożny, wyczekiwał pociechy Izraela, a Duch Święty spoczywał na nim. Jemu Duch Święty objawił, że nie ujrzy śmierci, aż zobaczy Mesjasza Pańskiego. Za natchnieniem więc Ducha przyszedł do świątyni. A gdy Rodzice wnosili Dzieciątko Jezus, aby postąpić z Nim według zwyczaju Prawa, on wziął Je w objęcia, błogosławił Boga i mówił: „Teraz, o Władco, pozwól odejść słudze Twemu w pokoju, według Twojego słowa. Bo moje oczy ujrzały Twoje zbawienie, któreś przygotował wobec wszystkich narodów: światło na oświecenie pogan i chwałę ludu Twego”. A Jego ojciec i Matka dziwili się temu, co o Nim mówiono. Symeon zaś błogosławił Ich i rzekł do Maryi, Matki Jego: „Oto Ten przeznaczony jest na upadek i na powstanie wielu w Izraelu, i na znak, któremu sprzeciwiać się będą. A Twoją duszę miecz przeniknie, aby na jaw wyszły zamysły serc wielu”.

Potem Księga radzi porozmawiać z dziećmi i położyć nacisk na problem zbawienia. Rozmowę z dziećmi można oprzeć na treści kolędy „Pójdźmy wszyscy do stajenki”. Księga przypomina także, że kolacja dzisiejsza to święto patronalne rodzin i powinna być szczególnie uroczysta.

W naszym domu głównymi prezentami, które ofiarowaliśmy sobie pod choinką, były książki. Ja dostałam wiele książek, a między innymi właśnie „Rytuał Rodzinny”, od naszego przyajciela domu – księdza. Moja wnuczka, Lena, dostała „Książkę dobrego wychowania dla dzieci”, a z niej dowiedziałyśmy się wczoraj obie, że butonierka to nie kieszonka w marynarce, a dziurka w klapie marynarki.  Wszyscy zaszyci po kątach czytają lub przegladają nowości, a poza tym – szał z pamiętnikami. Dzieci dostały pamiętniki w prezencie i wpisujemy się wszyscy dzieciom do pamiętników, przy tej okazji, nie mogąc sobie poradzić z wierszykami i wpisami sztambuchowymi, znalazłam wśród dawniej kupionych dzieciom książek, książeczkę wydaną w 1988 roku „Pamiętnik” z tekstami zebranymi przez pana Bohdana Butenko i przez niego ilustrowaną. Rozkoszny. Zamieszczam i dla Was kilka z niego kartek. Może się przydać, jeśli moda na wpisy do pamiętników przetrwa. Najbardziej podba mi się wierszyk: CZY WIESZ, CO Z ŻYCIA UCZYNI ZAWIŁOŚĆ- MIŁOŚĆ!!! MIŁOŚĆ!!!

A poza tym – Słodkie lenistwo. Dolce far niente.

Dobrego Świątecznego Dnia Rodzinnego.

24
Grudzień
2004
06:59

Adama i Ewy - wszystkiego dobrego

NIESZCZĘŚLIWY JEST RZECZĄ SWIĘTĄ. Seneka Młodszy.

Składam z okazji Świąt Wszystkim Wam

serdeczne Życzenia Świąteczne.

Ani niczego nadzwyczajnego, ani zbyt ekscytującego, żeby było dobrze, zwyczajnie dobrze, tak w sam raz.

Bieda żeby Was opuściła.

Ciało było we wspaniałej formie. A chandra, chamstwo i chucpa nie dopadły nigdy.

Dusza była bogata i wzniosła. Dzieci zdrowe, piękne i szczęśliwe.

Emanował z Was spokój i siła.

Forma nie opuszczała.

Gniew stał się obcym słowem.

Histeria dotyczyła tylko zachwytów, najlepiej nad dziełami sztuki.

Idioci nie stawali na Waszej drodze.

„Jutro” wydawało się jasne i szczęśliwe.

Katastrofami obyście nazywali tylko plamy z rozlanych kaw na ubraniach i oczka w pończochach.

Likiery, miody i małmazje spijali z życia.

Łotrostwa, kłamstwa, podłości nie miały do Was dostępu.

Matki Wasze cieszyły się wyśmienitym zdrowiem.

Nadzieje i marzenia się spełniały.

Ojcowie silni, mądrzy i sprawiedliwi cieszyli się dobrym zdrowiem.

Praca była radością i przyjemnością, a godziwe pieniądze za nią cisnęły się same.

Radość i zabawa stały się naturalnym stanem i nie wzbudzał w Was poczucia winy.

Sprawiedliwość wróciła na swoje miejsce i była wedle Waszej miary.

T – na „t” znam tylko słowo teatr – i dobrego i mądrego teatru wam życzę.

Uroda życia Was cieszyła.

Wolność najszerzej pojęta była Waszym udziałem..

Zdrowe Was nie opuszczało, a Zazdrość Was nie dotknęła.

Żar uczuć Was opanował.

Szczęście, Szansa, Szacunek były dla Was.

Dobrej Wigilii, Dobrych Świąt. Powodzenia.

PS. Przepraszam, wczoraj przeczytałam, że w święta nie będzie kolejnych odcinków MĘSKIE – ŻEŃSKIE. Moje zdumienie i gorycz nie mają granic. Przepraszam znów za błędne informacje na stronie, ale wcześniej zapewniano mnie, że co sobota, 16.30, nieprzerwanie, sześć sobót, dlatego umieściłam takie informacje na stronie. Myślę, że musicie teraz zwyczajnie szukać moich rzeczy w repertuarze telewizji sami, ja już nie mam na to wszystko ani wpływu, ani siły.

23
Grudzień
2004
11:20

Wiktorii i Sławomiry - wszystkiego dobrego

KTO NIE UŚMIERZY SWEGO CIERPIENIA ROZUMEM, TEGO POCIESZY CZAS. LECZ DLA CZŁOWEIKA MYŚLĄCEGO NAJBARDZIEJ HANIEBNYM LEKARSTWEM NA SMUTEK JEST ZNUŻENIE SMUTKIEM. Seneka Młodszy.

Rozmowa u fryzjera, tocząca się obok mnie, między dwiema młodymi klientkami i fryzjerką. Obie już były świeżo ufarbowane na blond, jedna K1 przyprawiała sobie długie włosy z pasm sztucznych włosów, dobranych do nowego koloru, inna K2 chciała swoje obciąć krócej i bardzo to przeżywała:

F: Moim zdaniem jest pani lepiej w krótkich. Tu na górze to dam krótsze, dobrze?

K1: Tylko nie za bardzo! To prezent dla męża na gwiazdkę! Mają być długie! Jak obcięłam ostatnio, to myślałam, że mnie z domu wyrzuci!

F: Mąż? Oni wszyscy lubią długie i blond, już się nie da pracować normalnie! Ale za to zarobek jest na tych sztucznych włosach….

K2: Ten jej mąż to jest straszny, wie pani, co nie Aldona? Wtedy jak ją zobaczył, to z domu wyszedł, teraz jakbyś się obcięła, to by chyba na wigilię nie przyszedł. No, co nie Aldona? Mój chłopak też chce, żebym miała długie, ale ja to mam.. on wie gdzie!

F: To jeszcze nic, to nawet dobrze, bo przynajmniej ich to obchodzi. Ja tu mam takie, że mają co i rusz: a to długie, a to krótkie, a to znów długie, blond, rude, czarne, a mąż nawet nie zauważa i na wigilię i tak nie przychodzi, bo mówi, że ma w pracy, albo wie pani gdzie…. No. Ale ja ostatnio to tu miałam Żydostwo! Przyszedł taki jeden z dziewczyną i powiedział, że niech ona sobie nic nie farbuje, bo to za drogo! Niech będzie tak, jak jest, a ona tak chciała mieć pasemka!

K1: Oni wszyscy są dobrzy! No ale co pani zrobi? Ja tam wolę mieć takie, jak on chce.

K2: No, ale Aldona, na długie włosy ty jesteś za niska! Wyglądasz w długich jak stodoła! W krótkich ci dobrze! Ja tam zaraz sobie obcinam i niech się nawet wyprowadza. Ostatecznie ślubu z nim jeszcze nie mam. A jak pozwolisz przed ślubem na takie chamstwo, to po ślubie wiesz, co będziesz miała….

F: No, co jak co, ale lepiej się podobać chłopu, bo inaczej na Sylwestra nie pójdzie albo się będzie bawił z kim innym!

K1: On powinien pójść ze mną wszędzie, nawet jakbym była łysa, bo to ja mu stoję i 120 pierogów i uszka na wigilię kleję, a on przychodzi w ostatniej chwili, mamusię przyprowadza i jeszcze krytykują…

K2: Ja Aldona jak się tak napatrzę na to twoje małżeństwo, to chyba sama w życiu nie wezmę ślubu!

F: Wszystko dobrze dopóki dzieci nie ma. Ja to już się nawet nie odzywam, no, bo chodzi o dzieci, nie?

K1: No, ale jak pani długo dzieci nie będzie miała, to też pójdzie w cholerę, bo go jakaś na dziecko złapie…

K2: Aldona, ja idę najpierw na solarium, a jak ty się skończysz, to ja wtedy przyjdę. Ile mogę wziąć? 15 minut?

F: Niech pani uważa, bo mają nowe lampy! Ja nie wiedziałam i się prawie poparzyłam!

K2: Wezmę 15! Niech ma – opaloną i blondynkę!

K1: Tak, ale ostrzyżoną! To się wścieknie! Ja też po tobie wezmę solarium! Tak po 10 minut i do Sylwestra to będę opalona, nie?

F: I to jak! Wczoraj to się tak jedna spaliła że wyglądała jak wieśniaczka albo z rakiem skóry. Będzie jej wszystko schodziło. Ale przychodzi taki jeden, co dwa razy dziennie bierze po 10 minut. Już mu nie chcą włanczać, to on na obu zmianach się opala, żeby się nie zorientowali… Faceci są jeszcze gorsi niż baby z tym opalaniem! Nijak mu nie można wytłumaczyć, że nie wolno za długo. I komu on się podoba taki strzaskany?

K2: A koledze!

Ta K2 wyszła do solarium, K1 już prawie była blondynką z włosami do pasa, za chwilę poprawi opaleniznę i będzie kompletna – taka, o jakiej mąż marzy, a potem będzie miała z nim dzieci, żeby nie poszedł do innej, ta K2 za chwilę ostrzyże sobie z kolei włosy, co będzie aktem odwagi i ryzyka, a jak mu się nie spodoba, to go straci – narzeczonego, co to nie wie, czy weźmie z nim ślub. Fryzjerka pójdzie do domu po całym dniu pracy i zacznie przygotowania do świąt i się nie będzie odzywać, żeby nie „zadrażniać”, bo dzieci.…. One przynajmniej nie mają problemów z pieniędzmi, ciekawe, co robią, czy one same zarabiają na te zabiegi robione po to, aby się podobać panom, czy to panowie pokrywają te „czynności” mające zaspokoić ich gust….

Dobrego dnia.

Zdjęcia zrobione ostatnio.

22
Grudzień
2004
08:58

Zenona i Honoraty - wszystkiego dobrego

 

NAJLEPSZYM LEKARSTWEM NA GNIEW JEST ZWŁOKA. Seneka Młodszy.

Dziś postanowiłam przepisać dla was wiersze dzieci autystycznych. Wzruszyły mnie i poruszyły, jak porusza mnie i wzrusza każde spotkanie z nimi.  Porusza mnie każde z tych spotkań i zastanawia. Jestem z nimi związana wielokotnie, między innymi przez „Małą Steinberg”. Może i dla was będą te wiersze ważne i wam potrzebne. 

 

Autorami wierszy zawartych w tym tomiku są dzieci i młodzież z autyzmem. Wszyscy prezentowani tu poeci są osobami, które mają trudności w porozumiewaniu się. Swoje myśli,

refleksje i prośby komunikują otaczającemu ich światu, pisząc. Wiersze prezentowane są z zachowaniem oryginalnej pisowni autorów.

Wiersze wcześniej zostały opublikowane w Biuletynach Klubu Ułatwionej Komunikacji wydawanych z inicjatywy Fundacji SYNAPSIS

BAJKA O CHOINCE

CHOINKA TO DRZEWO IGLASTE,

KTÓRE ROŚNIE W LESIE I ZNAJĄ JE

TYLKO ZAJĄCE I SARNY.

CHOINKI ROSŁY SOBIE W LESIE I PRZYSZŁA ZIMA

SPADŁ ŚNIEG I W LESIE BYŁO CICHO I SMUTNO.

CHOINKI POSTANOWIŁY PRYJŚĆ DO DZIECI DO

DOMU

I TAM SPĘDZIĆ ŚWIĘTA BOŻEGO NARODZENIA.

DZIECI ZACZĘŁY WIESZAĆ NA NICH

OZDOBY ZE SŁOMY

I PAPIERZE I PIERNIKI I CU

-KIERKI I WSZYSCY

BYLI SZCZĘŚLIWI BO BYŁO

BOŻE NARODZENIE.

                                 Dawid, 8 lat

Wtórne Boże narodzenie

Jezus narodził się z bydlem gardził

człowiek by go gościć

Faraon* chciał go zabić Maria matka

dobrze go z Józefem ukryli wtedy

on baardzo się rozzłościł na cały

naaród. Bethlejem grozi tylko tu mm

usi koniecznie Jezus być by nie

zapomniał mocno kochać naród.

Dzisiaj naród czci Boze Narodzenie by

Nieezapomnieć Boga.

Jo by życzył w tym dniu wszystkim

Autystom coby godoc umieli

                                         Seweryn, 18 lat

*Autor pisze o Bożym Narodzeniu. Wie, że pomylił Heroda z Faraonem.

SMOK

Miło patrzeć panie smoku,

Kiedy zioniesz tu o zmroku.

Twoje oczy wyłupiaste,

Patrzą srogo na me miasto.

Duża głowa, ogon cienki,

Serce-mięsień bardzo miękki,

Duże zęby, rozum mały.

Tak wygląda smok nasz cały.

Siedzisz sobie tu w tej fosie,

Gdzie Branickich pałac jest.

I złym ludziom grasz na nosie,

Bo to śmieszne jest.

Psoty, figle nie są obce,

Gdy przychodzą tutaj chłopcy.

Sam pijany jest z radości,

Ciągle czeka tu na gości.

Dzieci krzyczą, wiwatują

I potwora irytują,

Lecz on tym się nie przejmuje.

Tylko z dziećmi wariuje.

                                       Białystok dn. 18.03.2003 r.

Na Dzień Dziecka

Usta dzieci są kosztownym skarbem

Gdy mówią są wielkim brylantem

A gdy milczenie ust daje wokół niepewność

To wtedy są jeszcze księgą — białym krukiem

Tak jesteśmy teraz dziećmi

Jutro będziemy gwiazd dotykać

Upośledzone dzieci są białe ciałem duszą jak

ubranie z pierwszej komunii

Darowane światu istnieją ludziom na ratunek

Raduje się że mogę być od boga

Wiesz Marta nigdy nie kochaj dzieci za mało

Gdzie garnąć się mają?

Dajcie nam pewność że wola boga idealnie jest w

sercu ludzi

Jak okno z widokiem na piękny ocean

                                                 Mikołaj, lat 8

Mamie

Autyzm to ambicja Boga

uatrakcyjnienie autyntyczności

jest jak apokalipsa- trwoga

u epuizodu życi matczynej wolhnosci

razem kroczymy przez pauzy naszego

autystycznego swiata

mama nie patrzy obojętnie na trudy swego

brata

ubogi jest czlowiek autystyczny na calym

autystycznym swiecie

który patrzy jak zycie jego dodaje bólu lubianej

kobiecie.

                                                           Seweryn

O sobie

Jestem prawie niewidoczny,

A zarazem bardzo skoczny,

I najbardziej lubie tego,

Kto pokocha dziś chorego.

Zrobię wszystko, was rozzłoszczę,

Sam już nie wiem kiedy spocznę.

Chce abyście sami miii, To na oczy zobaczyli.

                                                           Maciej , 11 lat

07.01.03

UKOCHANY JEST LUDZKI DOM

URADOWANE LUDZKIE SERCA

KTO NIE MA SMUTKU MILOSCI

TAKI JEST KALEKI

                                    Mikołaj, 8

Dziki ptak

Smutno mi i tęskno.

Jeden jestem jak dziki ptak.

Jeden jestem nie umiem jeszcze

Sam daleko latać.

Mieć bardzo dużo siły dzikiego ptaka

Daleko chciałbym latać.

Mieć siłę dzikiego ptaka,

Żeby móc szybować.

Mieć siłę dzikiego ptaka

I móc sam daleko latać.

Dzikim ptakiem chciałbym być.

Dzikim jak biały jastrząb.

Dzikim jak biały ptak.

Białym ptakiem chciałbym być.

Białym jak jastrząb.

Mieć siłę jastrzębia i móc sam szybować.

Daleko chciałbym latać.

Umieć jak biały ptak daleko latać.

Bardzo daleko chciałbym latać.

Daleko jak jastrząb.

Daleko chciałbym latać.

Dzikim ptakiem chciałbym być

I móc sam daleko latać.

                                 Piotr , lat 17

Wiersz o szlaku słowa małego

Słowo miało szlak miary wiary

I słabe słowo smak straciło

Słabe słowo smakiem sławy

Szlak straciło miarą

Małe słowo szlif udaje

Smakiem szlaku sławy

Szkoła małe słowo miała

iar w małe słowo dała

Szkalowałem szkoły słowa

Bo zabiła miarą moją mo

Zamotała sercem smutnym

Słowem małym i okrutnym

Szkoła nowa poezje słowapilnować każe

szał miauczenia pisma słowa słucha

I smutne pisania wiary”

zdrowego szlaku słowa szuka (…)

                                             Marcin 12 lat

 

Dobrego dnia. I już dzisiaj ani słowa więcej. Wszystkie słowa po tych wierszach są do kosza.

21
Grudzień
2004
07:19

Tomasza i Tomisława - wszystkiego dobrego

MĘDRCA NIE WPRAWIA W PYCHĘ SUKCES, A PORAŻKA NIE WYWOŁUJE W NIM PRZYGNĘBIENIA; ZAWSZE BOWIEM DĄŻY DO TEGO, ABY NAJBARDZIEJ POLEGAĆ NA SOBIE, ABY Z SIEBIE CZERPAĆ WSZELKĄ RADOŚĆ. Seneka Młodszy.

Lucius Anneus SENEKA (Młodszy) – ok. 4 p.n.e. – 65 n.e.- przedstawiciel rzymskiej doktryny stoickiej, myśliciel, polityk. Głosił, że istnieje przede wszystkim materia zaopatrzona w energię ( pneuma). Szczęście osiągamy poprzez etykę i sztukę kontemplacji. Trzeba umieć godnie żyć i godnie umrzeć. Mędrzec nie zwraca uwagi na przeciwstawieństwa losu, które są niczym w porównaniu z wiecznością, przemijalnością. Seneka jest przedstawicielem późnego stoicyzmu. Swymi tekstami pisanymi dla teatru ( m.in. „Trojanki”, „Medea”, „Fedra”, „Edyp”, „Agamemnon”, „Tiestes”) oddziałał na twórczość Shakespeare’a , Corneille’a, Racine’a.

Jednym z prezentów, jakie dostałam na urodziny, jest książka Wydawnictwa Naukowego pt. „Obyczaje w Polsce. Od średniowiecza do czasów współczesnych”, uwielbiam książki zajmujące sie obyczajem, wszelkie z zakresu kultury materialnej, norm , obyczajów, a ta książka jest szczególnie przejrzysta i interesujaca. Rola i znaczenie kobiety, dziecka, życie rodzinne, towarzyskie i publiczne, w wiekach średnich, przez czasy nowożytne, w Posce rozbiorów i międzywojenej… czytelnictwo, moda, higiena, ubiór, śmierć, małżeństwo, religijność, gościonność, rozwody i separacja, sztuka jedzenia… uwielbiam. Szczególnie zainteresował mnie rozdział opracowany przez pana Tadeusza Czekalskiego „Czasy współczesne”, obejmujący czas od wybuchu II wojny światowej do początku XXI wieku, czyli czasy, na które przypada duża część mojego życia, moje dzieciństwo i młodość (urodziłam się w grudniu 52):

Był to okres zmniejszania się znaczenia normatywnej roli obyczaju, a zarazem jego przekształcenia się w zwyczaj życia codziennego. W hierarchii dopuszczalnych zachowań coraz mniejszą rolę odgrywały te, które są identyfikowane z pojęciem  „dobrego wychowania”, a także „ przyzwoitości”. Termin „obyczajny”, kiedyś ściśle wiążący się z kryteriami oceny moralności człowieka, stał się pojęciem anachronicznym. Równolegle upowszechniło się pojęcie „obyczajowy”, tyleż enigmatyczne, co pozbawione charakteru wartościującego. Znacznie większą rolę odgrywał obyczaj ujmowany jako forma komunikacji społecznej czy element identyfikacji grupowej…

Rozdział kończy się tak:

Osobliwością 2 połowy XX wieku stało się kreowanie obyczajowych „sztucznych światów”. Współczesna rzeczywistość, której istotą stał się szybki przekaz informacji, poddaje się uproszczeniom, które w pewnym sensie kreację „sztucznych światów” podtrzymują. Nigdy przedtem pojęcie obyczaju nie znaczyło tak wiele. Uwzględaniając chaotyczne i przypadkowe nadużywanie tego pojęcia(…) W transmisji obyczajów coraz mniejszą rolę odgrywa przekaz międzypokoleniowy. Niewątpliwą i widoczną zmianą kulturową jest złagodzenie sankcji towarzyszących łamaniu zasad obyczajowych…

Na koniec próba opisu obyczaju końca wieku, naszego czasu, próba opisu naszego życia rodzinnego, domowego, naszych ubiorów, zwyczajów w pracy, sposobów żywienia, wypoczywania, rola jaką mają dzieci w naszym życiu i nasze sposoby ich wychowywania, próba opisania naszych elit i życia politycznego itd., itd….

Odejście od komunizmu przyniosło także upublicznienie życia towarzyskiego osób, które wyróżnia zasobność lub zajmowana pozycja społeczna. Na koncertach i balach spotykają się przedstawiciele „elity” ubrani we fraki, smokingi i suknie wieczorowe, rzadko widywane przed 1989 rokiem. Pretekstem stają się inauguracje, promocje i jubileusze, a także imieniny czy urodziny. Nadążanie za modą sprawia, że dokonuje się proces „snobilitacji”, a w niektórych miejscach „wypada bywać”. Ozdobami imprez dla „śmietanki towarzyskiej” są z reguły piękne kobiety: modelki i piosenkarki. Poza bliskimi znajomymi zaprasza się ludzi, o których często się pisze – ze świata polityki, biznesu i kultury, mieszczących się w kręgu szerokiego i nieprecyzyjnego pojęcia „gwiazda”. Udział w takich imprezach należy do obowiązków zawodowych dziennikarzy i fotoreporterów – można tam zbierać plotki, także intymne, z których korzysta później prasa brukowa. Zabiegające o sławę gwiazdy chętnie dzielą się wyssanymi z palca informacjami o swoich lub cudzych gustach estetycznych czy seksualnych bądź o szczegółach wyposażenia mieszkań. Celem fotoreporterów stają się nietypowe zachowania osób znanych. Przypadkowe ujęcia, wypowiedzi, mogą posłużyć za materiał do kolejnego „sensacyjnego” i pozbawionego cienia prawdy artykułu.(…)Odpoczynek stał się swego rodzaju ucieczką od niestabilnej sceny politycznej, na której więcej emocji niż argumentów. Obyczaj polityczno – wiecowy, który na niewielką skalę i zwykle źle zorganizowany pojawiał się w okresowych kryzysach poczynając od 1956 r. dojrzał w 1981 r. i udoskonalił się w 1989r. Popularność obyczaju wiecowego wynikała między innymi z tego ze zanim zdołano się uporać z dolegliwościami i lękami poprzedniej epoki, pojawiły się nowe, związane z realiami wolnego rynku i zagrodzeniem bezpieczeństwa. Klasa polityczna jest głownie zainteresowana sporami zastępczymi, o dużej dynamice politycznej (aborcja, lustracja, „czyste ręce”), albo tylko częściowym rozwiązywaniem problemów. Wyborcy – traktowani jak niesforne dzieci- są hołubieni w obliczu zbliżających się wyborów. Akty prawne uchwalane przed wyborami pełnią funkcję podarunku dla wyborców, którzy powinni się za nie odwdzięczyć odpowiednią decyzją podjętą w trakcie wyborów. (….) Zachwiana komunikacja między elitami i „ masami” wywołuje często zachowania nieprzewidywalne ze strony wyborców. Miejsce wielkich słów – wolność, niepodległość, tożsamość narodowa – i heroicznej walki o zachowanie tych wartości zajmują niezliczone problemy dnia codziennego i zmagania, które są heroiczne głownie w wymiarze jednostkowym.

Jak trudno opisać i nazwać czas, w którym się żyje, odczytać i zanotować reguły w nim panujące…wszelkie tego rodzaju próby fascynują.

Dobrego dnia.

20
Grudzień
2004
08:18

Bogumiła i Dominika - wszystkiego dobrego

 

CZŁOWIEK WOLNY TO CZŁOWIEK ROZUMNY. Epiktet z Hierapolis

Chciałabym najserdeczniej podziękować za wszystkie miłe listy z życzeniami urodzinowymi, kartki pocztowe, zdjęcia i niespodzianki. Większości z nich nie umieściłam w korespondencji, bo miały one bardzo prywatny charakter, ale sprawiły mi wielką przyjemność. Dziękuję bardzo serdecznie.

Postanowilismy z Darkiem stworzyć na stronie nowy dział – FORUM. Zjawia się coraz więcej listów, w których rozmawiacie ze sobą albo prosicie mnie tylko o pośrednictwo w jakiejś sprawie, moja obecność nie jest więc konieczna a moje… Pozdrawiam, czy… Dziękuję, czy Serdeczności…. są tu tylko grzecznością, nie mam co pisać przy okazji tych listów, na co odpisywać i moje „towarzystwo”  jest zupełnie niepotrzebne. Powstanie, więc za chwilę dział FORUM, całkowicie wolny od mojej interwencji, zupełnie wolna trybuna wypowiedzi, umożliwiająca także bezpośrednią korespondencję między Wami… Moim coraz większym problemem jest brak czasu, godziny poświęcane tej stronie puchną, nie mogę sobie dać rady. Żeby spełnić Wasze oczekiwania co do formy i treści, musiałabym siedzieć przy komputerze pół dnia, co nie jest możliwe. Teraz poświęcam temu często pół nocy, żeby w ciągu dnia móc realizować moje obowiązki zawodowe… wiele więc z listów tu przychodzących może trafiać od razu do FORUM, gdzie to Wy będziecie na przykład decydować o podawaniu lub nie podawaniu kontaktu do siebie, podpisywaniu się lub nie, zostawianiu adresów itd… ja z zasady wszelkie adresy mailowe i pocztowe wycinam z waszych listów, nawet jeśli ktoś tego nie zaznacza… Poza tym nie będę tam nic selekcjonować ani wyrzucać, będzie tak, jak sobie życzycie, jak wyślecie i co wyślecie. 

Pozdrawiam serdecznie, jeszcze raz dziękując za życzenia urodzinowe i wszystkie słowa uznania, sympatii i wszelką życzliwość i serdeczność.

Dobrego dnia.

Wczorajszy poznański Warsztat Operowy i Koncert na rzecz Fundacji SYNAPSIS zajmującej się dziećmi z autyzmem – bardzo udane. Chciałabym wszystkich, który przyczynili się do tego, wszystkim, którzy byli na widowni Opery, kupili bilety i tym samym pomogli Fundacji, podziękować i w swoim imieniu i w imieniu FUNDACJI i pozdrowić najserdeczniej.

Na nasze próby do Teatru Nowego zaczęli przychodzić goście, znajomi, rodzina, przyjaciele aktorów grających, goście przyprowadzani przez artystów  „tak sobie”… jako pierwsi widzowie mobilizujący ich do wysiłku. Ja nie mam nic przeciwko temu i wiem, że na pewnym etapie prób widz, choćby jeden, czasem jest na wagę złota i pomaga taka obecność nadzwyczajnie… Na ostatniej próbie siedział więc jakiś pan, jak się po próbie okazało – lekarz, przyjaciel aktorów, po próbie ten pan podszedł do mnie i opowiedział zabawne zdarzenie, które skojarzyło mu się podczas obserwowania akcji sztuki, a z którego ja śmieję się od soboty… Ten pan był lekarzem w Pogotowiu w jednym z poznańskich szpitali. Pewnej nocy, zjawiła się kobieta z silnymi bólami brzucha, prosiła o pomoc.  Polecił jej wejść za parawan i przygotować się do badania, kiedy on z kolei po chwili wchodził za parawan, zdumiony spostrzegł, że pani nie ma pod futrem nic, jest po prostu goła, stanął jak wryty, a wtedy pani z czarującym uśmiechem wyjaśniła: – Przepraszam panie doktorze, ja prosto z Warszawy…

Dobrego dnia dla wszystkich Państwa. Idę na próbę. Dziś poprawki a jutro pierwszy raz zobaczę całość i rozjedziemy się na święta.

18
Grudzień
2004
07:51

Gracjana i Bogusława - wszystkiego dobrego

SYTUACJA CZŁOWIEKA W ŚWIECIE JEST SYTUACJĄ AKTORA, KTÓRY BIERZE UDZIAŁ W DRAMACIE, KTÓREGO SAM NIE NAPISAŁ. Epiktet z Hierapolis

Tak, pan Epiktet proponuje nam pogodzenie się losem. Że niby nie mamy wpływu na przeznaczenie… Zupełnie inaczej twierdzą gazety zajmujące się wróżbami i horoskopami, których tak dużo na rynku i wszędzie dookoła nas. Szaleństwo, szczególnie teraz przed końcem roku, w oczekiwaniu na zmiany …To już jakiś obłęd , jakiejkolwiek nie dotknęłoby się gazety: wróżby i przepowiednie oraz rady: „jak zapobiec złu, nieszczęściu”, albo: „jak sprowokować los i przywołać powodzenie, miłość i pomyślność a pokonać zło i nieszczęście”:

Rano w Wigilię połóż na dnie wanny monetę i umyj się, a będziesz zdrowa i bogata…Jeżeli w Wigilię pierwszego zobaczysz mężczyznę – rok będzie szczęśliwy, jeśli kobietę, pech murowany! (To podłość. Panowie śpijcie tej nocy z kolegami albo każcie żonom wyjechać, a w każdym razie nie pokazywać się wam rano na oczy) Sprawdź, czy w łazience nie zostało pranie, bo może ono sugerować, że nie rozwiążesz starych problemów… Przelicz pieniądze w portfelu, pocieraj banknotem o banknot, a zapewnisz sobie dobrobyt… Ubierając choinkę, nie zapomnij o jabłkach, przyciągają zdrowie i młodość, orzechy gwarantują szczęście w miłości i powiększenie rodziny… słomiane ozdoby – przypływ gotówki… Jeśli czekasz na miłość, schowaj łuskę karpia do czerwonego woreczka, miłość dostaniesz… po kolacji Wigilijnej zjedz jabłko i policz pestki. Ich parzysta liczba wróży rozwiązanie problemów uczuciowych, a gdy będzie ich więcej niż sześć, wejdziesz w związek małżeński… Chcesz mieć pieniądze – usiądź w Sylwestra na banknocie o wysokim nominale… Chcesz nowego partnera – włóż w Noc Sylwestrową nową bieliznę… Jeśli chcesz uratować zranione uczucia – idź w Nowy Rok nad wodospad, napełnij kielich wodą wodospadu, wrzuć do wody kilka listków melisy, a potem trzy razy powtórz : „Ta woda leczy, to zioło koi. I oto wraca szczęście” – I wypij wodę z kielicha. Jeśli starasz się o pracę – na stole ustaw trzy czerwone świece i zapal je, następnie i wpatruj się w nie, uspokój i serdecznie przedstaw swoją prośbę, lepiej żebyś był sam w pokoju…..

Paranoja! Paranoja…..

Ludzie! Ani nie zgadzajcie się na przeznaczenie, ani nie wierzcie, że szczęście, dobrobyt, powodzenie i dobre małżeństwo można wyczarować……Zabierajcie się do roboty, nauki, regulacji swoich stosunków z otoczeniem, poważnych rozmów, oczyszczających wyznań, wyjaśnień. Nic samo się nie stanie, nawet miłość, aby ją utrzymać, wymaga ciężkiego wysiłku i pracy……nie wierzcie, że coś się stanie bez waszej pomocy, nawet, jeśli los przyniesie wam uczucie czy chorobę, na co niby nie mamy wpływu, zły przypadek czy szczęśliwy trzeba potem coś z tym „darem” zrobić….

Paranoja!

Najbardziej podoba mi się: „Jeśli chcesz mieć pieniądze, usiądź na banknocie o wysokim nominale – rewelacja! Idź nad wodospad – też jest dobre…..

Ludzie!!! Kobiety! Bo to dla was te gazety to wypisują, choć wcale nie jestem tego taka pewna, pamiętajcie, że to wszystko żarty i trzeba się zabierać do roboty nad własnym życiem! Pamiętajcie, bo bardzo się o was martwię….

Dobrego dnia.

A to znak Strzelec. Bardzo ładny. Ja jestem Strzelcem zodiakalnym, ale nie sądzę, aby to coś znaczyło i na coś naprawdę miało wpływ…

17
Grudzień
2004
07:13

Olimpii i Łazarza - wszystkiego dobrego

WARTOŚĆ CZŁOWIEKA OKREŚLA JEGO CHARAKTER. Epiktet z Hierapolis

 

Mieszkam tu w Poznaniu, w Teatrze Nowym, w pokoju hoteliku teatralnego, w którym podobno mieszkał przez ostatnie dwa miesiące swojego życia Tadeusz Łomnicki. Tu na scenie tego Teatru, podczas porannej próby, umarł. Próbowano „Króla Lira”, premiera miała się odbyć za tydzień, zemdlał po wypowiedzeniu zdania:

Więc jakieś życie świta przede mną. Dalej, łapmy je, pędźmy za nim, biegiem, biegiem! Akt IV, scena 6 przekład Stanisław Barańczak.

Aktor aktorów, aktor totalny, aktor nad aktory – Tadeusz, wydaje się, że wyreżyserował, wymyślił i zagrał też tę swoją śmierć.

Lira chciał zagrać od zawsze, chodził z tym po Warszawie latami, z dziesięć lat i wiecznie opowiadał, że o tym marzy, a nikt mu nie chce tego „dać”. Miał pretensje i nienawidził całej Warszawy, dyrektorów teatrów, środowiska, że musi się tułać po teatrach i świecie na koniec swojej olśniewającej drogi zawodowej. Rozmawiałam z nim wielokrotnie, wysłuchałam wielokrotnie tych żalów, pretensji, goryczy…nienawidził nas wszystkich, Warszawy teatralnej, za to że go tak traktuje latami…miał rację, miał absolutną rację. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo musiałyby paść nazwiska, a szczególnie jedno, zazdrośników i małych ludzi, szkodzących całkiem świadomie Tadeuszowi, trudno. Stało się, pojechał grać swoją wyśnioną rolę – Króla Lira w Poznaniu, ale podczas prób podobno bez przerwy i wciąż przeklinał Warszawę ….

Pracował tu jak Tytan, jak Olbrzym, jakby miał przenieść góry… tak o tym opowiadają tu ludzie, aktorzy, obsługa teatru…..w jeansach, klapkach i w niebieskim kąpielowym szlafroku stawiał tę monumentalną i obezwładniająco gorzką rolę – jak twierdzą widzowie ostatnich prób i partnerzy sceniczni. Z pokoju, w którym teraz mieszkam, miedzy próbami i wieczorami, słychać było ryki, zawodzenia, płacz Lira…Tadeusz wciąż próbował, ćwiczył, sprawdzał….

Umarł. Nie doszło do premiery. Umarł tak, jak marzył, na scenie, wolałby pewnie na premierze, albo podczas spektaklu przy publiczności, a nie podczas próby…Umarł tak, że – jak opowiadają lekarze z pogotowia, które tu zostało wezwane – nie było żadnej nadziei- jego serce rozpadło się na kawałki, rozdarło, pękło na pół. Kiedy trumnę wystawiono w foyer teatru, tłumy ludzi czekających w kilometrowej kolejce, przyszło się z nim żegnać; jakiś pijak w łachmanach klęczał cały czas przy trumnie płakał i zawodził … „Panie Wołodyjowski! Panie Wołodyjowski!”… Nie poproszono go o wyjście … nikomu nie przyszło to do głowy…

Umarł, żona siedziała na widowni, zrobiono mu tuż wcześniej zdjęcie…. podczas prób robiono od początku zdjęcia, zostało dużo śladów, znaków…. Żona Tadeusza, Maria Bojarska, napisała kilka lat potem książkę „Król Lir nie żyje”, gdzie starała się opisać Tadeusza i jego potyczki ze światem, konflikt ze środowiskiem… książka została wyszydzona, otoczona fałszywymi opiniami przez złe języki, przez środowisko teatralne głównie, wyśmiana ….

Umarł. Powstała legenda.

Tutaj czuje się ją w każdym kącie i w każdej minucie. Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego…. Jego zdjęcia wiszą wszędzie, programy do spektaklu, który nie miał premiery, leżą na półkach, co chwila ktoś Go wspomina…

Znałam Tadeusza bardzo dobrze, przyjaźniłam się z jego bratem Janem Łomnickim, byłam jego sąsiadką i zrobiliśmy razem Modrzejewską. Janek kochał Tadeusza wielką miłością braterską, ale i ślepą, pełną podziwu i uwielbienia jako aktora …Składał mu hołdy nieustannie i miał rację, bo Tadeusz zasługiwał na nie, tylko mali nie widzieli jego wielkości za życia … a było tych małych niestety wielu …Niech im Bóg wybaczy, jak mawiał Janek po śmierci Tadeusza.

Otwieram program do tego słynnego spektaklu z „prawdziwą śmiercią” Lira na zakończenie.

William Shakespeare

KRÓL LIR

KING LEAR

Przekład

Stanisław Barańczak

Premiera 29 lutego 1992

TEATR NOWY W POZNANIU

INSCENIZACJA I REŻYSERIA …………          Eugeniusz Korin

SCENOGRAFIA…………………………………          Marcin Jarnuszkiewicz

MUZYKA……………………………………………         Jerzy Satanowski

OSOBY:

LEAR, KRÓL BRETANII …………………………      Tadeusz Łomnicki

KRÓL FRANCJI………………………………………      Jakub Ulewicz

KSIĄŻĘ BURGUNDII…………………………………   Paweł Hadyński

KSIĄŻĘ KORNWALII ………………………………    Michał Grudziński

KSIĄŻĘ SZKOCJI ……………………………………    Aleksander Machalica

HRABIA KENT ………………………………………      Marek Obertyn

HRABIA GLOCESTER ……………………………     Witold Dębicki

EDGAR, SYN GlOCESTERA ……………………    Waldemar Szczepaniak

EDMUND, SYN GLOUCESTERA ……………     Mariusz Sabiniewicz

KAPITAN ……………………………………………       Andrzej Lajborek

STARZEC ……………………………………………       Wojciech Standełło

LEKARZ………………………………………………        Rajmund Jakubowicz

BŁAZEN LEARA ……………………………………      Paweł Binkowski

OSWALD, RZĄDCA NA DWORZE GONERYLI…..  Karzysztof Bauman

RYCERZ, PRZYBOCZNY LEARA…………………   Zbigniew Grochal

HEROLD ………………………………………………       Ildefons Stachowiak    

GONERYLA ………………………..…                   Antonina Choroszy

CÓRKI LEARA             REGANA ………………   Maria Rybarczyk

                                  KORNELIA …………     Bożena Borowska

DWORZANIE, SZLACHTA, ŻOŁNIERZE, SŁUDZY:

Krystyna Feldman, Grażyna Korin, Dorota Lulka, Paweł Hadyński, Bolesław Idziak, Ildefons Stachowiak, Wojciech Standełło, Jakub Ulewicz.

Wszelaka przesada kłóci się z celem teatru: a celem teatru było i jest – tak u początków teatru, jak i dzisiaj – podstawić zwierciadło naturze, uświadomić cnocie i hańbie ich własne rysy, substancji epoki nadawać formę, która ją utrwali. William Shakespeare

TEN UTWÓR JEST JAK SKAŁA Z BAZALTU! Tę skałę trzeba najdosłowniej zaatakować, żeby samemu się nie roztrzaskać, nie rozprysnąć…..Tadeusz Łomnicki

Nie mylił się Jerzy Koenig, mówiąc o Łomnickim jako o największym aktorze światowym naszych czasów. Nie ma i zapewne długo nie będzie na tym świecie nikogo, kto by po prostu – urodził się aktorem, jak Łomnicki. To „urodził się” w jego przypadku znaczyło dosłownie – on sam sobie dawał życie każdą chwilą swego aktorskiego istnienia. Oglądać Łomnickiego – to znaczyło oglądać aktorstwo w jego postaci najdoskonalszej – w formie bytu.

Łomnicki – aktor nie grał „na sobie”, jak znakomita większość wybitnych, on grał sobą. Aktorstwo stanowiło tu całą filozofię bycia (niepisaną i „nieuczoną”), poza nim – można rzec – istnienia nie było. Dlatego Łomnicki mógł grać w s z y s t k o, wobec wszystkiego, jednakowo ciekawy – siebie i „drugiej rzeczy”, zawsze gotów do dialogu, do którego tak mało gotowi jesteśmy my – zwykli ludzie.

Ta twarz bez wieku i właściwie bez płci, jakiś cudowny niepojęty „stan trzeci”. Jak żywa maska Wielkiego Klauna, plastyczna bez granic. I jedno – najbardziej zaskakujące, najwspanialsze: na dnie wszystkiego – najgłębszej tragedii, wstrząsającego dramatu – uśmiech. Radość gry? Akceptacja życia i samoakceptacja w roli Wielkiego Klauna Pana Boga?

Wszystko po trosze – czyli tajemnica geniusza. Elżbieta Morawiec.

Dobrego dnia.

15
Grudzień
2004
07:23

Celiny i Waleriana - wszystkiego dobrego

 

OKŁAMAĆ JEST GORSZYM CZYNEM NIŻ POTĘPIĆ. Epiktet z Hierapolis.

 

Jestem kierowcą od bardzo dawna. Najpierw lata całe miałam „Małe Fiaciki”. Pierwszy kupiłam całkiem niespodziewanie. Przyszłam kiedyś, na początku mojej drogi zawodowej, do Teatru Ateneum na próbę sztuki „Dusia, Ryba, Wal i Leta” z dużym opóźnieniem… była zima stulecia, ja miałam odwieźć małą Marysię do przedszkola, tysiące komplikacji… autobus, kupić mleko, żeby potem nie zapomnieć… kiedy wreszcie dotarłam do teatru, okazało się, że moich koleżanek, też jeszcze nie ma, a grałyśmy tam w tej sztuce we cztery, same kobiety – Basia Wrzesińska, Joanna Jędryka, Basia Bursztynowicz i ja. Reżyserowała Agnieszka Holland. Schodziły się więc tego ranka powoli, narzekając na kłopoty, dzieci, zdrowie, komplikacje rodzinne, miłosne, rozwodowe i „potwornie ciężkie życie” (piszę „potwornie ciężkie życie” w cudzysłowie, to znaczy ironicznie, żeby mi znów prawdziwi Polacy, czyli jedyni sprawiedliwi, czyli najbardziej pokrzywdzeni przez los, nie napisali, że oni mieli gorzej albo że jestem bezczelna, bo miałam z czego żyć, nie siedziałam w więzieniu itd, itd… Dostałam od Was Drodzy Czytelnicy tej strony taką naukę przez te cztery lata pisania i przywoływania mnie do porządku w wielu sprawach, że wolę zastrzegać i przepraszać za szczęśliwe zdarzenia i każdą zarobioną złotówkę póki czas).

Kontynuuję… narzekaniom od jakiegoś czasu na tych próbach nie było końca…babska sztuka… babskie gadanie… babskie problemy… Przynajmniej pół czasu przeznaczonego na próby przegadałyśmy o życiu… nawet od tego gadania i narzekania zsynchronizowały się nam periody miesięczne… a tego trudnego poranka właśnie Basia Wrzesińska, zapłakana i czymś udręczona, krzyknęła naraz wielkim głosem przez łzy – gdybyśmy miały samochody, byłoby inne życie!

Wtedy posiadanie samochodu było marzeniem ściętej głowy, ludzie zapisywali się, czekali w kilkuletnich kolejkach, wpłacali na konta bankowe uprawniające do szybszego kupienia, albo dostawało się tzw. talony pozwalające na przyśpieszone kupno… koszmar… i żadna z nas nie miała w opisywanym momencie nawet bladych widoków na zarys samochodu, wtedy i w najbliższym czasie.

I otóż, tego ranka, a raczej już prawie południa, rozżalona, zapłakana Basia usiadła, wzięła kartkę papieru, długopis i napisała… Panie ministrze, poprosimy o przyznanie talonów na samochody Małe Fiaty, bo ich nie mamy, a chciałybyśmy je mieć, bo mamy już wszystkiego dosyć… i podpisała – Basia, Krysia, Joasia… dla żartu, takie oto napisała podanie. Dziś już nie wiem, który z ministrów był jego adresatem, ani jak to się stało, że to podanie-żart zostało wysłane… nie mniej, po tygodniu otrzymałyśmy talony na zakup Małych Fiatów, ktore ktoś przywiózł do sekretariatu teatru z komentarzem, że minister bardzo się śmiał kiedy podanie zobaczył… tak zaczęła się moja długoletnia i burzliwa historia z samochodami.

Potem te kolejne Małe Fiaty już wystane w kolejkach bankowych. Pamiętam, że jeden się kupowało, a na drugi wpłacało pieniądze… wciąż się psuły, jeden z nich prawie rok nie miał rozrusznika, to się wtedy nazywało bendiks czy coś tak… i zapalałam go cały rok, od tyłu, końcem szczotki-zmiotki, popychając jakąś wajchę (Mój Boże jak się pisze wajchę? Pożar w mózgu, piekące dłonie, pot na czole! Zakaładam że …), wajchę, którą pokazał mi mechanik, zresztą wielu moich znajomych też tak zapalało swoje samochody. Mieliśmy wtedy wszyscy jakichś domorosłych, zaprzyjaźnionych mechaników po piwnicach i garażach, bo dostać się do serwisu i naprawić samochód szybko, wtedy kiedy się zepsuł, a psuł się bez przerwy, wcale nie było łatwo… Kiedyś zapaliłam w ten opisany wcześniej sposób mój samochodzik zaparkowany na górce na Ursynowie z dwiema małymi dziewczynkami w środku, moją córką i córką siostry, zapominając, że jest on na biegu i samochód z dziewczynkami zjechał sam z górki i wjechał do biblioteki miejskiej mieszczącej się na parterze jednego z bloków, a ja starałam się go zatrzymać siłą rąk, podstawiając mu nogi pod tylnie koła, wreszcie rzucajac się na niego całym ciałem, aby go zatrzymać własną piersią… na szczęście nikomu nic wielkiego się nie stało, szkliłam wtedy tylko i naprawiałam drzwi tarasowe biblioteki. Lata później, za gażę otrzymaną w pierwszym moim niemieckim czy węgierskim filmie kupiłam sobie czerwonego Volkswagena Golfa i ten dopiero ze mną przeżył… koszmar! Wyprawiałam z nim, co chciałam, nawet jeździłam jak nie było w nim benzyny, zapalałam tysiąc razy i jakoś dojeżdżał do domu, a jak było z górki – na przykład z telewizji na Służew, czy Stegny… – to było potrzebnych całkiem niedużo tych zapaleń silnika. Kiedy przyjeżdżałam nim do warsztatu samochodowego na przegląd albo do naprawy, mechanicy wołali: „Jedzie auto-kiler” i mówili: – Ten pani Golf to powinni wziąć na jakąś wystawę i pokazywać jako przykład, co taki samochód z kobietą musi wytrzymać… Potem jeszcze były różne częste wypadki, stłuczki, otarcia, nietrafienia w słupki itd, itp… doszłam do tego, że jak miałam jedną stłuczkę, to jej w ogóle nie zgłaszałam do PZU, tylko czekałam na przynajmniej dwie następne, bo mi się nie opłacało tak często remontować tych biednych pojazdów. Którejś nocy Marek Grechuta poprosił mnie, abym go jak najszybciej zawiozła jego samochodem – ekskluzywnym wtedy Fiatem 127 – z Krakowa do Warszawy, na nagranie zaczynające się rano w telewizji. Marek zasnął na bocznym siedzeniu, a mnie w tej podróży raziła jakaś lampka paląca się uporczywie na tablicy rozdzielczej, wiec ją sobie zakleiłam plasterkiem z samochodowej apteczki, a jak dojechaliśmy do Warszawy, to się okazało, że to była lampka kontrolna oleju… już teraz nie pamiętam czy zatarałam wtedy silnik czy nie. Jeszcze później odbyłam podróż samochodem męża, całkiem nowego na szczęście męża, bo „dłużej używany” by mnie zabił… podróż na trasie Warszawa – Paryż i samochód się cały czas gotował, bo nie było w nim wody w chłodnicy… a mąż dziękował Bogu, że nikt mi tego nie uświadomił, bo bym sobie tej wody do samochodu niechybnie dolała i pewnie poparzyła bym sobie twarz… ale za to potem kiedy samochód poszedł po tej podróży do warsztatu i okazało się, że tłoki w silniku mają dziury wielkości palca, to chciał mnie jednak zabić… nie wiem, nie znam się, tak mówili… że narobiłam dziur… i jeszcze jedna podróż, w której poszła mi opona na szosie w Belgii, nocą, nie umiałam sobie poradzić ze zmianą, więc przyjechałam tak na flaku do Paryża na nagranie i musiałam wyrzucić całe koło…chciałabym, żebyście je zobaczyli…itd… itd… itp… Od dawna nienawidzę prowadzić i jak tylko mogę, nie siadam za kierownicę, nienawidzę samochodów, nie cierpię wszystkiego, co z nimi związane, ale dookoła mnie wszyscy – muzycy, reżyserzy, aktorzy, kobiety i mężczyźni bardzo się nimi emocjonują i wciąż gdzieś koło mnie rozmowy i dyskusje na tematy samochodowe… nie cierpię ich, uważam za nudne i niepotrzebne… Uwielbiam jeden z rozdziałów książki „Kaprysy starszego pana” pana Jacka Bocheńskiego, gdzie pisze o szczęściu pozbycia się samochodu, wyzwolenia się z tej tyranii…

A teraz dlaczego to wszystko piszę? Bo dziś jechałam pociągiem z Warszawy do Poznania. W przedziale jechał pan, który na własne żądanie, jak twierdził, wyszedł właśnie ze szpitala i opowiadał o wypadku samochodowym, który miał w sobotę. Prawie płakał. Zostawił w Warszawie żonę i córkę w szpitalu, na szczęście w stanie nie wskazującym na zagrożenie życia, a sam pokiereszowany i posiniaczony jechał do domu w Poznaniu załatwić jak najszybciej sprawy ubezpieczenia i szkód powypadkowych, mówił o rozbitym samochodzie jak o swojej największej miłości i obliczał, jak długo potrwa naprawa i rozstanie z nim i z powodu tego rozstania tak rozpaczał… Z całej tej historii, z całego wypadku interesowały go uszkodzenia pojazdu, kto je naprawi i czy samochód będzie potem jak dawniej, a to, że jemu się cudem, jak twierdził, nic nie stało, żona i córka leżą w szpitalu, nie dojechali na uroczystość rodzinną do Warszawy itd…obchodziło go mniej. Ach! Jeszcze mówił o tym, że nie wyobraża sobie świąt bez samochodu i w ogóle go te święta w związku z tym nie cieszą… No i tyle, słuchałam tego z boku, opowiadał to siedzącemu koło mnie mężczyźnie, obaj świetnie się rozumieli.

A teraz na koniec coś o sobie samej i pozostałości socjalistycznej w psychice dotyczącej samochodów… Czytam ostatnią książkę pani Olgi Tokarczuk „Ostatnie historie”. Czytam, smakuję i nie mogę czytać i skupić się na szczegółach. Dlaczego? Bohaterka na początku historii ma wypadek samochodowy, po nim dowleka się na piechotę do pobliskiej miejscowości i tam u jakichś ludzi kładzie się do łóżka i długo, kilka dni – chyba trzy – dochodzi do siebie, rozmyślając o wielu sprawach… Nie mogę niczym się przejąć, skupić się, rozsmakować… bo… zostawiła samochód i to nie swój, gdzieś tam na polu, gdzie wylądował w trakcie wypadku i bohaterka nic z nim nie robi, a autorka nie zawiadamia mnie, co z tym samochodem się tam dzieje… a ja myślę – śledząc wygląd i zachowania gospodarzy, u których się zatrzymała, czytając retrospekcje, których doznaje, obserwując powolną śmierć psa… – okradli, zdjęli koła, odkręcili lusterka, odholowali, rozebrali na części… Nie mogę spokojnie czytać! Nie mogę!!! A samochód? Kobieto! Co z samochodem?… Oczywiście żartuję, ale jednak… nie lubię, jak w filmie ktoś nie płaci za taksówkę… zapomni torebki przy wychodzeniu z biura… no co na to poradzę… tylko poetom w wierszach darowuję wszystko… taka ze mnie prymitywna konsumentka kultury, ale co człowiek poradzi na samego siebie? Nic…

Dobrego dnia.

Ach, przerpraszam za mój kalendarz i podawanie dat emisji „Trójkąta Damsko- Męskiego”, na sześć wyemitowanych programów z tego cyklu, trzy razy już zmieniono i dzień i godzinę emisji, podano mi, że w grudniu będzie Trójkąt trzy razy 2-ego, 16-tego i 30-tego grudnia, potem jeszcze raz w styczniu i emisje się kończą, i dlatego tak wpisałam do kalendarza, ale okazuje się, że znów zmiana… Przepraszam.

13
Grudzień
2004
08:29

Łucji i Otylii - wszystkiego dobrego

LEGALITAS REGNOURUM FUNDAMENTUM. PRAWORZĄDNOŚĆ PODSTAWĄ PAŃSTWOWOŚCI.

LEGATUS EST VIR BONUS PEREGRE MISSUS AD MENTIENDUM REI PUBLICAE CAUSA. POSEŁ, AMBASADOR JEST TO CZŁOWIEK UCZCIWY, WYSYŁANY ZA GRANICĘ, ABY KŁAMAŁ W INTERESIE PAŃSTWA.

 

To sentencje łacińskie, które wybrałam, bo wydają mi się aktualne.

Rano 13 grudnia, dokładnie 23 lata temu, obudziłam się rano, bo słyszałam, że moja mała, wtedy sześcioletnia córka, ma kłopoty z włączeniem telewizora. Po moich próbach włączenia go, uznałam, że się zepsuł i włączyłam jej film z Krecikiem na video. Poprzedniego wieczora wróciłam z Paryża, po ostatnim dniu zdjęciowym do filmu ”Szpiegu wstań” Yves Boisetta z Michelem Piccoli i Lino Ventura, a miałam przed sobą ostatni dzień zdjęciowy do „Przesłuchania”, który to już w tym momencie cały był w pudełkach gotowy do montażu. Brakowało tylko ujęcia, w którym śpiewam piosenkę na początku filmu … Zgadnij kotu, co mam w środku, co się dzieje w duszy mej… Zadzwonił ktoś do drzwi, była siódma rano, zdziwiłam się, Basia Wrzesińska stała na progu, płacząc, rozhisteryzowana mówiła, że jej nie chcą wpuścić do telewizji, a ona ma nagranie Kabareciku i Olga (Lipińska) ją zabije, jak nie uda jej się wejść (mieszkaliśmy najbliżej telewizji ze wszystkich jej znajomych)… Mój mąż zorientował się, że dzieje się coś poważnego, zaprowadził nas do okna, na skrzyżowaniu stały dwa czołgi… Basia mówiła coś o żołnierzach stojących w bramie telewizji….Telefon nie działał. Stan wojenny. Usiedliśmy i zaczęliśmy się zastanawiać, na jak długo nam starczy jedzenia, benzyny, i postanowiliśmy pojechać najpierw do mamy, a potem do chorej znajomej, którą się opiekowaliśmy. Basia na resztce benzyny w baku wróciła do domu do swoich rodzinnych spraw, przeklinając, że jak zwykle wczoraj wieczorem umęczonej całodziennym nagraniem, nie chciało jej się uzupełnić baku, zrobić zakupów i odebrać rzeczy z pralni… Nim zdążyliśmy wyjechać z domu, zadzwonił do drzwi jakiś obcy pan i szeptem ostrzegał mnie, żebym uważała, co będę mówiła w południe w wywiadzie dla telewizji amerykańskiej, na który jestem umówiona. Twierdził, że przysłał go Andrzej Wajda i pan Andrzej radzi mi nie udzielać tego wywiadu, a jeśli, to potem się gdzieś ukryć. Sugerował swój strych…Pojechaliśmy do mamy, do Andrzeja Wajdy sprawdzić, czy go nie aresztowano, potem o 12.00 w południe przyjechała telewizja amerykańska, udzieliłam wywiadu, cały czas płacząc, bardzo byli zadowoleni… co chwila ktoś wpadał i przynosił wiadomości, kto jest aresztowany. Pod wieczór dotarł ktoś z ekipy filmu „Przesłuchanie”, mówiąc, że następnego dnia nie ma zdjęć, ale musimy zrobić wszystko, żeby skończyć film i że w wytwórni filmowej jest wojsko, wszystko plombują i zamykają… przede wszystkim kamery… Przez nasze malutkie mieszkanie na Służewiu nad Dolinką przewinęło się tego dnia wielu ludzi, dziecku wytłumaczyliśmy, że tego dnia nie wyjdziemy na spacer, pojechała z nami tylko do babci…

Dziś po latach dowiedziałam się, że miałam w tym okresie „opiekuna” z UB i to, co mi się w tym czasie zdarzało, jakieś dziwne przypadki z samochodem, ze spotkaniami z ludźmi, dziwne zdarzenia, zgubione klucze, nie były przypadkami…wiedziałam, że przez kilka lat nie pokazywano mnie w telewizji, bo – jak mi ktoś wyjaśnił – moja twarz przypominała niepotrzebne rzeczy, nie przejmowałam się tym zbytnio, grałam w teatrze. Ciekawe czy mój „opiekun” chodził do teatru i czy podobały mu się spektakle?….

Minęło 23 lata… Czy potraficie dziś przypomnieć sobie? Odtworzyć ten dzień 23 lata temu? Zapamiętaliście szczegóły i wasze myśli?

Dobrego dnia. Zdjęcia z wczorajszego spraceru na Starym Mieście, może się komuś przydadzą… Zobaczcie jakie to ciemne, niebogate miasto, jak mało oświetlonych budynków, zabytków, arterii i deptaków skąpanych w świetle i świątecznym nastroju… Jak smutno…

11
Grudzień
2004
19:30

Damazego i Waldemara - wszystkiego dobrego

POCZĄTKIEM FILOZOFII JEST ŚWAIDOMOŚC WŁASNEJ SŁABOŚCI. Epiktet z Hierapolis

Dlaczego wciąż, mimo tylu negatywnych doświadczeń, zachowuję się tak, jakby mnie wszyscy lubili?

Dobrego dnia.

10
Grudzień
2004
15:26

Julii i Daniela - wszystkiego dobrego

 

JEŻELI SPOJRZYSZ NA SIEBIE JAK NA CZĄSTKĘ PEWNEJ CAŁOŚCI, PRZYJDZIE CI DLA DOBRA OWEJ CAŁOŚCI RAZ ZACHOROWAĆ, TO ZNOWU PODRÓŻOWAĆ I NARAŻAĆ SIĘ NA NIEBEZPIECZEŃSTWO. ALBO ZAZNAC ZMARTWIENIA, A NAWET UMRZEĆ PRZED CZASEM. Epiktet z Hierapolis

Są wartości cenniejsze niż życie. Dla dobra moralnego warto się poświęcić. Los szykuje rozmaite niespodzianki. Jedyne, co da się zrobić dla spokoju wewnętrznego, to pogodzić się z nimi i przyjąć je z godnością. Pozorne zło okazuje się dobrem. Marek Niechwiej

Epiktet z Hierapolis (50-130) – klasyczny przedstawiciel stoicyzmu. Zajmował się przede wszystkim etyką, uznawał cnotę za najwyższe dobro, a wolność ujmował w kategoriach moralnych, nie zaś społecznych; w swych sentencjach głosił również egalitaryzm (równość praw i warunków życia dla wszystkich) jako przejaw stanu zgodnego z naturą i porządkiem świata. Wiedza zbliżyła się do wiary, a filozofia do teologii. W świecie panuje racjonalny porządek i ład, utrzymany przez boską moc. Idzie nie o filozofię słów, lecz czynów. Zło również posiada swój cel (podobnie jak u Augustyna i Tomasza), chociaż nie pochodzi od Boga. Z losem należy się pogodzić, przeznaczenie jest nieuniknione. Człowiek jest tylko cząstką całości kosmosu. (Marek Niechwiej „Historia filozofii w sentencjach”).

Panie Epiktet! W życiu Romana! Po moim trupie! Dopóki żyję będę walczyć z losem, przeznaczeniu pomagać, jestem tylko cząstką kosmosu ale i idee egalitaryzmu tak pojętego są mi obce i będę walczyć i bić się o prawa do siebie, do swojej inności, osobności i „wyjątkowości”…

Siedzę całymi dniami w „Namiętności”. Wczoraj skończyłam „ustawiać” całość, teraz zaczynamy od początku sprawy aktorskie i detale. Słucham tego tekstu z coraz większą zgrozą i coraz bardziej wydaje mi się on aktualny i potrzebny…Oby…

Wczoraj wieczorem scena samobójstwa żony i rozmowy alter ego męża i żony na ten temat:

ELEANOR – Co do mnie czułeś?

JAMES – W tamtej chwili? Niech się zastanowię…

ELEANOR – Miłość?

JAMES – O Boże, nie! Czy nie mamy już dość miłości? To właśnie miłości zawdzięczamy tę sytuację!

ELEANOR – Więc, co czułeś?

JAMES – Zdumienie.

ELEANOR – Dlaczego?

JAMES – Że próbowałaś odebrać sobie jedyne życie, jakie masz.

ELEANOR – Dlaczego zdumienie? Straciłam twoją miłość. Nie miałam dalej po co żyć.

JAMES – Przecież doszliśmy do wspólnego wniosku, że nigdy się nie kochaliśmy.

ELEANOR – Ale wtedy uświadomiłam sobie, że się kochaliśmy.

JAMES – ….

ELEANOR – Przez cały czas. Nie wiedząc o tym.

JAMES – ….

ELEANOR – W tej grze, jak to nazywasz, to była moja ostatnia karta.

JAMES – ….

ELEANOR – Moje życie.

JAMES – Poczułem coś więcej niż zdumienie. Czułem złość. że jeszcze raz przystawiłaś mi pistolet do głowy. „Pokażę ci, jak bardzo cię kocham… umrę za ciebie. Co pomoże mi zrujnować resztę twojego życia…”

JIM – PANIE DOKTORZE… PRZEPRASZAM.…

JAMES – Oczywiście modliłem się do Boga, w którego nie wierzę, żeby nie pozwolił ci umrzeć…

JIM – BARDZO PILNE, TAK, OBAWIAM SIĘ, ŻE MOJA ŻONA WZIĘŁA ZA DUŻO PROSZKÓW NASENNYCH…

JAMES – …albo żebyś przeżyła z uszkodzonym mózgiem.

JIM – PONAD TRZYDZIEŚCI. NIE JESTEŚMY PEWNI.

JAMES – Wyobraziłem sobie, że nie żyjesz albo że przeżyłaś, ale jesteś w beznadziejnym stanie i nic nie sprawiło, żebym poczuł do ciebie miłość.

JIM – CZY MAM COŚ ZROBIĆ PRZED PANA PRZYJŚCIEM?

JAMES – Nigdy się tego nie dowiesz, Eleanor, ale jak zobaczyłem ciebie leżącą tam, nienawidziłem cię. Po raz pierwszy i ostatni.

JIM – DOBRZE, PANIE DOKTORZE, DZIĘKUJĘ.

JAMES – Żadnych wyrzutów sumienia. Dlaczego miałbym czuć się winny? To nie była moja wina. Nie chciałbym, żeby ktokolwiek umarł z miłości do mnie. To okropne. Nikt tego nie chce. Nienawidzę cię! Zmarnowałaś mi życie. Ktoś mi powiedział, że większości kobiet, które próbują się zabić, to się nie udaje.

ELEANOR – Kto? Kto ci to powiedział? Michael z Middlesex? O Boże… Jakie znaczenie będą miały za chwilę: dobroć, przyzwoitość i lojalność? Tłumaczenie Elżbieta Woźniak

Dobrego dnia. Na zdjęciach wczorajsza próba z samymi paniami…

09
Grudzień
2004
15:50

Wiesławy i Leokadii - wszystkiego dobrego

NAJTRUDNIEJ DOTRZEĆ DO SAMEGO SIEBIE. Marek Aureliusz

Papież siedzi sobie w Niebie, Coca-Cola, słone paluszki, woda mineralna, spokój, cisza, nudno. Prosi Boga o możliwość zwiedzenia Czyśćca i Piekła, dla rozrywki. Jedzie na wycieczkę – a tam… w Czyśćcu: wino, mięsa sery, owoce, w Piekle:… kawior, szampan, bażanty, desery… Wraca do Nieba, siadają, jak co dzień, z Bogiem do stołu: Coca-Cola, paluszki, woda mineralna. Panie Boże, mówi papież, dlaczego u nas tak skromnie z jedzeniem? Synu, na nas dwóch to się nawet gotować nie opłaca…

Rozsypały się na nowo wśród Narodu żarty o Piekle i Niebie. Grzech i kara za grzech jest widać tematem dręczącym może dlatego, że czas rekolekcji i pewnie z powodu licznych zatrzymań, przesłuchań, oskarżeń i czynności prokuratorskich komentowanych w mediach. Powoli też umacnia się w Narodzie przekonanie, że każdy jest złodziejem, kłamcą i dewiantem: od księdza przez lekarza do prezydenta; co daje rozgrzeszenie dla ewentualnych dylematów moralnych szarych obywateli i perspektywę życiową z płynnymi ramami i zasadami. Ideały wyśmiane, patriotyzm pogardzany, uczciwość ośmieszona, zasady moralne własne, a przecież każdy myśli tylko o sobie, od dziecka po starca. A w rezultacie, na końcu okazuje się, że chodzi tylko i wyłącznie o zdobycie jak najlepszej karty dań…i o nic innego.

U mojej znajomej cierpiącej na wieczne uczulenie, leczącej się od kilku lat, u której lekarze robili testy, chcąc ustalić, co ją uczula i wykluczali kolejno: koty, psy, kurz, proszki do prania, kwiatki, wełnę itd. itd… – wykryto uczulenie na włosy męża… i on się ogolił na łyso i powiedział, że będzie się golił zawsze, jeśli zajdzie taka konieczność…a ja małpa zielona natychmiast pomyślałam w duchu : – No i teraz, jak go zobaczę z włosami, to będę wiedziała, co mam myśleć… i im to powiedziałam, dlatego mogę to tu napisać…

Dobrego dnia.

A… na koniec jeszcze jeden żart….

Facet poszedł do piekła, które wyglądało jak hotel z małymi pokojami bez łazienek. Kazano mu najpierw zwiedzić ten „hotel”. W jednym pokoju dwóch drabów biło kogoś, w drugim masa szczurów obgryzała innemu nogi, w trzecim łamano kołem, w czwartym ………( i tu wstawcie ulubione nazwisko polityka), uprawiał seks z Claudią Schiffer. Zwiedzający zdumiony pyta, czy nie mógłby przebywać w pokoju podobnym do czwartego, z równie miłą panną. – Nie- słyszy w odpowiedzi. – To jest piekło dla Claudii Schiffer.

Żart ten słyszałam w wielu wersjach, za każdym razem chodziło o innego polityka.

A wczoraj usłyszałam najstraszniejszy…

Papież Jan Paweł II idzie do Nieba, przed bramą św. Piotr mówi mu, że nie ma go na liście. – Jak to – czerwieni się Papież. – Watykan, Polska, papież Pielgrzym, Solidarność, Polak…-  Niestety – odpowiada św. Piotr. – Miłość, miłosierdzie, ideały, służba ludziom, służba Bogu….Starałem się….  – Niestety – mówi znów św. Piotr…. I nagle zza św. Piotra wybiega anioł z bukietem kwiatów: – Maaaamamy Cięęęę!

No i nie bez powodów tyle żartów o Niebie i Piekle… Bo czyśćca już nie ma, jak wiecie… zniesiono… jest albo Piekło albo Niebo… albo białe albo czarne… albo zło albo dobro… albo tak albo tak… I mylić się nie należy, bo nie ma szansy na poprawkę…

Dobrego dnia…

Przed chwilą były imieniny Sabiny. Rysowałam moją Sabinę na imieniny. Nie dokończyłam… macie taką niedokończoną…

07
Grudzień
2004
16:35

Marcina i Ambrożego - wszystkiego dobrego

 

PROCES UMIERANIA ZACZYNA SIĘ W CHWILI POCZĘCIA. Marek Aureliusz

Ostatnio dużo pracuję poza Warszawą, z moimi dziećmi i wnukami rozmawiam głównie przez telefon, za to o dzieciach mówię bez przerwy i z każdym.

Siadłyśmy w teatralnym bufecie w poznańskim Teatrze Nowym, w przerwie próby, pięć aktorek, Daniela Popławska – matka dorosłej córki, Marysia Rybarczyk – matka 18-letniego syna, dziś już studenta, Antosia Choroszy – bezdzietna, za to z doświadczeniem pomocy w wychowywaniu dzieci koleżanek (jak to bywa w tym środowisku i w teatrze), Agnieszka Krukówna, która o dziecku marzy i ja – matka trojga dzieci i babcia dla rozlicznych wnucząt. Zadzwonił telefon: – Mamo, czy ja mam dać dziecku smoczek? A dlaczego nie? Bo lekarze mówią, żeby nie przyzwyczajać do smoczka, a poza tym konsekwencją ssania smoczka są krzywe zęby. Spojrzałam na siedzące dookoła mnie kobiety. – Smoczek? Dać? – Taaak! – odezwał się zgodny chór. No i zaczęło się. Tematy wieczne i dręczące.

SMOCZEK

DP- Krzywe zęby? Od palca są jeszcze bardziej krzywe!

MR- Matka umarła przy moim porodzie, cały miesiąc rodzina będąca szoku i rozpaczy nie odbierała mnie ze szpitala, nikt nie dał mi smoczka, do dziś ssanie palca to moje ukojenie.

ACh- Co za bzdura! Jeśli smoczek dziecko uspakaja?! Potem będzie nosiło aparat, tylko tyle.

AK- Oczywiście! Smoczek, bez problemu.

KARMIENIE PIERSIĄ i KARMIENIE NA ŻĄDANIE, A NIE O WYZNACZONYCH GODZINACH.

DP – Nie mogłam. Byłam chora. Nie było o tym mowy. I nie przejmowałam się tym specjalnie, choć dziś wiem, że karmienie piersią daje dziecku osłonę przed dolegliwościami brzucha, przekleństwem pierwszych miesięcy i wszelkimi chorobami na długo albo i na całe życie. W naszych czasach jakoś mniej się o tym mówiło i wiedziało, że to takie ważne.

MR – Karmiłam krótko, bo zasypiał i nie jadł, był wiecznie głodny i się darł, przeszłam na butelkę i się uspokoił. Do dziś mam z tego powodu wyrzuty sumienia, ale wolałam to, niż wiedzieć, że moje dziecko jest w szpitalu karmione mlekiem innych matek, które palą papierosy po szpitalnych ubikacjach.

ACh – Karmienie piersią to moje marzenie!!! To musi być cudowne!!! Taki związek z dzieckiem!!! Zrobiłabym wszystko, żeby karmić jak najdłużej!

AK- Nie wiem. Nie wiem… Nie można pracować, nic nie robić, trzeba być wciąż obok… Niektóre kobiety karmią i dwa lata! O Boże!

NOSZENIE I USYPIANIE DZIECKA NA RĘKACH

DP- Nosiłam jak idiotka, całymi dniami.

MR – Nie, ja byłam katem. I to dla całej rodziny. Nie pozwalałam. Myślałam… w przyszłości nie będzie samodzielny, nie da sobie rady… Dziś nosiłabym i tyle.

ACh – Nosiłabym cały czas, usypiała, kiedy by chciało, tak długo bym nosiła, aż by samo sobie nie poszło z tych rąk…

AK – Oczywiście, że usypiałabym i nosiła. To oczywiste.

SPANIE Z DZIECKIEM. NOCNE KARMIENIA.

DP – Przyznaję się, brałam małą czasem na noc do łóżka, bo już nie miałam siły…..

MR – Dlaczego mówisz „przyznaję się”? Ja nie brałam, ale spało tuż koło mnie na wyciągnięcie ręki i to bardzo długo…

ACH – Spałabym z nim na okrągło!

AK – O Boże! Jak ja bym bardzo chciała!

KUPOWANE ZUPY, SOKI I PAPKI CZY ROBIONE W DOMU?

DP – Wszystko robiłam sama. Nie dałabym nic, czego sama bym nie przygotowała.

ACH – Gotowałabym, ucierała, wyciskała! Sama!

MR – Wszystko sama.

AK – Wszystko bym kupowała.

KARA I NAGRODA. KARY CIELESNE.

DP – Jeden, dwa razy dostałam klapsa. Żałuję do dzisiaj, że puściły mi nerwy.

MR – Nie przesadzaj, ja póki mój nic nie rozumiał, dawałam klapsa i bardzo skutkowało, potem, jak już można było porozmawiać i się porozumieć, zawsze rozmawiałam. Raz tylko biłam i biłam, jak złapałam go na kłamstwie. Ani ja ani on nie żałujemy… powiedział mi to teraz, kiedy jest dorosły. Popłakałam się.

ACH – Nie wiem…. Mnie rodzice nigdy nie uderzyli, chciałabym i ja nigdy… no, ale ja byłam najmłodsza i dziewczynką, przede mną mieli czterech synów.

AK – Nigdy w życiu! Nigdy! Z założenia. Silniejszy nie m prawa do przemocy, jakiejkolwiek!

KRYTYKOWANIE DZIECI.

DP – Wydaje mi się, że nie przesadnie. A może…, a może mnie się wydaje, a ona odbiera to jak wieczną krytykę i narzekanie? O Boże, musze się nad tym zastanowić.

MR – Tyle samo krytyki, co pochwał. Poza tym, ja mojego syna nigdy specjalnie nie dołowałam. Myślałam sobie – „Inni to zrobią za mnie, skutecznie i brutalnie…”.

ACH – Moi rodzice nie krytykowali nigdy ani mojego postępowania ani moich wyborów, ale też konsekwencje musiałam ponosić sama.

AK – Moim zdaniem teraz ludzie nie dość, że poświęcają ZERO czasu swoim dzieciom, to jeszcze wiecznie je strofują i są nich niezadowoleni. To ohydne! Uważam, że największe rany zadają dzieciom ich rodzice! Dziś wielu z nich jest popaprańcami przez swoich starych, bo to ani przykład ani partner, a same pretensje… A ty jak uważasz?

JA – Kiedy urodziłam pierwsze dziecko, byłam młodą matką, niecierpliwą i lekkomyślną, a potem miałam następne dzieci, kiedy kończyłam 40 lat. Różnica, jaką stosowałam w ich wychowaniu, samą mnie szokowała. Moja pierwsza córka spała w osobnym wywietrzonym, sterylnym pokoju, bez grama kurzu, nigdy nie była usypiana na ręku, smoczek dostała po raz pierwszy przypadkiem od babci i była z tym wielka awantura, ale tak naprawdę w ogóle się nią nie przejmowałam. Moje „dzieci późne” spały ze mną w pokoju pełnym książek, mebli pokrytych materiałem i bibelotów, nosiliśmy, śpiewaliśmy i usypialiśmy je, jak długo i kiedy chciały, i drżymy nad nimi wiecznie i wciąż, ale…. I od mojej starszej córki i od tych dzieci chcieliśmy doskonałości, posłuszeństwa i stanowczo za często mówiliśmy NIE, nawet wtedy, kiedy można było spokojnie powiedzieć TAK… Bo tak było nam wygodniej. Generalnie obserwując rodziców w Polsce uważam, że stanowczo za mało chwalimy nasze dzieci, niezbyt często zauważamy ich postępy, uśmiech, pomysły i sukcesy, a za porażki obrażamy się na nie, krzyczymy, często poniżamy, a nie współodczuwamy z nimi… A w ogóle to wszystko jest bardzo skomplikowane… jak to z naszymi największymi miłościami życia, a dzieci są takimi miłościami.

Dobrego dnia.

05
Grudzień
2004
09:50

Kryspina i Saby - wszystkiego dobrego

NALEŻY ULEGAĆ SZLACHETNYM UCZUCIOM. INDULGENDUM EST HONESTIS AFFECTIBUS. Seneka.

Uwielbiam myśli filozofów, interesujące cytaty, sentencje łacińskie i przysłowia, mam do tych mądrości w pigułce wyjątkową słabość, może to sprawa mojego temperamentu i niecierpliwości, niemniej skrót i miejsce na wyobraźnię zawsze mnie pociągały…

Piszę ostatnio nieregularnie, to wina moich wiecznych ostatnio wyjazdów, nieobecności… obowiązki zawodowe rzucają mnie w różne miejsca, a w związku z tym mam wciąż utrudniony dostęp do Internetu. Mam nadzieję, że będzie mi to darowane i zrozumiane… Konsekwencją porzucenia Teatru Powszechnego jest zupełna zmiana trybu życia zawodowego, los tułacza, a w rezultacie porzucenie życia poddanego stałym regułom. Na tej stronie widać to bardzo wyraźnie. Przepraszam, choć nie ukrywam, że mnie samej z tym nie najgorzej. Na szczęście widzę we wszystkim pozytywy i przyjmuję każdą zmianę jako szansę na coś nowego i dobrego. Na szczęście. Znacie ten żart o pesymiście i optymiście. Sprzedawca butów-pesymista jedzie na pustynię w interesach i wysyła stamtąd taki list do Centrali: – Żadnych możliwości zbytu, tu nikt nie nosi butów. Wyjeżdża w to samo miejsce sprzedawca butów-optymista i pisze: – Wspaniały rynek. Wielkie możliwości, nikt nie ma butów, wszyscy chodzą na bosaka… Ja niewątpliwie jestem optymistką w każdej sytuacji i sprawie i nawet w oczywistych negatywach widzę szansę… Anyway…

Opowiadam teraz szybko, jak to moja koleżanka aktorka miała uczulenie, dostała wysypki, zażywała lekarstwa, tabletki, wypróbowała wszelkie maści, a mimo to drapała się po całym ciele tak, że nie mogła grać; drapała się bez przerwy, bez ustanku i w związku z tym trafiła do szpitala… tam uznano, że to sprawa psychiki i poddano ją badaniom psychologa…

Psychologiem szpitalnym okazała się młoda lekarka, utapirowana blondynka w ryzykownej mini, z poważną wadą wymowy…

– Cy pani ma jakes problemy?

– Nie – odparła moja koleżanka, drapiąc się bezustannie po nogach, ramionach, dłoniach i twarzy, jednocześnie zastanawiając się nad wadą wymowy młodej kobiety.

– Cy pani się wsysko układa w zyciu prywatnym dobze?

– Jak najlepiej – odparła aktorka, rozdrapując sobie szyję do krwi i myśląc:  „Ma problemy z ś, ć, sz, cz, ż, ź, z szeleszczącymi generalnie”.

– A cy sparwy zawodowe idą dobze?

– Jak najlepiej – odparła moja znajoma i zdjęła but, żeby podrapać się w stopę, a potem skarpetkę, aby dosięgnąć swędzenia między palcami u nóg. Jednocześnie zauważając, że jest pilnie obserwowana, a po każdej jej krótkiej odpowiedzi lekarka zapisuje coś bardzo długo, pewnie jakieś uwagi na jej temat.

– Cy pani dobze spi?

– Nie, zupełnie nie śpię, nie potrzebuję już tak dużo snu jak dawnej, wydaje mi się, że to sprawa wieku i że to normalne, a teraz przez to swędzenie nie śpię wcale.

Lekarka pochyliła się i długo coś notowała, po czym badawczo patrząc, zadała przenikliwe pytanie:

– Wydaje mi się, ze pani jest cały cas nieskupiona, scególnie kiedy ja mówię…

– Tak bo zastanawiam się nad pani wadą wymowy – odparła z uśmiechem aktorka.

Panią doktor jakby zmroziło, wyprostowała się, coś długo pisała, po czym zakończyła badanie.

Następnego dnia, podczas obchodu lekarzy w szpitalu, ordynator pochylił się nad moją znajomą, czule pogłaskał po głowie – taką rozwibrowaną, drapiącą się, wysmarowaną tysiącem maści – i szepnął:  „Jest pani podobno w niedobrym stanie? Ma pani myśli samobójcze?”.

– Mam – odparła zrozpaczona drapiąca się.

– Porozmawiamy po obchodzie…..

Zanim poszła na tę rozmowę–badanie u ordynatora, polecono jej pójść do innego pokoju, a tam położyć się na leżance. Włączono magnetofon i pozostawiono samą w pokoju. Po chwili usłyszała kojącą muzykę, a potem męski głos: „Jezd zpokój. Wzzyzdko w porządku. Rozluźnij zię. Zrelakzuj. Zkonzentruj na przepływajązej pzez ziebie krfi. Wyzobraź zobie kref płynie od prafej zdopy przez twoją prawą nogę…”.

Moja koleżanka wstała, wyłączyła magnetofon, poszła do ordynatora i zdumionemu powiedziała, że wypisuje się na własne żądanie i natychmiast… polecając znajomego logopedę całemu zespołowi lekarskiemu…

To historia, którą opowiedziała mi po przeczytaniu niedawnego zapisu w moim dzienniku dotyczącego problemu niewyraźnego mówienia, a ja, kiedy opowiadała, śmiałam się do łez… i na marginesie: czy słyszeliście niedawną wiadomość w mediach o tym, że farmaceuci w jednym z województw w Polsce w proteście odmówili realizowania recept wypisanych przez bazgrzących niewyraźnie lekarzy?! Rozszyfrowywanie tych recept, tych bazgrołów zajmuje im zbyt dużo czasu, a pomyłki są na porządku dziennym i nie chcą brać za nie odpowiedzialności … No i tyle.

Dobrej niedzieli. Składam dzisiejszym solenizantom i wszystkim Barbarom –  solenizantkom z wczoraj – najlepsze życzenia i wysyłam karkę z tańczącymi tango argentyńskie. www.editorialcliche.com

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.