Bonifacego i Dobiesława - wszystkiego dobrego
BĄDŹ SOBĄ CHOĆBY INNI NIE BYLI. Pitagoras z Abdery.
Ja dziś mam strzyżenie trawnika, rodzinę z daleka, obiady, desery, a dla Was kolejny felieton z szuflady…jeden z pierwszych ze SZPILEK
Dobrego dnia. Dobrej niedzieli mimo że zimno jak diabli. Zimna Zośka…
PODSTEMPLOWANE FUTRO
Szanowni Państwo!
Zaczęło się już samolocie. Nie, nieprawda, jeszcze banku, gdzie oboje wstydziliśmy się podjąć po 400 dolarów z własnych rachunków, na wyjazd, w momencie, kiedy tłum obok, kłębił się, błagał i kombinował jak wycofać, choć 100 z zablokowanych kont.
Połowa stycznia 1982 roku, stan wojenny trwał trzy tygodnie, a my oboje dowiedzieliśmy się, od urzędników z Filmu Polskiego, którzy podpisali nasze kontrakty, że musimy jechać do Francji. Inni marzyli, żeby się jakoś wydostać, pracownicy ambasad i ich rodziny czekali na pierwsze wolne miejsca w samolotach, w nielicznych startujących z Warszawskiego lotniska samolotach, a my oboje upokorzeni otrzymaniem paszportów, musieliśmy lecieć.
On, Daniel (Olbrychski), bo następnego dnia zaczynał film z Loseyem ( nie wiem jak się udało tamtej produkcji wyciągnąć go z Polski). Ja, żeby uczestniczyć w kampanii reklamowej mojego ostatniego filmu ( opowieść producenta, jak mnie wydobywał, jak udało mu się mnie „wywieźć” uwolnioną dzięki groźbom słanym faxami, telexami via agencja TASS i zapewnienia że nigdy by mu się nie udało gdyby wcześniej nie musiał się sam wydostawać w 68 z Pragi, opowieść stała się potem na długie lata jego numerem popisowym na różnych przyjęciach i bankietach, wysłuchiwałam tego wielokrotnie choć dla mnie było to mniej zabawne)
W każdym razie – lecimy z Danielem. Wszyscy nam zazdroszczą a my wstydzimy się jak cholera jasna!!!
Na lotnisku, lekka rehabilitacja, rewizje osobiste. Daniela rozbierają do naga, zaglądają mu we wszystkie miejsca, łącznie z obcasami u butów. Mnie na szczęście rewidują, ale zostawiają ubraną, podstemplowują tylko moje futro na podszewce w kilku miejscach, żebym „nie zapomniała go przywieźć z powrotem”, jak mówią.( to podstemplowane futro dzisiaj bawi wszystkich w Polsce i za granicą, nawet samych celników). W sali odlotów tylko małe dzieci z mamami, starcy i kaleki, w bagażach ich psy, koty, ptaki w klatkach, ewakuujące się rodziny ambasad. Jakiś ciemnoskóry ambasador, ktoś ważny w każdy razie, opatulony w szale, wyraźnie chory, z temperaturą, zażywa potworną ilość leków, siada koło Daniela i mnie w samolocie i natychmiast zasypia.
Czekamy długo na odlot, chyba z godzinę, już na miejscach. Po jakimś czasie nasz siasiad budzi się i pyta gdzie jesteśmy, Daniel odpowiada, że wciąż w Warszawie, on znów zasypia.
Startujemy. Nerwowa atmosfera – dzieci płaczą, mamy je uspakajają, ja lecę tyko na trzy dni, ale Daniel na dwa miesiące, nie najlepiej się czujemy zostawiając nasze rodziny na miejscu.
Wreszcie start. Sąsiad na chwile budzi się, konstatuje, że jesteśmy w powietrzu i znów wyraźnie spokojniejszy i zadowolony, zasypia. Po 40 minutach mówią nam że musimy zawrócić, bo Czesi nie chcą nas wpuścić nad swoje terytorium, coś tam podobno nie działa w naszym samolocie, ale dotychczas bez tego czegoś wpuszczali, no jednym słowem złośliwość….. wracamy.
Lądujemy w Warszawie. Sąsiad się budzi, pyta gdzie jesteśmy, Daniel odpowiada, że w Warszawie. Ten obudzony, chory, nieszczęśliwy, zaczyna biegać po lotnisku, coś opowiadać, wymachuje rękoma, potem zażywa znowu garść leków. Siada.
Zmiana samolotu. Startujemy. Sąsiad znów koło nas, zasypia.
Po półtorej godziny lotu mówią, że mamy międzylądowanie w Zurychu, i że mamy nie wysiadać, bo po chwili polecimy dalej. Sąsiad się budzi, pyta Daniela gdzie jesteśmy. Dowiaduje się, że w Zurychu, jest zdumiony, ale Daniel mówi mu, że zaraz polecimy dalej do Paryża. Ten uspokojony znów zasypia. Samolot ląduje w Zurychu. Zaczyna się dziwna bieganina załogi po samolocie, słyszymy głośny płacz stewardesy, ktoś strasznie krzyczy do telefonu w kabinie pilotów, nie rozróżniamy słów. Po godzinie ta zapłakana stewardessa zawiadamia nas że w Zurychu „zeszła z pokładu” większa część załogi, że musimy dostać nową, że teraz z tymi co zostali polecimy do Genewy, tam właśnie stoi jakiś polski samolot, może coś się da poradzić . Nasz sąsiad cały czas śpi.
Genewa. Ta sama stewardessa coraz bardziej zapłakana, prosi w dwóch językach, po polsku i po francusku, żebyśmy wysiadali, bo załoga tamtego samolotu, jak się okazało lecącego do Warszawy, też „ zeszła z pokładu i poprosili o azyl” i teraz nie ma nas już zupełnie kto dowieźć do Paryża, ani tamtych do Polski.
Sąsiad się budzi, pyta Daniela gdzie jesteśmy. Daniel rozbawiony cala sytuacją odpowiada niewiele myśląc, że w Warszawie, bo uważa, że to będzie świetny żart, a wtedy czarnoskóry, chory dyplomata nie wytrzymuje, dostaje po prostu jakiegoś dzikiego szału, wije się, pluje, krzyczy, skręca, płacze, wrzeszczy, że musi się wreszcie wydostać z tego piekielnego kraju Polski! Polska! Polska! Polska! Ani minuty dłużej tu nie wytrzyma! Ktoś lituje się nad nim i mówi mu, że to był żart, że jest w Genewie a nie w Warszawie, starają się go uspokoić. Ten na moment nieruchomieje, nic nie rozumie, a potem rzuca się na Daniela z pięściami, zupełnie bez poczucia humoru.
Wychodzimy na Genewskie lotnisko, jest późny wieczór. Siadamy w dużej sali i wtedy okazuje się że jest ona podzielona na pół gigantyczną szybą a po drugiej stronie są tamci z samolotu który miał lecieć do Warszawy, ci co wracają do kraju na wieść o stanie wojennym. Dopadamy do szyby i z twarzami rozpłaszczonymi na tej szybie, krzyczymy odpowiadamy na pytania, opowiadamy, co w kraju. Strzelają?! Czy są zabici?! Czy dużo tych czołgów na ulicach?! Czy jest co jeść?! Czy są papierosy?! Jak to jest z godzina policyjna?! My z Danielem zauważmy wśród ludzi Wojtka Młynarskiego. On też nas dostrzega. Krzyczy: – Czy wiecie, co z Adrianną?! Co z moją rodzina?! Nie wiemy. Telefony nie działają! Co z teatrami?! – wybuchamy śmiechem. Zamknięte?! Co w środowisku?! Kto aresztowany?! Nie wiemy! Niestety nie my! Czy TO Jest straszne? Jak TO wygląda? Nie umiemy powiedzieć. Nagle tamci zza szyby rzucają się do wyjścia. Skompletowano jakoś dla nich załogę. Lecą. Obładowani papierem toaletowym, chlebem, kiełbasami biegną do samolotu, do rodzin, do Polski, do WOJNY.
My zostajemy. Przedstawiciel LOT-u mówi, że musimy przenocować tu w tej sali, może uda mu się zorganizować jakieś koce. Daniel z automatu pół nocy wydzwania do Foucet’a, jednej z najsłynniejszych restauracji paryskich, żeby zawiadomić, że nie dojedzie na uroczystość, jaką zorganizowano na jego cześć. Kiedy w końcu dodzwania się, nikogo z jego przyjaciół , ani z produkcji filmu w którym ma grać już nie ma i długo tłumaczy kelnerowi, czy portierowi, że nie doleciał , bo on jest z Polski, a tam jest stan wojenny i wszystkie załogi samolotów uciekają , wszyscy poprosili dziś o azyl, a on nie może zmienić „ przewoźnika”.
Dzięki Danielowi i jego przyjaciołom z Genewy, którzy nas zabierają z lotniska do siebie, spędzam tej nocy jednak kilka godzin w wygodnym łóżku, Daniel opowiada cos do rana.
Następnego dnia w południe, lądujemy w Paryżu, na Orly. Czeka na nas las kamer, dziennikarze, producenci, przyjaciele. W świetle reflektorów padają pierwsze podczas tego pobytu pytania, które powinno się zadać raczej generałowi Jaruzelskiemu niż nam. Ciągle słyszę po francusku: wojna, wojna, wojna. Nie mogę się opanować, zaczynam płakać. Daniel ratuje sytuację, stara się odpowiadać, próbuje nawet żartować.
Żegnam się z Danielem. On jedzie mierzyć kostiumy, a potem na konferencję prasową, na której mówi że w ciągu ostatniej doby dwa razy był rozbierany do naga, raz przez celników na polskim lotnisku, drugi raz przez kostiumologów dla filmu, dwa razy jego jedynym strojem był Rolex. Ja jadę skończyć postsynchrony do mojego filmu, a później na wywiad go głównego wydania dziennika telewizyjnego, ( bo tego żąda mój producent, mam to zresztą w umowie- kampania reklamowa – koszmar). W telewizji zapuchnie od płaczu na wszystkie pytania odpowiadam – nie wiem, co podobno robi piorunujące wrażenie na Francuzach. Następnego dnia Daniel dostaje nowego Rolexa w prezencie od firmy, w podziękowaniu za reklamę, jaką bezwiednie im zrobił. Ja dostaję propozycję bezpłatnego spędzenia miesiąca w najbardziej ekskluzywnej klinice psychiatrycznej we Francji, jej właściciel widział mnie wieczorem w telewizji i rozpoznał ostrą nerwicę…..
Pozdrawiam Państwa serdecznie, chciałam jak zwykle pisa o czymś innym, jak zwykle o prasie o dziennikarzach ( może następnym razem), ale kiedy zaczęłam myśleć właśnie o tym temacie, przypomniała mi się ta kuriozalna podróż. Pozdrawiam.
Krystyna Janda
PS1: Daniel zagrał wtedy bardzo doba rolę w filmie pt. „ Pstrąg”.
PS: A cały ten list do Państwa i opowieści o prasie i dziennikarzach, miał się zacząć od historii, która się zdarzyła następnego dnia po moim przylocie do Paryża. Nagle rano zjawiła się taksówka z producentem, ten oświadczył i że idę na spacer do parku z moim przyjacielem Lino Venturą. Myślałam że umrę ze zdumienia i nawet przez moment mnie rozczuliła troskliwość o mnie, ich zrozumienie mojej sytuacji, nastroju, z powodu wojny w moim kraju, rozstania z rodziną. Kiedy dojechaliśmy na miejsce, zrozumiałam wszystko. Czekał Lino, tłum fotografów i taksówka mająca odwieźć Lino natychmiast po pozowaniu ze mną do kilku zdjęć, na plan filmowy, z którego zjechał. Zabrali go po 10 minutach spaceru, obficie oświetlonego fleszami aparatów fotograficznych, a ja zostałam jak głupia na środku parkowej alei, oszołomiona.
Nastepengo dnia wiele gazet zamieściło nasze zdjęcia z podpisem – który tłumaczę dla Was : – Krystyna Janda jest zgnębiona. Wyjechała z Warszawy, gdzie ogłoszono stan wojenny, zostawiła tam 6-letnia córeczkę Marysię. Lecz na bulwarach nad Sekwaną, polska aktorka spotyka swego partnera i przyjaciela Lino Venturę. Oboje sa gwiazdami w filmie Yves’a Boisseta „ Szpiegu wstań”, który od środy robi kasę, podobnie jak obraz „Wielkie przebaczenie”. Lino przerwał kręcenie „ Nędzników” aby spotkać się z Krystyną Jandą . Wzruszjaca przechadzka, proste słowa: Życzę ci wiele nadziei”- powiedział Lino. Krystyna mówi o Warszawie, o Wajdzie, który jest przygnębiony i niespokojny o swój film o Dantonie. Najnowsze propozycje dla Krystyny to film Jean’a Chapota „ To było piękne lato” – dzieje polskiej patriotki, która w 1938 roku niepokoi się, czy będzie mogła wrócić do kraju. Dla aktorki to pytanie nie istnieje. Czeka na nią rodzina. …..No i tyle, jeszcze raz pozdrawiam z okrzykiem..NIGY WIĘCEJ WOJNY!!!
Roberta i Serwacego - wszystkiego dobrego
OBIEKTYWNIE SIEBIE NIE OCENISZ. Pitagoras z Abdery
No i tym się właśnie martwię panie Pitagorasie kochany….Już wcześniej zanim przeczytałam pana myśl przychodziło mi to do głowy….No, ale komu mam wierzyć? Jakoś i do innych nie mam pełnego zaufania w tej sprawie.…
Wczoraj w milanowskim kościele pod wezwaniem św. Jadwigi Śląskiej przystąpiło do konfirmacji bardzo wielu młodych mężczyzn i w stosunku do ich liczby niewiele dziewcząt. Zdumiałam się tymi proporcjami. Las chłopców dorodnych, wysokich, z głowami do góry i jasnymi twarzami i tylko kilkanaście dziewcząt, do tego jakby spłoszonych. Dostali oni wszyscy wczoraj podczas bierzmowania siedem „darów” Ducha Świętego – dar mądrości, dar rozumu, dar rady, dar męstwa, dar pobożności, dar umiejętności, dar bojaźni Bożej. Czyżby dziewczętom mniej potrzebne były te dary? Zdumiewające.
Staram się zrozumieć jak to jest być niewidomym. Co chwila zamykam oczy i staram się tak „pożyć”, choć moment. Wczoraj chodziłam tak ulicami Warszawy, tak po kryjomu. Trudne. Nie wytrzymuje głuchej niż chwilę. Boje się. Dopiero teraz rozumiem jak ważni są dla niewidomych ich przewodnicy, lektorzy, rodzina, przyjaciele, ludzie, którzy mają dla nich czas i umiejętność bycia ich oczami. Czytam, myślę. Czytam książki Jadwigi, Stańczakowej, którą mam grać, jej zapisy, opisy wyobraźni ludzi niewidomych. Opisuje jak pewnej nocy, w Oborach, w domu pracy twórczej, obudził ją , Broniewski, wyciągnął na taras, aby popatrzyli razem na księżyc, i postanowił być w tym patrzeniu jej oczami, opisywał, co widzi, i jak była mu wdzięczna i jak był „pięknie widzącymi oczami”. Opisuje też że zawsze bała się, że o niej zapomną, ktoś ją gdzieś przyprowadzi, zostawi i o niej zapomni. Zdarzyło jej się to kilka razy.
Dobrego dnia.
Dominika i Pankracego - wszystkiego dobrego
KTO ZAMYKA OCZY I USZY NA PŁACZ, NIE JEST WART ABY NAD NIM PŁAKANO.Pitagorsas z Abdery
Wczoraj robiłam porządki w zapominaej szufladzie. Znalazłam tam rzeczy ….niepsodziewane! Na przykład moje pierwsze, stare felitony, pisane jeszcze do Szpilek….Zaczełam czytać….
Daję je i Wam, może się zabawicie mną na moment…
Dobrego, beztroskiego dnia.
ZNÓW NIE O DZIENNIKARZACH felieton napisany do SZPILEK około roku 1985
Szanowni Państwo!
Po raz trzeci zabieram się do pisania o dziennikarzach, prasie, reklamie i znów rano ( pisze tylko nocą, w dzień nie mam czasu) leży koło mnie nagryzmolone bez sensu kilka stron. Chyba nigdy tego nie napiszę. Nie umiem. A temat zamówiony. I niby trzeba.
Dziś po długiej przerwie znów zgodziłam się na wywiad. Jest tyle nowo powstających gazet, tyle zmian, dostaję tyle telefonów z prośbą o wywiady, nowy tytuł, trzeb pomóc, czemuś komuś …że to ważne….Zgadzam się. Kolejny raz. Niechętnie. Mając nadzieję, że może nareszcie się uda zrobić cos interesującego i kolejny raz pada pierwsze pytanie….
Pani Krystyno, i jak to się zaczęło? Opowie nam pani o początku swojej kariery?
No nie!!! Ile lat, ile razy, mam opowiadać o początku, myślałam, że tę panią poproszę żeby sobie poszła i oczywiście kolejny raz, sztucznie uśmiechnięta, trzy godziny usiłowałam cos opowiadać, stając na głowie, żeby było interesująco, żeby się nie powtarzać…No, więc właśnie, jak to naprawdę było? Ja to się zaczęło? Czyli debiut teatralny. Proszę bardzo: Aniela w „ ślubach panieńskich”, Teatr Ateneum, rok 1976, jesienią.
Kiedy rok wcześniej angażował mnie do tego teatru dyrektor Warmiński, świeżo upieczoną absolwentkę Szkoły Teatralnej, przerażone pokurcze z krostami i w szóstym miesiącu ciazy, zapytał z całym swoim szumem i elegancją:
– A co chciałaby pani grac?, na co miałby pani ochotę?
Zaskoczona i zaszokowania atmosferą tego gabinetu, urokiem dyrektora i roztaczającymi się nagle przede mną perspektywami, perspektywami przede wszystkim możliwością wyboru…wydukałam:
– Nie zastanawiałam się, nie wiem, wiem tylko jedno, na pewno nie Aniela w „Ślubach..” Fredry, to nie ja.
Pół roku później. Debiut. Aniela!
Reżyseruje Jan Świderki – profesor i mistrz, gra też Radosna. Pani Dobrójska – Aleksandra Śląska – maestra Grażyna Barszczewska – Klara. Tadek Borowski- Albin, Andrzej Seweryn ( mój ówczesny mąż) Gustaw, wszyscy od wielu lat na scenie. Ja debiutuję.
Fredrowski wiersz, cudowny, rytmiczny, logiczny, pełen wdzięku, dyktujący sposób interpretacji i pointy, skrzący się radością życia, finezją i urodą i ja kipiąca młodością, naiwnością, energią, rozsadzana temperamentem, szczęściem „tworzenia”, odwagą, wiarą, optymizmem, chęcią zdobycia świata, pokazania cudów, i nie wiadomo jeszcze, czym….
Pędzę, skaczę, krzyczę, śmieję się, płacze, mama tysiące pomysłów, przeskakuję, wyskakuję, odbiegam, uciekam, a Świderski załamuje nade mną ręce, pisze w garderobie na moim lustrze wszystkim, co ma pod ręką, szminką do ust, kredką do oczu – wolniej, wolniej, wolniej! Aniela – to od Anioła. Wolniej, inaczej, łagodniej, skromniej, ciszej, mniej współcześnie! Prosi, błaga, zaklina, przypomina- na nic!
Mój maż, teraz partner sceniczny, ale i nauczyciel ze Szkoły Teatralnej, co wieczór przy kolacji otwiera zeszyt, w którym na próbach zapisuje moja błędy i uwagi do mnie. Prosi, tłumaczy, uczy, każe ćwiczyć dykcję. Upomina, że dużo się musze jeszcze nauczyć, każe słuchać prof. Świderskiego- reżysera, nocami tłumaczy zasady wersyfikacji. A ja?
Nie słucham niczego i nikogo! Pędzę, gnam w jakimś zapamiętaniu, szczęściu, tratuje wszystko po drodze ( całe piękno, niuanse) GRAM! GRAM! GRAM! Nieprzytomna. Nie jem, Nie piję. Chudnę i gram! Tupię nogą i postanawiam grać bez sztucznych rzęs, bez peruki, bez gorsetu, bez sztucznego biustu. Szyją mi piękną białą suknię. Podobam się sobie jak cholera jasna!
Zbliża się premiera. Próby generalne, na których jest obecny dyrektor teatru Janusz warmiński. Czy jest dobrze, czy źle, panie dyrektorze? Nie odpowiada. Chińczyk – tak go wszyscy nazywają, teraz i ja rozumiem dlaczego. Dobrze? Nie wiem, gram! Nie zauważam niczego, cos tam szepcą, cos tam radzą, nad czymś się zastanawiają, ja nie wiem nic, wpadam na scenę i graaaam!
Na lustrze reżyser razem mężem wypisują mi wykrzykniki, uwagi całe fragmenty roli, znacząc akcenty, pauzy i pointy. Czytam, uśmiecham się i pędzę dalej….grać.
Kiedy przed pierwszą próbą generalną zakładam kostium, moją białą piękną suknię, czuję się jak w dzieciństwie, jakbym szła do komunii. Jestem taka szczęśliwa i z siebie zadowolona, że bije ode mnie i od tej bieli łuna.
Po próbie dowiaduję się że zamieniają mi suknię na podobną, ale w kolorze gołębim, że nie jesteśmy jeszcze gotowi ze spektaklem, że widownia na premierze i przez pierwsze wieczory będzie zorganizowana, że to będą dzieci i młodzież, szkoły, a my przedpołudniami będziemy mieli dalej próby.
Premiera.
Nie śpię całą noc. Rano przynoszą mi nową suknię – szarą. Cały dzień boli mnie brzuch i nie wychodzę z toalety. Wieczorem już w garderobie, na dekolcie wyskakują mi ze zdenerwowania wiśniowe plamy wielkości pięści, nogi trzęsą mi się tak, ze nie mogę na nich stać, nie mówiąc o chodzeniu.
Gram okropnie. Trzęsę się cała. Wydaje mi się że widownia kręci się gada, nie uważają. No cóż młodzież i dzieci. Wszystko mi przeszkadza i mam jedno marzenie, żeby wszyscy wyszli i żebyśmy mogli zostać znów sami i grać dla siebie, jak na próbach.
Mówiąc monolog, chyba najpiękniejszy monolog u Fredry, a na pewno najpiękniejszy w tej roli, ten w którym Aniela opowiada co się z nią dziej kiedy kocha, zauważam że mały chłopiec w pierwszym rzędzie nadmuchał papierową torebkę i pokazuje koledze siedzącemu w końcu tego rzędu, że z niej zaraz strzeli. Tamten na niego kiwa i chłopiec z nadmuchaną torebką schodzi na czworaka i idzie tak przed pierwszym rzędem w jego kierunku.
Mówiąc monolog maśle sobie jednocześnie – byle szedł równo, bo pomylę wiersz. Ten dochodzi, dość płynnie na szczęście, ja mówię, on siada z kolegą a jednym fotelu, śmieją się pokazują sobie torebkę, robią przymiarki do strzelenia z niej, ale w rezultacie nie strzelają.
Wreszcie koniec. Kurtyna. Barwa. Ukłony. Koniec!
Nagle wszyscy koledzy, do mnie dopadają:
– Coś ty zrobiła! Myśleliśmy, że nie dogramy! Że będzie trzeba spóścic kurtynę w połowie sceny! Nikt z nas nie mógł grać wszyscy się „zgotowali”! Profesor ze śmiechu nie mógł wejść do swojej sceny. Nic nie zauważyłaś? Niemożliwe!
Okazało się że w scenie pisania listu, odpowiadając Andrzejowi Sewerynowi – Gustawowi – kiedy ten prosi Anielę żeby napisała z nim list do jego niby to narzeczonej – mówiąc słynną, cudownie naiwną kwestię Anieli – Co? Ja bym takie listy, pisać miała? – zamieniłam w słowach listy i pisać pierwsze litery tych słów, czego nie zauważyłam a co wywołało niepohamowana radość i na widowni i wśród kolegów na scenie i za kulisami.
– Nie zauważyłaś? – pytali.
– Zauważyłam że widownia się śmieje, ale myślałam, że to dlatego że tak śmiesznie gram, albo dlatego ze wszyscy widzą tę nadmuchaną torebkę…..
– Jaką torebkę?
– Nie ważne.
Dziś nie potrafię ocenić, jak grałam, jaka to była rola, ta moja Aniela, co to właściwie było. Recenzje miałam raczej przychylne. Ale czy to była Aniela Fredry? Na pewno nie.
Pozdrawiam. Krystyna Janda.
PS: Żałuję że ten „ wiatr w głowie”, to szaleństwo opanowuje mnie dziś już tylko podczas pracy nad niektórymi rolami.
Żałuję, że teraz za każdym razem zastanawiam się, dlaczego postać ma na imię tak a nie inaczej,
Żałuję, że teraz nie dałabym sobie zmienić bez wiarygodnego uzasadnienia sukni, która mi się podoba na taką, która mi się nie podoba i mnie przytłacza.
Jak żałuję!!!
Czy jeszcze kiedyś będzie mnie trawić taka gorączka, taka bezmyślna radość, taka beztroska i takie szczęście z tego ze w ogóle gram?!
PS2: Graliśmy te „Śluby” potem jednak parę lat. Moja córka trzy czy czteroletnia poszła pewnego wieczora na ten spektakl z moją mamą. Tak jej się pomyliły rzeczywistości w tym teatrze, że nagle siedząc u babci na kolanach, zapytała:
– Babciu, tatę widzę, mamę też, a gdzie ty jesteś?
Biedne dziecko.
Franciszka i Jakuba - wszystkiego dobrego
ŚLEPY I GŁUCHY JEST, KTO NIE WIDZI PŁACZU INNYCH, NIKIM JEST, KTO NIE POZNAJE PŁACZU UKOCHANEJ OSOBY. Pitagoras z Abdery
Dziś raniutko przyszedł w piżamie. Pocałował. Przytulił się. Pachniał snem. – Mamo, przepraszam, może to głupio zabrzmi, przepraszam, że cię zapytam, kiedy jest właściwe Dzień Matki, bo to coś niedługo, prawda?
Chwilę później włączyłam radio. Znaleziono zwłoki niemowlęcia wyrzuconego z okna. Zwłoki leżały na dachu śmietnika. Poszukiwania matki dziecka trwają…
Ja ten świat …
Czytam „Ślepaka” Jadwigi Stańczakowej.
Dobrego dnia.
Izydora i Antoniny - wszystkiego dobrego
POWINIEN ZAPŁAKAĆ NAD SOBĄ TEN , Z KTÓREGO WINY PŁYNĄ ŁZY. Piargoras z Abdery.
Pitagoras z Abdery ( 582-507 p.n.e.)- Słynny matematyk, filozof, przyrodoznawca, założyciel własnej szkoły ( pitagorejczyków). Nie stronił także od mistycyzmu, zajmował się etyką. Twierdził, że wszystko jest liczbą i wszystko pochodzi od liczb. Wierzył w ingerencję bogów w istnienie materialne, uznawał nadrzędność duszy nad ciałem. Stworzył znane do dzisiejszego dnia twierdzenie dotyczące geometrii. Według niego cała materia da się opisać prawami matematycznymi. Źródłem etyki także pozostaje matematyka, geometria. ( Historia filozofii w sentencajcjh- Marek Niechwiej)
Moi Drodzy zdradzam Was rano z budową. I zobaczcie, jakimi kwiatami jestem obsypywana, najpiękniejszymi, jakie dostałam w życiu.
Dobrego wieczora już teraz.
Ludmiły i Gizeli - wszystkiego dobrego
ELEMENTEM BOSKOŚCI W CZŁOWIEKU JEST JEGO DUSZA. Anaksymenes z Miletu
Anaksymenes z Miletu ( 585-525 p.n.e.) – Kolejny przedstawiciel jońskich filozofów przyrody. Za prapoczatek (arche) uzanał powietrze dajace życie. Ono jest siłą, która stanowi o istnieniu materii. Ma w sobie element boskości samej natury. Podkreślał rolę świadomej myśli ludzkiej w etyce. Początki etycznych pogladów i teorii wzięły się właśnie od starożytnych jońskich filozofów przyrody, m.in. od Pitagorasa z Abdery. Ludzie szukali recepty na godne i szczęśliwe życie. Tak powstały rozmaite szkoły oraz nurty (stoicyzm, epikureizm, sceptycyzm, cynizm, cyrenaizm itd.) (Historia filozofii w sentencjach – Marek Niechwiej)
Namówiłyśmy z Marysią moją mamę, a jej babcię oraz Lenkę, Marysi córkę a moją wnuczkę i mojej mamy prawnuczkę, na sesję zdjęciową do Gali z okazji zbliżającego się Dnia Matki. Odbyła się owa sesja dzisiaj. Mama wróciła znudzona, wymęczona, zniechęcona i trochę nieszczęśliwa. Kiedy wracałam z nią do domu, usnęła jak dziecko, a kiedy ją obudziłam pod domem powiedziała do mnie: – „Bardzo wam dzieci współczuję.” Myślała o mnie i Marysi, że takie sesje między innymi, to niby nasz zawód. – „I bardzo podziwiam Lenę, dziecko wytrzymało te straszne męki dzielnie, podziwiam. Ja, pierwszy i ostatni raz! I żebyscie mnie więcej o nic podobnego nie prosiły. Wspólczuję wam! Jaki to ciężki kawałek chleba. A podobno są tacy co to lubią. Biedni ludzie.” A potem kiedy szorowała szczotką twarz, w łazience, tak z kolei mówiła do gosposi:
– Zosiu, co oni ze mną zrobili! Malowali mnie chyba z godzinę albo i dwie, ledwo wytrzymałam! Myślałam, że zwariuję! Czułam się jakby mnie ktoś dusił cały dzień, a oczy zakleił mi plasteliną! A ile tam ludzi, i te lampy noszą, i siedzieć tyle czasu, a potem nieruchomo, mój Boże, jakie to nudne, a męczące!
– A i wyglada pani dużo gorzej niż nie umalowana! Jak jaka lafirynda! Jak to mogą zmienić porządnego człowieka! Kto by to pomyślał!
– No. A te nasze dzieci (znaczy ja i Marysia) tak całe życie…. i cały dzień czasem tak chodzą! Takie zmalowane! Ale to praca! Zosiu! Za żadne pieniądze bym tego nie robiła! A jakie nuuuuudyyyy!
– No wie pani, jak mus to mus. Każda praca inna. Ta akurat taka. Ja też bym wolała prasować z tydzień zamiast raz takie coś musieć zrobić, a wie pani jak ja nie lubię parsować. Dać pani herbatki? Strasznie pani na umęczoną i słabą wygląda.
– Oj tak, Zosiu, z cytryną. Może mi będzie lepiej.
– A zje pani coś ?
– Oj Zosiu z tydzień nic nie zjem, tak mam dosyć. Aż mi niedobrze.
– Niech się pani położy na godzinkę. To pani odżyje.
– Zosiu, nie wyobrażasz sobie, niby nic człowiek nie robił, tylko malowali a potem fotografowali. Od patrzenia na to wszystko mi niedobrze. A przebieraj się, a uśmiechaj a wyprostuj… oj Zosiu….
– No nic. Robię herbatę. No widzi pani, a każdy myśli że to taki lekki chleb… Oj ludzie, ludzie… pofotografowali by się raz cały dzień to by wiedzieli… Pani Krysia to ma w ogóle życie okropne. Ja tak tylko patrzę i myślę sobie, nie daj Boże tak pracować i to co ona robić, nie daj Boże, a Marysia to pewnie nie wiedziała jak za matką szła w to samo, co?
– Nie wiem Zosiu, ale to nie dla noramlnych ludzi. Żeby tylko Lena nie zgłupiała i nie chciała robić tego samego… no ale (i tu mama zciszyła głos) jak oni już od dziecka ją wciągają to wie pani… dobrze że ta Jadzia jeszcze taka malutka, bo i ją by wzięły przed te aparaty i lampy…
– Aaaaa, niech sie pani nie martwi, kto to wie? Może dziewczynki jak dorosną to będą jaki inny, lepszy zawód miały… no… idę po tę cherbatę… każdy sobie ściele jak umie… a potem śpi jak pościele…
Dobrego dnia dla was.
Jana i Judyty - wszystkiego dobrego
GŁUPIEC JEST PEWIEN SIEBIE ZAWSZE. Anakasymander z Miletu.
Tak, tak kochani, pewność siebie świadczy o ograniczonym umyśle, wierzcie moim doświadczeniu. Nie cierpię pewnych siebie. Ludzie bez wątpliwości i niepewności są głupcami i są groźni, to sobie zapamiętajcie.
Wczoraj wywiad najpierw dla telewizji niemieckiej, w Wilanowie, potem dla francuskiej w hotelu Bristol. Rozerwał się ostatnio worek z filmami o Polsce i Polakach, o naszej historii, sztuce, kulturze, tradycjach, naszej „specyfice”, i są to ani filmy rocznicowe, ani związane z polityką, wczoraj dla telewizji niemieckiej rozmowa o naszych zabytkach i stosunku do historii, z Francuzami o stosunku młodzieży do nowych filmów i ich reakcja na nasze stare, te z okresu „moralnego niepokoju” i wcześniejsze z Cybulskim, a także o stosunku do Internetu i komputera, wszyscy tez mnie pytają o mój teatr, zabawne… odpowiadam, nie wiem, nie wiem, nic nie wiem, zobaczymy, a oni przytaczają mi przykłady aktorów francuskich i inne przykłady europejskie tych którzy zdobyli się na wysiłek prowadzenia własnych miejsc teatralnych, bo poza Europą, na świecie to jest dość powszechne… Ale wracając do ożywienia w europejskich mediach na temat Polski, rzeczywiście wciąż ktoś coś chce, jakiś opinii , wypowiedzi, a to ze Szwecji, a to ze Szwajcarii, ostatnio cykl spotkań z Japończykami, bez przerwy dzwonią Niemcy… starają się nas poznać, nauczyć, wytłumaczyć sobie o nas… pracowicie fotografują wszystko dookoła, oglądają nasze filmy, starają się wiedzieć co się dzieje w teatrach, w malarstwie, plakacie polskim, wnętrzarstwie, muzyce. Interesują się nasza młodzieżą ich zainteresowaniami, ja występuję a to jako Polka, a to matka z Polski, matka kilkorga dzieci w różnym wieku, jak się śmieję, a to jako przedstawicielka kultury, a to tylko aktorka, a to kobieta zwyczajnie… co jakiś czas przewija się ktoś kto pisze o Polsce książkę… Podziwu godne, trzeba im w tym pomagać, są okazuje się pilnymi i pracowitymi badaczami, a ich kraje nie żałują pieniędzy na te studia „poznawcze”… Wysyłają tu swoich najlepszych dziennikarzy, telewizyjnych, prasowych…
Wczoraj z okazji takiego kamerowego, długiego wywiadu, Wilanów, gdzie nie byłam jeszcze tej wiosny. Pałac, fasada w remoncie, ale pięknie, magnolie, które co roku odwiedzałam kwitnące, tylko trzy, jedno piękne duże drzewo wycięte z powodu prac konserwatorskich jak mi wyjaśniono, a w planach remontowych projekt nowego zagospodarowania terenu przed frontem pałacu…
Zdjęcia z Wilanowa i życzenia dobrego dnia.
Moniki i Floriana - wszystkiego dobrego
GŁUPOTA MA DŁUGI JĘZYK. Anaksymander z Miletu
Dziś, obiecane sprawozdanie z wczorajszego przedstawienia Teatru Narodowego w Kaniach, pod dyrekturą Jerzego Radziwiłowicza, który w wiosennej sesji pierwszego sezonu artystycznego wystawił „Moralność pani Dulskiej” w reżyserii i adaptacji Andrzeja Domalika, jak zwykle w doborowej obsadzie i przy obecności wspaniałych gości z okolic Brwinowa, Podkowy Leśnej, Milanówka, Komorowa, Pęcic Małych i Kani.
Pogoda dopisała aż nadto, kostiumy okazały się uciążliwe i mylące, bo często błędnie określały postaci. Nie porozumiano się dostatecznie, co do ogólnej stylistyki i to zaciążyło nad całością przedstawienia. Powierzenie kobietom ról męskich, a mężczyznom ról kobiecych, proceder tak powszechnie ostatnio w teatrach stosowany, spowodowało galimatias, ale że tekst jest powszechnie znany, jest to wszak lektura szkolna, a publiczność wielce wyrobiona, po małych wyjaśnieniach i korektach już w trakcie spektaklu, a szczególnie dzięki temu, że na scenie obecny był narrator, objaśnający, kto wchodzi właśnie na scenę i co robi. Aktorom pozostawało już tylko pokazać co czuje postać w danym momencie, publiczność, szczęśliwie nie zagubiła się w akcji i konflikcie. Jak wiadomo utwór ma głęboką wymowę obyczajową i moralną, którą żal byłoby zagubić. Nie mniej kilka momentów interpretacyjnie pogrążyło się w chaosie, a inne znów przybrały nieoczekiwany obrót, jak np. scena Juliasiewiczowej granej przez pana Daniela Olbrychskiego i Zbyszka granego przez panią Ewę Telegę, ale to z kolei podniosło temperaturę i atrakcyjność całości. Generalnie aktorzy użyli środków zbyt szlachetnych i powściągliwych, które dobre byłyby przy interpretacjach dzieł dramatów narodowych jak „Dziady” czy „Beniowski”, a zastosowane ich do tej literatury, bynajmniej jej nie służą i nie pomagają. Tutaj należało nie bać się pewnych przerysowań i charakterystyczności, co zresztą sugerują didaskalia autorki: usta zasznurowane, buzia w ciup, tarza się po dywanach itd itp… Całkowitym nieporozumieniem okazała się rola pani Jandy, która obdarzona zaszczytem interpretacji Felicjana Dulskiego, nie podołała zadaniu i mętność tej postaci zaważyła na całości. Aktorka poza tym szalenie przytyła zimą, podczas długiego urlopu od sceny, co niewątpliwie nie pomaga w tej profesji. Miejmy nadzieję, że do jesieni wróci do formy fizycznej, bo jeśli chodzi o artystyczną nie da się w tej chwili nic powiedzieć, a raczej można by tu użyć słowa „zagubienie”. Pozostali aktorzy w świetnej, wciąż trenowanej formie, potykali się tylko o nieprecyzyjnie ustalone zadania sceniczne. Nie można się zresztą dziwić, ponieważ reżyser a zarazem adaptator tekstu, wziął na siebie także rolę narratora, i nadmiar obowiązków widocznie odbił się na przedstawieniu.
Być może całość wypadłoby lepiej, choć w kuluarach głośno było od słów pochwały, gdyby związki zawodowe teatru, nie żądały podczas przygotowań spektaklu, coraz dłuższych przerw na dopełnienie płynów w organizmach, miedzy próbami czytaną i trzema generalnymi, co zabrało wiele czasu, którego właśnie widoczny brak objawił się podczas samego już występu.
Nie mniej, spektakl można uznać za bardzo udany, publiczność, licznie zgromadzona wydawała się zadowolona, wielu z nich prosiło o powtórne odegranie upatrzonych podczas przedstawienia fragmentów, na co aktorzy nie przystali, co im się chwali, szczególnie że zbytnie uleganie żądaniom publiczności i schlebianie ich poślednim często gustom jest ostatnio wstydliwe acz powszechne. Jedynym zgrzytem była być może muzyka wybrana do tego tekstu, która gatunkowo określiła go w błędną stronę, oraz dłużyzna bicia zegara, sześć uderzeń w ciszy przy pustej scenie i poprzedzone tak monumentalna muzyką, zaciążyło na całym początku przedstawienia, a aktorom długo później nie udało się zbudować odpowiedniego nastroju. Dopiero taniec Hesi i Meli oraz końcówka z wejściem Juliasiewiczowej i Tadrachowej (tu gratulacje za kostium i charakteryzację, tupecik oraz rekwizyty) pozwoliły osiągnąć pożądane napięcie.
Publiczność po długich brawach, wyraziła nadzieję, że następne spektakle pojawią się niebawem. Na co i my mamy nadzieję.
A pochwały nie byłyby kompletne, jeśli nie wspomnielibyśmy sprawności organizacyjnej całości, czego powinny pozazdrościć inne tego typu przedsięwzięcia oraz zachwyty nad bufetem, który zaprezentował dbałość o zdrowie i podniebienia widzów, a sałatka owocowa pan dyrektorowej zasługuje na szczególne pochwały, może ona wejść na stałe do historii tego teatru przywoływana określeniami godnymi dziełom sztuki.
Tyle o wczorajszym przedstawieniu a dla Was dobrego dnia. Deszczowego i smutnego z wyglądu.
Zdjęcia dające tylko mętne pojęcie o całości zdarzenia.
Marii i Aleksandra - wszystkiego dobrego
GDY MYŚLISZ ŻE TOBIE NAJGORZEJ, OTWÓRZ OCZY, ROZEJRZYJ SIĘ WOKÓŁ SIEBIE. ZNÓW JE ZAMKNIJ – TWOJE PROBLEMY WYBLAKŁY. Anaksymander z Miletu
Siedziałyśmy wczoraj z mamą cały dzień w ogrodzie, qwinięte zapachem skoszonej trawy, troszkę zmęczone pracami ogrodowymi, siedziałyśmy błogo, nieruchomo i w ciszy.
– Mamo, wszystko tu posadziłyśmy same.
– Ja posadziłam.
– Ale ja kupowałam i mówiłam gdzie sadzić.
– Zgadzam się.
– Popatrz, ale ta tuja… rośnie jak głupia, na środku. Psuje kompozycję.
– To prawda.
– Nie widać furtki.
– To prawda.
– Wytniemy ją?
– Sadzimy i wycinamy. Ja sadzę Ty wycinasz. Możemy wyciąć.
– Nie żal ci. Ona już rośnie ze cztery lata.
– Ale mówisz że psuje widok na trawnik.
– A Tobie nie psuje?
– Psuje.
– Wycinamy. Chodź.
– Co wy robicie? Coście znowu wymyśliły? (To mój maż)
– Wycinamy tę tuję, bo nam psuje kompozycję i widok. Rośnie kretyńsko, na środku.
– To siądźcie w innym miejscu.
– Chodź, przesuniemy stół i krzesła, mamo.
– No i co teraz?
– Rzeczywiście nie psuje. Zostawiamy ją? Mamo?
– Tak. Teraz nic nie zasłania.
– Chociaż obiektywnie jest dalej kretyńsko na środku.
– A kto tu jest obiektywny?
– Nikt. Masz rację.
Dziś w Teatrze Narodowym w Kaniach, na tarasie domu dyrektora teatru, Jerzego Radziwiłowicza przedstawienie wiosenne sezonu 2005. „Moralność pani Dulskiej”. Gram Felicjana Dulskiego, Jerzy Radziwiłowicz – panią Dulską, Narratora – Andrzej Domalik, Zbyszka – Zbigniew Zamachowski, Melę – Andrzej Blumenfeld (gościnnie), Juliasiewiczową – Daniel Olbrychski, Hankę – Andrzej Precigs, Teadrachową – Grzegorz Warchoł. Reportaż z wydarzenia i zdjęcia, jutro.
Dobrego dnia. Dołączam adaptację zrobioną na dzisiaj przez reżysera Andrzeja Domalika.
„ MORALNOŚĆ PANI DULSKIEJ – sceny’’
adaptacja w/g pomysłu Macieja Prusa – Andrzej Domalik
Narrator Scena przedstawia salon w burżuazyjnym domu.Meble solidne – na ścianach w złoconych ramach premia i Bóg wie jakie obrazy. Rogi obfitosci, sztuczne palmy, landszaft haftowany za szkłem. – Pomiedzy tym stara, piekna serwantka mahoniowa i empirowy ekranik.Lampa z abazurem z bibuły, stoliki, a na nich fotografie.Rolety pospuszczane – na scenie ciemno. Gdy zasłona się podnosi, zegar w jadalni bije godzinę szóstą…Scena pusta…Dulski, zasuszony urzędnik, wchodzi ubrany bardzo porządnie do wyjscia (wchodzi) – i czyści kapelusz..
Felicjan zaczyna „spacer”….
Dulska Chodź! Czemu nie chodzisz? Jeszcze nie ma dwóch kilometrów. Ja tam rachuję.
Dulski pokazuje jej zegarek.
Narrator Aniela chodzi po scenie mrucząc..Idzie do pierwszych drzwi na prawo
… zagląda, łamie rece..
Dulska Co mi zawracasz głowę zegarkiem! Ja mam najlepszy zegar w głowie. Nie chodź! Nie chodź! Dobrze – powiem doktorowi. Umyślnie ci każę w pokoju chodzić na Wysoki Zamek, a nie po ulicy, żeby mieć nad tobą oko, czy nie szachrujesz.. a ty..zresztą to twoja rzecz..
Narrator Wpada Hesia, ubrana strojnie, jasnoniebiesko, pantofelki, błękitne pończoszki – całuje ojca w mankiet..
I rzeczywiscie – pojawia się Hesia i wykonuje, co zostało już zapowiedziane.
Hesia Ojciec idzie na Wysoki Zamek?
Dulski kiwa głową.
Hesia A jeszcze ma ojciec daleko?
Dulski pokazuje pięć palców…
Hesia Pięćset..?
Dulski kiwa głową..
Wbiega Mela..
Narrator Wbiega Mela..Jest w krótkiej spódniczce i barchanowym kaftaniku.
Włosy rozpuszczone.
Dulska Felicjan! Przestań chodzić – już jesteś na Wysokim Zamku..Jutro pójdziesz do Kaiserwaldu…
Dulska, powiedzmy,że drzemie..Dulski szuka cygara…Zajmuje się sobą w sposób interesujący dla publiki…
Narrator Hesia śpiewa.
Hesia Pozamarzało.. jakby w jakim zlewie…
Mela A ja się boję..To tak nie przyjemnie, jak kto głośno krzyczy..
Hesia Bo ty jesteś sentymentalna..Ty się wdałaś w ojca .Lelum polelum..
Mela Skąd wiesz, jaki jest ojciec? Przecież ojciec nic nie mówi.
Hesia Zresztą masz jego nos..
Mela Niby, że dziecko podobne do ojca albo matki. Jak to się dzieje?
Hesia A ja wiem.
Mela Kto ci powiedział?
Hesia Kucharka..
Hesia Wczoraj – jak mama poszła do teatru, a nas nie wzięła, bo to niemoralna sztuka. Poszłam do kuchni i tam mi powiedziała! Och! Melu!.. och! Melu…
Narrator Hesia tarza się po dywanie, śmiejąc się..
Mela Hesia! Ja myślę, że to grzech.
Hesia Co?
Mela Mówić z kucharką o takich rzeczach…
Dulski idzie na palcach do drzwi..
Dulska Już cię niesie do kawiarni? No.. masz swoje dwadzieścia centów..Tygodniowo – nie.. na nic. Zaraz wszystko prztracasz z koleżkami. A wracaj na kolację…
Dulski wychodzi..
Hanka wnosi tacę z kawą dla Dulskiej.
Narrator Hanka – bosa, spódnica ledwo zawiązana, koszula, kaftanik narzucony..
Hanka Proszę wielmożnej pani! Ja chciałam prosić, że ja już od pierwszego pójdę sobie..
Dulska Co? Jak?
Narrator Hanka ciszej..
Hanka Pójdę sobie..
Dulska Ani mi się waż.. Już się jej w głowie przwróciło..O! już miasto na nią działa..Może na panną służącą się śpieszy? Co?
Hanka Proszę wielmożnej pani, to ..przez panicza…
Narrator Czyli – Zbyszko – kołnierz podniesiony, twarz zmięta..(wchodzi) zmarznięty, skrzywiony.Młode to, a już niemożliwe, choć chwilami coś w głębi źrenic się przewija…
Hesia Gdzie byłeś? Lumpowałeś się?
Zbyszko Poszła…
Hesia W nocnej kawiarni byłeś – likiery piłeś – ładne panny były.. tak ładnie śmierdzisz cygarami… jak ja to lubię..
Zbyszko Mówię ci … poszła!
Mela Hesiu! Daj spokój…
Hesia Poczekaj..Ja też dorosnę – ja też pójdę na lumpę – ja też będę chodziła po kawiarniach i będę pić likiery..
Hesia bierze do tańca Melę…
Zbyszko A to co?
Hesia (tańcząc) Cake walk! Cake walk! Prawda, że jest we mnie materiał na szansę?
Zbyszko Nie ma czarnej kawy w tym zakładzie..?
Dulska Czy ty się przestaniesz lampartować..?
Zbyszko Jamais…
Narrator W drzwiach staje Julasiewiczowa…
Hanka uprzątnęła stół i wychodzi..
Julasiewiczowa (do Zbyszka) Cóż tak patrzysz za Hanką?
Zbyszko Bo mi się podoba.Ty także ładnie wygkądasz..
Julasiewiczowa Ja? Ja wczoraj z domu nie wychodziłam..
Zbyszko To znaczy – że ja się lumpowałem za domem, a ty w domu…
Julasiewiczowa Jesteś niemożliwy..
Zbyszko Jak kiedy..Ale mam dosyć kołtunerii w domu i w … samym sobie…
Julasiewiczowa Dlaczegóż jesteś … kołtunem..
Zbyszko Bom się urodził po kołtuńsku, aniele..I ten kołtun rodzinny weźmie mnie za łeb, że przyjdzie czas, gdy ja będę Felicjanem..
Dulskim, pra- Dulskim, ober- Dulskim, że będę rodził Dulskich
Całe legiony Dulskich..I nie będę zielony, ale nalany tłuszczem nalany teoriami, i będę mówił dużo o Bogu..
Narrator Wchodzi Tadrachowa..
Tadrachowa Niech będzie pochwalony Jezus Chrystus..
Narrator Sznurując usta..
Dulska A to wy…Moja Tadrachowa, zaszły tu pewne zmiany. Młody pan żenić się z Hanką nie chce…
Julasiewiczowa Może się pani Tadrachowa wódki napije?
Tadrachowa Rączki całuję wielmożnej pani – ja przysięgałam od wódki…
Narrator Chwila milczenia…
Dulska Jak tak dalej pójdzie, to będę musiała w lecie jechać do Karlsbadu i tam sztrumel pić..
Julasiewiczowa Ja z ciocią pojadę.
Dulska Obejdzie się..
Tadrachowa Jakże to! Sam mi to godnie oswiadczył.
Julasiewiczowa Ale się namyślił…
Tadrachowa Tak niby – mir nichst, dir nichst?
Dulska Pod błogosławieństwem matki..
Tadrachowa To duże słowo..No, ale to krzywda dla Hanki, a przecie dziecka, com go do chrztu świętego pofawała, ukrzywdzić nie dam..
Hanka Daj ta, matka chrzestna, spokój! Ja się sama za moją krzywdę upomnę…
Julasiewiczowa Ile chcesz..?
Hanka Dajcie tysiąc koron..
Dulska Co..?
Hanka Tysiąc koron..
Dulska Nie galopuj się…
Julasiewiczowa Niech ciocia da, bo będzie skandal…
Dulska Ale musicie podpisać, że nia macie do nas żadnego żalu..
Narrator Hanka ponuro..
Hanka Podpiszę…
(matka chrzestna i Hanka wychodzą)
Mela Ona się jeszcze utopi….
Hesia Ona się nie utopi…wzięła tysiąc koron i pójdzie za swojego finazwacha!
Zbyszko Będzie skandal..
(wchodzi Felicjan)
Felicjan A niech was wszyscy diabli…
Narrator Kurtyna zapada..
Obsada
Aniela Dulska – Jerzy Radziwiłowicz
Felicjan Dulski – Krystyna Janda
Zbyszko – Ewa Telega
Hesia – Zbigniew Zamachowski
Mela – Andrzej Blumenfeld (gościnnie)
Julasiewiczowa – Daniel Olbrychski
Hanka – Andrzej Precigs
Tadrachowa – Grzegorz Warchoł
Premiera 03.05.05
Anatola i Zygmunta - wszystkiego dobrego
GDY MYŚLISZ, ŻE TOBIE JEST NAJGORZEJ, OTWÓRZ OCZY, ROZEJRZYJ SIĘ WOKÓŁ SIEBIE. ZNÓW JE ZAMKNIJ – TWOJE PROBLEMY WYBLAKŁY. Anaksymander z Miletu.
Wczoraj o 12.00 u Barnabitów na Sobieskiego msza za zdrowie Krzysia Kolbergera i Ireny Biegańskiej. Smutno, smutno, smutno, wszyscy przygnębieni, nawet witać się trudno. Wielu aktorów z rodzinami i dziećmi. Dzieci, dzieci, dużo dzieci – one uśmiechnięte, rozbrykane, zajęte minutą, która właśnie trwa. To tak miłe. Księża tam z okropną manierą mówienia, patetycznie i bez prostoty, choć może z serca. Tego kościelnego, kazaniowego sposobu nie cierpię, dźwięczy fałszywie i pretensjonalnie, nieprawdziwie… grzmią z niebios zamiast mówić do wiernych jak ludzie, i jeszcze się darł na nas, że nasz Bóg w mediach, nie nasz proszę księdza… widowni. Krzysiu, Irenka, trzymajcie się…
Ja wciąż w Białoszewskim i Stańczakowej (dziennik z 30 kwietnia). Muszę dla was zacytować zapiski dotyczące telefonu, bo to prawdziwa lekcja przypomnienia, dla nas na szczęście historia, dla młodzieży – na szczęście, być może sprawa już nie do pojęcia. Cytuję z książki Jadwigi Stańczakowej „Dziennik we dwoje”:
25 września1975, czwartek
Ze Związku Literatów pani S. przysłała wniosek potrzebny do założenia telefonu u Mirona i pismo do dyrekcji telefonów napisane przez Iwaszkiewicza.
Związek Literatów Polskich
Zarząd Główny
Warszawa, Krakowskie Przedmieście 87/89
Warszawa, dnia 23 września 1975
Do Dyrektora Urzędu Telefonów Miejscowych
Warszawa –Praga, Brzeska 24
Zarząd Główny Związku Literatów Polskich gorąco prosi Pana Dyrektora o pozytywne załatwienie wniosku, kol. Mirona Białoszewskiego o założenie telefonu w jego mieszkaniu przy ul. Lizbońskiej 2 m 62. Kol. Miron Białoszewskim, wybitny poeta, autor wielu tomików poetyckich i bardzo cenionego przez czytelników i krytykę literacką „Pamiętnika z Powstania Warszawskiego”, jest klasycznym przykładem samotnego twórcy oderwanego od życia, potrzebującego jednak bardzo pomocy i opieki. Dotychczas mieszkał w Śródmieściu i zarówno Zawiązkowi Literatów, jak i przyjaciołom łatwo było opiekować się nim. Obecne oddalenie, konieczne ze względów zdrowotnych ( potrzebne po chorobie dobre powietrze i cisza), oderwało go od środowiska, a brak telefonu uniemożliwia czuwanie nad jego życiem. Po przebytym zawale mięśnia sercowego konieczny jest stały kontakt z lekarzem i możliwość wezwania w każdej chwili pomocy. Sytuację pogarsza jeszcze fakt, ze mieszka sam.
Mam nadzieję ze Pan Dyrektor zrozumie trudności, jakie stwarza brak telefonu, i zechce uwzględnić jego podanie w pierwszej kolejności.
Prezes Jarosław Iwaszkiewicz.
5 października, niedziela
….Z tymi papierami o telefon były rozważania. Czy pismo Iwaszkiewicza jest załącznikiem do wniosku Mirona, czy odwrotnie. Ani tak, ani tak. Więc dwa lizaki. A świadectwo ze szpitala? Na poczcie uzgodniliśmy, ze powinno być pisemko Mirona. Ale on jako pisarz nie musi aż tak formalnie…
31 października , piątek
….Zjawia się Miron. Zdrów, chwała Bogu!
Odmówili mu telefonu – może być w 78 roku!
28 listopada, niedziela
…Miron mówi ze w ostatnich dniach pobolewało go serce.
– Brakowało mi tchu. Chciałem tu przyjechać w nocy…..
Miron dostał pismo z praskiej Dyrekcji Telefonów, że nie ma kabla i mogą mu założyć telefon po 78 roku. Pani ze związku poradziła, żeby Miron sam napisał do Ministra Kultury. Podsuwam mu papier. Miron, pewnie podstraszony bólem serca, pisze.
„Panie Ministrze,
miałem zawał. Mieszkam sam na Saskiej Kępie. Zwróciłem się do Dyrekcji Telefonów o założenie telefonu. Związek Literatów mnie poparł. Ale otrzymałem odpowiedz odmowną (pismo numer…) Proszę o interwencję.
Miron Białoszewski”
– To brzmi tragicznie – mówię
– Tak jest jak się pisze prosto, nie owija.
Miron Białoszewskim umarł w roku 1983. W między czasie wyprowadził się z mieszkania bez telefonu do przyjaciół.
Dobrej niedzieli dla Was. Jutro 3 maja, święto – rocznica konstytucji z 1791 roku, ale także święto Matki Bożej jako Królowej Korony Polskiej.
Mariana i Katarzyny - wszystkiego dobrego
NIE CHLUBĄ JEST NADZIEJA, ŻE INNYM JEST GORZEJ. NIE JEST ZŁEM ŚWIADOMOŚĆ, ŻE INNYM JEST GORZEJ. Anaksymander z Miletu
Przygotowuję się do roli w filmie „ Miron i Jadwiga” pana Andrzeja Barańskiego. Powoli wchodzę w swat Mirona Białoszewskiego i Jadwigi Stańczakowej. To może być fascynująca opowieść. A opowiadać dzisiaj, w czasach pośpiechu i hucpy, cwaniactwa i zwycięstwa powierzchownych wartości i „jednodniowych twórczości”, o tych ludziach, o takich ludziach, to prawdziwe wspaniały pomysł. Mirona ma zagrać Tadeusz Chudziak. I na to spotkanie cieszę się jak dziecko.
Ja mam zagrać Jadwigę.
Miałam szczęście być raz w mieszkaniu pan Mirona, jeszcze kiedy mieszkał na Placu Dąbrowskiego. Zaprowadził nas do niego, wtedy studentów Szkoły Teatralnej , nasz profesor, a jego przyjaciel, który zresztą rewelacyjnie mówił jego wiersze, Wojciech Sieminon. Pamiętam tylko że przesiedziałam całą tę wizytę na podłodze pod kaloryferem, z otwartymi ustami i zamętem w głowie, słuchałam fragmentów jego prozy i wierszy, tego co mówił i jak mówił z oczami okrągłymi jak filiżanki, a potem wszyszłam z totalnym zamętem i zachwytem w głowie. Do dziś kiedy myślę „bohema”, staje mi przed oczyma tamto mieszkanie, Białoszewski w łożku ( przyjmował nas leżąc w łozku- miał właśnei depresję – jak powiedział) i atmosfera tego miejsca, poezji i jego głos.
Fragment scenariusza autorstwa Andrzeja Barańskiego:
SCENA 69/ 50 m. SALA-ZEBRANIE TOWARZYSTWA RADIESTETÓW, KORYTARZ Z TOALETAMI
A.
Zebranie naukowe Towarzystwa Radiestetów. Jest Jadwiga, Miron, Stacha. Usiedli w pierwszym rzędzie.
MIRON – Bardzo dużo młodzieży i ludzi starszych. Dużo łysków, panów. Podoba mi się, bo myślałem, że będą takie baby, co opowiadają sobie o snach.
Obok Jadwigi usiadł młody mężczyzna.
MŁODY – Jestem aktorem, będę czytał pani wiersze. Ja zbieram wiersze, które lubię. Pani wiersze chcę mieć w domu, jeżeli pani pozwoli.
Lech Emfazy otwiera zebranie. Potem mówi jego asystentka. I wreszcie proszą Jadwigę – teraz ona mówi. Potem demonstracja dermooptyczna. Na koniec młody aktor czyta wiersze Jadwigi.
Stoję na trawie
w moich oczach wewnętrznych
jaskrawa trawiastość
Dotykam jałowca
drobne igiełki
kole
już go widzę
Szum drzew
wiem – to brzozy
biało – czarne
zielono zwichrzone
Brodzę po rzeczce
czuję na wodzie
iskierki słońca
Jest już wszystko –
pejzaż
Sala przyjmuje życzliwie. Aktor odprowadza Jadwigę na miejsce.
Jadwiga jest fotografowana.
REDAKTORKA – Potrzebujemy zdjęcie do pani wierszy do „Pochodni” czarnodrukowej, to znaczy tej dla widzących. Redaktor Niewczasowa kiedyś pani powiedziała: „Pani będzie sławna, fotografowana”.
JADWIGA – To taka mała sławka, na skalę Polskiego Związku Niewidomych.
JADWIGA – Uf, po wszystkim!
MIRON – Ja teraz wyjdę siusiu.
JADWIGA – Ja też chcę.
B.
Wyszli na korytarz.
MIRON – Nie pamiętasz, jaki jest damski? Z kółkiem, czy z trójkątem?
JADWIGA – Ja też zapomniałam.
***
SCENA 70/ 16 m. ULICA DESZCZOWA
Ulica. Jadwiga z Zosią. Deszczyk, błotniście.
JADWIGA – O, świeci słońce, czuję na twarzy ciepło.
ZOSIA – Pani poddaje się sugestii, tak pani czuje ciepło, jak ja na Miodowej czułam kiedyś jako dziecko zapach miodu.
JADWIGA – Wczoraj zamknęłam tomik wierszy dla „Czytelnika”. Chwila ważna, koniec jakiegoś etapu w życiu. Zapraszam na obiad do restauracji. Chcę uczcić zamknięcie tomiku.
ZOSIA – Po co! Po co wydawać tyle pieniędzy? Najwyżej malutka kawa „groszek” i torcik po połowie.
JADWIGA – Miron nie pokazał się od tygodnia. Bez niego życie zezwyczajniało, nudnawe. Bardzo mi go brak. Zadzwonię do dozorcy Mirona i poproszę, żeby zostawił w drzwiach kartkę, żeby się ze mną zobaczył.
I jeszcze troszkę o nich obojgu- z internetu…
Miron Białoszewski – Poeta, prozaik, dramatopisarz, urodzony 30 lipca 1922 w Warszawie, zmarł 17 czerwca 1983 tamże. Zgodnie uznawany jest za jedną z najistotniejszych postaci literatury polskiej wieku dwudziestego i, równie zgodnie, za postać wyjątkową i jedyną w swoim rodzaju, zarówno jeżeli chodzi o poetykę twórczości, jak i filozofię życia.
W okresie okupacji zadał maturę na tajnych kompletach i rozpoczął studia polonistyczne. Przeżył powstanie, po jego kapitulacji został wywieziony na przymusowe roboty do Niemiec. Uciekł z transportu i po zakończeniu wojny wrócił do Warszawy. Pracował najpierw na Poczcie Głównej, później, w latach 1946-1951 jako dziennikarz w „Kurierze Codziennym” i „Wieczorze”. W latach 1951-1955 utrzymywał się ze współpracy z pismami dla dzieci i młodzieży („Światem Młodych” i „Świerszczykiem-Iskierką”), dla których pisał, częściowo wspólnie z Wandą Chotomską, wiersze i piosenki. Choć pierwsze utwory opublikował już w 1947 (wiersz CHRYSTUS POWSTANIA w tygodniku „Warszawa” i opowiadanie OSTATNIA LEKCJA. WSPOMNIENIE OKUPACYJNE w „Walce Młodych”), za datę właściwego debiutu uznaje się rok 1955. Wtedy, bowiem poezja Białoszewskiego została zaprezentowana (z wprowadzeniem Artura Sandauera) w „Życiu Literackim” w ramach „Prapremiery pięciu poetów”, obok wierszy Herberta, Harasymowicza, Czycza i Drozdowskiego. W tym samym roku Białoszewski drukuje na łamach „Twórczości” KARUZELĘ Z MADONNAMI, a w 1956 wychodzi jego tomik poetycki OBROTY RZECZY, złożony z wierszy pisanych w latach 1952-1955, z których wyboru dokonał Sandauer.
Książka ta wzbudziła ogromne zainteresowanie krytyki i czytelników. Próbowano znaleźć formułę opisującą twórczość poetycką Białoszewskiego, zarówno tę zawartą w pierwszym tomiku, jak i w następnych – RACHUNKU ZACHCIANKOWYM (1959), MYLNYCH WZRUSZENIACH (1961), BYŁO I BYŁO (1965), ODCZEPIĆ SIĘ (1978), oraz wyborach, zawierających także teksty wcześniej nie drukowane: WIERSZE (1976), POEZJE WYBRANE (1976) i tomiku w serii POECI POLSCY (1977).
Mimo wysiłków krytyki Białoszewski pozostał przez całe życie „poetą osobnym”. Jego twórczość z trudem daje się poddawać klasyfikacjom, niełatwo znaleźć twórców mu pokrewnych. Generacyjnie związany z pokoleniem wojennym (Baczyński, Gajcy, Różewicz, Szymborska, Herbert) znacznie odbiegał od nich poetyką swojej twórczości. Z wyboru był outsiderem, nie uczestniczył w życiu politycznym, unikał wiązania się z organizacjami i grupami poetyckimi.
Tym, co charakteryzuje jego poezję, oprócz związków z XX-wieczną awangardą, jest pogłębiona refleksja nad językiem, dlatego bywa często określany mianem „poety lingwistycznego”. W swoich wierszach wykraczał poza granice przyjętego języka literackiego, rozbijał jego schematyzm. Interesowały go takie zjawiska jak mowa wykolejona, zakłócona błędem lub nieporadnością, bełkotliwa gadanina, przejęzyczenia i przypadkowe zbiegi okoliczności językowych, inercja i automatyzm. Odwoływał się do języka mówionego, potocznego i dziecięcego, nieustannie wypróbowując granice systemu językowego. Gra ze słowem nie stała się w jego twórczości celem samym w sobie, zawsze była poszukiwaniem sposobu na właściwy opis rzeczywistości.
Białoszewski jeszcze przed opublikowaniem debiutanckiego tomu poezji zaczął działać również w dziedzinie teatru – w 1955 wraz z Lechem Emfazym Stefańskim i Bogusławem Choińskim założył prywatny, eksperymentalny Teatr na Tarczyńskiej, gdzie wystawił m.in. WIWISEKCJĘ, KABARET, SZARĄ MSZĘ i WYPRAWY KRZYŻOWE. Po jego rozpadzie Białoszewski założył w swoim mieszkaniu na placu Dąbrowskiego Teatr Osobny wraz z malarzem Ludwikiem Heringiem i aktorką oraz malarką Ludmiłą Murawską – napisał dla niego m.in. OSMĘDEUSZY, DZIAŁALNOŚĆ. Zbiór programów i tekstów tego teatru został wydany w roku 1971 („Teatr Osobny”), a wpływ myślenia teatralnego daje się zauważyć również w jego poezji.
Proza Białoszewskiego to również swego rodzaju gra z językiem i przyzwyczajeniami czytelniczymi. Autor wybiera formy sytuujące się na granicy ogólnie przyjętej literackości – pamiętnik, dziennik, reportaż, wykorzystując wiele form języka. Zaciera różnice gatunkowe utworów, przeplata niekiedy prozę i poezję prowadząc także nieustanną grę pomiędzy światem fikcji kreowanym przez narratora a biografią autora. Opublikowany w 1970 PAMIĘTNIK Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO wykorzystał formę opowieści ustnej do opisu powstania z perspektywy cywila, dokonanego w sposób pozbawiony patosu, zwyczajny. Okazał się dziełem wybitnym, oryginalnym, a jednocześnie sprawiającym wrażenie dużej autentyczności. Kolejne tomy prozy: DONOSY RZECZYWISTOŚCI (1973), SZUMY, ZLEPY, CIĄGI (1976) i ZAWAŁ (1977) czy ROZKURZ (1980) to pisane w specyficzny dla Białoszewskiego sposób relacje z codziennych zajęć pisarza, spotkań z przyjaciółmi, dziennych i nocnych włóczęg. Wydane pośmiertnie, lecz przygotowane przez autora OBMAPYWANIE EUROPY i AAAMERYKA to z kolei zaskakujące w formie opisy podróży po Europie i Stanach Zjednoczonych.
Bibliografia
Poezja:
OBROTY RZECZY, Warszawa, PIW, 1956.
RACHUNKU ZACHCIANKOWY, Warszawa, PIW, 1959.
MYLNE WZRUSZENIA, Warszawa, PIW, 1961.
BYŁO I BYŁO, Warszawa, PIW, 1965.
ODCZEPIĆ SIĘ Warszawa, PIW, 1978.
WIERSZE Warszawa, PIW, 1976.
WIERSZE Warszawa, Ludowa Spółdzielnia Wydawnicza, 1976).
tomik w serii POECI POLSCY Warszawa, Czytelnik, 1977 .
TRZYDZIEŚCI LAT WIERSZY Warszawa, PIW, 1982.
STARA PROZA. NOWE WIERSZE. Warszawa, PIW,1984.
OHO, Warszawa, PIW, 1985.
Proza:
PAMIĘTNIK Z POWSTANIA WARSZAWSKIEGO Warszawa, PIW, 1970.
DONOSY RZECZYWISTOŚCI Warszawa, PIW,1973.
SZUMY, ZLEPY, CIĄGI, Warszawa, PIW, 1976.
ZAWAŁ, Warszawa, PIW, 1977.
ROZKURZ, Warszawa, PIW, 1980.
OBMAPYWANIE EUROPY. AAAMERYKA. OSTATNIE WIERSZE, Warszawa, PIW 1988
TEATR OSOBNY. 1955-63 Warszawa, PIW, 1971. (autor noty – Bartłomiej Szleszyński- Wydział Polonistyki Uniwersytetu Warszawskiego- marzec 2003 )
– Mówią: pani sama…
– MÓWIĄ: PANI SAMA
A ja nie chcę nikogo
– A po co ci?
– Nie przeniosę się do bloków
– Pewnie, masz domek,
masz wybieg
a jak chcesz
-w trzy minuty załatwiania,
przyjaciele
– Tu się nie jeździ
Całość w Warszawie by wyszła na skwer.
Krąży cisza
w małe kółko.
Mama śpi.
Okno na stodołę
Zegar pyka.
Moje nowe mieszkanie
wisi gdzieś
ciepłe
w mróz
samo
naprawdę
co czuje?
Ballada o zejściu do sklepu
Najpierw zeszedłem na ulicę
schodami,
ach, wyobraźcie sobie,
schodami.
Potem znajomi nieznajomych
mnie mijali, a ja ich.
Żałujcie,
żeście nie widzieli, jak ludzie chodzą,
żałujcie!
Wstąpiłem do zupełnego sklepu;
paliły się lampy ze szkła,
widziałem kogoś – kto usiadł,
i co słyszałem?… co słyszałem?
szum toreb i ludzkie mówienie.
No naprawdę
naprawdę
wróciłem.
Donosy
Donos pierwszy
Markiza wyszła z domu
Donos drugi
Na Przybosia.Raz go spytałem:
-pan nie chciał nigdy pisać prozy?
-no nie, no jakbym mógł pisać takimi zdaniami:”Markiza
wyszła z domu o piatej.”
Donos trzeci Pomyślałem sobie, że racja czy nie racja, ale dowcipne wytłumaczenie.A
to nie Przyboś, a Valery.To stwierdził.
No tak, ale Przyboś pewnie nie podszywał sie pod Valery`ego, a był
pewien, że ja wiem, kto to powiedział. Czyli to ja byłem nie na poziomie.
A dowiedziałem się tego(że to Valery) dopiero teraz, z recenzji o tych
rzeczach z tego tomiku, chociaż tomik się jeszcze nie ukazał.
Donos czwarty, dodatkowy
-Ominięte „o piątej”, ale to nie szkodzi. Poprostu „markiza wyszła z
domu”. Teraz tyle ludzi wychodzi z domu i nie wraca, radio co i raz ogłasza.
Potem była mowa, że może markiz tak bardzo już nie ma.
-Jak to nie ma? Jest.Bardzo dużo.
-no tak, ty byłaś w gościach u markiza w Paryżu.
-no a ten, co podarował do muzeum do Polski meble i różne rzeczy do
urzadzenia Zamku?
-tak, racja.
Leżenia
1
naprzeciw nocnych szpar
ciemno-ja
mieszkanio-ja
leżenio-ja
2
leżenie
w wydłużanie się
bez jednej poprzeczki złości która skraca
idzie się tylko na długość idzie się idzie
puszcza się w dobrze sobie bycie
nie kończy się
3
kiedy leżę nie nadaję się do wstania
leżenie zapuszcza korzenie
nie wierzę w poruszanie się
zawsze do wyrwania zielony
4
takie leżenie-myślenie jak ja lubię
to jest niedobre z natury
bo niech ja w naturze
tak sobie leżę-myślę
to zaraz napadnie mnie coś i zje
5
leżąc w łóżku chcę być dobrym
przez sen rożnie dużo dobroci
leżenie dobroć wygrzewa
ale wstanie ją zawiewa
I jeszcze wspomnienie o pani Jadwidze Stańczakowej z książki pani Anny Sobolerwskiej „ Cela” .
Jadwigę Stańczakową znałam bardzo dobrze, często podziwiałam. Pisano o niej wiele razy na łamach „Pochodni”. Chciałam także dołączyć tu krótkie o niej wspomnienie, bo każde świadectwo o człowieku, którego już nie ma, chroni go przed zapomnieniem.
Jadwiga Stańczakowa (z domu Strancman) urodziła się w 1918 r. w Warszawie i z tym miastem związała prawie całe swoje życie. Tu zaczęła przed wojną studia na Akademii Nauk Politycznych i tu przeżyła koszmar czasu zagłady – okupację hitlerowską. Była prześladowana z racji swego pochodzenia i musiała się ukrywać. Była śliczną, jasną blondynką o niebieskich oczach i ten typ aryjskiej urody na pewno pomagał jej przetrwać w tamtych czasach.
W 1944 r. znalazła się w wyzwolonym Lublinie i rozpoczęła wymarzoną pracę dziennikarską w dzienniku „Głos Ludu”. W rok później przeniosła się wraz z mężem do Gdańska i tam kontynuowała swą pracę w „Dzienniku Bałtyckim”. W młodym wieku dosięgła ją choroba oczu, widziała coraz gorzej, a po urodzeniu w 1948 r. córki, Ani, straciła wzrok. Runęły jej marzenia o karierze dziennikarskiej i życie straciło sens. Załamana wróciła do Warszawy, gdzie mieszkali jej rodzice. I tu szczęście uśmiechnęło się do niej. W 1951 r. poznała Stanisława Madeja, członka Zarządu Głównego PZN, który wprowadził ją do Związku. W 1952 r., w najtrudniejszym okresie stalinizmu i komunistycznej cenzury, otrzymała stanowisko redaktora naczelnego „Pochodni”. Była pierwszą kompetentną redaktorką. Jej reportaże z wyjazdów w teren wnosiły wówczas jakiś powiew nowości do pisma składającego się głównie z przedruków, w interesujący sposób przybliżały czytelnikom problemy niewidomych. Kierowała również kwartalnikiem „Niewidoma Kobieta”. Nie mogła się jednak pochwalić imponującym stażem w czasopismach brajlowskich. Pracowała w „Pochodni” zaledwie 6 lat, ale zaznaczyła tu swoją obecność. Nie czuła się spełniona jako dziennikarka, więc postanowiła dalej szukać swojego miejsca w życiu. W 1958 r. zrezygnowała z funkcji naczelnego redaktora „Pochodni”, aby poświęcić się pracy literackiej. Odczuwała silny wewnętrzny przymus pisania i pragnęła sprawdzić się jako pisarka. I jak się potem okazało, dokonała w życiu właściwego wyboru.
Swoją twórczość literacką rozpoczęła od cyklu felietonów radiowych. Wydała też zbiory krótkich opowiadań – „Ślepak”, „Przejścia”, „Boicie się czarnego ptaka”.
Na pewnym etapie jej życia los zetknął ją z Mironem Białoszewskim, poetą i pisarzem o wybitnej indywidualności, który stworzył jedną z najoryginalniejszych koncepcji antypoezji, czyli poezji pisanej wbrew wszelkim tradycyjnym regułom, a równocześnie urzekającą dowcipem i paradoksem sformułowań. Przyjaźń Jadwigi i Mirona należała do najciekawszych związków, bowiem łączyła bliskość intelektualna. Byli idealnie zharmonizowani i idealnie się uzupełniali. Miron nie grzeszył praktycznością, nie dbał o sprawy życia codziennego. O tym myślała Jadwiga. To ona, niewidoma, prowadziła jego papiery, pilnowała, by niczego nie wyrzucił, nauczyła go obsługiwać magnetofon, bo Miron nie znał się na technice. Była też jego kronikarką. Pisany przez nich wspólnie „Dziennik we dwoje” to pozycja pod wieloma względami wyjątkowa. Jest też nieocenionym źródłem wiedzy o życiu i osobowości autora „Donosów rzeczywistości”. Istnieje opinia, że przyjaźń, jaką Stańczakowa świadczyła Mironowi, to jej drugie dzieło obok dzieła literackiego. Miron z kolei namówił ją do pisania poezji. Pierwszy swój tomik pt. „Niewidoma” wydała w 1979 r. Stała się debiutantką poezji w wieku 60 lat. Następne opublikowane jej zbiory poetyckie to: „Magia niewidzenia”, „Depresje i wróżby”, „Na żywo”, „Ziemia-kosmos”, „Refugium”, „Wiersze dla mojej córki”. Jest autorką cyklu haiku (specyficzny rodzaj krótkich form poetyckich), wydrukowanego w Japonii. Była dumna, że stworzyła haiku dla dzieci. Jadwiga Stańczakowa otrzymała za swą twórczość wiele odznaczeń i nagród w kraju i za granicą.
Początkowo, pisząc wiersze, była poetycką uczennicą Mirona. Tworzyła swoje utwory pod jego artystyczną presją. Z czasem uwolniła się od wpływu poety, przekazując w swych wierszach cząstkę osobistych przeżyć, swój własny świat widziany po niewidomemu. Wyciągając zdarzenia ze swego życia, najczęściej drobiazgi, potrafiła odnaleźć w nich okruch czegoś uniwersalnego. Czytając jej utwory, zastanawiałam się, skąd w jej twórczości tak wiele ciepła i uśmiechu. Los nie szczędził jej przecież najtrudniejszych doświadczeń. Miewała też chwile depresji. A mimo tych wszystkich przeżyć żyła w harmonii z ludźmi (miała wielu przyjaciół), przyrodą i pewnie sama ze sobą. Od lat uprawiała jogę.
Pamiętam, po śmierci Mirona, zatelefonowałam do Jadwigi, aby ją jakoś wesprzeć moralnie. Rozmawiała ze mną spokojnie, opowiadała o okolicznościach jego śmierci, bez łez i załamań w głosie. Byłam zdziwiona, że tak łatwo potrafiła pogodzić się z koniecznością nieuniknionych pożegnań. I zaraz poczułam dla niej podziw.
Zamieszczam to wszystko, żebyście sobie o nich przypomnieli albo dowiedzieli. A ja sobie czytam „ Dziennik we dwoje” i się zachwycam. Scenariusz, który dostałam do pracy jednym z najładniejszych, jakie miałam w ręku. Tak się cieszę na tę pracę!
I Wam jeszcze,
dobrego dnia.
Pawła i Walerii - wszystkiego dobrego
NIEŁATWO POCIESZAĆ SIĘ, ŻE INNYM JEST ŁATWIEJ. NIETRUDNO POCIESZAĆ SIĘ, ŻE INNYM JEST TRUDNIEJ. Anaksymander z Miletu.
Dawno nie pisałam nic śmiesznego, ale też niespecjalnie miałam nastrój ani nie wyławiałam takich spraw z codzienności, nie zauważałam, jeśli nawet było coś takiego koło mnie. Dzisiaj jednak rozśmieszyłam samą siebie.
Dowiedziałam się, że przyjeżdża do Warszawy zawodowa wróżka, kuzynka mojej znajomej, pani z małego miasteczka, gdzieś z daleka. Do wróżek nie chodzę, byłam chyba raz, kiedyś na jakimś balu, przez przypadek, dla zabawy. Ale dziś… wróżka była pod ręką, miałam wolną chwilę, miedzy wizytami w jakichś urzędach. Siadłam przed nieznajomą panią, miedzy nami zapaliła się o 11;00 rano, świeczka, pani zapaliła ją pewnie odruchowo, z zawodowego przyzwyczajenia.
Popatrzyła na mnie i stwierdziła rozkładając karty:
– Źle pani wygląda.
– Mhm.
– Ma pani kłopoty.
– Mhm.
– Nie najlepiej się pani czuje.
– Mhm.
– Jest pani zmęczona.
– Mhm.
– Dawno nie była pani tak zmęczona.
– Mhm.
– Dużo pani ostatnio pracuje.
– Mhm.
– Przydałyby się pani wakacje.
– Mhm.
– Ale co? Nie ma możliwości?
– Mhm.
– Czuje się pani samotna?
– Mhm. Nie właściwie nie.
– Ale wszystko jest na pani głowie?
– Mhm.
– Niw Idzi pani końca kłopotów i pracy?
– Mhm.
– Jest pani zniechęcona.
– Mhm.
– Wiele panią rzeczy rozczarowuje?
– Mhm.
– Ludzie też.
– Mhm.
– Mnie też.
– Naprawdę?
– Wielu ludzi czuje się podobnie jak pani i ja.
– Pewnie tak.
– Myśli pani o czymś jednym wyjątkowo? Specjalnie?
– Tak.
– Boi się pani o powodzenie tej sprawy?
– Mhm.
Spojrzała na karty.
– Wszystko się w pani życiu zmieni, już niedługo zostanie pani górnikiem. Wejdzie pani do kopalni i wydobywać będzie pani światło. Będą ludzie przychodzić do pani po zdrowie, a pani je będzie rozdawać. Nie wiem jak i dlaczego, ale tak będzie. I wszystko będzie dobrze. Będzie bardzo dużo pracy. W przyszłym roku jeszcze więcej. I będzie trudno. Ale będzie jak dziewięć do kwadratu. Wszystko będzie dobrze. Będzie wszystko, co solidne i stare, ale w nowej postaci i to będzie to. Pani wierzy w siebie i tak jest dobrze. Jakby inni mówili nie chodź tam, niech pani idzie i się nie ogląda. Niech się pani w ogóle nie ogląda na innych. Będzie dobrze. Lepiej pani?
– Mhm.
– To dobrze, bo mnie też.
I obie wybuchnęłyśmy śmiechem.
Dla Was dobrego wieczora.
A mój najmłodszy syn dziś zapytał: – A co to właściwie jest ten 1 maja? Czy to jakieś ważne święto? I o co to w nim chodzi? Opowiedziałam, odpowiedziałam, babcia dorzuciała swoje a potem zrelacjonowałysmy to mojemu mężowi. Ten na to: – Ale powdziałyście że to swięto wymyślili w Ameryce, a potem dopiero stało sie ono tak potrzebne, tak niezbędne i ideologicznie najważniejsze w tej części świata? – A skąd?! – zaprotestowałyśmy chórem. Po co to dziecku mieszać w głowie.
Wszystkiego dobrego.
Zyty i Teofila - wszystkiego dobrego
LUDZKA DUSZA JEST TAKŻE BEZKRESEM. Ankasymander z Miletu
Nic mnie tak ostatnio nie dotknęło, odebrało mi nadziei i zachwiało mojego wrodzonego chorobliwego optymizmu, jak wiadomość o donoszeniu na Jana Pawła II. To, że ktoś taki tam był, to robił. to mnie nie zaskoczyło, do tego wszyscy się już przyzwyczailiśmy, to wliczamy w nasze życie, poruszyło nie to, że to ktoś z najbliższego otoczenia, przyjaciel jak się mówi, osoba, którą darzył zaufaniem, osoba znana nam wszystkim i ceniona, szanowana. Okropne. Obezwładniające. To odbiera wszelką nadzieję i dla nas wszystkich. Niech przepadnie, nie chcę wiedzieć, kto to jest. Niech zniknie. I nie komentuję jak to zostało ujawnione opinii publicznej, dlaczego, i co z tym będzie dalej, to jest sprawa drugorzędna, a emocje tu grają wielką rolę, na pewno nie zawsze korzystną.
Och jak jest nam wszystkim z tym źle! Z tą wiadomością. Z tą wiedzą. I nie wynika to ani z naszej naiwności, ani idealistycznego obrazu świata i ludzi. Po prostu nam źle.
Dobrego kolejnego smutnego, „zawiedzionego” dnia. Oj, jakim dusza ludzka potrafi być ohydnym bezkresem, panie Anaksymandrze.
Marii i Marcelego - wszystkiego dobrego
NA POCZĄTKU WSZYSTKO POWSTAŁO Z BEZKRESU. Anaksymander z Miletu
Anaksymander z Miletu ( 610-547 p.m.e.) Należał do jońskiej szkoły filozoficzno-przyrodniczej, zapoczątkowanej przez Talesa. Według niego podstawa istnienia oraz powstawania jest ciągły ruch elementarnych cząsteczek w przyrodzie. Wszystko pochodzi od nieokreślonego, bezkresnego „tworzywa” – apeironu. Najdoskonalszą formą natury jest człowiek złożony z ciała i duszy. W tym czasie nie oddzielano jeszcze etyki od przyrodoznawstwa, czyli pierwszych rozważań o naturze. Często odwoływano się do panteizmu (utożsamiania przyrody z Bogiem), czyli uwzględniano ingerencję bóstwa w świat ludzi. Pogląd na otoczenie człowieka dopiero się rozwijał. Apeironu stanowi arche (element dający początek zjawiskom lub rzeczom) wszystkiego, co naprawdę realnie istnieje; kojarzy się z czymś tajemniczym, wszechmogącym, co budzi szacunek i uświadamia kruchość istoty ludzkiej. Marek Niechwiej „Historia filozofii w sentencjach”.
Od rana szykowałam białą koszulę dla syna na egzamin (test na zakończenie gimnazjum, przed pójściem do liceum), a przed oczyma przelatywały mi kolejne i moje i siostry i córki egzaminy, testy, matury, egzaminy na studia i w trakcie studiów, nadzieje, marzenia, kolejne wielkie wtedy zmiany w życiu. Wzruszyłam się. Właśnie pożegnaliśmy go, wyszedł, życzyliśmy mu powodzenia. Był zdziwiony naszym przejęciem i zniecierpliwiony tym, że traktujemy ten dzień i jego wyjątkowo. Wychodząc powiedział, że nie rozumie, po co ta afera i o co to chodzi, przecież to zwykły test. Rano jak zwykle spał jak zabity, i jak co dzień nie mogłam go namówić, do choć o minutę wcześniejszego wstania. On ma wszystko wyliczone na sekundy. Zero nerwów, zero stresu, zero wahania. Nie dał się pocałować na odchodnym i patrzył, szczególnie na mnie z politowaniem, a na pytanie czy ma na pewno coś dobrego do pisania i pieniądze na coś do picia i czy mu ciepło, popukał się jednoznacznie w głowę. To tylko trzy godziny, mogę nie pić, pióro mam to, co zwykle napełnione czarnym atramentem, nie rozumiem, dlaczego ma mi się zepsuć albo coś się ma z nim nagle stać, przecież to tylko kilka stron do wypełnienia a poza tym… zaraz wracam – odpowiedział. Mamo, bez nerwów! To jest jakieś nowe pokolenie, nie rozumiem, i trochę się ich boję.
Dobrego dnia, a ja dla was zbiory Muzeum Sztuki Współczesnej w Łodzi. Cuda, cuda. I co za legenda! Ktoś powinien nakręcić film o Strzemińskim i Kobro, to wspaniała historia, wielka dramatyczna, drastyczna, piękna opowieść! O miłości, o Polsce tamtych czasów, o awangardzie, o życiu. I co za okres w sztuce! Jak „fotogieniczny”. Powinien ten film nakręcić Andrzej Wajda. Strzemiński był jego profesorem w Szkole Filmowej. A poza tym Andrzej zna się na malarstwie jak mało kto i sam maluje imponująco.
Dobrego dnia.
Grzegorza i Aleksandra - wszystkiego dobrego
PO CO TWORZYĆ RZECZYWISTOŚĆ JEŚLI SIĘ OD NIEJ UCIEKA. Tales z Miletu
Dziś premiera. Żeby nie myśleć i się nie „telepać” zwiedzam.
Najpierw odrestaurowany pałac Herbstów, rezydencja bogatych fabrykantów, muzeum historycznie miasta Łodzi, ul Przędzalniana, potem miejskie muzeum sztuki współczesnej mieszczące sie w najpiękniejszej secesyjnej willi w Polsce, jak mówią przewodniki, na ulicy Wólczańskiej w Łodzi, w dawnym domu Lepolda Kindermanna
Dobrego dnia. A przede wszystkim wieczora. Podobno nie robi się premier teatralnych w niedziele. To przesąd.
Jerzego i Wojciecha - wszystkiego dobrego
KRZYCZ, GDY CHWALISZ, NIE, GDY GANISZ. Tales z Miletu
Wczoraj była pierwsza publiczność. Rodziny i znajomi. Reagowali wspaniale, dokładnie tak jak założyłam, uśmiech i wzruszenie, nie śmiech bez refleksji. Tak chciałam poprowadzić ten spektakl. Usunęłam celowo wszystkie żarty i puenty, które pozwalałyby publiczności się zbyt „rozbrykać”. Jestem zadowolona. No a finałowy taniec robi wrażenie i budzi wybuch radości z sukcesu bohaterów, z którymi publiczność związuje się podczas całej akcji. Chyba cel osiągnięty, powstało miłe przedstawienie, miejscami wzruszające, miejscami zabawne, o zwykłych prowincjonalnych ludziach z ich problemami, zahamowaniami, kłopotami i śmiesznościami. No i chyba niezłe zawodowo. Ta reżyseria nie była łatwa, potrzebne było do tego rzemiosło, rzemiosło, rzemiosło…polifoniczna opowieść dziesięciu historii jednocześnie, tak żeby to było czytelne, z dziesięcioma aktorami stale na scenie, to nie tak proste jakby się wydawało, a wszyscy grają cały czas, na pierwszym, drugim, trzecim czwartym i piątym planie. Chyba się udało.
Dziś III generalna, pieścimy szczegóły. Jutro premiera.
Dla Was dobrej soboty i niedzieli.
Dołączam zdjęcia miejsca w ktorym kiedyś mieściła się słynna łódzka „Honoratka”, owiana legendą kawiarnia, ulubione miejsce artystów, studentów szkoły filmowej, powojennej bohemy. Podobno był tam jedyny włoski ekspres do kawy na wschód od Łaby. I słynny sernik z bitą śmietaną. W polskim środowisku filmowym nie ma człowieka, któremu na wspomnienie tego miejsca nie zachodziłyby oczy łzami wzruszenia. Dziś to anonimowe pomieszczenie banku. Szkoda. No i trochę zdjęć z Łodzi. Łodzianom za granicą sprawią one pewnie przyjemność. Z myślą głownie o nich je robiłam. Zobaczcie jak kolor wdziera się przemocą, biedny kolor ale krzyczący zobacz mnie, zauważ, pokochaj a choćby sobie o mnie przypomnij! Serdeczności załączam.
Leona i Łukasza - wszystkiego dobrego
TEN, KOGO ZASTARSZONE TŁUMY OTACZAJĄ, SAMOTNYM JEST CZŁOWIEKIEM. Tales z Miletu.
Dziś II próba generalna. Przepraszam, że nie mam do was głowy.
Przepraszam za jakość zdjęć, ale robiłam je sama z siódmego rzędu po ciemku….
Dobrego dnia.
Czesława i Agnieszki - wszystkiego dobrego
KTO Z GŁUPOTĄ NIE MOŻE SIĘ ROZSTAĆ TEN Z MĄDROŚCIĄ SIĘ NIE SPOTKA.Tales z Miletu
Przejrzałam wczoraj u fryzjera, jedną z codziennych łódzkich gazet. Robię sztukę o zahukanych, niedających sobie rady z życiem i zaniedbanych kobietach i nieśmiałym mężczyźnie, ale bez przesady, reżyser nie musi wyglądać jak jedna z jego postaci scenicznych, postanowiłam ufarbować włosy na kolor weselszy i bardziej optymistyczny, szczególnie, że wciąż tu teraz kręcą się koło premiery z aparatami i kamerami. Nie ważne, udałam się w jedynej malutkiej przerwie między próbami i wywiadami do zakładu fryzjerskiego, a tam przejrzałam między innymi, codzienną, dużonakładową, czyli reprezentującą potrzeby, zainteresowania i gust wielu ludzi, gazetę łódzką. I to była to bardzo pouczająca lektura.
Pierwsza strona pobieżny skrót wiadomości z Polski i świata, ale bardzo pobieżny, wygląda na to, że czytelnicy tej gazety mają Polskę i świat w nosie. Od drugiej strony zaczynają się historie kryminalne, na czele z artykułem o nocnej pijanej załodze prywatnej karetki pogotowia, w której lekarz miał 1.5, a sanitariusz 2 promile alkoholu we krwi, potem opisy kradzieży, rozbojów, podpaleń i zaginięć w Łodzi, a to się ciągnęło z pięć stron. Zdumiewające zdarzenia z kroniki miasta. Wyliczenia ile ukradziono przykryw metalowych do studzienek kanalizacyjnych, (789 od początku roku,) a do pozostawionych niezabezpieczonych kanałów wpadło w związku tym troje dzieci, kilku starców, parę kotów, psów, pijaków, przy czym szczęśliwie dzieci przypadkowo odkryto i uratowano im życie, czyli jak wynika z tego, małe dzieci chodzą same po ulicach sądząc także z innych statystyk zaginięć dzieci w mieście. Strony zawierają też szczegółowe opisy cierpień żon i dzieci porywanych łódzkich biznesmenów, z artykułów jednoznacznie wynika, że kto ma pieniądze będzie porwany i więziony dla okupu. Potem następuje dwie strony porad, jakie mają prawa bezrobotni i jaki zasiłek im się należy, im i ich żonom i dzieciom, jak ten zasiłek zdobyć i nie dać się oszukać, oraz lista możliwości jak sobie radzić ze zdobyciem różnych zapomóg na wypadek gdyby dziecko na przykład chciało studiować itd….
Następnie ogłoszenia a wśród nich strona ogłoszeń DAM PRACĘ a tu ogłoszenia pilne, super pilne, i zwykłe, zawierające błagalne często w formie prośby, aby się zgłosili, do murarzy, instarataorów, kierowców zwykłych i doświadczonych w transporcie międzynarodowym, hydraulików, kelnerów, kelnerek i kucharzy, ale przede wszystkim szwaczek, krojczych i kobiet do szycia bez doświadczenia, bo zapewniają kurs. Zresztą kursy przysposabiające do oferowanych prac zapewnia wielu pracodawców. Miedzy innymi ogłoszeniami wiele ofert pracy dla „dziewczyn”- natychmiast, od zaraz, pilne, dobrze płatne i…. możliwość zameldowania. Tych ogłoszeń oferujących prace dla dziewczyn, prawie tyle, co dla szwaczek Tuż za DAM PRACĘ rubryka SZUKAM PRACY, a w niej ogłoszenia tylko cztery, farmaceuta, przyjmę pracę chałupniczą, specjalistka od zakładania ogrodów i tłumaczka. Rubryka na tym się kończy. Niżej rubryka TOWARZYSKIE a tam półtorej strony – mała cycata, Artur zadowoli panią w każdym wieku, gorące wagarowiczki, doświadczona siódemka po czterdziestce, szczupłe wieczorem, brunetki całodobowo, młode niewinne możliwość płatności kartą, Robert przyjeżdża na każde wezwanie, możliwość wyjazdów, hojni sponsorzy dla młodych zabawnych i bezpruderyjnych, pary do wynajęcia, egzotyczni kochankowie itd. itp. Potem kolumna oferowanych odtruwań, kroplówek i detoksykacji narkotykowych. Na koniec repertuar kin, teatry małym druczkiem, i program telewizji, w którym pani fryzjerka kółkiem zaznaczyła, co będzie oglądać – Moda na sukces, Rozmowy w toku, Mamy Cię i angielska komedia „Supertata”.
Bardzo pouczające.
Ja mam dziś przegląd kostiumów, światła i całość, cały dzień… do nocy, a tu podobno jedna łąka kwitnie o tej porze na niebiesko, a ja nie mogę pojechać tego zobaczyć…
Papież wybrany.
Czesława i Agnieszki - wszystkiego dobrego
Adolfa i Tymona - wszystkiego dobrego
W DWUJNASÓB SIĘ STARA, KTO GŁUPIEMU GŁUPIO WTÓRUJE. Tales z Miletu
Spotkałam wczoraj znajomych z Kanady, wrócili na jakiś nieokreślony czas do Łodzi, ponieważ ich rodzie wymamagją pomocy i opieki. Przerwali tam wszystko, zamknęli własne biuro architektoniczne i „zjechali”. Oboje są architektami. – Rodzice nie mogą być sami- mówili wczoraj – a nie chcą wyjeżdżać, przyjazd do nas to dla nich byłby za duży stres, no trudno musimy im poświęcić te ostatnie lata, zwrócić im to, co nam dali. Może uda na się tu pracować, choć trochę. Tak się cieszą, że jesteśmy z nimi. Tata ogłuchł zupełnie, ale tylko w paśmie, w którym mówi mama. Zdumiewające, tylko pasma tej wysokości nie słyszy zupełnie, wykazało to badanie. Mama ma początki Alscheimera, ale podejrzewają, że to się będzie pogłębiać dość dramatycznie. – I wszystko, zamknęliście na klucz i przyjechaliście- pytałam poruszona, znając ich szeroką działalność w Kanadzie, renomę i krąg spraw, realizacji i kiljentów. Tak, gdybyśmy tego nie zrobili nie moglibyśmy spojrzeć sobie w oczy, nie mówiąc o życiu i pracy z tym obciążeniem, ze świadomością jak postąpiliśmy. A poza tym my mamy dzieci, są już dorośli i patrzą na nas, co robimy, jak traktujemy naszych rodziców. Nie, nie, nie ma, o czym mówić. J też bym chciała na starość być ze swoimi i w swoim domu – uśmiechnęła się urocza, wciąż tryskająca energią i młodością, pani architekt w moim wieku. – To może potrwać kilka lat – powiedziałam z podziwem, ale cicho. – No trudno, na wszystko się zdecydowaliśmy. Niech będą szczęśliwi. A co tak naprawdę się w życiu liczy? Tylko to. A oni nie mieli lekko. Niewiele radości, a wszystko, wszystkie wysiłki były tak naprawdę dla nas. Ja nie pamiętam żeby oni robili cos w życiu dla siebie….
Wiecie, co? To już kolejne osoby wśród moich znajomych, które zmieniają dla rodziców, potrzebujących opieki, na jakiś czas swoje życie i poświęcają im czasem kilka lat żeby mogli być spokojni i te szatnie lata przeżyć bez sterów i samotności.
Kolejny raz wczoraj uświadomiłam sobie zdumiewającą sprawę, poświęcenie się dziecku jest dla nas normą, oczywistością, a to samo poświecenie bezradnym często jak dzieci i chorym starym rodzicom, jest absolutnym jednak wyjątkiem, i patrzymy na to i oceniamy jako heroizm. Dlaczego?
Tutaj, w Teatrze Powszechnym w Łodzi, gdzie w niedzielę 24- tego mamy premierę, dekoracja już stoi na scenie. Dziś pierwsza próba w dekoracjach. Jutro w kostiumach. W obsadzie mam dziewięć kobiet jednego mężczyznę, kostiumy są niekonwencjonalne…..no zobaczymy…
Dobrego dnia.
Dziś rocznica powstania w gettcie warszawskim. Bardzo mi się spodobał pomysł jakiejś artystki, której wstyd mi, ale nazwiska nie zapamiętałam, aby w dniu rocznicy symbolicznie ogrodzić teren getta, białą wstążką.
Dobrego dnia.