Izabeli i Hilarego - wszystkiego dobrego
Troszkę zdjęć z naszej dzisiejszej próby „Boskiej ” w POLONII.
Dobrego dnia.
Ja jutro Olsztyn i ” Szczęsliw dni” , dziś jeszcze ” Shirley” a w głowie mi się lasuje rozum.
Peter Quilter – BOSKA!
Tytuł oryginalny: Glorious!Komedia. Tekst oparty na historii życia FLORENCE FOSTER JENKINS, słynnej postaci ze świata opery, najgorszej śpiewaczki świata. Pieśni w tej sztuce powinny być śpiewane na żywo. Aktorka nie musi naśladować głosu pani Jenkins, powinna śpiewać źle, w swoim własnym stylu.
Międzynarodowy hit teatralny.
Akcja sztuki rozgrywa się w Nowym Yorku w roku 1944.
Ludzie mogą mówić, że nie umiem śpiewać, ale nikt nigdy nie powie, że nie śpiewałam.
* Florence Foster Jenkins
Bożeny i Krystyny - wszystkiego dobrego
Njaserdeczniejsze, najlepsze życzenia imieniowe dla wszystkich Bożen i Krystyn. Najserdeczniej.
Bernarda i Grzegorza - wszystkiego dobrego
Hurrra! Dziękuję najserdeczniej łódzkiej publiczności , bo to publiczność przyznaje te nagrody. Dziekuję! Ukłony. Ukłony także dla Dominiki Ostałowskiej i gratulacje.
INFORMACJA ZE STRONY TEATRU POWSZECHNEGO
Mamy przyjemność ogłosić wyniki plebiscytu publiczności:
XIII Ogólnopolskiego Festiwalu Sztuk Przyjemnych i Nieprzyjemnych
w Teatrze Powszechnym w Łodzi:
Tytuł Najlepszej Aktorki
Zdobyły ex aequo
Krystyna Janda za rolę Winnie
w spektaklu Szczęśliwe dni Samuela Becketta w reż. Piotra Cieplaka
Teatru Polonia w Warszawie
i Dominika Ostałowska za rolę Izabelli
w spektaklu Miarka za miarkę Williama Shakespeare’a w reż. Anny
Augustynowicz Teatru Powszechnego w Warszawie.
Konstantego i Benedykta - wszystkiego dobrego
Nie mogę tego tonu, tego tonu w telewizji. Cywilizowani ludzie rozmawiają inaczej! Nie mogę! Spadajcie!!!!!!!
Przed chwilą przez telefon:
Przypatruje się długo mężczyzna kobiecie, po czym podchodzi i mówi: – Wpadłaś mi w oko, tylko uważaj, nie zepsuj tego teraz.
Dobrej niedzieli. Dodaję śpiącego męża na okrasę. Jak zobaczy to mnie zabije ale nie mogę się oprzećCypriana i Marcelego - wszystkiego dobrego
Wróciłam dziś do domu po trzech dniach nieobecności i odpowiadam na Wasze listy z korespondencji na Forum, odpisuję i czytam je z przyjemnością, odpisuję z poczucia wspólnoty, przyjaźni i poczucia obowiązku i poczucia winy także, ale to mniejsza…
Odpisuję, czytam, uśmiecham się, zamyślam i przypomina mi się anegdotka o słynnej polskiej śpiewaczce operowej Wandzie Wermińskiej.
Podobno pani Wanda, kiedy występowała z recitalami, robiła sobie kawę do termosu, stawiała termos na fortepianie i kiedy następowała przerwa, zapalało się światło na widowni, nie schodziła ze sceny tylko brała swój termos, nalewała sobie kawy do nakrętki od termosu, siadała na krzesełku z boku sceny i mówiła do publiczności: – Wanda nie wyjdzie na przerwę, Wanda zostanie z Wami, bo z Wami to RAJ, a tam…( tutaj wskazywała znacząco na kulisy teatru i wszystko, co się za nimi kryje i dzieje) tam to PIEEEKŁO!… A publiczność, która normalnie w momencie przerwy wychodzi z sali żeby napić się kawy właśnie, pójść do toalety, czy choćby zapalić, zostawała z nią, nie śmiejąc wyjść i opuścić gwiazdy, zostawić „Wandy” samej.
Moi Drodzy, dziękuję, że jesteście tu wciąż, piszecie, nawet jak ja mam przerwę, wychodzę sobie, piję kawę czy zmagam się z życiem i losem na osobności nie informując Was ani o szczegółach ani nawet w ogóle co się ze mną dzieje. Dziękuję, że rozumiecie i wybaczacie.
Pozdrawiam najserdeczniej. Dobrej soboty i niedzieli.
Dziś jadę kupić nową kanapę, bo jutro mamy pełen dom rodziny w związku z nadchodzącymi imieninami i moimi i męża. Obiady i kawy na kanapie a kanapa znów do wymiany, bo kot kolejny raz się zapomniał.
Dobrego dnia.
Wanda Wermińska
Wanda Wermińska – to z pewnością jedna z najwybitniejszych artystek międzywojennej epoki i zarazem jedna z najbarwniejszych postaci w polskim operowym świecie. Urodzona 18 listopada 1900 (tak podaje oficjalna biografia, jednak niektóre przekazy z lat młodości świadczą, iż data 1897 byłaby raczej bliższa prawdy…) w majątku Błoszczyńce na Ukrainie, nie opodal upamiętnionej w Sienkiewiczowskim „Ogniem i mieczem” Białej Cerkwi, do końca długiego życia zachowała w swym usposobieniu coś z tej bujnej ukraińskiej natury, coś łatwo dostrzegalnego dla tych, którzy ją nieco bliżej znali, jak też tęsknotę za ową przepiękną ziemią i jej oryginalnym a bogatym folklorem. Tam spędziła dzieciństwo, ucząc się w domu zarówno przedmiotów ogólnych, jak i gry na fortepianie, po czym wstąpiła do gimnazjum p. Peretiatkowiczowej w Kijowie. Została tam przyjęta również do założonego przez hr. Tyszkiewiczównę polskiego chóru (w którym jako baryton śpiewał podobno także młody Kazimierz Wierzyński…), i to były pierwsze jej doświadczenia w muzycznej dziedzinie.
Po wojnie światowej i wybuchu rewolucji cała rodzina opuściła Ukrainę i podążyła do wolnej już Polski, osiedlając się w Warszawie. Młoda Wanda kontynuowała gimnazjalną naukę, brała też z zapałem udział w szkolnych koncertach i wieczorach artystycznych w zaprzyjaźnionych domach. Podczas jednego z takich wieczorów usłyszał jej śpiew Artur Rodziński i zainteresowawszy się talentem Wandy, skierował ją na naukę do sławnej już wówczas artystki Opery, Heleny Zboińskiej-Ruszkowskiej. Nauka trwała zaledwie rok — i prosto z pensji dla dziewcząt wstąpiła Wermińska na scenę Opery Warszawskiej, debiutując rolą Amneris w w „Aidzie”. Przez trzy kolejne sezony była stałą solistką zespołu Opery, gdy zaś od roku 1929, po
odejściu dyrektora Emila Młynarskiego, zarówno artystyczny poziom, jak też warunki bytu stołecznej sceny poczęły się pogarszać, wyjechała za granicę. Praga, Berlin, Wiedeń ze swoją słynną Staatsoper, Rzym, Mediolan i wiele innych miast stało się świadkami jej sukcesów. Ale niemal każdego roku powracała do Warszawy, aby choć kilka razy wystąpić na stołecznej scenie, z którą zawsze czuła się najżywiej związana. Występowała na niej w bardzo wielu przedstawieniach, aby wymienić tylko „Aidę”, „Bal maskowy” i „Don Carlosa” Verdiego, „Zamarłe oczy” d’Alberta, „Lohengrina”, „Tannhausera” i „Walkirię” Wagnera, „Godzinę hiszpańską” Ravela, „Borisa Godunowa” i cały szereg oper polskich, jak „Goplana” Żeleńskiego, „Beatrix Cenci” Różyckiego, „Maria” oraz „Filenis” Statkowskiego i in.
Od partii mezzosopranowych przeszła Wanda Wermińska stopniowo do partii sopranu liryczno-dramatycznego. Repertuar jej obejmował blisko 50 pierwszoplanowych ról operowych (jak też operetkowych), śpiewanych w oryginalnych językach. Obdarzona głosem o wyjątkowym bogactwie i mocy, jak też niepospolitym temperamentem scenicznym, szczególne uznanie zdobyła sobie jako odtwórczyni dzieł Wagnera. Osobna dziedzina jej artystycznej działalności to występy estradowe z bogatym repertuarem pieśniarskim. Do najświetniejszych jednak kreacji polskiej artystki należała niewątpliwie rola Carmen, i ona to zapewne przysporzyła jej najwięcej międzynarodowych sukcesów.
W latach II wojny światowej przebywała Wanda Wermińska w Południowej Ameryce; występowała na czołowych scenach Brazylii, Chile i Argentyny z wielu najwybitniejszymi artystami (Flagstad, Warren, Pinza i in.). W 1949 roku powróciła do kraju i po pewnym czasie weszła do zespołu solistów Opery Warszawskiej, tworząc m.in. na jej scenie znakomitą kreację w roli Toski. Wycofawszy się później ze sceny (nie z własnej woli, niestety…), poświęciła się przede wszystkim pracy pedagogicznej.
Choć życie, obok sukcesów, nie szczędziło jej wielu ciężkich i przykrych doświadczeń, do końca zachowała optymizm i pogodę ducha, jak też serdeczną życzliwość dla młodych adeptów śpiewaczej sztuki. Bogate swoje wspomnienia, przeżycia i dzieje kariery opisała w ciekawej książce „Na obu półkulach” (Warszawa, 1978), publikując w dziewięć lat później zmienioną nieco i rozszerzoną jej wersję pt. „Harmonia, dysonanse i sława”. Zmarła w Warszawie 30 sierpnia 1988.
Z nielicznych, niestety, płyt tej naszej znakomitej artystki najcenniejsze z pewnością są nagrania pochodzące jeszcze z lat dwudziestych: „Habanera” i aria z kartami z „Carmen” oraz wielka aria z II aktu „Samsona i Dalili” Saint-SaĂ«nsa. Ponadto w 1979 roku „Polskie Nagrania” w serii „Sławni polscy śpiewacy” opublikowały płytę z kilku ariami z repertuaru sopranu dramatycznego, nagranymi przez Wandę Wermińską dla Polskiego Radia z końcem lat pięćdziesiątych.
Według: „Mistrzowie sceny operowej” Józefa Kańskiego. PWM Edition 1998
Róży i Wiktora - wszystkiego dobrego
Dopadam biegiem do komputera. Pozdrawiam. Gonię jak pies bez wytchnienienia i szukam we wszystkim czegokolwiek co mnie rozbawi i rozśmieszy, choć na moment. Wczoraj usłyszałam taką historię, z naszego środowiska. Stary aktor do młodego:
– Kochany czy ty jesteś, wnukiem Haliny Kumankówny?
– Tak, proszę pana.
– A synem Lili Kumankówny? Tak?
– Tak, proszę pana.
– A ile masz lat młodzieńcze?
– Dwadzieścia siedem.
– Kochany, gdybyś miał 32 byłbyś moim synem.
Idę grać a jutro do Polkowic.
Dobrych dni.
Fryderyka i Wacława - wszystkiego dobrego
Pozdrawiam najserdeczniej i gonię dalej. Zwariowany czas. Wszystkiego dobrego.
Macieja i Bogusza - wszystkiego dobrego
ZAWSZE OBIERAJ DROGĘ NAJKRÓTSZĄ, ALBOWIEM DROGA NAJKRÓTSZA JEST NATURALNA. Marek Aureliusz.
Reżyser Piotr Cieplak wciąż gdzieś na drzewie w Rospudzie, bo Jego telefon niedostępny. Bardzo się martwię, bo potwornie zimno.
My, od tygodnia mamy próby nowego tytułu – „Boska!” i zamieszania i radości z tym tekstem co niemiara. To jest tak zabawne! Każdego popołudnia mam też próby muzyczne, uczę się „fałszować” jak Florence… Maciek Stuhr, uczy się tych utworów na fortepianie, bo będzie grać akompaniatora Florence, a to w istocie główna rola w tym spektaklu.
Radość zatruwa tylko to, że mamy problemy finansowe z tą produkcją, bo to musi mieć dużą wystawę, kostiumy nieprawdopodobne – mamy je na zdjęciach Florence, a na taką produkcję nas nie stać.
No nic, może zdarzy się jeszcze coś… a jak nie to kolejny kredyt, szlag by go trafił.
Dobrego dnia.
Gram teraz dziś i jutro niespodziewanie wieczorami Shirley, bo aktorka z „Trzech sióstr” chora, a druga może grać tylko popołudniówki bo wieczorami gra gdzie indziej. No cóż, ja spadochroniarz, jak zwykle. Wczoraj zagrałam moją Shirley, dla zdumionej publiczności, która przyszła na „Trzy siostry”, a zdecydowała sie zostać na mnie. Pół aktu przeleciało w kompletnym milczeniu, nie wiem co tę publiczność tak „zapowietrzyło”, w każdym razie wydawali się nieprzygotowani na takie występy „panny Gieras”. Dziś i jutro jeszcze raz dla przypadkowych zdziwionych.
Dobrego dnia.
Eleonory i Feliksa - wszystkiego dobrego
My tu gramy sobie „Szczęśliwe dni” we Wrocławiu, a nasz ukochany reżyser i człowiek Piotr Cieplak, który mówi o sobie – reżyser – dendrolog – pojechał przykuć się do drzewa w Dolinie Rospudy! Dziś w nocy ma być 22 stopnie zimna!
Oni tam na drzewach, a my tu – dobrej nocy?
Wrocław buduje! Porządkuje! Remontuje! Jak skończą będzie tak wspaniale!
Leona i Ludomiła - wszystkiego dobrego
Moi znajomi, światli, wykształceni, zamożni, cudowni, szczęśliwi ludzie acz bezdzietni, jakiś czas temu po dwuletnich perturbacjach, drodze krzyżowej, jaką przeszli z naszym systemem pomocy społecznej i systemem prawnym, wzięli do siebie na wychowanie, dwoje dzieci z dwóch różnych domów dziecka, rodzeństwo, jako rodzina zastępcza. Właśnie dowiedzieli się, że ich matka porzuciła znów, przed chwilą, jeszcze w innym domu dziecka, trzecie, najmłodsze, chłopczyka. Zaczęli się starać, aby móc i to najmłodsze dziecko wziąć do siebie, wychowywać z rodzeństwem (każde ma innego ojca)… ale będą kolejne kłopoty, matka dzieci zmieniła zdanie w międzyczasie i się nie zgadza. Nie zgadza się na nic. Jak pojąć ten świat?
Jadę do Wrocławia.
Danuty i Juliany - wszystkiego dobrego
Wczorajszy mój koncert u nas, na dużej scenie…..” Piosenki z teatru”. Ale się działo!!!
Dobrego dnia.
Grzegorza i Katarzyny - wszystkiego dobrego
OGROMNA WŁADZA TO WYRZEC SIĘ WŁADZY. Seneka
Wczoraj, Czarek Żak opowiedział mi żart, czuły żart: – Jaka jest różnica między aktorem amantem, a aktorem charakterystycznym? Taka, że na amanta kobieta czeka pod teatrem, a na charakterystycznego w domu.
Czarek schudł 30 kilo i napisał o tym książkę, zaprosił mnie z tej okazji na kolację, po prostu, żebyśmy coś zjedli. A najchętniej. Czarka uwielbiam, a jeść … no to po prostu pasjami.
Wczorajsze Karaoke pierwszy raz na dużej scenie, trochę inne, mniej niezobowiązujące. Wpadła „zupełnie niespodziewanie” Maryla Rodowicz, zaśpiewać „Ale to już było…” co wcześniej zaśpiewało sześć osób z sali. Publiczność i ja oszalałyśmy z zachwytu, ale to zupełnie naturalne, wejście Maryli to energia, blask, elektryczność, skupienie inna wartość, optymizm, każde słowo przez Nią zaśpiewane, każde najmniejsze, nawet najmniej ważne, wpada do serca i mózgu jak koralik i już tam zostaje na zawsze. Fenomen. Elektrownia atomowa największej mocy i znaczenia.
Magda Umer i Andrzej Poniedzielski w wielkiej formie, jak zwykle zaśpiewali …czemu Ty nie piszesz, wszak nie zepsuł mi się mail / napisz mi ze słowa dwa… , pierwszy raz w życiu publicznie śpiewało moje dziecko, czyli aktorka Maria w duecie z Rafałem Mohrem, odwiedziła nas też w teatrze z tej okazji moja mama, co się nieczęsto zdarza, no w ogóle było cudnie. Śpiewali Kasia Groniec, Ania Sroka i Robert Kudelski. Bawiliśmy się znakomicie.
Powoli zapominam o nartach.
Dobrego dnia.
Łazarza i Marii - wszystkiego dobrego
PRAWDA NIE LUBI DŁUGO CZEKAĆ. Seneka
Wróciłam, a tu to generalnie samo, jakbym nie wyjeżdżała! Nic nie straciłam, świetnie, bo już się denerwowałam.
W teatrze POLONIA wszystko w porządku, wczoraj byłam u nas na „Stefci Ćwiek w szponach życia” granej na dużej scenie. Pełno. Ludzie znakomicie reagują, ja sama bawiłam się z rozczuleniem bo to nasza pierwsza premiera w tym teatrze, „Stefcią…” rozpoczął działalność 28 października 2005 na małej scenie teatr POLONIA w budowie. To spektakl, który ma wciąż powodzenie, teraz przeniesiony przeze mnie na dużą scenę, z powodu powodzenia, dalej żyje sobie szczęśliwie. To zasługa aktorów, Zosi Merle, Agnieszki Krukówny, Violi Arlak i Michała Pieli. Publiczność ich uwielbia. Zagraliśmy to już prawie 100 razy! Wybili się na absolutną niepodległość! Gratulacje!
Nic nie rozumiem z tego zamieszania w świecie teatru, z tych polemik także. Z tej walki, bo to ewidentna walka, mam uczucie, wyniknie niechybnie jakaś dla teatrów warszawskich szkoda. Żałuję że nie ma też już dyrektora Jacka Wekslera w biurze teatrów, liczyliśmy na reformy.
No cóż… pożyjemy – zobaczymy, jak mówią Rosjanie.
Moi Drodzy, dobrej niedzieli.
Cyryla i Apolonii - wszystkiego dobrego
Przeczytałam tu podczas tego pobytu chyba ze 40 sztuk – tekstów dla teatru. Boże zlituj się nad niektórymi dramaturgami! I nad widzami, którzy ewentualnie mieliby to oglądać. Przeczytałam kilka książek, nowo wydanych opowieści o kobietach, interesujących, ale z obszarów Afryki, Indii, Korei, poruszających, ale nam odległych i o problematyce na szczęście nam obcej, nic się z tego do teatru nie nadaje. Przeczytałam piękną książkę pani Tokarczuk, na którą niestety nie miałam czasu wcześniej „E.E” – opowiadającą historię szalenie filmową z kolei. Rozkoszowałam się ostatnio wydaną, jakby na Jego urodziny, książką pana Erwina Axera, ale … przede wszystkim, siedzę poruszona, nad każdą stroną książki Anny Bikont i Joanny Szczęsnej „Lawina i kamienie. Pisarze wobec komunizmu”. Niby to wszystko mniej więcej wiedziałam, a jednak. Właśnie skończyłam rozdział poświęcony śmierci Stalina i temu, co z tej okazji napisano… i nie mogę spać. Przytoczę tylko Gałczyńskiego.
Do pół masztu zwieszona flaga,
flagę wiatr przedwiosenny targa,
to nie wiatr, to szloch na wszystkich kontynentach i archipelagach
Umarł Stalin.
Jakby nagły grad zboża pogiął,
Jakby w biały dzień noc w okno.
Dzisiaj słońce jest żałobną chorągwią.
Umarł Stalin.
[…]
Krzyczy Wołga. Szlocha Sekwana.
Woła Dunaj. Jęczą rzeki chińskie.
Broczy Wisła jak otwarta rana.
Lamentują potoki gruzińskie.
Dzięki tej książce wydaje mi się że pierwszy raz rozumiem, lub więcej rozumiem.
A tu dookoła, słońce świeci, wakacje, wolność i radość, stoki gór przygotowane do zjeżdżania jak stół nakryty dla gości białym obrusem, wszyscy uśmiechnięci i beztroscy… w Polsce podobno zamieszaniu nie ma końca… nie chcę o tym myśleć.
Dobrego dnia.
Doroty i Tytusa - wszystkiego dobrego
Jeździmy tu od lat, miedzy innymi, dlatego że nie ma tu prawie nic, jeden sklep ze sprzętem narciarskim, jeden sklep spożywczy, sklep z regionalnymi wyrobami, pamiątkami, wypożyczalnia nart i butów, sanek itp., cztery nieduże hotele z małymi restauracjami, K2 – mała cicha dyskoteka gdzieś na uboczu, w piwnicy, dobrze przygotowane stoki i tyle i koniec. W` stroju do jazdy na nartach chodzi się cały dzień, żadnej pozy, żadnego szpanu, przebierania się na wieczorowo itd. itp. no i do niedawna prawie żadnych narciarzy z Polski. Węgrzy, Czesi, Słowacy, Niemcy oczywiście, Austriacy no i Włosi.
W tym roku odczuwalna zmiana, wielu Polaków, no i dobrze. Nawet miło, tylko, że … notuję sprzeniewierzając się zdaniu napisanemu przeze mnie onegdaj – staram się nie oceniać innych – dziś Matka – Polka do córki, w kolejce jadącej na lodowiec, pełnej narciarzy, stojących obok siebie jak śledzie: – Obróć się ode mnie, obróć się, mówię ci! Nie chuchaj na mnie, bo mnie zarazisz! No obróć się ode mnie mówię! Potem obok mnie, czekającej na dzieci na ławce już na lodowcu, wielki jak tur facet, obleczony w bardzo drogi i nowy kombinezon narciarski, smarknął w śnieg nieopodal z obu dziurek od nosa, charchnął pod moje nogi, spojrzał przed siebie i wydarł się najprawdopodobniej do syna: – Głupku! Sprzęt niszczysz, debilu! I poszedł trzasnąć go w głowę z całej siły, otwartą łapą. W toaletach rozmowy…no nie będę ich przytaczać, nasze panie myślą, że nikt ich nie rozumie dookoła, no i oczywiście prawie żadna nie myje rąk przed wyjściem. Nie pilnowane przez nikogo polskie dzieci hałasują po korytarzach hotelowych do późna w nocy, biegają tabunami, psują windy i przeklinają, podczas kiedy rodzice piją na dole w barze. Polscy tatusiowie uczą je za to na kacu od rana jazdy na nartach rycząc na nie jak bawoły i wyzywając od najgorszych, a sami popisują się umiejętnościami narciarskimi na stokach tak, że strach koło nich jeździć, zjazdy są ich na całej swej szerokości. Góry ich, powietrze ich, wyciągi ich… A krzyk: – Ciąg, ciąg ale nie zerw! – dziś mnie po prostu upoił.
Pewnie w każdym narodzie są podobne egzemplarze i takie zachowania, ale akurat na naszych ziomków jestem wyczulona, bardziej surowa w ocenie, tak jak w stosunku do własnych dzieci, i obserwuję ich dokładniej i czulej.
No nic. Maska, gogle, kaptur, nie odzywać się i jakoś przeleci.
Andrzeja i Weroniki - wszystkiego dobrego
Wakacje zimowe.
Czytam, czytam, czytam, czytam. Jeżdżę na nartach i myślę. Zastanawiam się. Nie jest pewne czy coś z tego myślenia wyniknie, nie mniej jest to stan błogości. Czas odpoczynku i czas refleksji. Oceniam na szczęście tylko samą siebie, nie innych. Robię rachunek sumienia za dwa ostatnie lata, które zmieniły moje życie.
Wszystkiego dobrego.
Pawła i Miłosza - wszystkiego dobrego
Dziś premiera „ Rajskich jabłek”.
Jutro wyjeżdżam.
Dobrych dni. Wszystkiego dobrego.
Felicji i Tymoteusza - wszystkiego dobrego
KTO SPOKOJNIE PRZYJMUJE CIERPIENIA TEN ODBIERA IM MOC I WAGĘ. Seneka
Wczoraj druga generalna „ Rajskich jabłek”. Pierwsze osoby na widowni. Pół nocy słuchałam Wysockiego, sprawdzałam jakość nagrań i jednocześnie mimowolnie odbyłam kolejny raz podróż sentymentalną. Co to za fenomen, ten artysta! Lata minęły, wszystko się zmieniło a On wciąż ma siłę, nieprawdopodobną. Wczoraj zdałam sobie sprawę z tego jak dużą część miłości do Wysockiego zawdzięczamy Jackowi Kaczmarskiemu.
Dobrego dnia. Dobrego.
Jak pójdę do teatru włożę trochę pierwszych zdjęć.
Raszyd Taguszew
RAJSKIE JABŁKA
Przekład: Robert Worsztynowicz
Inscenizacja: Rymwid Błaszczak
Reżyseria : Żanna Giersimowa
Scenografia : Katarzyna Lewińska
WYSTĘPUJĄ:
Żanna Giersimowa
Evgen Malinovskiy
Jeszcze raz dobrego dnia.
Ildefonsa i Rajmunda - wszystkiego dobrego
PANOWAĆ NAD SOBĄ TO NAJWYŻSZA WŁADZA. Seneka
Za chwilę jadę na narty. Jeszcze we czwartek premiera w teatrze POLONIA, „ Rajskie jabłka” sceny z życia Włodzimierza Wysockiego w dzień Jego urodzin i zaczynam urlop.
Przeżyłam chyba najbardziej intensywne dwa lata w moim życiu. Nie będę się nad nimi rozwodzić, bo słowa i tak nic nie znaczą. Jestem wykończona, znajomi mówią, że mam i tak nerwy ze stali, cierpliwość żółwia, decyzyjność myśliwego, i odporność szczura. Jestem zmęczona i w jakimś sensie pokonana. Trochę mniej umiem się cieszyć i dzień rozpoczynam od myśli o kłopotach i tym co trzeba zrobić i załatwić a nie tak jak dawniej od uśmiechu i nadziei na miły dzień. Rzadziej się uśmiecham w ogóle. Nie wyglądam dobrze, bo te dwa lata na mnie widać, poza tym jestem kobietą w trudnym „wieku”. Wszystko to wyznaję tylko po to, żeby opowiedzieć małe poniedziałkowe poranne zdarzenie. Nie mogę o nim przestać myśleć.
Po trudnym tygodniu, w niedzielę o 6.00 wsiadłam do samochodu żeby pojechać do Koszalina. O 14.00 byłam na miejscu, tam czekano na mnie z próbą, odbyłam próbę , zjadłam coś w bufecie teatralnym, umalowałam się i dwa razy zagrałam „ Shirley Valentine” – w sumie sześć godzin pracy, sama na scenie, wysiłku na jaką mnie po tych dwóch latach tworzenia i budowy teatru aktualnie nie stać. Przed drugim spektaklem modliłam się żeby ludzie nie za bardzo się śmiali czym mi zaburzają rytm całości i „ nabicie go na nowo, wymaga ode mnie podwójnego wysiłku, bo wiadomo komedia to rytm, i żeby ludzie nie przerywali brawami bo to wymaga jeszcze więcej sił żeby wrócić do normalnej temperatury opowieści. Po koniec drugiego aktu, drugiego z kolei spektaklu, zwolniłam, bo zaczęłam walczyć z mroczkami wywołanymi długimi frazami, czyli zaburzeniami oddechu przy długich zdaniach zmierzających do puent. Podobno główny problem slalomistów to wstrzymanie oddechu przy stracie i nieumiejętność oddychania podczas jazdy. Zastanawiałam się, więc, czy wytrzymam nie mdlejąc. Zaczęłam lekko pauzować, odpoczywać, inaczej dzieląc zdania, racjonować oddech i dobrnęłam końca. O 24.00 byłam w hotelu. W poniedziałek, z różnych powodów musiałam wyjechać wczesnym światem, tak żeby być w Warszawie na południe. Miły hotel, obsługa hotelu uprzedzona o moim wczesnym wyjeździe, czekało na mnie małe śniadanie przygotowane przez miłego młodego chłopaka, który specjalnie z tej okazji przyszedł do pracy o 4.00 rano.
Tuż przed moim wyjazdem podszedł do mnie z aparatem fotograficznym i poprosił:
-Czy mógłbym zrobić sobie z panią zdjęcie, bo moja mama uwielbia panią jako aktorkę, była wczoraj na spektaklu i prosiła o takie zdjęcie. Chciałaby mieć nas dwoje razem na zdjęciu.
– Niestety nie mogę- odparłam. Jestem nieumalowana, źle się czuję, nie chcę się fotografować w takim stanie.
– Ale to nie ma znaczenia, to zdjęcie tylko dla mojej mamy.
– Ale mama będzie rozczarowana tym zdjęciem, wyobraża mnie sobie inaczej. Widziała mnie wczoraj na scenie umalowaną, uśmiechniętą, w światłach sceny, w roli. To, co zostanie sfotografowane dziś rano… te zwłoki ja rozczarują – zażartowałam. Po co jej takie zdjęcie?
– Ale jakie to ma znaczenie, chce jej zrobić prezent, a pani wygląda zwyczajnie, jak kobieta rano.
– Ale ja mnie mam ochoty fotografować się wyglądając jak kobieta rano, bo nie jestem kobietą a aktorką i dlatego mama prosiła o to zdjęcie.
– To nie zgodzi się pani?
– Nie, bardzo mi przykro, a na tyle się śpieszę, że nie mogę zostać i umalować się specjalnie do tego zdjęcia. Proszę pozdrowić mamę.
Słyszał to wszystko inny pan, ktoś z parkingu czy portier.
– Szkoda chłopaka. Liczył na to zdjęcie.
– No trudno.
– Przesadza pani, widziała pani zdjęcia Hanki Bielickiej ze szpitala, przed śmiercią, albo teraz Wioletty Willas przed zabraniem do szpitala. No i co? Aktorka to aktorka, musi. Czy tak, czy tak. To już takie życie. Nic się nie da ukryć.
– Myśli pan?
– No tak. A im gorzej wygląda itd. tym ludzie czują się lepiej. Taki los.
– Wie pan, ma pan rację, od jutra będę się malować choćbym umierała, a przed samą śmiercią o jednej rzeczy na pewno nie zapomnę o makijażu. Bardzo panu dziękuję.
– Dobrej podróży.
– Cholera, mam nadzieję, że nie będę miała wypadku, bo w razie, czego to mnie sfotografują niemalowaną.
Dobrego dnia dla Was. Idę się malować.
Piotra i Małgorzaty - wszystkiego dobrego
PRZYJAŻŃ ZASTĘPUJE LUDZIOM ICH POPĘDY I ZAPEŁNIA PUSTKĘ. Erich Fromm
W teatrze próby do „ Rajskich jabłek” opowieści o Włodzimierzu Wysockim, całe dnie śpiewają jego piosenki, po rosyjsku… i wraca, wszystko wraca… wspomnienia, emocje z tamtych lat, przypominają się i wzruszenia i poczucie buntu i bezsiły. I wybory z tamtych lat i marzenia i miłości i …jak można tak niszczyć, tak szastać swoim życiem…
Nie wiem, jaki będzie ten spektakl, słyszę tylko całymi dniami jak śpiewają, rozmawiają, dyskutują, kłócą się… W poniedziałek wieczorem zobaczę, na pierwszej generalnej. Teraz, tylko jak czasem przechodzę niedaleko małej sceny, chwyta za gardło zdanie po rosyjsku śpiewane. To jedno to drugie, to jeszcze inne.
А на левой груди – профиль Сталина,
А на правой – Маринка анфас.
Na lewej ręce profil Stalina, na prawej Marinka „anfas” – tamte tatuaże.
Teatr, teatr, teatr, rano próby do nowej premiery, która tuż, tuż, w rocznice urodzin Wysockiego 25 stycznia, po południu „Darkroom” na koniec my z Jurkiem Trelą i z Beckettem. Kiedy kończy się dzień, ściany, lampy, powietrze oddycha z ulgą i zalega cisza, ale energia wyemitowana, emocja gdzieś zostaje, przecież to nie znika, nie przepada! To mały teatr, na nic nie ma miejsca, każdy nowy element dekoracji przeraża, bo nie ma już gdzie go upchnąć jak przestaje grać i czeka znów na swoją kolej. A energia? Co się z nią dzieje? Gdzie ona się podziewa, jak sobie daje radę?
Dobrego dnia. Gdybyście nie mieli gdzie magazynować energii i emocji, przyjdźcie u nas jakoś się zmieści.
www.astercity.net/~ronhard1/ – 3k
pl.wikipedia.org/wiki/Włodzimierz_Wysocki – 39k
Włodzimierz Siemionowicz Wysocki (właśc. Владимир Высоцкий, Władimir Wysockij) (ur. 25 stycznia 1938, zm. 25 lipca 1980) – aktor, pieśniarz, poeta rosyjski. Jako aktor zyskał sławę swoimi kreacjami w Teatrze na Tagance oraz kilkoma rolami filmowymi. Dla większości był przede wszystkim pieśniarzem. Śpiewał niskim barytonem, przy akompaniamencie gitary (później również z orkiestrą) pieśni trudne, wymagające kunsztu aktorskiego i ekspresji. Pierwotnie pod wpływem twórczości Okudżawy, dość szybko znalazł własną drogę wyrazu. Enfant terrible radzieckiej sceny rozrywkowej, nigdy nie zyskał uznania w oczach władz radzieckich. Zmarł nagle, na serce, wskutek nałogu (uzależnienie od różnych środków pobudzających) i wyniszczającego trybu życia. Jego śmierć poruszyła całą Moskwę, a pogrzeb zgromadził olbrzymie tłumy. Do dziś jego grób tonie w kwiatach, a wielbiciele jego twórczości starają się zgłębić fenomen Wysockiego.
Wysocki urodził się 25 stycznia 1938 roku w Moskwie. Jego matka, Nina Maksymowna, urodzona w 1912, była tłumaczką z języka niemieckiego. Ojciec, Siemion (Semen) Władimirowicz Wysocki, urodzony w 1915, był pułkownikiem w stanie spoczynku. Po wybuchu wojny wyjechał na front. W czasie rozstania z żoną poznał swą drugą żonę. Matka Wołodii została sama z dzieckiem. W 1941 rozpoczęły się bombardowania Moskwy, dlatego wraz z synem ewakuowała się do miasta Buzułuk, w obwodzie orenburskim. Okres ten musiał odbić się na psychice chłopca. Mieszkał na wsi, a choć jego matka miała pracę, nie przelewało im się. Ze wspomnień matki wynika, że już wtedy Wołodia przejawiał dobre serce, chętnie dzielił się jedzeniem z innymi ewakuowanymi dziećmi, często w gorszym niż on położeniu. W czasie wojny, a także bezpośrednio po jej zakończeniu, chłopiec nieustannie ocierał się o śmierć, cierpienie, samotność i sieroctwo. Być może dlatego tak często pisał później o wojnie w swoich wierszach.
W 1943 Wołodia z matką wrócili do Moskwy i zamieszkali na ulicy Pierwszej Mieszczańskiej 126 – obecnie Проспект Мира (Prospiekt Mira). W 1947 chłopiec wyjechał do Niemiec, gdzie na jakiś czas zamieszkał z ojcem i jego drugą żoną. Tam zaczął naukę gry na fortepianie.
W 1949 roku wrócił do Moskwy i zamieszkał z matką na ulicy Большой Каретный (Bolszoj Karietnyj), nr 15. Ulica ta, nie ciesząca się dobrą sławą, wywarła głęboki wpływ na Wysockiego. Tam poznał młodzież żyjącą na granicy prawa, tam prawdopodobnie nauczył się grać na gitarze. O Wielkim Karetnym napisał piosenkę Где твоих 17 лет (Gdzie twoje 17 lat?), odpowiadając sobie na to pytanie w refrenie: „Na Bolszom Karietnym”.
W 1955 roku zaczął uczestniczyć w zajęciach koła dramatycznego w domu kultury, pod kierunkiem aktora moskiewskiego Teatru Dramatycznego MChAT – Władimira Bogomołowa. Bogomołow był entuzjastycznie nastawiony do Wołodii. Na pytanie matki, czy Wołodia może występować, odpowiedział: „Nie tylko może, a wręcz powinien. Ma talent.”
Gdy Wysocki skończył szkołę średnią (nr 186 w Moskwie), jego najbliższe otoczenie zaczęło namawiać go, by wstąpił do moskiewskiego instytutu inżynieryjnego im. Kujbyszewa. Sam Wysocki marzył jednak o studiach w szkole aktorskiej, ale presja otoczenia – matki, ojca i dziadka-prawnika – była zbyt silna. Szalę przeważył jego przyjaciel, Igor Kochanowski, który zdał na tę uczelnię i przez pierwszy semestr uczył się wraz z Wołodią. To znaczy Igor uczył się, a Wołodia mu towarzyszył w zajęciach, myślami przy swej jedynej wówczas miłości: sztuce teatralnej. Po pierwszym semestrze Wołodia odszedł z uczelni, mówiąc: Starczy tego inżynierowania, już nie mogę. Nie pomogły namowy i sugestie, że przecież ma zdolności matematyczne.
Po rzuceniu studiów Wysocki oddał się bez reszty sztuce aktorskiej. Do późnej pory przesiadywał na próbach w kółku dramatycznym, zaczął też pisać wiersze. Egzaminy do szkoły teatralnej kosztowały go wiele wysiłku. Pewną przeszkodą wydawał się zachrypnięty głos. Wołodia musiał przynieść zaświadczenie od laryngologa, że jego struny głosowe są zdrowe. Lekarz napisał, że głos wymaga jedynie odpowiedniego „ustawienia”. Tak się też stało. W trakcie jego późniejszej kariery teatralnej i estradowej widzów zawsze dziwiła niezwykła zdolność Wysockiego do zmiany brzmienia głosu – od zachrypniętego basbarytonu do czystego barytonu. W 1956 roku został przyjęty do szkoły teatralnej przy moskiewskim teatrze dramatycznym MChAT, którą ukończył w 1960 roku. Na pierwszym roku studiów zaczął śpiewać z akompaniamentem gitary. Początkowo były to tzw. pieśni „błatne”, czyli podwórkowe, których nasłuchał się biegając jako dziecko po Wielkim Karetnym. Na uwagi, że musi zacząć zapisywać swe utwory nutami, odpowiadał pytaniem: „Po co? Przecież wszystkie je pamiętam”. Pamięć miał podobno fenomenalną. Na pierwszym roku poznał też swą pierwszą żonę – Izę Żukową (ur. 1937). W 1959 roku dostał pierwszą poważną rolę – zagrał Pietrowicza w Zbrodni i karze Dostojewskiego. Wtedy też po raz pierwszy stanął przed kamerą.
W latach 1960–1964 pracował (z przerwami) w Teatrze Puszkina; zagrał tam około 10 ról, w większości epizodycznych. W moskiewskich gazetach pojawiły się pierwsze recenzje z jego występów. W tym okresie zaprezentował publicznie swe pierwsze pieśni, m.in. „Tatuaż”.
W 1961, w czasie zdjęć do filmu 713 prosi o pozwolenie na lądowanie, Wysocki poznaje swoją drugą żonę, Ludmiłę Abramową, również aktorkę. Do kobiet zawsze miał dużo śmiałości, a może to one ośmielały go chętnie. Uroczy kompan, obdarzony licznymi talentami, przystojny choć nie wysoki (miał około 1,74 wzrostu), nie zanadto dbający o strój, ale obdarzony silną osobowością musiał budzić zainteresowanie kobiet. To, że tak niewiele wiemy o jego życiu osobistym, świadczy najlepiej, że nie zależało mu na epatowaniu skandalami – miał inne argumenty na drodze do sławy. Najwięcej o jego problemach, ułomnościach i chorobie dowiedziano się po śmierci Wysockiego: z książki autorstwa Mariny Vlady, jego trzeciej żony. Książki tyleż interesującej, co kontrowersyjnej.
W 1962 roku przyszedł na świat pierwszy syn Wołodii, Arkady. Niecałe 2 miesiące Wysocki pracował w teatrze miniatur, starał sie o etat w świeżo powstałym teatrze Sowriemiennik, ale bezskutecznie. W roku tym odbyła się też premiera filmu 713 prosi o zgodę na lądowanie, w którym Wysocki zagrał żołnierza piechoty morskiej. Wkrótce dostaje następną propozycję. W 1963 roku na ekrany wchodzą dwa filmy z Wysockim w rolach epizodycznych.
W 1964 roku przychodzi na świat Nikita, jego drugi syn. Wysocki komponuje pierwsze pieśni do filmów. Zaczyna pracować w moskiewskim Teatrze na Tagance. Będzie tam zatrudniony do końca życia. Na ekrany wchodzą kolejne dwa filmy, Wysocki nadal grywa raczej epizody.
Rok 1964 to rok jego debiutu autorskiego na scenie Taganki – komponuje pieśni do spektakli i sam je wykonuje. To bardzo owocny zawodowo rok dla Wołodii – 3 nowe filmy i 3 przedstawienia teatralne.
W 1966 roku Wysocki gra główną rolę w sztuce Bertolta Brechta Życie Galileusza. Jest to prawdziwy triumf jego sztuki aktorskiej.
W 1967 roku poznaje aktorkę Marinę Vlady, swą późniejszą trzecią żonę. W prasie literackiej ukazują się pierwsze publikacje jego wierszy. Jego kariera aktorska zbliża się do szczytu, występuje w kilku ważnych przedstawieniach i kilku filmach. Wciąż jest bardziej aktorem teatralnym niż filmowym. Uznany za postać niepewną politycznie, w filmach ukazuje się głównie w epizodach. Umiejętności aktorskie liczą się tam mniej niż poprawność polityczna. W 1968 roku Wysocki pisze list do Komitetu Centralnego KPZR ustosunkowując się do ostrej krytyki, z jaką w codziennej prasie spotkała się jego twórczość poetycka. Występuje w filmach Gospodarz tajgi, Interwencja (premiera w 1987), w sztuce Gorkiego Matka, gdzie gra Własowa.
1 grudnia 1970 roku Wysocki żeni się z Mariną. Ten sam rok przynosi mu rolę w poetyckim przedstawieniu na podstawie poezji Andrieja Wozniesienskiego, natomiast rok 1971 to jego przede wszystkim jego triumf w roli Hamleta. W 1972 roku Wysocki po raz pierwszy pojawia sie w TV: jest to 55-minutowy wywiad z poetą w telewizji estońskiej.
Rok 1974 to przede wszystkim jego pierwszy wyjazd zagraniczny. Francuska publiczność wita go z mieszanymi uczuciami, nie bardzo wiedząc o czym śpiewa i czemu w jego pieśniach jest tyle sarkazmu i bólu. W tym samym roku w ZSRR gra w filmie Zły dobry człowiek i wydaje autorską płytę Pieśni Włodzimierza Wysockiego. W 1974 roku gra w filmie Единственная дорога (Jedinstwiennaja doroga) i wydaje kolejne dwie płyty pod tym samym tytułem co pierwsza.
W 1975 roku przeprowadza sie na Małą Gruzińską 28. W tymże roku ukazuje się pierwsza i jedyna za jego życia książkowa publikacja wierszy, a Teatr na Tagance po raz pierwszy wyrusza za granicę – do Bułgarii. Wysocki występuje w telewizji sofijskiej, a także nagrywa autorską płytę, która jednak nie ukazuje się za jego życia. W tym roku występuje m.in. w Wiśniowym sadzie Czechowa, a także filmach Единственная i Бегство Мистера Мак-Кинли.
W 1976 roku spektakl Hamlet otrzymuje pierwszą nagrodę na Dziesiątym Belgradzkim Międzynarodowym Festiwalu „Bitef”. Wysocki kręci film Сказ про то, как царь Петр арапа женил. Wydaje trzy autorskie płyty: Pieśni, Pieśni Wladimira Wysockowo i Pieśni-ballady z filmu Бегство Мистера Мак-Кинли.
Rok 1977 to nowe sukcesy Hamleta, w postaci nagrody francuskiej krytyki za najlepszy spektakl zagraniczny. W tym samym roku wychodzi jedyna za życia artysty broszura na temat jego twórczości kinowej. Wysocki gra w filmie węgierskim Mesarosa. W bajce Alicja w krainie cudów wg Carrolla gra papugę i orzełka Eda. We Francji wychodzą trzy płyty długogrające Wysockiego.
W październiku 1978 w telewizji w Groznym ukazuje się wywiad z Wysockim. W styczniu występy w Berlinie. W 1979 roku Wysocki wyjeżdża z koncertami do USA i Kanady. 25 lipca przeżywa śmierć kliniczną w Bucharze, w Uzbekistanie. Wysocki nadal pracuje; ukazuje się kolejny wywiad z artystą (telewizja w Piatigorsku); rola Swidrygajłowa w Zbrodni i karze. Ukazuje się płyta Баллады и песни (Ballady i pieśni).
Rok 1980 – ostatni rok życia Wysockiego. Uzależnienie od środków pobudzających nadwerężyło jego siły, nie zgadza się jednak na żadne kompleksowe leczenie. Stopniowo narasta bariera między nim i Mariną. Wysocki miota się, wyraźnie nie mogąc odnaleźć się w swej własnej niemocy. Jedyny występ w telewizji centralnej: pieśni z komentarzem. Niestety, program nie ukazał się za życia artysty. W czerwcu Hamlet otrzymuje pierwszą nagrodę na Drugim Międzynarodowym Festiwalu „Warszawskie Spotkania”. Jeszcze jeden film – rola Don Juana w Maleńkie tragedie. 16 lipca – ostatni występ dla szerokiej publiczności w podmoskiewskim Kaliningradzie (obecnie Koroliow).
Śmierć
18 lipca Wysocki nadal gra w Hamlecie. Najbliżsi przyjaciele zastanawiają się, jak go hospitalizować. Zwlekają ze stanowczymi krokami. 23 lipca ma kolejną zapaść, jest plan podłączenia go do respiratora, ale wszystko się przedłuża, Wysocki nie chce kooperować z lekarzami. 24 lipca miota się po domu, chwytając za serce. Mówi do matki: „Dziś umrę”. Wieczorem przyjeżdża zaprzyjaźniony lekarz, Anatoli Fiedotow. Niestety akurat w chwili, gdy jest najbardziej potrzebny – w czasie, gdy Wysocki ma ciężki zawał – Fiedotow przysypia. Nad ranem 25 lipca Wysocki umiera.