09
Grudzień
2007
13:58

Wiesławy i Leokadii - wszystkiego dobrego

Wracam z Krakowa. Podobno to były jedne z lepszych spektakli jakie zagraliśmy z panem Jerzym Trelą. Nie wiem. Kraków zaczarowany. Dziś " Boska!" już w POLONII. I tak mi życie upływa. Czyta "Ostatnią podróż", bajki dla dzieci, sztuki teatralne w tzw. międzyczasie.

Dobrego wieczora.

07
Grudzień
2007
10:13

Marcina i Ambrożego - wszystkiego dobrego

Jadę do Krakowa. Dziś i jutro gramy tam z Jurkiem Trelą "Szczęśliwe dni". Trochę się tego Krakowa zawsze boję.
Dobrego weekendu choć pada, ma padać i będzie padać.

 

06
Grudzień
2007
07:06

Mikołaja i Emiliana - wszystkiego dobrego

We środę grałam „ Shirley” na scenie na ul.Mazowieckiej we wrocławskim Imparcie.
Siedemnaście lat temu a nawet osiemnaście lat temu w marcu odbyła się na tej samej scenie premiera wrocławska „ Shirley”. Byłam w siódmym miesiącu ciąży z moim najmłodszym synem Jędrkiem. Impart był współproducentem „Shirley” razem z Teatrem Powszechnym w Warszawie, reżyserował spektakl Maciej Wojtyszko.
Osiemnaście lat. Wzruszyłam się na koniec, jak i wielu widzów którzy przyszli to zobaczyć raz jeszcze, po latach. Byli potem u mnie w garderobie. Wspominali. Zestarzeliśmy się mówili, wszystko się zmieniło, kraj, nasze życie….a ona wiecznie ma nadzieję ta Shirley i nam daje nadzieję !
Zrobiłam tę rolę dla zabawy, dla rozrywki w ciąży, żeby nie zwariować bez pracy. Nikt do tej premiery nie przywiązywał wagi ani nie wiązał z nią nadziei, wcześniej ani dyr. Hubner ani dyr.Andrzej Wajda nie chcieli tego robić w Powszechnym, wybijali mi to z głowy, ale kiedy zaszłam w ciążę i wiedziałam że mam trochę czasu, postanowiłam to zrobić ot tak sobie, bez zobowiązań. Poprosiłam wrocławski Impart o wyprodukowanie, oni zgodzili się bez namysłu po naszych dobrych wcześniejszych wspólnych doświadczeniach z „Białą bluzką”, która też była „ ich”, ale Maciek Wojtyszko, który w między czasie stał się dyrektorem warszawskiego Powszechnego, nie chciał sprawy wypuszczać całkiem z rąk, wiedział że próby i tak muszą się odbyć w Warszawie bo jestem w ciąży i o żadnych wyjazdach nie ma mowy, zdecydował się przyjąć na moją prośbę reżyserię i zaplanował premierę na dwa miesiące przed porodem, na Małą Scenę. Powszechny został więc współproducentem, ale nikt nie myślał że będę to grała po powrocie do pracy z urlopu macierzyńskiego. Podczas prób Maciek wiecznie mówił, że to tak nudne, że nie wie czy ktoś to wytrzyma, na premierze siedział w bufecie, Basia Sadowska suflerka, z którą strawiłam nad nauką tekstu godziny przez dwa miesiące była moim jedynym widzem, pocieszycielem i recenzentem i też nie była euforycznie do całego przedsięwzięcia nastawiona, ani mną, w tej roli podczas prób zachwycona.
Recenzje były okrooopne! Okropne! Miażdżące. Pogardliwe, smagające, ciężkie od kpiny, szyderstw i lekceważenia. Płakałam jak bóbr z przykrości, to pamiętam. Jeszcze gorsze recenzje miałam tylko po " Człowieku z marmuru" i tez płakałam jak bóbr. Ale te łzy w ciąży, po "Shirley" zapamiętałam na całe późniejsze życie zawodowe i od tego momentu albo recenzji nie czytam albo się nimi nie przejmuję. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego, za co mi się tak dostało. Mnie, która po „Medei” zagranej wcześniej a której lekarze zabronili mi grać w ciąży z powodu, licznych biegań, czołgań itd., teraz po prostu pozwoliłam sobie na rolę prezent, ciastko, i dla mnie i dla publiczności. Za co, te razy, recenzentów, bolesne i na oślep? Ta pogarda!
Po czterech przedstawieniach, Maciek Wojtyszko przeniósł spektakl na dużą scenę takie były tłumy. Widzowie otarli moje łzy. Każdy wieczór z Shirley był radością i świętem. Koszt produkcji zwrócił się po 5 spektaklach a potem latami był to spektakl opatrznościowy i dla mnie i dla Teatru Powszechnego, w najtrudniejszych chwilach, ale także dla Impartu. Przejechaliśmy z nim trzy razy Amerykę, Europę i Australię, żywił nas i bawił, wspomagał i dawał nadzieję w sens, osiemnaście lat.
Kiedy otwierałam Teatr POLONIA ubłagałam dyr. Krzysztofa Rudzińskiego, żeby pozwolił mi zabrać „Shirley” razem ze mną. Zgodził się, podpisaliśmy umowę.
Pierwszy spektakl w POLONII był tak wzruszający, że do dziś nie mogę się uspokoić wspominając ten wieczór. Gram to dalej, wciąż, bez ustanku, jak dawnej, zawsze, zawsze, absolutnie zawsze jest pełna sala, zastanawiam się czasem nawet zdumiona, skąd się ci ludzie biorą w takich ilościach na tym spektaklu, przecież ci, co mieli widzieć dawno widzieli, dawno! Wielu chodzi rytmicznie, co jakiś czas, widzieli ten spektakl wiele razy. Chodzą jak mi mówią kiedy maja chandrę, depresję, albo dla przyjemności przypomnienia. To jest niewątpliwie jakiś fenomen, ta postać, ta kobieta, ta Shirley. Kilka lat temu, kiedy jeszcze grałam Ją w Powszechnym, Uniwersytet warszawski, studenci robili pracę, badania, na temat odbioru tej sztuki, powstało opracowanie , nigdy go nie widziałam , ale kiedyś do tego dotrę.
Przeżyłam z „Shirley” i dzięki Niej wiele wzruszeń na scenie, dostałam tak wiele w zamian od widzów, nauczyłam się dzięki Niej tak dużo i jako człowiek i aktorka, zrozumiałam tak dużo! Co to za rola! To rola mojego życia! Tak już będzie. Tak zostanie. Zastanawiam się jak długo jeszcze będę Ją grać. Na szczęście rośnie, rozwija się ze mną, młodnieje i starzeje ze mną, ma kłopoty i dobre dni, razem ze mną. Grając ją nie kłamię, gram zawsze tyle na ile się czuję, i tylko tyle. Oczywiście jestem zawodowcem, za każdym razem widownia dostaje, co Jej się należy, ale nie kłamię, nie oszukuję, opowiadam „Ją” na ile mnie stać danego wieczora, w danej chwili. Jest moją najserdeczniejszą przyjaciółką, najwierniejszą pocieszycielką.
Mogłabym godzinami pisać o tym, co mi się przydarzyło przy okazji grania Jej, tyle anegdot, zaszłości, ludzi dookoła tej roli, losów ludzkich, spotkań, listów … mogłaby być z tego książka.
Ile razy wydawało mi się na scenie, że umieram, mdleję, nie dam rady dokończyć ze zmęczenia, bo to naprawdę męcząca rola, zwyczajnie męcząca fizycznie, a grałam Shirley często dwa razy jednego wieczora, z próbą, po podróży w trasie, bywało, że byłam na scenie z maleńkimi przerwami po 6 godzin dziennie, czasem na wielkich salach jak Teatr Muzyczny w Gdyni, czy Opera poznańska, nie mówiąc o Operze bydgoskiej czy takich scenach jak Zabrze – Teatr Tańca ci Muzyki czy Kielce – Dom Kultury, sale jak je nazywam, mordercze (dla monodramu, dla jednej aktorki!). Sale mierzę nie według wielkości sceny czy odległości ostatniego widza w ostatnim rzędzie do mnie, ale po ilości powietrza, przestrzeni do opanowania, po kubaturze. Według ilości energii entuzjazmu, radości, smutku, uczuć, koniecznych do wysłania w przestrzeń żeby zapanować nad ta przestrzenia i umysłami, uczuciami, uwagą ludzi tam siedzących.
W tym roku jak od lat „Shirley” także w Sylwestra, w POLONII. Tyle, że to ma być ”Shirley” specjalna, balowa, sylwestrowa, dla tych co już widzieli, z żartami które przygotowują dla mnie w teatrze, niespodziankami, o których mam nie wiedzieć, mam na nie tylko umieć reagować, grając jednak jednocześnie. Trochę się tego boję, ale zobaczymy, co będzie. Jak mówią, przecież „ Shirley” mogłabym zagrać w przeciągu, na drągu, bez dekoracji, bez rekwizytów … no chyba nie całkiem, ale zobaczymy.

Dobrego dnia.

02
Grudzień
2007
15:45

Pauliny i Balbiny - wszystkiego dobrego

Prawdziwi mężczyźni
    W swoich felietonach prezentuję się, jako baba z brodą, albo wojująca feministka. Dosyć tego, przynajmniej na razie. Złóżmy hołd prawdziwym mężczyznom, których jest coraz mniej i warto zadbać o przedłużenie tego gatunku. Poza tym trzeba od czasu do czasu „wsadzić kij w szprychy”, co często słyszę w TV.
    potkałem parę lat temu generała Petelickiego dokumentując pewien projekt filmowy. Jak wiadomo powszechnie był on pierwszym dowódcą elitarnej jednostki Grom, wzorowanej na amerykańskich Delta Force i brytyjskich SAS/Specjal Air Serwice/, której nazwa pięknie się przekłada na polski: „Beret łatwiej zdobyć, niż utrzymać” .Pan generał grzecznie przypomniał, ze w latach sześćdziesiątych bywaliśmy razem w Hybrydach i nie jest to nasze pierwsze spotkanie. Przy przy okazji wysłuchałem anegdotki, która wspaniale pasuje do tytułu.
    Do Polski przyjechał jeden z dowódców SAS i Gtej dokumentacji i generał postanowił popisać się sprawnością swoich chłopców. Zadanie było następujące. Gromowcy mieli wysadzić drzwi z framugą, wpaść do pomieszczenia, gdzie siedział zakładnik miedzy dwoma terrorystami. Następną fazą była likwidacja terrorystów , którymi były dwa manekiny. Między nimi siedział pan Generał, aby nie narażać kogoś innego. Ponieważ zadanie było wykonywane na dodatkowej porcji adrenaliny- w momencie wywalania drzwi, na skutek zbyt dużej ilości dynamitu zgasło światło i Gromowcy otworzyli ogień po ciemku do swojego Dowódcy. W tym zespole nie było mowy o niewykonaniu rozkazu, z powodu tak błahego powodu, jak brak światła . Generał chichocząc opowiadał, że dolegał mu częściowy niedosłuch, po kuli która przeleciała obok ucha. Brytyjczyk zachwycony był popisem, ponieważ był przekonany, ze brak światła był celowym zabiegiem dla wywołania odpowiedniego efektu. Generał przeżył szczęśliwie i nie przyznał się do całej prawdy.
    Myślę, że ta anegdota nie ujmie nic osobowości generała Petelickiego, tym bardziej, że Generał opowiadając nie prosił mnie o dyskrecję.
    Drugą jest historia prezentująca skrajną osobowość innego mężczyzny. Moja przyjaciółka, majętna osoba znalazła młodego kochanka, którego postanowiła zarazić swoją pasją do nart. Kupiła mu najdroższy sprzęt, dostępny na rynku i wybrali się na lodowiec w Alpy. Po całodniowej jeździe młody mężczyzna trochę narzekał na niewygodne buty. Okazało się, że jeździł w lewym bucie na prawej nodze, a prawym na lewej. Przeżył prawdziwe tortury, aby udowodnić, że jest prawdziwym mężczyzną.
    Te dwie historie nieprzystające do siebie prezentują naszą płeć, która zawsze ciągnie w stronę macho. Każdy na miarę swojej osobowości, odwagi i charakteru.
Wiecie, co zmotywowało mnie do napisania tego felietonu? Słabość mojego charakteru i zazdrość o innych facetów, którzy tak pięknie potrafią nastroszyć pióra przed otoczeniem
    A może to po prostu rodzaj otępienia lekowego przy terapii nowotworowej, którą ostatnio stosuję.

Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]

01
Grudzień
2007
06:32

Natalii i Eligiusza - wszystkiego dobrego

    No i po wszystkim. Od dziś po dwa spektakle dziennie.

    Spokojnie. Wolę szare, zwykłe dni teatru od premier. Wszystko wraca do normy.

    Jutro, 2 grudnia pierwsza rocznica otwarcia dużej sceny. To dopiero było zamieszanie!  

    A dla Państwa w ciągu tego weekendu i w ogóle zwykłego spokoju i szczęścia zyczę. 

30
Listopad
2007
09:37

Andrzeja i Konstantego - wszystkiego dobrego

Dziś premiera.

Lecę z nóg.

Dobrego dnia.

29
Listopad
2007
10:59

Błażeja i Saturnina - wszystkiego dobrego

    Wczoraj umarła siostra mojej matki, ciocia Elżbieta, której bardzo wiele zawdzięczam. Dzieciństwo spędziłam u dziadków, ciocia ta, najmłodsza córka babci, była wtedy panną, miała wtedy dużo czasu, radości życia i ciekawości świata. Lubiła lektury, lalki porcelanowe, sprzątać i zajmować się mną, troszkę, co prawda jak lalką, ale zawdzięczam jej wiele wiele… Mnóstwo przeczytanych na głos specjalnie dla mnie książek, wiele wypłakanych przy nich wspólnie z ciocia łez, spacerów, opowieści, lekcje nauki porządku i ładu, kilka krochmalonych spódnic na halkach, umiejętności cieszenia się życiem, każdym dniem, muzyką… i tyle śmiechu, tyle śmiechu, śpiewania przy gitarze jej narzeczonego, kołysanki, które mi śpiewali razem, ich randki na które musieli mnie brać, bo tak kazali dziadkowie, zabawy taneczne na deskach w parku przy budynku straży pożarnej, spadające gwiazdy, ciuchy i laki z paczek amerykańskich …

    Co to za miesiąc ten listopad? Boję się grudnia? Co to za przeklęty rok? Niech się kończy raz na zawsze!

    Wczoraj odbyła się druga generalna. Śmiechy, wzruszenia, chyba trafiłam. Mężczyźni, co prawda śmieją się w innych momentach niż kobiety, w zupełnie innych. Wychodząc mówili ze trudno za tą historią nadążyć, trzeba mieć wyobraźnie w obszarze rzadko przez nich używanym, kobiety patrzyły na nich z politowaniem i twierdziły ze wszystko w tym spektaklu jest oślepiająco jasne i logiczne, oni twierdzili że to widocznie logika czysto kobieca… No zobaczymy. Dziś ostania generalna, przy pełnej sali. Jutro premiera. Bilety już prawie na pierwsze spektakle sprzedane, dokładamy spektakle….No zobaczymy. Ja się ciesze bo bardzo ten spektakl MÓJ. Specyficznie MÓJ.

    Dobrego dnia.

27
Listopad
2007
23:07

Waleriana i Maksymiliana - wszystkiego dobrego

"Ucho, gardło…" w Wałbrzychu zagrane. Pierwsza próba generalna " Kobiet…" już  z publicznością za nami.  Jutro rano próba dla mediów …. Jak to wszystko mija, przemija, tak szybko, tak szybko….

Dobrej nocy.  

26
Listopad
2007
05:40

Konrada i Sylwestra - wszystkiego dobrego

PATRZ MI PROSTO W OCZY

    Jaki tajemniczy związek łączył kobietę przeciętnej urody o imieniu Florentyna, i nieślubnego syna wieśniaczki Cateriny? Człowieka, którego los pozbawił nazwiska dając mu przydomek da Vinci, czyli Leonarda z Vinci, z miasta, w którym żył.
    Pięćset lat, patrzymy na Florentynę- Giocondę- ściga każdego jej spojrzenie,. Nikt nie może uciec przed jej wzrokiem, a jednocześnie delikatnie uniesiony lewy kącik ust sugeruje początek uśmiechu.
    Im dłużej wpatruję się w twarz Florentyny, czuję się coraz bardziej zawstydzony. Jeżeli zakryję usta, pozostaje intensywne spojrzenie. Neutralne a jednocześnie świadczące o mądrości i wielkiej wiedzy o płci, której kobiety zawsze ulegały, a jednocześnie w jakiś tajemniczy sposób nad nią panowały. Przesuwam dłoń w dół i odsłaniam uśmiech, który ledwo się pojawił, to już zastygł. W tym kaprysie kobiety ujawnia się cała tajemnicza sfera związków damsko-męskich. Florentyna mówi do setek milionów mężczyzn- wiem o tobie więcej, niż ci się wydaje, ale nie powiem, bo cię kocham.
Mam uczucie że w tym spojrzeniu, razem z cieniem uśmiechu ujawnia się cała tajemnicza wiedza na temat intymnej sfery związków damsko-męskich. Florentyna wydaje się mówić do setek milionów mężczyzn- nie chcę tracić miłości , dzięki niej jestem silna, a dla ciebie być może wszystko to mało znaczy
    Portret Florentyny 77 x 53cm jest więcej wart niż setki tysięcy książek z dziedziny psychoanalizy. Wystarczy oddać się przez chwilę kontemplacji, aby zrozumieć największe tajemnice, zakamarki intymności, które wydają się oczywiste.
    Leonardo da Vinci nigdy się nie ożenił i do tej pory nie odnaleziono dowodów na to, by przedłużył swój ród. W 1476 r. zgłoszono anonimowy donos na niego, jakoby korzystał z usług siedemnastoletniego młodzieńca Jacopa Saltarelliego, który uprawiał nierząd za pieniądze. Z braku dowodów sprawę umorzono. Na tej podstawie zaczęto sądzić, iż Leonardo był homoseksualistą.
A jakie to ma za znaczenie? Nawet gdyby…Jeżeli małym ruchem pędzla odkrył najbardziej istotną rzecz w relacji miedzy mężczyzna a kobietą. A nie mógłby tego zrobić, gdyby kobieta była dla niego kimś obcym emocjonalnie i nie próbował jej zrozumieć
Zygmunt Freud, prowadząc badania nad jego psychiką w pracy zatytułowanej Leonarda da Vinci wspomnienia z dzieciństwa, cytował jego notatki: Akt płciowy i wszystko, co się z nim łączy, jest tak ohydny, że ludzie wymarliby szybko, gdyby nie był on uświęconym zwyczajem i gdyby nie istniały ładne twarze i zmysłowe dyspozycje. Sugerował, że Leonardo żył w abstynencji i przekładał swój popęd seksualny na działania twórcze. Uważał także, że nie kończenie obrazów wynikało niekiedy z jego zahamowań w życiu seksualnym.
    Panie Freud! Czy kiedykolwiek przyjrzał się dokładnie Monie Lizie? A może zamglone od długiego czytania okulary nie pozwoliły dostrzec małego ruchu pędzla, który zatrzymał coś, co jest nieuchwytne?
Panie Freud! Proszę nie obrażać mojej inteligencji i sprowadzać wszystkiego, co istnieje między płciami do samej fizjologii, pozostawiając całą tajemniczą przestrzeń bez żadnej próby interpretacji
    Mili czytelnicy! Nie radzę wam jechać do Louvre i patrzeć na obraz w świetle jarzeniówek, niewiele większy od ekranu komputera, oddzielony kilkoma szybami pancernymi. Trudno tam dostrzec słynny uśmiech i odczytać wyraz oczu. Zostawmy to Japończykom, którzy skanują w biegu dzieła sztuki i na pytanie: jak udał się urlop- odpowiadają: jeszcze nie wiem, bo nie wpisałem zdjęć do komputera.
Spójrzcie na jakakolwiek reprodukcję obrazu, jest ich tak wiele dookoła nas. Panowie, popatrzcie prosto w oczy Giocondzie, czy to tylko kpina,, czy jest w tym spojrzeniu coś więcej?

        Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]

25
Listopad
2007
06:22

Erazma i Katarzyny - wszystkiego dobrego

W sztuce którą robię, której za chwilę , w piątek, premiera jest taki monolog:
Żałujesz, żałujesz?Tak! Co ja zrobiłam?Co ja zrobiłam? Ja tylko chciałam założyć sukienkę. Sukienka,
sukienka. Tu chodzi tylko o sukienkę.
Pamiętam, przed lekcją matematyki. Ja i Lenka rozmawiamy o sukience. Sukience, sukience.
Kiedy poprosił o moją rękę, kiedy zwrócił się do mnie, od razu pomyślałam, pomyślałam: Sukienka! Sukienka! I powiedziałam mamie. Mama rozpłakała się. Położyła ręce na policzkach i krzyknęła: Sukienka!
Kiedy powiedziałam dziewczynom, powiedziałam koleżankom, płakały. Sukienka! Sukienka! Tu chodzi tylko o sukienkę! Duży dekolt, wysoki kołnierz, słodka, bez ramion, dopasowana, luźna, kilka warstw, koronkowa, wyszywana, z ozdobami, kremowa, biała, kość słoniowa, złota, błyszcząca, elegancka, wyjątkowa, z wyobraźnią.Najważniejsza w tym wszystkim jest sukienka!
„Może pan…? Może pan…?” Co on…? Co on…? „Może pan pocałować, może pan pocałować… …pannę młodą”. Może pan ją sobie… wziąć! Wziąć? Pannę Młodą? Na zawsze?
To wina sukienki. Sukienkę trzeba winić, sukienkę trzeba winić. POZYWAM SUKIENKĘ DO SĄDU!

W tym roku mija 25 lat. Srebrne wesele. Chyba trzeba jakoś to uczcić? Jaką miałam sukienkę? Bez znaczenia. Nawet jej dobrze nie pamiętam.
Dobrego dnia.

24
Listopad
2007
03:07

Jana i Flory - wszystkiego dobrego

    Syn Magdy Umer, Franek, student Uniwersytetu Warszawskiego, pojechał w podróż dookoła świata. Pisze relację z tej podróży na założonej w tym celu stronie internetowej http://www.franztravel.blogspot.com/ Śledzimy tę podróż z zapartym tchem, a ja każdego dnia czytając nie mogę uwierzyć, że nasze, jeszcze przed chwileczką małe dzieci, tak szybko stają się dorosłe.
    Patrzę na swoich synów, słucham ich i nie mogę uwierzyć, zadaję sobie pytanie, kiedy i jak to się dzieje, że przy nas, koło nas, wyrastają na takich ludzi, kiedy i jak się to staje? Dorośleją, uniezależniają się, stają się ukształtowanymi ludźmi o osobnych poglądach, własnym zdaniu na każdy temat, gustach, marzeniach… jakim sposobem i kiedy się to stało? Kto ich tego nauczył?
    Wchodzę do pokoju mojego syna nocą, z rozpędu, jak zawsze, żeby sprawdzić czy jest przykryty, czy mu nie zimno, a spod kołdry wystaje wielka owłosiona noga. Całuję ich, jak zawsze rano, kiedy wychodzą do szkoły i drapię się o rosnącą brodę. Mam, jak zawsze miałam, plany, pomysły, chcę biec, skoczyć, natychmiast coś zmienić, „zrewolucjonizować” a oni mówią: – Mamo, poczekaj, spokojnie, uspokój się, nie szalej, zastanów się, przemyśl to, czy jesteś pewna, że tego chcesz? Że tak będzie dobrze?
    Kiedy to się stało? Jak to się dzieje i czyja to sprawka, że wszystkie moje dzieci są pewnego dnia doroślejsze i rozsądniejsze ode mnie?

    Wszystkiego dobrego. Dobrego dnia.

21
Listopad
2007
21:50

Janusza i Konrada - wszystkiego dobrego

Wczoraj poszłam na strych po zimowy płaszcz, wchodzę do pokoju gościnnego nazywanego w naszym domu pokojem księdza, bo sypia tam najczęściej nasz przyjaciel ksiądz kanonik, kiedy odwiedza Warszawę i co widzę?….Nie ma GO. Spadł?- myślę. Nie. Szukałam pod łóżkiem, w pościeli, wszędzie w pokoju, nawet w szafie…nie ma. Zadzwoniłam do księdza. – Był, jak ostatnio spałem był…Może dzieci, Jadzia? – Nie, za wysoko, nie dosięgnęły by…
    Nie ma Go! Może wróci.

20
Listopad
2007
07:00

Feliksa i Anatola - wszystkiego dobrego

Kostiumy , kostiumy…tak lubię ten moment przed premierą. Postaci dostają ubrania, nabierają kształtu dodatkowo. Do naszego nowego spektaklu kostiumy robi Dorota Roquplo.
Dziś pierwszy pokaz wewnętrzny, dla innych mających obsługujących spektakl, światła , dźwięku, rekwizytów i tę premierę. Potem powolutku zaczynamy robić światła.
Powoli, powoli, bez nerwów i z przyjemnością zbliżamy się do premiery…
Dobrego dnia.

19
Listopad
2007
22:10

Elżbiety i Seweryna - wszystkiego dobrego

Z NOTATEK
    Dopadła mnie infekcja wirusowa. Wysoka gorączka, gardło itd. Niemoc.
    Przypomniały mi się lata pięćdziesiąte, kiedy odbywałem zaszczytną służbę wojskową. Kopałem rowy, tak zwane transzeje. Jest to zajęcie, które niczemu nie służy i jak mawiał Gałczyński „ujmy nie przynosi, a wyrabia cierpliwość”. Czułem się nie najlepiej machając łopatą, i nieśmiało zwróciłem uwagę na swój stan dowódcy kompanii. Spytał, czy byłem u lekarza. Odpowiedziałem, że będzie po południu. „To kopcie dalej!” Po sześciu godzinach kopania rowu, okazało się, ze cały czas miałem 40 stopni gorączki. Położono mnie „na izbie chorych” i czułem się jak w niebie. Latano koło mnie, spełniając wszystkie  życzenia. Wysoka gorączka tamowała bodźce z zewnątrz tak, że pływałem między świadomością a podświadomością, wspominam tamten stan i chorobę z wielką przyjemnością.
    Dziś jest inaczej , ale, jak było, tak było i jak jest tak jest. Mój dzisiejszy stan umysłu nie wyzwala energii kreacyjnej. Dlatego zamiast zwykłych cotygodniowych refleksji zacytuję monolog młodej dziewczyny, która biegała od castingu do castingu. Usłyszałem go przypadkowo, kilka lat temu, dziewczyna siedziała obok przy stoliku, w Wytwórni filmowej i zwierzała się koleżance. Próbowałem opisać w miarę wiernie, to co usłyszałem.
    Mam dziewięćdziesiąt w biuście, sześćdziesiąt w talii i dziewięćdziesiąt w biodrach i chcę zostać aktorką. Zrobiłam sobie zdjęcia w kostiumie bikini i wysyłałam razem z wymiarami do wszystkich gazet, które  piszą o aktorkach i nic. Trochę się zdziwiłam, bo wymiary mam idealne- mało która aktorka takie ma. Aha i dobrą pamięć! Zawsze tak było – przeczytałam raz i zapamiętywałam. To co? To mało? Nie nadaję się? Nie potrafiłabym? Może w teatrze byłoby gorzej, bo tam mówią kilka godzin z pamięci ale w filmie? Dwie, trzy strony, to jak mówią „po drodze do kibla” bym złapała. No nic, mam odpowiednie wymiary, dobrą pamięć, muszą mnie przyjąć, tylko trzeba poszukać sposobu, żeby się na mnie poznali. Ważne, żeby wiedzieć , czego się chce, to samo przyjdzie! A zresztą już przyszło. Zadzwoniła Beata i mówi idziemy na kasting. Ja na to – gdzie? To ona na to, że kasting to poszukiwanie nowych twarzy do reklamówki. Może być i reklama na początek – pomyślałam – trzeba od czegoś zacząć. Pytam ją, gdzie się spotykamy, a ona, że muszę sobie zrobić łeb na czarno, bo przez te dowcipy o głupich blondynkach wybierają tylko brunetki .Ufarbowałam włosy, założyłam tiszerta z Madonną, buty na platformach, miniówę , rajstopy ze szwami, bo przeczytałam w Naju, że takie będą modne. Przejrzałam się – w porządku – takiej laski nie znajdą byle gdzie. Wchodzimy z Beatą do dużej sali a tam kilkadziesiąt dziewczyn – wszystkie takie same.Brunetki w miniówach, tylko miały różne obrazki na tiszertach. Wszystkie mają ciemne usta. My nie. Kurcze! Beata pożyczyła od jednej szminkę, poszłyśmy do kibla i w porządku. Czekamy na swoją kolej a ja gryzę paznokcie – jak to będzie? Nareszcie! Łysy facet przy kamerze westchnął , jak mnie zobaczył – co wy wszystkie do cholery – bliźniaczki? Gruba baba w dżinsowej kurtce która siedziała obok na krześle dyrygowała: – Odwróć się, stań bokiem, uśmiechnij się, ręce w bok, do góry, świetnie, teraz powiedz nam coś kochanie o sobie. Stoję, przestępuję z nogi na nogę i mówię prawdę – chcę być aktorką. Gruba chciała coś odpowiedzieć ale stanął przy niej jakiś facet w rozciągniętym swetrze i powiedział:- Ta też! Gruba poderwała się, wręczyła mi jakąś karteczkę i powiedziała: – Jutro drugi etap w hotelu MDM o szesnastej. Wyszłam, zamachałam tamtym karteczką i krzyknęłam:- Drugi etap. Wszystkie popatrzyły na mnie tak, jakbym puściła bąka, nawet Beata udawała, że mnie nie zna. Pomyślałam – zdolnym zawsze w życiu trudniej.
Na drugi dzień w pokoju hotelowym siedział tylko ten facet w rozciągniętym swetrze, nie było nikogo innego. Miał zaczerwienione oczy i powiedział:- A to ty, dobrze, nalej sobie kieliszek szampana i rozbierz się. Spytałam- jak to? Uśmiechnął się – mamy mało pieniędzy na produkcję, nie mogę każdej dać całej butelki. Ja, że nie o to chodzi, tylko dlaczego mam się rozebrać? Stanął przy mnie, podniósł mi brodę do góry i powiedział: – Chcesz być aktorką, to się rozbieraj.
Napiłam się tego szampana i zaczęłam się rozbierać a on wziął butelkę i wypił resztę z gwinta.
Stałam goła a on nic. Patrzył na mnie tymi czerwonymi oczami i siedział bez ruchu. No to spytałam czy mogę się ubrać? – A co, zimno ci? Jak ci zimno to kładź się pod kołdrę. Ja na to, że mój chłopak czeka w holu. – Niech czeka, sprawdzi na własnej skórze, że praca w filmie, to czekanie, czekanie i jeszcze raz czekanie. Spytałam: – A pan jest reżyserem. Zarechotał i powiedział : – A co nie wyglądam? No to zostałam.
Marzenia moje się ziściły. Dzisiaj podpisałam umowę. Proszę, tu jest napisane: rola- 6-ta kobieta z walizką. Obiekt zdjęciowy Dworzec.

                Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]

19
Listopad
2007
21:48

Elżbiety i Seweryna - wszystkiego dobrego

Kostiumy, kostiumy…jak ja lubię tę chwilę….
Dobrego dnia.
Jutro rano Marysia i Lidka Stanisławska w "Kawie czy herbacie?", potem pierwszy raz całość i zaczynamy robić światła. Powoli, powoli…
Dobrego dnia, pracowitego i owocnego.

19
Listopad
2007
05:00

Elżbiety i Seweryna - wszystkiego dobrego

Z NOTATEK
    Dopadła mnie infekcja wirusowa. Wysoka gorączka, gardło itd. Niemoc. Przypomniały mi się lata pięćdziesiąte, kiedy odbywałem zaszczytną służbę wojskową. Kopałem rowy, tak zwane transzeje. Jest to zajęcie, które niczemu nie służy i jak mawiał Gałczyński „ujmy nie przynosi, a wyrabia cierpliwość”. Czułem się nie najlepiej machając łopatą, i nieśmiało zwróciłem uwagę na swój stan dowódcy kompanii. Spytał, czy byłem u lekarza. Odpowiedziałem, że będzie po południu. „To kopcie dalej!” Po sześciu godzinach kopania rowu, okazało się, ze cały czas miałem 40 stopni gorączki. Położono mnie „na izbie chorych” i czułem się jak w niebie. Latano koło mnie, spełniając wszystkie życzenia. Wysoka gorączka tamowała bodźce z zewnątrz, tak że pływałem między świadomością a podświadomością. W każdym razie wspominam tamten stan i chorobę z przyjemnością. Dziś jest niestety inaczej, ale, jak było, tak było i jest jak jest. W każdym razie mój dzisiejszy stan umysłu nie wyzwala energii kreacyjnej. Dlatego zamiast zwykłych cotygodniowych refleksji zacytuję monolog młodej dziewczyny, która biegała na castingi. Usłyszałem to przypadkowo, kilka lat temu, dziewczyna siedziała obok przy stoliku, w Wytwórni filmowej i zwierzała się koleżance. Potem spróbowałem opisać w miarę wiernie, to co usłyszałem.
    Mam dziewięćdziesiąt w biuście, sześćdziesiąt w talii i dziewięćdziesiąt w biodrach i chcę zostać aktorką. Zrobiłam sobie zdjęcia w kostiumie bikini i wysyłałam razem z wymiarami do wszystkich gazet, co piszą o aktorkach i nic. Trochę się zdziwiłam, bo wymiary mam idealne- mało która aktorka takie ma. Aha i dobrą pamięć, zawsze tak było- przeczytałam raz i zapamiętałam. To co mało? Nie nadaję się? Nie potrafiłabym? Może w teatrze byłoby gorzej, bo tam mówią kilka godzin z pamięci ale w filmie? Dwie, trzy strony, to jak mówią „po drodze do kibla” bym złapała. No nic, mam odpowiednie wymiary, dobrą pamięć, musi się udać, tylko trzeba poszukać sposobu, żeby się na mnie poznali.
    Ważne, żeby wiedzieć , czego się chce, to samo przyjdzie!
    A zresztą już przyszło. Zadzwoniła Beata i mówi idziemy na kasting. Ja na to – gdzie? To ona, że kasting to poszukiwanie nowych twarzy do reklamówki. Może być i reklama na początek – pomyślałam – trzeba od czegoś zacząć. Pytam ją, gdzie się spotykamy, a ona, że muszę sobie zrobić łeb na czarno, bo przez te dowcipy o głupich blondynkach wybierają tylko brunetki. Ufarbowałam włosy, założyłam tiszerta z Madonną, buty na platformach, miniówę, rajstopy ze szwami, bo przeczytałam w Naju, że takie będą modne. Przejrzałam się – w porządku – takiej laski nie znajdą byle gdzie.
Wchodzimy z Beatą do dużej sali a tam kilkadziesiąt dziewczyn – wszystkie takie same .Brunetki w miniówach, tylko miały różne obrazki na tiszertach. Wszystkie mają ciemne usta. My nie. Kurcze! Beata pożyczyła od jednej szminkę, poszłyśmy do kibla i w porządku. Czekam na swoją kolej a ja gryzę paznokcie – jak to będzie? Nareszcie! Łysy facet przy kamerze westchnął, jak mnie zobaczył – co wy wszystkie do cholery – bliźniaczki? Gruba baba w dżinsowej kurtce która siedziała obok na krześle dyrygowała: – odwróć się, stań bokiem, uśmiechnij się, ręce w bok, do góry, świetnie, teraz powiedz nam coś kochanie o sobie. Stoję, przestępuję z nogi na nogę i mówię prawdę – chcę być aktorką. Gruba chciała coś odpowiedzieć ale stanął przy niej jakiś facet w rozciągniętym swetrze i powiedział:- ta też! Gruba poderwała się, wręczyła mi jakąś karteczkę i powiedziała: – Jutro drugi etap w hotelu MDM o szesnastej. Wyszłam, zamachałam tamtym karteczką i krzyknęłam:- drugi etap. Wszystkie popatrzyły na mnie tak, jakbym puściła bąka, nawet Beata udawała, że mnie nie zna.                 Pomyślałam – zdolnym zawsze w życiu trudniej.
    Na drugi dzień w pokoju hotelowym siedział tylko ten facet w rozciągniętym swetrze, nie było nikogo innego. Miał zaczerwienione oczy i powiedział:- A to ty, dobrze, nalej sobie kieliszek szampana i rozbierz się. Spytałam- jak to? Uśmiechnął się – mamy mało pieniędzy na produkcję, nie mogę każdej dać całej butelki. Ja, że nie o to chodzi, tylko dlaczego mam się rozebrać? Stanął przy mnie, podniósł mi brodę do góry i powiedział: – Chcesz być aktorką, to się rozbieraj.
Napiłam się tego szampana i zaczęłam się rozbierać a on wziął butelkę i wypił resztę z gwinta. Stałam goła a on nic. Patrzył na mnie tymi czerwonymi oczami i siedział bez ruchu. No to spytałam czy mogę się ubrać? – A co ci zimno? To kładź się pod kołdrę. Ja na to, że mój chłopak czeka w holu. – Niech czeka, sprawdzi na własnej skórze, że praca w filmie, to czekanie, czekanie i jeszcze raz czekanie. Spytałam: – A pan jest reżyserem. Zarechotał i powiedział : – A co nie wyglądam? No to zostałam.
    Marzenia moje się ziściły. Dzisiaj podpisałam umowę. Proszę, tu jest napisane: Rola: 6-ta kobieta z walizką. Obiekt zdjęciowy Dworzec.

                    Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]

17
Listopad
2007
22:02

Grzegorza i Salomei - wszystkiego dobrego

Dziś próba " Kobiet…" w naszej zagraconej sali prób bardzo owocna. Potem " Ucho, gardło, nóż" do którego tęskniłam, jutro " Mała Steinberg" niegrana z osiem miesięcy….no po prostu , moje życie w "sztuce"…grać i nie być w realnym świecie to wielki przywilej.

Wczoraj aktorzy po dwóch spektaklach " Trzech sióstr" powiedzieli mi: sześć godzin na scenie plus próba to więcej godzin w ciągu dnia w fikcji niż w realu! I my mamy być normalni?!

Dobrej niedzieli.

Zdjęcia ot takie, sama coś pstrykałam, aktorki się wściekną że je pokazuję bo były zmęczone i nie umalowane, no a światło! gdyby ktoś mnie zrobił coś takiego też bym się wściekła! No trudno.

17
Listopad
2007
07:26

Grzegorza i Salomei - wszystkiego dobrego

Ukłony dla Państwa. Ukłony.
Nie piszę, bo słowa wszystkie jakieś byle jakie. Teraz blade w stosunku do uczyć, nawet codziennych.
Dobrego dnia.
Wczorajszy wieczór z Magdą Umer i jej mężem. Franek (syn, student Uniwersytetu warszawskiego)) w podróży dookoła świata. Magdę zastałam w pomarańczowym fartuchu kuchennym z telefonem komórkowym w kieszeni fartucha. Na każde drgnienie lub dźwięk telefonu, w domu popłoch, w każdej chwili może przyjść SMS lub telefon od syneczka, nie wiadomo, z jakiej strony świata. Adres blogu Franka podam jutro a teraz… http://chlip-hop.bloog.pl/

Każdego dnia teraz wysyłam coś na kolejną aukcję charytatywną. Szykuje się w grudniu pospolite ruszenie, aby pomóc innym. Potrzebującym, chorym, zapomnianym, samotnym. Gratulacje. Ukłony dla Tych wszystkich, którzy to organizują i w tym się realizują. Arystokracja ducha.

Dobrego dnia.

13
Listopad
2007
19:45

Stanisława i Mikołaja - wszystkiego dobrego

    Próby, próby, próby. Za dwa tygodnie premiera. Słuchamy piosenek Lidki Stanisławskiej i się wzruszamy. Na próbach! Nie wiem czy to dobry znak.
    Widziałam rano traktory orzące pola przed zimą i chmary ptaków nad nimi.
    Jechałam do Warszawy z Milanówka 100 minut!
    Zastanawiam się. Właściwie nie byłoby różnicy, mogłabym mieszkać w Krakowie i dojeżdżać do Warszawy do pracy, w normalnym kraju, tyle by to trwało. W kraju z normalnymi drogami. Dużo ludzi kupiło sobie teraz takie terenowe samochody i obok drogi jeżdżą polami i poboczami, po dziurach, kałużach i rowach. Przypomina mi to jak kiedyś w Mongolii jeździliśmy po stepie na plan filmowy, tyle tylko że tam było lepiej bo w ogóle nie było dróg, więc było nieograniczenie szeroko.
    Wczoraj Karaoke. Dołączam zdjęcia mojego zięcia.
    Dobrego wieczora i nocy.

12
Listopad
2007
08:01

Renaty i Witolda - wszystkiego dobrego

NIEPOWAŻNY ZAWÓD

    Jestem opowiadaczem historyjek. Zawsze nim byłem, tylko w pewnym momencie mojego życia zacząłem na tym zarabiać, i to stało się moim zawodem. Na mojej wizytówce napisałem rzemieślnik filmowy, radiowy, telewizyjny. Wizytówka prezentuje mój stosunek do zajęcia, z którego się utrzymuję. Nie czuję się artystą, człowiekiem namaszczonym przez los do czegoś wyjątkowego, nikim specjalnym. Po prostu opowiadam różne historie przy pomocy kamery filmowej, telewizyjnej, bądź na kartkach papieru. Jest to zajęcie , które Kantor pięknie określił-reżyser, to ktoś między Bogiem a fryzjerem.
Oczywiście trzeba mieć jakieś predyspozycje, aby tworzyć światy, które są na tyle sugestywne, że widz, czy też czytelnik zaśmieje się, bądź wypuści łzę.
    Moja towarzyszka życia, była poza środowiskiem do naszego pierwszego spotkania. Opowiada często, jak poznała reżysera. Będąc z pierwsza wizytą przyglądałem się psu, który kotem wycierał wszystkie kąty- i wówczas spytałem: czy one mogą to powtórzyć?
Jak każdy pracujący w tym zawodzie staram się wpływać na określony efekt, co wynika z mojej osobowości kabotyna, choroby kabotyna.
    Tę chorobę określił Freud nerwicą natręctw, która ma swoją genezę w sferze nieświadomości
    Nawracające natrętne myśli lub wyobrażenia, które wymykają się spod twojej kontroli, charakteryzują się intensywnością i uporczywością, potrafią zakłócić twoje plany, pomysły, marzenia, pojawiają się nagle i pomimo wysiłku woli nie chcą ustąpić.
    Czynności które nie wiedzieć czemu wykonujesz w sposób powtarzalny i przewlekły, są często rozbudowane do całych serii rytualnych zachowań. Kiedy ich zaniechasz odczuwasz lęk, niepokój. Aby tego uniknąć uparcie je realizujesz, pomimo dezaprobaty bliskich lub otoczenia..

    Nerwica natręctw, jak każda choroba wpływa i kształtuje naszą osobowość. Aby skonstruować historyjkę, muszę z najpierw naleźć bodziec, później wtopić się w osobowość bohatera i wypluć ją na świat.
    Widzę łzę w oczach kobiety, która próbuje ją ukryć, pojawia się uśmiech kryjący wewnętrzne napięcie. Bariery artykulacyjne burzą składnię i w chaosie słowotoku pojawia się historia partnera, który przespał się z jej matką. Słucham, nie komentuję, nie zadaję pytań. Ona wychodzi, a ja zostaję z przestrzeloną duszą. Historyjka, jak robak wgryza się w mój mózg. Konfabuluję, szukam powiązania
przyczynowo-skutkowego. Tworzę nowa historię, która z tamtą niewiele ma wspólnego.
    Tekst „Tajemnice kobiet” dostaje nagrodę radiową w konkursie „Życie jest opowieścią” z komentarzem- „widać, ze ta historia jest do bólu prawdziwa”. A ja obdarowany przez Polskie Radio aparaturą do odtwarzania muzyki zostaję ze swoją nerwicą natręctw, która szuka następnych bodźców.
    Piszę następną historyjkę, patrząc tępo w niebieski ekran komputera, męczę się jak koszmarem sennym, z którego nie mogę się obudzić. Chętnie uciekam w świat kina, który podobny jest do snu. To jest jedyny rodzaj kreowanej rzeczywistości, który jak w majakach sennych przenosi kamerę z jednego miejsca do drugiego z prędkością myśli.
    Jestem na co dzień pogodnym facetem. Lubię słuchać żartów, sam je chętnie opowiadam rechocząc nawet w momentach, kiedy mi towarzyszy kłopotliwe milczenie. Dziwią się wszyscy atmosferą moich historyjek, które na ogół są klaustrofobiczne, mają smak i zapach noir i niewiele mają wspólnego z moim stylem życia.
    Moja nerwica ma swoje dobre strony. Poprosiłem jedną z czytelniczek o bardzo subiektywną opinię o książce, która jest szykowana do druku.:
    Nie ma co ukrywać, Grzegorz Skurski to dojrzały facet, ale jak mu się zachce, to pisać potrafi jak baba. Właśnie mu się zachciało i mamy „Piekło kobiet” Autor to Człowiek Lupa, nie umknie mu żaden grymas, rejestruje długość sukienki, kolor torebki i owłosienie ud. Niespotykany u facetów stopień wrażliwości, troska o detal i plastyczność obrazu tworzą wielowymiarowość, co w efekcie daje nie nowelę, nie scenariusz a babski film, bo nie da rady zakwalifikować tej książki do żadnego gatunku literackiego. Po jej odłożeniu, to jak po wyjściu z kina, wypieki na twarzy, w głowie huczy i albo chce się wcielić w bohatera albo nie. Widz nie pozostaje obojętny. To film-książka spod znaku „z”, zasmuca, zadziwia, zaskakuje. Szczególnie imponuje tu znajomość kobiecej psychiki. Aż strach! Przy oglądaniu wskazany jest dystans, bo film tak wciąga że czasem trzeba się wzdrygnąć i przypomnieć sobie: to nie ja tam jestem, to jest Misia, to Helena, tam Ania, a tu Renata. Aż żal wychodzić z tego babskiego kina!
           
                    Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.