Stanisława i Dezyderii - wszystkiego dobrego
Remontu dzień trzeci minął…co godzina alarm bo zjawia sie jakiś problem, ale posuwamy się wolnymi krokami.
Wczoraj byłam na " Wiśniowym sadzie" Akademii Teatralnej, interesujące. To mój ulubiony Czechow, uwielbiam Go kiedy jest gramy tak jak napisany, bez zmian i skreśleń. Znam tekst na pamięć i tak wielką przyjemność sprawia mi czekanie na kolejne teksty, kolejne postaci, sceny… ciekawość jak to czy tamto zostanie powiedziane, jak sytuacje w tym czy innym momencie rozwiązane… Wspaniałość… tak samo przeżywam spotkania na nowo z wieloma innymi tytułami, choćby z " Weselem"… to przyjemność dla wtajemniczonych ale za to jaka!
Sama grałam Raźniewską w Teatrze TV, źle, chyba nawet bardzo źle, nie wiem, widziałam dawno, pamiętam że byłam w takim momencie życiowym że nie bardzo mogłam się skupić…
Dobrego dnia.
Ireny i Waldemara - wszystkiego dobrego
Zaczęło się …Dobrego wieczoru życzę…
Marii i Aleksandra - wszystkiego dobrego
KTO CZYTA KSIĄŻKI?
Stasio Tym w jednej komedii Barei podchodzi do młodej kobiety siedzącej z angielską książką na kolanach. Pyta: pani zna angielski? Nie- odpowiada kobieta , ja sobie tak czytam.
W ciągu ostatnich kilku lat liczba osób, którzy nie przeczytali ani jednej książki w roku wzrosła do 48%. Ta statystyka pogarsza się z roku na rok. Ale my Polacy nie jesteśmy wybrańcami Boga i nie jest to tylko nasza narodowa cecha, cały świat przeżywa ten rodzaj kryzysu. Biblioteki /bibloteki, jak mawiał generał Jaruzelski/ giną z dnia na dzień, młodzież w szkołach czyta bryki. Kto teraz zanurzy się w kilku tomach „Nędzników” Wiktora Hugo? Nie mówiąc o siedmiu tomach „W poszukiwaniu straconego czasu” Marcela Prousta , które ma około 3200 stron, przez które przewija się ponad 2000 postaci. Proust pochodził z bardzo zamożnej rodziny i nigdy nie musiał pracować. Jego reputacja snoba i estety utrudniła mu znalezienie wydawcy dla „W stronę Swanna” pierwszego tomu jego ogromnej powieści. Ale Proust był gejem, spał w dzień a pisał w nocy, był chory, wiele lat prawie nie wstawał, pisał w łóżku w wyciszonym pokoju…spuśćmy zasłonę milczenia i zapomnienia na tę postać.
Jedna z czytelniczek moich felietonów uważająca mnie za erudytę /ha.ha/mieszkająca od trzydziestu lat w Kanadzie wybiera się do Polski i zwróciła się do mnie o radę i wskazanie kilku pozycji polskiej literatury współczesnej , które warto by nabyć i przeczytać. Poczułem się bezradny, bo te pozycje które osiągnęły sukces wydawniczy kompletnie mnie nie interesują. Mam po prostu zły gust literacki, interesuje mnie proza, która prezentuje świat mnie otaczający poprzez obraz, która ma wyraźne kolory, zapach niepowtarzalny a przede wszystkim umiejętność używania i selekcjonowania słów precyzyjnie prezentujących myśl. A Boże! Jakie to trudne, nie do pokonania. Sam param się piórem /wiecznym, bo długopis jest dla kelnerów/ i co pewien czas spędzam godziny nad pustą kartką.
Władysław Tatarkiewicz napisał kiedyś, że pisząc o sprawach trudnych szuka takiego sposobu przekazania swoich przemyśleń, aby czytelnik miał jak najmniej kłopotu z ich zrozumieniem. Cały trud uproszczenia i klarowności bierze na siebie. Teraz, większość współczesnych stosuje normę Piotra Wielkiego, który pisząc mało zrozumiały „ukaz” mawiał „moja rzecz pisać a wasza czytać”.
„Wielkie pióra” odchodzą. Rysio Kapuściński, z którym miałem zaszczyt się przyjaźnić, kiedy ktoś pytał go jaka jest tajemnica dobrego pisarstwa odpowiadał :”czytać, czytać i jeszcze raz czytać”. Sam miał dwa wzorce na których się opierał – pierwszy to biblia, drugi to poezja. Tam znajdował maksymalny skrót i precyzję w opisie rzeczywistości. Nigdy nie robił żadnych notatek. Słuchał, wspaniale słuchał, a potem dopiero notował. Jadąc na rok do Rosji szukał miejsc zapomnianych „przez Boga i ludzi” i rozmawiał i słuchał , słuchał, słuchał. Wracał do Warszawy i całą podłogę zasypywał kartkami z notatkami. Łaził na czworakach po podłodze, szukał odpowiedniej „fiszki” i składał opowieść. Ale też równocześnie czytał, czytał…Tołstoja, Puszkina, Lermontowa, Bułhakowa aby precyzyjnie wejść w strukturę i sposób operowania językiem. Gigantyczna praca, a efekt był taki, jakby po prostu usiadł i napisał. Krótkie zdania, komunikatywne, proste sformułowania, mało przymiotników. Tylko to co jest istotne w przekazie. I użyte słowa, których nie sposób wymienić na inne.
Jerzy Andrzejewski powiedział kiedyś, że napisał jakąś nowelę w trzy miesiące, że zbyt mało czasu jej poświecił i trzeba będzie bardzo dużo pracy włożyć, żeby to było dobre.
Biorąc dobrą książkę do ręki mamy nieodparte wrażenie, że jest to bardzo lekko napisane. A nikt nie zdaje sobie sprawy ile trudu pisarz musi włożyć przedtem aby uzyskać taką prostotę formy.
Ernest Hemingway znany z prostego języka i wspaniałego warsztatu pisarskiego, swoją formę wymusił okolicznościami. Jako osiemnastoletni chłopiec zakleszczył się w Paryżu. Lubił się bawić i szukając źródeł zarobkowania pisał krótkie reportaże do gazety nowojorskiej. Ponieważ musiał płacić kilka dolarów za każde słowo telegramu, a nie miał innych dochodów bardzo długo zastanawiał się nad każdym słowem którego użył. Ta dyscyplina przydała mu się później, za „Starego człowieka i morze” dostał Nobla.
Nie porównuję sie z nikim z wymienionych powyżej, i ja czytam, czytam , czytam wszędzie i zawsze. W moim samochodzie leżą książki. Na biurku książki, przy łóżku książki. Wracam często do tych samych. Czytam dla przyjemności, dla samego delektowania się językiem, sposobem obrazowania. Ale gdybym miał komuś polecić jakiegoś polskiego pisarza, to namawiałbym do zanurzenia się w narrację „Lorda Jima” książkę faceta, dla którego język angielski był nieznany do dwudziestego roku życia. Conrad do końca życia miał silny słowiański akcent w wymowie angielskiej. Mimo to „Lord Jim” jest niezwykle kunsztowny w budowie, fascynuje przez postać głównego bohatera, który wyrasta do rozmiarów mitycznych. A książka jest prostą opowieścią marynarską w taniej knajpie portowej.
Jako siedemnastolatek Korzeniowski wyjechał do Marsylii, gdzie pracował jako marynarz. Stąd wyruszył w swoją pierwszą w życiu podróż morską. Kiedy wrócił, usiłował popełnić samobójstwo z powodu długów, w które popadł, był też zamieszany w przemyt broni dla zwolenników Carlosa, pretendenta do tronu Hiszpanii. W lipcu 1878 wyjechał do Anglii i rozpoczął tam służbę w brytyjskiej marynarce handlowej. W 1886 uzyskał stopień kapitana i otrzymał obywatelstwo brytyjskie. Pływając jako marynarz na wielu statkach zwiedził porty na Dalekim Wschodzie, w Australii i Oceanii, Ameryce Środkowej; był też kapitanem statku parowego kursującego po Kongo W 1894 roku zrezygnował ze służby w marynarce i zamieszkał pod Londynem. W roku 1889 zaczął pisać swoją pierwszą powieść,” Szaleństwo Almayera”, która ukazała się drukiem sześć lat później. Wysokie fale,”bezmiar oceanu”, sztorm wymusza na człowieku pokorę wobec natury, zmusza do refleksji. Trudno jest siedząc w SPATiFie, czy promocji kremu Nivea zdobyć się na tak głębokie przemyślenia nad kondycją losu człowieka, chyba że jest się geniuszem, ale to już zupełnie inna sprawa.
Anatola i Zygmunta - wszystkiego dobrego
Jak już pisałam, zaczynam remont teatru, a raczej dalszą jego cześć, kasa i wejście do Marszałkowskiej, w poniedziałek. Poprzednie prace budowlane i remonty prowadził zawsze mój nieżyjący dziś mąż. Boję się tego remontu bez Niego, mam obawę czy sobie poradzę mimo pomocy, pani architekt, kierownika budowy ludzi z teatru, przyjaciół, firm zaprzyjaźnionych. Wczoraj nagle, ni z tego ni z owego, przerwałam jakieś pisanie, jakieś zajęcie, bezmyślnie poszłam do garderoby domowej, tam gdzie wiszą nasze zimowe płaszcze, stanęłam na środku nie wiedząc po co przyszłam, dlaczego i w jakiej sprawie. Mój wzrok padł na plecak męża, z którym chodził ostatnie miesiące, podeszłam, odsunęłam suwak jednej z kieszonek, a tam leżał sobie mały zeszycik z napisem REMONT- POLONIA. Wszystko zapisane – numery kolorów wszystkich farb, adresy, telefony, szyfry kluczy do dorobienia gdyby się zgubiły, wymiary, adresy gdzie były poprzednio zamawiane drzwi, elementy szklane, metalowe… Nie wiedziałam że taki notes, takie kompendium koniecznej wiedzy na użytek nowego remontu, istnieje. I dlaczego tam poszłam? Przerywając coś innego? Dlaczego otworzyłam ten plecak? Przecież w tym momencie nie myślałam nawet o remoncie, zajmowałam sie czymś innym.
Dobrego dnia.
Józefa i Filipa - wszystkiego dobrego
Wczoraj, jeśli chodzi o granie, skończyłam kolejny sezon. Najtrudniejszy sezon w moim dotychczasowym życiu. Tylko ja wiem ile mnie kosztowało granie, ale wczoraj ostania Shirley, szampańska, wychodziłam ze skóry żeby było tak jak oczekuje publiczność.
Szczęśliwego 1 maja życzę Państwu wszystkim. Ja dziś muszę coś przemyśleć wiec idę rekultywować trawnik.
Dobrego dnia.
Mariana i Katarzyny - wszystkiego dobrego
Niesamowita jest ta Anna Leibovitz i jej zdjęcia. Wczoraj spędziłam nad tymi zdjęciami chwilę nie małą. Zamieszczam zdjęcie pani Louise Bourgedis zrobione przez nią. Fascynujący rodzaj patrzenia.
Dobrego dnia.
Piotra i Pawła - wszystkiego dobrego
Jeszcze tydzień i teatr idzie na urlop, to znaczy przestaje grać, a w poniedziałek zaczyna się remont kasy i wejścia od Marszałkowskiej. Jednocześnie we wtorek rozpoczynamy próby do "Grubych ryb". Jednym słowem słodko – gorzkie pracowite wakacje przy akompaniamencie walców i kadryli wybieranych do Bałuckiego.
Dobrego dnia.
Pawła i Walerii - wszystkiego dobrego
Tak, odpowiadając na pytanie, drzewa w ogrodzie kwitną jak co roku.
Dobrego dnia.
Marii i Marcelego - wszystkiego dobrego
NIC NOWEGO
„Kto winien, że filmy polskie są banalne, szablonowe, ckliwe, mdłe, bez rozmachu,, bez silnych nowych momentów, że przesiąknięte są literaturą, teatralnością, że nie poruszają zagadnień ogólnoludzkich, że są obce dla naszego i cudzoziemskiego widza”.Taką refleksją dzieli się publicysta tygodnika Kino z roku 1931. Reżyserzy tłumaczą się: „Zależymy od przemysłu, a przemysł musi być trzeźwy, kalkulować, wytwarza to, co idzie na rynku. Nie względy artystyczne a handlowe odgrywają tu rolę. Producenci tak komentują: Musimy dawać publiczności to, czego żąda. A publiczność żąda rzeczy zwykłych, swojskich, łatwostrawnych, z łezką ale z dobrym końcem. Wszyscy w rezultacie zasłaniają się gustami publiczności i tłumaczą że publiczność woli miernotę. Czyżby tak było?
Zanurzyłem się w roczniki branżowego tygodnika sprzed 77 lat i miałem wrażenie, jakbym kupił w kiosku któryś tabloid. Oto jeszcze jeden cytat: ”Szalone noce w Hollywood zaczynają się zwykle od premiery najnowszego filmu w jednym ze wspaniałych miejscowych kin. Premiera taka rozpoczyna się zwykle po ukończeniu montażu i zgromadza całą śmietankę kalifornijskiego towarzystwa, aktorów i przedstawicieli przemysłu filmowego. Kilkadziesiąt reflektorów oświetla fronton kina, a przez tłum gapiów przeciskają się samochody z gwiazdami filmowymi Znakomitość filmowa podchodzi do mikrofonu i po wygłoszeniu kilku banalnych frazesów, wchodzi do sali kina”.
Oglądam często popisy kabaretowe w telewizji, licząc że coś mnie rozbawi. Nie jestem pozbawiony poczucia humoru, ale oglądając współczesnych komików mam raczej poczucie zażenowania. Laskowik niedawno powiedział, że kiedy występował publiczność się śmiała, a oni byli poważni, teraz jest odwrotnie, publiczność siedzi ponura, a artyści na estradzie bawią się sami.
Kartkuję tygodnik ilustrowany Kino z 1931 roku i czytam wywiad z Buster Keatonem. „Pytają mnie często dlaczego mam taki ponury wyraz twarzy? Jak komik zaczyna się śmiać, tem samem daje publiczności do zrozumienia, że nie należy traktować go poważnie, że to wszystko to tylko żarty. Istotnie traktować go serio nikt nie będzie i nikt z niego nie będzie się śmiał, choćby znajdował się w najbardziej pociesznej sytuacji. Praca komediowego aktora polega na robieniu z siebie idioty, a im więcej włoży się w tę pracę powagi, tym komik będzie śmieszniejszy”.
Reklamy w cytowanym tygodniku miały wdzięk i oryginalność: ”Na rewii mody w Cafe Adria ogólną uwagę zwracały wykwintne pantofelki K. Filipczaka Chmielna 17 na nóżkach pań Zofii Ślaskiej, Haliny Zawadzkiej i Zofii Sajówny”.
Wszystkie wyżej cytowane teksty ukazały się w gazecie zanim się urodziłem. Przez całe moje długie życie nie straciły nic ze swojej aktualności. Nikt wówczas nie miał pojęcia, że za osiem lat wybuchnie wojna totalna i straci życie miliony ludzi. Że po wojnie będziemy żyli w kleszczach systemu totalitarnego, a lata 90-te przyniosą demokrację, której nauka wymaga pokory, wyrzeczeń i cierpliwości. Historia zatoczyła koło i teraz jest znowu „normalnie”. Jak się to ma do kondycji przemysłu filmowego i wszelkich innych wydarzeń artystycznych? Nijak!
Uczymy się od początku. Jak pogodzić wolny rynek z ambicjami prawdziwych artystów? Jak przekonać ludzi, że prawdziwa sztuka jest uniwersalna i ponadczasowa? Że ludzie którzy „są znani, dlatego że są znani” często nie są wybitni w żadnej dziedzinie, a nie wydany tomik poezji z powodu braku sponsora bywa arcydziełem tyle że o tym nikt nie wie.
Co nam pozostaje? Zaufać instynktowi Wojtka Młynarskiego, który śpiewał :”Róbmy swoje!”
skurskig@interia.pl
Marka i Jarosława - wszystkiego dobrego
Po długiej chorobie, nie ma już Oskara. 15 lat. Chyba szczęśliwego życia, z elementem popularności po występie w serialu Męskie-Żeńskie. Szkoda że nie był słoniem żyłby dłużej.
Dom przywitał wziętą z przytułku w Milanówku Tesię. Na razie nie wychodzi z domu, boi się pewnie że znów pójdzie na poniewierkę. Przykleiła sie do fotela w mamy pokoju i tak trwa. Wynosimy ją na siusianie ale ze strachu nie rozumie o co chodzi. A dom? Szykuje sie do matury.
Dobrego dnia.
Jerzego i Wojciecha - wszystkiego dobrego
Moja Irlandia. Byłam na " Listach miłosnych " w teatrze Tivoli z Jerry Hall i Davidem Soul, wyszłam po pierwszym akcie. Siedzieli i czytali myląc się. Światło zapalało się i gasło zależnie do tego kto czytał. Poczułam sie urażona.
Dobrego dnia i pozdrawiam wszystkich, szczególnie tych których tam spotkałam.
Roberta i Patrycego - wszystkiego dobrego
SZCZĘŚCIE
Codziennie idąc po bułki do sklepu przechodzę obok murku na którym siedzą panowie w towarzystwie pustych butelek po piwie. Lubią mnie, bo nie przechodzę obojętnie widząc pragnienie, malujące sie w ich oczach. Słyszę: – Dzień dobry panie inżynierze, albo dzień dobry panie mecenasie … Widocznie okulary na nosie i pochylona sylwetka dodają mi powagi. Dzisiaj położyłem na wyciągniętej dłoni pięć złotych i usłyszałem: – no, mamy szczęście.
„Szczęście jest pozytywną emocją, spowodowaną doświadczeniami ocenianymi przez podmiot jako pozytywne”, tak definiuje encyklopedia stan, którego każdy człowiek doświadcza od czasu do czasu. Anglicy mają wspaniałe określenie tego ulotnego samopoczucia
“There is no way to hapiness. Hapiness is the way”. Ładnie powiedziane, ale jak znaleźć polski ekwiwalent? Nie istnieje droga do szczęścia, sama droga jest szczęściem. A może : nie szukaj sposobu na szczęście, samo szczęście jest sposobem. Język angielski jest skondensowany, logiczny i klarowny. To proste sformułowanie zawiera parę pięter. Chodzi o sprawę zasadniczą, o która potykają się przez wieki miliardy ludzkich istnień.
Przekład jest sztuką, trzeba oprócz talentu żyć w przestrzeni dwóch języków. Nawet wybitni twórcy czasem nie mogą okiełznać opornego polskiego języka. Tadeusz Boy- Żeleński tłumacząc z francuskiego szukał ekwiwalentu do kutasa i bardziej z rozpaczy niż z rozsądku użył staropolskiej pyty. Teraz książkę przekłada kilku tłumaczy w parę dni. Słomczyński pracował nad Ulissesem jedenaście lat. Zieliński całe lata korespondował z Hemingwayem i pozostawił perełki literackie. Dzisiaj króluje „bezjajstwo i nijactwo”- pisał Tuwim. Przez nonszalancję, głupotę i brak gustu degraduje się nawet żart. W telewizji ktoś zarżnął dowcip Nicholsona:” spotkałem kurwę, która wyjmowała sztuczne oko i robiła klientowi loda”. Po angielsku było śmiesznie:” wyjmowała oko i rzęsami robiła mrugankę”.
Każdy człowiek ma swoje marzenia, cele do których dąży z lepszym, lub gorszym skutkiem. Wydaje się, że osiągnięcie tego, czy innego zamierzenia da poczucie szczęścia. Nic bardziej błędnego. Osiągnięty cel zawsze obciążony jest niedoskonałością. Dom ma za mały taras, wymarzone auto po zaciągnięciu kredytu stoi pod oknem, ale sąsiad kupił nowszy model. Kobieta idealizowana podczas pierwszej randki, po ślubie prowokuje wszystkie możliwe konflikty i tak dalej.
Mądrość życiowa polega na tym, żeby czerpać satysfakcję z trudu, który towarzyszy osiągnięciu celu. Jestem filmowcem i całą energię mobilizuję w pracy nad projektem. Scenariusz, casting, zdjęcia i montaż. Miesiące żyję w euforii, którą staram się przekazać współpracownikom. Wszystkim nam się wydaje, że dzieło które tworzymy powali świat na kolana. Ten okres jest szczęściem, które daje moja praca. Ale przychodzi moment pierwszej projekcji i wszystko się wali. Niedoróbki, błędy obsadowe, niepotrzebne sceny, które nic nie wnoszą do samej historii. Mam zawsze poczucie porażki, z której wyciąga mnie dopiero następny projekt, oddaję mu sie znowu się bez reszty. Szukam drogi u której kresu ma być szczęście. Ale finał zawsze mi uświadamia, że sama droga była szczęściem.
Kiedyś przechodziłem obok murku, na którym siedzieli niedopici faceci. Jeden z nich po otrzymaniu wsparcia podniósł się i odprowadził mnie do sklepu, mówiąc : szefie, powiem panu mądrość nad którą warto się zastanowić- szczęście, to móc nie mieć ambicji.
Bardzo często w momentach kryzysów psychicznych wracam do tego zdania i myślę, ze jest w tym dużo, bardzo dużo racji.
skurskig@interia.pl
Juliusza i Wiktora - wszystkiego dobrego
TAJEMNICE FOTOGRAFII
Dwaj Japończycy jedzą lunch i jeden drugiego pyta: jak ci się udał urlop? Drugi na to: jeszcze nie wiem, nie wpisałem zdjęć do komputera.
Odkąd ktoś odkrył, że pod wpływem światła wpadającego przez obiektyw powstaje na negatywie obraz utajony a proces fotochemiczny może ten obraz utrwalić, ludzie zaczęli fotografować. Starali się pozostawić materialny ślad rzeczywistości na miarę własnego talentu i możliwości technicznych.
Ja sam jestem uzależniony od fotografii odkąd pamiętam. Po pierwsze zawsze miałem słabą pamięć i wszystko starałem się rejestrować. Zmieniły się czasy i aparat analogowy zamieniłem na elektronikę, ale obsesja „archiwisty” pozostała. Nie żyję ze skandali i jestem daleki od tego, żeby takimi wspominkami komuś zrobić przykrość. Ale te moje archiwistyczne pasje trwają. Jedni zbierają popielniczki w hotelach, a ja notuję i robię zdjęcia. Te dwa zajęcia dają mi poczucie prawdziwej wolności i niezależności, z której przed nikim nie muszę się tłumaczyć, jest jednak trochę w tym patologii, jak Herzog , który u Bellowa pisał listy do wszystkich na czymkolwiek. Czasami potrafię coś nawet zapisać na dłoni, żeby nie umknęło. Pisząc scenariusz, czy słuchowisko na zamówienie jestem zależny, ktoś kto zamawia- stawia warunki. Moje rejestracje prywatne są moje, jestem ich właścicielem i korzystam z nich bardzo często, publikuję zmieniając to i owo, ale nikt nie ma prawa w nie ingerować. To nie jest moja właściwa profesja i dzięki Bogu nie jestem od tego uzależniony finansowo.
To samo jest ze zdjęciami. Ktoś mnie fascynuje. Wyciągam aparat fotograficzny i naciskam migawkę. Czy to jest twarz za szybą w tramwaju, kałuża, czy akt w takiej czy innej konfiguracji . Tu też jestem niezależny. Robię, co chcę. Nikt mi niczego nie narzuca. A fotografia pozostaje, jako fakt materialny, znaczący ślady mojego życia i moich fascynacji.
Technika cyfrowa wprowadziła rewolucyjne zmiany do sposobu rejestrowania rzeczywistości. Nie trzeba godzinami siedzieć w ciemni, wywoływać i kopiować, wystarczy telefon, czy aparat podłączyć do komputera i dalej wszystko robi się samo. Łatwo, zbyt łatwo to przychodzi i uwalnia od dyscypliny. Kiedyś w Luwrze obserwowałem tłum ludzi, którzy z aparatami u szyi „skanowali” obrazy. Nikt nie zatrzymywał się, nie patrzył na obiekt, tylko naciskał migawkę i szedł dalej…
Fotografia składa się z dwóch elementów- informacji i formy, czyli kompozycji, sposobu użycia światła i cienia. Informacja – ciocia Stefa na tle Notre Dame. Brak dyscypliny i bylejactwo polega na tym, że katedra ucięta jest w połowie, a Stefa tak mała, że trudno rozpoznawalna. Patrząc na fotografię trudno jest zrozumieć, czy tematem jest kawałek katedry, czy też postać, która jest mało wyrazista.
Fotografia, to malowanie światłem. Jeżeli ustawimy obiekt pod światło, to otrzymamy czarne kontury, bez szczegółów. W ciemności nie uda się nic zarejestrować, także światło naturalne, czy sztuczne wyznacza sposób jego wykorzystania. To są rzeczy oczywiste, opisane w milionach podręczników fotografii, nie namawiam wszystkich do przestrzegania podstawowych zasad, ale chwila refleksji przed naciśnięciem migawki przyda się na pewno. Idzie o to także jaki fragment rzeczywistości wytniemy do granic prostokąta, ograniczonego obiektywem. Mówiąc najprościej fotografia, to opowieść o otaczającej nas rzeczywistości ale może to być opowieść intrygująca, nowa, przedstawiona w sposób osobisty, lub dotąd nie stosowany.
Jak powstaje dobre zdjęcie?
Najlepszy serwis fotograficzny ma National Geographic. Fotograf po zrobieniu testów negatywu jedzie na trzy miesiące powiedzmy do Nairobi. Tam codziennie robi po pięć rolek negatywów, co daje kilkanaście tysięcy klatek. Po wielotygodniowej selekcji wybierają cztery zdjęcia, które idą do druku! Proste?
Jest jeszcze inny sposób- jak to mówią… być w ważnym miejscu o właściwym czasie. Takie zdjęcie wisi u mnie na ścianie. Na fotografii młoda kobieta ubrana z bardzo staranną elegancją – naszyjnik, kolczyki, koronkowe wykończenie sukni. Kobieta patrzy w obiektyw rozkładając ręce w geście bezradności. Kobieta cała pokryta jest pyłem, który kłębi się wokół i daje zdjęciu walor sepii. Uratowana z wieży World Trade Center. Pomijając wyjątkową urodę plastyczną tego zdjęcia, to co wielokrotnie przyciąga mój wzrok, to tajemnica. 1/100 sekundy zarejestrowała stan niezwykłego napięcia emocjonalnego. O czym ta kobieta myśli, czym był gest wyciągniętych rąk? Zdjęcie typowo reportażowe mające walor wybitnego dzieła sztuki. Intryguje, działa na wyobraźnię, nie daje spokoju.
Wkładając nam w rękę telefon komórkowy z aparatem, czy aparat cyfrowy, los daje nam szansę wycięcia z otaczającej rzeczywistości czegoś zaintryguje i zmusi do refleksji innych. Teraz, w dobie współczesnej techniki każdemu ja daje, tylko nie każdemu się chce z tej szansy skorzystać.
Jeszcze jedno – unikajcie lampy błyskowej, jak diabeł święconego. Nie ma nic piękniejszego niż naturalne malowanie światłem. Lampa daje płaskie oświetlenie i czarny cień degradujący walor plastyczny.
Powodzenia!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
skurskig@interia.pl
Ireny i Wincentego - wszystkiego dobrego
JESTEM ŻYCIEM
Jestem życiem, które pragnie żyć, pośród życia, które pragnie żyć. Taka była główna idea, której podporządkował swoje życie jeden z najwybitniejszych ludzi dwudziestego wieku Albert Schweitzer- niemiecki teolog luterański, filozof, organista, muzykolog, lekarz. Przeżywam bardzo satysfakcjonujący okres w moim życiu umysłowym, bo los dwa lata temu postawił mnie na granicy życia i śmierci. Choroba która jest nieuleczalna, ale pozwala dzięki bardzo kłopotliwej terapii żyć. To pozwoliło mi na dystans do świata. Bardzo łatwo jest odróżnić rzeczy ważne od błahych. Jestem na świecie wystarczająco długo aby pamiętać to, co przy obecnym tempie zmian wyciera pamięć tych, którzy dopiero co zaczynają smakować życie. Słowo autorytet zdewaluowało się, zwietrzało, stało się nieprzydatne. I dlatego chętnie wracam do tych postaci, które określiły pewien sposób życia, może nie po to aby je naśladować, ale przynajmniej wzbudzić pewne refleksje. Taką postacią był Albert Schweitzer, który będąc na szczycie tego, co współcześni określają karierą założył w Lambarene w Gabonie szpital dla trędowatych. Kiedy brakowało pieniędzy na prowadzenie tej placówki wracał do Europy na tourne koncertowe z muzyką Jana Sebastiana Bacha. Był zresztą najlepszym interpretatorem tego kompozytora i autorem najwybitniejszej biografii Bacha. Schweitzer uważał, że główną ideą etyczną każdego człowieka jest poszanowanie życia. Głosił, że cześć dla życia wymaga od człowieka szacunku, nie tylko wobec ludzi, ale także wobec zwierząt, a nawet roślin, zakazując ich bezmyślnego niszczenia. Poświęcił swoje życie, co jest rzadko spotykane we współczesnym świecie tym którzy są odrzuceni i niechciani.
Bardzo łatwo jest głosić pewne teorie, skądinąd słuszne, a co innego podporządkować swoje życie głoszonym zasadom. Witold Gombrowicz całą swoją twórczość poświęcił ośmieszaniu nawyków mieszczańskich, a sam żył jak zdeklarowany mieszczuch. O politykach nie wspomnę ponieważ postanowiłem, że tym tematem nie będę sie zajmował. Urodziłem się przed wojną, przeżyłem ustrój totalitarny, następnie konwulsyjnie rozwijającą się demokrację. Ryszard Kapuściński napisał kiedyś, że historia to ciągły proces i nigdy nie jest tak że kończy się jeden etap i zaczyna drugi. Każda następna konfiguracja społeczno – polityczna ciągnie za sobą większość błędów poprzedniej. Mój przyjaciel Krzysztof Kieślowski często mówił że wszyscy jesteśmy zarażeni wirusem komunistycznym i trzeba pokoleń, żeby tę infekcję zneutralizować. I dlatego jestem tylko obserwatorem naszego życia politycznego i unikam jak mogę komentowania tego stanu rzeczy. Powtórzę za wybitnym prześmiewcą Antonim Słonimskim – „od tego to ja mam Staffa”.
Czym ja się zajmuję od miesięcy? Patrzę przez okno , myślę „górnolotnie” a później siadam do komputera i dzielę się tymi „myślami psa fafika”, jak je nazywam z czytelnikami. Narażam się niektórym, bo dostaje takie maile:”tak to każdy potrafi pisać, gdyby nie to że jest pan na stronie Jandy, to nikt by nie zwrócił uwagi na pana gryzmoły”. Oczywiście większość korespondencji jest pozytywna, żeby nie użyć słowa entuzjastyczna. Ale bardziej sobie cenię krytykę, bo ona każe mi się zastanowić, co trzeba zmienić, aby odbiór był lepszy i bardziej uniwersalny.
Zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka siostra Małgorzata Chmielewska, która rzuciła swoja karierę naukową i poszła drogą wytyczoną przez ewangelię. Kieruje ośmioma domami dla bezdomnych. Skarżyła się, że Bóg skierował ja na taką drogę życia ale nie pozbawił jej węchu. Praca z niechcianymi i odrzuconymi łączy się z wszechobecnym smrodem. To jeden defekt tej pracy a drugi, że nie ma z kim pogadać. Ja też chcę z kimś pogadać i dlatego piszę co tydzień te felietony i mam nadzieję że nie znikną gdzieś w przepaściach internetowych.
Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)
Wiktora i Eustachego - wszystkiego dobrego
Hedy Lamarr –piękna, zdolna i zapomniana
Moje mieszkanie to rupieciarnia pełna książek, filmów, zdjęć, notatek, wycinków gazetowych. Kiedyś inspiracją do pisania były spotkania towarzyskie, plan filmowy, życie w pełnym wymiarze. Teraz pozostał mi fotel skórzany, na którym zamiast napisu „reżyser” jest cytat z książki Saula Bellowa: „Człowiek rodzi się, żeby zostać sierotą i pozostawić po sobie sieroty, ale taki fotel jeżeli może sobie na niego pozwolić, jest mu wielką pociechą”. Wokół fotela sterty papierów, fotografii. Wybieram zdjęcie urodziwej kobiety, o klasycznej urodzie. Idealne proporcje oczu, nosa, ust, ciemne włosy do ramion, lekko zakręcone u dołu. Spojrzenie pełne ciekawości, prawie pazerności aby odgadnąć to co nieodgadnione. Podpis pod zdjęciem: „Hedy Lamarr- najpiękniejsza kobieta dwudziestego wieku”.
Naprawdę nazywała się Hedwig Eva Maria Kiesler i była Austriaczką urodzoną w Wiedniu. Dzięki swej wielkiej urodzie po raz pierwszy wystąpiła w filmie w roku 1930. Wielkim echem odbił się jej film z 1933 "Ekstaza". Była pierwszą kobietą, która wystąpiła nago na dużym ekranie. W tym czasie wywołało to wielki skandal. W 1933 wyszła za mąż za biznesmena Fritza Mandla, który, jako zazdrosny mąż, próbował wykupić wszystkie kopie filmu Ekstaza, lecz mu się to nie udało. Mandl miał liczne znajomości w elitach ówczesnych władz i w ten sposób jego żona mogła poznać Mussoliniego i Hitlera. Mąż zajmował się produkcją uzbrojenia, a zwłaszcza systemami łączności radiowej. Dzięki temu jego żona miała okazję zapoznać się z nowoczesną techniką i okazała się bardzo zdolna i utalentowana w tym kierunku. W 1937 mając dość męża i jego faszystowskich przyjaciół rozwiodła się i uciekła do Londynu. Tam poznała Louisa Mayera, późniejszego założyciela wytwórni filmowej Metro-Goldwyn-Mayer który zmienił jej nazwisko na Hedy Lamarr. I tak zaczęła karierę w Hollywood. Grała z największymi gwiazdami takimi jak: Clark Gable, John Wayne,Spencer Tracy, Lana Turner i Judy Garland. Dysneyowska Królewna Śnieżka była odwzorowaniem sylwetki Hedy Lamarr. Każdy mężczyzna marzył o spotkaniu z nią, a wszystkie kobiety próbowały ją naśladować. W 1941 dała szansę niektórym swoim fanom. Zorganizowała akcję charytatywną na rzecz prowadzonej wojny i sprzedawała pocałunki po 15ooo dolarów. W jeden wieczór zarobiła 7 milionów. W roku 1942 zerwała kontrakt z MGM i poświęciła się badaniom nad opracowaniem systemu polegającego na zmianach częstotliwości nadawanego sygnału radiowego. Jej wynalazek miał uniemożliwić przechwycenie i zakłócenie komunikacji z torpedami. Ze względów technicznych system nie mógł być używany, ale dziś jest powszechnie stosowany w sieciach radiowych standardu GSM. Patent numer 2292387 wystawiony na nazwisko Hedy Lamarr opierał się na mechanicznym przełączaniu 88 częstotliwości, sterowanych bębnem z pianoli. Jej zapomniany wynalazek został wykorzystany po latach w telefonach komórkowych, łączności bluetooth, samosterujących bombach użytych w Iraku. Gdyby nie zbagatelizowano jej pomysłu, byłaby najbogatszą kobietą na świecie. Miała sześciu mężów i trójkę dzieci. Pod koniec życia przeniosła się z Hollywood do małego domku na przedmieściach Altamonte Springs na Florydzie, żyjąc samotnie. Opracowała specjalną windę dla niepełnosprawnych aby mogli kąpać się w wannie. W dzień oglądała filmy, nocami z powodu bezsenności dzwoniła do przyjaciół. Umarła w 2000 roku w czasie oglądania jednego ze swoich filmów, na kolanach miała otwarty kalendarzyk z numerami telefonów. W jednym z ostatnich wywiadów powiedziała, że jej dom jest w Wiedniu a nie w Hollywood. Tam gdzie opera, hiszpańska nauka jazdy konnej i walce Straussa. Nigdy nie wróciła do Wiednia. Austriacy chętniej wspominają swoja rodaczkę niż Amerykanie. Anthony Loder, syn Hedy Lamarr przewiózł jej prochy do Wiednia i rozrzucił zgodnie z jej życzeniem między drzewami Wienerwaldu.
Kiedyś widziałem w telewizji reportaż z alei gwiazd w Hollywood. Reporter pytał przechodzące osoby kim była Hedy Lamarr, jej nazwisko było wymurowane na jednej z gwiazd na chodniku. Nikt nie mógł skojarzyć tego nazwiska z niczym.
Odkładam zdjęcie Najpiękniejszej Kobiety Świata do swojego archiwum i myślę, że tyle po ludziach pozostaje ile naszej pamięci.
Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)
Feliksa i Pelagii - wszystkiego dobrego
WIELKANOC
Za oknem duże płaty śniegu opadają na ziemię i tworzą kałuże błotne. Mamy początek kalendarzowej wiosny. Święta Wielkanocne. Klimat się zmienia, świat się zmienia i trudno mi się z tym pogodzić. Gdy spytano Czesława Miłosza co sadzi o przemijaniu, powiedział – jestem przeciw. Ja jestem nawet potrójnie, albo poczwórnie przeciw.
Święte Triduum Paschalne jest najważniejszym wydarzeniem w roku liturgicznym katolików, którego istotą jest celebracja Męki, Śmierci i Zmartwychwstania Chrystusa. Rozpoczyna się wieczorną mszą w Wielki Czwartek, a kończy się drugimi nieszporami po południu Niedzieli Wielkanocnej.
Co robi naród katolicki w czasie Triduum Paschalnego? Szturmuje supermarkety z determinacją godną szarży w wąwozie Samosierry. Teściowa ma odwieczne prawo niezgody na każdy produkt wkładany do kosza. Wujek z Bytomia, który przyjechał na Święta chwali śląskie kare fury. Dzieci wrzeszczą albo giną gdzieś za regałami. I cała rodzina z szaleństwem w oczach ładuje do wózka wszystko cokolwiek zatrzyma wzrok. Dwa dni wolne od pracy, a zakupy pozwolą przeżyć dwa, lub trzy tygodnie bez wychodzenia z domu.
Spocone, nieprzytomne ze zmęczenia kasjerki podnoszą co pewien czas zgrzewki soków, wody i piwa, a klient przygląda się z uśmiechem, bo to co się dzieje na transporterze, to nie jego sprawa. Nie przyjdzie mu do tego głupiego łba, że ta dziewczyna osiem godzin dźwiga zgrzewki i kręgosłup jej pęka. Cała rodzinka pchając przed sobą dwa wyładowane wózki szuka samochodu na parkingu. Plebiscyt: Na pewno nie tu kretynie! Jak jesteś taka mądra, to gdzie? Wujek z Bytomia zapamiętał białego fiata, ale gdzie ten fiat? Teściowa ze swoim przyrodzonym prawem sprzeciwu dużymi krokami prowadzi wprost do poszukiwanego auta. Natychmiast pojawia się mężczyzna z siniakiem na policzku, wyciąga błagalnie rękę i proponuje, że odprowadzi wózeczki na miejsce. Oczy wyżera mu tęsknota za małym piwem. Teściowa próbuje odsunąć natręta, bo dzieci chętnie odprowadzą wózeczki. W oczach mężczyzny z siniakiem pojawia się głęboki smutek, który znika, bo samotna kobieta obok unosi bagażnik. Wszyscy pakują się do Seicento, trzymając na kolanach to, co nie zmieściło się do bagażnika. Pan i władca za kierownicą rusza do tyłu i wali w zderzak nadjeżdżający samochód. Kierowcy wyskakują z samochodów i z temperamentem wymieniają życzenia świąteczne.
W liturgii podczas śpiewu hymnu "Chwała na wysokości Bogu", którego nie było przez cały Wielki Post, biją dzwony. Po homilii ma miejsce obrzęd umywania nóg. Główny celebrans, przeważnie jest to przełożony wspólnoty, umywa i całuje stopy dwunastu mężczyznom. Przypomina to gest Chrystusa i wyraża prawdę, że Kościół, tak jak Chrystus, jest nie po to, żeby mu służono, lecz aby służyć.
Za oknem śnieg zamienia się w błoto a mnie opadają smutne refleksje, że Kościół, to my wszyscy- a może się mylę?
Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]
Benedykta i Lubomira - wszystkiego dobrego
Szanowni Państwo, składam wszystkim najlepsze Życzenia Świąteczne. Najserdeczniej. Pozdrawiam i kłaniam się.
Ludwiki i Klemensa - wszystkiego dobrego
„Wszystko mi wolno, ale nie wszystko jest pożyteczne” z listu św. Pawła do Koryntian.
Wiek, zdrowie, różne doświadczenia życiowe prowadzą w końcu do rozważań pryncypialnych. Nie wiem, czy to nuda, czy brak konkretnych zajęć prowokują pytania – skąd? w jakim celu? gdzie jest moje miejsce i w jakiej konfiguracji?
Pewien filozof z Królewca – Immanuel Kant twierdził, że nie da się ani potwierdzić, ani zanegować żadnych sądów dotyczących Boga, Wszechświata czy duszy. Mamy naturalną potrzebę ich tworzenia oraz dociekania ich istoty, ale badania te są skazane na niepowodzenie. Idee rozumu wyznaczają kres poznania. Dalej jest już tylko spekulacja.
Jako jeden z niewielu w moim środowisku odbywałem zaszczytną służbę wojskową przez 23 miesiące / jeden miesiąc darowano mi ze względu na studia/. Był to okres, który praktycznie przeciwstawiał się hasłu z STS-u, „myślenie ma kolosalna przyszłość”. Myśleniem zajmował się kapral, a ja szeregowy wykonywałem rozkazy. Później przyszły inne fazy myślenia o świecie, aż doszło do dnia dzisiejszego. Bóg ustami świętego Pawła przypomina człowiekowi, że dostał od Stwórcy wolną wolę i nieograniczone prawo wyboru.Czy tak rzeczywiście jest? Pycha podpowiada, że jestem panem swojego istnienia i zawsze sam znajdę drogę, która jest dla mnie najlepsza. Nic bardziej złudnego.
Przytoczę tu historię kobiety, której dwoje dzieci wepchnięto do tłumu idącego na śmierć w komorze gazowej. Zrozpaczona klęknęła w błocie przed ss-manem i błagała o litość dla swoich dzieci. Zmęczony wielogodzinną selekcją Niemiec przyglądał się kobiecie, której rozpacz była jednak czymś wyjątkowym w tym miejscu w ktorym codziennie kilka tysięcy ludzi szło na śmierć bez słowa, bez jakiegokolwiek odruchu walki o życie. W końcu powiedział – możesz zabrać jedno dziecko z kolejki. Czy jest na świecie matka, która potrafi jedno swoje dziecko skazać na śmierć, żeby drugie ocalić? Czy to jest możliwość wyboru?
Oczywiście nie często człowiek staje przed takimi skrajnymi decyzjami, ale zawsze są sytuacje, które nas przerastają, kiedy nie umiemy sobie poradzić. I wtedy jedynym ratunkiem jest rozmowa z Bogiem, modlitwa.
Ludzie pozbawieni łaski wiary powiedzą, że to jest po prostu stan skupienia, który pozwala się zdystansować do sprawy i wybrać najbardziej racjonalny sposób postępowania.
Jest na świecie wielu ludzi którzy wątpią w Sprawczą Siłę, która zorganizowała życie po wystudzeniu się skorupy ziemskiej. Taki światopogląd jest wygodny, bo teoretycznie uwalnia człowieka od myślenia o Bogu, o wszystkich zależnościach wynikających z takiego stanu rzeczy. Ale tylko teoretycznie, bo gdyby się zagłębił w analizę tej Praprzyczyny znaleźć Boga musiałby.
Zostawmy te rozważania teologiczne, wróćmy do życia i modlitwy, która jest intymną rozmową z Bogiem, stanem skupienia który daje nam siłę wsparcia w sytuacjach kiedy sami nie możemy sobie dać rady.
Każde życie ludzkie jest niepowtarzalne, jedyne i bezcenne. Ale żyjemy w świecie, w którym życie ludzkie można wycenić w sposób racjonalny.
Urodziny nowej istoty, to koszty sal porodowych, lekarzy, pielęgniarek. Agonia na sali intensywnej opieki medycznej też ma swoje określone koszty.
Rozmawiam z ordynatorem oddziału neurologicznego, który ma dwa respiratory, a chorych z paraliżem mięsni oddechowych dużo więcej. Codziennie musi decydować, kto umrze, a kto przeżyje dzięki respiratorowi.
Ubezpieczenie ratownika górniczego to kwota która wystarczy dla rodziny po jego śmierci ledwie na kilka miesięcy życia. Jeden z ratowników opowiadał mi jak ratowali kolegę, którego przygniótł kombajn kiedy uciekał przed zawałem. Odgarniali węgiel rękoma, żeby nie zranić go kilofem czy łopatą. Kiedy pokazywała się głowa, natychmiast nowe zwały kamieni ją przykrywały. Po kilku próbach odkopania wykrwawił się na śmierć.
Ceną życia na Syberii był kawałek chleba. Ceną życia jest również słowo, które dziennikarz przekazuje z frontu wojny na dalekim wschodzie.
Co wspólnego ma modlitwa ze światem, dla którego życie ludzkie , ma swoją określoną, wymierną wartość?
No właśnie, czy warto się modlić, jeżeli świat jest taki jak jest?
Katarzyny i Franciszki - wszystkiego dobrego
OBSESJE
Wybijam jajka na patelnię i widzę wystraszone oczy pani w okularach, która mówi, że pracuje od kilku lat jako kosmetolog. Parzę kawę, robię grzanki i ciągle słyszę kosmetolog, kosmetolog. Kiedyś myślałem, że to jest efekt nie wyłączonego pilota od telewizora. Ale nie! Wszystko jedno, czy telewizor włączony, czy nie – przy kuble od śmieci dopada mnie słowo kosmetolog wbija się w mózg i trzyma się tam pazurami. Dozorca sprawdza liczniki i między jego słowami słyszę kosmetolog i widzę fiolki z zabarwionym płynem i reakcje wystraszonej pani w okularach, która komentuje stopień nawilgocenia skóry.
Całe życie swoje próbuję wszystko racjonalizować, znaleźć relację przyczynowo-skutkową. Liczę na to, że mózg uchroni mnie przed bezwartościową informacją. Ale bombardowanie szumem informatycznym niszczy tkankę ochronną , miesza pliki tam zakodowane i próbuje znaleźć swoje miejsce. W pewnym momencie telewizor nawołuje mnie do znalezienia swojego miejsca. Radość wypełnia mnie całego i czuję, że o to chodzi. Gdzie jest moje miejsce na świecie, ład i porządek, który wypełni mnie radością i przyjemnością przeżywania chwili? Ale kolejne kretyństwo wbija się w mózg, bo chodzi o twoje miejsce w pojemności bagażowej samochodu skoda. Po chwili wiem na pewno, że charakter u człowieka nie zmieni się, ale raty kredytowe tak. Boże! Ratunkuuuuuuuuuuuuuu!
Szukam stabilizatora, próbuję odnaleźć się w jakiejkolwiek przestrzeni racjonalnej. Otwieram gazetę i czytam recenzję twórczości młodego plastyka:” Jak uczy nas psychoanaliza, sublimacja oraz popęd śmierci są ze sobą bardzo ściśle powiązane: popęd opróżnia święte miejsce, tworzy prześwit, pustkę, ramę, która następnie zostaje wyniesiona do godności rzeczy. Mamy tu do czynienia ze stanem utopijnym, który ze strukturalnych i apriorycznych powodów nigdy nie zostanie urzeczywistniony w czasie teraźniejszym” .
Jak się określić w tym chorym świecie? Surfuję po internecie i znajduję wytłumaczenie.
Schizofrenia– zaburzenie psychiczne zaliczane do grupy psychoz endogennych. Objawia się upośledzeniem postrzegania lub wyrażania rzeczywistości, najczęściej pod postacią omamów słuchowych, paranoidalnych lub dziwacznych urojeń albo zaburzeniami mowy i myślenia, co powoduje znaczącą dysfunkcję społeczną lub zawodową.Jednakże, w odróżnieniu od depresji jako choroby afektywnej niejako podłożem obniżonego nastroju nie jest smutek, a ogarniająca chorego pustka.
U osób chorych powszechne są problemy społeczne, takie jak długotrwałe bezrobocie, ubóstwo i bezdomność, a ich oczekiwana długość życia jest mniejsza o około 10-12 lat z powodu problemów ze zdrowiem fizycznym oraz sięgającego 10% wskaźnika samobójstw. W schizofrenii spotyka się też najwięcej przypadków ciężkiego samookaleczenia.
Jestem świrem – nareszcie ktoś mi to naukowo wyjaśnił.
Już prawie byłem zdecydowany na terapię, kiedy znalazłem cytat z Buddy:” trzeba zanurzyć się w rzece życia i pozwolić pytaniu odpłynąć z prądem”
Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]
Heleny i Pawła - wszystkiego dobrego
NASZE TERYTORIUM
Każdy z nas ma potrzebę określenia swojego terytorium. U nas w rodzinie błąkał się kilkadziesiąt lat dowcip o pijaku któremu dzielnicowy kazał zapiąć spodnie pod latarnią. Menel wracając do domu monologował: ale go oszukałem – schować, schowałem, ale lać nie przestałem.
W procesie ewolucji nie ma specjalnego znaczenia, czy teren będzie określony zapachem, czy tez adresem mailowym. Mamy wewnętrzny przymus określenia swojego miejsca w czasie i przestrzeni.
W latach czterdziestych kilku chłopców wybrało się z pieskiem na spacer w okolice południowo-zachodniej Francji. Zwierzę wpadło w szczelinę i próbowano je ratować odsuwając kamienie . Tamże trafiono na najstarszy ślad znaczenia swojego terytorium. W grotach Lascaux znaleziono kilkaset malowideł i tysiące rytów skalnych przedstawiających różne zwierzęta. Pierwsza próba przezwyciężenia swojej egzystencji w czasie przetrwała 15.000 lat. Słowo, czy obraz musi być zapisane, aby przetrwało. Rozwój techniki doprowadził do tego, że prawie każdy ma przy sobie komórkę, która tworzy obrazy i produkuje słowa. W zależności od narzędzi próbujemy znaczyć swoje terytorium wszędzie.
Na garażu naprzeciwko kolorem uderza napis: jak bede cie kohał, to bedziesz skakała s hmury nahmurę.
Słowo musi trwać, a żeby trwało- musi być zapisane, bo inaczej znika, topi się wśród innych dźwięków. – Pamiętasz, co ci mówiłem? – Nie! A co? – Ty mnie zawsze tak słuchasz! – O co ci chodzi? – O nic! – To po co do mnie gadasz?
Ale dla człowieka przewidującego nic prostszego – moja znajoma otwiera komórkę i czyta: TY STARA RURO ABYŚ ZDECHŁA PRZED ZACHODEM SŁOŃCA – przymuszona szuka odpowiedniego śladu nadawcy na swoim urządzeniu, ale takowego nie ma. Elektronika ma idealną pamięć, ale nadawca pozostaje tylko domniemaniem i trzeba na tym skończyć.
Mój przyjaciel, emerytowany sędzia powtarza mi często swoje najskrytsze marzenie. Wchodzi rano do łazienki i widzi na lustrze wielki napis szminką: Zostawiam cię na zawsze Ewa . Ile razy opowiada mi to, ja chichoczę i mówię, że taki napis nie ma żadnego znaczenia dla ich wspólnej przyszłości. Kłóci się ze mną, przywiązany do technik operacyjnych, mówi że można ten zapis wielokrotnie udokumentować i pozostanie, jako dowód, a później to już sprawa byłaby prosta- rozwód, podział majątku i tak dalej. Przy bardzo smacznym kieliszku naleweczki z chrzanu, prowokuję go dalej prowadząc tor jego myśli po bezsensie. – Przecież nie chodzi o zbieranie dokumentów do rozwodu, bo zawsze je można zdobyć w mniej, lub bardziej uczciwy sposób. Chodzi o to, że myślenie o rozwodzie już do niczego nie prowadzi w tym wieku. Jesteście skazani na siebie do końca i bezpowrotnie. Nie ma mowy o żadnym nowym romansie /zerknij na pesel/ ani o wszystkich działaniach administracyjnych, na które nie starczy ci energii. Przywyknij kolego do tej myśli – tłumaczę mu – uświadom sobie że to jest tylko mrzonka. Naleweczka przyjemnie rozprowadza ciepło po naszych organizmach, oko mu lekko błyszczy i w końcu mówi :– Mrzonka, nie mrzonka, ale tak przyjemnie pomarzyć!
Od małego próbujemy pozostawić swój materialny ślad na tym świecie. Mój syn, który skończy w marcu trzydzieści lat przysłał mi przed laty pocztówkę, której nie mogłem w żaden sposób odcyfrować: PAWEŁBEZEBUF. Dumny byłem że bez pomocy kryptologów odczytałem informację o braku mleczaków, które w tym czasie określały bardzo wyraźny etap jego rozwoju.
Znaczenie swojego terytorium stawowi konieczność działania wpisaną genetycznie. Określa ramy wspólnoty, daje poczucie więzi,
Mniej dokucza samotność, kiedy widzę na szybie mojego auta małą rączką wykonany napis- brudas, a po drugiej stronie mocniejszy akcent :strasny brudas.
Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]