24
Czerwiec
2008
13:37

Jana i Danuty - wszystkiego dobrego

Ostani tydzień przed premierą. Ostania prosta.

Zdjęcia jeszcze bez kostiumów i charakteryzacji.

Dobrego dnia i pilnujcie dzieci, bo gubią się, topią, znikają, są krzywdzone. Zwariować można z niepokoju.

21
Czerwiec
2008
22:35

Alicji i Alojzego - wszystkiego dobrego

KARMA

Należę do grupy ludzi takiej jak dziennikarze, filmowcy i felietoniści, którzy mądrzą się na każdy temat, a nie mają podstawowej wiedzy, która by ich uprawniała do zabierania głosu. Czasem internauci zwracają mi uwagę na pomyłki, które są nieodłącznym składnikiem mojego dyletanctwa. Przyjmuję je z pokorą, bo szanuję każdą pogłębioną erudycję i…dalej się mądrzę.

Rozejrzyjcie się wokoło, czy spotkaliście kiedyś Polaka, który milczy w czasie gorączkowej dyskusji, albo, kiedy się myli, w rezultacie mówi – przepraszam, ale ja się na tym się nie znam? Bo ja nie spotkałem. Stawiamy diagnozy medyczne, prognozy polityczne, krytykujemy z jednakową pasją trenera piłkarskiego i panującego nam miłościwie burmistrza. A najgorszą inwektywą, która wywołuje agresję u każdego rodaka, to zadanie – nie zabieraj głosu bo ty się na tym nie znasz!

Telewizor tworzy wirtualną rzeczywistość, która miesza się z otaczającym nas światem. Jedno nakłada się na drugie i tworzy paranoję, która miesza logikę przyczyn i skutków. Karma jest podstawowym pojęciem we wszystkich szkołach buddyjskich, twierdzi, że określone przyczyny powodują określone rezultaty, a znajomość tych powiązań jest kluczem do zrozumienia otaczającej nas rzeczywistości. Wszelkie działania podejmowane świadomie przez człowieka zostawiają wrażenia, które tworzą późniejsze nawyki w działaniu. Od lat badaniem przyczynowości w umyśle zajmuje się także psychologia i psychiatria. Znajomość umysłu i tego jak on funkcjonuje, można osiągnąć dzięki praktyce medytacji, która prowadzi do osiągnięcia kontroli nad umysłem i wyzwolenia się choćby z cierpienia.

Jedyną formą medytacji, z którą spotykam się codziennie, to grupa mężczyzn siedzących na murku pod sklepem spożywczym. Obok nich puste puszki po piwie, ustawione równo pod nogami i oczy, lekko zamglone, ale wpatrzone w kosmos. Mają czas na głębokie przemyślenia. Wszyscy ludzie zagonieni rutyną kolejnego dnia, spłacaniem kredytu, drożejącą benzyną, konfliktami rodzinnymi nie mają czasu, aby usiąść na murku i zastanowić się nad życiem. Jestem na emeryturze, uwolniony od codziennego znoju pracy na planie filmowym, chętnie bym przysiadł obok nich na murku i posłuchał syntetycznych dialogów, takich jak w dobrym filmie. Jeden pociąga łyk z puszki i mamrocze: Beenhakker, drugi po chwili :No! I cisza. Dialog zredukowany do dwóch słów rozszerza przestrzeń wyobraźni. Intuicyjnie korzystają z recepty naszej wielkiej pisarki Marii Dąbrowskiej, która mówiła: lepiej nie dopowiedzieć niż przegadać.

Szkoła buddyjska uczy, że działania dla pożytku i szczęścia innych sprowadzają na nas samych szczęście i powodzenie w przyszłości, natomiast działania szkodliwe dla innych jest przyczyną naszych własnych trudności i nieszczęść. Ja w to wierzę. Jeżeli coś komuś dajesz, otrzymasz więcej. Niby proste, ale jak trudno pozbyć się nawyku zgarniania wszystkiego dla siebie. Może to wynik mojej prywatnej formy medytacji, podczas której murek pod sklepem zastępuje mi fotel i brak codziennych obowiązków. A może to po prostu lenistwo i okres inercji, której ostatnio coraz częściej się poddaję. Tak czy inaczej zastanawiam się nad uniwersalnym biegiem przyczyn i skutków, które wyznacza życie.

Po napisaniu felietonu poszedłem na bazarek i w jednej z budek zauważyłem napis: Karma dla psów i kotów. Pomyślałem, że skleroza chyba wszystko mi pomieszała.

skurskig@interia.pl

19
Czerwiec
2008
22:28

Gerwazego i Protazego - wszystkiego dobrego

Pisałam przed chwilą długo coś do Was ale zniknęło, nie zapisało się . No trudno. To tylko dobrej nocy. Wkurza mnie ten internet czasami.

18
Czerwiec
2008
22:57

Marka i Elżbiety - wszystkiego dobrego

Teatr na nowo rozpędzony. Do premiery " Grubych ryb" niecałe dwa tygodnie, spektakle do końca tygodnia, a potem już tylko próby generalne i odjazd z " Rybami"…

Na zdjęciach " Pchła szachrajka" na palcu Konstytucji w ubiegłą niedzielę…zdjęcia Ewa Ratkowska…

Dobrej nocy…

15
Czerwiec
2008
08:20

Wita i Jolanty - wszystkiego dobrego

PIŁKA JEST OKRĄGŁA

Rano poszedłem do sklepu po bułki. Na murku przed sklepem, jak zwykle siedzieli mężczyźni czekający na wsparcie. Dojrzałem wyciągniętą dłoń i usłyszałem: Panie inżynierze, ratuj pan człowieka! W oczach proszącego była prawdziwa rozpacz. Położyłem na dłoni pragnącego wsparcia dwa złote i zastanowiło mnie, jak taka mała kwota może zmienić ich stosunek do rzeczywistości. Odchodząc usłyszałem rzeczową analizę ostatniego występu polskich piłkarzy na EURO 2008. Problemy współczesnego świata były przez nich dyskutowane w sposób jasny i klarowny. Mieli dużo czasu, żadnych obowiązków. Jedyną troską dotycząca bytu była sprawa, czy starczy na dwie puszki, czy na tanie wino. Godziny spędzane na murku poświęcali ogólnym, podstawowym zagadkom świata. Zastanawiali się nad naturą istnienia i rzeczywistości. Szukali uniwersalnej prawdy.

W sklepie, kasjerka mechanicznie wystukując poszczególne kwoty komentowała z klientem, głosem pełnym emocji, mecz i kontuzje eliminujące z gry polskich reprezentantów. Na ulicy, samochody z flagami narodowymi, flagi także w oknach i zamiast bielizny na balkonach. Przy piaskownicy, dwaj mali chłopcy kopali piłkę w koszulkach z napisem Polska.

Z telewizora zniknęła polityka. Jeżeli pojawiał się poseł, to po to, by skomentować nieudaną „pułapkę ofsajdową”. Kamera pokazała kibiców za płotem oddzielającym boisko treningowe. Trzymali transparent z napisem TO NASZA PASJA KTÓRA NIE MA KOŃCA, SIŁA MIŁOŚCI NISZCZY SIŁĘ PIENIĄDZA.

Na ekranie, Leo Beenhakker, małomówny Holender z czupryną arystokraty męczy się, aby jakoś wybrnąć z idiotycznych pytań. Nagle okazuje się, że wszyscy Polacy znają się świetnie na piłce nożnej. Emocje sięgają zenitu. W czasie transmisji meczu Polska-Niemcy jeden pijany kibic zadźgał drugiego pijanego kibica nożem. Nie słychać określenia – polska reprezentacja, czy – nasza drużyna, jest tylko MY. My wygramy, My wpieprzymy emocjonują się przechodnie, MY. MY, MY, mówią ekspedientki w supermarkecie, pijacy spod sklepu i politycy.

Jeden z trenerów piłkarskich w komentarzach oświadcza, że popełniliśmy dużo błędów pozytywnych i negatywnych. Błędy pozytywne! Myślę, że to głos sumienia narodowego, każe mu tak bredzić. Należy unikać robienia błędów, bez względu na to jakie one są. W ciągu kilku dni wszyscy stracili poczucie rzeczywistości i dystans konieczny do racjonalnej oceny faktów.

Rozpoczął się miesiąc pojednania narodowego. Nieważne, czy reprezentacja nasza „wyjdzie z grupy”, czy też wróci do kraju..W telewizji „pogodynka” ubrana w szalik o barwach narodowych. Na ulicach spontaniczny, wszechobecny ruch patriotyczny. O pierwszej w nocy na ulicy Targowej dwoje małych dzieci owiniętych flagą narodową holują do domu niezupełnie trzeźwi rodzice.

Kolejne mecze plasują nasz zespół narodowy na ostatnim miejscu w grupie. Smutne fakty nie zmieniają ogólno narodowej euforii. „Damy z siebie wszystko”, MY wygramy.

Każdy rodak staje się selekcjonerem. Krytykuje decyzje Beenhakkera, zmienia pozycje graczy na boisku. Przy każdym telewizorze okrzyki: nie widzisz kretynie? komu podajesz łamago? Nikt nie zastanawia się, że punkt widzenia kibica przed telewizorem i na trybunie jest inny niż gracza na boisku. Kibic ogląda mecz z góry i sytuacja na boisku jest klarowna. Piłkarz na poziomie murawy bardzo często nie widzi partnera, który jest zasłonięty przez innych graczy. Sztucznie napompowany balon dumy narodowej zasłania fakty, które skłaniają do zupełnie absurdalnych refleksji.

Wszyscy czekają na cud i jakby pod wpływem zbiorowej narodowej choroby stracili poczucie rzeczywistości.

Kilkanaście lat zajmowałem się sportem wyczynowym. Kocham sport i rywalizację, ale nigdy nie uwalniało mnie to od racjonalnego myślenia. Narodowa histeria nie pomaga piłkarzom na boisku. Biegają po boisku z zupełnie niepotrzebnym obciążeniem. Ale mecz piłkarski jest widowiskiem o nieprzewidywalnej dramaturgii. Teoretycznie może zdarzyć się wszystko. Także cud. Dlatego jest to sport, który ma tylu fanów.

Narodowa histeria. A czy nie wystarczy, że obejrzymy ciekawy mecz, precyzyjne „dośrodkowanie” i piłkę w siatce?

Odwiedziłem znajomych na dalekiej Pradze. Przy bramie wisiał napis:„Zabrania się gry w piłkę na podwórku”

Grzegorz Skurski [skurskig@interia.pl]

13
Czerwiec
2008
06:14

Lucjana i Antoniego - wszystkiego dobrego

Wczoraj słyszałam od dawna przeze mnie nie widzianą Edytę Geppert, jak zwykle robi na mnie wrażenie tylko także jak zwykle po Jej występie wychodzę o Nią jakby zaniepokojona czy zatroskana, nie wiem jak to nazwać. To zdumiewające. Jej barwa głosu i charakterystyczny sposób "brania gór" interpretacje i … " kultura" muzyczna budzi moją wdzięczność i ukłon ale jednocześnie uważam za każdym razem że powinna dostać o wiele więcej dla swojego talentu niż dostaje a wtedy dopiero zabłysł by w pełni. Jakby zasługuje na większe tematy, sprawy, wzruszenia. Podobno nagrała płytę z piosenkami Seweryna Krajewskiego, czekam na nią z ciekawością.

Żyrandol…tak jest, wisi ale na razie nie świeci bo jest jakiś problem. Ale już dziś zaświeci, podobno trzeba jakiś inny zasilacz czy ściemniacz czy coś…zdjęcia zamieszczam.

Próby " Grubych ryb" trwają, dziś miary kostiumów i pierwszy raz całość. Ja zakopana w muzyce z tego okresu, walcach i kadrylach w operetkach wtedy napisanych…

Jednocześnie trwają próby " Starości" jak to nazywamy, czyli " Starość jest piękna" Esther Vilar, w reżyserii pana Łukasza Kosa Na próbach młodzi ludzie, uśmiechnięci i rozgorączkowani, grupa zmierzającej do nowego spektaklu młodzieży, to lubię najbardziej. Premiera 14 lipca na Placu Konstytucji.

Moja mam w szczytowej ogrodowej formie!

Dobrego dnia.

12
Czerwiec
2008
04:19

Jana i Onufrego - wszystkiego dobrego

Wczoraj od dawna nie grane "Trzy siostry" i dwoma zastępstwami. W roli Olgi Joanna Trzepiecińska, w roli Fieraponta Tadeusz Wojtych. Wielkie gratulacje i podziękowania. Z przyjemnością i satysfakcją spędziłam wczoraj prawie cały dzień na próbie i spektaklu z tymi naszymi " Siostrami". dusza nie uciekła, przedstawienie żyje, mimo mijającego czasu bo przecież premiera tegoż otwierała 3 grudnia 2006 roku naszą dużą scenę. Była nasza pierwsza "wielka" produkcja. Ma się nieźle, mimo zawirowań, wypadków losowych, zmian, wydarzeń. Poza tym ten tekst! Czechow nieśmiertelny.
Myślę jakoś często znów o " Wiśniowym sadzie" może…ale jeszcze nie teraz.
Dziś próba " Grubych ryb" od rana, o 15.00 zamknięty spektakl " Skoku z wysokości" a potem spotkanie z publicznością na mieście no i remont, remont, remontu ciąg dalszy, ale to już na żywym organizmie operacja, bo kasa działa.
Imieniny Onufrego, Ciaputkiewicza – Gogolewskiego z naszych "Grubych ryb", muszę naszej nowej w teatrze, właśnie tworzącej się roli złożyć życzenia.
Dobrego dnia.

Zdjęcia z wczorajszych " Trzech sióstr" tyko z pierwszego aktu, bo potem padł mi aparat.  

11
Czerwiec
2008
06:01

Barnaby i Feliksa - wszystkiego dobrego

Wejście do Marszałkowskiej i kasa tam, od wczoraj otwarte. Nie skończone ale działa. Uff! Teraz już powoli.
Dziś przyjeżdża żyrandol.

Dobrego dnia. Uwielbiam to zdjęcie Chanel. 

08
Czerwiec
2008
05:37

Maksyma i Medarda - wszystkiego dobrego

MUZYKA ŁAGODZI OBYCZAJE

Przede mną ekran komputera i klawiatura, w której zaklęte są wszystkie słowa świata. Mam poczucie władzy i nieograniczonych możliwości. Wystarczy wybrać słowa i ułożyć je w określonej kolejności. Niby proste, a jednak, już na początku piętrzą się trudności i poczucie niespełnienia. Towarzyszy mi niepewność, czy słowo przekaże precyzyjnie myśl, czy nie będzie odczytane inaczej niż było zamierzone. Walka ze stresem, brak pewności stanowią o urodzie pisania.
Trzeba zacząć, nie ma innego wyjścia.

Był rok 1973. Na stadionie, w ramach represji wobec opozycji w Chile odrąbano ręce muzykowi Victorowi Jarry z zespołu Quillapayun. Był jedną z tysięcy ofiar junty woskowej pod wodzą Augusto Pinocheta. Czy muzyka może być groźna dla ideologii i doraźnych celów politycznych? Widocznie tak, bo to się zdarzyło.

Muzyka, częściej jednak daje słuchaczom relaks i łagodzi obyczaje. Kiedyś naiwnie uważałem, że autorem tego powiedzenia był wybitny krytyk muzyczny Jerzy Waldorff. Ale byłem w błędzie. Spróbuję wyjaśnić swoją indolencję.

Lata temu, jeden z producentów filmowych zaproponował mi realizację filmu dokumentalnego o hip-hopie. Nie jestem fanem tego gatunku, drażni mnie forma, ale jak jest praca to trzeba ją wykonać. Zrobiłem kilkadziesiąt wywiadów z muzykami, krytykami, fanami, organizatorami koncertów, przedstawicielami innych gatunków muzycznych. Był to rodzaj pejzażu socjologicznego odnoszącego się do tego gatunku muzyki. Jerzy Waldorff był krytykiem, który głównie zajmował się muzyką poważną, szczególnie zakochany był w Szymanowskim a ja miałem niezaspokojoną ambicję, aby zarejestrować jego stosunek do hip-hopu. W tym okresie o którym mowa Waldorff był poważnie chory i odpoczywał w pałacyku w Radziejowicach wraz ze swoim przyjacielem i ulubionym psem Puzonem. Od dłuższego czasu odrzucał wszelkie kontakty z mediami. Recepcjonistka w pałacyku nie dawała mi szansy na wywiad, mówiła że redaktor źle się czuje, nie sypia i jest po prostu wściekły na świat i ludzi. Co robi reżyser w takiej sytuacji? Nie rezygnuje, tylko z jeszcze większa determinacją stara się zrealizować swoje ambicje. Pojechałem wiec mimo to do Radziejowic i czekałem . Kiedy w holu pałacyku, w pewnym momencie pokazał się Waldorff, podszedłem do niego. Zacząłem od tego, że jestem fanem jego powiedzenia „muzyka łagodzi obyczaje”. On popatrzył na mnie jak na idiotę i powiedział: – Zgłupiałeś synu? To nie moje, tylko Arystotelesa. Ale ja skorzystałem tylko z tej formy nawiązania kontaktu i brnąłem dalej. Poprosiłem o minutę refleksji na temat hip-hopu przed moja kamerą. Waldorff przyglądał mi się uważnie, jakby szukał specjalnej formy odmowy, a w końcu spytał, czy mogę mu pod tyłek podłożyć poduszkę, żeby wyglądał poważniej. Obiecałem dwie poduszki i zaczęliśmy nagranie. Z moich doświadczeń dokumentalisty wynika, że widz wytrzymuje bez znużenia wypowiedź, która nie przekracza minuty. Dłuższa mąci zainteresowanie i nuży. Waldorff mówił 58 sekund. Zaimponował mi profesjonalizmem, umiejętnym wykorzystaniem słowa i syntezą, która dotyczyła istoty rzeczy. To była bardzo cenna wypowiedz.

A teraz wróćmy do Arystotelesa i powiedzenia – muzyka łagodzi obyczaje /teraz już wiem/ Muzyka łagodzi obyczaje? Muzyka łagodzi wszystko! Stresy, tonuje napięcia, nastawia życzliwie do świata. Chętnie słucham muzyki baroku i romantycznej. Towarzyszy mi przy porannej kawie, w samochodzie. Ten gatunek muzyki nie rozprasza mnie, daje kolor światu, który mnie otacza. Lubię piękne głosy operowe, szczególnie kobiece. Głos ludzki jest jednym z najbardziej wyrafinowanych instrumentów muzycznych, który przenosi mnie czasem w rodzaj transu… Chopin towarzyszy mi ciągle. Koncert E-moll za każdym razem jest inny, ciągle odkrywam go na nowo. Nie nudzi. Nie wiem, czy kompozytorzy kiedyś byli bardziej utalentowani, czy mieli więcej czasu? Nie gonili za szybkim sukcesem. W każdym razie ich utwory nie starzeją się, otwierają umysł i zachwycają wciąż na nowo.

Muzyka jest językiem ponad terytorialnym, uniwersalnym i ponadczasowym. Jest doskonałym sposobem kontaktu emocjonalnego miedzy twórcą a odbiorcą. Działa bezpośrednio na zmysły, bez konieczności „rozumienia”. Oczywiście wiele zależy od wrażliwości odbiorcy. Muzyka albo komuś sprawia przyjemność, albo nie i tyle. I zależy jaka muzyka. Mnie jak mówiłem hip- hop drażni. Ale są takie utwory, takie wykonania…które muszą zachwycić wszystkich.

Posłuchajcie arii z Normy Belliniego w wykonaniu Marii Callas. Jej głosu zmysłowego, pełnego miłości i temperamentu. Czy nie mam racji?

Grzegorz Skurski /skurskig@interia.pl /

01
Czerwiec
2008
08:01

Jakuba i Konrada - wszystkiego dobrego

MYŚLĘ WIĘC JESTEM
    Kartezjusz twierdził, że skoro wątpimy, to myślimy, a co za tym idzie istnieje myśl. Mogę się co prawda mylić, ale skoro się mylę to znaczy, że myślę. Zgodnie z koncepcją Immanuela Kanta myślenie to po pierwsze – zdolność tworzenia pojęć oraz po drugie – zdolność wyciągania wniosków. Trzecia mądrość pochodzi z STS-u- myślenie ma kolosalną przyszłość.
    Czasami zapominamy o możliwości korzystania z własnego rozumu. Zgubiłem w domu telefon komórkowy. Pierwszą rzeczą jaką zrobiłem, to zadzwoniłem ze stacjonarnego, żeby go zlokalizować dzięki dzwonkowi. Usłyszałem swoją sekretarkę. Wniosek- albo wyczerpała się bateria, albo był „poza zasięgiem”. Dziesięć godzin przestawiałem szafy, wytrząsałem ubrania i pościel. Nic „diabeł nakrył ogonem”. Kupiłem duplikat karty sim i włożyłem do starej komórki. Z pożyczonego telefonu zadzwoniłem do biura obsługi klienta prosząc o aktywację tej karty, informując jednocześnie o zgubieniu telefonu. Miły, damski głos spytał mnie, czy dzwonię ze zgubionego telefonu. Zgłupiałem i jeszcze raz wyłożyłem przyczynę mojej prośby. Ten sam miły głos powiedział: – ja rozumiem, co pan do mnie mówi, ale ja muszę wiedzieć z jakiego telefonu pan dzwoni, bo wyświetlił mi się inny numer niż pański. Po piętnastu minutach uporczywego powtarzania tego, co powiedziałem na początku, pani z biura obsługi zrozumiała, że nie mogę dzwonić z telefonu, który zgubiłem. Na drugi dzień uzyskałem aktywację nowej karty a co za tym idzie możliwość łatwego kontaktu ze światem.
    To, co dla nas jest oczywiste nie zawsze jest oczywiste dla innych. Wiele lat temu dostałem wezwanie do WKR-u. To była instytucja wojskowa zajmująca się rejestracją szeregowych rezerwy, na marginesie, nie wiem czy WKR dziś jeszcze istnieje. Dostałem wezwanie na środę. Zadzwoniłem tam i zawiadomiłem, że przyjdę we czwartek, bo jestem w podróży służbowej i nie mogę przyjść we środę. Poszedłem więc we czwartek. Kapitan w mundurze miał wygolony kark i patrzył na mnie podejrzliwie. Spytał dlaczego przychodzę w czwartek, kiedy miałem wezwanie na środę. Jeszcze raz grzecznie wyjaśniłem przyczynę i żre dwoniłem w tej sprawie. Kapitan podsunął mi po nos wezwanie mówiąc – tu jest napisane środa a dzisiaj jest czwartek. Kolejny raz powiedziałem o wyjeździe służbowym. Kapitan zdenerwował się – nie udawajcie kretyna, tu jest napisane środa, a wy przychodzicie we czwartek. Jeszcze raz, niepewnie wyjaśniłem, że nie mogłem przyjść we środę, bo nie było mnie w Warszawie. Kapitan wstał i zdenerwowany chodził po gabinecie mówiąc – słyszę, co do mnie mówicie i rozumiem, co do mnie mówicie, ale na wezwaniu jest środa, a dzisiaj jest czwartek. Taki dialog toczyliśmy około pół godziny a na końcu kapitan postraszył mnie wcieleniem do ”rezerwy”, jeżeli nie będę przestrzegał regulaminu. Każdy z nas pozostał przy swoim.
    Za „komuny” buty były na kartki – naprawdę, trudno jest w to uwierzyć młodym ludziom, którzy potraktują ten fakt, jako absurd, ale tak było. W sklepie obuwniczym podałem kartkę na buty i przymierzyłem czarne mokasyny, były za małe więc poprosiłem o takie same, tylko numer większe. Ekspedientka przyniosła mi żółte. Nieśmiało powiedziałem, że chciałem takie same, a te są żółte. Obrażona ekspedientka wymamrotała, że marudzę, bo są takie same i … usłyszałem – kto następny. Za mną stała kolejka takich jak ja petentów.
    Mówimy tym samym językiem, używamy tych samych pojęć powszechnie rozumianych, a mimo to co pewien czas zdarza się zakłócenie w przekazie informacji. Wynika to najczęściej z barku chęci do wykorzystania rozumu, czyli myślenia.
    Kiedyś pracowałem jako woluntariusz w ośrodku terapeutycznym. Koleżanki psycholożki namówiły mnie do tego zajęcia uważając mnie za „chłopskiego filozofa”, który ma chłodny i racjonalny sposób myślenia. Godzinami słuchałem dialogów pacjentów z uszkodzonym ośrodkiem centralnym. Jeden mieszając bezustannie herbatę mówił : – Piłsudzki w maju 1926 dokonał przy pomocy wojska zbrojnego zamachu stanu, popartego przez partie lewicowe i stworzył rodzaj stanu wyjątkowego, w którego ramach jego osoba stała ponad obowiązującym prawem. Słuchający go żuł bułkę a po skończonym monologu na temat Piłsudzkiego, odparł: – Oczywiście, tylko dobrze jest dodać czosnku i soku z cytryny do sałaty.   
    Chorym ludziom można wybaczyć taki sposób reakcji na otaczający ich świat. Ale gdy przedstawiciele narodu dyskutują w ten sposób w telewizji staje to się ze wszech miar niepokojące.
    Bądźmy cierpliwi, powtarzajmy w kółko jedno i to samo, aż będziemy zrozumiani. Powszechna jest niechęć do samodzielnego myślenia. Powtarzamy chętnie wyświechtane stereotypy, bo to jest łatwiejsze, nie wymaga wysiłku ani prezentowania własnych myśli. Taki jest stan rzeczy i nic na to nie poradzimy. A przecież „myślenie ma kolosalną przyszłość”.
    skurskig@interia .pl

31
Maj
2008
00:08

Anieli i Petroneli - wszystkiego dobrego

Remont w toku.
Próba „Pchły szachrajki” dziś na palcu Konstytucji przebiegła pomyślenie, czyli możemy zapraszać wszystkie dzieci i dorosłych 1-szego czerwca kiedy odbędzie się oficjalnie premiera na Placu, a potem w każdą sobotę i niedzielę czerwca o 12.00 w południe.
Później, w lipcu i sierpniu zapraszamy w dni powszednie o 17.00 na „Lament” a 17–tego lipca na premierę nowego spektaklu robionego specjalnie na Plac i na te wakacje „Starość jest piękna” Esther Vilar w reżyserii Łukasza Kosa. Dużo sobie po tej premierze obiecujemy i planujemy grać ten nowy spektakl także prawie całe lato.
Próby do ”Grubych ryb” trwają.
Dziś odbyło się otwarcie sezonu dwiema „ Shirley- kami” jak to nazywa nasza garderobiana.
I tak życie nam upływa, można powiedzieć, w pocie czoła.
Dobrej nocy więc. Zdjęcia wklejam z przyjemnością i pozdrowieniami.

27
Maj
2008
21:21

Jana i Juliusza - wszystkiego dobrego

Rozkoszny ten Bałucki, rozkoszny! Te próby to godziny przyjemności i zapomnienia. Remont trwa….jutro od rana wymiana głównych drzwi, zamieszanie…Drzwi od Marszałkowskiej już są, ale bilety dalej w dawnej kasie czyli przez bramę od Pięknej bo nie zdążyliśmy z kasą od Marszałkowskiej. Od piątku gramy a już w ten weekend " Pchła szachrajka" na Placu Konstytucji o 12.00, w samo południe, dla dzieci na Dzień Dziecka, dla uciechy. Zacznie się na nowo kolorowy kołowrót, teatralny zawrót głowy.
Dobrej nocy.

 

 

26
Maj
2008
07:00

Filipa i Pauliny - wszystkiego dobrego

Teoretycznie zaczyna się ostatni tydzień remontu. Mamy opóźnienie to jasne , ale mam nadzieję ze cokolwiek by sie działo w przyszły poniedziałek uruchomimy kasę teatru od Marszałkowskiej i… będziemy razem z ludźmi, widzami i pracą kasy prowadzić prace wykończeniowe. Trudno, od początku istnienia tego teatru tak było, robiliśmy próby na placu budowy, graliśmy na budowie, publiczność to szczęśliwie akceptowała i sekundowała, nawet tym niewygodom z życzliwością. Mam nadzieję ze tak będzie i teraz. Podobno zaczyna się piękny tydzień jeśli chodzi o pogodę, na pewno dla wszystkich pracowity po tych długich weekendach.
Próby Grubych ryb trwają , jutro kończymy rysunek całości.
Dobrego dnia.

24
Maj
2008
06:05

Joanny i Zuzanny - wszystkiego dobrego

SZKIC

Mówią, że los jest złośliwy, ja uważam że jest prymitywny a właściwie przypadkowy. Był taki czas, że byłem blisko rozwiązania wspólnej tajemnicy istnienia, miłości, życia i czasu. Przy łóżku siedziała obok gruba kobieta, która rozkładając na szafce słoiki z kompotem i zupą cały czas mówiła. – Ten facet z drugiego chodził ze swoim wilczurem, a ja z naszym Pimpusiem. Deszcz siąpił, a on nawet do mnie nie zagadał.Jędruś ugotowałam krupniczek, taki jak lubisz na żeberkach. .. Pacjent do którego mówiła zielony na twarzy, z rurką od tlenu w nosie patrzył w sufit nie dając żadnego znaku życia. Dwoje dzieci latało miedzy łóżkami strzelając z plastykowych pistoletów. Nagle przy łóżku pod oknem zrobił się ruch. Lekarka i dwie pielęgniarki, które przyciągnęły aparat do EKG. Na ekranie monitora pokazała się sinusoida, ilustrująca nierówną pracę serca. Pacjent nieprzytomnym wzrokiem rozglądał się wokół powtarzając w kółko – co jest? Trzy kobiety wykonywały rutynowe czynności bez słów. W końcu sinusoida wyprostowała się, przyspieszony oddech ustał. Lekarka zaświeciła małą latarka w źrenice konającego i zakryła mu twarz kołdrą. Bez słowa wyszła a pielęgniarka rozstawiła parawan oddzielając życie od śmierci. Gruba kobieta cały czas mówiła. -Popij kompotu Jedruś, to z jabłek na naszej działce, dobrze ci zrobi. Przestawiłam regał , ten u dzieci, tam pod okno, będą miały więcej miejsca. Aha dzwoniła ciocia Czesia, pytała co u ciebie. Jutro przyjadę metrem, nie mam siły czekać na te autobusy. Korki i korki.

Włożyłem słuchawki i koncert F-mol Chopina przeniósł mnie w inna przestrzeń.

Miałem grypę i uporczywy kaszel. W pewnym momencie kichnąłem i poczułem straszliwy ból w kręgosłupie. Towarzyszyło temu chrupnięcie, jakby ktoś przestawił mi kręgi. Ból był taki, jak później się dowiedziałem, że doszedł do skali dziesięć, po tym jest tylko utrata przytomności. Przez trzy miesiące nie mogłem ani chodzić, ani leżeć ani jeść, ani spać. Kilkunastu specjalistów wymyślało różne choroby. Ortopedzi twierdzili, że to ostre zapalenie nerwów. Robiono blokady, a ból pozostawał na tym samym poziomie. Jeden z profesorów, który miał sławę europejską wyśmiał diagnozy swoich poprzedników i stwierdził zerwanie przyczepu mięśniowego. Znowu zastrzyki i rehabilitacja, po której było jeszcze gorzej. Wszystkie te moje doświadczenia medyczne konsultowałem z moją przyjaciółka internistką, która była ciągle podejrzliwa wobec zmieniających się diagnoz. Kazała mi robić jakieś dziwne badania, łącznie z tomografią komputerową. Siedziałem na korytarzu szpitalnym, ona wyszła ze swojego gabinetu, usiadła obok mnie i nic nie mówiła. Patrzyła w podłogę i w końcu wymamrotała- nie wiem jak ci to powiedzieć…Ja zacząłem się śmiać i spytałem- rak z przerzutami? Ona na to- takie mam podejrzenie. Z czego się śmiejesz idioto? Bo po paru miesiącach nareszcie coś konkretnego. Onkologia, chemia, sterydy, hormony, morfina i nareszcie życie. Śpię, jem, czytam. Personel miły, na każde zawołanie. Jedzenie jak w Sheratonie, przynoszone w styropianowych pudełkach utrzymujących temperaturę. Tylko w nocy huk silników na Okęciu i przelatujące nad dachem wieczorne samoloty. Czułem się jak arystokrata, żadnych obowiązków i tylko służba naokoło miła, grzeczna i uśmiechnięta. Badania, naświetlania i ciągła poprawa samopoczucia, aż nagle po tygodniu o czwartej nad ranem czuję ból w klatce piersiowej i trudności z oddychaniem. Długo zastanawiałem się, czy wezwać kogoś w środku nocy. W końcu dzwonek przy łóżku przywołał pielęgniarkę, która po zmierzeniu ciśnienia wezwała lekarkę. Przyciągnęli aparat do EKG. Przypomniała mi się tamta śmierć obok. Techniczna, rutynowa, bez patosu, odhumanizowana i normalna, przerażająca w swojej normalności. Ale to nie był jeszcze mój czas. Okazało się, że moja lekarka zaordynowała filtrowanie nerek, które marnie pracowały po miesiącach bezsennych, postnych i bolesnych. Serce było osłabione, nie wytrzymało dodatkowego obciążenia. Proszki, kroplówka i normalny rytm serca. Dziękowałem i przepraszałem pielęgniarkę za budzenie w środku nocy. Ona zaśmiała się i powiedziała – pan chyba zwariował, przecież my jesteśmy od tego, żeby być na każde zawołanie.

Minęło dwa lata od mojego pobytu w Centrum Onkologii. Któregoś dnia pojechałem na działkę do mojego przyjaciela nad Narew. Jego sąsiadem jest profesor ortopeda, który stwierdził u mnie zerwanie przyczepu mięśniowego. Wysoki, przystojny, starszy pan o wyglądzie arystokraty. Bywając u niego w klinice rozmawialiśmy „o życiu”. Miał wszechstronne zainteresowania literackie, filmowe i teatralne, przechodził na emeryturę i planował podróże po Europie. W czasie mojego pobytu nad Narwią spotkałem go z laską w czapce narciarskiej na głowie. Twarz biała, oko bez blasku. Był po pierwszej chemii. Nieoperacyjny rak płuc. Prognozy marne, około pół roku. Nigdy nie palił papierosów, grał w tenisa, całe życie prowadził bardzo zdrowy tryb życia.

Zapaliłem fajkę i gęsty dym wypełnił pokój. Zamyśliłem się nad losem, który jest prymitywny i zupełnie przypadkowy.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

23
Maj
2008
20:23

Iwony i Dezyderego - wszystkiego dobrego

Mam od jakiegoś czasu na moim samochodzie napis WOLNY TYBET, dwa takie napisy, na szybie i z tyłu, dziś zaparkowałam na ulicy Nabielaka w Warszawie i podczas mojej nieobecności ktoś mi te napisy i samochód bardzo opluł. Jakiś Chińczyk?
Remont w pełnym rozkwicie a powinien się już kończyć, tak to jest.
Dobrego wieczora.

Na dokładkę kilka zdjęć zrobionych przez moją znajomą w Afryce. Drzwi. Prawda jakie ładne?

21
Maj
2008
06:34

Wiktora i Tymoteusza - wszystkiego dobrego

Rzadko teraz mam ochotę pisać. Powody pisania w ogóle, są dwojakie, albo ktoś chce się podzielić myślą, spostrzeżeniem, radością, albo pożalić i zwierzyć, opowiedzieć o problemach. Abstrahując od tych, którzy piszą „za pieniądze” czy dla pieniędzy lub liczą na pieniądze z powodu pisania, tak to generalnie moim zdaniem jest.

Zawsze lubiłam się podzielić radością, nigdy nie lubiłam dzielić się publicznie żalem czy kłopotem, chyba, że uznawałam moje zwierzenie czy opis problemu za naukę dla innych. Za wartość dla innych. Teraz wesoła czy radosna jestem rzadziej więc dni i myśli codzienne wolę zachowywać dla siebie i nie męczyć tym ludzi, a i samotność polubiłam jak nigdy dotąd. To tak w formie usprawiedliwienia i generalizując.

Na delikatne próby nacisku i wyrzuty, że nie piszę jak dawniej nie mam zasadniczo odpowiedzi, pisanie musi wynikać z potrzeby, szczególnie takie pisanie, i nie ma na to rady, a na pisanie inne mam za dużo wolności osobistej, poczucia stylu i taktu.

Próby do „Grubych ryb” trwają, remont postępuje, choć z oporami i opóźnia się, to już wiadomo. Kwiaty kwitną, laur w ogrodzie w tym roku wyjątkowo, matura się zdaje, kolejne zadania i sprawy dzienne są wykonywane, propozycje zawodowe ciekawe, plany teatru obiecujące i radości dla widzów w przygotowaniu… tyle że… i tyle.

Moi Drodzy, a Wy? Kochajcie się, cieszcie z życia, dzieci, osiągnięć, wiosny, nadchodzących wakacji, czego tam chcecie, tego Wam życzę. Dźwigajcie trudy i kłopoty codzienne, zdarzenia losu i nieszczęścia, kolory i szarość bo z niej także składa się życie.

Dobrego miłego dnia, a ja będę starała się znaleźć przyjemność, także w pisaniu i będę starała się za Wami nadążyć.

Widziałam urocze przedstawienie Piotra Cieplaka i panów z Montowni. Przedstawienie bez słów, sentymentalne, choć nie naiwne. Słodko – gorzkie. Grają je w Fabryce Trzciny. Gratulacje.

17
Maj
2008
06:37

Weroniki i Sławomira - wszystkiego dobrego

JĘZYK GIĘTKI
    Słownik języka polskiego zawiera sto tysięcy haseł. Dobrze wykształcony Polak ma w pamięci trzy tysiące słów, z których używa około dwóch tysięcy Przeciętny „ziomal” korzysta ze swojego prywatnego słownika, w którym jest nie więcej niż dwieście słów. I najczęściej minimalizuje ten zasób do kilku, które w powszechnej opinii określane są jako wulgarne. I przy pomocy tego skąpego słownictwa potrafi określić wszystkie swoje stany emocjonalne .Słowa na k i h są uniwersalne. Mogą być rzeczownikiem, czasownikiem i przymiotnikiem. Ponieważ język służy do komunikacji, a sposób rozmowy jest zrozumiały, to znaczy że ten sposób komunikowania się spełnia swoją funkcję.
    Politycy używają metafor, które są skądinąd domeną poetów. Ktoś, kto pierwszy powiedział, że coś jest białe jak śnieg otworzył nową przestrzeń komunikacji i dla języka. Ale ci którzy ciągle przy każdej okazji to powtarzają są nieznośni. „Zamiatają pod dywan”, „gdyby kózka nie skakała…”, „mowa jest srebrem…”, „baba z wozu…” i tak dalej. Ostatnio pojawiło się nowe słowo – procedowanie. Źródło tego neologizmu jest w łacinie „procedere”- postępowanie. Co to znaczy procedować? Wykonywać procedury? Procedur się nie wykonuje. Wykonuje się określone czynności zgodnie z procedurami, czyli przyjętymi przepisami prawnymi, ale …narzekanie do niczego nie prowadzi… procedowanie weszło do języka i tam pozostaje, prawdopodobnie na zawsze.
    Język jest tworem żywym i podlega ciągłym zmianom. Określenia, które nas początkowo rażą po chwili stają się normą. Wybitnym twórcą nowych określeń jest Lech Wałęsa. Choćby jego „w temacie” okrzepło doskonale w języku. Ostatnio dostałem pismo ze spółdzielni, zawiadamiające mnie że „w temacie okien powiadomią w ciągu dwóch tygodni „. „Wykształceni idioci”, jak określał ich mój przyjaciel Zygmunt Kałużyński, przesadzają w drugą stronę. „Dwutorowość transcendentna zmierza w stronę paraboli dychotomicznej określając pejoratywność takiej tendencji”. To zdanie nie zawiera żadnej myśli i nie jest zrozumiałe dla nikogo, nie wyłączając autora tego sformułowania.
    Język podlega ciągłej degradacji nie tylko w sferze gramatyki i słownictwa, zmienia się również artykulacja. Coraz bardziej powszechnie wymawiane są końcówki nosowe „będom” zamiast „będą”. Aktorzy serialowi brani coraz częściej z „łapanki” mówią delikatnie mówiąc nie najlepiej co nie poprawia ogólnej sytuacji ale także mają niechlujną wymowę, co prowadzi do braku czytelności dialogu. Kiedy zaczynałem pracę w zawodzie przy dźwięku filmowym pracowali absolwenci Wyższej Szkoły Muzycznej. Ostatnio dźwięk nagrywał mi asystent od kamery. Co z tym wszystkim zrobić? Nic! Pogodzić się z rzeczywistością i nie narzekać tak, jak ja.
    Warto czasem przeczytać wiersz Szymborskiej, która jest mistrzynią w używaniu języka. Budzi pokorę i fascynację. Maksymalny skrót, prosty język, precyzja w konstrukcji daje impuls dla wyobraźni i emocji, które towarzyszą czytaniu.
    Skoczyli z płonących pięter w dół
    Jeden, dwóch, jeszcze kilku
    Wyżej, niżej
    Fotografia powstrzymała ich przy życiu
    A teraz przechowuje
    Nad ziemią ku ziemi
    Każdy to jeszcze całość
    Z osobistą twarzą
    I krwią dobrze ukrytą
    Jest dosyć czasu
    Żeby rozwiały się włosy
    A z kieszeni wypadły
    Klucze, drobne pieniądze
    Są ciągle jeszcze w zasięgu powietrza W obrębie miejsc
    Które się właśnie otwarły
    Tylko dwie rzeczy mogę dla nich zrobić
    Opisać ten lot
    I nie dodawać ostatniego zdania

                                                        Grzegorz Skurski ( skursig@interia.pl ) 

13
Maj
2008
06:24

Roberta i Serwacego - wszystkiego dobrego

Wracam Kalisza gdzie grałam "Ucho…", z przyjemnością, po przerwie. Równocześnie w głównej sali teatru graliśmy, znaczy teatr POLONIA grał, jeszcze "Wątpliwość" na festiwalu. Wszystko się udało.
Wczoraj za to na budowie katastrofa za katastrofą, jak weszłam z podroży, koło południa, architekt, kierownik budowy, ci od klimatyzacji, robotnicy krzyczeli, gdzie się podziewałam tak długo! – Grałam! – W Kaliszu! – A tu takie ważne decyzje do podjęcia! Rzeczywiście, odkąd powstał ten teatr, mam wiecznie uczucie, że gram tylko na dokładkę, tak już na koniec i na marginesie spraw. No nic, wczorajszy kryzys budowlany zażegnany. Ciekawe co mnie czeka dziś. Daikin przysłał wszystko potrzebne do klimatyzacji- wielkie ukłony i podziękowania, to nasz najwierniejszy chyba dobroczyńca, Knauff także wczoraj dostarczył, co trzeba, wielka ulga. Korzystamy z Ich wiedzy i energii. Zastanawiam się, co bym robiła bez starych, dobrych, wiernych przyjaciół. Mam nadzieję, że rano dojadą cegły i 10 worków zaprawy murarskiej zamówione na Bartyckiej, a Ursus rano wyślę czym duch brakujący dwuteownik przycięty na wymiar, bo inaczej stoimy. Każdego dnia wychodzą jakieś kwiatki. Gdyby ktoś wczoraj słuchał, jak zamawiałam dwuteownik w milimetrach, umarłby ze śmiechu. Zwykle tę grubą stal wysyła nam ulubiony pan prezes Canowiecki z Centrostalu, ale to z Gdańska, więc na rano by nie zdążyli. Oj… mam nadzieję, że jakoś dziś będzie spokojniej, bo o 11.00 próba sytuacyjna "Grubych ryb". Do obsady doszedł Czarek Żak, będziemy Go dziś witać w lansadach. Tyle radości z tym Bałuckim. Tyle zabawy i przyjemności! Na szczęście.
Dobrego, pracowitego dnia.

10
Maj
2008
21:30

Izydora i Antoniny - wszystkiego dobrego

OBRAZA
Obraza jest ściśle podmiotowym pojęciem. I dlatego należy uważać za obrazę każde nawet najdrobniejsze draśnięcie miłości własnej obrażonego, słowem to wszystko, co on za zniewagę uważa, nawet jeśli my będąc na jego miejscu nie czulibyśmy się obrażeni.

– Pan jest idiotą!
– To pan jest kretynem!
W dialogu tym występuje równowaga. Gorzej, jeżeli ktoś palnie jakieś kretyństwo czy oszczerstwo w mediach. Wtedy równowaga zostaje zachwiana.

W Zachęcie, nie tak dawno wystawiono rzeźbę przedstawiającą papieża przywalonego kamieniem. Podniosły się głosy obrażonych. Twórcy tłumaczyli, że przez setki lat eksponowano Chrystusa przygniecionego ciężarem krzyża, i tu Ojciec Święty symbolizuje człowieka, którego przygniatają grzechy świata. Głosy krzyczały, że ta rzeźba obraża ich uczucia religijne. Co z tego wynika? Po pierwsze, że ich wiara jest bardzo wątła, po drugie, z innej strony, że indywidualizm twórczy eksplodował dosyć marnym efektem plastycznym i raczej należałoby całe zdarzenie pominąć i zostawić bez komentarza. Ale nie! Fundamentalizm, nieznoszący odmiennego wartościowania wywołał burzę niezadowolenia i agresji.

Piękna i ponadczasowa nauka Chrystusa z Nowego Testamentu prezentuje to, co jest bazą religii chrześcijańskiej- miłość bliźniego. Chrystus wybaczył łotrowi czekającemu na śmierć na krzyżu nie pytając o przyczynę tej strasznej egzekucji. Po prostu chrześcijanin kieruje się w swoim życiu miłością do drugiego człowieka, nawet wobec wroga. Ojciec Święty tuląc się do swojego niedoszłego mordercy na oczach milionów w sposób najprostszy przedstawił to, co jest najbardziej istotne w religii chrześcijańskiej. Moja nauczycielka od angielskiego mawiała- ty masz rację, ale ja mam większą rację. I ten stosunek do świata powielony miliony razy prezentuje naszą narodową fobię. A przecież, jeśli wiara nasza ma głęboki fundament- nic nie może jej naruszyć. Co innego urażenie naszego gustu estetycznego? Ale jest to innej wagi sprawa.

Kiedyś reżyserowałem sztukę w teatrze częstochowskim i zobaczyłem w tym mieście taką oto scenkę: na jednej z ławek stara kobieta odpoczywając z wnuczką po trudach pielgrzymki, wyciągnęła z torby plastikową butelkę w kształcie Matki Boskiej, odkręciła Jej głowę i napoiła z tej butelki spragnione dziecko. U mnie na półce stoi Matka Boska fluorescent. W plastykowej bańce pływa Królowa Korony Polskiej, która po zgaszeniu światła fosforyzowana świeci, przekazuje zapamiętaną jasność.

Sztuka jest z natury swej dziedziną swobody i może mieć różne postacie. Jest to wszakże swoboda w określonym zakresie: tworzenia piękna, konstruowania form, odtwarzania rzeczy, wyrażania przeżyć i myśli, ale nie zawsze można nazwać to sztuką. Ani też wszystko to, „co potrafi skupić na sobie uwagę" jest sztuką.

Sztuka nie zawsze jest tam, gdzie się cos nazywa sztuką. A z kolei ci co zostawili swój ślad w grotach Lascaux, stworzyli dzieła sztuki ani nie myśląc o tym ani to tak nazywając. A choćby zaginęła koncepcja i instytucja sztuki, to jednak można przypuszczać, że ludzie nie przestaną ani śpiewać ani wycinać z drzewa figur, ani odtwarzać tego, co widzą, nie przestaną tworzyć forma czy w najróżniejszy sposób dawać wyraz swym uczuciom.

A czy sztuka utraciła swe dawne funkcje, w szczególności funkcję odtwórczą: miała ją kiedyś, czy minęło to bezpowrotnie?

W starożytnej Grecji pojęcie piękna było znacznie szersze niż w latach późniejszych. Wiązano je przede wszystkim z ideą dobra, duchowością, moralnością, myślą i rozumem; utożsamiano je wtedy z doskonałością i harmonia jako warunkiem piękna i sztuki na najwyższym poziomie. Twierdzono, że piękno wynika głównie z zachowania proporcji i odpowiedniego układu.

A teraz wracając do naszej nieszczęsnej rzeźby obrazującej papieża przygniecionego – nie obrażajmy się na twórców, których los nie wyposażył w zdolności, oni musza tworzyć, muszą rozpaczliwie dowartościowywać swoje ego. Ale nie przywiązujmy do ich dzieł zbytniego znaczenia, nie są w stanie nas ani obrazić ani poruszyć. Co do sztuki, zaufajmy zwyczajnie swojej wrażliwości i cieszmy się tym co nam się podoba czy zastanawia, wzrusza czy zostaje w pamięci, to wystarczy.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

09
Maj
2008
20:52

Bożydara i Grzegorza - wszystkiego dobrego

Przychodzi dziś mama do lekarza, a lekarz mówi- jak ja sobie na dziennik córki nie wejdę to dzień jakiś taki …Wraca mama do domu i mówi – Krysiu napisałaś tam coś w tym internecie? – Nie. – Krysiu musisz pisać, bo ja wchodzę dziś do lekarza a lekarz mówi…

Jeśli chodzi o remont, to denerwują mnie dni wolne.

Dobrej nocy.

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.