16
Październik
2008
06:41

Gawła i Ambrożego - wszystkiego dobrego

Tak piękna jesień? Dawno takiej nie było. Przyjaźnię się ze sztucznymi kwiatami na cmentarzach. 1 Listopad się zbliża, porządki trwają, karneciki do kwest cmentarnych się zapełniają. Sztuczne kwiaty ludzie myją, odświeżają.
Pamiętam kiedyś byłam w trasie ze spektaklem po Ameryce i Kandzie, grałam miesiąc, każdego dnia w innym mieście, innej Sali. Facet, który nas zaprosił, kupił pierwszego dnia, wielki, imponujący, kosz kwiatów dla mnie, a potem cały miesiąc każdego wieczora, po każdym spektaklu, w każdym mieście, wręczał mi go na scenie. Kwiaty były sztuczne, nawet nie udawały specjalnie prawdziwych, jeździły z dekoracjami. Raz wydatek, a potem tyle razy było miło. Publiczność się cieszyła, ja byłam wynagrodzona, organizator zadowolony, bo przy tej okazji każdego wieczora wchodził na scenę. Uroczo. Pamiętam też, że prosił, aby kłaniali się razem ze mną wszyscy, którzy przyjechali z Warszawy, maszyniści, garderobiana i fryzjerka, człowiek od świateł i dźwięku ledwo dobiegali od pulpitu, dodawał też kilka osób od siebie. Na moje pytanie, dlaczego tak ma być, odparł: jest pani sama na scenie, niech nie myślą, że było tanio, że sprowadziłem tylko panią. Publiczność się nie orientuje ile osób pracuje za kulisami, niech sobie nie myślą, przecież to są moje koszty. No i kłaniałam się w tłumie, nawet z jego żoną, co jakiś czas. Było cudnie. Rodzinnie i bogato. Jest mi winien do dziś część honorarium za te występy. Wspominam to z rozbawieniem. A on organizuje występy polskich artystów, jak słyszę do dzisiaj.
Dobrego dnia. Próby „Boga” trwają.

13
Październik
2008
07:06

Edwarda i Teofila - wszystkiego dobrego

Mój syn był wczoraj w teatrze. Nie w naszym w Polonii, w innym, w innym mieście, wieczorem, po przyjeździe powiedział mi tak: – Mamo, to była porażka. Sztuka była zaangażowana i nowoczesna. Facet siedział na scenie, gadał, najpierw, na wstępie zawiadomił nas że jego życie jest nudne i nijakie, potem, że rodzinę ma beznadziejną, jego żona to proletariusza i w ogóle dno. Pod koniec pierwszej części, nagle powiedział nam, że się poci i żebyśmy go wytarli. Uznaliśmy, że to przesada i w ogóle jego problem, a my przez niego jeszcze złapiemy dola, a po co to nam. Wyszliśmy i poszliśmy na czekoladowe fondu do Wedla, jak wyszedłem to mi się chciało wymiotować, bo było mi z kolei za słodko. Cały wyjazd i wyjście sobotnio-niedzielno-wieczorne to była jedna wielka porażka. Zapytałam, co to było w tym teatrze, co to za tekst. Nie wiedział. Coś czeskiego, odpowiedział, po namyśle. Po dłuższym znów zastanowieniu, nagle zapytał: – Mamo czy ty znasz ludzi, którzy czytają wiersze? Bo ja ani jednego nie znam takiego człowieka. Czy to znaczy, że ja się obracam w nienajlepszym towarzystwie? Nie umiałam mu odpowiedzieć na to pytanie. – Nie lubię wierszy i awangardy, podsumował i poszedł spać, mamrocząc pod nosem, że całe szczęście nie jest na rozszerzonym polskim, bo by musiał się bardziej angażować w sztukę i literaturę. Długo nie mogłam zasnąć i z powodu teatru w ogóle i z powodu przyszłości dziecka. 
Dobrego dnia.
Podobno wielu ludzi hoduje szczury, nie te dzikie, tylko laboratoryjne, wiele szczurzyc ma raka sutki, a weterynarze nie chcą ich operować. Szczury są mądre nieprawdopodobnie, zaprzyjaźniają się łatwo i są bardzo uczuciowe. Lubią oglądać telewizje i bardzo przeżywają horrory.
Podobno jakiś jasnowidz z Warszawy przepowiedział, że piątek wybuchnie wojna.
Mimo wszystko dobrego dnia.
Dziś wieczorem jestem radio w II programie. Chyba o 18.00 a w teatrze Karaoke. Ja jutro w Kielcach z Shirley. Próby Boga w między czasie. Do premiery został niecały miesiąc. Obchody urodzin naszego teatru tuż, tuż, „Boska” w Operze, której się tak boimy, w związku z tym, za chwilę.
Dobrego dnia. Jakoś nie mogę się rozstać.
Zdjęcia z wczorajszego rannego spaceru z psami. Na zdjęciach dowód, że jesień w pełni.     

12
Październik
2008
09:03

Eustachego i Maksymiliana - wszystkiego dobrego

KOMU POTRZEBNY SEKS?
  Lotnisko w Helsinkach zamknięto. Odwołano start wszystkich samolotów. Wśród przerażonych podróżnych biegał oddział antyterrorystyczny z odbezpieczoną bronią. Co się stało?
W rzuconej na stolik przed celnikiem damskiej torebce uruchomił się wibrator! Jak w kinie akcji, splatały się dwa wątki – seks  i przemoc. Obydwa bodźce, które stymulują naszą energię życiową. Lubimy się bać i ciągle dążymy do satysfakcji seksualnej. Dla kogoś takiego, jak ja te dwa rejony już wyblakły. Potrafię znaleźć dystans do tych spraw i dziś nawet one mnie śmieszą.
  Na ulicach, co kilka metrów, na bilbordzie goła kobieta, która prezentuje calgon, zapobiegający korodowaniu grzałki w pralce. Nie wiem, czy kobiety piorą bez majtek, bo nigdy nie dokonałem takiej obserwacji. Mam dwadzieścia lat pralkę i  nie wymieniłem grzałki. Czy młoda dziewczyna bez bielizny może ustrzec mnie przed awarią? Wątpię ale calgon dobrze się sprzedaje.
  „Nigdy nie rozmawiamy o wibratorach. Towar wysyłamy zapakowany w elegancki papier przewiązany wstążką. Wszystko jest bardzo kobiece, różowe i bezpieczne. U nas nie ma miejsca na wulgarność”- mówi właściciel firmy sprzedającej erotyczne gadżety paniom. Dodatkową zachętą jest informacja, że można tę zabawkę włożyć do zmywarki.
  Mężczyźni nie znoszą konkurencji w łóżku. Producenci mając świadomość tego faktu unikają gadżetów erotycznych o kształtach fallicznych. Na rynku pokazują się wibratory w kształcie jajek, różdżek, katamaranów, pierścieni, nabojów i w coraz innych bardziej wymyślnych formach.
  Europa cierpi na spadek liczby urodzin. Ludzie są zaganiani, zajęci  swoimi problemami. Kobiety coraz częściej „boli głowa”, a mężczyźni przed snem tokują miłośnie „czy ty do cholery nie rozumiesz, z kim ja jutro mam spotkanie”?
  Ale żyjemy w świecie, w którym na wszystko możemy znaleźć receptę. Widzimy w telewizji, odnajdujemy w Internecie. „Udany seks , to szybki numerek” mówi specjalista. „Trzeba myśleć o seksie cały dzień. Najlepiej zacząć dwadzieścia cztery godziny przed planowanym zbliżeniem”. Dodaje- „jeżeli dostosujesz się do tych rad, z dużym prawdopodobieństwem uda ci się osiągnąć satysfakcję w ciągu pięciu  minut”.
  Seks stał się coraz bardziej widoczny, a jednocześnie przestaje być atrakcyjny. Młodzi ludzie uważają, że jest przereklamowany. Szybki seks w korytarzu dyskoteki, gdzie po chwili zapomina się twarz partnerki. Ale ważne, że „zaliczyłem”. Można pochwalić się kolegom. Młodzi ulegają sugestiom „mądrali”, którzy wszystko wiedzą- „najlepiej prowadzić pikantną rozmowę, używając soczystego słownictwa, to najlepiej rozgrzeje partnerkę”. Michalina  Wisłocka w książce „Sztuka kochania” radziła partnerom rzucać w siebie poduszkami w łóżku. Głupawe i infantylne rady nie poprawią relacji między mężczyznami i kobietami.
  „Miłość” to puste słowo, rodem z serialu. Czytając słowo drukowane /dziwny nawyk, coraz bardziej zapomniany/ nigdzie nie spotykam tekstów na temat związku emocjonalnego miedzy płciami. A to przecież jest najważniejsze! Nieustanna potrzeba przebywania z kimś. Jego sposób artykulacji, zapach, nawyki. Każdy dzień może być nową przygodą, która zaskakuje. Jeżeli ograniczymy się do „szybkiego numerku”, to rzeczywiście cała ta sfera wygląda koszmarnie.
  Moja przyjaciółka pokazała mi koszulę nocną swojej babci. Zakrywała całe ciało, tylko na wysokości ud był  ozdobiony wykwintnym haftem otworek. Dla dziadka tylko ta dziurka w koszuli kojarzyła się z seksem. Uruchamiała wyobraźnię, wyzwalała popęd i jakoś ludzie sobie żyli i na swój sposób byli szczęśliwi.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

09
Październik
2008
16:53

Ludwika i Dionizego - wszystkiego dobrego

Dziś urodziny Agnieszki Osieckiej i Magdy Umer. Ukłony i kwiaty.

05
Październik
2008
08:09

Apolinarego i Placyda - wszystkiego dobrego

W KORKU
  Stanie w korku ma swoje dobre strony. Jest czas na refleksje.
  Na początku lat siedemdziesiątych mieszkałem rok w Sztokholmie. Jak każdy Polak w tamtym okresie „ciułałem” dewizy. Dochodziło do paranoi – kupując  kawę  przeliczałem korony na złotówki i pieniądze wypadały mi na podłogę z trzęsących się rąk. Miałem dobrą pracę. Jeździłem dwunastotonową ciężarówką w firmie transportowej. Trafiłem na tę robotę przypadkiem. Szef firmy w czasie pierwszego spotkania przyjrzał mi się uważnie i po chwili wręczył mi kluczyki od tira i listę szpitali do których miałem  rozwieść lekarstwa. Nie pytał mnie o kwalifikacje /mam prawo jazdy uprawniające do prowadzenia takich pojazdów/, nie podpisywałem żadnej umowy, płacił mi co tydzień wyjmując pieniądze z kieszeni. Ryzykował dużo, bo zatrudniał cudzoziemca „na czarno”. Ale podwójnie zarabiał nie płacąc za kierowcę ubezpieczenia. Obaj byliśmy zadowoleni. Policja w Szwecji zatrzymuje i kontroluje tylko tych kierowców, którzy przekraczają przepisy. Byłem dumny, bo wywijałem tym kolosem po wąskich uliczkach Gamlastan i nikt na mnie nie trąbił, ani nie wystawiał przez okno ręki z dużym palcem uniesionym do góry. Wyposażony w mapę Sztokholmu i wózek do przewożenia kontenerków z towarem, jeździłem sobie spokojnie, po tym pięknym mieście. W ciągu jednego dnia pracy musiałem rozwieźć dwanaście ton. Była to jedna z najbardziej satysfakcjonujących prac, jakie w życiu wykonywałem. Najbardziej podobał mi się  w Szwecji start pojazdów na zielonym świetle. Obok tira stał sportowy porsche, a na trzecim pasie mały busik towarowy. Wszystkie pojazdy w momencie zmiany światła ruszały jednocześnie w ciągu ułamka sekundy, a za nimi stojące z tyłu inne pojazdy. Nikt nie zostawał na skrzyżowaniu, aby czekać na następną zmianę świateł.
  Teraz, w Polsce, stoję w korku przed skrzyżowaniem. W czasie zmiany świateł pojazdy przede mną przesuwają się wolno o trzy, lub cztery pozycje. Jestem za srebrnym land roverem, w którym siedzi młoda atrakcyjna kobieta. Zapala się zielone światło. Widzę, jak kobieta w lusterku poprawia włosy. Rusza wolno do przodu. I zwalnia, bez wyraźnej przyczyny. Na następnym skrzyżowaniu kierowca stojący przede mną nie reaguje na zielone światło, szuka lewarkiem właściwego biegu. Każda zmiana świateł  następuje średnio co dwadzieścia sekund. W tym czasie skrzyżowanie powinno opuścić kilkanaście aut. Praktyka warszawska dowodzi zupełnie czego innego. Po długim opóźnieniu ruszają wszyscy, za pierwszym kierowcą, który ma ważniejsze sprawy na łbie, niż reakcję natychmiastową po zmianie świateł.
  Co by było, gdyby nasz bohater narodowy Kubica spóźnił się na starcie o pół sekundy? Na pierwszym zakręcie straciłby kilka pozycji.
  Nie chodzi mi o jazdę po mieście sposobem „gaz-hamulec”, tylko o sprawność prowadzenia samochodu i tak zwaną kulturę jazdy. Są jeszcze inni na drodze, którzy tak samo się spieszą. Ale każdy Polak ma nieuzasadnione przekonanie, że jest najlepszym kierowcą i i oczywiście lepszym od innych kochankiem.  Może warto przestać złorzeczyć na nowoczesny system komputerowy, który miał usprawnić miejska komunikację? Narzekać na brak obwodnic i roboty drogowe, tylko zacząć od siebie i udoskonalić  sposób korzystania z auta w ruchu miejskim?
  Chyba  mentalnością rodaków sterują spaczone geny, utrwalane kilkadziesiąt lat w okresie „słusznie minionym”. Nie ja jestem winny temu co się dzieje, tylko tajemniczy ONI. Wojtek Młynarski wymyślił przed laty mądre przesłanie, które się nigdy nie starzeje: „róbmy swoje”. Jakże prosta recepta, ale kto o niej myśli?
   Samouwielbienie, pycha i absolutny brak reakcji na innych, to nasza narodowa cecha. Każdy zespół urzędniczy próbuje nieustannie zmieniać przepisy. Parlament w towarzystwie ziewających posłów je zatwierdza. Efekt tej bezużytecznej pracy ukazuje się co roku w Dzienniku Ustaw na dwudziestu tysiącach stron. Kto jest w stanie uważnie przeczytać wszystko ze zrozumieniem? A już wprowadzenie tych reguł do życia społecznego jest poza wyobraźnią. Przepis dotyczący sprzedaży biletów komunikacji miejskiej w kioskach ruchu jest inaczej realizowany w Poznaniu i Warszawie. Ja to tak interpretuję, a co mnie obchodzą inni?
   Może to nie jest wyłączna wina wolnego rynku, rządu i tajemniczych ONYCH, tylko my sami bezmyślnie dorzucamy drew do kotła w tym naszym piekle?
   Wyjechałem na trasę Siekierkowską. Ufffffff!

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

27
Wrzesień
2008
15:08

Kosmy i Damiana - wszystkiego dobrego

DWIE OPCJE

W życiu są dwie opcje, jak  mówi młodzież – albo cię wszystko naokoło bawi, albo denerwuje.

Mam znajomego, który dzień i noc siedzi przed telewizorem i narzeka: ale burdel, jaki oni zrobili burdel.
Pojawia się tajemnicze słowo ONI. Pytam dlaczego ogląda telewizję, jeżeli go denerwuje? Żyję w tym kraju i muszę wiedzieć co się dzieje – burdel, sakramencki burdel i wściekły odwraca się do telewizora.

Ja patrzę na rzeczywistość  która mnie otacza, jak na komedię Staszka Barei. Grałem kiedyś epizody u kolegi i nigdy nie widziałem, żeby ten reżyser się uśmiechał. Stał ponury z białymi płatkami łupieżu na kołnierzu i nigdy nie dawał mi żadnych wskazówek.  Grałem jak chciałem/jeżeli to można nazwać graniem/. Lubił aktorów i w zasadzie wszystko mu się podobało. Fascynował go świat absurdu. Krytycy narzekali, a widzowie oblegali sale kinowe. Żal mi, że nie doczekał czasu, kiedy jego filmy stały się „kultowe”. Do tego teraz, po latach, jego filmy stały się jeszcze bardziej uniwersalne. Absurdalny humor jest ponadczasowy. Każdy ustrój niesie ze sobą pewien potencjał paranoi, która wynika także z naszego narodowego sposobu bycia.

Stoję w korku, który jest wynikiem wprowadzenia super nowoczesnego systemu komputerowego. System miał usprawnić komunikację. Już jest zabawnie. Słucham radia. Absurd goni absurd. Dziennikarz analizuje stan przygotowań do EURO. Są problemy z autostradami, stadionami  ale skupia się na toaletach, które śmierdzą. Babcia klozetowa mówi:” sikają gdzie bądź, przecież nie będę po nich bez przerwy sprzątać!” Rozumiem to doskonale. Nie każdy wpada na pomysł, żeby nad muszlą powiesić instrukcję obsługi, którą kiedyś przepisałem. „Przy korzystaniu z pisuaru należy podejść jak najbliżej, pochylić się lekko do przodu, wyjąc całkowicie narząd moczowy, lekko nachylić go w dół i oddać mocz do ostatniej kropli. Przed całkowitym zakończeniem oddawania moczu nie należy odchodzić od pisuaru i rozbryzgiwać moczu po podłodze”.

Zerkam na gazetę, która leży na prawym siedzeniu :”Gawrony śpią w nocy na drzewie. Najsilniejsze osobniki siadają jak najwyżej. Ekskrementy zgodnie z prawem grawitacji spadają na tych, co śpią niżej. Takie jest prawo natury”.

Narzuciłem sobie dyscyplinę, żeby nie pisać nic o polityce, która jest wszechobecna.. Myślę, że  nie będę posądzony o żadne analogie. Gawrony żyją swoim życiem, a my swoim.

Rozkopanie wychodków archeolodzy prowadzący prace na jeleniogórskiej Starówce zostawili sobie na koniec. Mają nadzieję, że znajdą tam przedmioty starsze niż pisana historia miasta. Po analizie znalezionych w nich pestek i nasion możemy otrzymać nawet informacje o diecie średniowiecznych mieszkańców Jeleniej Góry” – tłumaczy Wojciech Grabowski, kierownik ekipy archeologicznej”.

Zator skończył się. Wyrwałem się na wolną przestrzeń. Zaparkowałem auto przed domem. Przechodzę obok murku na którym siedzą mężczyźni czekający na wsparcie. Pod ich nogami leżą puste puszki po piwie. Patrzą na mnie, w ich oczach widać ból egzystencji. Wręczam pierwszemu dwa złote.

Obesrane wiadomości”– powiedział jeden z nich podkładając sobie na murku gazetę do siedzenia.

 

      Grzegorz Skurski ( skurskig@interia.pl)

26
Wrzesień
2008
15:46

Justyny i Cypriana - wszystkiego dobrego

Zaczynamy powoli świętować 3 urodziny.

20
Wrzesień
2008
14:16

Filipiny i Eustachego - wszystkiego dobrego

KUCHNIA FILMOWA
    W Paryżu mieszka  jeden z czołowych producentów europejskich Marin Karmitz- Rumun, który osiadł we Francji. Ma on niebywały dar do wyszukiwania ludzi utalentowanych, którym później produkuje filmy. Tak było z Krzysztofem Kieślowskim, któremu stworzył niekrępujące warunki produkcyjne przy realizacji „Podwójnego życia Weroniki”, a później dał mu pełną swobodę w czasie pracy nad tryptykiem „Trzy kolory”. Takich producentów nie ma w Hollywood. Tam są biznesmeni, którzy wyznają jedną jedyną wiarę- film musi więcej zarobić, niż kosztował. Karmitz kocha kino i efekt artystyczny jest dla niego dużo ważniejszy  niż sukces, lub porażka ekonomiczna. Dzięki takim ludziom jak Marin Karmitz może powstawać kino ambitne, mądre, ponadczasowe, które może nie będzie miało sukcesu frekwencyjnego, ale za to nigdy się nie zestarzeje. Jego faworytem jest również Abbas Kiarostami. 
  Abbas Kiarostami- irański reżyser filmowy jest dla mnie geniuszem kina. Mam w swojej filmotece kilka filmów fabularnych tego reżysera i trzy dokumenty poświecone jego twórczości. Pytałem o niego kilku uznanych kolegów z branży. To nazwisko z niczym nikomu się nie kojarzyło. Mimo zdobycia Złotej Palmy w Cannes w roku 1997 za film „Smak wiśni” nie należy do klanu celebrities, ludzi których media wykreowały na gwiazdy. O sobie mówi zbyt skromnie: studiowałem Sztuki Piękne, a później ilustrowałem książki dla dzieci. Następnie dwadzieścia lat robiłem filmy oświatowe dla dzieci, a potem zrobiłem kilka filmów dla dorosłych.
  Dzięki zawodowi, który uprawiam było mi dane poznać i zaprzyjaźnić się z wybitnymi ludźmi, takimi jak Wojciech Has, czy Ryszard Kapuściński. W kontaktach prywatnych byli zwykli, normalni. Nie mieli tego  co zwykle cechuje ludzi, których ostatnio brzydko nazywa się celebrities. Patrzcie, jaki jestem wspaniały, doceń to że poświęcam ci czas. Has zawstydził mnie kiedyś, wyprzedzając mnie w  wyścigu do łazienki, aby szybciej umyć szklanki na kawę. I taki zwykły, normalny jest Abbas Kiarostami.
  Obejrzałem relację z warsztatów filmowych, które prowadził Kiarostami w Turynie. Na wstępie powiedział do studentów, ze cieszy się z tego spotkania, bo może od nich czegoś się nauczyć. Reżyser musi zaakceptować, a przynajmniej zrozumieć inny sposób patrzenia na świat.
  Słucha uważnie każdego studenta, jakby ten miał mu do przekazania prawdę na miarę  teorii względności. Chwali, motywuje i dyskretnie  naprowadza go na właściwą drogę.
  Jeden z maniaków kina  przyjechał na warsztaty z Kiarostanim z Rzymu, ale nie przeszedł wstępnej selekcji. Ustawił się z kamerą na klatce schodowej naprzeciwko domu, w którym prowadził zajęcia Kiarostami. Filmował wszystko, co mogła zarejestrować kamera a w czasie przerwy chodził do parku i pytał uczestników warsztatów o szczegóły dotyczące zajęć. Kiarostami dowiedział się o uporze tego młodego człowieka i zaprosił go na zajęcia. Później przeprosił studentów za błędy, które popełniła komisja  selekcyjna odrzucając  tych, dla których kino jest  wszystkim, a życie bez kina jest niczym.
  Od czasu do czasu robie testy wśród znajomych puszczając im fragmenty filmów Kiarostamiego, pytając, czy to jest fabuła czy dokument. Aktorzy w jego filmach są  bardzo naturalni w sposobie bycia na ekranie. W dialogu nie ma żadnych śladów lepszego, lub gorszego aktorstwa. Jedyną rzeczą, która odróżnia  jego filmy fabularne od dokumentu, jest sposób prowadzenia kamery, która obnaża inscenizację. Reżyser ten pracuje wolno- trzy lata przygotowuje film. Wybiera aktorów  często wśród zwykłych ludzi, którzy nigdy nie mieli żadnych doświadczeń z kamerą. Kiedyś jeden z „naturszczyków”  przygotowując się do roli zapisał się na półroczny kurs aktorski.  Kiarostami  po próbach do pierwszej sceny  miał pretensje do niego, za aktorskie artykułowanie końcówek i pretensjonalność gestu.
  Oczywiście nie ma jednej jedynej recepty na prawdę ekranową. Jeżeli ktoś jest utalentowany, to szkoła mu pomoże. Poprawi  dykcję, potrafi zapanować nad własnym ciałem i te wszystkie ćwiczenia doprowadzą do tego, że to wszystko stanie się częścią jego osobowości. Będzie naturalne a reszta będzie zależała od talentu.
  Wracam często do świata wykreowanego przez Kiarostamiego i zastanawiam się czemu media lekceważą dorobek tego wspaniałego geniusza kina.

     Grzegorz Skurski ( skurskig@interia.pl)

19
Wrzesień
2008
12:24

Januarego i Konstancji - wszystkiego dobrego

Dziś usłyszałam jak lekarz okulista mówił do pacjentki – Łzy nie najlepszej jakości. Świetny tytuł do filmu – pomyślałam, a kiedy przyszło do badania moich oczu, zapytałam: – A ja? Jakiej jakości mam łzy? Spojrzał zdumiony. A potem raz jeszcze zajrzał przez maszynę do moich oczu i stwierdził. – Łzy pierwszej jakości. Gratuluję. Lekarz z poczuciem humoru i refleksem.

Dobrego dnia.

13
Wrzesień
2008
23:37

Filipa i Eugenii - wszystkiego dobrego

BYĆ AKTOREM
  Koniec odchodzącego lata. Nad Wisłą w Płocku słońce grzeje, jakby chciało zatrzeć złe wrażenie po dniach deszczowych, które minęły. Wśród błotnistej, zielonej mazi, przy brzegu przycumowany luksusowy jacht. Koło burty pływają puste butelki, torebki foliowe, papiery i połamane gałęzie. To wszystko nie ma znaczenia, bo jacht jest dekoracją zbudowaną na przerdzewiałej barce.
   Kiedyś przed laty Wisłą była regulowana. Piaskarze pogłębiali dno rzeki, aby statki mogły pływać do Gdańska nie narażając się na szorowanie dnem o mielizny. Barka latami stała przy brzegu skazana na niebyt. I nagle zaczęła nowe życie. Wykorzystano ją do filmu.
   Siedzę na luksusowym pokładzie, rozparty w fotelu. Młoda, atrakcyjna kobieta przynosi mi kawę w papierowym kubku. Elektrycy rozstawiają lampy, blendy. Scenograf przesuwa meble, dostosowując je do sytuacji, która ma być rejestrowana.
   Po drugiej stronie rzeki przelatują dwa klucze ptaków, które zgodnie z wpisanym kodem genetycznym uciekają w stronę krajów, gdzie jest ciepło i nie grozi im mokra jesień, ani mróz nadchodzącej zimy.      Angażując się do pracy po drugiej stronie kamery jestem wyluzowany, mam nastrój cool i nie muszę brać udziału w gorączkowych przygotowaniach do następnego „klapsa”.
    Lenistwo prowokuje wspomnienia. W latach sześćdziesiątych zatrzymałem się w tym mieście. Byłem bardzo głodny. W obskurnej knajpie zobaczyłem za brudną szybą bufetu dwa talerze śledzi. Spytałem kelnera, co jest do zjedzenia. Znudzony burknął, że nie ma nic. Powiedziałem, że widzę śledzie. On na to: ja je widzę już trzy tygodnie. Zniechęcił mnie. Poprosiłem o podwójną herbatę. Chwilę słyszałem na zapleczu gorącą dyskusję. W końcu kelner podszedł do mojego stolika i powiedział, że mają tylko wysokie słoiki po ogórkach.
    Teraz miasto wypiękniało. Odnowiony rynek. Kolorowe parasole przy każdej kawiarni. Ludzie uśmiechnięci, gustownie ubrani, a ja gram w filmie u kolegi debiutanta.
    Gdybym był reżyserem wyrzuciłbym „na pysk” Skurskiego, po próbach do pierwszej sceny. Biorę pełną odpowiedzialność za słowa, które piszę. Znam się na tym, bo wiele lat poświęciłem na pracę z aktorami. Umiem odróżnić co jest aktorstwem, a co udawaniem i grepsem. Ale życie jest nieprzewidywalne. Reżyser zadowolony, ja zdegustowany tym, co mamroczę przed kamerą i tak mijają dni. Zgrany i miły zespół aktorski, ekipa również. Bardzo kolorowy pejzaż ludzki. Ja delektuję się spóźnionym urlopem na plaży w Płocku. Godziny mijają bezstresowo, bo wszystko dzieje się poza mną. Nie rysuję „storyboardów” w nocy, nie wściekam się na rekwizytorów, że pracują bezmyślnie. Cudownie! Wykonuję polecenia reżysera: patrzysz na nią, odwracasz się do niego i mówisz tekst. Spróbuj trochę szybciej, bo gubisz rytm. Fantastycznie być po drugiej stronie kamery,
    Nie przykładam wielkiej wagi do ubioru. Nie ma co udawać, że jestem młody i mam sportową sylwetkę. Kostiumolożka dobrała mi kilka elementów, wyglądam jak dziad, który błąka się po okolicy szukając wsparcia.
   Słyszę – koniec planu. Dochodzę do barierek, za którymi stoją gapie, czekające na gwiazdy znane z seriali. Podchodzi do mnie młoda dziewczyna z prośbą o autograf. Pytam ją, czy wyglądam na aktora? Przygląda mi się uważnie: Rzeczywiście! Przepraszam ! Odchodzi.
   Bardzo lubię być aktorem, mając stawkę za dzień zdjęciowy, która daje miłe perspektywy na przyszłość.
                                                 Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

12
Wrzesień
2008
22:41

Marii i Gwidona - wszystkiego dobrego

Jesień. Dziś już naprawdę zimno. Wszyscy się rozglądają gdzie te mimozy którymi się zaczyna…. Nikt ich nie widział. W Ogrodzie botanicznym podobno też nie ma. O tym myślałam rano jadąc do Warszawy z Milanówka i słuchając Niemena śpiewającego Tuwima…mimozami jesień się zaczyna…. Dojechałam na cmentarz, i już miałam odchodzić, odwracam si a tu na przeciwko grobu mojego męża…mimoza. Oniemiałam.

Dobrego weekendu. W poniedziałek w TVP 1 "Związek otwarty" Dario Fo, niespodziewanie. Zdjęcia Edward Kłosiński, scenografia Maciej Maria Putowski, scenografia nagrodzona zresztą, kostiumy Dorota Roquplo, a w obsadzie Marek Kondrat i ja. No i ja reżyseria. 

09
Wrzesień
2008
22:16

Piotra i Mikołaja - wszystkiego dobrego

Pomyliłam datę, wszystkie zdjęcia z planu są z dzisiaj.
Teatr POLONIA ma już do połowy skończone nowe wejście od Marszałkowskiej.
Dobrej nocy.

08
Wrzesień
2008
22:26

Marii i Adrianny - wszystkiego dobrego

Noc teatrów ENTER odbyła się. Wspólna inicjatywa warszawskich niezależnych teatrów repertuarowych, które pod nazwą ENTER zawarły porozumienie w czerwcu tego roku ofiarowały widzom 15 spektakli, ze wstępem wolnym. Tłumy, tłumy. Udało się znakomicie. Zamieszczam zdjęcia z naszego Lamentu i pozdrawiam.  Teatry ENTER (Konsekwentny, Druga Strefa, Wytwórnia, Montownia, Polonia i Studio Teatralne Koło)

07
Wrzesień
2008
07:55

Reginy i Melchiora - wszystkiego dobrego

GWIAZDY GASNĄ
    Paul Newman ma przed sobą kilka tygodni życia – informował brytyjski "Daily Mail". 83-letni aktor, u którego wykryto raka płuc, opuszczał nowojorski szpital onkologiczny w towarzystwie córki, która popychała wózek inwalidzki. Bardzo zmizerniał. Jego ciało było wiotkie i wychudzone. Podobno opuścił klinikę na własne życzenie, nie wyrażając zgody na kolejną chemioterapię. Chcę umrzeć w domu – miał powiedzieć.
    Paul Leonard Newman w szkole brał udział w przedstawieniach teatralnych, grał także w piłkę nożną i koszykówkę oraz pływał. Otrzymał stypendium sportowe i w college’u wybrał ekonomię. W czasie II wojny światowej w latach 1943-1945 służył jako radiotelegrafista w Navy Air Corp. Pasjonował się wyścigami samochodowymi. W 1979 roku ukończył 24-godzinny wyścig LeMans na drugiej pozycji. W 1995 roku ukończył na trzecim miejscu 24-godzinny wyścig w Daytonie.
Na początku kariery bardzo często mylono go ze szczupłym wówczas Marlonem Brando. Newman twierdził, że w notesach z autografami często pisał : z najlepszymi życzeniami od Marlona Brando. W 1986 roku otrzymał Oskara za rolę w filmie "Kolor pieniędzy".
    Studenci na Uniwersytecie Princeton obchodzą 24 kwietnia tzw. "Dzień Newmana". W tym dniu, do tradycji należy wypicie 24 piw w ciągu 24 godzin. Nie jest to oficjalne święto uczelni, a sam aktor deklarował, że czułby się lepiej, gdyby tej tradycji już nie kontynuowano.
    Los ofiarował Newmanowi wszystko to, o czym każdy mężczyzna marzy. Zrealizował się we wszystkich dziedzinach, które wybrał. Ale…czy wobec tego łatwiej mu pogodzić się z faktem, że zbliża się koniec?
    Śmierć jest finałem nieprawdopodobnej przygody, jaką jest życie. Ten moment, dostępny dla wszystkich prędzej czy później wyrównuje w sposób demokratyczny wszystkie różnice, które segregują ludzkie losy.
    Człowiek jest organizmem tlenowym i bez tlenu nasze komórki umrą, a my wraz z nimi. Nie ma znaczenia, jakie są pośrednie przyczyny, które doprowadzają do momentu w którym mózg przestaje funkcjonować. Nauka definiuje ten moment na podstawie płaskiego zapisu elektroencefalografu. Zanik funkcji życiowych. Nie ma znaczenia, czy ktoś doszedł do swojego kresu po latach poświeconych nauce, sztuce, polityce, czy po wypiciu dwóch butelek płynu do mycia szyb.
    Wiliam Cullen Bryant kończył dwadzieścia siedem lat, kiedy kończył poemat Thanatopsis. Jako poeta rozumiał wszystko:
    Żyj więc, a gdy cię kiedyś zawołają
    Na uczestnika wielkiej karawany
    Dążącej w owe tajemnicze kraje,
    Gdzie każdy znajdzie swój kącik w zacisznym
    Domostwie śmierci- nie idź jak niewolnik,
    Co pod biczami wraca do więzienia
    Nie – idź spokojny i wsparty niezłomną
    Potęgą wiary, idź spocząć w mogile,
    Jak ten, co w płaszcz się owija wygodnie
    I do snu kładzie się upragnionego

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

06
Wrzesień
2008
11:33

Beaty i Eugeniusza - wszystkiego dobrego

Dręczą mnie wyrzuty, że nie robię zdjęć na planie. Dziś takie byle jakie, z dzisiejszej nocy. Zasnęłam w trakcie ujęcia. Była północ. Leżałam w scenie w łóżku, obudziła mnie cisza, zorientowałam się, że ujęcie trwa, zdążyłam zareagować w umówionym miejscu. No to już jest dno! Albo zmęczenie, albo stres. Na szczęście nie wiem co.
Dziś w dzień wolny od zdjęć, "Ucho, gardło, nóż" o 22.00. Noc teatrów.

Dobrego weekendu.

01
Wrzesień
2008
21:41

Bronisława i Idziego - wszystkiego dobrego

Dziś dostałam w korespondencji oto taki tekst. Pomyślałam że wielu ludziom może się on przydać, dlatego go kopiuję i wklejam i tutaj.
Skończyłam dziś kręcić sceny pod wodą . Nie mogę uwierzyć że się udało. Kręciliśmy w jeziorze Białym gdzie cudni płetwonurkowie, szkółka i atmosfera. Nasi kaskaderzy – super! Żyję i mam sie nieźle, mimo że na dźwięk słowa kamera! a do tego wypowiedzianego przez Andrzeja Wajdę, ruszam do boju bez względu na to co ma sie zdarzyć. Ale asekurację miałam nadzwyczajną i poczucie bezpieczeństwa całkowite. Pozdrawiam.

Pewnego dnia, na placu targowym, pośród tłumu ludzi siedział niewidomy z
kapeluszem na datki i kartonikiem z napisem: ‚Jestem ślepy, proszę o
pomoc.
Pewien mężczyzna, który przechodził obok niego. Zauważył, że jego
kapelusz jest prawie pusty, zaledwie parę groszy… Wrzucił mu parę
monet, po czym bez pytania niewidomego o zgodę. Wziął jego kartonik,
odwrócił na druga stronę i napisał coś….

Tego samego popołudnia, ten sam mężczyzna znowu przechodził obok tego
samego niewidomego i zauważył, że tym razem jego kapelusz jest pełen
monet. Niewidomy rozpoznał kroki tego człowieka i zapytał go czy to on
odwrócił kartonik i co na nim napisał……

Mężczyzna odpowiedział: nic co nie byłoby prawdą. Przepisałem Twoje
zdanie tylko troszkę inaczej. Uśmiechnął się i oddalił….
Niewidomy nigdy się nie dowiedział, że na jego kartoniku było napisane:
‚dziś wszędzie dookoła jest wiosna.. A ja nie mogę jej zobaczyć…’

Zmień swoją strategię jeśli coś nie jest tak jak być powinno. A
zobaczysz, że będzie lepiej…
Jeśli któregoś dnia ktoś zarzuci Ci, że Twoja praca nie jest
profesjonalna powiedz sobie, że Arkę Noego zbudowali amatorzy a Titanic
profesjonaliści……

30
Sierpień
2008
13:19

Rózy i Szczęsnego - wszystkiego dobrego

KORESPONDENCJA

Ostatnio oprócz zwyczajowych maili takich jak: czytam z przyjemnością, czekam niecierpliwie na każdy poniedziałek, z duszy mi pan wyjął – dostałem tekst pełen nieukrywanej wściekłości. „Pan Skurski którego do tej pory uważałam za mądrego człowieka pojechał po woodstoku na poziomie TV Trwam!! może warto swoje opinie opierać na doświadczeniach, a nie na plotkach rozsiewanych przez dziwnych ludzi z dziwnej stacji, która obraża mniejszości i nie powinna być ogólnie dostępna w państwie, w którym podobno panuje demokracja i równouprawnienie”.
Takie reakcje dają mi satysfakcje i motywują do dalszej pracy. To, co jest istotne w pisaniu, to świadomość, że teksty są czytane, że wywołują emocje zarówno pozytywne, jak i negatywne. Najgorsza jest obojętność i cisza w przestrzeni Internetu. Moja rola felietonisty, przynajmniej tak, jak ją rozumiem – to prowokacja.
Kiedyś w czasie mojej młodości studenckiej siedziałem godzinami w bibliotece i nurkowałem w zbiorach prasowych, pracach naukowych i pseudo-naukowych i różnych innych materiałach. Teraz po naciśnięciu klawisza mam do dyspozycji gigantyczną bibliotekę światową, z której korzystam. Mam świadomość, że każda informacja publikowana w książce, czy w Internecie- jest obciążona bardzo osobistym stosunkiem do tego, o czym się pisze.
Nie czerpię mojej wiedzy na temat rzeczywistości, która mnie otacza z TV Trwam. Moja przyjaciółka zakonnica twierdzi, że nie może słuchać „tego nudziarstwa”. Rzadko oglądam telewizję, a szczególnie wymienioną wyżej stację. Korzystam z Internetu i wybieram opinie ilustrujące temat, którym się zajmuję. Felietonista, jak każdy piszący na tematy ogólne nie musi się tłumaczyć z tego, czy informacja którą zamieszcza jest rzetelna i oparta na faktach. Prowokuje czytelnika i zmusza do zajęcia stanowiska wobec cytowanej opinii. Prezentuję świat, który jest skomplikowany, różnorodny i nie zawsze zgodny z naszym stosunkiem do rzeczywistości.
„Moja żona to anioł mówi jeden facet do drugiego, a tamten odpowiada- a moja jeszcze żyje”. Czy zastanawiamy się, ile jest prawdy w tym dialogu? Wystarczy, że jest śmieszny. Ale dowcip może robić złe wrażenie na kimś, kto wiele lat przeżył w harmonijnym związku.
Kiedyś przeczytałem, że w czasie meczu piłkarskiego komentator zwrócił się do wielotysięcznej męskiej widowni z apelem, aby ktoś, kto ma przy sobie zdjęcie teściowej z dedykacją- „mojemu kochanemu zięciowi teściowa” i je okaże- dostanie najnowszy egzemplarz mercedesa. Nie było takiego, mimo że propozycja była ze wszech miar kusząca. Czy było tak naprawdę? Nie wiem. Myślę, że nie jest to ważne. Ilustruje bowiem w sposób skrajny odwieczny stosunek zięcia do teściowej i odwrotnie. Tak samo jest z felietonem. Albo jest intrygujący, albo nie. Jeżeli piszący powtarza wyświechtane stereotypy – skazany jest na brak jakiejkolwiek reakcji. Czytelnik zamyka komputer i natychmiast zapomina. Autor ponosi porażkę.
Kiedyś dostałem takiego maila: ”gdyby nie to, że jest Pan na stronie Jandy- nikt by nie chciał czytać Pana bzdur”. Taka opinia mnie ucieszyła, bo ktoś przeczytał i skomentował.
Pozytywne reakcje mają tylko wymiar statystyczny. Ważne jest wyłącznie to, czy teksty moje są czytane. Negatywne, a często agresywne opinie dają mi energię do pisania. Nie zależy mi na tym, żeby moje teksty „łagodnie przeczyszczały nie przerywając snu”.
Ostatnio Rosja dominuje ekran telewizyjny. Odwołam się do historii tego mocarstwa. Dawno, dawno temu car napisał „ukaz”. Jeden z podwładnych nie umiał odczytać bazgrołów, poprosił władcę o pomoc. Wtedy usłyszał: „moja rzecz pisać, a wasza czytać”. Czego i Państwu życzę.

Grzegorz Skurski ( skurskig@interia.pl)

29
Sierpień
2008
21:46

Sabiny i Jana - wszystkiego dobrego

Takie zdjęcia znalazłam niespodziewanie. Pozdrawiam.

 

28
Sierpień
2008
21:33

Augustyna i Patrycji - wszystkiego dobrego

Oj , kręcimy, kręcimy, a ja nie wiem czy dobrze że się zakwalifikowałam do tej olimpiady. Spadek formy.

Pozdrowienia.

22
Sierpień
2008
20:27

Cezarego i Tymoteusza - wszystkiego dobrego

LIBIDO

Libido – popęd seksualny mający na celu zaspokojenie potrzeb seksualnych. Pojęcie to wprowadził Zygmunt Freud, który rozumiał libido jako formę energii, za pośrednictwem której popędy życia spełniają swoje funkcje.

Natura wyposażyła nas w motor, który zapewnia rozwój i utrzymanie gatunku ludzkiego na ziemi. Niestety przeżycie które zdawałoby się jest piękne i dostępne wszystkim stało się przedmiotem frustracji, stresów i niezrozumiałych lęków.

Czytam w Internecie: Był o rok starszy. Spotykaliśmy się zwykle u mnie. Co robiliśmy? To nie było do końca czyste. Przytulaliśmy się, raz zaczął dotykać moich piersi. Powiedziałam: Nie. Gdybym się nie opierała, to nie wiem, do czego by doszło. A ciężko się było opierać. Było mi przyjemnie. Ale zauważyłam, że przestaliśmy rozmawiać, tylko przytulanie, całowanie. Rozstaliśmy się. Ma inną. Chyba chodzą ze sobą do łóżka. Ja zacznę studia w Warszawie. Boję się życia w akademiku, w obcym środowisku. Bo ja jestem bardzo uległa. Muszę pracować nad tym, żeby nie odczuwać podniecenia. Unikam sytuacji prowadzących do nieczystości. Bo chciałabym coś zachować tylko dla męża. Na szczęście powstał akademik prowadzony przez księdza. To duża łaska dla mnie.

Kobieta mówi do mężczyzny kocham cię, a partner odpowiada jej to samo. Tu jest pierwsze źródło nieporozumienia. Mężczyzna tymi słowami określa swoje pożądanie, a kobieta mówi o uczuciu, które ją wypełnia… ale seks zostawiamy na później. Łączy ich miłość, którą realizują na dwóch poziomach- uczuciowości i płciowości.

Mężczyzna korzysta z okazji, żeby się sprawdzić. Jako jedyny ssak w naturze, nie jest wyposażony w chrząstkę wzwodową. Nie jest tak, że seks dla mężczyzny jest wyizolowany-to olbrzymie ryzyko. Na co dzień może się kontrolować. W czasie kontaktu seksualnego, bliskiego jest mu bardzo trudno nad tym zapanować.

Kobieta ze względów religijnych, obyczajowych, strachu przed ciążą, aids’em, próbuje opanować podniecenie, które prowadzi do nieczystości.

Młoda kobieta zwierza się w Internecie: Trudno zachować czystość, kiedy się kocha kogoś, kto też jest cielesny. Nieraz nas poniosło, biegaliśmy potem do spowiedzi, trzymając się za ręce. Ale do najgorszego nie doszło – zapewnia Iza.

To, co stanowi apogeum związku uczuciowego, zespolenie się w akcie miłosnym sprowadza się do czegoś najgorszego, do nieczystości.

A później, kiedy jest już za późno, okazuje się że to spełnienie, jest piękne i pełne radości. Rodzi się dziecko, i zależy od tego, jakiej jest płci pomału wchodzi w świat pełen nieporozumień.

Można oczywiście iść na skróty, jak na Przystanku Woodstock, gigantycznym koncercie rockowym organizowanym co roku przez Jurka Owsiaka. Tam trzy najczęściej zadawane pytania to- Gdzie jest twój namiot?- O której jest pociąg do Wrocka?- Czy macie darmowe prezerwatywy?

Każdy sam musi prędzej, czy później zrozumieć i zaakceptować swoją seksualność. Ja dzięki Bogu nie mam już tych problemów . Jestem w wieku, w którym głównie zastanawiam się czy to, czego nie zjem pójdzie mi na zdrowie.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.