14
Marzec
2009
07:46

Leona i Matyldy - wszystkiego dobrego

CZERWONY DYWAN
Matka francuskiej gwiazdy filmowej i teatralnej Marie-Jose Nat była chłopką algierską. Córka zaprosiła ją na premierę. Matka po spektaklu poszła za kulisy i w garderobie i fryzjerka usłyszała dialog:
-Córuś! Co ty wyprawiasz? Płaczesz przy wszystkich? Taki wstyd dla całej rodziny!
-Mamo! To mój zawód!
-To rób chociaż tak, żeby wszyscy widzieli, że udajesz.
Ta anegdota opowiadana w środowisku dotyka istoty uprawiania tego zawodu. Aktorstwo jest jedną z najtrudniejszych i najbardziej wyczerpujących psychicznie profesji. Do tej pory błogosławię egzamin wstępny na wydział aktorski w roku 1956, z którego wyrzucono mnie, jako kandydata pozbawionego jakiegokolwiek talentu. Co by było, gdybym został aktorem?
Kocham aktorów, podziwiam, często im współczuję, od czasu do czasu wydzieram na nich mordę /ludzkie/ i nie mogę bez nich żyć. Bez aktora nie ma reżysera. Przez lata, pracowałem z aktorami, rozumiem coraz lepiej niewyobrażalne progi, które muszą pokonywać. Większości ludzi aktorstwo kojarzy się z ogromną ilością tekstu, który trzeba zapamiętać. A to przecież tylko techniczny etap, który jest bazą do ciężkiej, nigdy nie kończącej się pracy. Aktor poniża się prosząc o rolę, biega po castingach i zabiega, ciągle walczy o pokazanie się na ekranie. Na ogół jest odrzucany. Nigdy nie dowiaduje się dlaczego. My do pana, pani zadzwonimy! A telefon milczy. To w większości przypadków życie ludzi przegranych.
Takiego życia nie umiem sobie wyobrazić i nie wiem, jak można takie życie prowadzić.
Kilku aktorów, którzy niepewnym krokiem chodzą od czasu do czasu po czerwonym dywanie przetrwało część życia pełnego upokorzeń, mając świadomość, że w tamtych latach nie wywarli odpowiedniego wrażenia.
Robert de Niro latami występował w piwnicach, na strychach daleko od Broadwayu. Brał udział w szybkich, niskobudżetowych filmach grając mało znaczące rólki.
Nic nie przychodzi łatwo. A jeżeli- to bardzo, bardzo rzadko. Aktor wchodzi na scenę, czy do dekoracji i od razu ma poczucie że wszystko jest oszukane. Kładzie czajnik na połowie szafki kuchennej, która została skrócona ze względu na oszczędność miejsca i mówi słowa, które nie są jego słowami. W tej sytuacji musi przekonać widza do siebie. Wzruszyć go, rozbawić, przejąć swoim losem, który został wykreowany. Scena, czy plan filmowy to miejsce, gdzie wszystko jest kłamstwem, oszustwem. Nie ma się nijak do realności, w której codziennie przebywa człowiek. Mówi się słowa, które ktoś napisał, wkłada kostium, najczęściej niewygodny, który zabawnie podkreśla groteskowość postaci i w tej paranoicznej przestrzeni trzeba przekonać widza do historii i siebie. Być człowiekiem ze skomplikowaną osobowością, fascynującą a jednocześnie intrygującą od pierwszego kroku na scenie. Trzeba znaleźć prawdę wypływającą z prawdziwych emocji.
Zawsze powtarzam, że od informacji jest dziennik telewizyjny, natomiast widz lubi przyglądać się i przeżywać wspólnie z aktorem emocje. Emocje, których nie da się zagrać technicznie, muszą być jego, osobiste, głęboko przeżyte i do bólu prawdziwe. Swoje reakcje musi oprzeć na własnych emocjach, rzadko na intelektualnej analizie.
Do tego potrzebny jest talent i ciężka praca, bez wytchnienia, bez końca. A kiedy w końcu osiągnie się ten pułap, trzeba wszystkie emocje ukryć.
Jak mawiał James Dean do Denisa Hoopera – jeżeli płaczesz, zagraj to tak, żeby tego nikt nie widział. I dopiero wtedy bohater wzruszy,  widzowie zidentyfikują się z nim, będzie szukał rezonansu w swoim życiu.
Jeden z reżyserów spytał aktorkę jak widzi mewę? Grała Czechowa. To ptak pikujący w dół i zbierający w porcie śmieci. Powtórzę za nim, że w aktorstwie potrzeba więcej unoszenia się w powietrzu, a mniej zbierania śmieci.

Grzegorz Skurski ( skurskig@interia.pl)

12
Marzec
2009
06:03

Bernarda i Grzegorza - wszystkiego dobrego

Przerwa w zdjęciach jadę do Bielska i Cieszyna.

Dobrych dni. 

08
Marzec
2009
09:22

Beatyi - wszystkiego dobrego

ZAPOMNIANY 8-MY DZIEŃ MARCA
Dzień Kobiet nadal jest obchodzony w wielu krajach z różna intensywnością. 100 lat mija, świętujemy okrągły jubileusz.
Nie lubię rocznic, jubileuszy, wolę dzień powszedni. Dla mnie Dzień Kobiet trwa nieustannie odkąd samodzielnie zacząłem myśleć. Patrzę na świat i dochodzę do wniosku że kobieta jest bardziej doskonałym przedstawicielem gatunku, niż mężczyzna. Bóg stworzył Adama, przyjrzał mu się, stwierdził, że ten egzemplarz ludzki jest jakiś nieudany i ożywił Ewę. Przez kilka stuleci uważano, że kobieta jest głupsza od mężczyzny, ponieważ jej mózg jest mniejszy i lżejszy. Moja intuicja podpowiadała mi, że to nieprawda. Ostatnie badania udowodniły, że miałem rację. Okazało się, że różnica miedzy między płciami jest taka, jak między nowoczesnym laptopem a starym PC-tem. Po prostu kobieta wyposażona jest przez naturę nowocześniejszym i bardziej sprawnym systemem operacyjnym.
Jakie są obowiązki mężczyzny wobec natury? Kilka sekund przekazania genów partnerce i fajrant. Czym zajmują się faceci w chwilach wolnych od prokreacji? Niszczą naturę, która stworzyła świat. Bawią się w wojnę, tworzą cywilizację, która dąży do samozagłady i biegają ze swoimi frustracjami, niszcząc każdy związek męsko-damski, ponieważ nigdy nie rozumieli i nie mieli potrzeby zgłębiać tajemnicy natury kobiety.
Kobieto! Puchu marny! Ty wietrzna istoto! Postaci twej zazdroszczą anieli, a duszę gorszą masz, gorszą niżeli!… Przebóg! tak ciebie oślepiło złoto! I honorów świecąca bańka, wewnątrz pusta!
Tak napisał wieszcz, ktoś obdarzony rozumem, talentem i umiejętnością nazwania rzeczy, które wymykają się możliwości określenia. Nawet on, zamknięty w klatce własnej płci nie umiał dostrzec tego, co jest istotne. Gdyby „puch marny” unosił się w powietrzu, oderwany od ziemi nie byłoby nas na świecie.
Faceta irytuje to, co partnerka przeżywa co miesiąc. Kobieta w ciąży ma nudności, bóle kręgosłupa, niesprawność ruchową i wszelkie związane z tym stanem dolegliwości. Rodzi w bólu i po usłyszeniu pierwszego płaczu dziecka zapomina o wszystkim. To jest cud natury. Natychmiast jest gotowa do nowej „drogi przez mękę”. A oprócz tego musi jeszcze karmić, wychować i przygotować dziecko do samodzielności. Ze względu na te obowiązki kobieta ma bardziej rozbudowany płat czołowy mózgu, który odpowiada za emocje.
Mężczyzna rzadko interesuje się tą sferą życia partnerki. Kobieta potrafi w czasie „ostrego zespołu zakochania”, choroby uznanej przez medycynę oddać mężczyźnie wszystko. Nie tylko ciało, ale także duszę . Zmieni religię, potrafi oglądać mecz ligowy, rzuci pracę, przestanie myśleć o swoich pasjach. A mężczyzna uważa, że tak być powinno i przyjmuje jej niewolnictwo, jako coś mu należnego. „Macho”- pan świata !
Co ma swoim koncie ten wybitny przedstawiciel gatunku? Ma dwa główne zajęcia- jedno, to sprawdzanie swojej męskości, a drugie degradowanie świata przez różne twory cywilizacji. Wszystkie zagrożenia, które prognozują zakończenie życia na ziemi, są wytworem męskiej niezaspokojonej ambicji. A dla kobiety czym jest życie? Miłością! Bez życia emocjonalnego świat jest martwy i bezwartościowy. Ktoś obliczył, ze kobieta robi dwadzieścia pięć kilometrów tygodniowo po kuchni. Czy można tak bez sensu dreptać w miejscu bez miłości? Czy można zbierać w nieskończoność brudne skarpetki i puste puszki po piwie zostawiane w najmniej przewidywanych miejscach, bez głebokiego uczucia do tego faceta, który patrzy na mecz?
Kobiety potrafią kochać w sposób, który budzi zdumienie. Słuchają godzinami wynurzeń swojego partnera o wadach jego kochanki. Pocieszają go, utulą i drepcą dalej po kuchni. A on dalej przeżywa swoje męskie klęski .
Kobiety potrafią słuchać mężczyzn, a oni? Jeżeli zadają pytania, to:” „o której obiad?gdzie moja koszula? Co ty jesteś taka wściekła? Nic nie robisz, siedzisz w domu i rzuca ci się na łeb, a ja…”
Kobiety co pewien czas próbują zwrócić uwagę swojego partnera na siebie. Zmieniają kolor włosów, włożą nową sukienkę i nic… Jak w starym dowcipie: żona włożyła maskę gazową do obiadu i pyta męża, czy coś zauważył. On odwraca się na chwilę od talerza i mówi: ”wygoliłaś brwi?”
Może natura przez pomyłkę pomieszała mi w genach hormony? Tak widzę świat fascynujący przez obecność kobiet przy mnie! Może faceci rzucą się na mnie z pięściami krzycząc „ty kretynie półpedale!” Tak, czy inaczej tego dnia jestem winny kobietom szczerość, dzięki którym jestem jaki jestem .
Wasza feministk.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

06
Marzec
2009
22:04

Róży i Wiktora - wszystkiego dobrego

Obiecane zdjęcia z planu filmu "Rewers". Ukłony. Ja właśnie wróciłam po Cieszynie. Jutro " Szczęśliwe dni" w POLONII. Dobrego dnia .

Zdjęcia do filmu „Rewers" będą trwały 30 dni, ich autorem będzie Marcin Koszałka („Pręgi", „Rysa"). Większość scen rozgrywających się w starej kamiennicy kręconych będzie w specjalnie przygotowanej scenografii stworzonej przez Magdę Dipont („Człowiek z żelaza", „Katyń", „Zemsta", „Dług", „Tatarak"). Kostiumy do filmu zaprojektuje nagrodzona Europejską Nagrodą Filmową (Felix) za pracę przy produkcji „Katyń" Magdalena Biedrzycka. Niezwykle trudnej charakteryzacji, jakiej wymaga podwójny plan czasowy, podjął się Waldemar Pokromski („Pianista", „Zemsta", „Katyń", „Tatarak").

 Agata Buzek, Krystyna Janda i Anna Polony spotkają się na planie filmu "Rewers". Obraz wyreżyseruje debiutujący na tym stanowisku Borys Lankosz. W filmie wystąpią też: Marcin Dorociński, Adam Woronowicz, Jacek Poniedziałek, Jerzy Bończak oraz Krystyna Tkacz. Akcja dziać się będzie w latach pięćdziesiątych ubiegłego wieku oraz współcześnie. Film opowie o dziewczynie (Buzek), której matka (Janda) i babcia (Polony) szukają kandydata na męża.

 

01
Marzec
2009
09:29

Antoniny i Radosława - wszystkiego dobrego

STARE NOTATKI
Ograniczyłem na własne ryzyko dawkę morfiny i gorzej śpię. Mam za to więcej czasu i porządkuje swoje archiwa. Znalazłem notatkę o spotkaniu ze starą kobietą, która przed laty mieszkała w Myszyńcu na Mazurach. Z miejscowości Wilejka wywieziono ją na Sybir z mężem i małym dzieckiem w 1941. Wróciła do Polski pod koniec lat 50-tych.
Czytam swoje zapiski na wymietym papierze i zastanawiam się, czy mam prawo przekazywac innym takie opowieści? To nie jest felieton, tylko opis losu ludzkiego w skrajnym wymiarze.Chcę być szczery w stosunku do moich czytelników. Trudno-zaryzykuję! Może narażę się szczególnie tym ,którzy szukają żartów i mądralowania. Tym razem ograniczę sie wyłącznie do kilku słów napisanych przeze mnie wiele lat temu.
Przypomniałem sobie, że szukałem w tamtych rejonach wiejskiego swata, który kojarzył pary. Chciałem zrobić o nim film dokumentalny. Jedna z kobiet, która go znała opowiedziała mi przy okazji swoją historię. Rozpadająca się chałupa na krańcu miasteczka. Kuchnia węglowa z kafelkami popękanymi od gorąca. Na ogniu stoi garnek, w którym grzeje się woda na herbatę. Stara kobieta siedzi przy stole i przytrzymuje lewą ręką drżenie prawej. Jest skrępowana własną nieporadnością ale mówi prostym językiem bez emocji.
To nic takiego, inni przeżyli gorsze rzeczy, albo tam zostali w tajdze. Pracowaliśmy z mężem przy karczowaniu lasu. Przytłukło go spadające drzewo na śmierć. Zostałam sama z dwunastoletnią córką. Dalej pracowałam w lesie. Mróz 40 stopni, chałupa z beli drewnianych, przez które śnieg wpadał do środka. I głód, ciągły głód który nie pozwalał myśleć przez całą dobę. Kiedyś odwiedził mnie nadzorca. Popatrzył na moja córkę. Spytał ile ma lat. Powiedziałam, że dwanaście. Zaśmiał się, że wygląda na siedem. Chłop był wielki jak niedźwiedź. Prosiłam go o kawałek mięsa. Na jego polecenie wydali by mi jakiś ochłap, a ja miałabym jedzenie dla dziecka na tydzień. Kazał mojej Ani chodzić po klepisku, obracać się i chichotał. Robił się czerwony na gębie. W końcu powiedział, że mi nie wierzy. Że jak każe dać mi kawałek świniaka, to ja pójdę i go zakapuję. Mogą go nawet rozstrzelać. Błagałam go o mięso. W końcu napisał na świstku polecenie do magazynu i wypchnął mnie za drzwi. Biegłam po śniegu, zapadając się co chwila. Cały czas myślałam o kawałku mięsa. Dali mi zamrożony ryj świński. Biegłam z powrotem próbując nadgryźć mięso chwiejącymi się po szkorbucie zębami . Lizałam lód nie czując żadnego smaku. Jak wróciłam do domu jego już nie było. Córka spała przykryta kufajką. Na jej brudnych policzkach zauważyłam łzy. Rzucała się na posłaniu i jęczała przez sen. Na klepisku leżały podeptane błotem jej majteczki. Wrzuciłam świński ryj do garnka. Dorzuciłam patyków do ognia. Nie pozwalali brać większych kawałków, bo wszystko wysyłali w głąb Rosji. Mogliśmy zbierać tylko gałązki. Patrzyłam jak lód rozpływa się w garnku i myślałam tylko o tym, że jutro dziecko zje pierwszy raz od wielu miesięcy kawałek prawdziwego mięsa. Nigdy o tym nie rozmawiałam z Anią. Mieszka w Łodzi, jest lekarką i rzadko kontaktuje się ze mną. Ona ma swoje życie. A ja swoje. To tyle.
Stara kobieta wstała od stołu i szurając kapciami podeszła do kuchni i zalewała drżącymi rękoma wrzątkiem herbatę. Chciałem jej pomóc. Odepchnęła mnie zdecydowanie. Dam sobie radę. Póki mogę chodzić nie potrzebuję pomocy. Wysypała jakieś stare ciasteczka na poszczerbiony talerz. Usiadła naprzeciwko mnie i patrzyła bez słowa. W jej starczych przykrytych do połowy pomarszczonymi powiekami oczach nie było nic. Wydawało mi się, że czeka aż wyjdę. Wypiłem herbatę, nadgryzłem ciasteczko, podziękowałem i pożegnałem się. Podszedłem do drzwi i odwróciłem się. Stara kobieta siedziała bez ruchu na krześle. Tylko rozdygotana jej lewa ręka bębniła po stole wprawiając w dźwięczny rezonans szklanki z niedopita herbatą. Wracałem do Warszawy. Czułem się jakbym ciągle spał i dusił mnie koszmar. Filmu o swacie wiejskim nigdy nie zrobiłem.
Pod moją starą notatką było napisane zdanie innym kolorem długopisu:Czas dowodzi, że prawda jest nieodwracalna, jak życie.

Grzegorz Skurski ( skurskig@interia.pl)

21
Luty
2009
20:52

Eleonory i Feliksa - wszystkiego dobrego

IMPOTENCJA
Impotent wie jak się to robi , a nie może. Pisarz męczy się bo może, ale nie wie jak to zrobić. Mam doświadczenie zarówno w jednym jak i w drugim przypadku, w związku z tym, biorę odpowiedzialność za słowa.
Ktoś powiedział, że to nie powołanie decyduje o wyborze zawodu, a mieszczańskie poczucie przyzwoitości, które robi z nas fryzjerów, ajentów, śmieciarzy i grafomanów. Pisarz to człowiek, który bierze pieniądze za swoja robotę, a grafoman to ten, który „pisze do szuflady”. Taka jest powszechna opinia o tym zawodzie. Ja uważam, że grafoman to ktoś, kto nie bierze odpowiedzialności za słowa.To impotent, który nie umie znaleźć słów, aby ułożyć swoje myśli w sposób klarowny i jednocześnie uniwersalny. Tak by trafiały do każdego. I tak ja się czuję!
Nabokov, który obok skandalizującej Lolity zajmował się krytykanctwem literackim, opisał pracę Flauberta nad powieścią "Madame Bovary". Otóż ten prawdziwy pisarz, męczył się trzy miesiące, aby w sposób maksymalnie skrótowy, a jednoczenie klarowny, opisać na dwóch stronach spotkanie bohaterów w gospodzie. Dobry pisarz zbiera miesiącami notatki, spędza tygodnie w domu wariatów, a w końcu gada z ludźmi godzinami, z czego zostaje w tekście śladowa część jego gigantycznej pracy.
Wielu jest kolegów, czy koleżanek piszących, którzy są samowystarczalni. Piszą i sami czytają. Resztę sprawy załatwia wydawca i dobra reklama.
Co pewien czas przepływa przeze mnie fala wstydu, że piszę tak jak piszę. Zachowuję się jak polityk, który mądrzy się na każdy temat nie zadając sobie żadnego trudu, aby zebrać choćby podstawową wiedzę o problemie. Mam poczucie, że zatykam głowę moim czytelnikom próżnością, która może i jest czasem efektowna/czytaj efekciarska/, ale po wyciśnięciu nie pozostaje nic wartościowego. Może to wynika z tego, że całe życie nie przywiązywałem wagi do słów. Wszystko, co najważniejsze w życiu człowieka, nie daje się opowiedzieć. Istota miłości istnieje poza słowami. Nie da się pokazać w filmie ani opisać. Cała ta piękna gra wymyślona przez naturę toczy się w przestrzeni gestów, niewypowiedzianych słów, sposobu patrzenia, dotyku, których świadomość mają tylko ci, którzy je przeżywają. Takie przeżycie kończy nierzadko dialog: – Widzisz tę czarną? Bzyknąłem ją na klatce schodowej po wyjściu z dyskoteki!
A może to wstyd, albo chęć imponowania swoją męskością nakłada hamulec na te najważniejsze słowa? Może tęsknota za ponownym spotkaniem i nie umie sobie poradzić? Słowa często stają się kneblem dla gorących myśli, których boimy się ujawnić? Bagatelizujemy i brutalizujemy, ważne, a może najważniejsze, aby nie okazać słabości. Z leku i wstydu słowa prawie zawsze są kłamstwem, tylko oczy mówią prawdę, jak śpiewa poeta. Ale kto patrzy prosto w oczy, poza Mona Lisą? Unikamy spojrzenia, bo może nas zdradzić. Chowamy się za słowami, tak jak widząc radiowóz jedziemy tuż za zderzakiem auta, które jest przed nami.
Kiedyś opisałem randkę w pewnej noweli….Obok, przy stoliku siedział chłopak z dziewczyną. On miał długie jasne włosy do ramion i grube blade usta. Ona była brunetką, krótko obciętą z kolczykiem wpiętym w lewą część nosa. Wpychała mu gołe kolano między nogi, patrzyli na siebie oczami bez wyrazu i nic nie mówili. Od czasu do czasu zbierała krem z ptysia na łyżkę i wkładała mu ją do ust. Sławek przyglądał się im i nagle poczuł się stary... Tylko tyle może opisać kronikarz, bezradnie patrząc na obraz miłości. Pisarz siedzi jakby za szybą i oblizuje się na widok ptysia i gorących warg, które za chwilę poczują smak kremu.
Patrzę na obraz Francisco Goyi- Maja naga. Pełne piersi rozchylone na boki, głowa podparta rękoma, uda razem, ale bez napięcia i spojrzenie spod czarnych loków, intensywne, zmysłowe, tajemnicze. Maja czeka na reakcję. Nie wiadomo, czy prowokuje i odepchnie, czy przyjmie bliskość. Czytam: Kompozycja diagonalna, wysublimowana gama chromatyczna, finezja laserunków i zmysłowy realizm w postaci aktu kobiecego. Opis prezentuje wyłącznie nieporadność opisującego. A Co dzieje się z patrzącym na Maję? Skojarzenia, pragnienia, zmiana temperatury ciała? Każdy zareaguje w inny sposób. Wszystko jest reakcją emocjonalną, głęboko ukrytą, wstydliwą, niemożliwą do opisania jej słowami. Słownik prowadzi myśl: Psychogenna impotencja może wynikać z poczucia winy lub grzechu.
Myślę, że felietonista też ma prawo od czasu do czasu prezentować swoje lęki i frustracje.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

14
Luty
2009
08:56

Walentego i Metodego - wszystkiego dobrego

CUD ZAPOMNIENIA
Zapominam! Wszystko zapominam. Zaraz…po co przyszedłem do kuchni? Gdzie miałem zadzwonić? Kiedyś na bankiecie podszedłem do nieznanej mi damy i zacząłem ją uwodzić. Ona patrzyła na mnie długo i w końcu powiedziała: daj sobie siana, to nie jest śmieszne. Okazuje się, że przed laty przeżyliśmy krótki romans i wszystko mi ze łba wyfrunęło.
Ale za to świetnie pamiętam, kiedy byłem mały i służąca kapała mnie w wannie. Prztykała palcem w mojego siusiaka i śmiała się głośno, krzycząc :diabełek! Była u nas „pomoc domowa”, w stołowym pokoju wisiał pod żyrandolem dzwonek, którym ją się wzywało. W domu był fortepian, grałem nieudolnie gamy i chodziłem do starej Irlandki na lekcję angielskiego. I to wszystko natura postanowiła zapisać w pamięci. Po co?
Patrzę na swój film sprzed 30-laty i nie mogę sobie przypomnieć kto robił zdjęcia. W czasie bezsennych nocy przewijają się twarze kobiet. Tych, które były mi bliskie, czuję wzruszenie, kiedy je przypominam. Ale zdarzenia mieszają się, plączą. Zmysłowe wspomnienia nie mają imion. Ciała czasem są bez twarzy, ale czuję zapach ich włosów. Wyboru dokonuje natura, sama bez jakiejkolwiek logiki. Nie można kliknąć zapisz jako…
Znowu obraz wyraźny – dźwięk i zapach realistyczny. Okres Powstania Warszawskiego. Ja mam cztery lata. Niemcy wycofują armię z Warszawy. Żołnierze w ciemnych mundurach z wywiniętymi do łokcia białymi rękawami koszul. W dłoniach trzymają miotacze płomieni. Całe miasto płonie. Ojca nie ma, gdzieś się ukrywa. Nam kazali opuścić dom w ciągu godziny. Płonie. Na ręku matki mój dwuletni brat, który ma 40 stopni gorączki. Krzyczy! Matka nic nie mówi. Czuję na swoim ręce jej zaciśnięte palce. Idziemy przez płonące piekło do nikąd. Co było dalej? Gdzie się zatrzymaliśmy? Nie pamiętam!
Matura, w reku dyrektora Zielińskiego w Liceum Adama Mickiewicza. Wręcza mi świadectwo i mówi: Skurski- ty moralne zero. Z ciebie nigdy nic nie będzie! W oczach matki łzy. Ja czuje ulgę. Nareszcie koniec. Oficjalny papieros przy całym gremium pedagogicznym. Obraz wyraźny, szczegóły zapamiętane. A po tym wspomnieniu luka. Dziura pamięciowa bez treści.
Wypadam z kajaka. Na dnie zaplątuję się w wodorosty. Szarpię się gwałtownie, oślizgłe pnącza unieruchamiają mnie. Histeria przechodzi w uspokojenie. Zaczyna mi być wszystko jedno. Tracę przytomność. Kiedy to było, na jakim jeziorze? Ile miałem wtedy lat?
Przez pięć lat wiezienia cały czas powtarzałem twoje słowa: Życie jest przygodą, która nigdy się nie powtórzy, korzystaj z tego jak umiesz, w każdych warunkach. Kto to do mnie powiedział po wyjściu z pudła?
Luki w pamięci które dręczą, niepokoją.
Codziennie tracimy kilkadziesiąt tysięcy połączeń miedzy komórkami nerwowymi. Mózg łączy przerwy przypadkowo. Pamięć przypomina film marnego dokumentalisty. Wszystko łączy ze wszystkim, bez konstrukcji, bez dramaturgii a w końcu nie wiadomo o co mu chodzi. Kiedyś popatrzę na swojego syna i spytam: – Kim pan jest, co pan tu robi? Wtedy wszystko będzie nowe, fascynujące. Ale tylko w jednym błysku myśli. A po tym już tylko cisza, bez obrazu, bez dźwięku i bez nas.
Brzask wyturlał brudne słońce na dach sąsiedniego domu. Prysznic! Wypiłem kolejną kawę. Przed południem przyjdzie młoda, bardzo zdolna aktorka na próbę. Skąd mam tyle energii po bezsennej nocy?
Coś chciałem napisać, ale zapomniałem.

11
Luty
2009
21:08

Łazarza i Marii - wszystkiego dobrego

W Milanówku gościmy Jadzię, moją wnuczkę, na rekonwalescencji po zaziębieniu. Dziś byłam w domu po południu:

– Babciu wiesz że ja mam tu pięć zabawek?

– Pięć? Mhm.

– A jakbym miała jeszcze jedną to by było sześć . Wiesz?

– Mhm.

– A jakby było sześc to bym chyba zwariowała!

– A co to ma być?

– Coś z księżniczek.

– Z jakich księżniczek?

– Najlepiej książę i księżniczka w jednym pudełku. Będziesz musiała chyba trochę poszukać.

 

W rezultacie w jednym pudełku w Milanówku, była tylko Barbi żona w ciąży, z mężem Kenem – lekarzem w białym fartuchu, z córeczką około 10 letnią. Przywiozłam do domu. Mój 19 letni syn Jędrek spojrzał z niesmakiem, rozpakował i natychmiast urodził to dziecko Barbi. Wyjął je z brzucha i włożył Barbi płaski brzuch, a dziecko dał do wanienki do kąpieli. Ken został w białym fartuchu ze zdziwioną miną i ze słuchawkami lekarskimi na szyi. Jadzia była zachwycona. 

I tak dzień upływa….

Wszystkiego dobrego.  

07
Luty
2009
10:13

Ryszarda i Romualda - wszystkiego dobrego

CZY TY SŁUCHASZ, CO DO CIEBIE MÓWIĘ?
Umiesz słuchać! Powinieneś być barmanem albo fryzjerem. Usłyszałem te słowa od pewnej kobiety na nudnym przyjęciu.
Lubię słuchać innych. Słowa kłamią, mylą, bardzo często są tylko zasłoną dla myśli. Ale nikt do tej pory nie wymyślił nic lepszego. W każdej wypowiedzi, w każdej refleksji można znaleźć coś ciekawego. Oczywiście jeżeli się chce rozmawiać. Większość spotkań między ludźmi, to wygłaszanie monologów. Ludzie są zagonieni, pełni problemów i stresu. Pragną wywalić z siebie, to co ich uwiera, bez względu na o czy ktoś ich słucha, czy nie. Sławne jest telewizyjne „proszę mi nie przerywać!” Wchodzi się do studia z gotową formułką, która trzeba „wygłosić”. Nie ważne, czy ktoś słucha, czy zrozumiał, czy ma inny pogląd na sprawę. „Ja pani nie przerywałem!”. Nikt nikogo nie słucha. Wszyscy myślą o sobie i swoich sprawach.
Na pierwszej randce dziewczyna patrzy w oczy chłopcu, nie słucha opowieści, jak „wydymał” na snowboardzie dwóch Austriaków. Czeka aż weźmie ją za rękę. W urzędzie gminnym zaniedbywana latami przez męża urzędniczka wrzeszczy na petenta- pan jest nierozgarnięty! przecież to paragraf 365 łamane przez 6. Albo zamyka z trzaskiem okienko sycząc w stronę pokornej kolejki – nie widzi pan, że ja jem? Dziecko pyta matkę – czy jak ja się urodziłem, to świat był starszy od babci Czesi? Nie uzyskuje odpowiedzi na to podstawowe pytanie, bo matka patrzy w kartkę i przypomina sobie, że nie kupiła cebuli. Policjant nie słucha pijanego za kierownicą, który jest po piwku, tylko pedantycznie wypisuje zastępcze prawo jazdy. Żona ziewa, kiedy mąż opowiada setny raz o kretynach, z którymi musi pracować. Kochanka patrzy w sufit nie zwracając uwagi na słowa partnera wyrzucane chaotycznie, pragnie się skupić na sobie, bo to jedyna okazja, żeby poczuła się kobietą.
Mijamy się wszyscy, nie słuchamy a rozmowa, słowa to podstawowa komunikacja między nami. Słuchanie kogoś, próba rozumienia jego sposobu określenia skomplikowanego świata, to największe dobro wynikające z ewolucji ssaków.
Konfrontujemy słowa z naszym przeżyciami, opisujemy sprawy, uczucia, stajemy się bogatsi o nowe doświadczenia. Wypełnia nas poczucie wspólnoty.
Jest  to także  źródło mojego utrzymania. Zarabiam na słowach, które do mnie mówią inni. Przewracam do góry nogami, buduję z tego historyjki kamerą, bądź piórem. Prosta rzecz, a jakże nie doceniona. Ludzie mają, bardzo często nieuświadomiony, talent opisu świata. Pięknie tworzą obrazy, zapachy, umiejętnie syntetyzują rzeczywistość operując precyzyjnie szczegółem, rodem z najlepszej literatury. Moja partnerka kiedyś pracowała w „babskim piśmie” i przynosiła mi listy wyrzucone do śmieci przez redakcję. Trafiłem na list mężczyzny porzuconego przez kochankę. Na czterech stronach roztaczał się  opis tragicznego romansu "Przyszedłem do domu, wypiłem ¾ litra wódki czystej, odkręciłem gaz i położyłem się aby skończyć to bezsensowne życie. Rano obudziłem się z potwornym bólem głowy i przypomniałem sobie, że administracja zakręciła gaz z powodu remontu" Czy to nie perełka? Skrót pełen dynamiki i puenta rodem z literatury.
Kiedy nie ma słuchaczy, pozostają SMSy , maile, kartki za wycieraczką. To też jest komunikacja, czasem bardzo zabawna. Wszyscy wyjmujemy spod wycieraczek samochodów zdjęcia kobiet  w skromnym odzieniu, bez względu na porę roku. Z drugiej strony zdjęcia słowa – Sylwia z koleżanką całą dobę czekają na twój telefon, przyjedziemy za piętnaście minut. Ostatnio pod Instytutem Onkologii znalazłem za wycieraczką zdjęcie ładnej willi z napisem „Złota Jesień”- Dom Opieki w Otwocku, ulica Jodłowa 3. Znak czasu! Miejsca? Chwili? Czy już nigdy nie znajdę na szybie kartki od Sylwii albo Ramony?

05
Luty
2009
06:20

Agaty i Adelajdy - wszystkiego dobrego

Dziś egzamin ze studentami w Akademii Teatralnej , pojutrze " Wątpliwość" . Codziennie pracuję do 2 w nocy. Już pękam. Powoli pękam.

Dobrego dnia.

 

 

Akademia Teatralna –  5 luty 2009 godz.14.30

Maksym Gorki  

MIESZCZANIE

Adaptacja – Krystyna Janda – na użytek Akademii Teatralnej

Czas 1.30 godz. bez przerwy


OBSADA :

B i e z s j e m i e n o w – Pan Zygmunt Sierakowski

Akulina Iwanowna Natalia Sikora
P i o t r  Michał Żerucha / Konrad Darocha

Tati ana Zosia Zborowska/ Aleksandra Grzelak
N i ł – Mateusz Sacharzewski

P o l a – Magdalena Lamparska

H e l e n a  N i k o ł a j e w n a  K r i w c o w a  – Marysia Symotiuk
 
T i e t i e r ie w  – Marek Kudełko / Jacek Kwiecień 

 

 

31
Styczeń
2009
12:01

Jana i Marceliny - wszystkiego dobrego

ROZMOWA

-Gdzie materiał zdjęciowy?

-Oddałam Amerykanom za karton papierosów!

-Chciałaś przestać palić…

-Wiesz, jak to jest!

-A telewizja?

-Gówno ich to obchodzi!

Na kominku szczapy płoną coraz jaśniejszym blaskiem. Pies leży przy ogniu i chrapie tak, że nie słychać co mówi gospodyni.

-Nigdy nie słyszałem o takim ośrodku.

-Ja też, dlatego pojechałam z kamerą, bo mnie to kręciło. Przyjechali specjaliści ze Stanów, chcieli mieć dokumentację. Upośledzeni pacjenci brailem wystukują na dłoni informację. To jest jedyny sposób komunikacji. Przy takim ciężkim kalectwie, są absolutnie odcięci od świata, który ich otacza.

-Ślepi i głusi- koszmarna kombinacja.

-Był tam 50-cio latek, którego syn skopał po głowie i pozostały fatalne skutki neurologiczne. Całe życie widział i słyszał. Nagle wpadł w ciemność i ciszę.

-Ale są tam ludzie którzy od urodzenia nie widzą i nie słyszą. Jak oni rzeźbią?

-Tworzą kształty, jak z kosmosu. Napędem do kreacji jest tylko wyobraźnia. Mieszają glinę, kładą jedną warstwę na drugą. I ciągle sprawdzają opuszkami palców. Dotykają tak, jak zakochana kobieta. Niezwykła delikatność i wrażliwość. Może to pretensjonalne, ale czułam, że to ich dusza materializuje się w czasie rzeźbienia.

-Byłaś tam ze swoja suką. Nie może być w domu?

– Nigdy nie zostawiam staruszki, nie radzi sobie sama. Ale to jest pies operatorski. Na hasło „setka" leży i nie wydaje żadnego dźwięku. I nagle ten 50-cio latek wystukał na dłoni swojej terapeutki-ktoś tu jest. Wszyscy się zdziwili. Ja mówię do terapeutki- przecież nie ma nikogo. On był coraz bardziej niespokojny, przestał rzeźbić. Nagle suka podeszła do niego i polizała go w rękę. Powiedział pies. Konsternacja! Całe lata nie mówił.

Gospodyni pali cienkie papierosy mentolowe. Pies chrapie. Ja palę fajkę. Co pewien czas trzaska drewno w kominku.

-Słucham ciebie i budzi się we mnie stary instynkt dokumentalisty. Jak seks dawno zapomniany.

– Nie gadaj tak przy kobiecie. Chyba jestem nią nadal?

– Przepraszam!

Cisza. Jak w pracowni, gdzie rzeźbią głusi i niewidomi.

– Powiedział coś jeszcze?

– Nie! Uspokoił się, wrócił do rzeźbienia.

Dopiliśmy kawę, pogryzając sernik, który upiekła gospodyni. Pożegnałem się, wsiadłem w samochód. Wycieraczki z trudem rozmazywały na szybie deszcz wymieszany ze śniegiem. Jazda samochodem prowokuje mnie do refleksji. Automatyka ruchów przy kierownicy nie miesza myśli, które kłębią się w mózgu.

Na początku było słowo– zapisano w księdze ksiąg. Nagle jeden wyraz wypowiedziany niespodziewanie komplikuje cały świat. Przestajemy rozumieć przyczyny i skutki, które prowadzą nasz los.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

30
Styczeń
2009
08:53

Macieja i Martyny - wszystkiego dobrego

Wczoraj na lodowcu, po zupełnie upojnej jeździe w słońcu, bieli, puchu, pustce, ciszy i miękkości, „udałam się” na obiad do hotelu zbudowanego na wysokości 3000 metrów, gdzie wysiłkiem jest już choćby podniesienie widelca ( nie mówię o moich dzieciach ani wnukach). Podeszłam do kucharza , który na oczach narciarzy przyrządza wspaniałe dania i poprosiłam go o przygotowanie dla mnie, ulubionego tu mojego dania , szaszłyku z królewskich krewetek. Odparł że to nie możliwe, że krewetki się skończyły. Zasmuciłam się. Po raz pierwszy tego dnia. Moje zamówienie słyszał właściciel tutejszego hotelu w dolinie, Boss, jak sam o sobie mówi ze śmiechem, instruktor jazdy na nartach, trener i były zawodnik , nasz długoletni przyjaciel, piszę nasz, bo przyjeżdżamy tu na narty, od lat dużą grupą, Polaków. Tak więc Boss, podszedł do kucharza i mówi, nowego kucharza zresztą, wcześniej go tu nie widzieliśmy: – Stefan, zrób jej szaszłyk, bo ona jest w swoim kraju tym czym u nas Sofia Loren. Kucharz spojrzał na mnie zdumiony. Ja ja stałam potargana , zasmarkana, nieumalowana, i uśmiechałam się głupkowato, bo co miałam robić. Widziałam że Stefan próbuje szukać ratunku i wpatruje się w miejsce gdzie znajduje się u kobiet biust, ale uznał ze nawet obszerna kurtka narciarska go w tym wypadku nie kryje. Staliśmy tak we trójkę czas jakiś z zawieszeniu, między królewskim biustem a królewskimi krewetkami, po czym ja postanowiłam uratować sytuację : – Widzisz Stefan – każdy kraj ma taką Sofię Loren na jaką sobie zasłużył. Nie bardzo zrozumiał, powątpiewając w całą historię stał zmartwiony, po czym mnie zawiadomił: – Ale musisz poczekać z dziesięć minut na swoje krewetki. Możesz? – Oczywiście – odparłam. Na szaszłyk z krewetek zawsze. Nie uśmiechnął się, poszedł szukać krewetek, a ja napiłam się z Bossem Prosecco.
Bardzo mi się dziś skomplikowanie pisze, niepotrzebnie czytałam pół nocy Maraia. To wspaniały pisarz, ale potem trudno się z niego wyplątać.
Uczę się na pamięć roli do „Wątpliwości”, bardzo tego „towaru” dużo i skomplikowany do zapamiętania. Przewrotny z osobliwą logiką. No nic mam nadzieje ze zdążę na 7 lutego.

W Polsce zajadle złe recenzje z "Romulusa" , tak mi piszą, zupełnie niezasłużenie w moim przekonaniu, publiczność za to szturmuje kasy, dochodzi do ekscesów i awantur przy sprzedaży biletów, a tu takie słońce.
Dobrego dnia.

23
Styczeń
2009
18:00

Ildefonsa i Rajmunda - wszystkiego dobrego

PYTANIA BEZ ODPOWIEDZI

Kobieta musi mieć motyw do seksu, a mężczyzna tylko miejsce. Tak powiedział jeden kowboj w dosyć marnym filmie z Dzikiego Zachodu. Nie należy wszystkiego z góry odrzucać i krytykować. Mam instynkt szperacza i wszędzie próbuję znaleźć coś interesującego.

Każdy goni za szczęściem i każdy tworzy to pojecie na własny sposób. Najtęższe mózgi filozofów próbują definiować ten stan, aby zrozumiał je każdy. Ja zapamiętałem jedno określenie, które cytuję zawsze i wszędzie. Usłyszałem je przez otwartą szybę mojego samochodu, kiedy wionął na mnie zatruty płynem do mycia szyb oddech. Zarośnięta i bezzębna twarz wtargnę łado środka- królu, daj dwójkę, to ci powiem co to jest szczęście. Menel chwycił monetę, czknął i wymamrotał- szczęście to k…a móc nie mieć ambicji. Jak dalece jest to bliskie nirwany, stanu który tak określa nauka buddyjska. Rzeczywistość poza wszystkimi cierpieniami i zmianami, trwała, spokojna, niezepsuta, nieskażona. Nirwana jest wyspą, schronieniem, ucieczką i celem.

Nie przepadam za kontaktem z „wykształconymi idiotami”, jak ten typ ludzki określał mój przyjaciel Zygmunt Kałużyński. Dużo mówią używając słów, które można zrozumieć dopiero po wertowaniu słowników. Kiedy dokonam tej pracy, okazuję się, ze nie mieli absolutnie nic do powiedzenia…a wyglądało to efektownie. Skąd się bierze mądrość? Z refleksji, a refleksja pojawia się z lenistwa i braku zajęcia. Ludzie gnani ambicją nie mają czasu na kojarzenie faktów, które budują doświadczenie życiowe. Mężczyźni chirurgicznie przedłużają sobie końcówki, zmieniają auta i kochanki. Kobiety tracą całą energię życiową na znalezienie torebki, która będzie „kolorowała” do butów i klną na krem, który w żaden sposób nie likwiduje celulitisu. A wszyscy czekają na otwarcie giełdy i śledzą spadającą wartość złotówki. Rozpacz! Ja chętnie słucham tych, którzy dawno już zrezygnowali z ambicji i siedzą na murku pod sklepem, aby o szóstej rano zebrać wspólne grosze, zaspokoić pragnienie i spokojnie zastanowić się na życiem.

Kiedy byłem mały, jeździłem z rodzicami na Mazury nad jezioro Narien. W wiosce Krantowo mieszkał rybak, który w czasie wojny był w Anglii i pracował jako mechanik w RAFie. Był miejscowym guru- światowcem, którego słowa były traktowane na równi z miejscowym proboszczem. W czasie jedzenia bekał i pierdział, bo jak mówił- tam tak robio, bo to zdrowo. Mnie lubił, bo umiałem słuchać. Może dlatego, ze nie miałem nic specjalnie do powiedzenia, w każdym razie zabierał mnie często na ryby. Kiedyś patrząc z łódki na jezioro powiedział- wszyscy mówią, że ziemia jest okrągła. Ja też tak gadam, ale popatrz mały na to jezioro płaskie jak cholera, do końca. Długo się później zastanawiałem, czy on nie miał racji.

Czym jest świadomość? Nauka coraz lepiej poznaje prace mózgu, ale coraz dalej jest od zrozumienia czym jest świadomość. Zapis fal mózgowych menela i laureata Nobla niczym się nie różnią. Dlaczego mózg wie , że jest? Szukanie przyczyn tego zjawiska przypomina sytuację, kiedy widzimy aktora na ekranie telewizora a później zaglądamy od tyłu na te druty dziwiąc się, że tam go nie ma.
Piszę ten tekst po nieprzespanej nocy, w czasie której zadawałem sobie pytania, na które nie ma odpowiedzi. Moja doktorowa kazała mi pić czerwone wino, aby polepszyć wyniki morfologii. Za chwilę otworzą sklep, kupię flaszkę i przestanę zadawać sobie głupie pytania. A może przysiądę z kolegami na murku i usłyszę mądrość, która będzie drogowskazem na cały dzień?

17
Styczeń
2009
18:31

Antoniego i Rocisława - wszystkiego dobrego

Generał „Zo"

Na ekranie siwa głowa staruszki o jasnych oczach i przenikliwym spojrzeniu. Mówi z trudem, a jednak w słowach drzemie jakaś niewytłumaczalna siła- Jeżeli oglądacie ten film, mnie nie już nie ma wśród żywych, ale pamiętajcie!

W wieku 99 lat zmarła 10 stycznia w Toruniu generał brygady profesor Elżbieta Zawacka, znana pod pseudonimem "Zo".

Była jedyną kobietą z grona cichociemnych, zrzuconą na spadochronie do Polski podczas II wojny światowej. Za swoje wielkie zasługi odznaczona została Srebrnym i Złotym Krzyżem Orderu Wojennego Virtuti Militari oraz pięciokrotnie Krzyżem Walecznych. W 1995 roku uhonorowano ją Orderem Orła Białego, a w 2006 awansem generalskim.

Oglądam materiał filmowy z przyjacielem, który poświęcił dwa lata na spotkania i rejestrowanie opowieści o życiu tej niezwykłej kobiety. Kilkadziesiąt wypraw do telewizji, wycieranie krzeseł w różnych redakcjach nie dały żadnego rezultatu. Ponieważ przyrzekłem sobie, że moje felietony nie będą publicystyczne, pozostawiam ten fakt bez komentarza.

Patrzę na tę kobietę zafascynowany. Krótkie zdania, bez żadnych ozdobników, jakby wydawała ciągle rozkazy. Sama o sobie mówi, że jest tylko żołnierzem, który walczył o wolność Polski od 1918 roku do 1989. Nawet w stanie wojennym przyszli ubecy, by ją internować w wieku 73 lat, ale stare konspiracyjne nawyki pomogły jej uniknąć aresztowania. Urodziła się w Prusach, jako obywatelka niemiecka i do 9-tego roku życia nie znała polskiego języka. Wbrew ojcu zapisała się do szkoły polskiej i przeżywała upokorzenia ze strony rówieśników, kiedy język polski kaleczyła niemieckim. Walczyła z „bronią w ręku" we Lwowie w 1939 roku. Została kurierką Armii Krajowej ,ponad sto razy przekraczała granicę, by dostarczyć meldunki do Londynu.

W pociągu z Berlina do Warszawy zauważyłam „ogon". Do mojego przedziału weszło dwóch Niemców, których widziałam przy kasie. Miałam dobre papiery Elizabeth van Braunung, właścicielki firmy naftowej. Całe gestapo polowało na mnie. Aresztowało mojego ojca i matkę. Zginęli oboje w obozie koncentracyjnym. Brata rozstrzelano. Przed egzekucją powiedział- wstydzę się, że urodziłem się Niemcem, ale dumny jestem , że umieram jako Polak. Nie wiedziałam, jak przejdę tortury, postanowiłam uciekać. Tak, jak stałam w letniej sukience i kapciach poszłam do toalety. Oni wyszli z przedziału. Teraz już byłam pewna. Rozgrzałam stawy, uspokoiłam oddech, otworzyłam drzwi i wyskoczyłam. Po kilku „koziołkach" z małymi obtarciami zaczęłam uciekać. Oni za mną wyskoczyli, ale widocznie byli mniej sprawni, bo się nie mogli podnieść. Pociąg zahamował. Dałam pierścionek spotkanej wieśniaczce i zamieniłam z nią ubranie. Niemcy otoczyli całą wieś. Noc przesiedziałam na drzewie. Kolejny raz się udało.
Do legendy przeszła jej misja w 1943 roku, podczas której przedostała się przez Niemcy, Francję, Andorę, Hiszpanię i Gibraltar do Anglii. W Londynie przekazała generałowi Sikorskiemu szczegółową relację z sytuacji w okupowanym kraju. Koleżanka nie wytrzymała tortur na gestapo i wszystko o niej opowiedziała. Wiedząc o tym, nie chciała ryzykować podróży powrotnej i zdecydowała się na zrzut spadochronowy, który nastąpił w nocy 9 września 1943 roku. Objęła kierownictwo wydziału kurierskiego AK, szkoląc i wyprawiając na różne misje setki dzielnych kobiet.

Generał Zo patrzy długo w obiektyw, mówi z trudem. Nie lubię słowa zdrada. Są sytuacje, kiedy tortury degradują człowieczeństwo. Jest się workiem połamanych kości i nie można odpowiadać za to co się mówi. W 1945 roku odszukałam koleżankę, która mnie „sypnęła" na gestapo. Wyprostowała się, zameldowała i powiedziała- Zo, pozwolisz, że się odwrócę przed egzekucją, nie mogę ci patrzeć w oczy. Przytuliłam ją i powiedziałam- sama nie wiem, jak bym się zachowała.

Co się dzieje kiedy mam wroga na muszce? Strzelam i mogę powiedzieć, że nie jest to nic przyjemnego. Byłam żołnierzem, który wykonuje rozkazy.

Kiedyś siedziałam na dachu przy karabinie maszynowym. Obok mnie był kapitan, nie żaden rezerwista, tylko absolwent Akademii Wojskowej. Nurkujące „sztukasy cięły" ogniem po dachu, tak że blacha podskakiwała. I ten wojak poszedł za komin, bo dostał sraczki ze strachu. A ja przymierzałam się, przymierzałam i w końcu poszedł dym z ogona samolotu. Jeszcze jeden!

Po wojnie ukończyła kolejne studia: pedagogikę społeczną. Pracowała jako nauczycielka w Łodzi, Toruniu i Olsztynie. Nie trwało to jednak długo, ponieważ w 1951 roku została aresztowana i oskarżona przez komunistyczne władze o szpiegostwo. Skazana na 10 lat więzienia, na wolność wyszła w 1955 roku.

Nagle w starych oczach pojawia się cień zmysłowości. Zakochałam się w drugim roku wojny. Nie było czasu na prawdziwą miłość. Odłożyliśmy spełnienie naszych tęsknot na później. Umówiliśmy się na spotkanie w pierwszym miesiącu po wojnie. Nie przyszedł ! Prawdopodobnie zginął. Nigdy nie związałam się z żadnym mężczyzną, nie pozostaną po mnie dzieci. Na resztę życia pozostała jej miłość do kraju, który wybrała.

Generał Zo poświęciła ostatnie lata swojego życia, aby spisać historię kobiet, które były odznaczone medalami wojskowymi za walkę z okupantem.

Nie ma człowieka bez pamięci! Pani profesor Zawacka ,jedna z dwóch polskich kobiet , które uzyskały zaszczytny awans na generała patrzy w obiektyw i długo milczy.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

16
Styczeń
2009
16:32

Marcelego i Włodzimierza - wszystkiego dobrego

Dziś premiera!

15
Styczeń
2009
17:16

Pawła i Izydora - wszystkiego dobrego

Szykujemy się do premiery. Nasz bufet po pierwszej generalnej ROMULUSA WIELKIEGO. Romulus siedzi z boku i myśli…

13
Styczeń
2009
13:10

Weroniki i Bogumiły - wszystkiego dobrego

STAROŚĆ NIE JEST DLA MIĘCZAKÓW
Starość nie jest dla mięczaków – powiedziała kiedyś Bette Davis jedna z największych aktorek wszech czasów.
Pomyślałem o niej , kiedy moja doktorowa przeczytała mi ostatnie wyniki badań. Katastrofa – użyła tego określenia –  mogłabym podać sterydy, ale wtedy grozi zapalenie płuc, a wie pan, czym to panu grozi? Wiem, przeprowadzką, jak to określił mój ostatni bohater filmowy zakochany w szamanizmie, reinkarnacji i tym podobnych teoriach dotyczących bytu, a dla mnie kompletnie obcych.
Genetycznie jestem uwarunkowany na fightera. Moja młodość była ciągłą walką. Miałem 20 lat, kiedy urodził mi się syn. Rodzina mnie wyklęła za „mezalians”. To staroświeckie słowo określało decyzję małżeństwa z kobietą, która nie była akceptowana przez nikogo z mojego otoczenia. Ale ja miałem wtedy 1.86 wzrostu, 100 kilo i energię, która (tak mi się wówczas wydawało), zdolna była odwrócić bieg ziemi. Studiowałem anglistykę, miałem pełny etat nauczycielski w technikum mechanicznym i jeździłem nocami, jako cichy zmiennik na taksówce. Przetrwałem! Kilkunastoletni związek z kobietą aż do jej gwałtownej śmierci przekonał mnie, że instynkt mnie nie zawiódł i warto było walczyć, aby przeżyć te szczęśliwe lata.
Przetrwałem również wojsko pod koniec lat pięćdziesiątych, kiedy przed przysięgą w mojej kompanii trzech kolegów strzeliło sobie w łeb z kałasznikowa. Szkolenie połączone z falą przypominało w tych czasach trening marines. Dwa lata nie dla mięczaków, jakby powiedziała Bette Davies.
Przez pewien czas jeździłem w spółdzielni transportowej „W jedności siła” 5-tonowym Bedfordem z demobilu. Byłem kierowcą i ładowaczem. Przerzucałem codziennie kilka ton kontenerów. Wstawałem o 2-giej w nocy, o 3 byłem „na bazie”. Rozpalałem ogień pod miska olejową by po kilkunastominutowym kręceniu korbą mieć szansę na uruchomienie silnika. O szóstej rano byłem u klienta. Wracałem o północy, aby przespać parę godzin do następnego dnia.
Początek lat 70-tych przykuł mnie na rok do zlewozmywaka w Sztokholmie. O szóstej rano musiałem posprzątać ulicę przed kawiarnią w śródmieściu. Do północy zmywałem talerze, filiżanki i sztućce. Sprzątałem ze stołów i bez przerwy wynosiłem worki śmieci. Mieszkałem 40 kilometrów od miejsca pracy, ale za tygodniówkę kupiłem sobie samochód. Byłem szczęśliwy, bo za pieniądze, które tam zarobiłem kupiłem sobie wszystko o czym marzyłem. Może mi było trochę trudniej niż innym, ale "nie narzekam"
Nie narzekam– powiedziała mi też kiedyś, piękna młoda dziewczyna, która pracowała w Polfie. Robiłem dokumentację do któregoś mojego projektu filmowego i spotkanie z nią wraca do mnie co pewien czas. Mieszkała kilka kilometrów od Mińska Mazowieckiego. Musiała dojść do autobusu, później w Mińsku wsiąść w pociąg, dojechać do tramwaju przy Dworcu Wileńskim, aby na 6-tą być w pracy. Przez 5 lat technikum od poniedziałku do piątku spała w szatni, gdzie miała rozkładany materac i grzałkę do zaparzania herbaty. Tłumaczyła mi z uśmiechem, że tylko weekendy spędzała w domu, bo było tyle nauki, że z podróżami by się nie wyrobiła. Dostała się na wydział chemii z najlepszymi wynikami wśród kandydatów na te studia. Była inteligentna, dowcipna i zdystansowana do wszystkiego, co ją otaczało. Chciała dalej pracować w Polfie, ale mówiła że trudno jej będzie łączyć studia z pracą. Uśmiechała się bez przerwy, łagodnie, jakby stres był jej obcy – mówiła – zachciało mi się studiów, to muszę jeszcze kilka lat potyrać, a jest inne wyjście?
Przed chwilą zadzwoniła do mnie moja przyjaciółka aktorka. Głos miała wibrujący na wysokiej częstotliwości – zgubiłam ulubiony kolczyk w Galerii Mokotów, wróciłam do domu chciałam wysłać maila ze zdjęciami z ostatniej balangi i zgubiłam wszystko komputerze. Nie chce mi się żyć!
Są dwie szkoły na życie falenicka i otwocka. Ja wolę tę drugą i nie narzekam.

Grzegorz Skurski (skurskig@interia.pl)

05
Styczeń
2009
03:39

Edwarda i Szymona - wszystkiego dobrego

Pozwalam sobie zamieścić artykuł o Eugeniuszu Bodo z Przeglądu Polskiego. Bodo był ulubionym aktorem mojego ojca. Autorką artykułu jest pani Diana Poskuta Włodek. 

 Szwajcarski paszport na Sybir

Głośne życie i cicha śmierć Eugeniusza Bodo

Przed wojną Eugeniusza Bodo znało w Polsce każde dziecko. Jego nazwisko nie schodziło z afiszy. Był sławny, bogaty, uwielbiany przez kobiety. Po życiu w świetle reflektorów nastąpiła śmierć w zapomnieniu. Tym tragiczniejsza, że przez prawie pół wieku jej okoliczności nie były ujawniane. Wystarczy sięgnąć po wydane w PRL książki – także te wartościowe. Teatr polski czasu wojny (1963 r.) Marczaka-Oborskiego: "1941, 4 VII we Lwowie został rozstrzelany E. Bodo". Słownik biograficzny teatru polskiego (1973 r.): "…na terenie ZSRR (…) aresztowany przez hitlerowców, wywieziony w nieznanym kierunku i zamordowany". Encyklopedia PWN: "…zamordowany przez hitlerowców". O tym, że aktora nie zabili Niemcy, mówiło się w środowisku od lat. Prawda była ukryta w domysłach i rodzinnej legendzie. Wydobycie jej na światło dzienne wymagało wysiłku wielu osób, ale przede wszystkim… rozpadu Związku Sowieckiego.

Jak Bohdan E. Junod
stał się Eugeniuszem Bodo

Rok urodzenia Bodo nie budzi wątpliwości: 1899. Historycy nie są natomiast zgodni co do miejsca – niekiedy wspominają o Łodzi lub Warszawie, ale zwykle wymieniają Genewę. Do końca życia zachował obywatelstwo szwajcarskie. Jego ojciec, ewangelik Teodor Junod, był z pochodzenia Szwajcarem, matka – Jadwiga Anna Dorota z Dylewskich – wywodziła się z polskiej szlachty. Teodor był – jak to określał Ludwik Sempoliński – "specjalistą od prowadzenia kabaretów i szantanów na prowincji". Prowadził interesy w Rosji, w 1903 r. zamieszkał z rodziną w Łodzi. Założył pierwsze w mieście stałe kino "Urania", w którym odbywały się też występy. Właśnie tam kilkuletni Bohdan Eugeniusz w kowbojskim stroju wykonywał numer z rewolwerami i lassem. Matka marzyła dla niego o karierze lekarza, ale on uciekł z domu i w wieku 18 lat zadebiutował w poznańskim teatrze "Apollo". W 1919 r. przeniósł się do Warszawy, gdzie przeprowadzili się, pogodzeni już z jego wyborem, rodzice. Zaangażował się do teatrzyku "Sfinks" w Dolinie Szwajcarskiej. Te początki zapamiętał Sempoliński: "Był doskonałym tancerzem i świetnym piosenkarzem, bardzo muzykalnym, choć głosu nie miał nadzwyczajnego. Do osiągniętych później rezultatów było jeszcze wtedy daleko. Nawet nie miał własnego fraka. Kiedy wyjechał z Warszawy, posyłałem mu moje piosenki, bo nie stać go było na kupno". Po roku powrócił i otrzymał angaż w teatrze "Bagatela". Według Sempolińskiego "zmienił się niebywale i rozwinął aktorsko". Występował już wówczas pod pseudonimem, który stworzył z pierwszych sylab imion: swojego (Bohdan) i matki (Dorota). I choć wciąż nie miał własnego repertuaru – śpiewał piosenki Bronisława Bronowskiego – podbił publiczność urokiem, poczuciem humoru, bezpośredniością. Jesienią 1920 roku śpiewał już w "Qui Pro Quo".

Życie to wielka rewia

Występował niemal na wszystkich warszawskich scenach typu variété – tych mniej znanych, jak "Stańczyk", "Perskie Oko", "Orfeum", jak i legendarnych: "Qui Pro Quo", "Morskie Oko", "Cyganeria", "Cyrulik Warszawski". Ostatni przed wojną był teatrzyk "Wielka Rewia". Tańczył, śpiewał, był żywiołowym wykonawcą monologów w programach przygotowywanych przez artystów najwyższej klasy. W "Qui Pro Quo" popularność przyniosły mu programy Serce i balet z Tomem i Bolską oraz Uj, choroba z Zimińską i Zniczem, w "Stańczyku" – przygotowana przez Henryka Szaro Szkoła gwiazd z projekcjami "zdjęć kinematograficznych" Seweryna Steinwurzla. W "Perskim Oku" salwy śmiechu wywoływał Bodo jako poczciwy upiór, który nie potrafi straszyć. W "Nowym Perskim Oku" śpiewał w zespole rewelersów razem z Olszą, Rolandem i Sempolińskim – "wszyscy w marynarskich kostiumach na tle okrętu".

Umieszczenie jego nazwiska w obsadzie było sposobem na zapełnienie kasy także w "poważnych" teatrach. Gdy Szyfman zaangażował go do komedii muzycznej Jim i Jill, Teatr Polski grał ją codziennie przez trzy miesiące. Bodo, zasypywany propozycjami, zaczął z czasem nieco szarżować. Występował nawet w "prawdziwej" operetce Zemsta nietoperza, w której estradowy głos nie wystarczył: "Traktował tę rolę lekceważąco, bardziej oddawał się kawałom robionym kolegom". Pewnie dlatego się spodobał nieznoszącemu pustej konwencji Antoniemu Słonimskiemu. W jego ocenie był "współczesny i żywy", pełen "umiaru w stosowaniu groteski".

Brakowało czasu na dopracowanie ról. Gdy Teatr Letni wystawiał operetkę Szczęśliwy pech, Bodo "swoim systemem nieuczenia się i nieopracowania roli rozłożył premierę". Nie zawsze porażka była jego winą. Po premierze komedyjki Porucznik Przecinek Słonimski pisał: "Porucznik Przecinek to raczej bezmyślnik. Z punktu widzenia artystycznego sztuka jest poza nawiasem. Dwukropkiem byli Brochowiczówna i Bodo. Oboje znaleźli się w kropce". Podobne wpadki należały w karierze Bodo do rzadkości. Jego – jak to określił Artur Tur – "znakomite warunki zewnętrzne, dużo szelmowskiego wdzięku i wielki temperament sceniczny" na ogół nie zawodziły.

Uważany za wzór elegancji, był w Polsce prekursorem reklamy – m.in. tweedowych marynarek "Old England" – i "królem mody" roku 1936. Prasa interesowała się szczegółami jego życia. Sporo pisano o wypadku, który spowodował pod Łowiczem w 1929 r. jadąc swoim chevroletem z kolegami z "Morskiego Oka". Na miejscu zginął aktor Witold Roland, a Bodo został skazany na 6 miesięcy więzienia w zawieszeniu. Pisano też o romansach, w których był "raczej epizodystą". Żartowano, że pierwsze miejsce w jego sercu zajmuje matka, a drugie… ukochany dog Sambo. Nie była to prawda. Przez kilka lat Bodo był związany z gwiazdą filmową Norą Ney. Na początku lat trzydziestych mieszkała z nim ciemnoskóra tancerka Reri. Podobno przywiózł ją z dalekiej podróży, podobno była Thaitanką, podobno podpisał z nią kontrakt, według którego za okrągłą sumkę i futro zgodziła się zostać w Polsce. Romans nie trwał długo z powodu alkoholizmu egzotycznej piękności. Może właśnie wskutek tych przeżyć Bodo był zdeklarowanym abstynentem? Za to uwielbiał jeść. Bywał w ekskluzywnych restauracjach, gdzie czasem, dla żartu, testował inteligencję kelnerów, zamawiając nieistniejące danie o nazwie kalabraki. Był amatorem mazurków wielkanocnych – kupował ich tyle, że starczały do czerwca. Miał jeszcze jedną słabość: wyszywał makatki, którymi obwieszał mieszkanie i którymi obdarowywał znajomych. Warto zapamiętać te szczegóły: Bodo źle znosił głód i obdarowywał wyszywankami przyjaciół. Będzie to miało znaczenie w najbardziej dramatycznym okresie jego życia.

Wdzięk, styl, szarm, szyk – tym was zdobywam w mig!

W 1925 r. zadebiutował w kinie, w Rywalach Seweryna Steinwurzla. W okresie czternastu lat zagrał w trzydziestu dwóch filmach, wyreżyserował dwa, był scenarzystą sześciu, producentem siedmiu. Zaczął od udziału w niemych filmach, początkowo grywał epizody. Warto pamiętać o rólce w filmie Na Sybir (1930 r.) – melodramatycznej opowieści o 1905 roku z Brodziszem i Smosarską. Bodo zagrał spiskowca, który ginie w ataku policji na tajną wytwórnię bomb. Ten film, podobnie jak Bohaterów Sybiru z 1936 r., w którym grał zesłańca, uważa się niekiedy za jedną z przyczyn późniejszej tragedii. Nawet jeśli tej opinii nie sposób udowodnić, trudno nie zauważyć ironii losu.

Estradowy temperament, umiejętność podawania tekstu, lekki styl gry o kabaretowym rodowodzie – wszystko to w zaprocentowało w pełni w kinie dźwiękowym. Najchętniej obsadzano go w komediach, takich jak Czy Lucyna to dziewczyna, Paweł i Gaweł czy Robert i Bertrand. Sam napisał scenariusz i wyprodukował jedną z najlepszych przedwojennych komedii – Piętro wyżej w reżyserii Leona Trystana. Stworzył własny typ postaci – inteligentnego lekkoducha o czystych intencjach i wielkim sercu, gotowego dla miłości poświęcić wszystko. W Pawle i Gawle Mieczysława Krawicza zagrał wynalazcę usiłującego wypromować skonstruowaną przez siebie "dwupentodowo-czterooktodiową superheterodynę", zakochanego w udającej cudowne dziecko dziewiętnastolatce, dla której śpiewał – w duecie z Dymszą – piękną kołysankę Ach, śpij, kochanie… W Piętro wyżej był radiowym spikerem, który z przyjaciółmi-muzykami (jazz-band Warsa) zatruwa życie nudziarzowi z sąsiedztwa. To w tym filmie Bodo śpiewał swoje największe przeboje – Umówiłem się z nią na dziewiątą i brawurowo, w kobiecym przebraniu wykonany Sex appeal. Potem zdyskontował tę rewelacyjną scenę w teatrze, w farsie Ciotka Karola, gdzie w damskich ciuszkach "wyglądał kapitalnie, a ponieważ był nieco tłustawy, więc ściągnięty gorsetem miał mimo woli potrzebne wypukłości". Jednak sukcesy komediowe nie wystarczały. Chętnie grywał, na przekór oczekiwaniom publiczności, czarne charaktery. Był w tym naprawdę dobry. Jako współscenarzysta Czarnej perły Michała Waszyńskiego napisał dla siebie rolę drania gardzącego miłością pięknej tancerki (oczywiście Reri). W Skłamałam Krawicza z 1937 r. grał sutenera wykorzystującego naiwność dziewczyny (Smosarska), a następnie usiłującego zniszczyć jej szczęście rodzinne. Jest w filmie moment, w którym były kochanek staje w drzwiach swej ofiary i żąda pieniędzy w zamian za milczenie. W kilkuminutowej scenie Bodo potrafił pełnym rezygnacji spojrzeniem, ukrytą w głosie ironią i cynizmem dać do zrozumienia, że człowiek ten przegrał całe swoje życie. Najlepszą rolę dramatyczną zagrał w produkcji, którą sam wyreżyserował i która była jego ostatnim filmem (premiera 29 grudnia 1938 r.) – Za winy niepopełnione. W roli przestępcy, który bez zmrużenia oka rujnuje życie pragnącemu powrócić na uczciwą drogę byłemu wspólnikowi (Kazimierz Junosza-Stępowski), Bodo odrzuca charakterystyczne dla jego lekkiego aktorstwa środki. Ponury, z zaciętą, zmęczoną twarzą, jest – przynajmniej chwilami – równorzędnym partnerem dla genialnego Junoszy.

W 1931 r. razem z Waszyńskim i Brodziszem stworzył wytwórnię B.W.B., która wyprodukowała dwa filmy. Dwa lata później, już sam, założył kolejną, nazwaną na cześć firmy nieżyjącego już ojca "Urania". Tym razem zysk był znaczny. W przeddzień wojny Bodo był u szczytu sławy. W kwietniu 1939 r. otworzył przy ulicy Foksal kawiarnię Café-Bodo, na piętrze kupił czteropokojowy apartament. Rozpoczął przygotowania do reżyserii nowego filmu Uwaga – szpieg!. W sierpniu 1939 r. podpisał kontrakt z nowym teatrem Tip-Top.

Za winy niepopełnione

We wrześniu 1939 r. oddał kawiarnię w dzierżawę, pożegnał się matką i wyruszył na wschód. Dotarł do Lwowa. Uciekinierzy z Warszawy spotykali się na artystycznej giełdzie pracy w "Klubie Artystów" przy Jagiellońskiej. Bodo został zaangażowany razem z Ref-Renem, Boguckim, Foggiem i Astonem do zespołu występującego w kinoteatrze "Stylowy". W październiku zatrudnił się w Teatrze Miniatur przy placu Smolki. Szefem był Konrad Tom, występowali, oprócz Bodo, Terné, Andrzejewska, Fogg, Krukowski, Lawiński, Szlechter. W grudniu przybyła z Moskwy komisja, która na podstawie dekretu Rady Komisarzy Ludowych urządziła w mieście weryfikację artystów. Polakom zezwolono na działalność dwóch teatrów i trzech orkiestr – pod dyrekcją Ref-Rena, Jerzego Gerta i Warsa. Ten ostatni od razu zatrudnił do swojego zespołu "Tea-Jazz" starego znajomego Bodo, powierzając mu konferansjerkę i wykonywanie piosenek. Występowali też Renata Bogdańska, Gwidon Borucki, Albert Harris, tańczyli Lidia Warren i Johny Stone. Tournée zespołu po ZSRR cieszyło się ogromną popularnością, szczególnie wśród Polaków. Bodo odbył z "Tea-Jazzem" dwie wyprawy, na trzecią już się nie zdecydował. Miał nadzieję, że dzięki szwajcarskiemu paszportowi uda mu się opuścić ZSRR. Złożył odpowiedni wniosek. Jakby nie chcąc drażnić władz, usunął się w cień, zamieszkał w podlwowskich Brzuchowicach. Za pośrednictwem ambasady szwajcarskiej i kuzynki Ireny Kuleszyny pomagał matce.

Tymczasem wiosną 1941 r. zaczęły się pojawiać pogłoski o jego śmierci z rąk Sowietów. Sprzecznych wersji i naocznych świadków było wielu. W czerwcu 1941 r., z chwilą napaści wojsk hitlerowskich na ZSRR, Bodo zniknął. Pojawiły się plotki, że zabili go Niemcy. W to, że żyje, wierzyła aż do chwili swej śmierci jego matka (zmarła w styczniu 1944 r., została pochowana na cmentarzu ewangelickim w Warszawie). Nie wiedziała, że przeżyła syna. Przeżył go też pies Sambo, zabity przypadkowo podczas powstania warszawskiego.

Historia pewnej chusteczki

W r. 1972 historyk kina Stanisław Janicki w swojej audycji telewizyjnej przypomniał sylwetkę Bodo i poprosił widzów o nadsyłanie wspomnień o aktorze. Aż dwadzieścia listów zawierało – bardzo różne – informacje na temat okoliczności śmierci Bodo, pokrywające się z pogłoskami z czasów wojny. Dwa listy wskazywały nowy trop. Lekarz z Radomia napisał: "W roku 1943 przybyłem na punkt przesyłkowy w Kotłasie (obwód archangielski), gdzie w szpitaliku nr 5, trzy czy cztery dni później, zmarł Bodo". Był też inny list – od siostry ciotecznej Bodo, Ireny Kuleszyny. Pisała, że w 1958 r. otrzymała z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża pismo z wiadomością, że Bodo zmarł w łagrze w r. 1943. Niewiele można było w PRL zrobić z tą informacją. Janicki włożył ją do koperty, na której napisał, by po jego śmierci przekazać ją Filmotece Narodowej. Otworzył ją sam po 1989 r. Postanowił zrealizować film o Bodo. W r. 1990 w Rosji ukazała się książka Alfreda Mirka – muzykologa polskiego pochodzenia. Dziennik więźnia był wstrząsającą opowieścią człowieka, który – podobnie jak jego zmarły na zesłaniu ojciec – spędził w łagrach wiele lat (ostatnią karę Mirek odbywał jeszcze w połowie lat 80.!). Profesor poświęca fragment wspomnień towarzyszowi niedoli z moskiewskiego więzienia na Butyrkach – polskiemu aktorowi, na którego występach był w Moskwie w 1940 r. i którego płyty z piosenkami śpiewanymi po rosyjsku często słuchał przed uwięzieniem. Tym aktorem był Eugeniusz Bodo. W 1991 r. w Życiu Warszawy ukazała się informacja o książce. Stanisław Janicki dotarł do profesora, a także do krewnej Bodo, Wiery Rudź. I do wielu jeszcze osób – m.in. do Czesławy Bachman-Strumieńskiej, córki właścicielki lwowskiej kawiarni, w której na początku wojny bywał Bodo. Ich wypowiedzi znalazły się w filmie Janickiego Eugeniusz Bodo – za winy niepopełnione, wyemitowanym przez Telewizję Polską w r. 1997. To, co opisał profesor Mirek i co potem opowiedział w filmie, jest porażające.

Alfred Mirek trafił do więzienia na Butyrkach jako 19-letni "syn wroga ludu". Znalazł się w wieloosobowej celi. Jego uwagę zwrócił innostraniec, którego twarz wydała mu się znajoma. "O tym, że był cudzoziemcem, świadczyło wszystko: postawa, maniery, wychowanie, wygląd". Szczególnie zwracał uwagę płaszcz, którego więzień nigdy nie zdejmował. "W celi był odosobniony, odtrącony. Nie rozmawiał z nim nikt. Wówczas było to bardzo niebezpieczne, można było zarobić dodatkowy paragraf za kontakt z cudzoziemcem". Mirek nie był ostrożny. Zaprzyjaźnili się. Dzielił się z Bodo zawartością paczek, dużo rozmawiali. Zbliżyło ich też to, że obaj byli Polakami. Bodo opowiedział Mirkowi swoją historię. Oto jak brzmią jego słowa zapamiętane przez profesora: "W czerwcu 1941 roku we Lwowie – opowiadał Bodo – weszło do mnie dwóch. Zaproponowali, żebym się ubrał i pojechał z nimi. Byłem przekonany, że chcą mnie uratować przed niemiecką okupacją. Żartowałem, wziąłem płaszcz, kapelusz. Wsiedliśmy do samochodu i pędziliśmy bez wytchnienia, żeby się wydostać z zachodniej Ukrainy. Zatrzymaliśmy się dopiero wieczorem w jakimś dużym mieście. Zamknęli mnie w garażu siedziby NKWD, a sami poszli zjeść i wyspać się. Rano zjawili się odmienieni nie do poznania. Poprzedniego dnia uciekali jak zające, teraz syci i różowi na twarzach przedstawiciele wielkiego państwa radzieckiego. Traktowali mnie jak powietrze. W ciągu tej nocy napiłem się tylko wody z kranu. Pomknęliśmy do Moskwy. Przywieźli mnie do Butyrek – i tak tu siedzę".

Bodo spędził na Butyrkach dwa lata. Nie był przesłuchiwany – jakby o nim zapomniano. Aby oszukać żołądek, wypijał duże ilości gorącej wody z solą. "Nie chciałem mu dawać soli – wspomina Mirek – ale tak prosił, że nie sposób mu było odmówić". Prawdopodobnie nerki odmawiały posłuszeństwa, Bodo słabł, puchły mu nogi i twarz. Popadał w depresję. Nie wiedział, że Stanisław Kot i Tadeusz Romer w imieniu polskiej ambasady w Moskwie starają się o jego uwolnienie. Strona sowiecka tłumaczyła, że los obywatela szwajcarskiego nie może być przedmiotem rozmów z Polakami. Z tych samych przyczyn "amnestia" dla Polaków przetrzymywanych w więzieniach i łagrach ZSRR Bodo nie objęła. Na początku kwietnia 1943 r. Mirek czekał na transport do łagru. Podarował przyjacielowi na pożegnanie płócienny woreczek na chleb. Wówczas Bodo zrobił to, co czynił zawsze, gdy chciał obdarować kogoś bliskiego: wyszywankę. "Oderwał z poły płaszcza kwadrat z podszewki, wysupłał z ręcznika nici, pożyczył od kogoś grubą, wykonaną więziennym sposobem igłę i zawijając na kolanie brzegi materiału podszył je. Wyszła chusteczka. To było wszystko, co mógł mi ofiarować".

Po kilkunastu miesiącach w łagrze Mirek spotkał więźnia, który opowiedział mu, że był świadkiem śmierci Bodo. Aktor także został wywieziony na wschód. "Z wielkim trudem, podtrzymywany, czepiając się uchwytów więziennego samochodu, znalazł się w środku. Ani płaszcza, ani kapelusza już wtedy nie miał". W chwili przybycia do łagru był w agonii. Nie wiadomo, czy żył jeszcze, gdy podnoszono go z zalanej moczem podłogi towarowego wagonu i niesiono do obozowego szpitala. Tam stwierdzono zgon. Ciało widział lekarz z Radomia – ten, który potem pisał do Stanisława Janickiego. Zmarłego Bodo umieszczono w stodole, gdzie mieściła się kostnica, potem wrzucono do zbiorowego grobu.

Opowieść profesora Mirka została oficjalnie potwierdzona. Pani Wiera Rudź po 1989 r. zaczęła intensywne poszukiwania. Pisała nawet do Lecha Wałęsy i Borysa Jelcyna. W 1991 r. otrzymała z rosyjskiego PCK dwie wstrząsające fotografie więzienne. Bodo z kilkudniowym zarostem, z opuchniętą twarzą, w drelichu. Do zdjęć dołączone było pismo: "Żano-Bodo Eugeniusz-Bogdan ur. 1899 Genewa, syn Teodora, z zawodu aktor, reżyser. Został aresztowany w 26 czerwca 1941 i decyzją specjalnej narady przy NKWD ZSRR skazany na 5 lat ciężkiego obozu wychowawczego jako element społecznie niebezpieczny. Okres kary odbywał w więzieniu Butyrskim w Moskwie, w mieście Ufa i w Archangielskiej obłasti. Zmarł 7 października 1943 roku. Na podstawie artykułu 3 Ustawy Federacji Rosyjskiej ´O Rehabilitacji Ofiar Politycznych Represjiª z 18 października 1991 wyżej wymieniony został rehabilitowany".

W mieszkaniu profesora Alfreda Mirka wisi na ścianie oprawiona za szybą poszarzała chusteczka. Kilka lat temu profesor w jednym z moskiewskich antykwariatów kupił starą płytę Tea-Jazz Henryka Warsa – Eugeniusz Bodo. Taką samą jak tamta, której słuchał w r. 1940, jeszcze przed aresztowaniem.

———————–

W artykule cytuję: ścieżkę dźwiękową filmu Stanisława Janickiego Za winy niepopełnione – Eugeniusz Bodo, 1997 r.; Natalia Skwara, "Jak umierał Eugeniusz Bodo", Życie Warszawy nr 16, 1991 r.; Adam Wyżyński, "Ostatnie lata Eugeniusza Bodo", Kino nr 6, 1996 r.; Ludwik Sempoliński, Wielcy artyści małych scen, Warszawa 1968 

Autor: Diana Poskuta-Włodek 

 

04
Styczeń
2009
07:52

Anieli i Eugeniusza - wszystkiego dobrego

POMYSŁ
Co może być inspiracją dla ciekawej historii? Dobrze upieczona łopatka z brokułami w bufecie studia filmowego! Przy konsumpcji się rozmawia. 
Namówił mnie na „zjedzenie konsumpcji” mój przyjaciel Krzysio z którym współpracuję kilkanaście lat. Jest aktorem, producentem, reżyserem i co pewien czas moim mecenasem.
Najpierw wyjaśnię żart językowy, który koledzy za mną powtarzają. Autorką powiedzenia " zjemy konsumpcję" była jena z moich pasażerek, kiedy jeździłem taksówką. W latach 60-tych, „na postoju” podeszła do auta pijana kobieta uwieszona na eleganckim siwym mężczyźnie w muszce. Włączyłem taksometr i ruszyłem. Mężczyzna coś szeptał do ucha tej pani, a ta w pewnym momencie szarpnęła się i wykrzyknęła: Na żadną chatę z tobą nie jadę, najsampierw do „Bristolu”, zjemy konsumpcję i dopiero zabawa!!!
Wracamy do mojego przyjaciela Krzysia i jego opowieści przy konsumpcji. Wiele lat temu Krzysio pokonał setkę konkurentów i dostał się do Szkoły Filmowej. Wychował się w małym miasteczku, matka sprzedała samochód i wręczyła mu 30-tysiecy złotych. Kwota ta była przeznaczone na opłacenie mieszkania za cały rok oraz inne konieczne wydatki. Był młodym zakompleksionym chłopcem i atmosfera Filmówki była dla niego rodzajem transu narkotycznego. Za wszelką cenę chciał się dopasować do otoczenia. Przesiadywanie w „Honoratce”, bale „gałganiarzy” i najlepsze dziewczyny z okolicy przyklejone do młodych artystów. Pewnego dnia kolega ze studiów, namówił go na pokera. Do stołu zasiedli studenci z bogatych rodzin, właściciel knajpy i dyrektor dużego przedsiębiorstwa. Był to początek roku akademickiego, dostał mieszkanie w akademiku płatne co miesiąc, więc okrągła sumka wręczona przez matkę był nienaruszona. Czuł się pewnie i mógł dzięki temu grać „luzaka”. W pierwszym rozdaniu dostał cztery asy. Wykorzystał swój talent, nie poruszył mu się żaden mięsień na twarzy, oczy uspokojone, był pewny wygranej. Ponieważ pierwszy raz usiadł do stołu z tą grupą, wstydził się spytać, jakie są zasady. Biedak nie wiedział, że nie ma ograniczeń w podwajaniu puli. Pula rozrastała się proporcjonalnie do jego przerażenia. Dołożył pięć tysięcy, następnie położył na stół jeszcze piętnaście a przy kwocie dwadzieścia osiem wycofał się z gry mając cztery asy. Zwiotczałe mięśnie uniemożliwiły mu wstanie od stołu. Te partię wygrał właściciel knajpy mając w ręku trzy walety. Sterta pieniędzy rosła w każdym rozdaniem, dyrektor przedsiębiorstwa zostawił na stole kluczyki od nowego wartburga. Krzysio wracał do akademika w deszczu nad ranem. Woda chlupotała w butach, mokra koszula przyklejona do pleców a on myślał o swojej przyszłości. Na zajęciach nie mógł się skupić. Tak zaczęła się jego kariera artystyczna. Nigdy więcej nie grał w pokera. I tak mógłby się zaczynać film o dojrzewaniu.
Sterty takich notatek zapychają u mnie szuflady. Większość nie doczeka się nigdy żadnej formy publikacji.
Kiedyś w czasie rozmowy z moim przyjacielem Andrzejem Mularczykiem zaczynaliśmy rozwijać projekt wykorzystania tego typu notatek. Można by było opowiedzieć w radiu o filmach, które nigdy nie powstaną. Aktorzy przeczytali by fragmenty dialogów. Ten pomysł, jak setki innych nigdy nie doczekał finału.
Przypomniała mi się stara anegdota, jak właściciel fermy kurzej przyszedł do rabina i skarżył się, że ptactwo zdycha. Rabin poradził mu zmianę karmy na proso. Nie było efektu. Następnym razem kazał mu sypać kukurydzę. I tak dalej, i tak dalej, aż do dnia w którym, biedak szlochając przyszedł do rabina żeby zawiadomić, że wszystkie kury zdechły. Rabin zamyślił się na to i powiedział z żalem: – Szkoda, a ja miałem tyle jeszcze pomysłów.

Grzegorz Skurski ( skurskig@interia.pl)

02
Styczeń
2009
18:14

Izydora i Makarego - wszystkiego dobrego

Wiele telefonów, smsów, słów, życzeń, westchnień, od lat nie słyszanych znajomych, wczoraj spotkanych osób… telefon i komputer podstawowe narzędzia kontaktu, niezbędne, myślę o nich z wdzięcznością. Aktorzy, reżyserzy, kostiumolodzy, scenografowie, graficy, malarze, pisarze, dziennikarze, ludzie teatru, filmu, sztuki i znajomi z wakacji, nart, podróży, byłe gosposie, rodzina….Wczoraj przeczytałam "Dziennik na wolności" Agnieszki Osieckiej, miły czas czytania, wspominania, choć to nie mój czas w Jej życiu….Jaka wartość ma zapisywania zdarzeń, myśli, robienie zdjęć, rysunków, notatek, to tak miłe…oglądałam nasze rodzinne amatorskie filmiki robione prymitywną kamerą video, ile wzruszeń!

Dziś rano żart – dyrektor wzywa aktora i mówi:

-Proponuję panu rolę Ryszarda III, co pan na to?

– No cóż, panie dyrektorze, wiecznie trzeci i trzeci, przyzwyczaiłem się, trudno, przyjmuję. 

Dobrego dnia, wieczoru, nocy. 

© Copyright 2025 Krystyna Janda. All rights reserved.