Cyryla i Metodego - wszystkiego dobrego
To co się dzieje teraz każdego wieczoru w Teatrze Polonia, na „Omdleniach” przechodzi wszelkie nasze wyobrażenia. Sala nabita do ostatniego centymetra, ludzie stoją w kasie od rana czekając na wieczorne wejściówki, błagają, płaczą, klękają żeby ich wpuścic, proponują każdą sumę za możliwość wejścia. Podczas spektaklu, każda Jego kwestia, mina, mrugnięcie okiem, uśmiech, jest nagradzana śmiechem, wzruszeniem, często brawami. Na koniec zaś, po ostatnim monologu, w którym podsumowuje relacje aktora z publicznością, słowami Czechowa, zapada kamienna cisza a potem brawa, brawa, brawa. Jurek wychodzi do ukłonów najpierw sam, pozwalamy Mu się z publicznością przywitać a Im, Nim nacieszyć do woli. Skandowane brawa, stojąca owacja, wzruszona, wdzięczna sala ludzi. On wzruszony, Oni wzruszeni. Niebywałe. Niebywałe. Warto było przejść to wszystko, mówi Jurek. Niebywałe.
Wzruszenie i zamyślenie na koniec.
Jutro premiera w Och-teatrze. Zmagania ostatnie i nieprzespane noce . Mnie nie będzie niestety, ja do Krakowa. Tak się fatalnie ułożyło. Widziałam kilka prób ostatnich. Będzie dobrze. Zobaczę spektakl po powrocie, ze zwykłą codzienną publicznością, tak lubię najbardziej.
Dobrego dnia.
Łucji i Dominika - wszystkiego dobrego
Wrócił. Jest. Gra. Ma siłę. Sprawia Mu to radość. Wczorajszy wieczór w teatrze Polonia był jednym z najważniejszych w moim życiu. I czuję wielką wdzięczność do publiczności że tak Go przywitała. Póżniej płakaliśmy wszyscy oprócz Niego.
To było coś z kategorii cudu, obecności boskiej. Pozytywna Zbiorowa histeria.
A teraz dobrego zwykłego dnia.
Haliny i Mariana - wszystkiego dobrego
Pojechałam dziś do lasu. Wyciągnęłam łóżko pod sosnę , położyłam się i przespałam cały dzień! Obudziły mnie pierwsze krople popołudniowego deszczu.
Wszystkiego dobrego na ten nadchodzący tydzień. Ja mam mieć tydzień weryfikacji wszystkich moich – co mi się wydaje ! Wznowienie „32 Omdleń”, prawie codziennie zdjęcia w HBO, Shirley, Jowialski, próby generalne ” Trzeba zabić …” w Och-u…. i na koniec w niedzielę w dniu premiery w Och-teatrze ja gram ” Biała bluzkę ” w operze krakowskiej.
Ekscytujący tydzień , można się zabić płaską deską od ilości wrażeń i emocji które się we mnie wyprodukują . Ile i jaka różnorodność proszę Państwa! Kobieta dziwo! Kobieta z brodą! Kobieta żongler. Śmiech i łzy! Będziecie Państwo świadkami wypłynięcia resztki zdrowego rozsądku i umiaru! Aż się spociłam z wrażenia! Ludzie codzienni i banalni niech nawet nie próbują rozumieć! Una figura teatrale! Ecco! Wczoraj na scenie zamiast – było parno od róż – powiedziałam – było czarno od róż, nie mówiąc już o moich niedawnych – nogach w kieszeniach, albo – żółtej torbie z czerwonej skóry.
Trwa mecz, ten słynny, na zakończenie, oglądam jednym uchem.
Kobieta dzwoni do lekarza:
– Panie doktorze mam już tę gruszkę do lewatywy, ten płyn, który pan przepisał, kupiłam, i co teraz mam zrobić?
– Mówiłem pani, miesza pani ten płyn z wodą w proporcji 1:3 i wsadza sobie pani…
– Oj, oj, to ja już może zadzwonię jak pan doktor będzie w lepszym humorze….
W tym tygodniu sięgnę dna lub gwiazd, na razie zmierzam w kierunku dna… a Jurek Stuhr wraca na scenę….
Dobrego tygodnia. Zdjęć żadnych nie mam bo spałam.
Piotra i Pawła - wszystkiego dobrego
No i troszkę ponad tydzień do nowej premiery w Och-teatrze. ” Trzeba zabić starsza panią” . Od jutra gorąco. Od poniedziałku gramy na Placu Konstytucji na starym miejscu codziennie o 17:00 w weekendy o 15:00 spektakle dla dzieci. Najpierw ” Hey Joe” w pierwszym tygodniu a w weekend premiera ” Kopciuszka”
A ja zakręcona. Zakręcona.
Zdjęcia z próby autorstwa Roberta Jaworskiego.
Dobrego dnia.
Marii i Władysława - wszystkiego dobrego
Od jakiegoś czasu pilnuję, kiedy udzielam wywiadu a potem go autoryzuję, żeby do moich wypowiedzi dopisywano w nawiasie ( śmiech) po lub przed wszystkimi zdaniami które mówię ze śmiechem, lub ironicznie lubo dla żartu. Okazuje się że coraz trudniej czytelnikom zrozumieć ironię, a autoironia jest już prawie zupełnie nie zrozumiała. Nie rozumiana także przez dziennikarza.
Udzielam ( jak się to ładnie zwykło mówić, choć mnie to śmieszy) wywiadów od ponad 35 lat. Wiele przeżyłam, nie ukrywam, należy precyzyjnie używać określeń, pamiętać że to co się mówi będzie zapisane a więc mówić tak jak się chce aby było zapisane a nie zawierzać talentowi inteligencji „ wywiadowcy”, jego umiejętności przekazania odcieni wypowiedzi. Nie mów nic niejednoznacznie i przede wszystkim nie używać zbyt mocnych emocjonalnych określeń, bo w zapisie ( bez szerszego kontekstu, sytuacji spotkania , tonu, barwy głosu, wyrazu twarzy ), intencje mogą być wypaczone, nie zrozumiałe , zinterpretowane inaczej.
Od jakiegoś czasu wole więc, żeby dziennikarze przysyłali do mnie pytania i odpowiadam na nie od razu pisząc, omijamy wtedy wszelkie nieporozumienia i nawet jeśli wywiad internetowo realizowany trwa długo tzn. kilka przesłanych korespondencji , dodatkowych pytań i korekt, jest precyzyjny. Jestem emocjonalna, lepiej wiec , precyzyjniej pisze niż mówię. Zawsze też wywiady, bez wyjątku, autoryzuję , wiem bowiem że pełna przyjaźni i otwartości rozmowa z dzienniarką , dziennikarzem , najczęściej kończy się nadużyciem zaufania, niestety.
W moim życiu, długim życiu zawodowym, także w związku z tym, moim życiu z mediami, bardzo lubię wywiady przed kamerą ( bo mnie widać i interpretacja w związku z tym należy do mnie, szczególnie keidy wywiad nie jest montowany później, lubię także wywiady radiowe , choć zanim się zaczną, muszę w duchu policzyć do dziesięciu i się sztucznie zwolnić i uspokoić, wyciszyć, żeby wywiad był spokojniejszy niż ja jestem sama, przekonałam się że ludzie generalnie żyją wolniej niż ja, są dużo mniej ekspresyjni niż ja, w związku z tym źle reagują na mój zwykły rytm, odbierają go jak chaos lub nadmiar, denerwuję ich, i w końcu wywiadów do gazet nie lubię, a szczególnie tych przekrojowych, co to nie wiadomo o czym właściwie mają być. Zdarzają się one najczęściej, przy okazji premier, nagród, i moich zobowiązań do reklamy „ produktu” jakim jest spektakl, film, serial, teatr czy akcja charytatywna nawet. Dziennikarze korzystają z moich zobowiązań i robią rozmowę w ogóle , a to duża, ciężka praca, a potem autoryzacja często bardzo trudna. Jeśli się poważnie traktuje i zawód i czytelników i dziennikarza i siebie i to się zrobiło lub robi.
Zawsze mówiłam do mojej córki, kiedy wchodziła w zawód – nie zaprzyjaźniaj się z dziennikarzami, bo nie kontrolujesz tego co mówisz, jesteś od razu zbyt otwarta, zbyt szczera, najczęściej niepotrzebnie szczera nie tylko na swój temat, z serdeczności zbyt otwarta, a prawie zawsze masz przed sobą kogoś kto czatuje na wypowiedz ocierającą się o skandal, bo tylko to się sprzedaje. Ale łatwo tak mówić , sama przyjaźnię się z każdym spotkanym człowiekiem od pierwszej chwili, ufam mu i jestem gotowa uwieść co jest także cecha potrzebną w naszym zawodzie, tyle tylko że po tylu latach szczerość moja jest jednak już kontrolowana. Po wielu nauczkach i przygodach po wydrukowaniu.
Dlaczego to piszę ? Nie wiem, bo znów przeczytałam całkiem przeinaczone moje ze śmiechem mówione wyznania, niegroźne na szczęście, dotyczące mnie samej, więc mniejsza z tym. Przykro jest wtedy naprawdę kiedy przez przeinaczenie, nadinterpretację lub złą intencję dziennikarza ranię innych, niebacznymi wyznaniami, lub dotykam ich bez potrzeby, niesprawiedliwie, bez mojej intencji i woli, a tak się zdarza, wystarczy czasem źle postawiony przecinek lub jedno słówko a nawet literka.
Pisze to, bo wypowiadając się przez telefon, w niewinnej jakiejś sprawie znów ręce mi opadły nad zapisem tej rozmowy, powtarzam na szczęście w sprawie bez znaczenia.
W całym moim życiu zawodowym spotkałam wcale nie tak wielu dziennikarzy, którzy umieli zapisać i ducha rozmowy i trafnie zrozumieć wypowiedzi, szczególnie te z terminami używanym w moim zawodzie, reszta rozumiała je na miarę talentu, i były one nie na poziomie, lub zmieniające często diametralnie moje intencje, albo po prostu złe, także jeśli chodzi o stronę literacką.
W tej chwili, weszło znów do zawodu dziennikarza masę nowych ludzi , przychodzą na wywiad kompletnie nieprzygotowani , amatorzy, ci którym się nie udało w ich zawodach i myślą że zawód dziennikarza to coś bardzo prostego, często ludzie którzy po prostu z powodu koneksji czy znajomości postanowili być dziennikarzem, napisać, choćby o kimś książkę po prostu. I przychodzi wypytywać, bez pojęcia, najczęściej do przyjaciół tego kogoś, a my wychodzimy ze skóry żeby się udało, bo dobre imię przyjaciela ważniejsze niż nasza małostkowość. To ostatnio spotkało mnie kilka razy, napisałam potem moją wypowiedz na nowo , bo nie nadawała się do niczego.
Po co to pisze? Nie wiem. Kolejny raz spędziłam pisząc za kogoś coś co powiedziałam oczywiście ale nie tak, zrozumiał inaczej i zapisał tak jak zrozumiał. A zależało mi na tej wypowiedzi, bo dotyczyła mojego nieżyjącego przyjaciela, którego uwielbiałam i ceniłam.
No nic . Dobrego dnia.
Dostałam w prezencie słoik konfitur z truskawek od Oli Justy. Otworzyłam go dzisiaj. Boskie! Na naklejce napis. Truskawki – Boże Ciało 2012 – rozczuliło mnie to.
Łucji i Wilhelma - wszystkiego dobrego
Dziś dopiero piszę że byłam na ” Tangu” Mrożka w Narodowym i ….bardzo , bardzo mi się podobał spektakl. Bardzo. Aktorzy grają jak Bogowie a Marcinem Hycnarem jestem tak zachwycona że chyba aż mi się w głowie pomieszało. Powiedziałam mu żartem że jest takim aktorem że trochę szkoda go na reżysera.
Od sierpnia będziemy grać w Polonii na małej scenie „Matkę Polkę terrorystkę” i z tego się bardzo cieszę. To spektakl – monodram debiutantki pani Katarzyny Wasilewskiej w wykonaniu pani Anety Todorczuk- Perchuć w reżyserii pana Hycnara, prezentowany dotąd kilka razy w rożnych miejscach w Warszawie, u nas znajdzie dom.
Uczę się nie pospieszać czasu i nie czekać z niecierpliwością na jutro, jak to miałam całe życie we zwyczaju. Może to mi trochę życie uspokoi.
Na jednym przyjęciu, mój za-nietrzeźwiony znajomy najpierw przekonywał panią Czartoryską że musi zmienić nazwisko, nie mając pojęcia z kim i o jakim nazwisku rozmawia, potem upierał się że młoda pisarka którą właśnie poznał musi natychmiast wyjechać z Polski bo tu nic nie wskóra, nie wiedząc że dama właśnie przyjechała z Nowego Jorku i jest tu tylko przejazdem, na koniec powiedział do żony – Hela weź od pań telefony, będziemy je dalej obrażać. Bardzo mnie to bawiło cały długi wieczór. Nie ma to jak wyjść do ludzi.
Dobrego dnia .
Pauliny i Flawiusza - wszystkiego dobrego
Siedzę od kilku dni w Wytwórni Filmowej na Chełmskiej, w dawnej fabryce snów, na planie serialu „Bez tajemnic” dla HBO, z garderoby wychodzę na plakat ” Człowieka z żelaza” ( nie umiem umieszczać zdjęć z tableta) , a z nim jestem tu zaaresztowana na jakiś czas. Na korytarzach dużo plakatów z filmów zrobionych w ” innym życiu” . Pustawo tu tak generalnie, nawet nie przychodzą, jak dawniej reżyserzy żeby zobaczyć co się dzieje, pochwalić nowymi spodniami czy motocyklem, nową damą albo dzieckiem, wypić kawę, pomarudzić i w kółko, w kółko opowiadać pomysły na filmy i niezrobione filmy. Poprzyjaźnić się. Nie ma panien , pięknych , do wzięcia na ekran, które tu były, wpadały zawsze, niby przypadkiem do koleżanki. Nie ma też słynnego ogłuszającego ryku, zawiadamiającego że na którejś z hal zaczyna się kręcić ujęcie, żeby uważać, a to on był miarą czasu tutaj, długie, długie lata. Takiego dzwięku nie miało nigdy nic, nawet statek , który tonął, nawet sąd ostateczny który wydał wyrok, to był wieki , groźny , przeraźliwy i rozpaczliwy, ostrzegawczy i życiodajny RYYYYYK. Pusto, cicho, smutno, czysto, nic się nie dzieje. Ja między ujęciami robię porządek w torebce lub czytam! Gdzie ja bym w tamtych czasach zajęła się czymkolwiek innym jak aktywnością na planie, w sprawie, w temacie, w emocji ogólnej. A przecież pieniędzy na filmy więcej niż za naszych czasów? O co to chodzi?
Dobrego dnia.
Czytam książkę Jurka Stuhra. Raczej ją łykam.
Jutro Dzień Ojca. Idę na cmentarz.
Laury i Adolfa - wszystkiego dobrego
Mama po wczorajszym meczu nie może dojść do siebie. Śpi już drugi raz w ciągu dnia po nieprzespanej nocy zmartwienia.
Generał Petylicki nie żyje. Zdumiała mnie ta śmierć ( podobno samobójstwo). Znałam Go, bardzo lubiłam, mało było takich co tak lubili żyć. Kiedyś zrobiłyśmy z Kamilą Drecką kilka programów pt. Trójkąt damsko – męski dla TV2 i drugiego tak otwartego i skorego do rozmów o urodzie życia i kobiet partnera, trudno byłoby szukać.
Ja całe dnie teraz spędzam na hali filmowej kręcąc nowy sezon ” Bez tajemnic” dla HBO.
Katalpa się przyjęła i rośnie w ogrodzie zawstydzając swoim kolorem inne zielenie, rośnie jak zwariowana.
Premierę mieliśmy wyjątkowo udaną. Wczoraj na sali wielu widzów amatorów Gombrowicza, ubranych od razu w szaliki z napisem Polska i inne atrybuty, bo po skończonym spektaklu biegli na mecz do Stefy Kibica , mieli na to 15 minut, ale wystarczyło. W Och-u na „Mayday” każdego dnia mimo sytuacji komplet, a publiczność rozbawiona do łez, nie daje nam zginać w tym futbolowym czerwcu, bardzo dziękujemy.
Czytam wspaniałą książkę – rozmowę z Gustawem Holoubkiem. Nadzwyczajną rozmowę, według mnie.
Przejrzałam cały katalog repertuaru teatralnego w Ameryce i Europie na ten rok . Starocie, dużo Szekspira, zdumiewająco dużo, „Cymbelin” w wielu wersjach powrócił do łask, trochę nowości ale dziwnych, sztuki napisane ze scenariuszy filmowych, droga odwrotna od dotąd praktykowanej, powrót naprawdę dinozaurów jak Barnarda Shaw’a z ” Pigmalionem” nawet, i Noela Cowarda z ” Upadłymi aniołami.”
W naszych teatrach wciąż próby, Czarek Żak w połowie drogi do premiery „Trzeba zabić starszą panią ” w Och-teatrze, w Teatrze Polonia próby do ” Związku otwartego” na lato na ulicę.
W samochodzie słucham Mieczysława Jastruna ” Pamięć i milczenie” . Cóż to za wspaniały polski język.
Dobrej niedzieli życzę mimo wyniku wczorajszego meczu.
W Gazecie Wyborczej bardzo dobry wywiad z Janem Englertem. A w księgarniach już do kupienia książka Jerzego Stuhra. Jestem bardzo ciekawa.
Wita i Jolanty - wszystkiego dobrego
I po premierze. Był to wspaniały spektakl, albo ja jestem wyjątkowo wrażliwa i na aktorstwo tego typu i na ten rodzaj opowiadania i poczucia humoru. Wojtek Malajkat w szczytowej po prostu formie.
Jutro ten najważniejszy mecz a my gramy. No zobaczymy i jaki wynik i ilu widzów. Dobrego weekendu.
Lucjana i Antoniego - wszystkiego dobrego
Dziś wróciłam z Gdyni prosto na pierwszą generalną ZBRODNI Z PREMEDYTACJĄ . W piątek będziemy mieli dobrą premierę, bardzo dobrą. Wszyscy aktorzy świetni, bardzo się cieszę z wejścia do naszego ogromnego już kręgu aktorów przyjaciół i Elżbiety Kępińskiej i Magdy Warzechy i panów. Wojtek Malajkat, nasz stary „znajomy” zrobił rolę nadzwyczajną. Ja nie widziałam dawno takiej roli. Tak trafionej w ton, tak użytych celnie za przeproszeniem „środków”. Bardzo się cieszę. Gombrowicz byłby zadowolony.
Burza z piorunami i błyskawicami za oknem. Uwielbiam takie burze. Obudził mnie dzwonek do bramy. Nikt się nie odzywał. Może to żart. Ludzie przechodzą i dzwonią do bramy, ot tak, żeby niepokoić. Ale o 3 w nocy? A może mi się wydawało? Może to dzwonek nocny do drzwi jak u Gombrowicza?
Dobrego dnia.
Bogumiła i Małgorzaty - wszystkiego dobrego
Wczoraj idąc miastem na premierę w Teatrze Polskim fotografowałam to co na murach. Zdumiewające. W jakimś sensie wzruszające. Wzruszający także wieczór w Polskim, na koniec ” Czasu kobiet”, na koniec spektaklu poświęconemu więzionym i walczącymi na Białorusi, reżyser poprosił na scenę tych którzy przed chwilą wyszli z więzień i postawił obok aktorów, którzy ich grali. Okazało się że bohaterowie lub ich rodziny, są na sali. Od początku spektaklu atmosfera była zaskakująca, pół widowni płakało, wymieniali się tylko świeżymi chusteczkami higienicznymi, ściskali się , przytulali, dotykali w gestach uspokojenia i pocieszenia. To było nieprawdopodobne. Poruszające. A scena na końcu kiedy bohaterowie wyszli na scenę i przywitali się z tymi którzy opowiadali ich historie, to przeżycie, jakiego nie doznałam nigdy dotąd w teatrze. Dotyk jakiegoś fenomenu życia i teatru. Przyszło mi natychmiast do głowy to, czym ostatnio straszą , że za 5, 6 lat fikcja- rzeczywistość wykreowana i rzeczywistość tak się wymieszają ze nie będziemy mogli ich rozróżnić.
Wracając do spektaklu szkoda, że na trudnej sali kameralnej Teatru Polskiego, reżyser połowę sytuacji zrobił w parterze i już w drugim rzędzie nikt nic nie widział, a aktorki mówiły tak cicho, jakby tylko dla siebie. Z jakąś manierą niby naturalistyczną, w związku z czym widownia była jakby eliminowana z tych emocji i przeżyć. Nie posiadła całego tekstu, został on tajemnicą wzruszonych aktorek. Wielka szkoda. Wielka. Spektakl dobrze grany, ważny, przejmująca publicystyka, tyle tylko że bez litości dla widzów. Stanowczo za długi.
Dobrego dnia, niedzielą zwanego piłką nożną zdominowanego. Najpierw samochody miały po jednej chorągiewce, teraz mają już po dwie i lusterka w narodowych skarpetkach, trochę zaczynam się bać.
Maksyma i Medarda - wszystkiego dobrego
Dziś 8 rocznica powstania Fundacji.
A las w momencie kiedy graliśmy z Grecją wyglądał tak. Po meczu wszyscy mówili – mogło być gorzej.
Walerii i Bonifacego - wszystkiego dobrego
Elbląg, Opole, Kraków….Wyjazdy, występy, zmęczenie. Dobrych chwil. Tak wszystko szybko. tak ucieka. Robię zdjęcia jak sobie przypomnę. jak tu zatrzymać czas lub trochę go zwolnic?
Karola i Franciszka - wszystkiego dobrego
Moje żałosne zdjęcia z generalnej próby „Kopciuszka” i z próby ” Związku otwartego”. Premiera „Kopciuszka ” za nami, będzie grany na Placu i na Grójeckiej, premiera ” Związku…..” na Palcu Konstytucji w połowie lipca. Dobrego dnia.
Feliksa i Ferdynanda - wszystkiego dobrego
Mam monitoring prasy, także na moim komputerze pojawiają się wszelkie alerty związane z moim nazwiskiem czy teatrami.Prawie nikt nie może się odezwać, jęknąć czy przekląć na mój temat żebym nie została o tym zawiadomiona przez wszechmocny i wszechobecny Internet. Wypisują bzdury, zmyślenia, insynuacje ale także pochwały, informacje, analizy, czego zresztą nie wypisują. I dobrze. Ostatnio jednak zaczęłam się martwić jedną Wróżką, która zajęła się naukową, astrologiczną analizą mnie i mojego losu. Szanowna Pani Katarzyno Owczarek, moja data urodzenia, którą się Pani posługuje w tych badaniach jest błędna. Urodziłam się nie jak podają moje dokumenty – 18 grudnia, ale dzień później, a wszyscy byli faktem moich trudnych urodzin, tak zakręceni że zapisali dzień który upłynął, czyli 18 grudnia. Jak wiadomo w astrologii, wróżeniu i całym tym biznesie, nawet godzina jest ważna, tak więc urodziłam się o 2 w nocy 19 grudnia 1952 roku, w związku z tym wszelkie Pani wnikliwe analizy i prognozy są błędne. Bardzo mi przykro. Jestem dodatkowo porażona grafika przy tych artykułach. Komputery znają szczegóły ale twarze mam z jednych zdjęć, ręce z innych, tułów mam nie wiem od kogo, patrzę na to z podziwem. Pozdrawiam pisma które to zamieszczają i Szanowną Wróżkę panią Katarzynę, z serdecznością .
STRZELEC Z MARMURU
Najgorsza śpiewaczka świata przyciągnęła przed ekran trzy miliony widzów! Spektakl „Boska!” przed kamerami TVP był wielkim wydarzeniem, bo w ostatnich latach Teatrowi Telewizji tylko dwa razy udało się dorównać oglądalnością teleturniejowi „Jaka to melodia”. W obu przypadkach sprawczynią tego była Krystyna Janda – jedyna polska aktorka, która, niczym król Midas, czego się dotknie, zamienia to w złoto. Jak na osobę, która do 18. roku życia w teatrze była tylko dwa razy: na „Dziadach” Swinarskiego i „Weselu” Hanuszkiewicza, to całkiem spore osiągnięcie. Szczególnie, że pierwsze przedstawienie przespała, drugie – jak wspomina – przecałowała z kolegą i to tak intensywnie, że wyłamali cały ostatni rząd krzeseł.
Idolka z piekła rodem
Jej mąż, Edward Kłosiński, śmiał się kiedyś, że jednego dnia Krystyna budzi się kobietą lekkich obyczajów, a następnego królową. Kilka lat temu jeden z dziennikarzy zaproponował, żeby w uznaniu dla zasług Jandy jej podobiznę umieścić na banknocie dwustuzłotowym. Pomysł nie przeszedł i „rolę” tę dostał Władysław Jagiełło. Niewykluczone jednak, że gdyby ogłoszono narodowe referendum, król musiałby się obejść smakiem. Wystarczy spojrzeć na wyniki plebiscytu Polskiego Instytutu Filmowego na najlepszą aktorkę w historii polskiego kina. Janda nie dość, że go wygrała, to jeszcze dostała dwa razy więcej głosów niż Danuta Stenka, która zajęła drugie miejsce. Złośliwi twierdzą, że Janda najlepiej wypada w spektaklach jednego aktora, bo… nie ma się z kim pokłócić. Potwierdza to też sama artystka, przyznając w wywiadach, że jest choleryczką, ma zmienne nastroje i trudno z nią wytrzymać. Rozwścieczona, potrafi wyrzucić synom komputer przez okno albo urządzić piekło na planie, a potem obrażona jak gdyby nigdy nic wrócić do domu. Podobno kiedyś, po kłótni z Magdaleną Łazarkiewicz, trzasnęła drzwiami i wyszła ze studia telewizyjnego, tak jak stała: w sukience i samych rajstopach, „bo pantofle się gdzieś zapodziały”. Impulsywność, drażliwość i zmienność nastrojów znajduje potwierdzenie w jej horoskopie, a dokładniej – w silnej opozycji Księżyca i porywczego Urana oraz Słońcu w trygonie do dającego siłę Plutona. Mimo to Polki ją uwielbiają. Po niezwykle sugestywnej roli Agnieszki, która wojowała z całym światem w „Człowieku z marmuru”, uważają za przyjaciółkę i orędowniczkę. Identyfikują się z nią, czytają jej książki „z życia wzięte”: „Moje rozmowy z dziećmi” czy zbiory przedrukowanych wpisów z bloga: „ ” i „”. A po spektaklach przychodzą opowiedzieć, jak wieczór w teatrze stał się dla nich bodźcem do jakiejś decyzji, rozmówienia się z mężem, początkiem innego życia. Jandzie to nie wystarcza. Podsyca uczucie publiczności kolejnymi rolami i felietonami. – Boję się – mówi – że jeśli nie będę tego robiła, to za chwilę wszyscy o mnie zapomną. Że przeszłością staną się wszystkie moje fascynacje i miłości. I – co gorsza – że nikt ich nie zrozumie. A dla zodiakalnego Strzelca nie ma niczego gorszego niż brak zrozumienia. Kiedy ma poklask, rośnie jak grzyby po deszczu. Ale bez niego więdnie w oczach. To właśnie dlatego rozpadło się pierwsze małżeństwo Krystyny Jandy z jej nauczycielem ze szkoły aktorskiej, Andrzejem Sewerynem. Aktor, który dzięki roli w „Ziemi obiecanej” był wtedy u szczytu sławy, swoją żonę traktował jak nieopierzoną studentkę i chciał z niej zrobić kurę domową. Tymczasem ona zajmowanie się domem uważała za – jak się wyraziła kilka lat temu – „mało twórcze” i od dziecka miała ambicję być artystką, co w jej horoskopie potwierdzają sekstyl Słońca, Saturna i Neptuna oraz Księżyc, który w chwili jej urodzenia znalazł się w znaku Koziorożca.
Aktoreczka jak malowanie
Matkę księgową i ojca inżyniera, który większość życia poświęcił możliwościom przezbrojenia traktorów na wypadek wojny, kochała jak każde dziecko, ale nigdy nie uważała za swoje autorytety. – Ja muszę coś nieustannie konstruować – mówi. – U mnie nic nie może być constans. Mam w sobie taką potrzebę zmiany, że choćby miało się to ograniczać do przestawienia mebli, będę to robić. Od też tego zaczynała. Jako nastolatka w nieskończoność przearanżowywała swój pokój w bloku w podwarszawskim Ursusie: przesuwała regały, odpiłowywała szafom nogi i przemalowywała ściany. Po szkole podstawowej przerzuciła się z betonu na płótno – zdała do Liceum Plastycznego w warszawskich Łazienkach. Tam poczuła się wreszcie artystką. Razem z kolegami hipisami wpadła na pomysł, by obłożyć Pałac Kultury i Nauki ligniną, a następnie zasiać na niej rzeżuchę. Ale były to lata 70. i do tak śmiałego projektu dojść nie mogło. Nastoletnia Krysia zadowoliła się więc uszyciem spodni w kwiaty, którymi zszokowała nie tylko Ursus, ale i stolicę. Z czasem jednak – co naturalne u osób, w których horoskopie Wenus przebywa w wolnościowym Wodniku i tworzy kwadraturę z Jowiszem – malowanie obrazów po nocach w toalecie (żeby nikomu nie przeszkadzać) zaczęło ją nużyć. Księżyc w Koziorożcu za to pchał ją ku nowym wyzwaniom. Na egzaminy do szkoły aktorskiej trafiła przypadkiem. Przyszła wspierać przyjaciółkę. Kiedy ta oblawszy, wybiegła z płaczem z sali, Janda wparowała do środka i objechała, komisję, że tak nie można. Aleksander Bardini nie wierzył własnym uszom. Wśród zahukanych kandydatów pewna siebie, pyskata nastolatka zrobiła na nim takie wrażenie, że zaproponował jej zdawanie egzaminów. – A jakie mi pan da gwarancje, że się dostanę? – odparowała wtedy Janda. Przez egzaminy przeszła jak burza. Zbigniew Zapasiewicz zawyrokował: – Z niej to będzie geniusz albo kompletne zero. Wtedy jeszcze za takie opinie się nie obrażała. Schlebiało jej, że może obcować z największymi. Z pokorą więc przyjmowała ich uwagi. Nawet te niewybredne profesor Janiny Romanówny, która powtarzała jej: – Umaluj się, bo wyglądasz, jakbyś przed chwilą rzygała. Kto będzie chciał się z tobą całować? Nie szukała długo, bo w jej życiu pojawił się młody asystent PWST. Wprawdzie cały czas chodził w jednym swetrze z szarej anilany, ale był idolem wszystkich studentów. Z czasem aspirującej do świata wielkiej sztuki Jandzie wydał się nie tylko idealnym kandydatem na mentora, ale również na męża. Pobrali się, urodziło im się dziecko. Przed dożywotnią rolą żony sławnego męża uratował Jandę Andrzej Wajda, składając propozycję zagrania w „Człowieku z marmuru”.
Moralny niepokój i duży spokój
– Ona zagra, jej wzrok może zabić – powiedział Wajda, kiedy zobaczył Jandę na zdjęciach próbnych do „Człowieka z marmuru”. – To najzdolniejszy chłopiec, z jakim się zetknąłem od czasów Zbyszka Cybulskiego. I Janda stała się drapieżną Agnieszką z filmu i za namową Wajdy, który został jej nowym mentorem, nie przyjmowała ról, które mogłyby zburzyć ten wizerunek. Cała Polska uwierzyła, że Janda jest wojującą chłopczycą nie tylko na ekranie, ale również w życiu. Nawet Wajda. Kiedy trzy lata po premierze, przygotowując kolejny film, odwiedził dom Seweryna i Jandy, na widok aktorki, bawiącej się na podłodze z córeczką Marysią, przeżył szok: „Krysia jest kobietą! Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy!”. Kobietę odkrył w niej operator Edward Kłosiński. Zakochał się w niej na planie „Człowieka z marmuru”. Powtarzał: „Wchodzisz – blask, za tobą ciemność” i w efekcie – jak mówi Janda – „ją sobie wychodził”. Ich związku nie popierał Wajda. A kiedy nie udało mu się wytłumaczyć Kłosińskiemu, że nieodpowiednio ulokował uczucia, powiedział Jandzie: „Jeśli zrobisz Edwardowi krzywdę, zabiję cię”. Przez 27 lat tworzyli rodzinę, która może być wzorem w filmowym światku. Żadnych skoków w bok, tylko miłość, bezgraniczne zaufanie i wspólne śniadanie – zawsze o 7.30. W roku 1990 na świat przyszedł ich pierwszy syn Adam, rok później drugi – Jędrzej. – Tym związkiem urządziłam sobie życie. On mi imponuje i zachwyca. A przede wszystkim nigdy mnie nie zawiódł – opowiada aktorka. Kłosiński ustawił wszystko tak, że liczyła się przede wszystkim Krystyna. Kiedy dzwoniła do niego na plan, zawsze przerywał zdjęcia, żeby jej wysłuchać. Kiedy nocą po spektaklu wracała do Milanówka, deszcz czy mróz, zawsze czekał, żeby otworzyć jej bramę. Doradzał w kwestiach zawodowych i sprowadzał na ziemię, ale zawsze stał za nią murem. Tak jak wtedy, kiedy siedem lat temu w atmosferze skandalu odeszła z Teatru Powszechnego, by założyć własny Teatr Polonia. Wiedział, że ona musi cały czas coś robić. I to po swojemu. A wszystko to sprawka Marsa, który w jej horoskopie przebywa w znaku Wodnika, tworząc – podobnie jak Słońce – konfiguracje z Plutonem, Saturnem i Neptunem. Kiedy więc w jej domu coś całe noce skrzypiało i wyło, nie mogąc doczekać się księdza, sama wzięła ponoć do ręki krucyfiks i kropidło, i przepędziła duchy. A gdy zabrakło funduszy na widownię w jej teatrze, zorganizowała licytację. Sprzedawała fotele, każdemu, kto chciał: czy był to prałat Jankowski (kupił cztery), czy pies jej przyjaciółki Magdy Umer. Bo mając Księżyc w Koziorożcu i Jowisza w Byku, potrafi być twardą bizneswoman.
Twarda sztuka
Janda nie uznaje półśrodków. Sekstyl, jaki w jej horoskopie tworzą Słońce, Saturn i Neptun, nieustannie popycha ją do działania. Dlatego też w polskim aktorskim światku uchodzi za stachanowca. Jej mąż nazywał ją kobietą z turbodoładowaniem. W ciągu 30 lat stworzyła ponad 200 ról. Średnio gra w 300 przedstawieniach rocznie. 30 x 300 – z trudem wytrzymuje to matematyka, a co dopiero człowiek. Niedawno stwierdzono u niej trzy przepukliny kręgosłupa, które grożą niedowładem nóg. – Kwalifikuję się do operacji – żaliła się niedawno dziennikarzom. Zaznaczyła, że powinna poddać się dwóm zabiegom. Uniknąć ich mogłaby tylko, systematycznie ćwicząc. Na razie z braku czasu stosuje „terapię Jandy”, czyli pracuje bez opamiętania. Mówi, że tego wymaga dobro teatru. Dodajmy – jej teatru, bo nie chodzi tu o poświęcenie dla sztuki, ale o biznes. Tajemnicą Poliszynela jest, że kilka lat temu, kiedy grała w Teatrze Powszechnym, potrafiła nie pojawiać się w pracy przez tydzień, bo… zdechł jej pies. Od kiedy prowadzi Teatr Polonia, to nie do pomyślenia. Nawet gdy miała półpasiec, wieczorami z wenflonami w ręce wymykała się ze szpitala i po przedstawieniu wracała na kolejną kroplówkę. Mało tego, grała nawet 5 stycznia 2008 r., w dniu śmierci męża. Już w latach 70. zrozumiała, że tylko dla dziecka jest gotowa poświęcić wszystko. A dziś, kiedy jej córka i synowie są odchowani, jej ukochanym dzieckiem jest Teatr Polonia. Jak sama twierdzi, jej kariera dzieli się na 11-letnie cykle. Najpierw przez 11 lat była bardzo młoda, potem przez kolejne 11 lat odnosiła sukcesy, 11 lat krzepła jako aktorka, a teraz weszła w 11-letni okres schyłku. Tak, tak, schyłku. Bo aktorka coraz częściej i głośniej wspomina o emeryturze. Inna sprawa, że ani koledzy po fachu, ani publiczność nie traktują tego poważnie. Bo co innego ślepo kochać, a co innego wierzyć.
ALE NUMER!
Krystyna Janda jest numerologiczną Jedenastką. To jedna z liczb mistrzowskich. Osoby o takich wibracjach to tzw. stare dusze, które wybijają się ponad przeciętność. Jedenastka to dwie Jedynki – czyli siła i indywidualność razy dwa. Krystynie liczba ta zapewnia ogromną charyzmę i silną osobowość. Jej umysł jest niespokojny, wciąż pracuje na najwyższych obrotach i jest niezwykle twórczy. Krystyna nie tylko tryska pomysłami, ale ma także odwagę je realizować.
Mierzy wysoko, a jako mistrzowska Jedenastka potrafi przekonać do swoich planów innych i sprawić, że pójdą za nią jak w ogień. Z miejsca zdobywa zaufanie, sympatię i szacunek. Żyje w świecie idei, więc pieniądze i sprawy materialne nie spędzają jej snu z powiek. Mimo to ma do nich niesamowite szczęście. Dzięki rozwiniętej intuicji decyzje podejmuje szybko i – co najważniejsze – trafnie. Mistrzowskim Jedenastkom łatwiej niż innym osiągnąć uznanie i sławę. Dla nich są jednak tylko środkiem do celu, jakim jest służenie innym. Krystyna jest osobą silnie empatyczną, otwartą na potrzeby ludzi, głęboko przeżywa czyjąś krzywdę i niesprawiedliwość, współczuje i chętnie niesie pomoc. Zdolna jest do ogromnych poświęceń dla innych.
CO JĄ CZEKA?
W 2012 roku Krystyna Janda powinna zwolnić tempo. To siódmy rok numerologicznego cyklu, który skłania do spojrzenia w siebie i zajęcia się sobą, a także zadbania o zdrowie. Gwiazda może odkryć dziedziny wiedzy, które całkowicie ją pochłoną. Odczuje większą niż zazwyczaj potrzebę samotności i poszukiwania odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Pomysłem na ten rok mogłoby być napisanie autobiografii, ale z jej wydaniem lepiej poczekać do roku następnego, który jak żaden inny sprzyja zyskom. W tym nadchodzącym lepiej jednak pohamować swój entuzjazm, unikać ryzyka i z większą ostrożnością podchodzić do spraw finansowych.
wróżyła Katarzyna Owczarek
Magazyn „Wróżka”
Grudzień 2011
Krystyna Janda – skuteczna bizneswoman
Z rozedrganej artystki Krystyna Janda błyskawicą przerodziła się w świetnie poukładaną bizneswoman.
Jedni ją kochają, inni jej nie trawią. Ulubienica mistrza Andrzeja Wajdy. Kiedy zadebiutowała u niego rolą Agnieszki w „Człowieku z marmuru”, nie było wątpliwości, że w tej drobnej, ale energicznej blondynce kryje się prawdziwe aktorskie zwierzę. To ugruntowało jej drogę już na samym starcie. Kino moralnego niepokoju, psychologiczne obrazy okazały się jej żywiołem. Któż nie pamięta jej jako matki alkoholiczki w „Kochankach mojej matki” Radosława Piwowarskiego? Albo jej kreacji w „Dekalogu” Krzysztofa Kieślowskiego? A za brawurową rolę w „Przesłuchaniu” Ryszarda Bugajskiego przypadła jej w udziale Złota Palma na festiwalu w Cannes. Dziś ta dojrzała kobieta dobiega właśnie 60, a kino wciąż się o nią upomina. W filmach „Tatarak” czy „Rewers” udowodniła, że wiek w metryce działa tylko na jej korzyść.
Kupiła sobie teatr
Ale granie to dla tego postrzelonego Strzelca za mało. W 2005 roku sprzedała dom, zapożyczyła się i kupiła kino Polonia w Warszawie, a następnie przerobiła je na prywatny teatr. W 2010 roku interes szedł na tyle dobrze, że z kina Ochota Krystyna Janda zrobiła Och-teatr i obsadziła w nim córkę Marysię Seweryn. I tak oto wzięta aktorka pokazała szerokiej publiczności drugie oblicze – kobiety udanego biznesu. To dzięki Plutonowi. Gdy jest dobrze położony, na przykład w Lwie, jak u Krystyny Jandy, czyni człowieka wulkanem energii, który nigdy nie ma prawa się wyczerpać. A opozycja do Marsa powoduje, że wszelkie trudności tylko mobilizują ją do walki. Tam, gdzie inni dawno by się poddali, Krystyna jest w swoim żywiole. Niemożliwe? Dla niej nie ma takiego słowa. Realistyczny Saturn w koniunkcji z idealistą Neptunem w artystycznej Wadze pomaga spełnić najbardziej szalone marzenia pani Krystyny. A Księżyc w Koziorożcu sprawia, że stoi ona mocno na ziemi i potrafi być twardą bizneswoman. O pieniądze właściwie nie musi się martwić. Kto ma dawcę obfitości Jowisza w Byku, nigdy nie zazna biedy.
Sztuka pożyczania pieniędzy
Uruchomienie Teatru Polonia to był prawdziwy skok na głęboką wodę – pierwszy w Polsce prywatny teatr z własną, stałą siedzibą. Jego powodzenia nie sposób było przewidzieć. Zwłaszcza że aktorka nie do końca wiedziała, w co się pakuje. – Działałam jak marzycielka, która chce się wybić na niepodległość artystyczną – wyznała później. Zdawała sobie sprawę, że prywatne pieniądze władowane w teatr mogą się nie zwrócić za jej życia. Polonia pochłonęła ponad 4 miliony złotych. Bank udzielający kredytu na rozruch Polonii dość szybko wylał na nią kubeł zimnej wody, uzmysławiając założycielce, że to jakby nie patrzeć – interes. – Owszem, dzięki uprzejmości kilku urzędników udało nam się szybciej załatwić formalności związane z przyznaniem kredytu, ale kiedy doszło do jego wyliczania, nie było litości. Bankowe rubryki i kryteria są takie same dla wszystkich, niezależnie od nazwiska – powiedział w magazynie „Press” Roman Osadnik, dyrektor teatru. Udało się! Polonia szturmem dołączyła do teatrów, do których wręcz należy chodzić. Trafiła idealnie w potrzeby teatralnej publiki spragnionej ani nazbyt nowatorskiego, ani też zbyt staroświeckiego podejścia do sceny. Rozrywki, po której z teatralnego gmachu wychodzi się z refleksją w głowie i uśmiechem na ustach… Teatr środka. Dwie planety osobiste, Mars i Wenus w Wodniku, czynią z Krystyny Jandy osobę niezależną i oryginalną. Nade wszystko jednak ceni sobie wolność – czy to w związkach partnerskich czy w projektach artystycznych. Mars w opozycji do Plutona daje jej odwagę w podejmowaniu decyzji. Pani Krystyna nie boi się ryzyka, bo wierzy w to, co robi. Zresztą ma podstawy, gdyż to, co wygląda na totalne szaleństwo, jest tak naprawdę dobrze przemyślanym planem, o czym świadczy bardzo mocny Saturn. Choć niektórym, patrząc na nią, trudno w to uwierzyć – ona po prostu wie, co robi.
Co może oko i ręka szefa?
Dziś zaledwie 6-letnia Polonia to swoisty fenomen, który może stawać w szranki z państwowymi teatrami z długoletnią tradycją. Ale nie jest to też zwyczajny teatr. Po pierwsze, nie ma takiej drugiej Jandy. Jej nazwisko to jedno, ale to zaufanie do dorobku artystki pozwoliło jej zyskać przychylność sponsorów i kredyt zaufania partnerów. Choć nie obyło się też bez wpadek. Przykład? W ostatniej chwili wycofała się firma, która miała zadbać o fotele do sali teatralnej. Dlatego zrodził się pomysł sponsorowania foteli przez publiczność – za 500 zł każdy mógł wykupić sobie własne miejsce w teatrze. Sama Janda skoncentrowała się na reżyserowaniu i graniu. Ale nie chciała prowadzić teatru jednej gwiazdy. Do dziś bardzo dba o rozmaitość repertuaru. Zaprasza młodych twórców. Z ochotą otwiera podwoje Polonii, goszcząc na deskach inne grupy teatralne z całej Polski. Choć na pozór chaotyczna, nerwowa, impulsywna, Krystyna Janda jest mistrzynią marketingu. A przede wszystkim – jak mówią stali bywalcy Polonii – jak nikt inny potrafi stworzyć wokół swojego teatru atmosferę życzliwości i oczekiwania. Tu na każdym kroku czuje się jej rękę i obecność.
tekst: Olga Mosak astrokomentarz: Katarzyna Owczarek
Teodozji i Magdaleny - wszystkiego dobrego
Moja ulubiona aktorka Anna Magnani. Tak byłam w Nią zapatrzona . zawsze żałowałam że nie jestem brunetką. Aktorki blondynki mnie brzydziły, wydawały mi się wypłowiałe i niewyraziste. Ile filmów, ile ról, ile wspaniałych scen. Nie pamiętamy o Niej.
Jana i Juliusza - wszystkiego dobrego
Przez 6 prawie 7 lat istnienia Fundacji, urodziło nam się dużo dzieci fundacyjnych. Robimy też spektakle dla dzieci, miedzy innymi dlatego że naszych dzieci coraz więcej. Za chwilę, na Dzień Dziecka „Kopciuszek” Brzechwy, a na zdjęciu nowe nasze dziecko. Chłopiec. Urodzi się w październiku. Jeszcze wcześniej zagra we wrześniu „Boską” .
Joanny i Zuzanny - wszystkiego dobrego
Dziś strajk artystów. Sorry, my gramy. Jutro 200 Darkroom. Wersja zielona. Potem DanSing nocą Janek Młynarski i Ewa Bułhak, tańce przewidywane. Początek o 22:30. Wszystko w Och-teatrze. W czerwcu dwie premiery „Kopciuszek” i „Zbrodnia z premedytacją „ w lipcu ” Trzeba zabić straszą panią” i ” Związek otwarty” na Plac i gramy , gramy, gramy codziennie. W lipcu codziennie w teatrach i na Placu, w sierpniu codziennie i przed Oche’m. W sumie czerwiec lipiec i sierpień 278 spektakli, z tymi na wyjeździe. Do upadu. Do śmierci. Ciekawa jestem czy będzie tyle publiczności że to udźwigniemy.
Wczoraj nowy żart: – Pani pyta dzieci, kim chciałyby być. Jasio odpowiada – menelem. Po 20 latach Jasio leży nad swoim basenem, patrzy na swoją wielką fabrykę i mówi: – W którym momencie, do cholery jasnej, popełniłem błąd!!
Dobrego wieczoru. Dziś Joanny i Zuzanny , nie zapomnijcie!
Zdjęcia z Darkroomu autorstwa Roberta Jaworskiego.
Julii i Heleny - wszystkiego dobrego
Dostałam zaproszenie na wystawę z takim oto manifestem. Bardzo interesujące i symptomatyczne.
PS. Czy może ktoś ma nagrany mój telewizyjny „Związek otwarty”? Bo mi zaginął a bardzo potrzebuję.
MANIFEST ESTETYCZNY
P r z e c i w c z e m u ? Przeciw wszystkim chorobom sztuki współczesnej. I. Przeciw wynaturzonemu przeintelektualizowaniu i niewspółmiernej dominacji konceptu nad wykonaniem. II. Przeciw nadinterpretacji kontekstów, rozdymaniu gamy skojarzeń i przekraczaniu granic rozsądku w odczytywaniu znaczneń. Z czegoś, co nie jest dziełem sztuki w sobie, przestrzeń muzeum, ani opinia kogokolwiek, nie jest jeszcze w stanie uczynić prawdziwego dzieła. III. Przeciw bałwochwalczemu kultowi nowych mediów. IV. Przeciw dogmatycznym przymusom oryginalności i eksperymentu. Absurdem stało się robienie z tych postulatów wszechobowiązującej zasady akademickiej. Inaczej; przeciw fanatykom postępu. W sztuce nie ma rozwoju, są tylko arcydzieła, dzieła i pomyłki. Postęp nie istnieje, jedynie przemiany. V. Przeciw mitowi dzieła, które ma wyrastać z cierpienia oraz głębi tego dzieła od tego cierpienia uzależnionej. Nie ma reguły, jest wiele innych, pozytywnych bodźców, które są w stanie artystę równie silnie stymulować. VI. P r z e c i w b r z y d o c i e. Nie mamy prawa oszpecać świata. Przeciw demolowaniu i niszczeniu estetyki. Sztuka ma swoje źródło, historię i zasady, jeśli ktoś to odrzuca, powinien odrzucić również tego nazwę. VII. Przeciw degradacji pojęć. Pierwotnie piękno kojarzone było przede wszystkim z doskonałością moralną i harmonią, dziś niemal wyłącznie kojarzy się z ładnym produktem. Kiedyś wartość oznaczała dobro i jakość, dziś sprowadzamy ją głównie do ceny. Kiedyś niemal każdy rzemieślnik był artystą, dziś mało który artysta słyszał o rzemiośle. Przeciw traktowaniu piękna, jako coś wstydliwego. VIII. Przeciw chorobom smaku i zwyrodnieniom. Jeśli ktoś mówi, że zgnilizna jest piękna, a świeżość odrażająca, to nie oznacza to nic więcej, jak tylko to, że jest poważnie chory. Przeciw przedstawianiu świata z najgorszej strony, negacji i nihilizmowi. Przeciw ironii, cynizmowi i podkopywaniu nadziei. Przeciw uwypuklaniu wstrętnej strony ludzkiej natury. Przeciw sprowadzaniu ciała z jednej strony wyłącznie do produktu, z drugiej, jednostronnie i niezmiennie, do marności i funkcji rozkładu. IX. Przeciw nieuctwu, niechlujstwu, brudowi i wizualnemu chamstwu. X. Przeciw komercyjnej masowości, rutynie, tandecie i łatwej powierzchowności. XI. Przeciw brutalności, prostactwu oraz wszelkiej jawnej i ukrytej artystycznej agresji. Przeciw dogmatom wstrząsu i prowokacji, które stając się zjawiskiem powszechnym i akademickim, uczyniły sztukę, nie dość, że ohydną, to jeszcze nudną i jałową. XII. Przeciw marazmowi, bylejakości i smutnej arogancji.
A z a t e m, I. Odróżniaj zawsze to, co lepsze od tego, co gorsze . Za lepsze zaś uważaj: dążenie do szlachetności raczej, niż do bylejakości i brzydoty; dążenie do harmonii raczej, niż do bezładu i chaosu; dążenie do panowania nad sobą i panowania nad materią raczej, niż uleganie przypadkowi i podążanie za ślepą emocją. II. Pokazuj jasną stronę rzeczywistości, nie tylko jaką ona jest, ale przede wszystkim jaką być powinna. Opisuj ludzi z ich lepszej strony. Szukaj tematów uniwersalnych w przekazie, archetypów ludzkich relacji. III. Dąż do prostoty i zrozumiałości; twój przekaz powinien być czytelny. IV. Pobudzaj do ruchu wyobraźnię. Dbaj o szczerość i autentyczność wizji. Wyciągaj esencję. Chwytając życie w moment skondensowany, staraj się przedstawiać chwilę tak, by potrafiła sobą objąć wieczność. V. S z u k a j h a r m o n i i możliwie złożonych i rozbudowanych. Łatwiej, owszem, zapanować nad kilkoma elementami niż nad ich mnóstwem, ale większa harmonia, kiedy więcej w sobie zmieści, i tym ciekawsza, im bardziej różnorodna. VI. Ciało pokazuj z godnością, oddając jego witalny charakter, wdzięk i delikatność. VII. Projektuj z temperamentem, wykonuj jednak powoli, ostrożnie; staraj się o świeżość wyrazu, lekkość i blask. Pamiętaj: im głębsza myśl, tym pełniejszej i subtelniejszej skali środków wymaga dla swojej realizacji. VIII. We wszytkim zachowuj umiar, trzymaj środka i unikaj przesady. Dbaj o stosowność; zadaniem dzieła jest współgrać ze swoim przeznaczeniem, sprzyjać otoczeniu i uwznioślać je. IX. Ufaj naturalnym środkom. Nic szlachetniejszego niż sprawna ręka i wrażliwe oko. X. Nie unikaj wyzwań. Ćwicz nieustannie i staraj się o wszechstronność. Niech każdy obraz będzie osobną przygodą, niepowtarzalną i wyjątkową. XI. Zdobądź się na cierpliwość. Sztuka wypływa z myśli, umiejętności i uczucia. Te jednak, w przeciwieństwie do tworów mechanicznych wymagają czasu. Dbaj o rytm i dyscyplinę; jeśli chcesz w jakiejkolwiek dziedzinie osiągnąć mistrzostwo, musisz podporządkować temu całe swoje życie. XII. Od krytyków i komentatorów wymagaj: doświadczenia, wrażliwości, smaku, zdrowego rozsądku i braku uprzedzeń. Żądaj również niezbędnych warunków kontemplacji; świeżego umysłu, skupienia i wolnego czasu.
P.
GALERIA OMPHALOS
Jasna 19
Bernarda i Bazylego - wszystkiego dobrego
Przedwczoraj pojechałam na ulicę Łowicką odebrać nagrodę od Kobiet z klasą, za całokształt, za umiejętność bycia kobieta, kobieta z klasą. Było bardzo, bardzo miło, pełna sala Pań, wszystkie ubrały się w białe bluzki , na moją cześć. Dawno nie przeżyłam tak miłego, serdecznego, szczerego, bezpretensjonalnego wieczoru. Aczkolwiek poprzedziło go absolutnie dla mnie zdumiewające zdarzenie. Jak zwykle przyjechałam w ostatniej chwili przed uroczystością, po próbie, z zadyszką , zestresowana, wiedząc ze tam na mnie czekają te miłe panie, bagatela około 200 miłych pań. Długo nie mogłam zaparkować, kręciłam się w kółko, wreszcie zauważyłam, że jakiś samochód szykuje się do wyjazdu i prawdopodobnie za chwilę zwolni miejsce. Stanęłam więc i czekałam. Kierowca długo coś jeszcze układał, pisał, szukał okularów, czekałam. Wyprzedziło mnie Volvo z krakowską rejestracją i trzy młode kobiety w środku przejeżdżając zauważyły że tenże samochód szykuje się do zwolnienia miejsca, Zatrzymały się przede mną, cofnęły i także czekały. Samochód wyjechał a te panie na siłę, tyłem, zaczęły się pakować na zwolnione miejsce, ja nie miałam szans bo wycofujący się samochód wyjeżdżał przede mną i tym samym mnie blokował. Zaczęłam protestować, tłumaczyć tym młodym damom że czkałam na to miejsce, że się śpieszę. Poznały mnie od razu. Jedna wysiadła, stanęła przed moim samochodem żebym na pewno nie mogła tam zaparkować, i wpuściła koleżankę prowadzącą eleganckie Volvo. Po prostu były uszczęśliwione ze swego cwaniactwa i siły przebicia. Śmiały się patrząc na mnie i moje zdumienie do rozpuku. Kobiety z klasą. Pociągnęły usta szminką, wzięły torebki, trzepnęły drzwiami i poszły na kiermasz kosmetyczny odbywający się w tym samym budynku co moja uroczystość, na Łowickiej. Patrzyłam na odchodzące młode damy zdumiona. Miałam co prawda ochotę moja ulubioną czerwona szminką na szybie napisać im Fuck! Ale pomyślałam że jeśli nie mają specjalnych chusteczek, to będą miały kłopoty ze zmyciem tego napisu. Uważam ze wykazałam się szczytową klasą.
W piątek 200!!!!! Darkroom. Pierwszy spektakl wyprodukowany przez naszą Fundację, który osiągnął 200 prezentacji. To dla nas wielka radość.
Dobrej niedzieli. Moja mam dziś kończy 84 lata. Piękny wiek. Świętujemy.