Pawła i Izydora - wszystkiego dobrego
15 stycznia 2002, wtorek, 08:12
Dąbrówki, Domasława, Makarego, Pawła – wszystkiego dobrego.
Moi Drodzy, nie mam czasu, nie mogę dziś pisać. Wybaczcie mi. Jestem w piekle zajęć przed wyjazdem na narty. Dziś i jutro jeszcze Steinberg w Studio, we czwartek wieczór Siedem grzechów… w Operze, po miesięcznej przerwie. Mój telefon zawodowy urywa się z powodu zbliżającego się „Dnia Babci”, tak jakbym była jedyną babcią wśród aktorek, co ja mówię, w ogóle jedyną babcią w tym kraju! Dołączam moje ulubione zdjęcie z wnuczką, i dobrego dnia.
Feliksa i Hilarego - wszystkiego dobrego
14 stycznia 2002, poniedziałek, 07:58
Feliksa, Hilarego, Odona, Radosta – wszystkiego dobrego.
Dziś ukochane zdjęcie, moje ulubione. Zdjęcie, dzięki któremu robi mi się ciepło w sercu, za każdym razem, kiedy na nie spojrzę. To zdjęcie, to mój prawdziwy poprawiacz nastroju. Na zdjęciu mój ojciec, mały Adaś i Jędrek jeszcze w wózku w naszym ogrodzie, tuż po wprowadzeniu się do Milanówka. Tata w blaszanej koronie, którą nosił, żeby dzieciom zrobić przyjemność, i Adaś towarzyszy mu w cylindrze. Ludzie! Czy ktoś miał ojca na co dzień w koronie! W koronie z blachy, którą zrobił sobie sam? Ludzie!? Te ostatnie pięć lat jego życia w Milanówku to naprawdę szczęśliwe lata i dla niego, i dla nas wszystkich. Te dzieci, te niespodziewane małe dzieci, ci dwaj chłopcy odmienili nasze życie, rozumy, dusze, serca, zmieniły nasze życie na zawsze. I mój tata, i moja mama byli naprawdę, po ich ciężkim życiu, szczęśliwi.
Dziś chcę napisać o panu Owsiaku i Wielkiej Orkiestrze Świątecznej Pomocy. Kolejny sukces. Kolejny, dziesiąty raz. Dziesiąty rok. I paradoksalnie nie to jest najważniejsze, ile zebrali, choć są to duże sumy, i na jaki w tym roku cel, choć celem jest zawsze pomoc dzieciom, ale zmiany, jakich ta akcja dokonuje w świadomości Polaków. To nieprawdopodobne, nie do przecenienia, ten wspólny zryw, ten wysiłek, uruchomienie tylu, przede wszystkim młodych ludzi, aby pomóc pokrzywdzonym, słabszym, chorym, potrzebującym. To święto „Człowieka”, jakie nam pan Jerzy Owsiak zafundował, święto serca, myśli społecznej, święto solidarności, wspólnoty, wiary. Jesteśmy mu wszyscy tak wiele za to winni i powinniśmy mu być wdzięczni właśnie przede wszystkim za to. Idea pomocy innym, bez sztandarów, bez opcji politycznych, organizacji społecznych, kościelnych, haseł. Jedynym hasłem dominującym jest młodość. To naprawdę piękne. Dzień Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy powinien być dniem Człowieka-Polaka. Czuję w sercu wdzięczność, bo mi to robi lepiej na duszę, a Wy?
Dobrego dnia…
Weroniki i Bogumiły - wszystkiego dobrego
13 stycznia 2002, niedziela, 08:49
Weroniki, Bogumiła, Leoncjusza – wszystkiego dobrego.
WERONIKA – PRZYNOSZĄCA ZWYCIĘSTWO, lub z greckiego – ŚWIĘTE OBLICZE. Grzeczna i nie sprawiająca kłopotów. Od dziecka odpowiedzialna i samodzielna. Ambitna, inteligentna i systematyczna, odnosi sukcesy w każdej dziedzinie, a w dodatku umie cieszyć się z osiągnięć innych. Obce są jej humory i kaprysy. Istny ideał. Może tylko zbyt łatwo się obraża. Św. Weronika jest patronką dobrej śmierci, wzywa się ją w przypadkach poranienia i krwotoków. Jest też patronką praczek, tkaczy, wytwórców bielizny.
Dziś mój misiek, którego kupiłam kiedyś o świcie w hotelowym sklepie, z samotności, dla towarzystwa w długiej trasie koncertowej. Kiedy mu się przyjrzałam, okazało się, że jest płci żeńskiej, ma na imię Karolina, i moja sympatia do niego zmalała, zupełnie dla mnie samej, nieoczekiwanie. Niemniej siedzi w moim pokoju na kanapie od kilku lat i towarzyszy moim zmaganiom. Przyzwyczaiłam się, że patrzy na mnie bezmyślnie i powstrzymuje się od komentarzy, nawet kiedy ją zapytam, w momentach ostatecznych, co mam robić albo co sobie myśli o moim problemie. No trudno, dzielę trudne chwile, kiedy piszę coś, czytam czy uczę się na pamięć, z misiową. I niech już tak zostanie.
A teraz coś, co dla mnie było kolosalnym zaskoczeniem:
PANDA – Stanisław Barańczak, „Zupełne zezwierzęcenie”, 1993 rok.
Od Samarkandy aż po Andy
Nikt nie jest anty- wobec Pandy.
Glissando lżej się gra big-bandom
W rytm samby „Sam bym chciał być Pandą”.
W Normandii Normand przy Normandzie
L’Amour na mur ślubuje Pandzie.
W centrum Murmańska, murmurando,
Chór „Cór Amuru”: „Wpieriod z Pandą!”
Bon: zbir, Bier sącząc na werandzie,
„Komm zu mir” szepcze, śniąc o Pandzie.
Burma: brzmi surma z biur Marszanda,
Że grawiur zbiór ma: „Jurna Panda”.
W Spit Point (Australia) Marlon Brando
Sponsorem spędu „Społem z Pandą”
(Co znów, Żurnalistyczna Bando,
Przekręcisz w: BRANDO: „SPAŁEM Z PANDĄ”).
Blondyn w Londynie i drwal w Rwandzie
Rwie kwiecie w lecie, plecie Pandzie
W hołdzie girlandy (gdy girlanda
Dynda, spogląda chętniej Panda).
Dandys z Ostendy tran do brandy
Doda, by zyskać względy Pandy.
W dżungli w Ugandzie – na wokandzie
Plan zmian: stan lian nie sprzyja Pandzie.
Niesie fal klangor wieść Falklandom:
Lokalny klan dom fundnął Pandom.
W Finlandii skandal: trend finlandy –
Zacja to granda (zdaniem Pandy).
Film Wajdy „Bajdy Chateaubrianda” –
Obsada: Janda jako Panda.
Bestseller (wydawnictwo Random
House): „W pierwszym życiu byłam Pandą”
Rządy ślą tajne memoranda:
„Panda a sprawna propaganda”.
Dziatwa się gmatwa, pod dyktando
Gryzmoląc: „Pandą, W Pandzie. Pando”.
Gdy Ery Emblematem sztanda –
Rowym – sentymentalna Panda,
Przez jakie Pandemonium Wanda –
Lizmu przejść jeszcze światu Pan da?
No, a teraz doooobrrrrrrrej nieeeeeedzieeeeeeliiiiiiiii!!!!!!!
Benedykta i Arkadiusza - wszystkiego dobrego
12 stycznia 2002, sobota
Czesławy, Arkadiusza, Benedykta, Bernarda – wszystkiego dobrego.
Dziś mnie nie ma. Udaję się na emigrację wewnętrzną. Mam dosyć.
Matyldy i Honoraty - wszystkiego dobrego
11 stycznia 2002, piątek, 07:13
Honoraty, Matyldy, Aleksandra, Feliksa – wszystkiego dobrego.
Dziś mój główny talizman. Zaklęcie chińskie wypisane na porcelanie. Zaklęcie przynoszące szczęście i powodzenie na całe życie. Nie mam zielonego pojęcia, co jest napisane na tej porcelanowej płytce, ale Chińczyk, który mi to sprzedawał kiedyś, lata temu w San Francisco, krzyczał, zaklinał się, bił głową o ścianę, że to sentencja przynosząca powodzenie i, kiedy miałam wątpliwości, chciał popełnić harakiri drewnianym sztyletem na moich oczach, w sprawie prawdy i tego mojego szczęścia a również całkowitej zmiany losu, jaki mi przepowiadał. Nie bardzo chciałam wtedy, żeby mój los, moje szczęście się specjalnie zmieniło, bo byłam dosyć zadowolona z tego, co jest, ale na wszelki wypadek talizman zakupiłam i z największą ostrożnością przewiozłam przez ocean. Dziwiłam się tylko, że pod jego sklepem nie było kolejki ludzi nieszczęśliwych, pragnących zakupić takie tablice w większej ilości.
W moim życiu nic się nie dzieje, całymi dniami, od rana do wieczora siedzę na próbach w teatrze. Super Ekspres zawiadomił mnie, że w badaniach OBOPu na najpopularniejszą aktorkę chyba zwyciężyłam, więc czytam na próbach pilnie. Nie wiem, czy to czytanie i wysiłek zrozumienia tekstu przekłada się w jakikolwiek sposób na wynik takich badań, ale czytam i myślę nad nową rolą tym pilniej.
W domu wielkie zmiany, bo nasza wiewiórka od dwóch dni przyprowadza koleżankę do jadłodajni ogrodowej. Ciocia twierdzi, że koleżanka wiewiórki jest młodsza i ładniejsza, co ja uznałam za afront w stosunku do naszej starej wiewiórki i jestem trochę na ciocię obrażona, choć staram się tego nie okazywać.
Przy stole śniadaniowym wszystkie rozmowy kręcą się koło GOCHY. Gocha to szkolna koleżanka moich synów, która, jak dziś oświadczyli, ma ZWIERZĘCY POCIĄG DO POLSKIEGO I MATEMATYKI, a ponadto założyła trzyosobowy, kobiecy zespół wokalny o angielskiej nazwie Chicks, co znaczy Kurczaki; nazwa jest angielska, choć zespół śpiewa po polsku i francusku, bo Gocha kilka lat była z rodzicami we Francji i zna ten język. Logo zespołu to kurczak w koronie, a Gocha zażądała, żeby kolega jednego z moich synów, Marcin był ich menedżerem, a mój syn ochroniarzem osobistym Gochy, to w nagrodę dostaną grę komputerową, o której marzą. Zespół koncertuje podobno na wszystkich przerwach, trzy damy stają na krzesłach i śpiewają, uprzednio napisawszy na tablicy Chicks! Reszta klasy rzuca w nie butelkami po HOOOpsach, papierami, zgniłymi pomidorami i czym się da, ale one się tym nie przejmują tylko śpiewają. Śpiewają utwory znane i własne. Teksty pisze Gocha np. „Kobra to przyszłość naszych dzieci…”.
Poza tym nic się nie dzieje. To znaczy dużo, ale za wcześnie o tym pisać.
Dobrego dnia.
Jana i Wilhelma - wszystkiego dobrego
10 stycznia 2002, czwartek, 07:14
Dobrosława, Grzegorza, Jana, Wilhelma – wszystkiego dobrego.
Dziś bardzo chciałam zamieścić tutaj zdjęcie „kamienia zielonego”, ale nie umiałam go sfotografować. Kamień zielony, dostałam na szczęście od Magdy Czapińskiej, mojej przyjaciółki, która jest autorką słów do piosenki „Wsiąść do pociągu byle jakiego…”. Czyli to właśnie ona napisała, żeby wsiadać do tego pociągu ściskając w ręku kamień zielony i patrzeć, jak wszystko zostaje w tyle. Kamień zielony od Magdy jest jednym z podstawowych moich talizmanów i bez niego, wyobrażam sobie, że moje życie by się zawaliło. O, i właśnie mąż, patrząc na mnie z pogardą, przyniósł mi zdjęcie kamienia.
Próby Virginii… szalenie interesujące, na razie rozmawiamy o „życiu”. Jakie role nam z tego wynikną, nie wiadomo, ale na razie jest fajnie. Jest wśród nas kilku ekspertów od tematu „Życie”, na razie trzech: ja, Marek Kondrat i reżyser, młodzi – Agnieszka Krukówna i Szymon Bobrowski – zadają pytania, na które my z lubością odpowiadamy. Boże, jak ja lubię próby czytane, po których jeszcze wszystko może się zdarzyć … Co wcale nie znaczy, że wyjdzie nam z tego wybitny utwór. Ale co się nagadamy to nasze.
Weroniki i Juliana - wszystkiego dobrego
9 stycznia 2002, środa, 06:24
Marcjanny, Borzyma, Juliana, Marcelego – wszystkiego dobrego.
Dziś tablica z filozofami, poetami, władcami starożytności, kupiona w antykwariacie w Wadowicach, gdzie urodził się nasz Papież. Antykwariat znajduje się tuż koło kościoła Papieża i cukierni z Jego kremówkami, na rynku. Kupując ją i ofiarowując moim dzieciom, miałam nadzieję, że ten prezent sprowokuje ich do myślenia, lub dzięki jego pochodzeniu spłynie na nich cokolwiek, duch czegokolwiek, powiew mądrości… lub czy ja wiem? Przeszłości. Jak dotąd nie ma takich znaków. Niemniej przedmiot z Wadowic wciąż daje nadzieję.
Zaczęłam próby Virginii…, bardzo jestem tym przejęta, zresztą wszyscy w teatrze. Zobaczymy, co z tego wyniknie, ale czyta nam się „zadowalająco”. Pan Pasikowski, jako reżyser całości, na razie przechodzi wszelkie moje oczekiwania. A perspektywa codziennych spotkań z Markiem Kondratem jako partnerem po prostu „upaja”. Fajnie.
Dobrego dnia. Gram Callas jeszcze dziś. Dołączam zaległe zdjęcia z 400-setnej Shirley.
Seweryna i Teofila - wszystkiego dobrego
8 stycznia 2002, wtorek, 06:11
Baldwina, Mścisława, Seweryna, Teofila – wszystkiego dobrego.
To ramka i zdjęcie, które są własnością mojej mamy. Od koło 20 lat stoi zawsze w jej pokoju. Na zdjęciu ja w roli Elżbiety z Granicy Nałkowskiej, filmu Jana Rybkowskiego. Taką mnie sobie mama wybrała na córkę i na zawsze taką mnie sobie oprawiła. Ja ją rozumiem.
Charakter KOZIOROŻCA – Ambitny, flegmatyk. Uparciuch, dręczyciel, karierowicz, wyrafinowany tyran.
Urzędnik państwowy, administrator, organizator, konstruktor, architekt, budowniczy, projektant, kierownik administracyjny, „Szara eminencja”. Asceta, jogin.
Zapisuję to z satysfakcją. Mój mąż jest Koziorożcem. Przyjął tę charakterystykę ze spokojem. Więc przeczytałam mu jeszcze aforyzmy dla tego znaku, spojrzał na mnie i powiedział: – „Co to za głupoty! A co to ma ze mną wspólnego?” No fakt. Nic a nic.
Zanim podziękujesz przyjaciołom, podejdź do ojca i matki.
Rewolucja wewnętrzna, indywidualna, chroni przed rewolucją światową.
Nie wystarczy odprowadzanie łez do morza aby na lądzie zapanował ład i harmonia.
Kultura jest jak ocean – najwyższe i najtrwalsze przejawy istnienia przechowuje głęboko wewnątrz, a na brzeg wyrzuca odpadki i śmieci.
Wolny człowiek nie protestuje przeciwko wymaganiom prawa – ignoruje jego fikcje.
Głupi, kto drażni tłum; głupszy, kto go lekceważy.
Pamięć o uczonych przetrwa wieki. O ile byli artystami.
Dobrego dnia. Wyrafinowany tyran, to mi się nawet podoba.
Juliana i Lucjana - wszystkiego dobrego
7 stycznia 2002, poniedziałek, 07:48
Juliana, Lucjana, Rajmunda – wszystkiego dobrego.
Dziś rycinka, ilustracja z jakiegoś angielskiego wydania Makbeta, podpisana (czego nie widzicie) Lady Macbetho – Akt II scena 2, czyli tuż po morderstwie. Dostałam ją jako tzw. znaczący prezent, na przyszłość, zanim jeszcze zagrałam Lady Makbet (zresztą bardzo nieudanie, fatalnie; dodam tylko, że nie do końca z mojej winy – nieważne.) Otóż ofiarodawca dając mi ją powiedział: – Pamiętaj, że zabiła dla męża, zabiła za męża, zabiła z miłości do męża, bo wydawało jej się, że w ten sposób zbuduje jego wielkość, a władza da mu siłę i będzie mogła dzięki temu mieć z nim dziecko. Problemy w tym małżeństwie polegały na tym, że on miał kłopot ze swoją męskością. Ona uważała, że musi być królem, żeby odzyskał wiarę w siebie.
Zdumiała mnie ta interpretacja. – A duchy? – zapytałam – a jego omamy, przepowiednie, fatum? – To wszystko było potem, po morderstwie i kolejnych zbrodniach, to tylko jego sumienie. – Nie. Wiedźmy z przepowiednią i list były wcześniej. – To był sen. Każdemu się śni to, o czym marzy, a jest to nieosiągalne. Ona sprawiła, że to osiągnął, a on nawet przed śmiercią miał wątpliwości co do swojej męskości.
Wczoraj w nocy w telewizji jeszcze raz Stowarzyszenie umarłych poetów. Z przyjemnością. Przypomniał mi ten film Najlepsze lata Miss Jean Brodie Muriel Spark, tekst, do którego się przymierzaliśmy w teatrze, rolę, której w rezultacie nie zagrałam. To bardzo podobna tematyka, podobny problem. Charyzmatyczna nauczycielka, protestantka w katolickiej szkole, zafascynowana muzyką, literaturą, sztuką i…… faszyzmem, zmieniająca losy uczniów. Żałuję, że tego nie zagrałam. Może jeszcze zdążę przed starością.
Dobrego dnia.
Kacpra i Melchiora Baltazara - wszystkiego dobrego
6 stycznia 2002, niedziela, 10:01
Kacpra, Melchiora, Baltazara – wszystkiego dobrego.
Dziś konik, którego ktoś kiedyś ofiarował moim synom. Tak mnie wzruszał, że ze strachu, iż zostanie kompletnie przez tych małych „gangsterów” zniszczony, schowałam go po cichu i mam go sobie do dzisiaj. Mam takich zabawek kilka, zabranych moim dzieciom i ocalonych przed nimi, i wcale się tego nie wstydzę. Parę dni temu pewna moja znajoma zwierzyła mi się, że z kosza zabawek zbieranych w szkole wnuczki, dla powodzian, po kryjomu zabrała maleńkiego misia, kupiła nowego, pięknego i dużego, i położyła w zamian. Było to silniejsze od niej. Mówiła mi, że kilka dni odprowadzając wnuczkę do szkoły przechodziła koło niego, małego, jak jej się wydawało zmarzniętego, trochę postrzępionego i śnił jej się potem w nocy. Postanowiła go ukraść i zatrzymać. Ta pani ma 60 lat. Bardzo mnie wzruszyła jej opowieść, bo ja też mam podobne, równie głupie obsesje, dość często.
Wczoraj dostałam pocztą e-mailową upomnienie, że powinnam w moim zapisie z dnia napisać zdanie SĄ PODLI LUDZIE, a nie LUDZIE SĄ PODLI.
Święta racja. Dziękuję za naganę.
Nie mam dla Was specjalnie dużo czasu ostatnio, bo siedzę nad moimi wszystkimi felietonami do URODY i przygotowuję je powoli do wydania, na prośbę wydawnictwa WAB. To swoista podróż sentymentalna. Nawet przyjemna, choć trochę męcząca, bo za długo obcuję jakby sama ze sobą. Ale już kończę.
Tak więc kończąc, ZDARZAJĄ SIĘ PODLI LUDZIE. Ale to minie.
I na zakończenie wiewiórka, którą utrzymujemy. Jest tak roztrzepana! Przybiega rano, codziennie, koło 9.00. Wszystkie orzechy wynosi i zakopuje w śniegu, potem zapomina natychmiast gdzie i domaga się nowych. Nie nastarczamy. Ciocia obserwuje ją i stara się zapamiętać, gdzie ona utyka te orzechy, wczoraj starała się jej pokazać te miejsca, ale ta, roztrzepana ani nic nie pamięta, ani nie rozumie, co ciocia jej pokazuje.
Dobrego dnia.
Edwarda i Szymona - wszystkiego dobrego
5 stycznia 2002, sobota, 09:59
Hanny, Edwarda, Emiliana, Telesfora – wszystkiego dobrego.
Dziś dwa indyjskie byki przynoszące szczęście, jak twierdził ofiarodawca. Dostałam je od pewnego krytyka filmowego z Indii. Twierdził, że te byki dadzą mi Extremaly Power. Stoją u mnie w domu od jakichś pięciu lat. Nie wiem, czy działają, ale są. To najważniejsze.
Dziś napiszę Wam tylko jedno: LUDZIE SĄ PODLI.
Dobrego dnia.
Dziś Helver.
W ten mróz, ślizgawicę, stan klęski, jeszcze Helver, to przynajmniej o jeden element za dużo. Chyba, że ktoś jest masochistą lub lubi zobaczyć jak innym jest gorzej, żeby sobie uświadomić, że on ma lepiej.
Anieli i Eugeniusza - wszystkiego dobrego
4 stycznia 2002, piątek, 09:37
Anieli, Benity, Eugeniusza, Grzegorza – wszystkiego dobrego.
To jest ramka, w której do niedawna była zasuszona koniczyna z czterema listkami, podarowana mi przez przyjaciółkę. Zawsze, przez całe życie, na wszystkich łąkach, na których jestem, szukam czterolistnej koniczyny i nigdy w życiu nie udało mi się takiej znaleźć. Jedna z moich przyjaciółek wiedząc o mojej niespełnionej nadziei na znalezienie takiego czterolistnego szczęścia, podarowała mi tę czterolistną koniczynę, mówiąc, że znalazła ją dla mnie i w moim imieniu. Byłam szczęśliwa, umieściłam ją w ramce. Pewnego dnia odpadł od niej jeden listek. Kiedy zrozpaczona wyjmowałam ją z ramki, dostrzegłam, że ten jeden malutki, szczęśliwy, dodatkowy listek był przyklejony maleńkim przezroczystym plasterkiem. Że moja przyjaciółka oszukała mnie i spreparowała tę koniczynkę dla mnie. Wyrzuciłam suchy, oszukany listek i narysowałam sobie flamastrem w tym miejscu koniczynkę czterolistną. I tak od tego czasu już sobie jest. I jestem bardzo zadowolona. Przynajmniej nie oszukuję.
A teraz kolejna pieśń Stanisława Barańczaka z cyklu Podróż zimowa, bo nic nie jest teraz tak aktualne jak to:
XVIIIA jednak, gdy zawieja
zawyje mrozem w twarz,
powraca ta nadzieja,
że coś tam w sobie masz
że coś nad sobą masz.
Te chwile na przystanku,
trwające cały wiek,
te dni, gdy o poranku
nic tylko mrok i śnieg –
to nie zerwany kontrakt;
to raczej – w zdaniach zim
udostępniony kontakt,
udostępniony kontakt
Z Czymś Więcej, czyli z Nim.
Dobrego, zimowego dnia. Czuję się znów jak dziecko. Takie zimy były tylko wtedy, kiedy byłam dzieckiem.
Ach, wczorajsza 400-setna Shirley bardzo miła. Kwiaty, prezenty, pochwały, przyjaciele, ale przede wszystkim, sobie zagrałam, choć na początku byłam kretyńsko zdenerwowana i myliłam się jak debil. Pozdrowienia.
Danuty i Genowefy - wszystkiego dobrego
3 stycznia 2002, czwartek, 06:59
Arlety, Danuty, Genowefy – wszystkiego dobrego.
To Aniołki, które ja z kolei kupiłam swoim dzieciom gdzieś w Polsce przed którąś z Wielkanocy, na szczęście. Aniołki wiszą nad komputerem w ich pokoju od kilku lat i są absolutnie bezsilne. Niemniej lubimy je bardzo i kto wie, co by było bez nich.
Wczorajszy upiorny dzień ze śnieżycą, ślizgawicą, zamieciami. Upiorny z punktu widzenia komunikacji. Wszystkie nasze dzieci w rodzinie, oprócz moich synów, starały się wczoraj wydostać z różnych miejscowości górskich w Polsce, gdzie spędzały Sylwestra, i wrócić do domów. Wisieliśmy cały dzień na telefonach i śledziliśmy ich kolejowo-samochodowe przygody. Wszystko skończyło się dobrze, wszyscy kolejno dotarli do Warszawy nad ranem.
Ten wczorajszy dzień i zima, która nas raczyła nawiedzić, przypomniały mi, że na gwiazdkę dostałam od pana Stanisława Barańczaka cudowną książeczkę – Podróż zimowa, wiersze do muzyki Franza Schuberta, czyli zbiór oryginalnych utworów pana Stanisława, inspirowanych lirykami Wilhelma Mullera, do których Schubert napisał jedno ze swoich ostatnich i największych dzieł, cykl dwudziestu czterech pieśni pt. Winterreise.
Pieśń XXIINa ten gest ciskania w nas
Białym podarunkiem
Chciałoby się, chociaż raz
odpowiedzieć buntem.
Znowu w paczce mróz i szron,
Biele równin płaskich?
Coś nie bardzo pstry ten koń:
Nie chcę pańskiej łaski.
Śliskość lodu, śniegu chrzęst,
tuzinkowa zamieć:
sam poszukam plag i klęsk,
Twoje znam na pamięć.
To już nie ogniowy chrzest,
Pierwsze rozpoznanie:
Czym ta pustka we mnie jest,
Wiem od dawna, Panie.
Odcinek ósmy i ostatni
Akt Drugi
Cześć! To jest grecka skała. Mówię do niej cały czas. Ni cholery! Nic nie rozumie!
Opowiadam od początku. Pierwszego dnia chciałam iść na plażę, i poszłabym na te plaże, gdybym nie była sama, tylko z Dżejn, a Dżejn zapoznała jednego faceta. Ale jakiego! Ja to go zauważyłam jeszcze w Londynie na lotnisku. Mówię: – Zobacz Dżejn, siedzi taki facet. Oczy ma przekrwione. To na pewno kibic Liwerpulu! Mam u niej przechlapane za to pewnie do dzisiaj, ale się w ogóle nie przejmuję. Miałyśmy być na tych wakacjach razem. Wszystko miałyśmy robić razem. Opalać się razem. Kąpać razem. A ta poszła siusiu na chwilę, w samolocie, wraca i mówi tak:
– Słuchaj, nie gniewasz się? Mam zaproszenie na kolację.
– Że co ty masz?
– Taki siedzi pan na końcu samolotu. Ma zakwaterowanie po drugiej stronie wyspy. Zaprosił mnie na kolację. Nie gniewasz się?
Ja tak patrzę czy nie wysiadać! Jak bym miała spadochron, to bym się w ogóle nie zastanawiała.
A ta ma łzy w oczach, i mówi:
– Błagam cię! Pozwól mi iść!
– Boże! A idź! I wyciśnij z niego, co się tylko da! Wiadomo, że nie miałaś lekko, jak ci ten mąż poszedł z mleczarzem!
No dosłownie łzy miała w oczach.
– Dziękuję, jaka ty jesteś wyrozumiała.
– Tylko ty uważaj, bo ty w tym momencie to przechlapałaś Nagrodę Feministek Roku!
No. Pierwszego dnia nie wróciła. Cztery dni ją widziałam gdzieś tak na horyzoncie. A potem w ogóle zniknęła. No widać dużo się dało z niego wycisnąć. A ja znowu zostałam sama.
Ale trening w samotności to ja mam, tylko jest taka jedna rzecz, że jak jakaś facetka jest sama to się strasznie wszyscy denerwują.
W tej restauracji, gdzie mieliśmy zakwaterowanie, oni mi dali taki dwuosobowy stoliczek. Trans rozkoszy! Siedziałam sobie, o czymś marzyłam, myślałam. Takie sobie miejsce znalazłam, do kąpania, do opalania. Trans rozkoszy.
Ale jak wchodziłam do tej restauracji to się taka cisza robiła! O, idzie ta… ta… SAMA.
Tej facetki, co się do mnie któregoś dnia dosiadła, to w ogóle na tym turnusie wcześniej nie zauważyłam.
Ktoś coś do mnie mówi.
Patrzę, siedzi taka naprzeciwko. Łzy ma w oczach: – Taka pani samotna. Jak raz mamy wolne miejsce z mężem przy stoliku. Może by się pani do nas dosiadła?
Ja patrzę. Co takiej babie przychodzi do głowy?
Ale widze, że cała ta restauracja zawisła i czeka, że mnie ta uratuje od tej samotności!
Cholera! Myślę sobie, chyba trzeba będzie wstać i iść! No, mało że kelnerki i kelnerzy brawa nie zaczęli bić, że mnie ta uratowała. Dżanet i Dagi z Menczesteru. Siedzimy przy tym stoliku, jest takie dno! W ogóle nie doszliśmy do żadnego jeszcze jedzenia, a ja już wiem wszystko: kolor kuchenki mikrofalowej u nich, wiem, typ zlewozmywaka, jakiego używają, znam, zawartość lodówki w dniu wyjazdu, znam. Jakby na pierwsze danie była zupa, to bym umarła śmiercią marynarza przez zanurzenie w niej głowy. No dno!
Przy drugim daniu zauważają, że jesteśmy w Grecji, iiii się zaczyna. E… Grecja to mmm – za grecka! Morze – mokre! Słońce – gorące! No dno. Koło nas stoi kelner – Grek, przecież rozumie ten facet po angielsku! I wysłuchuje o tej swojej ojczyźnie, jakby to było jakieś zadupie w piątym świecie. Wstydu po prostu nie mają!
Ja bym to wszystko wytrzymała, gdyby nie facet od sąsiedniego stolika, co się przysiada do tego Dagiego i mówi: – Panie tego, a widział pan te ich łódki! Co oni mają poprzycumowywane po tych zatokach? Panie tego. Na każdej takiej łódce jest napisane, że jom Noe zrobił!
I śmieją się na całą restauracje. No to mnie taki szlak trafił! Mówię:
– A telewizję pan ogląda?
– No.
– No. A w tej telewizji olimpiade pan widział?
– No.
– No. No to grecy olimpiade wymyślili. Wie pan? I oni jeszcze to wymyślili najważniejsze, co wymyślił człowiek!
Nie wiedziałam, kto wymyślił koło, ale mi było normalnie już wszystko jedno. I już się orientuję, że nie mówię tylko krzyczę. Ale naprawde! Aaaa se myśle, idę na całość! Bo mnie tak ci Anglicy tam od jakiegoś czasu denerwowali, że se myślę, idę na całość. I do całej już restauracji:
– A wiecie, co robili Anglicy, jak Grecy budowali drogi i świątynie? Latali! W przepaskach na biodrach! Wyli! I orali ziemię kością z tyłka żyrafy!
Ale się zrobiła cisza. Głupio mu się zrobiło. Znowu się przesiadł. Plecami do mnie usiadł. Angielski dżentelmen!
Kelner nam w międzyczasie podał drugie. Odchodzi. Dagi zagrywa taktycznie i woła z powrotem tego kelnera. No, bo faktycznie jest taka głupia sytuacja…
Ale też świnia z tego Dagiego, no bo ten kelner ma z nami kupe roboty, a ten go woła: – Haaalo! Panie starszy! Halllooo! Te Zorba! Chodźno tu!
Podchodzi kelner. Grek. Miły facet. A ten mówi do tego kelnera: – Co my tu mamy na tych talerzach?
No to kelner mówi:
– Riba.
– Ryba? A to nie wygląda na rybę! Co to za ryba?
– No riba. Rodzaj riba.
– A czy to przynajmniej świeża ryba? Bo moja żona ma tu chory żołądek…
Tu, chory żołądek! No wstydu po prostu nie mają!
– My tu musimy uważać!
Tu muszą uważać! No po prostu! A kelner mówi:
– Riba. Świezi riba. Rodzaj riba. Mój tat złowic dzisiaj ten riba na łódka co się naziwa NOE!
Odciął się. I dobrze! Dopiero im się głupio zrobiło!
Teraz ja chcę ratować sytuację. No, bo teraz dopiero to się głupio zrobiło! Jemy a ja mówię:
– Mmmm, jak smaczna ta kałamarnica. Nie?
Przestali jeść.
– Co jest smaczne – mówi Dagi – bo ja nie rozumiem?
– No smaczna ta kałamarnica. Kto by pomyślał, że to jest takie smaczne.
– Ale co jest smaczne, bo ja nie rozumiem?
– No, ośmiornica jest…
Boże kochany! Ja w ogóle nie wiedziałam, że można tak zemdleć jak ta Dżanet! Patrzyła na mnie, patrzyła, takie jej się zrobiły nagle oczy wielkie jak filiżanki. I nagle KLAP. Klapła! Złożyła się w osiem w zwolnionym tempie. Ja nawet chciałam ci przepraszam jak ona się ocknęła. Aaaale! Zanim się zorientowałam, to już nikogo przy mnie nie było. A Dżanet i Dagi to się od tego momentu przenieśli na wyżywienie tam za róg. Gdzie można zjeść coś porządnego. Hamburgera na przykład! Inni wszyscy Anglicy poszli do baru. A ja znowu zostałam sama. Trening w samotności to ja mam, to się w ogóle nie przejmowałam. Poszłam wtedy na spacer i poznałam… Krzysztofa Kolumba!
Dlaczego ja go nazywam Krzysztof Kolumb?
Mmm…
Bo ma łódkę! To nie jego łódka tylko brat łódka, ale on pływa na ta łódka.
A po drugie… Myśmy odkryli… klitorisa.
Ja wiem, co ty mi powiesz – Stara baba! Dorosłe dzieci! Czego jej się zachciewa? To Dżejn mi tak mówi. Tak ją trzepie ze złości! Zachowujesz się – mówi – jak jakaś siksa! Może mi jeszcze powiesz, że ci ziemia zadrżała? Zadrżała! To było TRZĘSIENIE ZIEMI! 10 w skali Richtera!
Przestań! – mówi – Przestań! Oszczędź mi szczegółów! To jej oszczędziłam. Jak by nie uwierzyła w fałszywy seks tego faceta od tego pepsodentu, to ja bym w ogóle nie spotkała mojego Krzysztofa Kolumba. To, do kogo ta pretensja?!
Ja nie wiem, jak mam o nim opowiedzieć, bo trochę mi głupio. Troche się wstydzę.
CAŁOWAŁ… MOJE… w życiu nie powiem co. W życiu! Bo mi głupio!
Nie, musze powiedzieć, bo jak bym nie powiedziała to nie mogę dalej opowiadać.
Całował moje… ROZSTĘPY!
I MÓWIŁ… że to jest TAK FANTASTYCZNIE, ŻE JA TO MAM!
Co to za facet! Rewelacja!!! Kłamie kobiecie i sam w to wierzy!!! Rewelacja!
Bo taki normalny facet to w ogóle nie umie rozmawiać z kobietami, trzeba mówić o tym, o czym on chce, on przewodniczy w rozmowie, a po trzecie, każdy mówi jakieś słowa i w ogóle nie ma rozmowy… Jaki tu dać przykład? Tak na przykład.
A co ja tak na przykład mogę mówić do jakiegoś obcego faceta?
Ooooo… Jak ja lubię jesień. Nie?… A taki normalny facet to by się od razu zdziwił…
Naprawde? Bo ja wolę lato. Każdy woli lato!
A nie było o porach roku, ani co on woli, tylko, że ja jestem taka romantyczna i oryginalna i tajemnicza, że lubię jesień!… Niewaażne! Darujmy im.
A z drugiej strony, jacy faceci są fałszywi!?
Pewnego dnia on widzi, że ja widze, że on ma rozstępy. I co może .. mówił… Fajnie, widzisz, fajnie, ja żyję? Akurat! Był taki wściekły, że ja to zauważyłam, że nie wiem. Nieważne.
Opowiadam od początku.
Wtedy poszłam na ten spacer. Wszędzie już było ciemno, nikogo. Światła pogaszone. Tylko jedna tawerna, otwarta, świecą się przed nią światełka, krzesełka, stoliki. Ja siadam. On wychodzi, żeby mnie obsłużyć.
– Wie pan co? Czy ja mogłabym sobie takie krzesło i taki stół przenieść na brzeg morza?
A on mówi: – To tobie się nie podobać moja tawerna?
– Ma pan bardzo fajną tawernę, ale ja mam od lat takie marzenie, że kiedyś będę siedzieć na brzegu morza, patrzeć w niebo i pić wino. Czy pan to rozumie?
A on mówi: – A to problem nie być wcale. Ja tobie przenieść ta krzesło i stoł na brzeg morza, i ty mać ta swoja marzenia.
Myślałam, że on żartuje. Bo jak ja bym w Anglii kelnerowi powiedziała, że ja chcę tachać krzesło i stół nad morze, to by mnie tak pogonili z każdego miejsca, że nie wiem!
A ten całkiem normalnie. Przeniósł mi ten stół, to krzesło, przyniósł wino, i jeszcze mówi:
– Być szczęśliwa.
I tak to w życiu jest, że jak ktoś ma jakieś marzenie, i jak sobie wyobrazi, że gdyby się to marzenie spełniło, to on będzie w tym momencie taki szczęśliwy, zdrowy, piękny i bogaty… Jak mnie było beznadziejnie nad tym morzem! Ja to tego wina w ogóle tam nie dotknęłam. Ja nad tym morzem to sobie nagle uświadomiłam, że tak przeżyć życie jak ja to zrobiłam, tak z m a r n o w a ć życie jak ja to zrobiłam, to to jest zbrodnia przeciwko Bogu! Bo jeśli Bóg daje człowiekowi… a każdemu daje… tyle pragnień, marzeń, uczuć, nadziei, a ktoś to zmarnował tak jak ja… A mnie to dał już tyle! Głównie nadziei… Ale nieważne, to też siła….
Boże, jak ja płakałam tam nad tym morzem. On przyszedł, pewnie po te meble, bo się zrobiło późno, zobaczył, że ja płaczę, mówi… Nie, nie mówi, najpierw usiadł se tak po cichu na piasku i gapi się, gapi… a potem mówi:
– Co? Marzenia nie jest tam gdzie myślisz?
– Wie pan, bardzo pana przepraszam, jest pan bardzo miły, ale ja mam jakiś dziś cholera nie najlepszy dzień. Zaraz pozbieram się i sobie pójdę.
– Ty się bać żyć. Ty się nie bać żyć.
Myślę se, kurcze, ani mnie zna, ani co, no nie? Mówię:
– Dziękuję panu, jest pan po prostu nadzwyczajny, ale zaraz, zaraz idę…
A ten na to:
– Ty się bać zyć. A ty taki miły kobieta a ty się tak bać żyć.
Kurcze, doradca się znalazł! No nie?
– Idę już. Idę!
– Ja jutro robić tobie miły dzien. Brać łódka od mój brat, co się nazywa Noe, tobie robić wycieczka dookoła wyspa. Brać jedzenie, wina, i tobie robić miły dzień, bo ty taki miły kobieta a ty się tak bać żyć.
– Kurczę! Jest pan miły, ale może bez przesady! Idę!
– Ty się bać, ze chcieć ciebie PRZERZYNAĆ…..
Jak on to powiedział, to ja w ogóle nie wiedziałam, gdzie mam oczy podziać, a on na to całkiem spokojnie:
– Ty się nie bać, że ja chcieć ciebie przerzynać. To znaczy, ja chcieć. Ale przerzynać to przerzynać, a pływać to pływać! Ja z tobą pływać!
No to co ja miałam robić? On mnie odprowadził do hotel, powiedział mi po drodze, że ma Kostas, ja mu, że Szirlej. Dobra.
Rano wstałam, ubrałam się, zjadłam śniadanie i se myślę: – Pierwszy raz jestem umówiona z facetem na przystani. Czy to się idzie, czy nie? No nie wiadomo, no nie?
Puka ktoś do drzwi. – O matko! Przylaz do pokoju! Otwieram drzwi. Dżejn! No właśnie tego ranka wróciła. I tak od razu do mnie: – O, jaka ja jestem małpa! Jaka świnia! Tak cie tu zostawiłam! A ty pewnie tak cały tydzień siedzisz i gadasz ze ścianą!?
A co to ja jestem jakaś niedorozwinięta, czy co? No nie?
A ona: – Słuchaj, wszystko ci wynagrodzę, wynajmę smochód, weźmiemy coś do picia, coś do jedzenia, zrobię ci wycieczkę dookoła wyspy! Zrobimy se fantastyczny dzień!
Myślę se: – Uparli się z tymi wycieczkami! Biuro podróży dla mnie specjalnie zaraz otworzą. Ale nic się nie odzywam, bo za jej pieniądze tu siedzę, to co ja mam mówić?
Puka ktoś do drzwi. Dżejn otwiera. Kostas stoi w progu. Ta się do mnie odwraca i mówi:
– Zamawiałas coś do pokoju???!!!
A ten ją wyminął, podchodzi do mnie i mówi:
– No ja cekać! Szirlej i Kostas pójść późno spać… – Nie? Mógł se darować?!… Szirlej zaspać. Szirlej blać pale ublań. Duzo ublan nie tseba… – Też se mógł darować, no nie? – I ja cekać!
I idzie. Wyminął Dżejn, odwraca się do niej i mówi: – Może pani sprzątać dalej…
Gdyby to była normalna koleżanka, to ja bym za nim wybiegła i powiedziała: – Kostas, to moja znajoma, za jej pieniądze tu jestem, zabieramy ją ze sobą, no nie? Albo bym do niej powiedziała: – Słuchaj, ten facet, wczoraj, taka sprawa… No jakoś bym się zachowała, no nie?
A ta się od razu odwraca do mnie i mówi: – W co ty grasz! W co ty Szirley grasz? Co ty sobie wyobrażasz?! Że jak ty pierwszy raz za granicę wyjechałaś…
Dobre? A jak doszła do takich wyspiarzy, co dopieszczają takie STARUSZKI z Europy, to mnie taki szlak trafił, że wzięłam co miałam pod ręką i poszłam. I dobrze zrobiłam, bo sterowałam łodzią!
Co to był za dzień! Co to był za facet! Co to było za niebo! Co to było za morze! Co to była za łód… Nie! Łódkę to miał beznadziejną! O, taka łódka. Ale nieważne! To jest takie proste. Jak się jest z facetem, który… nie że kocha… ile tam jeszcze do kochania! Nie nawet, że… lubi.
A k c e p t u j e. Tylko tyle. Akceptuje. To człowiek, mówi, co trzeba, śmieje się, kiedy trzeba. Matko! Jak myśmy się śmiali! Co myśmy tam jedli! Ile piliśmy! Cośmy se tam naopowiadali historii! W pewnym momencie on zarzucił kotwicę. Ja już byłam nieźle… I mówię: – Kostas! Gęboko tu jes??? A ten na to: – Nie wiedzieć! Sto metra! Tysiąc metra! Może dna nie ma WCALE!
Ja wiedziałam, że ja nie mam kostiumu kąpielowego, bo z tych nerwów zapomniałam, ale kiedy tak stałam nago, w tej łódce, w słońcu, przed tym skokiem do wody, to zrozumiałam, że świat jest i mój! No bo dlaczego ma tak nie być? No, dlaczego ma tak nie być?!
A potem to już wynikało.
Naprawde, że to wynikało.
I z tego nieba, i tego morza, ze słońca i z tego wina. Tak jakoś się zrobiło. Podpłynęłam do niego, pocałowałam go, bo chciałam mu podziękować i…
No, a potem to go nazwałam Krzysztof Kolumb. No, bo naprawdę!
Ale nie zakochałam się w nim. Nie. Bo to się okazało, że jeszcze kilka rzeczy trzeba, żeby się zakochać.
Ale później. Kilka dni później leżałam sama na plaży i patrzyłam w słońce, prosto w słońce, i zastanawiałam się, jak długo wytrzymam. Nie?
I taka mi do głowy przyszła myśl. Taka myśl. Że jak raz człowiekowi coś takiego przyjdzie do głowy to nie da się dalej żyć! Ale naprawde. Bo ja tak nagle pomyślałam: – A co by było, gdybym ja nie wróciła? Czy tam w ogóle ktoś na mnie czeka? Czy ktoś chce, żebym wróciła? Czy ktokolwiek byłby smutny, gdybym nie wróciła? Czy komukolwiek byłoby żal, że nie wracam?
Straszne.
I też wiem, że nie jestem oryginalna. Bo tylu ludzi jedzie na wakacje, jest im tam dobrze, i myślą nagle: – Cholera! Ja nie wracam! Zmarnowałem życie! Zaczynam od początku! Ja nie chce tak dalej żyć!
W tej Anglii to ja mieszkam naprawdę parę lat na tej ulicy. Znamy się wszyscy. Pamiętam, jak się sprowadzaliśmy. Byliśmy młodzi. Dzień dobry. Dzień dobry. Co słychać? Fantastycznie! I teraz się spotykamy. Co słychać? Fantastycznie!
Co fantastycznie? Co jest takie fantastycznie? Bo ja wiem, jakie oni mieli marzenia. Jak oni chcieli żyć. Jakie mieli plany. A teraz? Co jest takie fantastycznie? Może to, że marchewka jest świeża w tym sklepie koło nas. To jest takie fantastycznie. Albo, że dzieci, przypadkowo zresztą, nie miały anginy w tym roku. Bo toto jest może takie fantastycznie?
Trupy! Normalne trupy, co żrą marchewkę! Umarli! Dawno umarli i nie zauważyli. Albo gorzej, zauważyli i udają przed samymi sobą i wszystkimi dookoła, że takie było ich marzenie, że oni mieli takie plany tak żyć! Straszne.
I ja tylko nie wiedziałam, czy ja się na to odważę? Czy zostanę tu i będę Szirlej Walantain, kobietą, którą polubiłam na nowo, czy wróce tam i będę dalej tą świętą Joanną od tych zlewozmywaków? Czy ja się na to odważę?
I do końca nie wiedziałam!
Chodziliśmy wszyscy na spacery, z Dżejn, z Kostasem. Piliśmy wino. Tańczyliśmy na dansingu. I cały czas myślałam: – Czy ja się na to odważę?
Jeszcze pakowałam walizkę i nie wiedziałam. Jechałam autobusem na lotnisko i cały czas się zastanawiałam, czy ja się odważę? Stałam na lotnisku do odprawy bagażu. Dżejn czytała książkę. I ja ją tak pytam, ale dosłownie w ostatnim momencie: – Dżejn, powiedz mi, dlaczego ludzie tak marnują życie?
A ona tak oderwała oczy znad tej książki i mówi: – To ty nie wiesz?! To wszystko przez chłopów!
Nieprawda!
Gdyby to była prawda, to mój Dżo by nie zmarnował życia. A jak on dopiero zmarnował życie?
To był taki fantastyczny facet! Jasny, cudowny, wesoły. Tak mu się wszystko chciało. Tak lubił wstać rano. Miał tyle planów. I to od niczego nie zależy, ani od wykształcenia, ani od pieniędzy, od niczego! Chciało mu się żyć. Wszystko go cieszyło. Drobiazgi. A teraz? Jak on żyje? Co on ma w głowie?
Ja nagle zobaczyłam moją walizkę, która wjeżdża pod taki gumowy fartuch i pomyślałam, że ja za tą walizką nie pojadę, to w ogóle nie wchodzi w rachubę!
Zaczęłam odchodzić. Dżejn myślała, że na chwilę. Jak się zorientowała, jak zaczęła wrzeszczeć na tym lotnisku! W ogóle ci wszyscy ludzie w tej kolejce dostali jednego marzenia, żebym ja z nimi wsiadła do tego samolotu!
A ja nie wsiadłam! Miałam dosłownie to, co na sobie. Torebkę. Parę groszy, ale dosłownie tyle, co na przejazd autobusem.
Najlepszy był numer, jak weszłam do tawerny Kostasa, on stał przy takiej pani z oliwkami w ręku i mówił do niej: – Ty się bać żyć. Ty się nie bać żyć.
Jak mnie zobaczył, to mu te oliwki wypadły na podłogę!
Ja go wzięłam na bok i mówię:
– Kostas! Czyś ty zgłupiał? Myślisz, że ja ci się tu zwaliłam na głowę? Że ja się w tobie zakochałam? Że ja mam 16, 18 lat? Że ja nic nie rozumiem? Przyszłam, ale cię prosić o prace. I to tylko na początek!
No i dobrze.
Jestem tu jakiś czas. Jest mi tu fajnie. Jak się tu jest na stałe, to jest tu o wiele lepiej niż jak się przyjeżdża tylko na wakacje.
Z klientami mi idzie dobrze. Bo to jest grecka knajpa. Ale naprawdę grecka. Taka grecka, grecka. I przynajmniej parę razy w tygodniu mamy takich klientów jak ta Dżanet i Dagi z Menczesteru. Ja tylko ich obserwuję. Patrzą w kartę… Pocą się. Znowu patrzą w kartę, pocą się. Patrzą w kartę – zamawiają coś do picia. Wtedy ja przychodzę i mówię:
– Co? Sadzone nie? Z ziemniakami!
I oni mi są tacy wdzięczni. Kostas to w ogóle mówi, że beze mnie z tymi Anglikami to by sobie w ogóle nie dał rady! A wczoraj mówię:
– Kostas, wiesz co? Ja nie mogę jutro przyjść do pracy, bo idę na plażę.
– A co ty znów szukasz swoja marzenia?
– Nie, Dżo przyjeżdża.
I… z tym Dżo, to było tak, że jak tylko Dżejn wróciła to zadzwonił i, Jezu, jak on się darł! Jak on się darł przez ten telefon! Krzyczał, że on wie wszystko o moich romansach! Powiedziałam mu, że jedyny romans jaki przeżyłam tak naprawdę to sama ze sobą, ale on rzucił słuchawkę. Potem, jak drugi raz zadzwonił, to powiedział, że Brajana zgarnęła policja z ulicy, bo występował bez pozwolenia, a Milandra za mną tęskni, i od życia się nie da uciec. Powiedziałam mu, że nie uciekam od życia, że dokładnie jest odwrotnie, że zaczęłam żyć na nowo, że polubiłam siebie na nowo, a ja tam nie zostawiłam małych dzieci, to są dorośli ludzie… Rzucił słuchawką. Jak trzeci raz zadzwonił, to powiedział, że tak już ostatecznie, jakby się tak jeszcze raz zastanowił, jakby to jak może jeszcze raz przemyślał, tak jeszcze raz by tak to… to może by mi przebaczył i że moje miejsce jest przy nim w Anglii i że to jest mój O B O W I Ą Z E K! Powiedziałam mu, że nie wracam, że jestem kimś innym, i że nie chce się już zmieniać, a wcale nie jestem pewna czy ten ktoś, kim jestem, by mu się teraz spodobał. I że to nie jest wymyślony problem, że… Oboje odłożyliśmy słuchawki.
A potem przyszedł list.
Straszny list.
Ja nie wiem, jak można napisać po tylu latach wspólnego życia taki list. On mi wcześniej nigdy nic takiego nie powiedział.
On napisał w tym liście, że całe jego życie….
Że całe jego życie beze mnie nie ma sensu i nigdy nie miałoby sensu…
Że on nie umie beze mnie żyć…
Jest tak samotny, w takim stanie, że boi się drugiemu człowiekowi dzień dobry odpowiedzieć na ulicy…
Że mie kocha, że za mną tęskni, że… przyjeżdża, żeby mnie stąd zabrać.
Dobrze. Niech przyjedzie. Może odpocznie. Może stanie tak na brzegu tego morza, spojrzy w niebo i może coś zrozumie?
Ja tak tu siedzę, bo on będzie nadchodził esplanadą i ja chcę zobaczyć, jak on będzie szedł.
Pewnie mnie nie pozna.
Mu krzyknę: Ty! To ja! To ja jestem Szirlej Walantajn, wiesz! To ja byłam twoją żoną i ja byłam mamusią.
Jeżeli masz ochotę… To na początek usiądź i… napijemy się wina.
Nie wiem…
Nie wiem…
Może?
Koniec
Dobrego dnia zimowego. Uważajcie na drogach. Ubierajcie się ciepło. Nie wybiegajcie nawet na chwilę bez czapki i szalika. Dbajcie o siebie. I myślcie o mnie o 19.00, kiedy będę wchodziła na scenę.
Izydora i Makarego - wszystkiego dobrego
2 stycznia 2002, środa, 08:03
Abla, Bazylego, Izydora, Makarego – wszystkiego dobrego.
Tę afrykańską maskę moja córka Marysia przywiozła z Avinionu, mówiąc: Mamo, to na szczęście w Teatrze. I tak sobie wisi. Nie wiem, czy przynosi mi szczęście i co jest tak naprawdę jej sprawką, ale wierzę, że robi mi dobrze, bo czegoś się trzeba trzymać.
A teraz żart z wczoraj z Noworocznego spotkania przyjaciół:
Przychodzi pijany mąż do domu a żona pyta:
– Gdzie byłeś?
– Grałem w szachy.
– A dlaczego śmierdzisz wódką?
– A czym mam śmierdzieć? Szachami?
I wracamy do naszych baranów. Shirley Valentine, ciąg dalszy. Musimy się pospieszyć, bo Jubileuszowe 400-setne przedstawienie już jutro.
Odcinek siódmy
Milandra, siedzi na schodach przed domem z całym swoim majdanem i z daleka się drze: – Mamo! Jak ja cię kocham, to ty po prostu pojęcia mamusiu nie masz!
– A co się stało!
– Nic, mamusiu. Ale ta Szaron to jest taka gupia, mamusiu! Sprowadzam się z powrotem do was!
No dobrze. Otworzyłam drzwi. Ta wnosi swoje rzeczy. Mówi: – Mamo, a zrobisz mi kakałka z pianką? Jak dawniej, mamusiu?
No to ja do kuchni! Kakałko z pianką. Idę tam do niej na górę. Ta się już wwaliła do łóżka. Czyta stare czasopisma. Normalnie. Mówi: – To kakałko to coś gorzkie. Dosłodzisz mi z łyżeczkę? A ja na dół, dosłodziłam łyżeczkę, lecę tam na górę! Nie minęły trzy minuty a zrobiła ze mnie od razu Auto-Matkę! A ja jak debil! Z punktu A do punktu B. Z punktu B do punktu C. Przejaśniło mi się w głowie, jak ona powiedziała, żebym jej przyniosła kolorowy telewizor, do niej do pokoju. Siadłam tam u niej na łóżku i mówię: – Dziecko! Jak ja cię kocham to ty to dopiero pojęcia nie masz!
– Mamo, o co ci chodzi?!
– A o nic mi nie chodzi, tylko jak cię nie było to ja tak za tobą tęskniłam. Zresztą ja się nie skarżę, uważam, że dzieci mają prawo do swojego własnego życia, ale ty przez cały ten czas ani razu mnie nie odwiedziłaś. Miałaś swoje sprawy, swoje tematy, swoje towarzystwo, swoje problemy…
– Mamo! O co ci chodzi? W sobote sobie wszystko odbijemy mamusiu! Pójdziemy se do miasta, do kinka, nazwierzamy się sobie, kupimy se jakiś ciuch!
– No właśnie dziecko. Ja cały czas marzyłam, żebyśmy sie sobie nazwierzały, poszły do miasta, ale ty przez cały ten czas ani razu…
– Mamo! W sobote se wszystko odbijemy!
– Właśnie, dobry sobie termin wymyśliłaś na to wprowadzenie się, bo trzeba się będzie trochę zająć ojcem.
Minę zrobiła taką, jakby jej puścił korek w termoforze w tym łóżku.
– A co to mu się stało?
– A nic mu się nie stało, tylko mnie tu nie będzie, on jest nie przyzwyczajony, trzeba mu będzie trochę pomóc.
– A gdzie ty będziesz?
– Ja jadę z Dżejn, na dwa tygodnie do Grecji.
– A po co? A na co?
– No, na dwa tygodnie.
– A co na to ojciec?
Jak się dowiedziała, że on nic o tym nie wie! Jak się zerwała z tego łóżka! Jak zaczęła pluć po tym pokoju! Dwie baby? Do Grecji? Tfu!
Ja myślałam, że ja śnię. Moja córka zrozumiała to wyłącznie tak, jakby zrozumiał to jej ojciec. Ja jade do Grecji na wycieczkę pt. „Przelecieć staruszkę”. Nic innego nie przychodzi jej do głowy. Ja myślałam, że ja tam zwariowałam! Chciałam powiedzieć jej, co o tym myślę, ale ona doleciała do telefonu i melduje Szaron, że do niej wraca!
No, pomyślałam sobie, że to jest przesada! Chciałam jej powiedzieć, co ja o tym myślę, ale słyszę, że drzwi frontowe trzasneły!
Wychylam się z okna, a ona ładuje już swoje rzeczy do taksówki!
Ja na tej ulicy mieszkam naprawde parę lat i mnie tam znają, ale na całą ulice zaczęłam wrzeszczeć: – Tak córeńko! Ja jadę do Grecji po SEKS! SEKS na obiad! SEKS na kolację! SEKS na śniadanie i SEKS na podwieczorek!
Ona udała, że nie słyszy, taksiarz się tylko wychylił i mówi:
– Ty! To fantastyczna dieta!
– Dieta Cud! Nie słyszałeś o tym KOCHANY!
Ta trzasnęła drzwiami i odjechali.
A ja zostałam tam u niej w pokoju i se myslę: Boże Kochany! Czy to jest moje życie? Czy ja naprawde to przeżywam? Tyle się szykowałam! Cały miesiąc sprzątałam, zmywałam, układałam, gotowałam, zamrażałam w zamrażarce, wmawiałam sobie różne rzeczy – że mam w biodrach mniej niż mam! Że rozstępów na brzuchu nikt nie zauważy! W sklepie sportowym dałam se wcisnąć bikini, Debilka! I nagle zwierzyłam się córeczce! A powiedziała: – Ej, stara! Nie skacz z tego dachu, bo skręcisz kark! Zostań tu, zapisz się do koła emerytów i hoduj bratki!
Dzieci mają wyjątkową umiejętność odbierania człowiekowi odwagi i wiary w siebie. Po prostu wyjątkową.
A z drugiej strony, ja wiem dlaczego tak się stało. Dlaczego ona tak zareagowała. To dziecko nigdy nie widziało mnie w takim stanie. Takiej… jasnej. Takiej… podnieconej… takiej… Ale Boże! Ja pierwszy raz w życiu nie wiedziałam, jak się zacznie i jak się skończy następny dzień!
Ja myślałam, że mogę tam pojechać. Zobaczyć, jak to wygląda, ta Grecja. Jakie tam jest to niebo, to morze! Jaki to ma wszystko kolor, zapach… Dlaczego ja akurat nie mogę?
Ale siedziałam tam w tym pokoju i nagle pomyślałam, że ona ma absolutnie rację!
Jestem jeszcze jedną starą głupią babą, która szuka jakichś wrażeń, emocji, przygód… Co mi źle? W tej kuchni!?
Zeszłam na dół do telefonu, chciałam zadzwonić do mamy, że nie musi się starać, nie musi przychodzić; do Dżejn, że nie jadę, że nie mogę… Dzwonek do drzwi. Dżilian stoi w progu. Pyta, czy jest Dżo. Nie ma. Ale jak byś mu chciała o tym kochanku opowiedzieć to siadaj, kurcze, i czekaj, na dzisiaj to będzie komplet!
A ta zaczyna płakać i mówi: – Szirley, ja mam dla ciebie prezent i chciałabym, żeby nikogo przy tym nie było, jak ja ci to będę dawała. Jak ja ci zazdroszczę!
Ja nie wiedziałam, czy ja mam powiedzieć prawdę, czy siąść i płakać razem z nią? Było mi tak głupio, tak przykro! Wymyśliłam historie o kochanku, ale że ktoś w to tak uwierzy to to mi ogóle nie przyszło do głowy.
Daje mi taki mały pakunek. Ładnie to jest zapakowane. Mówi: – Szirley, ja to kupiłam dawno, dawno temu, i czy ty masz pojęcie, że przez te wszystkie lata ja w ogóle nie miałam odwagi tego przemierzyć? Jaka ty jesteś fantastyczna. Tak trzeba żyć! Trzeba się odważyć i tak żyć! Ty jesteś nadzwyczajna. Jak ja ci zazdroszcze? I odwraca się, i wychodzi! Ściana, jak mi się zrobiło głupio!
Odpakowuje to. Koszula nocna. Ale jaka? Ściana! Taka była ta koszula, że ja też nie miałam odwagi jej przymierzyć. Jedwab. No, to po pierwsze. Prawdziwy jedwab. To, że to jest prawdziwie, to widać na pierwszy rzut oka, że to to jest prawdziwe…
A potem poszłam do lustra i zaczęłam w nim szukać kobiety, którą zobaczyła we mnie Dżilian. No, szukałam i szukałam… A potem pomyślałam, że to w ogóle nie ma znaczenia, że ja tej kobiety nie widzę. Najważniejsze jest to, że ktoś w to uwierzył. Że taka historia z kochankiem w oczach kogokolwiek, jak prawdopodobna. Poszłam, przymierzyłam se tę koszulę…
Ściana! Jak ja się zobaczyłam w tej koszuli, to se myślę… Jedź!
Jadę i pierwszy raz w życiu będę robiła wszystko to, na co nigdy nie miałam odwagi. Będe się kąpała. Opalała. Jadła oliwki! Ja nienawidzę oliwek! Ale się ZATNĘ i będę je jadła! I będę sobie mówiła: Szirlej jest nieźle!
Mam paszport! Mam bilet! Mam pieniądze!
Dżejn przyjedzie w pół do czwartej! Taksóweczką!
…….
Jest w pół do drugiej! Ja nie dotrzymam!
Koniec aktu I
Dobrego dnia. Na jutrzejsze przedstawienie zamówiło się kilku przyjaciół. I tyle. Żadnych uroczystości nie będzie. Teatr nie ma pieniędzy. Ale mam nadzieję, że publiczność po prostu będzie się dobrze bawić.
Pa, pa, dobrego dnia.
Mieczysława i Mieszka - wszystkiego dobrego
Król Smoków. Króla smoków przywiozłam pewnego dnia z Ameryki. Kupiłam go gdzieś, za grosze w dzielnicy chińskiej w Nowym Jorku. Kupiłam go bez zastanowienia. Jestem w horoskopie chińskim smokiem. Kupiłam go więc z odruchu. Od momentu, kiedy stanął w moim domu, wszystko zaczęło się dziać lepiej. Początkowo nie wiązałam tego z nim, aż do dnia, kiedy się potłukł. Zrozumiałam, że coś się stało. Że mam w głowie jakiś problem. O coś chodzi, czego nie rozumiem. Było ewidentnie coś źle, a w każdym razie gorzej. Aż do dnia, kiedy mój mąż, z nudów, w pierwszym wolnym momencie go skleił. Pokleił mu twarz i przykleił rękę. I znów wszystko się uspokoiło i zaczęło iść dobrze. Wierzę, że przynosi mi szczęście. Oby i Wam przyniósł szczęście w NOWYM ROKU.
A teraz wracamy do Shirley.
Odcinek szósty
(Pokazuje walizkę) Na kółkach. Dżejn przyjedzie w pół do czwartej. Taksówką. Matko! Ściana, jak mi niedobrze! Ten „awiomarin” to jest takie beznadziejne lekarstwo! Wzięłam cztery i nic. I tylko mnie gania w te i nazad, cały dzień.
Dam mu cztery piwa, nie? Niech ma.
Matko! Ściana, jak mi niedobrze?
Nie! Nie?
O Matko! Ściana!
Paszport, bilet, pieniądze!
Paszport, bilet, pieniądze. Paaaszporrrt. Biiilet. Pppieniiąądze.
Paszport, bilet … nie.
Pieeeniądze. Biiiilet. Paszport. O! Na cały świat! W tym roku do Grecji, a przyszłym? Kto wie?! O Matko! Ściana, jak mi jest niedobrze! Panie Boże! Czego ty mnie tak mordujesz? Czego żeś się tak przyczepił? Ja wiem, że to, co robię, jest niedobrze! Ja wiem, że będę musiała za to zapłacić! Ale, po powrrrocie! Nie każ mi za to płacić teraz!
Ja cały miesiąc się szykowałam. Jak w obozie, z podkopem pod podłogą. Ledwo szmerek, myślisz – Gestapo! Odkryli podkop!
Panie Boże, ja cały miesiąc prałam, sprzątałam, zmywałam, układałam, gotowałam, zamrażałam w zamrażarce, mama przyjdzie tu co wieczór, odgrzeje mu; jak dobrze pójdzie, on w ogóle nie zauważy, że mnie nie ma! Ja ci to mówię! I opiekuje się Brajanem! I… Milandrą. A Dżo, to jak by ci już tak bardzo zależało. O Matko! Jak mi jest niedobrze!
Ściana! Zostawię mu jakąś wiadomość! Nie mogę tak pojechać. O Matko! Zobaczy kwiaty i pomyśli, że ktoś umarł!
Napisze mu, że… co ja mam mu napisać?
Jest mi tak niedobrze! Ściana, widzisz ten płaszcz? Widzisz go? Patrz. Zobacz. Sama se taki kupiłam!
Boże, co ja mam mu napisać? Dżo! No nie? No w każdym razie Dżo. Uuuuuyyyy! Jak mi niedobrze! Dżo!… Dżo… Jestem w Grecji. Wracam za dwa tygodnie. S.
Ściana, mogłam mu powiedzieć. Przynajmniej nie byłoby mi tak niedobrz… Boże, jaka ja jestem głupia! Wiesz Ściana, że ja sobie kiedyś sama krzywdę zrobię! Jestem taką kretynką! Tyle lat z nim żyję! Tyle lat! I jednej prostej rzeczy nie mogę zrozumieć! Że gdybym powiedziała tobym nie jechała! Debil!!! Normalny Debil!!!
Pamiętasz te jajka w ten czwartek!? Pamiętasz?!
Co? Fermowe były!? Wiejskie jajka. Wszystko było w porządku. A ten? Przyszedł, stanął i stoi! Jakby szukał sensu życia w tych garach!
Ja tu chodzę po tej kuchni, świruję, a ten się odwraca i pyta: – CO TO JEST?! Ja mówię: – No co to jest? Dżozef? No, co to jest? Na patelni robiłam sadzone. W garnku gotowałam ziemniaki. To, co to jest? Jeśli ty nie jesteś czarodziejem i ja nie jestem czarodziejką (bo już mi całkiem odbija), to są to sadzone z ziemniakami! I idę. Żeby dotrzymać mężowi towarzystwa przy posiłku. Jak co wieczór.
A ten mi to szmorg! Łapą przez stół, i mówi: – Nie będę jadł gówna!!!
Siedzę. Ziemniaki mam na kolanach. Żółtko mi ścieka po łydce. Wzięłam flamastra i napisałam na ścianie wielkimi literami G R E C J A. W ogóle nie zauważył! Przemawiał. Zawsze jak się wkurzy to przemawia, do kuchenki, do zlewozmywaka, do kominka w tamtym pokoju: – Człowiek tu haruje cały dzień! … tak klaruje tej kuchence … A ona co mu daje na kolację? … Zapytuje ją. A ona mu nie odpowiada. To on sam jej odpowiada: – JAJKA! JAJKA! Po całym dniu pracy JAJKA daje człowiekowi na kolację!!! Po raz pierwszy w życiu odważyłam się w takim momencie wyjść z domu. Włożyłam płaszcz, buty, i poszłam w cholerę!!! W ogóle nie zauważył, że wychodzę!!! Przemawiał. Jak Riczard Barton do senatorów?!!
Jak mnie było źle w tym mieście! Chciałam pójść do Milandry – pocałowałam klamkę. Chciałam zadzwonić do Dżejn? – Wszystkie telefony… WSZYSTKIE TELEFONY SĄ W MIEŚCIE ZEPSUTE!!! NAWET CHULIGANI SIĘ NA TO SKARŻĄ!!!! Wreszcie zaszłam na jakąś zajezdnię autobusową! Zaczął padać deszcz! Stoję i myślę – Czy to jest moje życie? Czy to naprawdę jest moje życie? Kiedyś, kiedy byliśmy młodsi, mieliśmy jakiś znajomych, sąsiadów, ktoś przychodził, mogłam się komuś poskarżyć, pożalić, a teraz? Jak wygląda moje życie? Ściana i Dżozef! Dno po prostu! Poszłam do domu. Co miałam robić!? Ten przyniósł se z chińskiej restauracji kolację, je toto, pokazuje mi ten napis na ścianie i mówi: – Co to jest?
Se myślę: Co to jest! No Dżozef, no co to jest? Audio-tele? No?
– A KRAJ! Wiesz! KRAJ, do którego ja się wybieram!
– Ja nie jadę do żadnej Grecji – mówi. Jak zbierasz sobie na zagraniczne wycieczki i oszczędzasz na moim żarciu, to możesz se to wybić z głowy!!!
Boże, jak ja się śmiałam. Turlałam się tu ze śmiechu!
A on wziął te gary, wsadził do zlewu i poszedł. A ja się śmiałam, bo wiedziałam jedno… że ja jadę! Tym razem jest za dużo i ja po prostu jadę! Aaa, w cholerę! Miesiąc minął. Wszystko mi dobrze poszło! Mam paszport. Mam bilet. Mam pieniądze. Ściana! Jak oni mi ten paszport dawali? Ja myślałam, że komunie biorę!
A wczoraj to se tak jeszcze myślę, pójdę se zrobię zakupy. Co to tak dużo jeżdżą to tak w telewizji opowiadają: – Aaa, tak w ostatniej chwili to jeszcze kupiłam takie drobiazgi. Przed wyjazdem. (okulary) – No nie!!!
Słuchaj, przechodze wczoraj koło wystawy Marksa i Spensera, patrze, jedwabna bielizna! Ale, Ściana! Jaka! Jedwab, koronki. No wiesz. Słuchaj, w życiu se czegoś takiego nie kupiłam! W życiu. No bo wiesz, całe życie mówiłam… pod spodem, nie widać, no to wiesz… Stoje przed tą wystawą i se mówię: – Patrz! Kup se. Podoba ci się. Zobacz, jedwab. Koronki. Zobacz. Cena przystępna. Podoba ci się. A idźże i se kup.
Ściana! Nic. Nie chciało mnie popuścić z tego miejsca. Człowiek, słuchaj, nawyku nie ma.
Stoję, se tłumacze: Kretynie! Podoba ci się, a idźże se i kup! Nic. Ściana! Jakby mnie przybetonowało przed tą wystawą. Nic. No normalnie to jest już groźne, no bo człowiek nawyku nie ma.
Wiesz, jak se przetłumaczyłam? Debilu! W Grecji jest gorąco. To jest jedwab! To cie będzie chłodzić!
Ściana! Poszłam, wybrałam se stanik, halkę, majtki. CZARNE! Na ten upał! Stoję, czekam, że mi to zapakują i normalnie jestem w raju. Dwie minuty w raju. Dżilian idzie. Znasz Dżilian? Mówi ci dzień dobry, oddechu ci żałuje. Co to jest za babsko? Jaki to ma charakter!? Widzi, że ty jesteś w raju. No normalnie w raju. Dwie minuty w raju. Ona ma od razu bilet miesięczny Ziemia-Raj. Normalnie jeździ w te i nazad: Ziemia-Raj, Ziemia-Raj, Ziemia-Raj. Taki toto ma charakter. Ciebie przykładowo boli głowa. Kochana! Ona ma od razu raka mózgu! I nie żeby się przechwalała! Skąd! Taki ma charakter. Widzi te rzeczy, co ja sobie wybrałam i mówi: – Zobacz, czego to oni nie robią już z tych sztucznych włókien! Jak się ktoś nie zna, no to normalnie się nie pozna. A ja mówię do siebie: Nie odzywaj się. Jak z nią nie wygrasz, to po co masz się odzywać? A ona wzięła tę halkę, co ją sobie wybrałam, i ciep! Ją tak. I mówi: – Ooo, ale dla Milandry to w sam raz! I nagle usłyszałam swój głos, który mówił: – To nie jest dla Milandry, Dżilian! To dla mnie. I wcale nie mam zamiaru tego nosić dla własnej przyjemności, tylko dla kochanka! Słuchaj, jaką ona minę zrobiła! No normalnie szczęka jej opadła, dotąd! Na butach jej się oparła! Ona pierwszy raz w życiu nie wiedziała, co ma człowiekowi odpowiedzieć! A ja zasuwałam dalej, i chyba trochę przesadziłam, bo mówię: – Jedziemy do Grecji. Wiesz? I będziemy się tam tarzać w słońcu! W piasku! W taramsalcie! Zresztą, w czym tylko będziemy chcieli. Aha, a może wiesz, gdzie można dostać takie paski do pończoch? Ta zrobiła minę. A ja mówię: – Nieważne! Sama se znajdę! I poszłam, zanim nie zaczęła opowiadać o swoim dwuletnim romansie z Robertem Retfordem! No, bo by mi na bank coś takiego opowiedziała.
Jade autobusem, i sama się do siebie śmieję. Ludzie się normalnie gapią, no bo ja sama się śmieję na głos do siebie. I se mówię: Ty kretynko! Po coś ty jej taką rzecz opowiedziała? To ty nie wiesz, jaka ona jest? Lepsza niż Agencja Roitera. Nie zdążysz jeszcze wyjechać, a ona tu od razu przyleci i opowie to Dżo! To masz jak w banku!
Dojechałam do domu i o wszystkim zapomniałam. O Grecji. O kochanku. O wszystkim.
CDN…
Dobrego pierwszego dnia w Nowym Roku. Cholera. Co to będzie? Co to będzie za rok? No, w każdym razie żyjmy dalej…
Eugeniusza i Sabiny - wszystkiego dobrego
Św. Egwin, biskup (+717). Kształcił się u benedyktynów w Worcester. Potem powołano go na biskupstwo w rodzinnym mieście. Był reformatorem życia kościelnego. Bronił świętości małżeństwa.
Leksykon Świętych autorstwa Ks. Wiesława Al. Niewęgłowskiego
Od jakiegoś czasu jesteśmy w znaku Koziorożca. Znaku, w którym urodził się mój mąż. A Koziorożec to – chorobliwa ambicja, brak luzu życiowego, surowość wymagań od siebie i innych, schorzenia słuchu, układu kostnego (stawów), choroby kolan (urazy, zwyrodnienia). Do wszystkiego dochodzi ciężką pracą. Wytrwały i opanowany. Zbyt surowy. Archetypowe postaci literackie – Robinson Kruzoe, Bogumił Niechcic. Na boisku – bramkarz.
Nic się nie zgadza. No może „zbyt surowy”.
Wczoraj przeczytałam książkę o Oldze Niewskiej, rzeźbiarce z okresu międzywojennego. Bardzo ciekawa. Jej rzeźba stoi w Parku Skaryszewskim, obok mojego teatru. „Kąpiąca się”. Zawsze bardzo mi się podobała, nie znałam tylko jej autora.
Przefarbowałam włosy na kolor, który wyszedł fryzjerce, czyli na dziwny brązowo-rudy. Powoli zaczynam tęsknić do blondynki. Może jutro nią znowu będę. Kto wie?
A teraz Shirley ciąg dalszy.
Odcinek czwarty
Ściana! Ja miałam w życiu jedno marzenie! Chciałam podróżować! Patrz na ten bilet! No, ale może to kara za moje dzieci. Że Józef i Maria…!
Ja to chciałam być jakomś przewodniczkom, bo to faj! Ale już naprawdę to stiuardesom! Bo to to dopiero faj! No nie? No, ale żeby się załapać na takom robotę to trzeba być prymusem w szkole. A na moim świadectwie Dyra napisała takom poufnom uwagę: Panna Szirlej Walantajn (bo ja jestem z domu Walantajn, no nie?), Panna Szirlej Walantajn, nie zajdzie w życiu daleko, i to chyba dobrze, bo z taką znajomością geografii to by zabłądziła.
Stara krowa! O matko! Jak ja jej nienawidziłam? Ona przychodziła co rano do auli i zadawała pytanie. Kto odpowiedział na to pytanie, dostawał 100 tysięcy punktów i błogosławieństwo samego papieża! U nas taka była w klasie. Się Mażori Mażor nazywała. Ona na wszystko znała odpowiedź! Wymiotować się chciało, co rano. A jeszcze matka przez całą szkołę posyłała ją na takie lekcje poprawnej wymowy. No, pod koniec szkoły to ona miała tyle punktów! Nie wiedziała, co z tym robić! Z kieszeni wypadało!
Raz jest taka sytuacja, że przychodzi ta Dyra… Matko! Jak ja jej nienawidziłam?! I mówi:
– Dzieci moje kochane! Mam dla Was takie pitanie … (Ona ma pitanie dla nas, krowa jedna!) … który z wynalazków człowieka był najważniejszy?
Kto tam był na tej sali to podniósł rękę. Ja też, bo wiedziałam. Przypadkowo wiedziałam, trzeba było trafu, że wiedziałam. Jak raz wiedziałam. A ta tylko zauważyła, że ja rękę podnosze, że ja zaczynam rękę podnosić i mówi:
– Ty, opuść rękę Szirlej. Ty nie wesz!
A ja wiem. I to wiem dobrze. Wiem, bo mi tata powiedział. A tata wiedział, bo przeczytał w Encyklopedii Brytanice, no to jak! I kiedyś mówił o tym wynalazku, a to było takie proste, że jak raz zapamiętałam.
Aaaa, mój tata i Encyklopedia Brytanika to w ogóle jeszcze całkiem inna historia. Mój tata to nic tylko Encyklopedia Brytanika i Encyklopedia Brytanika! On nam kupił te Encyklopedię, a ile on miał z nią zabawy!? Czytał toto cały czas i jak tylko się taki ktoś nowy pojawił, to jak on się popisywał tymi historyjkami z tej encyklopedii. Ja to go tak kochałam, tego mojego ojca, że nie wiem. To był taki facet! Teraz to już w ogóle nie ma takich facetów! On umierał i o tym mówił. Umiera, umiera któregoś dnia i mówi tak:
– Boże, dlaczego ja mam takie głupie dzieci, przecież ja im kupiłem Encyklopedię Brytniikę!
I umarł. No, ale każdy kiedyś umrze. Matko, jak ja go kochałam!
No i wtedy ta Dyra, słuchaj, ona przeszła wtedy te salę ze sto tysięcy razy i ten raz nikt nie wiedział! Nikt! Prymusy nie wiedziały. Mażori Mażor nie wiedziała, nikt! Takie gupoty odpowiadają. Sputnik, dioda. Jeden mi się podobał, bo trzymał ręke, bo trzymali, nie? A ona:
– No proszę.
Kurcze. A ten… Plecak! fajnie nie? Strasznie mi się on z tym plecakiem spodobał. No i słuchaj, ja jedna się z tą ręką zostałam. A ta patrzy tak na mnie i mówi:
– No trudno! Ty sobie wyobrażasz? – No trudno! Skoro mi się nie udało usłyszeć żadnej poprawnej odpowiedzi… sobie wyobrażasz? Poprawnej odpowiedzi … To już do kompletu… czy ty masz pojecie? … Niech usłyszę i twoją, Szirley. Pamiętasz pytanie, dziecko? … Ja myślałam, że jak podlece, jak ją walnę! A ta: – Który z wynalazków… itd. Ja robię pauzę, bo wiem, i to wiem dobrze. Wiem, że zaraz na mnie te punkty, te błogosławieństwa… I mówię: – Koło. Cisza. Ja myślałam, że ona nie usłyszała, no to sobie mówię, tak powiem całym zdaniem jak mnie tu uczą w tej szkole: – Proszę panią uuueee! Jak się ta zaczęła drzeć! – A skąd ty to wiesz!!!! – A skąd ty to wiesz!!!! Ktoś ci to musiał powiedzieć!!!!
Kurcze! Jasne, że mi powiedział. Tata mi powiedział.
Słuchaj. Żadnych punktów. Żadnego błogosławieństwa. Dała znak tej kretynce od muzyki i moje błogosławieństwa się rozpłynęły w chóralnym śpiewie: – Radość serca nam przepełnia. Łaskę życia dał nam Bóg … I od tej pory to już był taki koniec ze szkołą! Że koniec! Koniec! Nosiłam kiecki! O! Dotąd! Byłam radosna jak szczypiorek na wiosnę. Żułam gumę od rana do wieczora i na wszystko mówiłam: – UUUy, to nudne. Tamto nudne. To mnie nudzi. A tak naprawdę to nic mnie nie nudziło. Nudziłam sama siebie. I tak naprawdę to chciałam być taka jak ta Mażori Mażor. Ale co zrobić, jak Bozia nie dała? …
CDN.
Dobrego dnia niedzielnego, końcowo rocznego, nostalgicznego, przedsylwestrowego. Dobrego dnia. Oj, nie lubię ja tej liczby 2002. Powtórzenie dwójek i klozet w środku. Dno. Ale może nie będzie tak źle.
Dawida i Tomasza - wszystkiego dobrego
Św. Tomasz Becet, biskup, męczennik ( 1118-1170). Urodził się w Londynie. Studiował w Paryżu. Po przyjęciu święceń kontynuował studia prawnicze w Bolonii. Po powrocie do kraju został najbliższym współpracownikiem Henryka II. Kiedy potem został arcybiskupem Canterbury, zmienił radykalnie styl życia, podejmując ascezę. Oddanie królowi zamienił w głęboką troskę o Kościół, co spowodowało konflikt Tomasza z królem. Został potem zamordowany podczas nieszporów w katedrze. Henryk II u jego grobu odbył publiczną pokutę, a Henryk VIII zniszczył grobowiec świętego i jego relikwie.
Leksykon Świętych autorstwa Ks. Wiesława Al. Niewęgłowskiego
Schodzę dziś rano do kuchni po poranną kawę, a ciocia zawiadamia mnie, że „Kwaśniewski będzie miał sylwestra w domu. Składkowego. Każdy musi coś przynieść!”. Rozłożyła mnie ta wiadomość na cztery łopatki, a dla cioci była to wiadomość dnia. Brawo! Panie prezydencie! Moja ciocia, która nie bardzo się w ogóle orientuje w czymkolwiek, co nie dotyczy kotów, wie już, że jest Pan skromnym, oszczędnym człowiekiem i nie przehula Pan forsy.
Wczoraj czytałam cały dzień, a co później. Teraz …. odcinek trzeci.
Odcinek trzeci
Pamiętasz ten numer w szkole, pamiętasz to? Ile mógł mieć Brajan lat? Siedem, osiem? Co to był za numer!
Oni tam w tej szkole w pewnym momencie machnęli na niego ręką. Ja się tam nie przejmowałam. Niech mają i niech się cieszą. Tylko strasznie mnie denerwowali tymi telefonami tutaj. I nagle przyszedł jakiś nowy dyrektor. Młode toto przyszło, psychologie chyba toto skończyło. Jak ten tu zaczął do mnie wydzwaniać! I któregoś dnia tak tu do mnie dzwoni i mówi:
– Wie pani, ja tak to pani dziecko obserwuję.
Se myslę No ciekawe co zaobserwował. Nie? A on:
– Wie pani? Że w tym dziecku to nie ma ani odrobiny zła? Wie pani?
To mnie dopiero szlak trafił! No jak nie ma, to czego do mnie dzwonisz, głowę mi zawracasz? A on mówi:
– Wie pani, tylko że zdaje się, że do niego nie dotarło, że z każdego działania wynika jakiś skutek? Wie pani? Postanowiłem dać mu odpowiedzialne
zadanie i dać mu główną rolę w naszym przedstawieniu wigilijnym, rolę świętego Józefa.
No, jak się ten dowiedział, że on ma grać główną rolę! To się zrobił dumny jak paw. Myślał, że oni go wybrali, bo on jest taki fantastyczny aktor. A ja mu nic nie mogłam powiedzieć, bo ty wiesz, że ta cholerna psychologia nawet działała? Nagle zaczęło toto działać! Zaczęły się próby i nagle wszyscy z niego zadowoleni. Nauczyciele zadowoleni. Dyrektor. Ja z niego zadowolona. Ale ja to nieważne, ja to zawsze byłam z niego zadowolona. Bo to było takie zawsze dobre dziecko. Nie, Ściana? Od samego początku. To było takie dobre dziecko. A on sam to już taki z siebie zadowolony. Siedział tam u siebie na górze i powtarzał role: – Jesteśmy utrudzonymi wędrowcami. Zmierzamy do Betlejem. Moja żona spodziewa się dziecka, szukamy noclegu. Takie tam było coś w podobie.
W dzień przedstawienia ubrałam się ładnie, no bo nie chciałam mu robić wstydu. Przychodzę, sala udekorowana! Nabite tych rodziców, oficjele w pierwszych rzędach, dyrektor. Fajnie się zaczęło, bo weszły aniołki i pomachały mamusiom. Fajny początek. No i kolej na Brajana! Wchodzi. Ciągnie osła na sznurku. Takiego konia na biegunach, ale mu takie kółeczka dorobili. Na ośle Najświętsza Panienka, ale mama tej dziewczynki to ze dwa tygodnie nie spała. Loki toto ma ukręcone, rzęsy sztuczne przywalone, suknia!…. Taaka, falbanki. Hiszpanka jedzie! Siedzi toto na ośle i macha do matki. A Brajan, widzę, że jest wkurzony! I ma rację. Bo, jak się jest na scenie, to nie ma co machać do matki, tylko trzeba zgrywać. A ten! Jakby kandydował do Oskara! Klepie tego osła po pysku! Karmi go sianem co chwile. Dochodzi do drzwi oberży. Takie wielkie drzwi zrobili, i Brajan puka: PUK! PUK PUUK!!! Kurcze. Wychodzi taki mały oberżysta. Fajnego takiego chłopczyka dobrali. I Brajan zaczyna to swoje: – JESTEŚMY UTRUDZONYMI WĘDROWCAMI! ZMIERZAMY DO BETLEJEM! MOJA ŻONA SPODZIEWA SIĘ DZIECKA, SZUKAMY NOCLEGU! (Nie wiem, kto to wyreżyserował). Na to ten oberżysta zaczyna to swoje: – Niestety, niestety, nie mamy tu wolnych miejsc. Na co Brajan miał powiedzieć: – Musimy znaleźć jakiś nocleg. Choćby nędzną stajenke. I miał wziąć osła, Najświętszą i pójść. W ogóle tego nie zrobił. Nie wiem, czy tak go wkurzyła ta Najświętsza? Czy nagle się zorientował, że rola świętego Józefa to nie jest jakieś wielkie mi co? Odwraca się do tego oberżysty i mówi: – JAKIE ZAJĘTE? CO MI TU ZAJĘTE? CO TO MOŻE JA TU REZERWACJI NIE ROBIŁEM?
Ściana! Co się na tej sali zaczęło dziać!? Ten oberżysta to tak zgłupiał! Broda mu zaczęła latać jak na sprężynie. Ta Najświętsza się zalała łzami! Loki się jej od razu rozkręciły, rzęsy odkleiły! Ryczy toto na tym, ośle! A Brajan? W ogóle nie przestaje! Udaje tatusia, którego coś ugryzło: – JAKIE ZAJĘTE? CO MI TU ZAJĘTE? REZERWACJE TU MIAŁEM! ŻONA BĘDZIE MI TU ZA CHWILE RODZIĆ, ZASPY, ŚNIEŻYCA DOOKOŁA. GDZIE JA TERA BEDE CZEGO NOWEGO SZUKAŁ W OKOLICY!?
Dyrektor do mnie macha. No, co? Gupi? Co mam lecieć na scene i go zlać? Zwariował czy co? Najlepszy był ten oberżysta, bo on się kapnął, że z moim Brajanem dalej z wyuczoną rolą nie ujedzie. No nie ujedzie. Robi krok do mojego Brajana i mówi: – Aaa, koleś! Ostatecznie! Jak już macie się taką ochote przespać, to co to za sprawa? Wzięli osła, najświętszą, poszli, zamknęli drzwi. Koniec! No, nie było dalej co grać!
Teraz to, jak to z Brajanem wspominamy, to się śmiejemy. Ale wtedy? Ja myślałam, że ja się na tej sali pod ziemie zapadnę! Wszystkie gazety o tym następnego dnia napisały! Takie były tytuły! JÓZEF I MARIA NIE DOTARLI DO BETLEJEM!
No, ale może tak trzeba. Może tak trzeba żyć! Robić to, na co ma się ochotę i się w ogóle nie przejmować! CDN….
Dobrego dnia.
Kosmy i Damiana - wszystkiego dobrego
Św. Jan, Apostoł, Ewangelista (ok.+100). Zbawiciel. Prorok. Teolog. Mistyk. Był synem Zebedeusza i Salome, młodszym bratem Jakuba Starszego. Pracował jako rybak. Uczeń Jana Chrzciciela. Razem ze św. Andrzejem poszedł za Jezusem. Był jego umiłowanym uczniem. Podczas Ostatniej Wieczerzy spoczął na piersi Zbawiciela. Po zmartwychwstaniu przybywa wraz ze św. Piotrem do grobu, gdzie „ujrzał i uwierzył”. Opiekował się Najświętszą Panną Maryją aż do jej „Zaśnięcia”. Jako jedyny z apostołów umarł śmiercią naturalną. Pozostawił Ewangelię i trzy listy apostolskie.
Leksykon Świętych autorstwa Ks. Wiesława Al. Niewęgłowskiego
Moi Drodzy. Postanowiłam z okazji 4-setnej Shirley zapisać tekst, który mówię na scenie. Po jedenastu latach zmienił się on trochę, nie tyle w konstrukcji czy wymowie, ile w sformułowaniach. Przez te lata zaczęłam go mówić w pewien specjalny, charakterystyczny sposób, który co prawda opiera się „zapisowi” i napisany brzmi absolutnie grafomańsko, ale dokładnie tak on brzmi ze sceny dzisiaj, i postanowiłam to zapisać jako pewnego rodzaju zabawę. Pisałam z głowy. Fonetycznie, imiona i wiele słów, żeby dać pojęcie o tym jak to brzmi. Dobrej lektury, mimo że jest ona naprawdę trudna. Szczególnie dla tych, którzy nigdy nie widzieli tego przedstawienia w moim wykonaniu. Interpretacja opiera się na pewnym też charakterystycznym, wypracowanym przez te jedenaście lat rytmie mówienia i pozornie nielogicznych akcentach. No, ale tego już zapisać nie mogę. Zaczynamy:
Odcinek pierwszy
Cześć ściana.
Twoje zdrowie!
Dobre wino. Czasem to mi się trafi taki kwasieluch, że gębę wykrzywia. A to jest dobre. Twoje zdrowie!
Kiedyś to w ogóle nie piłam wina. Pamiętasz to?
Milandra mnie namówiła. Mówi któregoś dnia: – Mamo, dziś już nikt nie pije Cuba Libre! Nalej se wina!
No i z tym winem to poszło od razu jak cholera jasna. Te dzieci! Nie? Ledwie toto się od ziemi oderwie, a już się mądrzy!
Milandra to była wtedy na etapie odstawiania intelektualistki. Pamiętasz to? Ona i ta jej koleżanka Sharon Lewis. Obie nic, tylko Bruce Springsteen i białe wino. Intelektualistki! Przestały latać do tych klubów w mieście, zaczęły chodzić do tego bistro, co tam się schodzą ci wszyscy artyści. Raz nawet był tam ten… Widziałaś to? Żeby go cholera jasna wzięła! I za każdym razem jest to samo, dochodzi do nazwiska i jest za każdym razem koniec!… Żeby go cholera nagła wzięła!… Ściana! Ale czy to już są lata? Czy co to jest? … Henry Adams! Żeby to cholera! Henry Adams! I Sharon podobno poprosiła go o autograf. Na śniadanie pewnie też się załapały. Ale im przeszło. Bogu dzięki! Bo jak to miały to tu siedziały, w tej kuchni, tak cały dzień, tu, przy tym stole, i tak jedna mówiła do drugiej: – Ty, wczoraj to w tym bistro, to było, no nie? … A ta druga się budziła i mówiła: – Głupia jesteś! Szałowo było!I zapadały w trans. A po pół godzinie znowu tamta się budziła: – No nie?
A ja tak cały dzień chodziłam po tej kuchni i zastanawiałam się – A co może być takie szałowe w takim bistro! Może te śniadania! Ale im przeszło. Bogu dzięki.
Wiesz co? Bez tych dzieci to człowiek jest taki sam. Milandra i Sharon wynajęły mieszkanie gdzieś do spółki. Brian mieszka gdzieś na dziko. Ten też dobry. Bo ja mu mówię: – Synku, jak już chcesz mieszkać na dziko, to se coś wyszukaj w dobrej dzielnicy. A on na to: – Matka, a jaki poeta mieszka w dobrej dzielnicy?! Poeta. Temu to już całkowicie odbiło. Poeta. On mi mówi, że on będzie pierwszym na świecie ulicznym poetą.
– Dziecko! A jest na to jakieś zapotrzebowanie? Można na tym zarobić?
– Matka, ty tego nie rozumiesz, bo to nowe pokolenie idzie! To są takie protest-wiersze!
No oczywiście, że idzie i jasne, że ja tego nie rozumiem. Ale co on tam wypisuje? Jakich on tam słów używa? Jak on to tu siedzi i czyta?
– Nie cierpię zasranych żonkili! Protest! – Wśród których słowik nocą kwili. Poeta! Już mu tak całkiem równo odbiło, że nie wiem! Ale z drugiej strony dobrze, że przestał z tym łucznictwem! Cośmy się Ściana cały tamten rok takim tematem zajmowały. Łucznictwo! To był temat! Pasjonujący!
A ja cały czas o tych dzieciach! Samą mnie to nudzi.
Siedzę i gadam głupoty, a tu zaraz przyjdzie Pan i Władca, i ten mi dopiero da! Popalić! Wiesz, jaki on jest? No, tobie to chyba już nie muszę mówić, jaki on jest? Aleś się Ściana w życiu napatrzyła! Naprawdę! Trafiło ci się, wyjątkowo! Gratulacje. A, jest, jaki jest. Staje w drzwiach, a micha ma się tu dymić! Niech bym mu raz spróbowała nie podać kolacji dokładnie w tym samym momencie, co on stawia tę swoją cholerną nogę na tej swojej cholernej wycieraczce! Dałby mi dopiero.
Ale ty pamiętasz, że ja mu na początku to tłumaczyłam? Boże! Jaki człowiek głupi był! Pamiętasz to?
– Joseph! Jeśli jakiś facet nie zjada kolacji codziennie o tej samej porze… Pamiętasz to?… To jeszcze nie znaczy, że jest koniec świata! Albo na przykład, że funt leci na łeb! To znaczy tylko tyle, że jeden z miliardów…, miliardów… – tłumaczę mu – mieszkańców tej ziemi zje kolację trochę później!
Ale co to pomogło. Jakbym mówiła do ciebie. O, to dokładnie to samo.
Wiesz, co ja sobie całe życie mówiłam? Dzieci dorosną to ja se stąd pójdę. Dzieci dorosły, a ja, co? Nie ma gdzie iść! A poza tym to wiesz, co ludzie mówią?
– Po czterdziestce to tak jakby już wszystko było i nic człowieka nie rajcuje.
Tylko, że u mnie to szybciej poszło! Ja to się tak czułam jak miałam 25.
Yyy…, co tam narzekać! Zły jest? Są gorsi. Ale jak się tak ściana naprawdę zastanowić to jest beznadziejny. Beznadziejny! A który jest z drugiej strony dobry?! Każdy jest dobry na początku, jak się zaleca, a dorwie się toto do miodu. Poooszłoooo!
Teraz to taką reklamę w telewizji wymyślili. Słuchaj, leci toto na okrągło. Co to za debil wymyślił? Życia nie zna! Nie możesz tego widzieć, bo to w tamtym pokoju. Facet w tej reklamie rzuca się ze skały do morza. Pruje to morze, ze dwie mile. Po co? W życiu byś Ściana nie wpadła, po co! Żeby jednej pani mianowicie doręczyć bombonierkę!!! Tę panią to tam widać na chwilę na ekranie. Ona to nogi tak ściska razem, o tak! Inaczej on by w ogóle nigdzie nie skoczył i nic nie pruł. Pojechałby autobusem i z pustymi rękami. A jak by mu powiedziała: – O, a kiedyś to przyjeżdżałeś z czekoladą! No! To by dopiero usłyszała! Koniec z czekoladą! Tyjesz! Jakby się facetki mniej szanowały to by wszystkie fabryki czekolady zbankrutowały!
Ale mi hasło wyszło! Do rymu. Piszę do telewizji.
Co ja tak dzisiaj narzekam? Co mie tak dzisiaj ściana przeciwko chłopom wygina? Co to ja jestem jakaś feministka czy co? Ściana! Przeciwko chłopom nic nie mamy, nie?! Niech se żyją!
Ta moja koleżanka, co ja się z nią niedawno zapoznałam, ta Jane. Ta, co ci o niej mówiłam. Ta to jest feministka! Ale ona tych chłopów nienawidzi! Tak na nich nadaje. Lubię się z nią spotkać. Tak se człowiek posłucha to lepiej się człowiekowi robi. Ona to ich tak nienawidzi. Mówi, że każdy chłop to świnia! Każdy! Nawet papież. I każdy jeden może cię zgwałcić. Może. Mnie nie próbowali. Ona to, słuchaj, tak ich nienawidzi, że się z mężem rozwiodła. Ja to tego męża tam nie znałam, bo myśmy się zapoznały, jak już było po tym rozwodzie. Ale to prawdopodobnież była taka historia! To znaczy ona mi tego nie opowiadała. Jedna jej koleżanka mi to opowiadała. Ta Jane to nawet nie wie, że ja to wiem. To było prawdopodobnież tak, że ta Jane wraca któregoś dnia z roboty, po trzeciej zmianie. A ten jej mąż!… On leży z mleczarzem w łóżku! Co miała robić? Została feministką.
Najlepszy to był numer jak raz siedzimy razem w kawiarni. Ona tak nadaje na tych chłopów. Strasznie zajęta. Przynosi nam kelner kawę, herbatę. Ja chce jej usłużyć. No, bo ona strasznie zajęta tym nadawaniem. I tak jej tę kawę przyrządzam. A ta przerywa:
– Coś ty mi mleka… do kawy nalała?! Ja w ogóle mleka nie używam!
Myślałam, że umrę ze śmiechu. Przecież ja wiem skąd ta awersja do mleka.
Wiesz co, ściana? Jakby nie ona, no i nie ty, to bym już dawno zwariowała. Bo tylko z wami, dziewczynki, tak mogę sobie trochę porozmawiać. No nic. Wiesz, że ona wyjeżdża niedługo do Grecji? Nie na długo, na dwa tygodnie, za miesiąc. Ja mówię do niej:
– Jane, tak się do ciebie przyzwyczaiłam, co ja będę bez ciebie robiła?
A wiesz, co ona mówi do mnie?: – Jedź ze mną! Dobre? Jedź ze mną! On by mi dał! Grecję! Ja idę na trzy minuty do ubikacji, a on myśli, że mnie terroryści porwali.
Ale… co tam narzekać. Ważne, że jest dobre wino. On to w ogóle nie pije wina! – Takie tankowanie z picowaniem – mówi. A mnie pasuje! Niech się odwali. Tylko, że wiesz. Ja to bym chciała pić wino w takim kraju, gdzie rosną winogrona. Na przykład w takiej Grecji. Ale w życiu! On w życiu nie pojedzie za granicę! W życiu! My jeździmy dziesięć lat na wakacje w to samo miejsce, a on za każdym razem ma reisefieber. Za każdym razem! Co roku? Przyjeżdżamy, a on się tylko stoi i się rozgląda. Co się rozgląda? Zna to miejsce. Czego się rozgląda?! A następnego dnia rano wstaje i taka mu tu żyła stoi. Co roku tak jest. Kurcze! – Wracamy! – mówi.
Słuchaj, on w sąsiedniej dzielnicy czuje się toto jak na obcej planecie. Ale co poradzisz? No, co poradzisz?
A wiesz, co mi Jane mówi? – Jedź ze mną!
Kurcze. Jedź ze mną!
To jest logiczne i trzyma się kupy, że se możesz pojechać! To głupia dopiero. To jej powiedziałam, że w małżeństwie to nie ma, co szukać logiki. W małżeństwie to jest jak na Bliskim Wschodzie, nie ma rozwiązania. Troche się postawisz, troche ustąpisz, dopiero jak pieprznie to lecisz z gaśnicą. A tak? Przemykasz się pod ścianami i modlisz się, żeby nikt nie naruszył chwilowego rozejmu. I wiesz, co ona zrobiła? Dała mi do ręki odbezpieczony granat! No mówię ci, nic niby wielkiego nie zrobiła, poszła i kupiła mi bilet do Grecji. Powiedziałam jej:
– Jane, czy ja ci nie mówiłam, że nie mogę jechać z tobą? Czy ja ci tego nie tłumaczyłam?
A ona wiesz, co na to?:
– Mam trochę forsy, bo sprzedałam dom, a mam ochotę jechać z tobą.
Akurat! Ja ci teraz ściana powiem, jakie są feministki. Jak coś taka może przeciwko jakiemukolwiek chłopu zrobić, to kurde, niech kosztuje a pójdzie i zrobi!
Dzisiaj mi dała bilet na samolot. Kurcze, Ściana, wzięłam, bo nigdy nie miałam biletu na samolot! Zobacz! Widziałas to?! No nic, troche se potrzymam i jej oddam. Kurcze, czytam ten bilet i czytam. Uważaj!: Bredszoł! Czyli ja. Shirley. I teraz uważaj, Mysys! Mysys Bredszoł! A co? Mysys! Kurcze. Ciekawe, dlaczego to Mysys jest na końcu? A, wiem, że jaka płeć do samolotu wsiada. Ale co tam. Mysys! Mysys Bredszoł!
Teraz uważaj, 19 czerwca, 19.00! Wyobrażasz sobie? Z Man do Kor! Debile! To, to nie wiem, co to jest! Jakimś szyfrem piszą kurcze, w tych biletach. No nic. Z czegoś do czegoś. Mysys Bredszoł!
Ty sobie wyobrażasz, jak ja mu mówię, że jadę do Grecji, Ściana?! Przyszedłby tutaj, nie? Jak co wieczór. Na posiłek. A ja mu mówię:
– Kochany! Jadę! Do Grecji, kurcze! Zapisz se to w kalendarzyku! 19.00 z Man do Kor!
Ściana! Co tu mówić o jechaniu, jak ja w ogóle nie potrafię sobie wyobrazić, że ja mu mówię, że jadę!
Powiedziałabym mu tak:
– Kochany. Mam nadzieję, że dasz sobie radę sam z praniem i z gotowaniem?! Zresztą to jest dziecinnie proste, bo to białe tam to lodówka, a to brązowe, w głębi, to kuchenka. Tylko, Matko! Nie pomyl! Bo byś se narobił! Naleśników ze skarpetkami!
Ściana, jak ja bym mu powiedziała, że ja jadę do Grecji, to on by od razu pomyślał, że to jest dla seksu!
A oczywiście, że by tak pomyślał! Bo, po co? Dwie samotne baby jadą do Grecji, to po co? Dla seksu!
Aaa, niech se myśli, co chce! Ja za seksem to nie przepadam. Przereklamowana sprawa! Żebyś ty Ściana wiedziała, ile to jest stękaniny! Kotłowaniny! I co się z tego ma?
CDN….. jutro.
Dobrego dnia.
Wiktorii i Sławomiry - wszystkiego dobrego
Św. Wiktoria, męczennica (III/IV w). Pochodziła z Sabiny pod Rzymem. Zginęła śmiercią męczeńską. Podanie głosi, że Wiktoria miała przyjaciółkę Anatolię. Obie były zaręczone: Wiktoria z Eugeniuszem, Anatolia z Aureliuszem. Obie ślubowały czystość. Agresja narzeczonych doprowadziła do tego, że wydali je rzymskim władzom. Wiktoria została przebita mieczem. („Leksykon Świętych” autorstwa Ks. Wiesława Al. Niewęgłowskiego)
Dziś czas na przepisy kulinarne z mojego notatnika świeżo upieczonej ponownej mężatki, czyli receptury kuchenne podyktowane mi przez moją drugą teściową, mistrzynię pasztetu, kilku tortów i karpia w galarecie…… i w ogóle.
Przy czym chciałabym ostrzec wszystkich, którzy uważają, że wystarczy mieć przepis i wszystko się uda. Otóż nie ma większego błędu. Próbowałam, kiedy jeszcze byłam młodą ambitną gospodynią domową realizować te przepisy i nigdy żaden z moich, wydawałoby się na pierwszy rzut oka, sukcesów kulinarnych, nie dorównał nawet w minimalnym stopniu daniom przyrządzonym przez moją mamę lub teściową z tych samych zapisków. Z gotowaniem jest taka sama tajemnica jak z graniem, trzeba mieć do tego talent. Mówię otwarcie, ja go nie mam.
Niemniej, przepisuję śledząc swoje entuzjastyczne literki i zdumiewająco dziecinny charakter pisma sprzed lat , wspominając jednocześnie siebie z tamtego okresu, wszystkie wigilie spędzone w domu mojej teściowej, swoje nadzieje na szczęśliwe życie i otwierający się nowy rozdział mojego życia.
Cóż, co to za miły przedmiot ten mój notesik! Pochodzi z czasu, kiedy miałam 28-30 lat, ustabilizowaną pozycję zawodową, i wielkie nadzieje na zostanie wzorową żoną, matką i kucharką. Byłam absolutnie zdecydowana być szczęśliwą z nowym mężczyzną, a wiedziałam już wtedy, że powodzenie w życiu codziennym a tym samym w kuchni, jest równie ważne jak na ekranie i na scenie. I co więcej, wiedziałam też już wtedy, że aby zdobyć serce mężczyzny trzeba poznać i dostosować się do jego gustów, tym samym więc zaprzyjaźnić się z teściową i zdobyć wszystkie jej tajemnice, a nie jak mi się wcześniej wydawało, być lepsza niż ona. Jego mamusia. Nie ma większego błędu w myśleniu niż ten, nawet, jeśli mężczyzna jest inteligentny i mówi, że przyrządzane przez nas dania są pyszne, czy posuwa się do stwierdzenia, że są nawet lepsze niż te przyrządzane przez jego mamę. (Nie wierzyć!)
Tak więc przepisy mojej teściowej, pani Jadwigi. Przepisuję je tak ja je zapisałam wtedy, bo tryb, w jakim je zapisałam bardzo mnie śmieszy. Piszę też, co było napisane pomiędzy tym. Może to trzeba dodać do przepisów? Już dziś nie pamiętam.
Karp w galarecie – ryby wypatroszyć, odciąć głowy i ogony, marchew (1 kg), pietruszka (3/4 kg), cztery duże cebule (duże!), listek bobkowy, ziele angielskie, pieprz, sól – gotować w takiej ilości wody, aby ona to pokryła. Rybę pokroić na dzwonka i gotować w przecedzonym wywarze (20 min). Dzwonka wyjmuję, usuwam ości, oczyszczone układam na półmisku. Wywar znów przecedzam i doprawiam do smaku. Dla pewności dodaję trochę żelatyny. Zalewam ryby tak, żeby je pokrył sos, dodaję groszek zielony, marchewkę, którą kroję w międzyczasie i jajko na twardo ugotowane.
Kupić GRIPE WATER, dwie a nawet trzy butelki, ALVITYL, pasty do zębów dla dzieci, BOLDINA (rapchacholin), Ser dla Edwarda, nożyczki do paznokci nie zapomnieć! TRENTAL 400, Albert Russel, Farma Visbaden. Marysia ewentualne wakacje wieś Komornica koło zapory na Dębe. Za Legionowem na Nasielsk.
Tort makowy – 8 całych jaj, 25 dkg maku, 25 dkg cukru, 1 łyżka miodu, 6 dkg tartej bułki, smak migdałowy.
Tort orzechowy – 12 jaj, 25 dkg cukru, 25 dkg, orzechów włoskich, sok z jednej cytryny, 4 i pół łyżki tartej bułki.
Utrzeć żółtka z cukrem, ubić pianę, wmieszać w żółtka mak (na noc zalany wrzątkiem, rano odcedzony i przepuszczony przez maszynkę 2 razy), lub orzechy (1 przepuszczone przez maszynkę) + tarta bułka, cytryna itd. (składniki). Wszystko zmieszać z połową piany, później dodaję drugą jej część i tylko lekko mieszam. Wkładam do pieca i piekę (czasem do około 2 godzin). Teraz masa: 8 jaj całych, 2/3 tych jaj cukru, wanilia – dobrze wymieszać mikserem. Stawiam na płycie na małym gazie i cały czas mieszając podgrzewam do stanu gęstniejącego. Cały garnek wciąż mieszając wstawiam do zimnej wody i studzę mieszając. 1 ? kostki tłuszczu rozbijam mikserem na puch. Do letniej masy wkładam tłuszcz i razem mieszam, wlewam duży kieliszek spirytusu i dużą ilość kawy „neski” (2 duże łyżki, albo i więcej).
Massimo Bontempelli „nasza Boginka” Gulielmo Zorzi „Życie innych” Fausta Marcia Martini „Kręgi pod oczyma” „Druga Nanette” Pawlikowska „Zalotnicy niebiescy”. Ametyst, kolor błękit, 3 marca – niedziela szczęśliwy dzień! W ogóle piątek i niedziela ? szczęśliwe. Zawory do korektorów z termostatem. Czarny kolor, granat, turkus. Wyjechać w piątek na urlop a nie innego dnia! Jechać do Lasu! Marysia – mars, czerwony, ametyst, brylant 49 karat w łańcuszku, środa, piątek i sobota. Zadzwonić do Marka Grechuty!!!
Pasztet – ? kg wątroby, ? kg tłustej wieprzowiny, ? kg czegoś innego, 3 duże cebule, trochę grzybów suszonych przedtem namoczonych, 1 bułka kajzerka, do 10 dkg słoniny lub boczku – mięso kroję w kostkę, podlewam wodą i duszę z zielem angielskim (20 ziarenek), liściem bobkowym (3 listki). Duszę aż będzie miękkie. Kroję wątróbkę, cebulę i bułkę, dodaję i duszę dalej, aż będzie zupełnie miękkie. Solę, pieprzę, dodaję całą gałkę muszkatułową utartą. Jak jest miękkie, przepuszczam przez maszynkę 2-3 razy, dodaję 3, 4 jajka i do smaku przyprawiam znowu? Formę do pieczenia wykładam plasterkami słoniny lub boczku we wzór (jodełka najlepiej). Wkładam do pieca, sprawdzam patyczkiem!
Terminy we Włoszech 1-5 czerwca termin przyjazdu 20-25 spektakli, 10 lipca premiera. Sarajewo-71513302
Ciasto co mi się udaje – 2 ? szklanki mąki krupczatki, 4 jajka, 2 płaskie łyżki proszku do pieczenia, 4 łyżki cukru, cukier waniliowy, kostka margaryny – piec 45 minut ustawiając piekarnik na ? w momencie wkładania ciasta.
Telewizja Wrocław. Fartuch do pralki 442125. „Trzy siostry” – 1974 „Show Krystyny Jandy” – 1978 Studio 2
Dobrego dnia. Powiem Wam jedno, do dziś moja mama robi pasztet z tego przepisu, wyjmując spokojnie ten notesik z szuflady w kuchni i śledząc ten zapis. Wychodzi świetnie, ale tylko, kiedy ona go robi. Ja się nie dotykam.