Agaty i Adelajdy - wszystkiego dobrego
5 lutego 2002, wtorek, 06:26
Adelajdy, Agaty, Izydora – wszystkiego dobrego.
Agata – uczciwa, żywa, impulsywna, często jako dziecko niesforna. Mała pieszczoszka, której nigdy dość przytulania i zapewnień o miłości. Prawdziwa artystyczna dusza – pełna fantazji i szalonych pomysłów. Bardzo odporna na zmęczenia, łatwo nawiązująca kontakty i zawsze otoczona przyjaciółmi.
Wszystkiego dobrego solenizantom.
W prezencie dzisiaj wiersz Agnieszki Osieckiej o Agacie.
Herbata z jaśminu
Agata ma oczy podłużne,
a dłonie silne, chłopięce,
nie marzą jej się podróże,
ni bale w strojnej sukience.
Agata, gdy się zakocha,
to pójdzie jak na wojnę –
w ostatnich zgrzebnych pończochach,
po straszne i po spokojne.
Z jaśminu wieniec uplecie,
jaśminem ozdobi chatę…
z jaśminu białość ma w lecie,
a w zimie – chińską herbatę.
Kochajcie Agatę
(Agnieszka Osiecka)
Powiem Wam: Kochajcie się w ogóle, nie tylko Agatę, bo dalsze życie w tym kraju przyjdzie nam spędzić na problemach, kłopotach, staniu w korkach, bezradności, marne życie ludzi w biednym kraju wciąż w trakcie przemian, gdzie trudy życia codziennego, problemy z rzeczami drobnymi, w tym kraju zmiany z socjalizmu na kapitalizm i wiecznym eksperymentowaniu na nas, naszym życiu i organizmach, polityków, kolejnych ministrów, kolejnych rządów, cwaniaków, dla których taka sytuacja to żywioł, i podobnych. Marne życie ofiar eksperymentów.
Dziś spóźniłam się na pociąg, znów drogi, znów korki, znów gehenna poranna z dojazdem do Warszawy, z przejazdem przez Warszawę, ludzie, dziury, TIR-y, karetki na sygnałach z rannymi, umierającymi, nie mogące przejechać, koszmar. Jak nie zrobimy w tym kraju dróg, to możemy od razu już teraz się pozabijać, bo dalej nie da rady.
Tak więc mam apel, kochajmy się, bo tylko to nam zostało w tej sytuacji z drogami, systemem leczenia, szkolnictwem itd.. itd. Już nie narzekam. Uśmiechnę się do kogoś obcego. Będzie mu milej? Nie, zdziwi się biedactwo, bo dawno się do niego nikt nie uśmiechał. A mój uśmiech? Jest podejrzany, bo od razu pomyśli, że chcę, żeby na mnie głosował w Telenagrodowiktoroorłobykosukcesonagrodach!!! A, nieważne, i tak się uśmiechnę.
Dobrego dnia.
Na dworcu Warszawa-Śródmieście spotkałam dwie aktorki, które spóźniły się na pociągi w różnych kierunkach. Też mówiły coś o miłości.
Andrzeja i Weroniki - wszystkiego dobrego
4 lutego 2002, poniedziałek, 08:28
Andrzeja, Gilberta, Józefa, Mariusza, Witosława – wszystkiego dobrego.
Ten Amadeusz Shaffera to piękny tekst, zawsze robi wrażenie, zawsze porusza, w każdym razie mnie, a ostatnie zdanie Salieriego, skierowane do publiczności, mówiące o tym, że zawsze będzie podobać im się przeciętność i miernota, a oryginalność i geniusz będzie przez nich niedoceniony czy raczej pogardzony, ściska mi gardło jakby mi w nie włożył ktoś zaciśniętą pięść.
Przedstawienie Zbyszka Brzozy w Teatrze Studio jest bardzo ładne. Spokojne, nie nachalne, wysmakowane. Piękne scenografia i kostiumy pani Doroty Kołodyńskiej. Jest ono zupełnie inne niż to przed laty w Teatrze na Woli z genialnym Tadeuszem Łomnickim jako Salierim, ale naprawdę ładne i mądre. I ważne, dziś w dobie nowych sztucznych wartości i imitacji w sztuce, szczególnie cenne. Bardzo ważny wieczór.
Załączam zdjęcie z moją wnuczką pt: „Dwie od fryzjera”.
Spotkałam się dziś z jednym z moich przyjaciół. – Wiesz, mam ostatnio tak straszne sny – powiedział – dziś na przykład śnił mi się, wyobraź sobie, pogrom kielecki. – Boże! – wykrzyknęłam – nie ma ci się co śnić? Jaki koszmar?! Na co on – Nie, ale dziś był to sen optymistyczny, Żydzi wygrali.
Dobrego dnia. Jutro Szczecin.
Błażeja i Hipolita - wszystkiego dobrego
3 lutego 2002, niedziela, 12:11
Joanny, Telimeny, Błażeja, Hipolita – wszystkiego dobrego.
Joanna – chętnie zaopiekuje się domowym zwierzątkiem lub młodszym rodzeństwem, pomaga rodzicom, lubi być potrzebna i przydatna. W życiu kieruje się przede wszystkim sercem – jest skłonna poświęcić się dla ideałów, ale także łatwo wpada w przesadę, gniew lub złość. Bywa uparta, przekorna i próbuje tyranizować najbliższych. Wierna w przyjaźni i oddana w miłości. Św. Joanna jest patronką telegrafistów oraz pracowników radia i telewizji.
Wszystkiego dobrego solenizantom.
Dziś odpuszczam, jechaliśmy 18 godzin, moim zdaniem, a zdaniem mojego męża 17, i nie mogę ruszyć ręką ani nogą. A wszystko po to, żeby rano obudzić się we własnym łóżku i jak najszybciej dać rzeczy do prania. Nie ma to jak pruskie wychowanie mojego współmałżonka.
Pozdrawiam bez sił.
Czy Wy wiecie, że mój komputer podkreślił mi dziś słówko LUBI? Tam na górze, przy Joannie, i napisał, że wyraz jest przestarzały!!!! On chyba oszalał!
Dobrej niedzieli.
Jutro moja córka w Teatrze Telewizji! Trzymajcie kciuki. Powiem Wam w tym internecie jedno (mogę, bo Ona tego nie czyta): Dawno niczego tak nie pragnęłam jak tego, żeby ta jej rola była wspaniała. Trzymam kciuki dziś cały dzień, całą noc, jutro cały dzień, a wieczorem siadam do telewizora. Panie Boże! Daj mi to w prezencie! Za to już długo Cię o nic nie poproszę, przyrzekam! (Nie mówcie Marysi, że to napisałam, bo Ona mnie zabije, a to jest silniejsze ode mnie. A może Bóg fruwa po internecie? Nie można takiego wypadku wykluczyć. Bezpośrednio już z Nim rozmawiałam i mam wrażenie, że doszliśmy do porozumienia).
Marii i Mirosława - wszystkiego dobrego
2 lutego 2002, sobota
Marii, Kornela, Miłosława, Oskara – wszystkiego dobrego.
Maria – Osobowość nietuzinkowa. Obca jest jej wszelka pospolitość i przeciętność. Odważnie protestuje przeciwko wszystkiemu, co jej się nie podoba. Spostrzegawcza, o rozwiniętej intuicji, zaskakująco trafnie umie oceniać ludzi. Perfekcjonistka i pedantka. Obowiązkowa i samodzielna, zawsze odpowiedzialna i sumienna. Św. Maria jest patronką kobiet, uczniów i studentów, więźniów, fryzjerów i ogrodników, właścicieli winnic, sprzedawców wina, producentów perfum i kosmetyków, jest wzywana w przypadku chorób oczu, chorób pasożytniczych, proszona o poprawę złej pogody.
Wszystkiego dobrego dla solenizantów, wśród których jest też mój pies Oskar. Dostanie włoską obrożę ze sztucznymi brylantami. Na pewno będzie szczęśliwy.
Podróż.
Zdjęcia trochę nieostre, ale to nie ma żadnego znaczenia. Robiłam je na prośbę synów i z ich inspiracji. Jedno z nich włożę sobie jako tapetę do komputera, bo takie dwie sylwetki na cukierkowym landszafcie to będzie piękne. Oni uważają to za piękne. Niech będzie.
Podróż bardzo dobra. Jutro premiera w Teatrze Studio. „Amadeusz” w reżyserii Zbyszka Brzozy. Chyba będziemy jechać bez zatrzymywania się na nocleg, żeby spokojnie na nią pójść. Trzymam kciuki już od jakiegoś czasu.
Dobrego dnia.
Piszę i wysyłam z samochodu.
Brygidy i Ignacego - wszystkiego dobrego
1 lutego 2002, piątek, 23:20
Brygidy, Dobrochny, Igi, Ignacego, Żegoty – wszystkiego dobrego.
Brygida – Nieśmiała, nieufna, skryta. Unika tłumu i lepiej się czuje w kameralnym gronie osób życzliwych, które są dla niej koniecznym oparciem. Ciężko przeżywa porażki i zawody, zwłaszcza uczuciowe. Ta delikatna dziewczyna nie znosi grubiaństwa i prostactwa. Taktowna, o świetnych manierach i niewzruszonych zasadach. Św. Brygida jest patronką położnic i dzieci, pielgrzymów i spokojnej śmierci. Wierni modlą się do niej w nieszczęśliwych wypadkach.
Na zdjęciu, różaniec, który towarzyszył nam w kolejce wwożącej nas codziennie tysiąc metrów wyżej na lodowiec. Pod tym różańcem któregoś dnia jakiś Polak odebrał telefon, mówił do tego telefonu tak: O kur….!, To spadajcie K…..! I żeby was policja tam k…….! nie widziała! O K…….! Ja ze szwagrem jesteśmy na nartach i…. We Włoszech debilu! K…….! Radźcie sobie sami k…….! Pilnujcie interesu k…….!!!!!!! I rozłączył się. Pogłaskał po głowie synka i zapytał go, co ma ochotę zjeść na obiad, bo jeśli spaghetti, to wtedy mogą zamówić je na lodowcu, a jeśli musi być pizza, to trzeba zjechać na dół.
Dobrego dnia. Jutro wyjeżdżamy.
Jana i Marceliny - wszystkiego dobrego
31 stycznia 2002, czwartek, 22:20
Marceliny, Cyrusa, Jana, Ludwika – wszystkiego dobrego.
Dziś Marceliny – Jej zdolności adaptacyjne są imponujące – umie znaleźć się w każdej sytuacji i przystosować do każdych warunków. Sprytna życiowo, świetnie zorganizowana. Zawsze "spada na cztery łapy". Ma wybitną inteligencję emocjonalną i sukces jest jej codziennym udziałem. Dziecko szczęścia.
Wszystkiego dobrego dzisiejszym solenizantom. Spóźnione o tej porze, ale szczere i serdeczne to życzenia.
To ja, zrobiłam zdjęcie sama w łazience. Bo przestraszyłam się, że wyglądam jak członek Alkaidy.
Wsród nas na tych wakacjach jest ośmioro dzieci w wieku od 3 do 15 lat. Troje w wieku szkolnym siedzi w samochodzie.
Jeden nagle mówi: – Życie jest piękne.
Drugi: – Nie zawsze.
Trzeci: – Ja wiem, kiedy nie… Jak po polskim jest od razu matematyka.
Dorosły, ktoś z nas: – Ale wiecie, że uczyć się trzeba.
Pierwszy: – Tak. Ja wiem, dlaczego. Bo jak się nie będziesz uczył, to będziesz robił kupy.
Drugi: – Kretynie! Nie robił kupy, tylko kopał doły.
Dobrej nocy.
Macieja i Martyny - wszystkiego dobrego
30 stycznia 2002, środa, 16:46
Hiacynty, Martyny, Macieja – wszystkiego dobrego.
Dziś Martyny – Martyna to energiczna, zdecydowana, kobieta czynu. Bez trudu potrafi owinąć sobie wokół palca każdego, kogo zechce. Prawdziwa koneserka uroków życia – kocha luksus, podróże, rozrywki. Bywa łakoma. Wszystko idzie jej jak po maśle i stale odnosi sukcesy.
Martynom, Maciejom, Hiacyntom wszystkiego dobrego.
Oto zdjęcie – pozdrowienie z Milanówka. Zdjęcie zrobione przez mojego zięcia. Dostałam je pocztą emaliową i zrobiło mi się ciepło w sercu.
Dziś opisuję dwie głupie historie zasłyszane wczoraj podczas wieczornych rozmów. Wszelkie podobieństwo faktów i nazwisk jest przypadkowe.
Historia 1).
Pewnego dnia jednego z moich znajomych zapytał inżynier, z którym się kolegował, czy warto jest kupić „Malucha” składaka. Jak domyślacie się, działo się to w czasach PRL-u i chodzi o Fiata-126 p, którym to modelem wozu jeździliśmy bez mała wszyscy. Mój znajomy odpowiedział inżynierowi, że nie zna się na tym i nie umie mu nic doradzić w tej sprawie. Jakkolwiek sprawy się potoczyły z doradztwem, rzeczony inżynier wkrótce potem jeździł Małym Fiatem – składakiem. Po około miesiącu eksploatacji mój znajomy zapytał go, jak znajduje ten samochód, jak się on sprawdza. Inżynier odpowiedział, że właściwie świetnie, jest tylko jeden szkopuł, ten samochód pali około 19 litrów benzyny na 100 kilometrów. Mojemu znajomemu wydało się to absurdem, w związku z tym polecił inżynierowi znajomy warsztat samochodowy, aby ustawiono, czy zastanowiono się tam nad tą sprawą. Po jakimś czasie spotkał inżyniera i zapytał, jak się sprawy samochodowe mają, ten absolutnie szczęśliwy i wdzięczny zawiadomił go, że jest dużo lepiej i teraz „składak” zużywa już tylko około 17 litrów na 100 kilometrów. Po znacznym upływie czasu mój przyjaciel widząc, że inżynier dalej jeździ tym, jak się okazało, tak drogim w eksploatacji samochodem, zapytał go, dlaczego się go nie pozbędzie. Inżynier wtedy wyjaśnił mu, że cała sprawa była pomyłką, okazało się, że licznik w „składaku”, jak to w „składaku”, był licznikiem liczącym odległości w milach a nie w kilometrach.
Historia 2).
Drugi mój znajomy wybrał się w odległy koniec kraju na ślub dawno nie widzianego kuzyna. Powiedziano mu, że musi absolutnie dopełnić wszystkich obowiązków związanych ze spowiedzią przed ślubem kuzyna itd. Lepiej to zrobić w swojej parafii, bo rodzina jest bardzo religijna, miejscowy ksiądz udzielający ślubu szalenie kategoryczny; nauki przedmałżeńskie, przedślubne, były bardzo długie i szczegółowe, i przed przystąpieniem do komunii świętej lepiej mieć już uzyskane rozgrzeszenie, odbyć pokutę. Mój znajomy przyjechał na ślub całkowicie przygotowany, na wszelki wypadek powtórzył jeszcze raz reguły spowiedzi, formułki, gdyby wypadło spowiadać się jeszcze raz tuż przed samą uroczystością, powtórzył kolejność modlitw, ich treść podczas mszy świętej, żeby nie zrobić dalekiej rodzinie wstydu. Był obkuty na blachę ze wszystkiego, zupełnie jak kuzyn, zupełnie jak pan młody, zupełnie jakby to on miał brać ślub. Cała uroczystość przebiegała wspaniale, aż do momentu, w którym ksiądz powiedział: „Załóżcie sobie obrączki”, i wtedy kuzyn mojego znajomego założył sobie sam obrączkę.
Dobrego dnia.
Zdzisława i Franciszka - wszystkiego dobrego
29 stycznia 2002, wtorek, 16:51
Bolesławy, Franciszka, Zdzisława, Żelisława – wszystkiego dobrego.
W Europie szaleje Orkan, ciągle jesteśmy w znaku Wodnika, w Afryce, jak teraz w Nigerii, wciąż coś wybucha, pęka, wali się, jak tu tłumaczą Niemcy, dlatego że nie istnieją tam żadne systemy bezpieczeństwa, a jeśli istnieją, nikt nie śledzi procedur, zagrożenie powodziowe w wielu krajach, spadł samolot Ekwadoru z prawie 300 ludźmi na pokładzie. A przed chwilą obejrzałam program w niemieckiej telewizji na temat choroby, którą nazwano na świecie Syndrom Madame Bovary. Okazało się, że jest to choroba rozpoznana, znana i nazwana. Choroba dotyczy tylko kobiet. Jej objaw to robienie zakupów za więcej pieniędzy niż pozwala na to zdrowy rozsądek. Dzięki kartom kredytowym, kobiety wchodzą w posiadanie przedmiotów, których pożądają i zadłużają się w nieprawdopodobny sposób, a potem nie przyjmują do wiadomości tego faktu. Głównym problemem jest to, że oszukują same siebie, nie myślą realistycznie, jakby blokują przed swoją świadomością sumy, które wydają, nie dopuszczają myśli, że je na coś nie stać. Co więcej, jest to problem globalny. Zrobiono precyzyjne badania na ten temat na całym świecie, i uznano to za chorobę psychiczną o takiej właśnie, wdzięcznej nazwie. Jedną ze znanych kobiet na świecie, cierpiących na to, jest Sara Ferguson, księżna Yorku.
Madame Bovary jest bohaterką archetypem, który karmi wyobraźnię na temat kobiety i tłumaczy naturę KOBIET w wielu aspektach i dziedzinach. Ja bardzo lubię tę postać, mam do niej czułość, sympatię, jest mi bliska, jest jakby kimś bardzo, bardzo dobrze mi znanym i akceptowanym.
Bez Madame Bovary Flauberta być może nie można by w ogóle NAS „wytłumaczyć”. To arcydzieło literatury nie tylko wzbogaciło nas wszystkich i bez tej książki, bez tej historii, bylibyśmy bardziej ubodzy, ale też, jak się okazuje, przydaje się w wielu sprawach. To się nazywa Uniwersalne Dzieło Sztuki.
Madame Bovary nie miała natomiast na imię Bolesława, jak dzisiejsza solenizantka, ale Emma.
Dobrego dnia.
Walerego i Radomira - wszystkiego dobrego
28 stycznia 2002, poniedziałek, 17:54
Radomira, Tomasza, Walerego – wszystkiego dobrego.
Dziś, po tygodniu nie oglądania telewizji i nie czytania gazet, rano zaserwowałam sobie wszystkie poranne dzienniki, wiadomości na wszystkich tutaj stacjach niemieckich, włoskich, szwajcarskich, i ilość nieszczęść, wybuchów, rannych, zabitych, buntów, pożarów, katastrof, krwi, na wszystkich kontynentach, doprowadził mnie do takiej depresji, że miałam zmarnowany dzień. Już mi się nie chciało jeździć na nartach, już wszystko mnie bolało, niepokoiło, przerażało itd., itp. Brutalnie obudziłam się z błogiego snu. Już zaburzyłam porządek dnia – 9.00 śniadanie, 10.00 NARTY, 13.00 kawa, 13.30 NARTY 16.00 basen, sauna, basen, 17.00 komputer, 18.30 kolacjo-obiad, 20.00 Amaretto z rozmową z przyjaciółmi, 21.00 komputer, scenariusz, kawałek nowej sztuki na pamięć, książka do oporu. A tak było miło, zanim wpadłam na pomysł dowiedzenia się, co się dzieje na świecie.
Wczoraj usłyszałam, jak jeden z moich przyjaciół powiedział do drugiego niosącego reklamówkę (czyli plastikową torbę reklamową): „Docent, co tak nosisz cały dzień w tej reklamówce? Ideały?”. I oszalałam z zachwytu nad tym zdaniem. Po czym uzgodniłam z mężczyznami z „grupy”, że kobiecie się należą smaczniejsze kąski, cieplejsze miejsca, wygodniejsze krzesła, bardziej miękkie łóżka, itd., itd., a na pytanie, co powinien zrobić mężczyzna, jeśli spotka go nieszczęście i go coś np. boli, odpowiedziałam bez wahania: – Powinien to ukryć przed kobietą. Wywołałam tym śmiech, którego zupełnie nie rozumiem.
Wśród dzisiejszych rannych wiadomości podano informację, że samobójcą, który się wczoraj wysadził w tłumie w Izraelu na głównej ulicy i zranił 120 osób, była – po raz pierwszy w historii wojny izraelsko-palestyńskiej – KOBIETA.
Dobrego dnia.
Jana i Przybysława - wszystkiego dobrego
27 stycznia 2002, niedziela, 14:54
Anastazji, Gabriela, Juliana – wszystkiego dobrego.
Dziś imieniny Anastazji. Wszystkiego dobrego. A Anastazja to – silna osobowość, z której zdaniem otoczenie musi się liczyć od najwcześniejszego dzieciństwa. Nie znosi dyscypliny i bywa uparta. Jest to otwarty umysł, ciekawy świata. Św. Anastazja opiekuje się tymi, którzy mają kłopoty z głową i piersiami.
I dziś także zdjęcie Evy Herzigovej, bez powodu. Tylko dlatego, że spodobało mi się, wprawia moim zdaniem patrzącego na nie, w zdumiewająco dobry nastrój. Zdjęcie pochodzi z jakiegoś tu kalendarza na 2002 rok, który poniewiera się po recepcji hotelu, w którym mieszkamy. Przechodziłam koło niego codziennie i codziennie je sobie otwierałam i oglądałam, aż postanowiłam ofiarować je i Wam.
W ogóle dziś mam takie dość prymitywne refleksje i potrzeby. Na przykład jest tu sos, nie mylicie się, sos, podawany do sałaty, bez którego moje dalsze życie będzie miało mniejszy sens, a nawet nie bardzo wyobrażam sobie moje życie dalej bez tego sosu. Konferencje z kelnerami i kucharzem zaowocowały przepisem, który jest moim zdaniem bezsensowny, bo nie ma tam żadnego produktu białego, jakiejś śmietany czy mleka a sos ma kolor biały i jest konsystencji płynnej śmietany. Kucharz twierdzi, że on jest biały od utarcia wszystkiego razem na jednolitą masę, ale ja mu nie wierzę. No cóż, przekonam się dopiero po powrocie do domu. Przepis, który mi wręczono rano podczas śniadania, a raczej który leżał dyskretnie i wstydliwie, nie wiadomo zresztą dlaczego tak tajemniczo, pod serwetką przy moim nakryciu wygląda tak:
Frazosische Salatsause
Zutaten:
– 0,25 l Suppe
– 5 Eier
– Zwiebel
– 1 Knoblauch
– 1 i Ol
– 20 g Salz
– 5 g Pfeffer
– etwas Petersilie
– Worchestersauce
Die Suppe mit den Eiern, Zwiebel, Knoblauch, Salz und Pfeffer gut vermischen und mixen.
Anschliesend das Ol ganz einruhren.
Zum Schlus wird die sauce mit etwas Potersilie und Worschestersauce ab geschmeckt.
Jak patrzę i wyobrażam sobie jak to robię, to nigdzie nie widzę białego. Ale może, może – trzeba spróbować. Jestem pewna, że jeśli mi się uda i to będzie ten sos i ten smak, moje życie dostanie nowej barwy, barwy nie do pogardzenia.
Wczoraj przeczytałam w jednej książce genialne zdanie, że każdy dziennik, to jest „….pochód wiewiórki w klatce”. Coś w tym jest. Ale nad tym, dlaczego piszę ten dziennik i co z tego wynika, zastanowimy się innym razem; niektórzy mówią, że to taka potrzeba jak załatwianie czynności fizjologicznej, być może, całkiem być może, ale teraz nie mam do tego głowy.
Są różne sposoby zwrócenia na siebie uwagi. Istnieje wspaniała anegdota, znana i często cytowana w moim środowisku, dokładnie na ten temat.
Stary aktor poucza młodego debiutanta: – Masz do powiedzenia na scenie jedną kwestię – „Konie zajechały”. Prawda. Jeśli chcesz zwrócić na siebie uwagę i chcesz, żeby cię zapamiętano, wyjdź i powiedz zamiast tego – „Podano do stołu”. To proste.
Dobrego dnia niedzielnego. A właściwie dobrego wieczoru. Ja idę trochę pospać, bo wczoraj byłam z dziećmi w dyskotece. Pobiłam się dziś prawie z jakimś Niemcem na górce, bo zmuszał swoje panicznie bojące się, chyba trzyletnie, dziecko, do zjazdu z dość stromej góry, jeszcze do tego w zamieć śnieżną. Dziecko płakało tak, że pękało serce. Wdałam się w gwałtowną wymianę zdań, po niemiecku, doszło prawie do skandalu, choć nie użyłam słowa Hitler ani żadnego podobnego, ale ojciec-potwór odpiął wreszcie dziecku narty, wytarł nos i dał mu spokój, w każdym razie do momentu, do którego ja tam byłam. Wkurzają mnie ci ambitni rodzice, co z brzuchami jak stodoły stoją na stoku pod barem i wyżywają się na swoich lejących łzy, po cichu lub głośno, dzieciach, za to tylko, że sami w życiu nie przypięli nart czy deski. Ile ja tu takich płaczących dzieci widziałam i ilu rodziców, co drą się na nie, do tego po niemiecku. Okropność.
Dobrego dnia.
Seweryna i Pauliny - wszystkiego dobrego
26 stycznia 2002, sobota, 15:15
Lutosławy, Aleksandra, Mirosława – wszystkiego dobrego.
To zdjęcie to ja, podoba mi się, bo jestem nie do rozpoznania.
Żart na dzisiaj to żart golfowy. Ostatnio golf stał się bardzo modnym w kręgach warszawskich, snobistycznym sportem. Podobno to sport genialny, który ma swoją filozofię. Zachwyca się nim wielu, w tym kilku moich kolegów, którzy zaczęli grać w dość późnym wieku. Nie myślę tu oczywiście o Andrzeju Strzeleckim, który gra w golfa od lat i nawet spinki do krawatów ma w kształcie kijów golfowych. Sama przywoziłam mu z Ameryki chusteczki do nosa z wyhaftowanymi kijami i piłeczką, oczywiście w prezencie, nie składał u mnie tak idiotycznego zamówienia.
Tak więc oto taki żart:
Fryderyk miał kłopoty z graniem, bo bardzo słabo już widział, natomiast uderzenie, strategia….. to dodane do doświadczenia, wszystko było znakomite. Poradzono mu więc, żeby grał w parze z Henrykiem, który ma kłopoty z ruszaniem się, ale za to ma świetny wzrok. Grają. Fryderyk świetnie wybił piłkę w kierunku dołka i pyta Henryka, czy widział, gdzie upadła.
– Tak, oczywiście – odpowiada ten.
– No więc gdzie?
– Widziałem, ale niestety już nie pamiętam.
Przypomina mi się tutaj powiedzenie mojej mamy – „Nie mam siły być stara”, w związku z tym jest młoda, wciąż młoda, za co ją nieustannie podziwiamy.
Dobrego dnia. Dziś czekamy na dalszą część grupy z Polski. A wieczorem z dziećmi do dyskoteki o wdzięcznej nazwie K-2.
Pawła i Miłosza - wszystkiego dobrego
25 stycznia 2002, piątek, 08:26
Tacjany, Tatiany, Miłosza, Pawła – wszystkiego dobrego.
Wśród nas tutaj, na tych wakacjach, jedni są z Warszawy, inni z Krakowa. Oto żart o przyjaźni krakowsko-warszawskiej.
W szpitalu w poczekalni „na porodówce” trzech mężczyzn czeka na ujrzenie swoich nowo narodzonych dzieci. Jeden jest z Krakowa, drugi z Warszawy, a trzeci jest Afrykańczykiem. Wychodzi pielęgniarka z trzema noworodkami i mówi zmartwiona:
– Panowie, pierwszy raz w historii naszego szpitala pomyliliśmy noworodki. Proszę łaskawie o przyjrzenie się dzieciom i w miarę możliwości rozpoznanie swojego dziecka.
Ten z Krakowa bez namysłu łapie dziecko z ciemną skórą. Pielęgniarka mówi:
– To niemożliwe, chyba pan się pomylił. Co do tego dziecka, nie ma wątpliwości, kto jest jego ojcem.
– Nie, to moje – upiera się krakowianin.
– Ale dlaczego? – dziwi się kobieta.
– A jak przez pomyłkę wezmę tego z Warszawy?
Ten żart jest bardzo a propos. Trwa Tydzień Przyjaźni. Przekazuję Wam korespondencję, wykonując załączone polecenie: „prześlij ten list przyjaciołom”. Tak więc przesyłam, i życzę Wam dobrego dnia. I wielu, wielu wspaniałych przyjaciół, i świadomości, jak ważna i potrzebna jest przyjaźń w życiu. Jak często zastępuje nam miłość.
Jeżeli dzisiaj rano wstałeś z łóżka raczej zdrowy niż chory… masz większe szczęście niż milion ludzi, którzy nie przeżyją tego tygodnia.
Jeżeli nigdy nie doświadczyłeś niebezpieczeństw wojny, samotności więzienia, tortur ani głodu, jesteś w lepszym położeniu, niż 500 milionów ludzi na świecie.
Jeżeli możesz chodzić do kościoła bez strachu, nie obawiając się aresztowania, tortur lub śmierci, jesteś szczęśliwszy niż miliard ludzi na tym świecie.
Jeżeli masz dach nad głową, ubranie na grzbiecie, jedzenie w lodówce i masz gdzie spać, jesteś bogatszy niż 75% ludzi.
Jeżeli masz pieniądze w banku i trochę drobnych w portfelu, jesteś wśród 8% światowych bogaczy.
Jeżeli twoi rodzice żyją i ciągle są małżeństwem… jesteś wyjątkową rzadkością.
Jeżeli możesz przeczytać tę wiadomość, otrzymałeś podwójne błogosławieństwo: ktoś o tobie myśli, a co więcej, jesteś szczęśliwszy niż dwa miliardy ludzi, które w ogóle nie umieją czytać.
Pracuj, jakbyś nie potrzebował pieniędzy.
Kochaj, jakby nikt cię nigdy nie zranił.
Tańcz, jakby nikt nie patrzył.
Śpiewaj, jakby nikt nie słuchał.
Żyj, jakby to było niebo na Ziemi.
To jest Tydzień Przyjaźni. Wyślij ten list do wszystkich, których uważasz za przyjaciół; wyślij go i rozjaśnij czyjś dzień. Nic się nie stanie, jeżeli nie zdecydujesz się wysłać tego listu do nikogo; jedyne, co może się zdarzyć, to to, że ktoś może się uśmiechnąć dzięki tobie.
I jeszcze raz dobrego dnia. Odezwijcie się dziś do przyjaciół. Powiedzcie im coś miłego albo zróbcie im jakąś przyjemność. A przede wszystkim dajcie im do zrozumienia, że są dla Was bardzo ważni.
Felicji i Tymoteusza - wszystkiego dobrego
24 stycznia 2002, czwartek, 09:39
Mileny, Feliksa, Franciszka, Rafała – wszystkiego dobrego.
Dziś mgły, śnieg i nieruchome wyciągi.
Czytam książkę i patrzę na cytowane w niej zdanie Jean Paula, osiemnastowiecznego autora „Mowy wypowiedzianej przez umarłego Chrystusa ze szczytu kosmicznego gmachu o tym, że nie ma Boga”. Zdanie brzmi: Dziś najważniejszy wieczór mego życia, gdyż doświadczyłem myśli o śmierci, czując, że nie stanowi dla mnie żadnej różnicy, czy umrę jutro, czy za trzydzieści lat; że wszystkie moje plany, wszystko upadłoby wobec śmierci i że muszę kochać biednych ludzi, tak szybko ginących wraz ze strzępami ich egzystencji, – czyli zwątpił w istnienie Boga i tego, co czeka nas po śmierci. W to, że śmierć jest darowaniem nowego świata, jak napisał później. Patrzę na to zdanie i czuję, że mnie ono zupełnie nie dotyczy. Że mam w sobie absolutny spokój i zgodę na to, że co będzie to będzie, i to, czy dostanę Nowy Świat po śmierci, okaże się w swoim czasie, a ja z góry zgadzam się na wszystko. Przeraża mnie tylko zdanie… Jest mi wszystko jedno, czy umrę jutro czy za trzydzieści lat… Ponieważ mnie zupełnie nie jest wszystko jedno, nawet tak sformułowana myśl nie może urodzić się w mojej głowie, i nie dlatego, że mam jakieś plany, czy jakieś interesy, które mają znaczenie, a tylko i wyłącznie dlatego, że mam jeszcze obowiązki do wypełnienia na tym świecie, mam zobowiązania w stosunku do moich dzieci, najbliższych, i tylko o to chodzi, i tak naprawdę jedynie o to. Wszystko inne nie ma najmniejszego znaczenia. „JA”, mój los, moje plany, samorealizacje, moja wiara, niewiara, gorycz, nadzieja, nie mają najmniejszego znaczenia… To wszystko mogę porzucić i odejść w pół słowa. W pół kroku, w pół myśli, pogodzona. Znaczenie ma tylko zostawienie moich dzieci bez pomocy w pół drogi…
Fascynująca książka… Myśl o Bogu jako pocieszeniu, jako konsolacji, o Bogu, który jest Bogiem tylko wtedy, gdy jest Dobrym Bogiem, o Bogu, który nas opuścił, a pozostała tylko miłość, o ateiście jako najbardziej samotnym i najstateczniej zrozpaczonym we wszechświecie. Tragiczne chrześcijaństwo. Nasz krótki i nieskończenie długi pobyt na tym świecie. Fascynujące.
Przy kolacji rozmowa o niepokojącym podziale Kościoła katolickiego w Polsce na „Sektę” księdza Rydzyka i Resztę.
Dobrego dnia.
W telewizji niemieckiej SAT 1 – takim naszym POLSACIE – Audiotele: Jaki jest narodowy taniec Brazylii? a) Samba, b) Polka. Opłata za połączenie telefoniczne 0,62 Euro, czy ileś, na to nie zwróciłam uwagi, a to jest przecież podstawą wszystkiego.
A propos Euro. Bardzo fajnie. Wszyscy zadowoleni. Bez bólu.
Jeszcze raz dobrego dnia.
Na narty dziś nie ma szans, w każdym razie na stokach mnie dostępnych. Doskonali narciarze oraz instruktorzy pojechali na tak zwany „Męski”, jeździć z koszmarnie stromego i wąskiego, we mgle.
Ildefonsa i Rajmunda - wszystkiego dobrego
23 stycznia 2002, środa, 16:02
Marii, Ildefonsa, Rajmunda – wszystkiego dobrego.
Andrzej, te zdjęcia są dla Ciebie, wiem, że będziesz oglądał je z Leokadią. Zobacz, jak Bosko i pusto. Wszyscy myślą, że nie ma śniegu, i nie przyjechali. Przyjeżdżajcie jak najszybciej. Jeżdżę jak szatan, nikt mnie nie chwali. Tylko Ty umiesz to docenić.
Przepraszam wszystkich za tę prywatę, ale to było silniejsze ode mnie.
Dobrego dnia. U Was w Polsce podobno deszcz i błoto. Przepraszam, że sobie żyję, ale sami widzieliście na wykresie z przedwczoraj, już nie tak dużo mi zostało, więc sobie żyję. Wy jeszcze się nażyjecie.
Dobrego wieczora i nocy cudnej, choć błotnistej.
Anastazegoi - wszystkiego dobrego
22 stycznia 2002, wtorek, 16:42
Anastazego, Doriana, Wiktora, Wincentego – wszystkiego dobrego.
Nasze góry, to znaczy widok pasma gór z naszego lodowca. Pocztówka dla Was. Tak sobie. Dla przyjemności.
Pół dnia jeżdżę na nartach. Pół dnia pracuję. W nocy czytam.
A coca colę kupuje się dzieciom, wiecie dlaczego? Bo ślina ma niedobry smak. Właśnie tak.
Jedno z dzieci tutaj bardzo chce być pająkiem. Długo rozmawiałam z nią, bo to dziewczynka, dlaczego woli być pająkiem niż królewną, ale nie doszłyśmy do konkluzji żadnej. Przyjemne rozmowy podczas przyjemnego urlopu.
Popatrzyłam na wczorajszy wykres, ile mi jeszcze życia zostało i postanowiłam żyć teraz jego pełnią. Jeżdżę na nartach jak szatan, a mąż zjeżdża wcześniej i mnie podziwia z dołu. Ciekawe, czy jeździłabym tak bez widza, choćby takiego.
Dobrego dnia.
Agnieszkii - wszystkiego dobrego
21 stycznia 2002, poniedziałek, 14:00
Agnieszki, Jarosława – wszystkiego dobrego.
Jak zwykle widok z okna. Uwielbiam widoki z okna. Prawda, że uspokaja? Kojący widok z okna.
Dziś Agnieszki. Składam życzenia wszystkim Agnieszkom i ofiarowuję wiersz Agnieszki Osieckiej. Wiersz na temat tego imienia. „Osty”
Takiego mi męża dajcie,Takiego mi męża dajcie,
co będzie sadził drzewa,
ćwierć wieku – powie – minie,
a dąbczak nam się rozśpiewa.
Takiego mi męża dajcie,
któremu ciało moje,
starzenie moje
nie straszne,
co czeka
w drewnianej chacie,
aż zasnę,
aż kiedy Ja
zasnę.
Takiego mi męża daruj,
co życie,
jak białą płachtę
położy pod moją dłonią
i powie:„Maluj”.
Takiego mi męża dajcie,
któremu syna powiję.
I niech się słuchać nie lęka,
gdy serce bije.
Gdy mi takiego dacie,
to szczęście w domu zamieszka…
I zapis w magistracie:
„Udało się.
Żyje.
Żyć będzie Agnieszka”.
Pod wpływem książki, którą tu czytam, „Żyjąc tracimy życie” prof. Marii Janion, zrobiłam dziś sobie dla żartu taki rysunek. Okazał się wielce pouczający.
Życzę Wam dobrego dnia.
Ach, zapomniałam napisać, że SIORBANIE to jest w wersji moich synów SCHŁADZANIE NAPOJU W USTACH!
Fabiana i Sebastiana - wszystkiego dobrego
20 stycznia 2002, niedziela, 13:25
Bogny, Bogumiły, Florentyny, Sylweriusza – wszystkiego dobrego.
A oto poszukiwana listem gończym narciarka, Krystyna J. Ukrywa się ona na stokach Alp i w toaletach publicznych, przed rodakami, aby nie zostać rozpoznana i nie ponieść konsekwencji swojej niecnej działalności. Ktokolwiek zauważy znikającą w pośpiechu w toalecie, na pierwszy dźwięk polskiej mowy, kobietę lat około 50, w czarnym stroju narciarskim, ten może podejrzewać, że nie chodzi tu o gwałtownie ujawniające się dolegliwości żołądkowe, a o niezorganizowane, bez planu i strategii, ucieczki. Ucieczki po nic, ponieważ nikt prawdopodobnie nie chce tej kobiety zaczepiać, jest poszukiwana za oszustwa terminowe i niedotrzymane zobowiązania związane z czasem. Nerwowe zachowanie zdradza nieczyste sumienie i stan napięcia, po czym najczęściej można poznać złoczyńcę. Gdyby ktokolwiek zobaczył kobietę odpowiadającą rysopisowi ze zdjęcia, niech jej da spokój, policzymy się z nią, jak wróci. Każdy, nawet największy zbrodniarz, szuka pomocy u bliskich i w rezultacie wraca do miejsca urodzenia, zamieszkania, do tych, na których może liczyć. Zasadzka jest zrobiona. Zarzuty postawione. Nie umknie, nie uniknie sprawiedliwej kary. Dajcie jej cierpieć z poczucia winy za niezałatwione sprawy, w samotności. To cierpienie często bywa karą najdotkliwszą.
Stowarzyszenie Ludzi Sumiennych i Odpowiedzialnych.
List ukrywającej się, przechwycony w zasadzce.
Moi Drodzy, strasznie tu dużo zakochanych. Wszyscy całują się na stokach. Długo i namiętnie, nie zważając na otoczenie. Zgłosiłam pretensje do najbliższych, którzy mi towarzyszą tu w ukryciu, o brak takiego zachowania w stosunku do mnie. Jeden z nich natychmiast zareagował, ale podjechał na nartach zbyt gwałtownie, podciął mi moje narty i wlókł długo po stromym stoku, osiągając skutek przeciwny do zamierzonego. No trudno, każdy ma takich towarzyszy, na jakich sobie zasłużył, liczy się wszakże dobra wola i szybka reakcja na zapotrzebowane zachowania. Nie sądzę, abym miała poszukiwać nowych współpracowników do realizacji życia. Wszyscy uczymy się na błędach. Mam nadzieję, że następne próby pocałunków będą bardziej udane.
Na razie udaje nam się ukrywać z wielkim skutkiem. Powoli rozluźniamy reżim i procedury. Mimo że jeden z nas, z naszej grupy, o nazwisku Materna, został rozpoznany w windzie przez kelnera z byłej Jugosławii jako komik z Polski. Jeszcze raz polecam, nie odbierajcie telefonów, nie udzielajcie informacji, nie otwierajcie drzwi. Nieprzyjaciel czai się wszędzie i może pojawić się znienacka i pod byle postacią.
Dobrego dnia. KJ.
Henryka i Mariusza - wszystkiego dobrego
19 stycznia 2002, sobota, 21:20
Arnolda, Konrada, Piotra – wszystkiego dobrego.
Dziś wysyłam na początek zdjęcia zameczku, który remontuje tutaj, w okolicy, gdzie jestem, Reinchold Messner, słynny alpinista, himalaista, pierwszy, który zdobył Koronę świata i Koronę Himalajów wyprzedzając w tym naszego Kukuczkę. Pierwszy też, który zaczął się wspinać na ośmiotysięczniki bez butli tlenowej. Niezwykła postać, która króluje tu zresztą nad całą okolicą.
Tak więc, jak się domyślacie, jestem na miejscu. Prawie dwa dni w podróży. Uwielbiam te podróże. Te dni spędzone corocznie z mężem i dziećmi w samochodzie z powodu przemieszczenia się do Włoch, raz na wakacje letnie, raz na zimowe. To jedne z najbardziej lubianych przeze mnie chwil w roku. A tym razem podróż była szczególnie miła, a to z dwóch powodów: pierwszy to taki, że postanowiłam moich synów zapoznać z twórczością Agnieszki Osieckiej i słuchaliśmy płyt z nagraniami jej piosenek, a przyjemność z wysłuchania pięciu płyt „Pięć oceanów” nie da się po prostu porównać z niczym. Wzruszenia, wspomnienia, zachwyty, przypomnienia, uświadomienia, zamyślenia… i co jeszcze chcecie. Chłopcy pozornie nie przywiązywali do tego, co słyszą, uwagi, a potem okazało się, że zapamiętali wiele, a to, co zapamiętali, usłyszeli, zrozumieli, jest nie do przecenienia, drugi powód to „Szatan z siódmej klasy” Makuszyńskiego, jedna z moich ulubionych książek z dzieciństwa, którą zaczęłam im czytać w tej podróży. Przypomnienie sobie i zapoznanie synów z czarującym Adasiem Cisowskim, profesorem Gąsowskim i innymi bohaterami tej książki stało się dla mnie i męża niespodziewanie taką radością i przyjemnością, że kiedy dojechaliśmy na miejsce żałowaliśmy, że podróż nie może trwać dłużej, i że na te i inne „cuda”, które miałam jeszcze w bagażu, np. sztandarowa płyta zespołu „Perfekt”, nie ma już czasu. Te pięć płyt, Agnieszka, Makuszyński i wykonawcy wysadzili nam autostrady Zjednoczonej Europy brylantami.
Jakie to przyjemne ofiarowywać dzieciom coś, bez czego i nasze życie byłoby marniejsze, i jaka to nieprawdopodobna przyjemność odnajdywać to na nowo, i zachwycać się tym na nowo z tą samą siłą.
Kończę i biegnę im dalej czytać Makuszyńskiego, bo sama nie mogę się już doczekać.
Dobrej nocy. Jutro od rana przypinamy narty.
Antoniego i Rocisława - wszystkiego dobrego
17 stycznia 2002, czwartek, 08:30
Antoniego, Mariana, Rościsława – wszystkiego dobrego.
Wyszukałam w swoim archiwum kilka zdjęć z Pestki i zamieszczam je na Waszą prośbę. Bardzo dużo listów na temat filmu po emisji w TV Polonia. Zdumiewające. Cieszy mnie bardzo, że są to listy w większości od młodych osób, że kilka osób się przejęło tą historią, że jest ona dla nich w jakiś sposób ważna. Dziękuję.
Nie wiem, jak będzie z kolejnymi dwoma dniami, bo będę w podróży. Pozdrawiam więc mocno. Będę starała się pisać z samochodu.
Dziś dobrego dnia, bo ja umieram, wieczorem Siedem grzechów głównych po tak długiej przerwie.
Moi Drodzy, od dziś mamy nowego Sponsora, dzięki któremu będziemy mogli nadal kontaktować się i przyjaźnić bez stresu i specjalnych ograniczeń. Jestem za to bardzo wdzięczna. Pozdrawiam Europejski Fundusz Leasingowy i Wszystkich Jego Pracowników.
Sponsor nasz jest jedną z najszybciej rozwijających się firm finansowych w Polsce i Europie Środkowo-Wschodniej. Gratuluję dotychczasowych sukcesów, życzę dalszego rozwoju firmy i dobrej współpracy z nami. Krystyna Janda.
Marcelego i Włodzimierza - wszystkiego dobrego
16 stycznia 2002, środa, 06:59
Bernarda, Marcelego, Włodzimierza – wszystkiego dobrego.
Dziś figurka Matki Boskiej znaleziona kiedyś na śmietniku. Wyrzucił ją ktoś pewnie dlatego, że była utłuczona. Bardzo mnie wzruszyła, trzymała to swoje serce na tym śmietniku z taką miną… i trzyma je do dzisiaj utłuczona, ale mina jej wyraźnie złagodniała. Znalazłam ją na śmietniku jeszcze kiedy mieszkałam na Służewiu nad Dolinką, w blokowisku. Mieszkaliśmy tam siedem lat w małym 38-metrowym mieszkaniu „kawalerskim” mojego drugiego męża – moja córka, ja, on, gosposia, pies i dwa koty, w pewnym momencie doszła jeszcze papuga. Były to bardzo, bardzo szczęśliwe lata w naszym życiu. Czasami tęsknię do tego mieszkania i do tej ograniczonej przestrzeni, gdzie wszystko i wszyscy byli na wyciągniecie ręki. A ta figurka była od pewnego momentu z nami.
Wyszła wspaniała książka. Zaczęłam ją czytać dziś w nocy. Maria Janion „Żyjąc tracimy życie. Niepokojące tematy egzystencji”. Żałuję, że byłam tak zmęczona wieczorem, że po obejrzeniu w telewizji „Drżącego ciała” Almadovara, na końcówkę którego dojechałam, nie mogłam jeszcze trochę dłużej poczytać, bo zemdlałam właściwie ze zmęczenia a nie zasnęłam.
Dobrego dnia. Jeszcze dwa dni do wyjazdu na ferie z dziećmi. Pokazałabym Wam karykaturę Gohy, czyli Gochy, o której pisałam dwa dni temu. Znalazłam ją w jednym z zeszytów mojego syna, ale nie mam odwagi nadużyć jego zaufania.