Barnaby i Feliksa - wszystkiego dobrego
Wczoraj, mój przyjaciel i wielokrotny współpracownik pan Maciej Maria Putowski, skończył 80 lat. Scenograf filmowy, telewizyjny, teatralny, jest On legendą polskiej scenografii, polskiego kina.
Od początku istnienia naszej fundacji pracuje z nami, ze mną aktorką i kiedy reżyseruję. Jest autorem scenografii do wielu naszych spektakli – „Grubych ryb”, „Sexu dla opornych”, „Dowodu”, „Skoku z wysokości”, „Przedstawienia świątecznego w szpitalu św. Andrzeja”, „Upadłych aniołów”, „Weekendu z R”, „Wassy Żeleznowej”. Dla Teatru TV zrobiliśmy razem „Damy i huzary”, „Małe zbrodnie małżeńskie”, „Porozmawiajmy o życiu i śmierci”, „Związek otwarty”, „Klub kawalerów”, „Tristan i Izolda”, „Fizjologia małżeństwa”, „Śluby panieńskie”, „Rosyjskie konfitury”, „Zazdrość”.
Wiele zawdzięczam Jego talentowi, wiedzy, doświadczeniu, wykształceniu, gustowi, inteligencji, taktowi, przyjaźni wreszcie. Maciek współpracuje z wieloma muzeami, jest specjalistą od wnętrz, stylowych upięć, Jego oko do koloru, kształtu, faktury, stylu, Jego wiedza historyczna także dotycząca obyczaju, kostiumu i kultury materialnej, jest nieprawdopodobna. Składamy, i ja i nasza Fundacja najserdeczniejsze życzenia wszystkiego dobrego, dziękuję, my wszyscy dziękujemy, za tak wiele dobra, talentu oraz wiedzy z których korzystamy, dziękujemy Maćku, przede wszystkim za przyjaźń i serce. Dziękuję.
Maksyma i Medarda - wszystkiego dobrego
Stanisław Michalkiewicz: Męczeństwo Krystyny Jandy.
Posted by Włodek Kuliński – Wirtualna Polonia
Jakby prezesowi Kaczyńskiemu nie dość było męczeństwa, na jakie wystawił prezesa Trybunału Konstytucyjnego, pana prof. Andrzeja Rzeplińskiego, że na widok tego małpiego okrucieństwa drgnęły nie tylko otłuszczone serca brukselskich mandarynów, co to za mniej niż 250 tysięcy euro miesięcznie nie chcą nawet kiwnąć palcem, ale odezwał się nawet pan prof. Adam Strzembosz („naiwne to i niewinne”), podnosząc na duchu i umacniając sędziów w obliczu nadchodzących paroksyzmów – więc jakby tego było panu prezesowi Kaczyńskiemu za mało, to jeszcze, za pośrednictwem swego siepacza w osobie ministra Glińskiego, zadał straszliwe męki pani Krystynie Jandzie.
Pani Krystyna Janda postanowiła ująć sprawy w swoje ręce i założyła teatrzyk piątej klepki, w którym wystawiała rozmaite przedstawienia. Ale wiadomo, że ars longa, vita brevis, co się wykłada, że sztuka wprawdzie długa, ale za to życie krótkie, a wiadomo, że żyć trzeba, a jak się żyje, to trzeba też i wypić i zakąsić. Ale jakże tu wypić, jakże tu zakąsić, kiedy publiczność nie chce płacić za bilety? Jakby bilety były za darmo, to pewnie waliłaby na przedstawienia drzwiami i oknami, zwłaszcza gdyby jeszcze aktorzy, zgodnie z duchem czasu, spółkowali na scenie. Oczywiście to jest utopia, bo biletów za darmo nikt nie daje, nawet do teatrzyków piątej klepki. Jednak jeśli nawet nie może być darmowych biletów, to mogą być tanie – a mogą być tanie w przypadku, gdy teatrzyk dostaje subwencje od urzędników, którzy wcześniej, w tak zwanym „majestacie prawa” obrabują Bogu ducha winnych podatników. Jeśli obrabują, a potem obrabowana forsą podziela się, dajmy na to, z panią Jandą Krystyną, to pani Janda Krystyna wychwala ich pod niebiosa i – jak powiadał poeta – „płatnym językiem ich triumfy sławi”.
I tak właśnie było przez całe lata, a ponieważ człowiek łatwo przyzwyczaja się do dobrego, to i pani Janda Krystyna musiała dopuścić sobie do głowy, że taka subwencja jest jej prawem nabytym, gwarantowanym przez konstytucję, o którą własną wezbraną piersią walczy nie tylko prezes Andrzej Rzepliński, ale nawet korpulentna pani posłanka Henryka Krzywonos, co to dzięki chwilowej przerwie w dostawie prądu przeszła do legendy. Toteż kiedy bezlitosny siepacz prezesa Jarosława Kaczyńskiego w osobie pana ministra Glińskiego zmniejszył pani Jandzie Krystynie subwencję z półtora miliona do zaledwie 150 tysięcy złotych, nie tylko rozkrwawiło się gorejące serce pani Jandy Krystyny (nic dziwnego, zważywszy, jakie alimenta straciła), ale na widok takiego męczeństwa drgnęło nawet chłodne serce pana prof. Leszka Balcerowicza. Ten pan prof. Balcerowicz uważany jest za „liberała” („Zgoda, ja mogę być leberał, tylko wy o tem mnie powiedzcie!” – wolał towarzysz Szmaciak) przez poczciwców, którzy z tego powodu twierdzą nawet, że „musi odejść” – ale z niego taki liberał, jak ze mnie chiński mandaryn. Owszem, kiedy pisywał w tygodnikach felietony na tematy gospodarcze, to prezentował tam niezwykle pryncypialne liberalne treści. Ale kiedy tylko zostawał wicepremierem i ministrem finansów, to robił coś zupełnie odwrotnego, niczym Medea, co to zasłynęła spostrzeżeniem: „video meliora, proboque deteriora sequor”, co się wykłada, że widzę lepsze, ale podążam za gorszym.
Żeby nie być gołosłownym, przypomnę, że pan prof. Balcerowicz był wicepremierem i ministrem finansów w rządzie charyzmatycznego premiera Buzka, co to przeprowadził cztery wiekopomne reformy, a każda z nich spowodowała skokowy wzrost synekur w sektorze publicznym zaś wszystkie – skokowy wzrost kosztów funkcjonowania państwa o około 100 mld złotych. Jak powiedział Józef Stalin o Adolfie Hitlerze, „obawiając się sądu zagniewanego ludu” – podobnie prof. Balcerowicz w czerwcu 2000 roku zrejterował z posady wicepremiera i ministra finansów na z góry upatrzoną pozycję prezesa narodowej Banku Polskiego, co, mówiąc nawiasem, też łączyło się z rodzajem męczeństwa, bo prezydent Aleksander Kwaśniewski zwlekał z przekazaniem Sejmowi stosownego wniosku. Potem było nawet jeszcze gorzej, bo pojawiły się fałszywe pogłoski o „konflikcie interesów”, co przez prof. Balcerowicza uznane zostało za rodzaj świętokradztwa („nas, bohaterów, prądem?!”), więc jednym susem schroniwszy się za murami praworządności, odmówił stawienia się przed sejmową komisją i na tym się skończyło. No a teraz stanął w obronie umęczonej pani Jandy Krystyny, piętnując jej krytyków, że się „kompromitują” i to nie tylko „intelektualnie”, ale w dodatku – również „moralnie”. To jasne; jak mawiano w Hitlerjugend, „czysty typ nordycki i bez mydła jest czysty”, więc jeśli już ktoś zostanie uznany za autorytet moralny – a któż takie rzeczy może wiedzieć lepiej, niż pan prof. Leszek Balcerowicz, który dzięki obcmokiwaniu wzniósł się nie tylko ponad wszelkie podejrzenia, ale nawet – ponad Moce i Trony – to może robić, co mu się tylko podoba, bez najmniejszej obawy, że cokolwiek zrobi źle. Dotyczy to zwłaszcza pani Jandy Krystyny, która jest wybitną uczestniczką Salonu, no a Salon zawsze obcmokiwał pana prof. Balcerowicza, o czym on chwalebnie pamięta.
http://michalkiewicz.pl/
Lublin
Leszka i Kłotyldy - wszystkiego dobrego
Przenoszę z FB kilka wpisów, bo tam się zrobiło gorąco a tutaj cisza. Jest wielu ludzi, którzy czytają tylko dziennik, nie zaglądają na FB, więc kopiuję. Co to za czas?
Panie Ministrze Kultury i Sztuki oraz Dziedzictwa Narodowego,
zwracam się do Pana publicznie, ponieważ wywiad jakiego Pan udzielił na temat, MOJEGO teatru, jak Pan to nazywa, był publiczny, a jak z niego wynika nie ma Pan zielonego pojęcia jak działają „MOJE PRYWATNE TEATRY”.
Panie ministrze, to NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY. W sensie formalnym to są TEATRY FUNDACJI i państwa. Fundacji założonej 11 lat temu. FUNDACJI KRYSTYNY JANDY NA RZECZ KULTURY mającej jako cel statutowy prowadzenie dwóch teatrów warszawskich Teatru Polonia i Och-Teatru oraz propagowanie i upowszechnianie kultury.
Czyli – zysków nie biorę do kieszeni. (przepraszam za ten zwrot, ale nie wiem jak to mogę wyraźniej nazwać, żeby wytłumaczyć) WSZYSTKIE ZAROBIONE PIENIĄDZE IDĄ NA CELE STATUTOWE! (produkcje spektakli, remonty, zakup sprzętu, koszty stałe)
Dotychczasowa pomoc ze strony państwa przez te 11 lat działalności to nie więcej niż 10% naszego budżetu (wszystko razem), resztę wypracowujemy sami.
Gramy klasykę, debiutuje u nas wielu młodych artystów, zatrudniamy ludzi. Płacimy gigantyczne podatki państwu i prawa ZAIKSowi. A konkurs w którym złożyliśmy cztery wnioski 1) na dofinansowanie premier w tym sezonie 2) na spektakle na ulicy 3) pomoc w zakupie stolu do światła 4) remont wejścia do Teatru Polonia, w sumie 1,5 miliona, był konkursem publicznym czyli DLA WSZYSTKICH.
Nasze teatry grają 880 spektakli w roku (w tym poza Warszawą około 120) i dotąd dawaliśmy 10 premier rocznie (koszty jednej premiery od 150 000 – do 250 000)
Ceny biletów do naszych teatrów nie odbiegają od cen biletów do teatrów państwowych i stajemy na głowie, żeby je utrzymać na tym poziomie.
Gramy spektakle nieprzerwanie, bez przerwy wakacyjnej, a do tego nieszczęsnego roku, także spektakle na ulicy, na Placu Konstytucji i na ul. Grójeckiej, za darmo, latem, dla około 15 tys. widzów każdego roku. Widzów, których często na bilet do teatru zwyczajnie nie stać. 10 tytułów repertuaru „ulicznego”, każdego roku premiera, specjalnie na tę okoliczność. Spektakle dla dzieci. W tym roku latem grać nie będziemy latem, z powodu braku pomocy od państwa.
Wszystkie dokumenty, rozliczenia, sprawozdania są w urzędzie ministerstwa, może Pan do nich zajrzeć.
Jeszcze tylko powiem, że miałam kilkakrotnie propozycje objęcia dyrektury teatrów państwowych z wielomilionowymi dotacjami, nie przyjęłam ich, ponieważ podjęłam zobowiązanie wobec mojej Fundacji, dzieła mojego życia, bo tak to traktuję.
Stworzyłam Fundację jako partnerstwo dla Państwa i jego obowiązku pomocy kulturze, bo chciałam grać repertuar ambitny, trudny, kontrowersyjny także. Gdybym myślała inaczej otworzyłabym spółkę z o.o.
Poświęciłam tym teatrom wszystkie swoje siły, wiedzę, energię, optymizm, wiarę i umiejętności. Oddałam Fundacji mój dorobek, nazwisko, wszystko. Pracuję od 11 lat niezmordowanie po 12 godzin na dobę i więcej, wspierając, kiedy sytuacja tego wymaga, wszystkie przedsięwzięcia moimi prywatnymi pieniędzmi.
Aby stworzyć pierwszy Teatr Polonia, sprzedaliśmy z mężem dom, kupiliśmy upadłą salę kinową i w dużej części wyremontowaliśmy ją prywatnie, po czym, oddaliśmy na działalność teatru, pobierając od niedawna 2500 miesięcznie za „wynajem” tej sali, dla porównania sala Och-Teatru jest wynajmowana od województwa warszawskiego w sumie za 45 000 miesięcznie.
TO NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY PANIE MINISTRZE I NIGDY NIE BYŁY!!!!
Gdybym dziś podjęła decyzję o zamknięciu Fundacji, według prawa jakie obowiązuje, muszę przekazać cały jej majątek innej fundacji o podobnych celach statutowych lub teatrowi państwowemu, natomiast wszystkie zobowiązania fundacji na które fundacji byłoby nie stać, zapłacić z własnych PRYWATNYCH pieniędzy. I w tym sensie jest to MOJA FUNDACJA i MOJE PRYWATNE TEATRY. Są PRYWATNE tylko jeśli chodzi o ryzyko i zobowiązania. Takiej odpowiedzialności i ryzyka nie ponosi żaden z dyrektorów państwowych instytucji kultury.
Z wyrazami szacunku. Krystyna Janda.
Post Leszka Balcerowicza na jego Facebookowym profilu:
Odpowiedź pana Jana Lityńskiego:
Lityński: Jak przed wojną na Bałkanach
Krystyna Janda udzieliła wywiadu „Gazecie Wyborczej”. Czytając go, czułem, że jest to jeden z najważniejszych tekstów, jakie powstały w ostatnim czasie.Oto wybitna artystka opisuje atmosferę w Polsce. I jest tym zaniepokojona. Więcej – jest przerażona. Bo oto na naszych oczach, jak mówi, „wychodzi na wierzch to, co było ukryte, mniej tolerowane, potępiane – ksenofobie, antysemityzm, brakuje zupełnie miejsca na odmienność i tolerancję. Wszystko podporządkowuje się jednej, mnie przerażającej, perspektywie”. Konrad Kołodziejski w swym felietonie „Ratujmy Krystynę Jandę” wyciąga z tego wniosek, że Janda padła „ofiarą jakiegoś zjadliwego wirusa”, podobnie jak „niewielka grupa ogromnie nieszczęśliwych osób”. Dowodzi więc, że polska wolność nie jest zagrożona, ponieważ nikogo nie aresztowano, a przecież „ulice są zablokowane przez antyrządowych manifestantów”, w wyniku czego musiał przesiąść się z auta do metra.
Zaiste, modelowy przykład prorządowej dialektyki – niewielka grupa chorych psychicznie blokująca ulice. Publicysta nie jest w swym przekonaniu odosobniony. Oto uznany psychiatra w tygodniku „Do Rzeczy” opisuje podobnie antyrządowe schorzenie umysłowe – obłęd udzielony. I proponuje terapię.
Pomysł przedni, acz metoda terapii nie nowa. Stosowano ją już przed laty w moskiewskim Instytucie Serbskiego wobec tych, którzy wątpili, że Związek Radziecki jest rajem na ziemi. I diagnoza brzmiała podobnie – schizofrenia bezobjawowa. Opisał to Janusz Szpotański w poemacie „Caryca i zierkało”:
„A jeśli ktoś zbyt głośno piśnie,
że twarda ręka zbyt go ciśnie,
gdy się zbuntuje czy rozpłacze,
to zaraz się zjawiają wracze
i za te krzyki, fochy, dąsy
biorą go na elektrowstrząsy”.
Prawdą jest, że w Polsce nadal mamy wolność słowa, prawo do demonstracji, wciąż wychodzą opozycyjne gazety, nikogo nie aresztowano z powodu poglądów, zaś opozycjonistów nie zamyka się w szpitalach psychiatrycznych. To mamy. Lecz to, co niepokoi Krystynę Jandę, leży znacznie głębiej. I tego redaktor Kołodziejski nie rozumie.
Być może nigdy nie był w teatrze „Polonia”, który stworzyła Krystyna Janda. Rezygnując z apanaży z działań komercyjnych, podjęła się ciężkiej pracy na rzecz narodowej kultury. Jest dyrektorką, aktorką, reżyserem.
Redaktor prawdopodobnie w tym teatrze nie był, a jeżeli był, to i tak chyba nie zrozumiał. W granym tam przez Krystynę Jandę monodramie „Oko, gardło, nóż” artystka wciela się w kobietę z dawnej Jugosławii, która staje się ofiarą wojny. Tamta wojna zaczęła się od słów. Słów wzajemnej nienawiści, pogardy dla ludzi innej narodowości, nacjonalistycznej tromtadracji. Za słowami poszły czyny. I spektakl Jandy jest protestem przeciwko tworzeniu atmosfery, w której drugi człowiek staje się obiektem do likwidacji, w której dialog zostaje zastąpiony przez wrzask i potok wyzwisk, przemoc i nienawiść.
Można mieć nadzieję, że w Polsce jesteśmy odlegli od sytuacji na Bałkanach z początku lat 90. Tyle że zanim wybuchła tamta wojna, atmosfera, język używany przez politycznych przywódców i część środków masowego przekazu niepokojąco przypominał język dzisiejszej władzy i jej propagandzistów.
Oto dziennikarka wzywa do przywrócenia kary śmierci i skazania na nią byłego premiera; na stadionie pojawiają się transparenty wzywające do wieszania ludzi o odmiennych poglądach. Ze strony obozu władzy ani słowa potępienia, raczej traktuje się to jako niewinny wyskok. Do stadionowych gróźb dołącza posłanka PiS przygotowująca stryczki dla zdrajców. Milczenie panuje ze strony przywódców obozu rządzącego, gdy gdańska radna mówi o opozycyjnej posłance: „Trzeba to złapać i ogolić na łyso”. Premier polskiego rządu grzmi zaś w Sejmie o targowiczanach, zaś jej ministrowie oskarżają poprzedników o zdradę narodową i kilka innych przestępstw. Wcześniej ludzie tej formacji palili kukłę Lecha Wałęsy, nie reagowali, gdy wygwizdywano na cmentarzu Władysława Bartoszewskiego. Lubią nazywać siebie obozem patriotycznym. Słowa niczym u Orwella zamieniają się w swoje przeciwieństwo.
Zresztą według słów pani minister w Kancelarii Premiera dzisiejsze swobody zawdzięczamy jednemu człowiekowi: „I tak uważam, że pan prezes Kaczyński w swej dobroduszności, gdyby chciał, to ta słaba opozycja już dawno ległaby w gruzach” – stwierdza pani minister, bezwiednie trawersując wypowiedziane przed 60 laty słowa szefa rządu PRL, który po czerwcowym buncie robotników poznańskich w 1956 roku grzmiał: „Kto odważy się podnieść rękę przeciwko władzy ludowej, niech będzie pewny, że mu tę rękę władza ludowa odrąbie”.
Krystyna Janda zna wagę takich słów i groźby, które z sobą niosą. Dlatego protestuje. Marzy się jej społeczeństwo i kraj, w którym jest miejsce i szacunek dla wszystkich –„dla tych z KOD-u i z PiS-u”. Redaktora Kołodziejskiego to wyraźnie drażni. Próbuje aktorkę potraktować protekcjonalnie. „Pani Janda – mówi – tkwi w mrocznym świecie. Pani Krystyno, czy można pani jakoś pomóc” – pyta retorycznie. Sprawia wrażenie człowieka, który podskakuje i chce artystkę poklepać po plecach. Nie doskakuje. Za wysokie progi, szanowny Panie Redaktorze.
Jakuba i Konrada - wszystkiego dobrego
Moi Państwo, w Dniu Dziecka, serdecznie pozdrawiam i całuję wszystkie Dzieci, życzę Im wszystkiego, wszystkiego dobrego.
Ale w tym dniu, odzywam się przede wszystkim do nas dorosłych, nie bądźmy dziećmi, pamiętajmy że szczęście, dobro, spokój, bezpieczeństwo, przyszłość i wszystko co dotyczy dzieci, zależy od nas dorosłych! Bądźmy dorośli, odpowiedzialni, sprawiedliwi, kochajmy, bądźmy tolerancyjni, czuli, starajmy się rozumieć dzieci. Myślmy o nich! przestańmy je karać za własne życie. Nie myślmy tylko o sobie! Pamiętajmy – to my, to dzięki nam dorosłym, to od nas zależy wszystko, wszystko co dla Nich, co z Dziećmi związane. Nie bądźmy dziećmi, bierzmy odpowiedzialność. Miłość nie wystarczy. A jej często też nie ma. I czasu dla nich nie ma. I ich prawa nie są respektowane. A obowiązki dorosłych wobec dzieci, zapominane i lekceważone.
KOCHAM CIĘ I ROBIĘ CO CHCĘ – tak je traktujemy.
Jana i Juliusza - wszystkiego dobrego
Bardzo dziękuję Państwu, publiczności festiwalu Dwa Teatry w Sopocie, za głosowanie na nasz spektakl teatru TV ” Damy i huzary”, dziękujemy za NAGRODĘ PUBLICZNOŚCI. Kłaniam się nisko wraz ze wszystkimi realizatorami. Bardzo dziękujemy.
Był to 12 spektakl wyreżyserowany przeze mnie dla Teatru Telewizji
Na szle malowane 1994
Hedda Gabler 1995
Cyd 1996
Tristan i Izolda 1997
Związek otwarty 2000
Klub kawalerów 2001
Zazdrość 2001
Porozmawiajmy o życiu i śmierci 2003
Śluby panieńskie 2003
Małe zbrodnie małżeńskie 2006
Rosyjskie konfitury 2009
Damy i huzary 2016
Zagrałąm w 55 spektaklach.
Julii i Heleny - wszystkiego dobrego
SHIRLEY VALENTINE. Zbliżamy się powoli do 1000 przedstawienia.
Jutro koncert MODLITWY w Gdańsku, pojutrze projekcja DAM I HUZARÓW i spotkanie z publicznością w Sopocie. I tak upływa życie.
Dominika i Pankracego - wszystkiego dobrego
Coraz częściej, coraz bardziej, coraz silniej, krążą i pojawiają się dookoła nas historie matek i synów. Historie synów opowiedziane przez matki. Piorunujące wrażenie zrobiła na mnie ostatnio opowieść o losach Grzegorza Przemyka i Jego matki. Wróciłam niedawno do lektury „ Według niej” Macieja Hena , apokryfu o matce Jezusa.
21 maja zagramy po raz pierwszy na małej scenie Teatru Polonia monodram pani Małgorzaty Pieńkowskiej „ Zofia”, opowieść matki Jana Rodowicza „ Anody”.
Bardzo się cieszę. Włączamy ten spektakl na stałe do naszego repertuaru, spektakl ważny i poruszający. Nagradzany wielokrotnie, także z powodu uznania dla roli jaką stworzyła w tym spektaklu pani Małgorzata Pieńkowska . Serdecznie zapraszam. Warto oddać temu wieczór.
ANNA WAKULIK ZOFIA
Czas trwania: 50 minut bez przerwy
Reżyseria: Beniamin Bukowski
Kostiumy: Elżbieta Radke
Muzyka: Aleksandra Goetzen
Światło: Maciej Majchrzak
Obsada: Małgorzata Pieńkowska
Kim są starsze panie w tramwajach?
Te, których powolne ruchy ironicznie komentują młodzi i zdrowi?
Co myśli trzydziestolatka, gdy bawi się z dziećmi?
Do czego tęsknią panie w domu starców?
Co jest w głowie czterdziestolatki, która musi pogrzebać dzieci?
Zofia to historia jednego życia, w którym mieściło się żyć co najmniej kilka. To historia, która nie dzieje się w podręcznikach, tylko w pojedynczym istnieniu. To wreszcie historia tych, którzy musieli dać sobie radę z najcięższym zadaniem po wojennej zawierusze – z życiem.
Ile ludzi, tyle historii… Przestrzeń teatru pozwala przywrócić jedną z tych ważnych – historię opowiedzianą narracją matki Jana Rodowicza „Anody”, która na tydzień przed 27. urodzinami syna dowiedziała się, że zginął po upadku z okna IV piętra gmachu Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego.
Zofia mówi: „ Mój syn umarł. A pięć lat później drugi. Miał tyle lat co ty. Torturowali go. Powiedzieli: krwotok z tętnicy głównej spowodowany upadkiem z okna. Ale to nieprawda.”
Bożydara i Grzegorza - wszystkiego dobrego
Cotygodniowy felieton Jerzego Stuhra do Gazety Krakowskiej
O K I E M Jerzego Stuhra
„Na zawsze w pamięci – rozdęci”
Dziwny tytuł nadał Pan naszemu dzisiejszemu spotkaniu. Co ma znaczyć ten cytat ze sztuki Różewicza „Na czworakach”, którą Pan od pewnego czasu gra na scenie Teatru Polonia? Może zrodziły się nowe podteksty? Konteksty? Dodatkowe znaczenia? A może chęć schronienia się w świecie sztuki? Lub świadomość zderzania się sztuki z życiem?
Pewnie wszystko naraz. A może jeszcze coś więcej: przekonanie, że zawsze jest dobrze mieć sztukę „po swojej stronie”. Różni widzowie zresztą też chcą ją mieć „po swojej stronie”. Bo jak mówię ten tekst obecnie – to towarzyszy mi salwa śmiechu na widowni. Dlaczego? Nie wiem. „Nic nas nie dzieli, nic nas nie łączy, Oprócz tych treli-moreli. Kocham i nienawidzę… Wzruszony do głębi. Ani mnie grzeje, ani mnie ziębi. Jeszcze raz panom bardzo dziękuję. A medale każę odnieść jutro…”
Bo głównemu bohaterowi, Laurentemu , staremu pisarzowi, powoli zamienianemu w pomnik, wciąż przypinają medale, nawet, gdy tkwi na czworakach… „Na zawsze w pamięci, rozdęci” – łatwo się więc kojarzą.
Mój syn Maciej jest twarzą koncernu Mitsubishi. Do jego obowiązków należy jeżdżenie tym autem, pokazanie się na jakichś salonach dwa razy do roku, udzielenie wywiadu w ich piśmie motoryzacyjnym. I właśnie niedawno Maciek otrzymał telefon od Prezesa koncernu na Polskę, żeby przyszedł do niego w jakiejś sprawie. Idzie. A Prezes mu pokazuje list, przysłany przez Fundację „Reduta Dobrego Imienia – Polska Liga Przeciw Zniesławieniom” z następującym pytaniem „Czy zależy koncernowi Mitsubishi , żeby anty-Polak, szkalujący nasz kraj był twarzą jego koncernu?” Podpisali: pani Ewa Stankiewicz i pan Maciej Świrski, prezes tej Fundacji.
I prezes Mitsubishi mówi: ale panie Macieju, co ja mam z tym zrobić? No, oczywiście, umówili się, że rzecz pozostawią bez komentarza, jak zwykle robi się w takim wypadku. Ale pomyślałem przy tej okazji, że jesteśmy na najlepszej drodze, aby podobne skargi stawały się groźne. Bo jak jakiś inny reklamodawca na przykład, już się może zastanowi, czy mu pasuje, żeby anty-Polak jego produkt reklamował, a to są często duże pieniądze – to może mieć to swój określony dalszy ciąg. Modne jest ostatnio słowo „donos”. Czy ja – pytam się publicznie – czy ja ten list, który dotyczy mojego syna, a który podpisany jest przez Ewę Stankiewicz i prezesa Macieja Świrskiego – mogę traktować, jak donos? Donos do prezesa Mitsubishi? Pomijając fakt, że autorzy tego listu wiedzą niezbicie, że Maciek jest anty-Polakiem, to ja pytam, na jakich podstawach oparte jest takie ich przekonanie? Na kilku dowcipach usłyszanych? Co może kwalifikować kogoś do antypolskiej części tego narodu? Czyli wrogów tego narodu? Jako ojciec Macieja Stuhra i moja żona Barbara mogę powiedzieć, że mieliśmy zawsze poczucie, że wychowujemy syna w myśl patriotycznych kryteriów i patriotycznych wzorców zachowania. Wykształciliśmy go na polskim uniwersytecie, wpoiliśmy mu miłość do polskiej literatury, która zaowocowała tym, że otrzymał tytuł Mistrza Mowy Polskiej, z czego byliśmy bardzo dumni, że otrzymał Złoty Krzyż Zasługi, w tak młodym wieku, że otrzymał wysokie odznaczenie artystyczne, czyli Medal „Zasłużony Kulturze Gloria Artis”, że pracuje dla swojego kraju, a także rozsławia ten swój kraj za granicą, jeżdżąc z polskim teatrem niemal po całym świecie – i nagle się dowiadujemy od jakiejś organizacji, że mamy syna anty-Polaka? Pytam Czytelników moich felietonów, których jest coraz więcej – ostatnio w Tarnowie odebrałem takie miłe słowa uznania – pytam więc Czytelników, co mam zrobić więcej, żeby mój syn uznany został przez wszystkich za Polaka, patriotę, artystę, który służy Polsce, swojemu krajowi i rozsławia nasz kraj, swój kraj?
Na zawsze w pamięci – rozdęci… Mówię ten tekst w „Na czworakach’ i ostatnio nie wiem dlaczego, ten tekst działa magnetycznie? Jeszcze w drugim miejscu działanie tekstu jest podobne. Do psa, wielkiego pudla, niemal przeniesionego z „Fausta”, który też jest postacią w tej sztuce mówię: „Lucio, prześpij zły czas. Teatr z intrygą czeka już za drzwiami”… Brawa widowni są tu niesamowite. Bo wcześniej jest tak, że strażnicy mówią do psa: panie pudel, pańska rola jest skończona, dziękujemy już… „Ale ja chciałbym jeszcze coś…” Panie pudel proszę zejść ze sceny… „Ale może mi się uda zawiązać jakąś intrygę?” – broni się pudel. I wtedy ja mówię: Lucio, prześpij zły czas. Teatr z intrygą czeka już za drzwiami.
Dlaczego więc sztuka w niektórych momentach potrafi wywołać takie salwy śmiechu? Kojarzy się? Przypomina o czymś? Przestrzega przed czymś? Może przed jakimś dziwnie pojętym interesem społecznym? Trzeba przespać „ten czas”?
Notowała: Maria Malatyńska
Ludmiły i Gizeli - wszystkiego dobrego
Panie Ministrze Kultury i Sztuki oraz Dziedzictwa Narodowego,
zwracam się do Pana publicznie, ponieważ wywiad jakiego Pan udzielił na temat, MOJEGO teatru, jak Pan to nazywa, był publiczny, a jak z niego wynika nie ma Pan zielonego pojęcia jak działają „MOJE PRYWATNE TEATRY”.
Panie ministrze, to NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY. W sensie formalnym to są TEATRY FUNDACJI i państwa. Fundacji założonej 11 lat temu. FUNDACJI KRYSTYNY JANDY NA RZECZ KULTURY mającej jako cel statutowy prowadzenie dwóch teatrów warszawskich Teatru Polonia i Och-Teatru oraz propagowanie i upowszechnianie kultury.
Czyli – zysków nie biorę do kieszeni. (przepraszam za ten zwrot, ale nie wiem jak to mogę wyraźniej nazwać, żeby wytłumaczyć) WSZYSTKIE ZAROBIONE PIENIĄDZE IDĄ NA CELE STATUTOWE! (produkcje spektakli, remonty, zakup sprzętu, koszty stałe)
Dotychczasowa pomoc ze strony państwa przez te 11 lat działalności to nie więcej niż 10% naszego budżetu (wszystko razem), resztę wypracowujemy sami.
Gramy klasykę, debiutuje u nas wielu młodych artystów, zatrudniamy ludzi. Płacimy gigantyczne podatki państwu i prawa ZAIKSowi.
A konkurs w którym złożyliśmy cztery wnioski 1) na dofinansowanie premier w tym sezonie 2) na spektakle na ulicy 3) pomoc w zakupie stolu do światła 4) remont wejścia do Teatru Polonia, w sumie 1,5 miliona, był konkursem publicznym czyli DLA WSZYSTKICH.
Nasze teatry grają 880 spektakli w roku (w tym poza Warszawą około 120) i dotąd dawaliśmy 10 premier rocznie (koszty jednej premiery od 150 000 – do 250 000)
Ceny biletów do naszych teatrów nie odbiegają od cen biletów do teatrów państwowych i stajemy na głowie, żeby je utrzymać na tym poziomie.
Gramy spektakle nieprzerwanie, bez przerwy wakacyjnej, a do tego nieszczęsnego roku, także spektakle na ulicy, na Placu Konstytucji i na ul. Grójeckiej, za darmo, latem, dla około 15 tys. widzów każdego roku. Widzów, których często na bilet do teatru zwyczajnie nie stać. 10 tytułów repertuaru „ulicznego”, każdego roku premiera, specjalnie na tę okoliczność. Spektakle dla dzieci. W tym roku latem grać nie będziemy latem, z powodu braku pomocy od państwa.
Wszystkie dokumenty, rozliczenia, sprawozdania są w urzędzie ministerstwa, może Pan do nich zajrzeć.
Jeszcze tylko powiem, że miałam kilkakrotnie propozycje objęcia dyrektury teatrów państwowych z wielomilionowymi dotacjami, nie przyjęłam ich, ponieważ podjęłam zobowiązanie wobec mojej Fundacji, dzieła mojego życia, bo tak to traktuję.
Stworzyłam Fundację jako partnerstwo dla Państwa i jego obowiązku pomocy kulturze, bo chciałam grać repertuar ambitny, trudny, kontrowersyjny także. Gdybym myślała inaczej otworzyłabym spółkę z o.o.
Poświęciłam tym teatrom wszystkie swoje siły, wiedzę, energię, optymizm, wiarę i umiejętności. Oddałam Fundacji mój dorobek, nazwisko, wszystko. Pracuję od 11 lat niezmordowanie po 12 godzin na dobę i więcej, wspierając, kiedy sytuacja tego wymaga, wszystkie przedsięwzięcia moimi prywatnymi pieniędzmi.
Aby stworzyć pierwszy Teatr Polonia, sprzedaliśmy z mężem dom, kupiliśmy upadłą salę kinową i w dużej części wyremontowaliśmy ją prywatnie, po czym, oddaliśmy na działalność teatru, pobierając od niedawna 2500 miesięcznie za „wynajem” tej sali, dla porównania sala Och-Teatru jest wynajmowana od województwa warszawskiego w sumie za 45 000 miesięcznie.
TO NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY PANIE MINISTRZE I NIGDY NIE BYŁY!!!!
Gdybym dziś podjęła decyzję o zamknięciu Fundacji, według prawa jakie obowiązuje, muszę przekazać cały jej majątek innej fundacji o podobnych celach statutowych lub teatrowi państwowemu, natomiast wszystkie zobowiązania fundacji na które fundacji byłoby nie stać, zapłacić z własnych PRYWATNYCH pieniędzy. I w tym sensie jest to MOJA FUNDACJA i MOJE PRYWATNE TEATRY. Są PRYWATNE tylko jeśli chodzi o ryzyko i zobowiązania. Takiej odpowiedzialności i ryzyka nie ponosi żaden z dyrektorów państwowych instytucji kultury.
Z wyrazami szacunku. Krystyna Janda.
Szanowny Panie Ministrze Kultury i Sztuki oraz Dziedzictwa Narodowego,
zwracam się do Pana publicznie ponieważ wywiad jakiego Pan udzielił na temat, jak Pan to nazywa, MOJEGO teatru, był publiczny, a jak z niego wynika nie ma Pan zielonego pojęcia jak działają „MOJE PRYWATNE TEATRY”.
To NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY w sensie formalnym to są TEATRY FUNDACJI . Fundacji założonej 11 lat temu. FUNDACJI KRYSTYNY JANDY NA RZECZ KULTURY mającej jako cel statutowy prowadzenie dwóch teatrów warszawskich Teatru Polonia i Och-Teatru oraz propagowanie i upowszechnianie kultury.
Czyli – zysków nie biorę do kieszeni. ( przepraszam za ten zwrot, ale nie wiem jak to mogę wyraźniej nazwać , żeby wytłumaczyć) WSZYSTKIE ZAROBIONE PIENIĄDZE IDĄ NA CELE STATUTOWE! ( produkcje spektakli, remonty, zakup sprzętu, koszty stałe)
Dotychczasowa pomoc ze strony państwa przez te 11 lat działalności to nie więcej niż 10% naszego budżetu ( wszystko razem), resztę wypracowujemy sami.
Gramy klasykę, debiutuje u nas wielu młodych artystów, zatrudniamy ludzi. Płacimy gigantyczne podatki państwu i prawa ZAIKSowi.
A konkurs w którym złożyliśmy cztery wnioski 1) na dofinansowanie premier w tym sezonie 2) na spektakle na ulicy 3) pomoc w zakupie stolu do światłą 4 0 remont wejścia do Teatru Polonia w sumie 1,5 miliona był konkursem publicznym czuli DLA WSZYSTKICH.
Nasze teatry grają 880 spektakli w roku ( w tym poza Warszawą około 120) i dotąd dawaliśmy 10 premier rocznie ( koszty jednej premiery od150 000 – do 250 000)
Ceny biletów do naszych teatrów nie odbiegają od cen biletów do teatrów państwowych i stajemy na głowie żeby je utrzymać na tym poziomie.
Gramy spektakle, nieprzerwanie, bez przerwy wakacyjnej, a do tego nieszczęsnego roku także spektakle na ulicy, na Placu Konstytucji i na ul. Grójeckiej za darmo dla ludzi, latem, dla około 15 tys. widzów każdego roku, widzów których często na bilet do teatru zwyczajnie nie stać. 10 tytułów, każdego roku premiera, specjalnie wyprodukowana na tę okoliczność. Spektakle dla dzieci. W tym roku latem grać nie będziemy latem powodu braku pomocy od państwa.
Wszystkie dokumenty, rozliczenia, sprawozdania są w urzędzie ministerstwa, może Pan do nich zajrzeć.
Jeszcze tylko powiem, że miałam kilkakrotnie propozycje objęcia dyrektury teatrów państwowych z wielomilionowymi dotacjami, nie przyjęłam ich ponieważ podjęłam zobowiązanie wobec mojej Fundacji, dzieła mojego życia, bo tak to traktuję. Stworzyłam Fundację jako partnerstwo dla Państwa i jego obowiązku pomocy kulturze, a nie otworzyłam formy z o.o. bo chciałam grać repertuar ambitny, trudny, kontrowersyjny także. Poświęciłam tym teatrom wszystkie swoje siły, wiedzę, energię, optymizm, wiarę i umiejętności. Oddałam Fundacji mój dorobek, nazwisko, wszystko. Pracuję od 11 lat niezmordowanie po 12 godzin na dobę i więcej, wspierając, kiedy sytuacja tego wymaga, wszystkie przedsięwzięcia moimi prywatnymi pieniędzmi. Aby stworzyć pierwszy Teatr Polonia, sprzedaliśmy z mężem dom, kupiliśmy upadłą salę kinową i w dużej części wyremontowaliśmy ją prywatnie, po czym, oddaliśmy na działalność teatru, pobierając od niedawna 2500 miesięcznie za „wynajem” tej sali, dla porównania sala Och-Teatru jest wynajmowana od województwa warszawskiego w sumie za 45 000 miesięcznie.
TO NIE SĄ MOJE PRYWATNE TEATRY PANIE MINISTRZE I NIGDY NIE BYŁY!!!!
Gdybym dziś podjęła decyzję o zamknięciu Fundacji, według prawa jakie obowiązuje, muszę przekazać cały jej majątek innej fundacji o podobnych celach statutowych lub teatrowi państwowemu, natomiast wszystkie zobowiązania fundacji na które fundacji byłoby nie stać, zapłacić z własnych PRYWATNYCH pieniędzy. I w tym sensie jest to MOJA FUNDACJA i MOJE PRYWATNE TEATRY. Są PRYWATNE tylko jeśli chodzi o ryzyko i zobowiązania. Takiej odpowiedzialności i ryzyka nie ponosi żaden z dyrektorów państwowych instytucji kultury.
Z wyrazami szacunku. Krystyna Janda.
Ireny i Waldemara - wszystkiego dobrego
Co za dzień! Wczoraj spojrzałam na zegarek cztery 11:11 myślę koniec, to jest to czego nie lubię najbardziej. Potem szło mi jako tako, ale zaraz po południu dwie trudne rozmowy i spektakl, który moim zdaniem zagrałam okropnie. Z poczuciem winy nocą położyłam się do łóżka, obejrzałam programy informacyjne, no wiadomo nie musi być czterech jedynek żeby się przestraszyć, żeby potem nie móc spać i miotać się z bezsilności i upokorzenia obywatelskiego w ojczyźnie . Rano pies zeskoczył z łózka i zaczął kuleć. W łazience poszła żarówka i wywaliła prąd w całym domu, szczotka do zębów się złamała ( przysięgam!), wsiadłam do samochodu zapaliło się światełko oleju, który ani jaki ani z której strony się wlewa, jadę sobie ulicami wyjeżdżając z Milanówka, biegnie chodnikiem pies, całkiem podobny do naszego ogrodowego. Jak on wyszedł? Zatrzymałam się, pies do samochodu, powrót, w domu usiadłam tfu tfu tfu przez lewe ramię policzyłam do dziesięciu odwrotnie i podjęłam drugą próbę dojechania do pracy. Dojechałam do Teatru, chyba cudem, los się zagapił, nie ma miejsca do zaparkowania bo remont, z dachu coś spada – mówi do mnie portier – niech pani zaparkuje gdzieś ale nie tutaj, obok restauracja sprzedana wywożą gruz. W biurze chciałam za coś zapłacić bo termin, zablokowałam konto! Dlaczego? Jak? Przecież posługuję się tym programem płatniczym od lat. Taksówka do banku, odblokować, taksówkarz zapłacił pod bankiem z mojej winy mandat. Wracam na środku ulicy telefon, aktor pomylił wszystkie terminy, nie może zagrać czterech spektakli, a tu sprzedane! Sprawdzam, kara? Zastępstwo? Aktor rozpacza. Telefon – jakiej pani będzie używać muzyki w tym przedstawieniu…eeee, eeee – zaraz odzwonię. Wykręcam asystentkę – jakiej ja będę używać muzyki? No przecież ci mówiłam, słucham tego teraz bez przerwy…kompozytor nazywa się jak pralka albo lodówka. – Dowland. Szlag by trafił! Wracam do biura …włączam komputer. Zainstaluj nowy program. No nie! Pojawia się tyle maili że mam wrażenie, że komputer zaraz wybuchnie. Monitoring prasy. Minister coś o mnie i teatrach prywatnych, wypowiedz szkodzi, to nie teatr prywatny panie Ministrze, to fundacja. To nie mój interes, to nasz wspólny! Zerkam na list obok… z okazji pani pobytu na festiwalu Biff wysyłam pytania do wywiadu…Jaki festiwal , jaki Biff? Sprawdzam , telefony , nikt nic nie wie. Wreszcie jest, festiwal w Korei południowej. Ja ? Kiedy? Obiecałam? O mój Boże! A kiedy to jest? Nie, nie możliwe nie mogłam obiecać, bo to dawno zablokowanie terminy na nagranie w Polsce. Oszaleję….jest dopiero 13:00, co mnie dziś jeszcze czeka? Muszę szybko przeczytać zbiór wierszy Jesienina bo Andrzej Grabowski przygotowuje monodram. Może przy Sergiuszu się uspokoję na moment. Dziś jeszcze pan od remontu, pani architekt, wywiad z okazji wydania książki… a na koniec spektakl” Matki i synowie” po raz ostatni w tym bloku. Podczas niego odpocznę.
Napisałam to dla rozrywki. Żeby Wam było lżej.
Piotra i Pawła - wszystkiego dobrego
NO i premiera się odbyła. Teraz zapraszamy serdecznie.
Pawła i Walerii - wszystkiego dobrego
Obsada:
Marka i Jarosława - wszystkiego dobrego
Dziś podobno mija 40 lat od mojego debiutu. 40 to dużo. Wiedziałam ze coś się dzisiaj stanie, zapomniałam czegoś ii wróciłam do domu. Zły omen.
Grzegorza i Aleksandra - wszystkiego dobrego
Dziś w Och-Teatrze premiera spektaklu Janusza Wiśniewskiego „Nos” według opowiadania Gogola. Spektakl Janusza Wiśniewskiego napisałam bo to znak, wszystkie jego spektakle są jedyne w swoim rodzaju, jedyne w swoim stylu i jakości. Tym razem zastanawia się nas sensem, istnienia także. Major Kowalew gubi nos, a potem marność, marność nad marnościami.
Obsada:
„Co w istocie znaczy ten tłukący się po Petersburgu major, szukający własnego nosa, który zniknął z jego twarzy i zaczął wieść nowe, lepsze życie? – kradnąc przestrzeń, którą na tym świecie miał przypisaną major i jego wielkość, miłość i osiągnięcia, które major kiedykolwiek mógł zdobyć? Nos stał się diabłem, demonem, udręczycielem. (…) Major rozbity, w udręczeniu, zbolały, poniżony i w zamęcie – rozpoznał błogosławioną figurę „marności”. Jeśli zaś tak właśnie się stało – to przecież tam gdzie rośnie niebezpieczeństwo, rośnie także „ratunek”. Rozpoznanie „marności” jest świtem”.
Z listu Reżysera Janusza Wiśniewskiego do aktorów
Bogusławy i Bogumiły - wszystkiego dobrego
W roku 2000 założyłam stronę internetową i zaczęłam pisać dziennik. Od początku miałam namiętność i do komputera, i Internetu, i tego wszystkiego dookoła. Także szybko zrozumiałam, jakie znaczenie ma Internet i media społecznościowe, jaka to siła i wolność. Od tego czasu minęło 16 lat. Przez te lata codziennie i każdego dnia, pisałam, odpowiadałam na listy, kompletowałam archiwum, cv, zdjęcia, galerię, znaki i obrazki z całego mojego życia. Dziś jest to prawdziwe kompendium wiedzy o moim życiu zawodowym i dorobku życiowym, trochę bałaganiarskie, ale jest. Zrobione dla mnie, dla dziennikarzy, dla ….zainteresowanych. Kompletowanie tej strony to godziny, godziny, godziny pracy. Archiwum i narzędzie do kontaktu z ludźmi, do informowania i przyjaźnienia się, do kreowania wizerunku i reklamowania, od dawna już nie tylko moich działań, ale także naszej Fundacji i wszystkich projektów, instytucji, wydarzeń w których uczestniczę. No i tyle. Przez te lata strona zmieniała się dwukrotnie, trzykrotnie modernizowała, zmieniała „szatę”, stale też generowała niemałe koszty. (Kiedyś, podczas moich wakacji włoskich, odpowiadałam na listy z poczucia wierności i obowiązku i zapłaciłam rachunek za telefon 16 tys. tego miesiąca. Mąż chciał mnie przekląć. Drobiazg.)
Tyle lat.
Po co to piszę?
Bo jestem rozczarowana.
Kolejny raz strona wymaga „odświeżenia”, nie, nie „odświeżenia”, zmiany – „motoru” – jak mówią. Postęp w tej dziedzinie jest tak duży, że każdego dnia wszystko w Internecie staje się starsze, nieaktualne technicznie, a razem z tą techniką i nowymi rozwiązaniami przepada zawartość. Kolejny raz staję przed koniecznością zmiany strony, jej rozwiązań technicznych i kolejny raz, mimo przeniesienia jej zawartości, wiele rzeczy przepadnie.
Znudziło mnie to. Chcę, żeby zostawało na zawsze to, co dotąd zrobiłam, zamieściłam. Nawet jeśli jest to stare, nieaktualne i nikogo już nie obchodzi. Nie chcę, żeby to przepadało, a kolejny „macher” od tego (swoją drogą oni są coraz młodsi) powiedział, że jak tym razem postawię stronę, (za ich pomocą) od początku, to będę miała spokój na kilka dobrych lat.
Nie chcę mieć spokoju na kilka dobrych lat! Ja chcę mieć spokój na zawsze. To znaczy, że jeśli za kilka dobrych lat znów nie zrobię nowej strony opartej o najnowsze technologie, to znowu wszystko przepadnie, nie będzie się otwierało, czytało czy milczało jak zaklęte.
Podobno w Internecie nic nie ginie. Ale gdzie to się podziewa? Na mojej stronie teraźniejszej, która jest właśnie przestarzała, jest archiwum mojej starej strony, tej od 2000 roku, ale tam już całkiem umarło wiele rzeczy….
A co będzie jeszcze później, jak już minie te nowe ładnych parę lat? A po mojej śmierci? Nic nie zostanie z tej gigantycznej pracy? Czy jest to medium dla żyjących aktualnie? A potem musi być ktoś, kto to podtrzymuje? Unowocześnia? I za to płaci, za te serwery, szuflady internetowe, przestrzenie starzejących się technologii?
Znudziło mi się.
Od jakiegoś czasu używam FB jak notesu. „Notacje” – dwa dni do przodu, dwa dni do tyłu, gorące uwagi, zdarzenia i koniec. A potem FB wybiera co było ważne i to zostawia, reszta przepada. On sam o tym decyduje! Liczy kliknięcia.
Mój syn, który się zajął tą ostatnią „modernizacją” strony, oświadczył – zrobiłaś za dużo, tego ludzie nie wytrzymują, muszę wybrać najważniejsze i to zamieszczę na nowej stronie. Przeraziłam się – ale wybierzesz według jakich kryteriów? – Internet to podpowiada. Plakaty do filmów z tobą pojawiają się tylko te, o których Internauci pamiętają, decyduje ilość kliknięć, mamo.
A ja nie chcę! Bo to nie te, które są dla mnie ważne! A nagrody? Syn mówi – trzeba zostawić najważniejsze, reszta, te małe, mniej ważne, zapomnieć.
Kiedy dla mnie często te najmniej ważne, ta na przykład kilku kobiet z małego miasteczka, ich nagroda, jest dla mnie ważniejsza niż „palmy”! I jak to rozsądzić?
Nie wiem, zaczęli robić nową stronę, pokazali projekt, niewiele rozumiem z tego, stara strona prawie nie działa, każde włożenie zdjęcia i dwóch zdań do dziennika czasem zabiera mi godzinę, strona umiera technologicznie, tracę ją i to widzę. Tracę jak znanego mi przyjaciela. Trzeba nową ale…ale…to ale…mnie męczy…
Mam stronę na adresach:
www.krystynajanda.pl
www.krystynajanda.com.pl
www.teatrpolonia.pl
www.och-teatr.com.pl
Fanpage
www.facebook.com/krystyna.janda
www.facebook.com/TEATR-POLONIA-168500177902/
www.facebook.com/OCH-TEATR-207996547012/
www.facebook.com/ImpresariatTeatruPoloniaIOchTeatru/
TWITTER
https://twitter.com/FundacjaKJ
INSTAGRAM
https://www.instagram.com/tojajanda/
Ps. Piszę to do Państwa między innymi po to, żeby przeprosić za utrudnienia przy przeglądaniu mojej strony w ciągu najbliższych tygodni.
Anastazji i Bazylego - wszystkiego dobrego
Zakwitła, jak co roku! I inne idą za nią! Nie zważając na awantury w Polsce, kwitną! Miłe dni. Dobrej wiosny. Dobrego czasu. Samych przyjemności i pogodnych chwil. Równowagi, zdrowia, powodzenia, harmonii.
Pozdrawiam.
Michała i Makarego - wszystkiego dobrego
Niedziela:
Wyjeżdżałam rano do Tarnowa, gramy tam dziś CALLAS. Zatrzymałam się przed bankomatem przy hotelu Sobieski, okazało się, że jest nieczynny. Stanęłam rozglądając się bezradnie, gdzie tu „ukopać” jakichś pieniędzy. Koło mnie jakiś mężczyzna o wyglądzie „menela” grzebał w koszu na śmieci. Wyjął prawie pełną butelkę wody mineralnej. Przyglądał jej się długo, potem zauważył, że patrzę zdziwiona.
– Gazowana. – powiedział i wrzucił ją z powrotem do kosza. Uśmiechnęliśmy się.
A my w drodze do Tarnowa. Dobrego dnia.
Piątek:
Od rana się śmieję! Jakoś mi się ta historia dziś usłyszana kojarzy z naszymi czasami.
Przysposobieniu obronne, zajęcia ze strzelania, w liceum które kończyła moja znajoma, wojskowy wykładowca krzyczał do niej :
– Karzyńska! Zdejmij okulary! Wszyscy muszą mieć równe szanse!
No i dobrego dnia i weekendu w domach, kościołach, teatrach i na demonstracjach, centarzach, pochodach.
Celestyna i Wilhelma - wszystkiego dobrego
Premiera spektaklu ” Matki i synowie” w Teatrze Polonia 28 kwietnia 2016.
Premiera książki w maju 2016.
Pozdrawiam Państwa.
Lidii i Ernesta - wszystkiego dobrego
Teatromanom, Widzom i wszystkim Kolegom najlepsze życzenia z okazji Międzynarodowego Dnia Teatru.
Pozdrawiam.
Marii i Wieńczysława - wszystkiego dobrego
Szanowni Państwo, zapytano mnie dziś czego potrzeba żeby człowiek był szczęśliwy. Po zastanowieniu odpowiedziałam że najpierw potrzebny jest szacunek do samego siebie a potem rzeczy inne. Życzę Państwu szacunku do siebie, zgody na siebie, dumy z siebie. Dobra, miłości, wolności.
Pozdrawiam.
Krystyna Janda