Reżyseria – Andrzej Barański
Zdjecia – Dariusz Kuc
Scenariusz – Andrzej Barański
Produkcja – SKORPION ART FILM
OBSADA:
MIRON BIAŁOSZEWSKI- Andrzej Hudziak
JADWIGA STAŃCZAKOWA- Krystyna Janada
http://www.itvp.pl/rozrywka/video.html?channel_id=463&site_id=909&genre_id=504&form_id=479&video=23818
Jeśli Krystyna Janda za rolę Jadwigi Stańczakowej, niewidomej przyjaciółki Białoszewskiego, w filmie „Parę osób, mały czas” nie dostanie nagrody za najlepszą rolę żeńską, to znaczy, że wyścig po Złote Lwy nie ma sensu
Krystyna Janda znakomitych ról ma w swoim dorobku wiele, ale ta jest absolutnie wyjątkowa – zagrana z ogromnym umiarem, stonowana, skoncentrowana na świecie wewnętrznym bohaterki, nie na akcji sterującej jej życiem. To Janda, jakiej dotąd nie znałam. Misternie zbudowana postać Jadwigi Stańczakowej – niewidomej sekretarki i przyjaciółki ekscentrycznego poety Mirona Białoszewskiego (w tej roli Andrzej Hudziak), pisarki i autorki wierszy, kobiety w jesieni życia – odsłania nowe aktorskie oblicze Jandy.
Najnowszy film Barańskiego, w którym na czoło wysuwa się postać sekretarki poety, a nie on sam, oparto na konfrontacji stanów ducha głównych bohaterów. To zapis ostatnich lat życia Białoszewskiego z jego oderwaniem od rzeczywistości, życiową nieporadnością, znoszącymi się wzajemnie egocentryzmem i skromnością. Przy nim niewidoma Stańczakowa to przykład zorganizowania i pragmatyzmu. Ona organizuje mu życie i jest jego oczami. Oboje są sobie niezbędni i dobrze funkcjonują tylko w parze, choć parą nigdy nie będą. – To najpiękniejsza miłość, jaka może być – mówi o stosunku niewidomej sekretarki do swojego mistrza Krystyna Janda.
Świat z filmu „Parę osób, mały czas” (tytuł zaczerpnięty, rzecz jasna, z twórczości Białoszewskiego) to warszawska bohema literacka lat 70. i 80., której poczynania komentują znawcy literatury: Artur Sandauer, profesor Maria Janion i spotykający się na literackich wtorkach u Białoszewskiego młodzi miłośnicy słowa. – U źródeł myślenia o tym filmie był temat polskiej bohemy, nie nowojorskiej ani paryskiej, zupełnie oddalonej od „Wspólnego pokoju” Uniłowskiego, gdzie nikt nie pije, nie ma otaczającego ją sztafażu, a zostaje czyste myślenie o sztuce – mówi reżyser.
W tym świecie, w którym liczy się tylko Literatura, Stańczakowa z czasem przestaje być tylko sekretarką poety, jej umiłowanie poezji każe jej zacząć pisać. Ale Białoszewski nigdy tego do końca nie zaakceptuje. Zazdrość? Znajomość rzeczy?
Film Barańskiego (twórcy m.in. „Wszyscy święci”, „Dwa księżyce”, „Tabu”, „Kawalerskie życie na obczyźnie” i „Nad rzeką, której nie ma”) powstał na podstawie książki Jadwigi Stańczakowej „Dziennik we dwoje”, w którym opisywała są niezwykłą przyjaźń z Białoszewskim. Książki nie znam, ale poznam na pewno.
Słowo się rzekło
– Jak to dobrze, że mamy możliwość wydobycia tamtego czasu, rzeczywistości pogardliwie określanej jako PRL, a która była wspaniałą, przebogatą i zupełnie niedocenianą kopalnią życia – mówił po projekcji Tadeusz Sobolewski, zięć Jadwigi Stańczakowej, filmowy Tadek, dziennikarz „Gazety Wyborczej”
«- Niezwykła przyjaźń i, jak się wydaje, także uczucie połączyło tych dwoje – mówi reżyser i zarazem scenarzysta filmu Andrzej Barański. Ona niewidoma, i z powodu kalectwa cierpiąca na depresję, stała się jego oczami. On, który ponad słoneczny dzień stawiał noc, zabierał ją na tramwajowe przejażdżki i długie spacery po opustoszałych ulicach. Mimo wielu przeciwności byli razem.
Reżysera zainspirowały dzienniki pisane przez Jadwigę Stańczakową od roku 1975 do dnia śmierci Mirona Białoszewskiego w 1983 roku. Autorka jawi się w nich jako kobieta wielkiej życiowej siły. Mimo kalectwa pomagała poecie wykonywać zwykłe prace domowe, kupowała mu ubrania czy chodziła z nim do urzędów. Posługiwała się alfabetem Braille’a, ale jako asystentka Mirona nauczyła się pisać także na zwykłej maszynie.
Reżyser mówi, że oczywistą kandydatką do roli Jadwigi – ze względu na podobieństwo charakterów – od początku była Krystyna Janda. Białoszewskiego gra Andrzej Hudziak. Autorem zdjęć jest Dariusz Kuc. Premierę filmu, roboczo zatytułowanego „Miron i Jadwiga”, zaplanowano na jesień br.
Na zdjęciu: Krystyna Janda jako Jadwiga na planie filmu.»
„Połączyła ich ciemna noc”
Jolanta Gajda-Zadworna
Życie Warszawy nr 129
06-06-2005
«Krystyna Janda znakomitych ról ma w swoim dorobku wiele, ale ta jest absolutnie wyjątkowa – zagrana z ogromnym umiarem, stonowana, skoncentrowana na świecie wewnętrznym bohaterki, nie na akcji sterującej jej życiem. To Janda, jakiej dotąd nie znałam. Misternie zbudowana postać Jadwigi Stańczakowej – niewidomej sekretarki i przyjaciółki ekscentrycznego poety Mirona Białoszewskiego (w tej roli Andrzej Hudziak), pisarki i autorki wierszy, kobiety w jesieni życia – odsłania nowe aktorskie oblicze Jandy.
Najnowszy film Barańskiego, w którym na czoło wysuwa się postać sekretarki poety, a nie on sam, oparto na konfrontacji stanów ducha głównych bohaterów. To zapis ostatnich lat życia Białoszewskiego z jego oderwaniem od rzeczywistości, życiową nieporadnością, znoszącymi się wzajemnie egocentryzmem i skromnością. Przy nim niewidoma Stańczakowa to przykład zorganizowania i pragmatyzmu. Ona organizuje mu życie i jest jego oczami. Oboje są sobie niezbędni i dobrze funkcjonują tylko w parze, choć parą nigdy nie będą. – To najpiękniejsza miłość, jaka może być – mówi o stosunku niewidomej sekretarki do swojego mistrza Krystyna Janda.
Świat z filmu „Parę osób, mały czas” (tytuł zaczerpnięty, rzecz jasna, z twórczości Białoszewskiego) to warszawska bohema literacka lat 70. i 80., której poczynania komentują znawcy literatury: Artur Sandauer, profesor Maria Janion i spotykający się na literackich wtorkach u Białoszewskiego młodzi miłośnicy słowa. – U źródeł myślenia o tym filmie był temat polskiej bohemy, nie nowojorskiej ani paryskiej, zupełnie oddalonej od „Wspólnego pokoju” Uniłowskiego, gdzie nikt nie pije, nie ma otaczającego ją sztafażu, a zostaje czyste myślenie o sztuce – mówi reżyser.
W tym świecie, w którym liczy się tylko Literatura, Stańczakowa z czasem przestaje być tylko sekretarką poety, jej umiłowanie poezji każe jej zacząć pisać. Ale Białoszewski nigdy tego do końca nie zaakceptuje. Zazdrość? Znajomość rzeczy?
Film Barańskiego (twórcy m.in. „Wszyscy święci”, „Dwa księżyce”, „Tabu”, „Kawalerskie życie na obczyźnie” i „Nad rzeką, której nie ma”) powstał na podstawie książki Jadwigi Stańczakowej „Dziennik we dwoje”, w którym opisywała są niezwykłą przyjaźń z Białoszewskim. Książki nie znam, ale poznam na pewno.
Słowo się rzekło
– Jak to dobrze, że mamy możliwość wydobycia tamtego czasu, rzeczywistości pogardliwie określanej jako PRL, a która była wspaniałą, przebogatą i zupełnie niedocenianą kopalnią życia – mówił po projekcji Tadeusz Sobolewski, zięć Jadwigi Stańczakowej, filmowy Tadek, dziennikarz „Gazety Wyborczej”.»
Katarzyna Fryc
Gazeta Wyborcza – Trójmiasto nr 216
16-09-2005
«Miron Białoszewski – poeta, prozaik, dramaturg, przedstawiciel poezji lingwistycznej, autor „Pamiętnika z powstania warszawskiego”. Jadwiga Stańczakowa – niewidoma poetka i pisarka, która przyjaźń z Białoszewskim opisała potem w tekście „Odmienił moje życie”, opublikowanym w książce „Miron. Wspomnienia o poecie”.
– Połączyła ich ciemność – mówi reżyser. – Białoszewski nie cierpiał słońca i światła. Najbardziej lubił noc. Stańczakowa straciła wzrok po urodzeniu dziecka. Było między nimi coś bardzo pięknego. Nie miłość, jako że Białoszewski miał inne skłonności, ale bliskośćdusz. Oboje bardzo cenili to, że się odnaleźli.
W filmie pojawia się kilka wątków. Bardzo ważna jest opowieść o losach Stańczakowej, dziennikarki i poetki, która dopiero w czasie znajomości z Białoszewskim opisała świat osoby niewidzącej. Zazwyczaj uważa się, że człowiek niepełnosprawny powinien żyć i zachowywać się tak, jakby jego kalectwo nie istniało. Podobno to Białoszewski namówił przyjaciółkę, by pisała o życiu osoby zanurzonej w ciemnościach.
– Interesuje mnie również ich wzajemny wpływ na siebie -mówi Andrzej Barański. – Dzięki tej przyjaźni Miron Białoszewski odkrył nową technikę zapisu, która otworzyła przed nim inne horyzonty.Zaczął też dostrzegać wokół siebie szczegóły, które przedtem uchodziły jego uwagi i to natychmiast odbiło się na jego twórczości. Bardzo dużo dawali sobie na co dzień. Stańczakowa opiekowała się Mironem, kupowała mu buty, spodnie. Choć niewidoma, była jego sekretarzem, przepisywała mu na maszynie wiersze. Ale sama cierpiała na depresję. Trafiała do szpitala, którego potwornie się bała. Mironczuł, kiedy depresja się zbliża, i czasem siłą ją z niej wyciągał.
W rolach głównych wystąpiła dwójka znakomitych aktorów: Krystyna Janda i Andrzej Hudziak ze Starego Teatru w Krakowie.
– Krystyna Janda była od początku zainteresowana tą rolą. Tak naprawdę była jej wierna przez siedem lat, bo wtedy rozmawialiśmy o filmie po raz pierwszy – mówi Barański. – Andrzej to znakomity aktor, a na dodatek bardzo do Białoszewskiego podobny.
Barański skupia się na wydarzeniach z lat 1975 – 1983, pokazując koleje tej pięknej przyjaźni.
– Chcę też pokazać, jak bardzo ich twórczość wywodzi się z życia – wyjaśnia reżyser.
Film „Parę osób, mały czas” powstał na taśmie magnetycznej. Zdjęcia zrobił Dariusz Kuc. Producentem filmu jest Telewizja Polska.»
„Dwoje artystów i ciemność”
Barbara Hollender
Rzeczpospolita nr 197
24-08-2005
Z ponad setki dziennikarzy, którzy przyjechali na gdyński festiwal w głosowaniu wzięło udział zaledwie 14 osób, a i tak trudno było o jednoznaczny werdykt. W kuluarach mówi się, że to symptomatyczne dla tegorocznego festiwalu, który uchodzi za najsłabszy od lat. Zabrakło filmu, który zachwyciłby większość widzów.
W głosowaniu dziennikarzy wygrał skromny, telewizyjny film Andrzeja Barańskiego o przyjaźni Mirona Białoszewskiego z niewidomą pisarką Jadwigą Stańczakową, która pracowała jako sekretarka poety – przepisywała jego teksty, kupowała mu odzież, gotowała obiady, załatwiała sprawy w urzędach.
Niezaradność poety sprawiła, że niewidoma pisarka znalazła w sobie siłę do zmagań ze światem. Białoszewski natomiast udzielał jej rad dotyczących pisania dziennika. Stali się sobie tak bliscy jak dobre małżeństwo, mimo że Białoszewski był homoseksualistą, co w filmie zostało zaznaczone. Wiele pochwał zebrały kreacje aktorskie – rola Krystyny Jandy jako Jadwigi Stańczakowej i Andrzeja Hudziaka w roli Białoszewskiego.
Głosowanie dziennikarzy odbywało się w dwu turach. „Parę osób, mały czas” rywalizował z filmem „Oda do radości” młodych reżyserów: Anny Kazejak-Dawid, Jana Komasy i Macieja Migasa. Trójka reżyserów przedstawiła w nim trzy historie, trzy wizje polskiej rzeczywistości. Bohaterami filmu są młodzi ludzie z różnych środowisk i regionów. Ich losy splatają się w jednym miejscu – autobusie do Londynu.
Na zdjęciu: Krystyna Janda i Igor Przegrodzki na planie filmu.
„Dziennikarze nagrodzili film Barańskiego”
PAP
Parę osób mały czas, reż. Andrzej Barański
W piątek, 27 kwietnia odbędzie się premiera filmu Andrzeja Barańskiego pt. „Parę osób, mały czas”. Telewizja Polska jest współproducentem filmu.
fot. Renata Pajchel
Film Andrzeja Barańskiego jest historią opartą na podstawie książki „Dziennik we dwoje” autorstwa Jadwigi Stańczakowej, wieloletniej przyjaciółki Mirona Białoszewskiego. Reżyser pokazuje niezwykłą przyjaźń i rywalizację dwojga poetów – niewidomej, początkującej pisarki Jadwigi i wielkiej pisarskiej sławy, Mirona Białoszewskiego. Ich wzajemne relacje, wpływ na życie i twórczość. Jadwiga pełni rolę sekretarza Mirona – nagrywa na magnetofon dyktowane przez niego teksty, a następnie przepisuje je na maszynie. Poeta odwzajemnia się udzielając rad i poprawiając pisany przez nią dziennik. Są sobie potrzebni i to zarówno ze względów praktycznych – ona niewidoma, on nieco zagubiony i niezaradny w sprawach codziennych – jak i psychicznych.
fot. Renata Pajchel
Wielkie kreacje aktorskie stworzyli w filmie Barańskiego Krystyna Janda, jako niewidoma Jadwiga Stańczakowa, oraz Andrzej Hudziak, który wcielił się w postać Mirona Białoszewskiego. W pozostałych rolach wystąpili: Igor Przegrodzki, Arkadiusz Detmer, Monika Obara, Witold Skaruch, Elżbieta Kępińska, Krystyna Tkacz, Maria Gładkowska, Joanna Pierzak, Zdzisław Wardejn i inni.
Film otrzymał wiele nagród i wyróżnień: Krystyna Janda została uhonorowana za pierwszoplanową rolę kobiecą na Festiwal Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni. Andrzej Barański otrzymał nagrodę Prezesa Zarządu Telewizji Polskiej oraz nagrodę dziennikarzy, również na festiwalu w Gdyni. W 2006 roku na Ogólnopolskim Festiwalu Sztuki Filmowej „Prowincjonalia” Andrzej Barański otrzymał Nagrodę Specjalną, a Andrzej Hudziak nagrodę aktorską na MFF w Karlovych Varach 2006.
Premiera filmu zaplanowana jest na piątek, 27 kwietnia.
Życiopisanie
Andrzej Barański o Mironie Białoszewskim i Jadwidze Stańczakowej
„Męczy się człowiek / Miron męczy”. Jadąc na plan „Mirona i Jadwigi” Andrzeja Barańskiego wziąłem ze sobą mój ulubiony tom Białoszewskiego, „Mylne wzruszenia”. „Co to będzie? / jeszcze jeszcze / myślę / kiedy to będzie / przyjeż-dżam”. Przyjechałem.
Jak zawsze w filmach Andrzeja Barańskiego – cały świat zamknięty w szczególe. Przedmioty z “Mirona i Jadwigi” kryją w sobie pamięć zasłyszanych dawno rozmów, śmiechów i dramatów. W kuchni, na korytarzu, nawet w toalecie kwiaty. Piwonie i mimozy. Naręcza kwiatów, które tak lubił Białoszewski. W pokoju Jadwigi schulzowskie fantazmaty – końskie włosie, wiklinowe warkocze, pusta doniczka. W pustej doniczce sztućce. Kiedyś były na pokaz, ale zardzewiały i nikt już nie chce ich pokazywać. Toteż stoją sobie w tej doniczce, nieużywane. Obrażone, że nie.
Buty mam ciasne
W klitce Dziadka (Igor Przegrodzki) Lech Emfazy Stefański (Janusz Leśniewski) przeprowadza ćwiczenia dermooptyczne z panią Jadwigą (Krystyna Janda). Wchodzi Miron (Andrzej Hudziak): jest zły, nawet agresywny. – Miron, zobacz, rozpoznałam oryginalny pasek – mówi niewidoma przyjaciółka Białoszewskiego. – Buty mam ciasne, nogi bolą – odpowiada Białoszewski. – Kup… – To ślepa ma kupować buty dla widzącego?
Autorem zdjęć do “Mirona i Jadwigi” jest Dariusz Kuc (współpracował wcześniej z Barańskim przy “Kramarzu” i “Horrorze w Wesołych Bagniskach”). Realistyczna fotografia życia Mirona zostanie zderzona z chybotliwością, niestabilnością świata niewidomej. Zdjęcia pokazane z jej perspektywy są kręcone bez statywu, kamerą “z ręki” (ich autorem jest Przemysław Niczyporuk).
Krystyna Janda (Jadwiga) i Andrzej Hudziak (Miron)
– Tę dwójkę połączyła ciemność – mówi Andrzej Barański. – Białoszewski nie lubił słońca, światła. W jego mieszkaniu nigdy nie było widno. Zamalowywał szyby czarną farbą. Chciał, żeby od świtu do nocy w jego mieszkaniu był mrok.
Miron nie dbał o sprawy życia codziennego. O tym myślała Jadwiga. Mimo kalectwa kupowała mu ubrania, chodziła do urzędów. On zabierał ją na długie, nocne tramwajowe eskapady i niekończące się spacery po opustoszałych ulicach Warszawy. Pisała: “Chwytam / rękaw skórzanej kurtki / najprzyjaźniejszy / w świecie / a w granatowej torbie / leżały / róże / pomidory / ogórki / i lataliśmy / z tą torbą / po Warszawie / za szczęściem”.
Nieobecność
Piętnaście minut przerwy w zdjęciach. W ciemnym korytarzu, pomiędzy szafą i komodą wetknięta gitara. Kto grał na niej ostatnio? Kiedy? Na regale imponujący księgozbiór: Singer, Witkiewicz, Szekspir, no i oczywiście Białoszewski, ale mnie wzrusza najbardziej książeczka pod tytułem “Świnka morska, mysz biała” wydana przez Państwowe Wydawnictwo Rolnicze i Leśne. Dalej: rycina młodego Mickiewicza, kasety magnetofonowe “Stilon”, a na parapecie żółte kwiatki nazywane pogardliwie “śmierdziuszkami”, chociaż niczym nie zasłużyły sobie na taki los…
Przechadzam się wśród dziwnych i pięknych przedmiotów i zastanawiam się nad fenomenem tego związku, związku Mirona i Jadwigi. – Potrzebowali siebie nawzajem, ranili, ale od pewnego momentu nie potrafili już bez siebie żyć – mówi Andrzej Barański. Relacja łącząca Białoszewskiego i Stańczakową opierała się na bliskości intelektualnej i przyjaźni, nie było w niej erotycznego napięcia. Białoszewski był przecież gejem.
Pytam reżysera, dlaczego w scenariuszu został niemal zupełnie pominięty wątek wieloletniego homoerotycznego uczucia łączącego Mirona Białoszewskiego i Leszka Solińskiego? – Bo to jest film o Mironie i Jadwidze – odpowiada Barański. – Nie zajmuję się całym życiem poety, tylko jego ostatnimi latami (1975-1983), w których rola Jadwigi była najważniejsza. To był już ten okres, kiedy Soliński z Białoszewskim powoli się od siebie oddalali. Ale Leszek, oczywiście, w filmie pojawi się także – jako Jacek. Nie zobaczymy go jednak, będzie bohaterem rozmów, dyskusji. Ta, znaczona tęsknotą, nieobecność Jacka (Leszka) ma swój ciężar i znaczenie.
Z mieszkania wychodzą Anka (Monika Obara) i Tadek (Arkadiusz Detmer) z Justynką (Marysia Łyszkowska). Miron jest znudzony, nie w humorze. Dzwoni telefon. Odbiera, jak zawsze, Jadwiga. – No to jest Miron? – A Ty tu kto? – No ja, Jacek; A Ty Jadwiga?
Jadwiga: – Miron, dzwoni Jacek, to Jacek – i nieśmiało, smutno: – Chcesz odebrać?
Spojrzenie Białoszewskiego mówi wszystko.
Andrzej Barański: – Soliński, który uchodził za osobę trudną i apodyktyczną w kontaktach z bliskimi Mirona, po jego śmierci powiedział: “Miał tabuny znajomych, ale tylko dwoje przyjaciół: Jadwigę i mnie”.
Andrzej i Krystyna
Miron Białoszewski namówił Jadwigę do pisania wierszy. Pierwszy zbiór Jadwigi Stańczakowej, “Niewidoma”, ukazał się w 1979 r. Potem pojawiły się kolejne: “Magia niewidzenia”, “Depresje i wróżby”, “Na żywo”, “Ziemia-kosmos”, “Refugium”, “Wiersze dla mojej córki”…
Sernik rozsypał się na podłogę! Zrezygnowana Borkowa (Maria Klejdysz) macha ręką. Schyla się Tadeusz, Anna zajmuje się małą Justyną. Trwa sławny “wtorek” u Mirona. W centrum poeta i pani Jadwiga w otoczeniu opiekunów: Juliana (Witold Skaruch) i Stachy (dawno nieoglądana w kinie Elżbieta Kępińska). Mnóstwo gości: w fotelu siedzi Pani Profesor (Krystyna Rutkowska-Ulewicz), dalej Berbera (Barbara Dziekan), Agnieszka (Joanna Pierzak), Teresa (Violetta Arlak), Marysia (Maria Gładkowska). Miron czyta wiersz Jadwigi. Brawa. Stańczakowa jest wzruszona. Pani Profesor (czyli Maria Janion) mówi: “Proszę państwa, jesteśmy świadkami narodzin nowej, oryginalnej poetki”.
– Wie pan, że jako studentka PWST byłam raz na takim wtorku, w mieszkaniu pana Mirona. Mieszkał wtedy jeszcze na Placu Dąbrowskiego – opowiada grająca Jadwigę Krystyna Janda. – Zaprowadził nas tam przyjaciel Białoszewskiego, nasz profesor, Wojciech Siemion. – Pamięta Pani, o czym wtedy rozmawialiście? – Niewiele, ale pamiętam głos Białoszewskiego, niezwykłą atmosferę tamtego wieczoru. Siedziałam pod kaloryferem z otwartymi ustami. Czytał wiersze, puszczał nam taśmy…
– Z zachwytem patrzę na Krystynę Jandę i Andrzeja Hudziaka – mówi Andrzej Barański. – Janda ma niesamowity zmysł, nazwałbym go wynalazczym. Nigdy nie podejrzewa, zawsze wie na pewno. Wypowiedziane przez nią słowo staje się kawałkiem czyjegoś losu. Papier zamienia się w życie. Spotkanie z nią przeszło moje wszelkie oczekiwania.
Na sławnym, późnym zdjęciu Mirona poeta w rozpiętej koszuli, z papierosem w dłoni, wygląda niemal identycznie… jak Andrzej Hudziak. – Ale podobieństwo fizyczne to byłoby przecież za mało? – prowokuję. – Hudziak to przeciwieństwo metody aktorskiej Jandy. On rzuca się cały w jakąś absolutną otchłań, zatraca się w roli. Jest Mironem.
Przypominam sobie wybitne role Andrzeja Hudziaka z krakowskich spektakli Krystiana Lupy: Zosimę w “Braciach Karamazow” Dostojewskiego, Wladimira/Lassmana w “Maltem” według Rilkego, Konrada z “Kalkwerku” Bernharda, Geyringa i Godickego z “Lunatyków” Brocha… – Wittgenstein pisał, że wchodzimy po drabinie, którą po dojściu trzeba odrzucić – mówi Andrzej Barański. – Hudziak odrzucając tę drabinę zbudował nowe i nieoczekiwane przejście ponad.
Wiosenna bujność traw
Życie Mirona jest zapisem w dzienniku, jest jego tworzywem. “Naprzeciw nocnych szpar / ciemno-ja / mieszkanio-ja…”. Białoszewski: wszystko w nim można jeszcze znaleźć. Jest Miron hermeneutyczny i Miron strukturalista, nawet Miron metafizyczny. Maria Janion pisała, że tylko on potrafił zamienić biografię w egzystencję, Sandauer widział w Białoszewskim polskiego Geneta, inni lingwistę, piewcę codzienności albo nadzwyczajności, nowatora języka teatralnego (nadająca się na kolejny film historia teatru na Tarczyńskiej i Teatru Osobnego u boku Ludwika Heringa). Znamy Białoszewskiego wspinającego się wysoko, żeby zrobić zdjęcie, i pasywnego bohatera “Leżeń” (“leżenie zapuszcza korzenie”). Był Miron uroczy i Miron złośliwy, Miron żywiący się tylko herbatą i zajadający łapczywie ciastka.
– Białoszewski się zmienia – mówi Tadeusz Sobolewski, uczeń poety, znawca jego twórczości, zięć Jadwigi Stańczakowej. – Dawniej interpretatorów fascynował przede wszystkim jego język, powracający do źródeł mowy – języka potocznego, języka dziecka. W podręcznikach szkolnych autor “Obrotów rzeczy” figuruje wciąż jako “poeta lingwistyczny”, językowy eksperymentator. Ale ta perspektywa już nie wystarcza. Dziś ważne jest znaczenie: to, co w tym języku Białoszewski ma do powiedzenia.
Białoszewski przestał być ekscentryczny, ale nie przestał intrygować. Jego życie outsidera, w którym noc była dniem i odwrotnie, spowszechniało, homoseksualizm poety też szczęśliwie przestał być tabu. – W miarę jak Białoszewski normalnieje, coraz wyraźniej rysuje się ukryta treść jego życiopisania – mówi Sobolewski.
Raptem dwa miesiące temu byłem w Cieszynie, na festiwalu filmowym “Na Granicy”. Spacerowaliśmy z Tadeuszem Sobolewskim wzdłuż tzw. cieszyńskiej Wenecji. Ale ta Wenecja była nasza: swojska i przaśna. Lido było daleko, mijaliśmy butwiejące “knajpy na wodzie”. Wokół wiosenna bujność traw, piwo, smażone na ruszcie kiełbasy. Zapach wiosny i przeczucie lata. Sobolewski opowiadał o swoim pierwszym spotkaniu z późniejszą teściową, Jadwigą Stańczakową, kiedy pomyślał, że został przez nią źle przyjęty, potem o samym Mironie. – Miał coś z mistrza zen – mówił. – W jego otoczeniu, nie wiedząc tego, świeciliśmy światłem odbitym. Graliśmy w jego teatrze.
Kolor dawnobiały
– Jakie genialne syfony! – woła grającą Annę Monika Obara. – Uwielbiam takie rzeczy, właśnie się urządzam. Gdzie to można dostać? – Na Kole – odpowiada Albina Barańska. Na parapecie, ustawione rzędem inne kuchenne rupiecie. Parapet ma ten sam kolor, co stół kuchenny – kolor “dawnobiały”. Wszystko “dawnobiałe”. Wspomnienie Mirona też jakby w ten deseń.
– Kiedy myślę o Białoszewskim, przychodzi mi na myśl Joyce – mówi Andrzej Barański. – Joyce w swojej kontestacji fałszujących obiekt narracyjnych narzędzi i schematów opowiadania, odrzucił cały paradygmat formy. Tyle że u niego rzeczywistość była przefiltrowana przez doświadczenia wcześniejsze. Tymczasem u Białoszewskiego jest tylko rzeczywistość.
Bohaterowie wielu filmów Barańskiego funkcjonują poza czasem, jak Miron. Wirówka historii – wojna, stalinizm, komunizm, wolna Polska, to wszystko dzieje się obok. Radość przynosi każdy nowy dobry dzień: ćma na firance, pęczniejące pomidory w zaniedbanym ogrodzie panny Malwiny z “Dwóch księżyców” czy tytułowa ogromna ryba złapana na wędkę w “Dniu wielkiej ryby” przez Jana – dalekiego krewnego słynnego bohatera opowiadania Hemingwaya.
“Moje wybory artystyczne nigdy nie były wykoncypowane, one same mi się narzuciły, czy same mnie odszukały – mówił Andrzej Barański w wywiadzie dla “Tygodnika Powszechnego” (nr 15/2004). – Koncepcja formalna moich filmów powstaje jednocześnie z dojrzewaniem tematu: nie wyobrażam sobie, żeby mogły powstawać oddzielnie. W planie totalnym filmu oko jest bardzo wysoko nad ziemią i widzi życiową krzątaninę maleńkich ludzi pod kopułą nieba. Detal jest oglądem świata okiem maleńkiego Guliwera, który widzi wszystko z bardzo bliska, niczym przez silne szkło powiększające”.
Hugo von Hofmannstahl pisał w “Księdze przyjaciół”: “W filmie unoszą się strzępy literatury, a nawet cały chaos literatury, ułamki różnych postaci, wyrazy twarzy i spojrzenia, w których przegląda się głąb duszy”. W tych ułomkach półprawd i półznaczeń próbuję odnaleźć swojego, odkrytego jeszcze w szkole średniej Białoszewskiego. Czy mi się uda, czy potrafię?
Wychodzimy z mieszkania Jadwigi. Obiad w towarzystwie Andrzeja Hudziaka; rozmawiamy o Białoszewskim: – Odkryłem w tej postaci ogromne pokłady melancholii. Jego przeczucie śmierci, częste depresje; jej depresje i powroty do zdrowia. Uspokojenia, kłótnie. Byli sobie bezwzględnie potrzebni. Jej nieme oczy były mu potrzebne, żeby zobaczyć siebie.
Placki ziemniaczane i kurczak. Mały kundel i błękitne niebo. Od trywialności do metafory. Jak u Białoszewskiego. Wcale nie chciałem stamtąd wracać.
“BOHEMA” (tytuł roboczy: “Miron i Jadwiga”). Reż.: Andrzej Barański, scen.: Andrzej Barański, zdj.: Dariusz Kuc, scenogr.: Arkadiusz Kośmider, dekorator wnętrz: Albina Barańska, kostiumy: Katarzyna Morawska. Występują: Andrzej Hudziak (Miron Białoszewski), Krystyna Janda (Jadwiga Stańczakowa), Igor Przegrodzki (Dziadek), Witold Skaruch (Julian), Maria Gładkowska (Marysia), Arkadiusz Detmer (Tadeusz), Janusz Leśniewski (Lech Emfazy Stefański), Elżbieta Kępińska (Stacha), Marysia Łyszkowska (Justyna Sobolewska), Krystyna Tkacz (Zosia), Maria Klejdysz (Borkowa), Violetta Arlak (Teresa), Joanna Pierzak (Agnieszka), Barbara Dziekan (Berbera), Żanna Gierasimowa (Anna), Zdzisław Wardejn (były mąż Jadwigi Stańczakowej), Renata Kretówna (doktor Skłodkowska), Producent: Paweł Rakowski, Skorpion Art.
Łukasz Maciejewski
WYWIAD
Oboje nie mogli bez siebie żyć. Rozmowa z Andrzejem Barańskim.
Rozmawiał(a): Rozmawiał: Artur Cichmiński, 26 kwietnia 2007
Andrzej Barański
„Parę osób, mały czas” w reżyserii Andrzeja Barańskiego, przebyło długą drogę zanim dotarło do miejsca przeznaczenia, czyli kinowej sali. Siedem lat oczekiwań, najpierw na realizację, potem dwa lata na wejście filmu na duży ekran. Dziś niezwykle wrażliwy, subtelny ale i wyrazisty obraz ma w końcu szansę na konfrontację z widzem. Stopklatka rozmawiała z reżyserem na chwilę przed premierą filmu.
Główną bohaterką filmu „Parę osób, mały czas” jest Jadwiga Stańczakowa, osoba niewidoma. Mieszka z apodyktycznym ojcem, którego nadopiekuńczość sprawiła, że jest osobą niesamodzielną. Przyjaźń z Mironem Białoszewskim, człowiekiem nieco ekscentrycznym, poetą i oryginalnym prozaikiem całkowicie odmienia jej życie. Niezaradność Mirona w sprawach codziennych uaktywnia i usamodzielnia Jadwigę, która zaczyna pełnić rolę jego sekretarza…
Artur Cichmiński: Historia tego filmu liczy sobie, co najmniej siedem lat…
Andrzej Barański: Siedem lat czekałem na skierowanie tego projektu do produkcji. Była gotowość i chęć, ale brakowało możliwości, aby z tym ruszyć. Sam scenariusz powstał natomiast już po śmierci Stańczakowej. Dziś wręcz żałuję, że nie mogła ona dożyć momentu, w którym film został ukończony, gdyż byłby to dla niej jeszcze jeden dowód jej sukcesu. Mimo iż zaczęła pisać swoje książki dość późno, będąc jednocześnie osobą niewidomą, wydała ich kilkanaście. Gdyby film powstał za jej życia, mogłaby to jeszcze w jakiś sposób zapisać sobie, co byłoby dla niej na pewno wielką satysfakcją.
Podobno jakimś specjalnym bodźcem, do zrobienia „Parę osób, mały czas” była dedykacja, jaką złożyła Panu właśnie Jadwiga Stańczakowa?
Nawet jeszcze po śmierci Mirona Białoszewskiego, Jadwiga Stańczakowa prowadziła przez jakiś czas ten jego sekretariacik. Po prostu chciała, aby jego dzieło dalej funkcjonowało jak najlepiej. Ja w tym czasie starałem się u spadkobiercy praw autorskich Mirona, Leszka Solińskiego o prawo do sfilmowania „Zawału”. Były z tym pewne kłopoty i żeby mnie poniekąd zdopingować w wytrwałości, Stańczakowa napisała mi dedykację na swojej nowej wtedy książce, czyli „Dzienniku we dwoje”. Dedykacją tą przejąłem się rzeczywiście, ale jeszcze bardziej już samą książką. Stwierdziłem, że jest to coś takiego bardzo dla mnie. Od lat już interesowałem się Białoszewskim, jednak nigdy nie miałem takiego konkretnego pomysłu na zajęcie się jego osobą. Może poza takimi rzeczami, jak np. ekranizacja „Zawału”. Natomiast tutaj od razu poczułem formę filmu, jaki powinien w przyszłości powstać. Czyli gatunek, który lubię i jakim jest dziennik. W nim to zapisuje się dzień bez ukierunkowania, a nie jak jest to np. w powieści, że jeśli w pierwszym akcie na ścianie jest zawieszona strzelba, to w piątym musi ona wypalić. W dzienniku jest fajna forma, objawiająca się chociażby poprzez bezinteresowność tych zapisów. Ważne jest tylko to, co rzeczywiście zwróciło uwagę autora, danego dnia. Czasami nie jest to nawet wymiar konkretnego zdarzenia, tylko taki osobisty adres – jakieś rozlane mleko, jakiś mały problem, po prostu fragment rzeczywistości zatrzymany w jednej, podsumowującej dany dzień, myśli. Z kolei suma tych małych, bezinteresownych zapisków, ale postrzegana z większej perspektywy tworzy nam już obraz dość całościowy. Nigdy też nie miałem zamiaru robienia regularnej biografii, a tu miałem akurat parę dość intensywnych lat z życia Białoszewskiego i nie tylko w sensie zapisków, ale równeiż rozkwitu tego szczególnego związku.
Jak poznali się Białoszewski ze Stańczakową?
Najpierw studenci polonistyki, a wśród nich córka Stańczakowej, „wdarli” się do mieszkania Mirona na Pl. Dąbrowskiego. Nastąpił wtedy swego rodzaju wyłom w szczelnej ochronie Leszka Solińskiego, który dbał w tym czasie o spokój Mirona, co zaowocowało cotygodniowymi u niego spotkaniami. Profesorowie pomieszani ze studentami siedzieli na podłodze, a Miron paląc papierosy, w piżamie na łóżku. Były to dość szczególne i zdecydowanie nie instytucjonalnie zorganizowane wieczory autorskie. Któregoś dnia Miron wstąpił zaproszony przez córkę Stańczakowej do ich mieszkania na Hożej i tak się oboje poznali. Można też powiedzieć, że przyjaźń ta zaskoczyła dość nagle i na tyle intensywnie, że dość szybko okazało się, iż oboje nie mogli bez siebie żyć.
Czy Białoszewski, mógł czuć do niej coś więcej, czy się z tym kiedyś może zdradził?
Ze strony Mirona, to zdecydowanie była tylko przyjaźń. Natomiast ona, mogła ewentualnie pragnąć bliższego związku. W tej chwili jednak nikt nie jest w stanie powiedzieć, jakie mogłyby być rokowania tego związku, gdyby Miron żył trochę dłużej.
Z Pana filmu i interpretacji Krystyny Jandy możemy się domyślać, że jednak na coś liczyła.
Czegoś z jego strony na pewno oczekiwała, może nawet jakiegoś gestu wychodzącego poza ramy czystej tylko przyjaźni. Jednak od Mirona trudno było doczekać się czegokolwiek. Ona sama z kolei najlepiej chyba odbierała i rozumiała jego sposób bycia. Wiedziała, że nie ma w nim żadnej negatywnej intencji, nawet kiedy mogłoby się wydawać, że była przez niego wykorzystywana. To wszystko polegało na wielkim zaufaniu obu stron. Faktem też było, że Stańczakowa naprawdę odnajdowała przyjemność w świadczeniu pewnych dla niego usług. Nawet wyjście po koszulę dla Mirona i dyskusja na temat jej koloru, w dużym stopniu były dla niej pewną wycieczką z kalectwa do normalności. Zresztą jedną z zasług Mirona było to, że ojciec Stańczakowej w końcu tę jej „smycz” znacznie wydłużył. Zaczęła wtedy wychodzić z domu, intensywnie uczestniczyła w spotkaniach u Białoszewskiego. Stawała się jeszcze bardziej samodzielna. Była to też osoba, o dość wysokim stopniu świadomości. Swojej ślepoty nie odbierała w kategoriach kalectwa degradującego człowieka, tylko stanowiącego pewną w życiu przeszkodę. Natomiast wszystkie te wycieczki z Mironem były nie tylko wyprawami krajoznawczymi, ale również literackimi. On w swój specyficzny, a jednocześnie twórczy, odkrywczy i awangardowy sposób opowiadał jej o tym świecie. I w tym świecie słów, ustawionych w specjalnym szyku, ona przebywała. Były to dla niej również specjalne lekcje literatury, poezji. Z jej strony nie było też potem jakiegoś naśladownictwa, a jedynie element inspiracji i poszerzenie świadomości literackiej, którą Stańczakowa, będąc dziennikarką, przecież miała.
Kiedy jednak zdecydowała się spróbować własnych sił w poezji, popchnięta niejako znajomością z Białoszewskim, paradoksalnie wywołało to w nim poczucie zazdrości.
Nawet nie paradoksalnie. U Mirona była to reguła, że nie lubił osób piszących w swoim otoczeniu.
Czyżby przemawiała za nim trochę próżność?
Tak, z jednej strony. Z drugiej rzecz, która wydawała się bardziej praktyczna. On opisywał to, co się działo, tak jak i Jadwiga. Miał do niej wielkie o to pretensje, że pisze o tych samych osobach i wydarzeniach. Jej pierwsze pisarskie próby były zresztą takie, jak wszystkich widzących. Tymczasem Białoszewski chciał by jej wiersze były wyrazem osoby niewidzącej. Dla czytelnika interesujący powinien być świat widziany jej oczami, a nie w konwencji postrzegania otoczenia przez innego poetę. Cały nacisk kładł na to, aby opisywać to, co „widzi” osoba niewidoma. Z kolei dyskusje Mirona o literaturze odbiegały znacznie od przyjętych norm. Sam miał też preferencje do literatury, nazwijmy to, mało poważnej. Jakaś książka podróżnicza, jakaś pseudo podróżnicza, o której później pisano, że autor popełnił ją nie będąc nawet w tym kraju. Ale takim właśnie się Białoszewski urodził, taki miał instynkt i widocznie coś takiego było mu akurat potrzebne. On czytając tamto myślał o literaturze wyższej.
Czy Miron Białoszewski był człowiekiem szczęśliwym? W filmie widzimy, że ma pewne problemy z funkcjonowaniem w otaczającym go świecie.
Wbrew wszystkiemu, ktoś z bliskiego grona powiedział kiedyś o życiu Mirona – maksymalnie udana egzystencja. Wydaje mi się, że absolutnie tak właśnie było. Był on człowiekiem szczęśliwym. Wszystkie te jego mankamenty dotyczące chociażby kontaktów z innymi ludźmi, poruszania się pomiędzy nimi i taka właściwie bezbronność, spowodowały jednak, że on w taki dość naturalny sposób wytrwał w tym swoim młodzieńczym kierunku. Na przełomie lat czterdziestych i pięćdziesiątych był człowiekiem zupełnie poza społeczeństwem, poza nawiasem. Wiązało się to między innymi z tym, że nie był nigdzie etatowym pracownikiem. Właściwie nic nie drukował, nic nie zarabiał. Był całkowicie poza nawiasem społeczeństwa budującego wtedy socjalizm. To, co pisał nie miało najmniejszych perspektyw. Nikt wówczas nie wierzył, że kiedykolwiek coś się w tym kraju zmieni. Jego twórczość nie miała jakichkolwiek wtedy szans na ustawienie się w szeregu, obok innych poetów i różnych „geniuszy”. Jednak dzięki temu, że był on taki, jaki był, to szczęśliwie przetrwał ten okres, wyszedł z niego ze świadomością, co chce i jak chce pisać. Nigdy się też nie zmienił, również po pierwszych swoich sukcesach. Lubił słuchać muzyki, kupował płyty. Miał zawsze swoje bardzo osobne zdanie na ten temat. Nie zmienił także swoich upodobań konsumpcyjnych, nadal lubił swoje serki. Można dziś powiedzieć, ze przez te swoje różne niedostatki, zbudował bogatą i udaną egzystencję.
Perfekcyjnie w Pana filmie dobrani są odtwórcy głównych ról. Czy ten wybór, Krystyny Jandy i Andrzeja Hudziaka w roli Mirona Białoszewskiego był od początku dla Pana jasny?
Rzeczywiście, o pani Krystynie myślałem od samego początku. Stańczakowa była bardzo energiczną, władczą osobą. Miała nawet zresztą swój domowy pseudonim – „Mamuta”. Faktycznie trzymała wszystko dość mocno w swoich rękach, sama posiadała też olbrzymią energię, której nie potrafiła wyhamować nawet ślepota. Kiedy straciła wzrok wszystko opanowała w dość krótkim czasie. Nauczyła się czytać i pisać brajlem. Później cały jej dzień był już mocno wypełniony, od rana do nocy. Oczywiście kiedy pojawił się Miron, ten rytm uległ zmianie i nie tylko od świtu do wieczora, ale była też aktywna o każdej porze doby. Co prawda, obie Panie różnią się chociażby wzrostem, pani Krystyna jest osobą znacznie wyższą, jednak cechy wspólne całkowicie sprowadzają ten bilans na plus.
Natomiast, co do roli Mirona początkowo nie byłem do końca przekonany. Aż w końcu stwierdziłem, że musi to być ktoś absolutnie podobny. Jego twarz jest już znana z wielu fotografii, jest też w encyklopedii, więc nie myśląc już za wiele zdecydowałem się na Andrzeja Hudziaka. Jest on nie tylko bardzo podobny do Mirona, ale też jest znakomitym aktorem.
Andrzej Hudziak, aktor Teatru Starego w Krakowie
Ulubiony aktor Krystiana Lupy. W tym filmie przyjął też dość ryzykowną metodę gry, która polegała na tym, ze tuż przed ujęciem, starał się wszystko zapomnieć. To, po co wchodzi do pokoju, co ma powiedzieć, co go tam spotka. Chodziło mu przede wszystkim, aby wejść w to wszystko jakby po raz pierwszy i reagować naturalnie na wydarzenia, do których tam dochodziło. Zdarzało się też czasami, że zapominał niektórych rzeczy aż za bardzo, ale już w następnym czy kolejnym dublu wszystko wracało pod kontrolę.
Żeby tak grać, trzeba chyba było na ten czas po prostu stać się Białoszewskim…
Na pewno. Tu były nawet wykonane, ale niewielkie zmiany charakteryzatorskie, gdyż obaj są do siebie bardzo podobni. Oczywiście zawsze robi się coś jeszcze, aby bardziej się do kogoś upodobnić, bo często bywa tak, że czegoś tam mimo wszystko brakuje. Andrzej Hudziak, rzeczywiście bardzo się utożsamił z Białoszewskim, niemal we wszystkich kategoriach. Zresztą on sam z natury też ma dużo takich cech outsiderskich.
Pokazuje Pan również sceny, w których Miron Białoszewski realizuje swoje filmy. Czym był dla niego ten przejaw twórczości?
Były dwa teatry, na początku na Tarczyńskiej, później na Dąbrowskiego. Następnie nastąpił okres, który Miron nazwał „filmikowaniem”. Zresztą jego operator, Roman Klewin, niewiele z nich doprowadzał do finalnej wersji. Często w ogóle ich nie wywoływał. Dopiero Piotr Morawski zadał sobie olbrzymi trud realizując dokument pt. „W pobliżu Mirona”, w którym te wszystkie jego tasiemki zebrał w jedną całość. Pan Piotr udostępnił mi potem swój film, więc mogłem naoglądać się do woli tego, co tam Miron tworzył. Wybrałem też konkretny obraz, takie tuż powojenne wspomnienie z ulicy Poznańskiej, co zostało w moim filmie zainscenizowane. Natomiast sam Miron poprzez to swoje „filmikowanie” zastępował w pewien sposób teatr. Odbywało się to na zasadzie, że rzeczywistość w tych naprawdę bardzo amatorskich filmach była bardzo teatralna, umowna. Brali w nim udział bardzo młodzi ludzie, studenci. Są tam również śmiałe sceny erotyczne, dziewczyny występują z nagimi biustami. U mnie są one w bieliźnie. A dlaczego w ogóle nawiązałem do tej działalności Mirona? W filmie, w proporcjach półtoragodzinnych, starałem się zawrzeć wszystko, co było dla niego wyraziste. I chociaż nigdy nie miałem pretensji biograficznych, to jest tutaj jego praktycznie cała biografia, chociaż przede wszystkim czytelna dla wtajemniczonych. Na przykład Lech Emfazy Stefański, który para się tutaj eksperymentami jest właścicielem mieszkania na Tarczyńskiej, twórcą odbywającego się tam teatru. Pojawia się również Artur Sandauer, który robi wykład na temat miejsca Mirona w polskiej poezji. Również inne rzeczy, jak chociażby opowieści Mirona, kiedy porcjował sobie odpowiednio chleb, by najeść się małą ilością w czasie okupacji. Także odniesienia do Garwolina. Poza tym te jego szczególne usytuowanie w ostatnim okresie jego życia, z którego on sam był zresztą bardzo zadowolony. Wręcz uważał, że miał wszystkiego aż za dużo. Specjalnie też nie wypatrywał zmian politycznych i nie odnosił się do nich z entuzjazmem. Na przykład jeśli podczas spotkania rozmowy o polityce nabierały na sile, on zaczynał opowiadać o krowie spotkanej w Garwolinie. Natomiast kiedy zaczęło się w kraju to już prawdziwe polityczne wrzenie, zastanawiał się nawet nad likwidacją spotkań w jego mieszkaniu. I nie dlatego, że się czegoś bał, czy coś w tym stylu, on zawsze był i pozostał w tym względzie niezależny. Nawet wtedy kiedy mógł być posądzony o brak zaangażowania i opowiedzenia się po właściwej stronie.
Białoszewski był obojętny na politykę, czy się wręcz jej brzydził?
Nie lubił polityki. Ona jest czymś więcej niż mówieniem o tym, że nie było w sklepie twarożku, co go strasznie wkurzało. Polityka była dla niego wykraczaniem poza siebie, poza swoje mieszkanie. Z drugiej strony wiedział też, że wszystkiego nie da się zmienić. Natomiast był przekonany, że szczęście można odnaleźć tylko w małych rzeczach. Trzecia sprawa to, historia. Jak sam mówi – „przeżył Hitlera, przeżył Stalina i chciałby już na tym poprzestać”.
Czy kiedykolwiek wcześniej, zanim jeszcze Jadwiga Stańczakowa napisała „Dziennik we dwoje” myślał pan o zrobieniu filmu o samym Mironie?
Kiedy objawiła się dla mnie twórczość Mirona, zupełnie nie wiedziałem o istnieniu Jadwigi Stańczakowej. Natomiast film o nim chciałem zrobić tuż po zakończeniu szkoły filmowej. Również na podobnej zasadzie, co ten. Było takie jego opowiadanie zatytułowane „O świetle”. Historia rozgrywająca się na klatce schodowej, gdzie spotykają się lokatorzy, po tym, jak w ich mieszkaniach gaśnie światło. Opowiadanie to miało być jednocześnie pretekstem do zilustrowania sylwetki poety. Miałem już zgodę od autora na realizację, jednak ku memu ogromnemu zaskoczeniu usłyszałem, że to jeszcze nie jest poeta, o którym trzeba robić filmy. Było to dla mnie ogromną niespodzianką, ponieważ obok Różewicza, uważałem Białoszewskiego za jednego z najlepszych naszych wtedy twórców. Okazało się też, że na decyzję ministerstwa, musiały wpłynąć zupełnie inne względy. Stało się jednak, jak się stało i w końcu po trzydziestu latach dopadłem Mirona w tym filmie.
Tak chwalony, goszczący na festiwalach film, jak Pański musiał odczekać prawie dwa lata na to, aby w końcu wejść na ekrany kin.
Jest to dla mnie wciąż nie do końca zrozumiała historia. Właściwie od początku byli ludzie, którzy chcieli go rozpowszechniać. Film był przez pewien czas w planach ITI Cinema, jednak dystrybutor podobno nie mógł się dogadać z telewizją publiczną. Długo to wszystko potem trwało, ale w końcu i niespodziewanie udało się film wprowadzić na ekrany. Jest to ważne, ponieważ wiadomo, że filmy będą w końcu wracać do kin. Powstaną również kina, na wzór tych w Paryżu, gdzie praktycznie w ciągu jednego dnia będzie można zobaczyć duży dorobek kina światowego. Powstaną ośrodki nie nastawione tylko i wyłącznie na sukces komercyjny. Obejrzenie tego filmu na dużym ekranie wnosi coś jeszcze, aniżeli jego odbiór w formacie telewizyjnym. Duży ekran powoduje jednak, że jesteśmy bardziej w środku całej tej opowieści.
Dziękuję bardzo za romowę
Parę osób, mały czas
tytuł oryginalny: Parę osób, mały czas
reżyseria: Andrzej Barański
aktorzy: Krystyna Janda, Andrzej Hudziak, Igor Przegrodzki, Arkadiusz Detmer, Monika Obara
czas trwania: 101 min.
produkcja: Polska 2005
premiera: 2007-04-27
Festiwal Polskich Filmów Fabularnych Gdynia 2005
nagroda za pierwszoplanową rolę kobiecą – Krystyna Janda
nagroda Prezesa Zarządu Telewizji Polskiej
nagroda dziennikarzy
MFF Karlovy Vary 2006
nagroda aktorska – Andrzej Hudziak
Ogólnopolski Festiwal Sztuki Filmowej „Prowincjonalia” 2006
Nagroda Specjalna
Nagroda TVP Kultura w kategorii: film za rok 2005
Lubuskie Lato Filmowe Łagów 2006
nagroda im. Juliusza Burskiego
Opowieść o przyjaźni niewidomej Jadwigi i widzącego, ale kompletnie niezaradnego życiowo Mirona Białoszewskiego. Film ukazuje też szeroko środowisko, w którym żył poeta – swoistą bohemę czasów gierkowskich.
Historia oparta na podstawie książki Dziennik we dwoje Jadwigi Stańczakowej.
Jadwiga Stańczakowa (Krystyna Janda) mieszka z apodyktycznym, nadopiekuńczym ojcem. Przyjaźń z Mironem Białoszewskim (Andrzej Hudziak), poetą i oryginalnym prozaikiem, człowiekiem nieco ekscentrycznym, całkowicie odmienia jej życie. Niezaradność Mirona w sprawach codziennych usamodzielnia Jadwigę. Nagrywa na magnetofon dyktowane przez niego teksty, a następnie przepisuje je na maszynie, zaczyna pełnić rolę sekretarki. Poeta odwzajemnia się udzielając rad i poprawiając pisany przez nią dziennik.
Kameralny dramat Andrzeja Barańskiego został znakomicie przyjęty na festiwalu w Karlovych Varach i w Gdyni. Parę osób, mały czas to zaskakująca prostotą historia niezwykłej przyjaźni. Przyjaźni, która zawiązała się, jak określił to sam reżyser, na wyższym piętrze, tym nieprzeliczalnym, opartym na niepowtarzalnym porozumieniu dusz.
Mały wielki film Barańskiego dotyka bowiem nieefektownej prawdy: o sztuce rodzącej się z okruchów codzienności i o migotliwych momentach szczęścia i bliskości kpiących sobie z wielkich liter. Paweł T. Felis, Gazeta Wyborcza
W filmie Andrzeja Barańskiego Miron i Jadwiga mają ten niezwykły magnetyzm, jakiego w kinie nie widzimy zbyt często. Krzysztof Spór, www.stopklatka.pl
PARĘ OSÓB, MAŁY CZAS
Reżyseria: Andrzej Barański
Scenariusz: Andrzej Barański na podstawie książki Jadwigi Stańczakowej „Dziennik we dwoje”
Obsada: Krystyna Janda, Andrzej Hudziak, Igor Przegrodzki, Arkadiusz Detmer, Monika Obara, Zdzisław Wardejn
Zdjęcia: Dariusz Kuc
Produkcja: Polska 2005
Dystrybucja: Vivarto
Czas: 104 min.
W kinach od 27 kwietnia 2007
Opis
Jadwiga Stańczakowa (Janda) – dziennikarka i poetka – po całkowitej utracie wzroku mieszka ze starym ojcem (Przegrodzki) w Warszawie. Wydaje się, że najważniejszą rolę w jej życiu odgrywa przyjaźń z wybitnym poetą Mironem Białoszewkim (Hudziak). Oboje wspierają się. Ona, mimo że niesamodzielna, opiekuje się zagubionym w rzeczywistości artystą. On inspiruje ją do pracy. Przyjaźń pary poetów nie jest jednak łatwa.
Recenzja
Andrzej Barański jest reżyserem, który od lat idzie własną drogą. Nie poddaje się modom, filmowej koniunkturze i konsekwentnie robi swoje autorskie kino. Dobre kino. Jego przedostatni obraz, Parę osób, mały czas, to historia przyjaźni Jadwigi Stańczakowej i Mirona Białoszewskiego. Bohaterowie nie są ludźmi młodymi (historia toczy się na przestrzeni jednej dekady – od połowy lat 70. do śmierci poety w 1983 roku). Ona jest niewidoma, kiedyś była dziennikarką, teraz mieszka z ojcem, ma dorosłą córkę i wnuczkę, jednak sens jej życiu nadaje przyjaźń z Mironem, opiekowanie się nim. Białoszewski, z traumą Powstania Warszawskiego, nie odnajdujący się w peerelowskiej rzeczywistości, potrzebujący wsparcia w rzeczach najprostszych – które daje mu właśnie Jadwiga. Ale łączy ich nie tylko wrażliwość i literacka pasja. Oboje cierpią na depresję. To zbliża ich jeszcze bardziej.
Reżyser pokazał tę historię bardzo prostymi środkami. Parę osób, mały czas to film „ciasny”, zrealizowany w małych naturalnych wnętrzach, z kamerą skupioną na bohaterach. Ta ciasnota pozwala nam odczuć nie tylko fizyczny stan „życia w PRL-u”, ale także oddaje stan ducha bohaterów. Opowieść rozgrywa się w szeregu obyczajowych scenek – to one odmalowują wzajemne, często trudne relacje Jadwigi i Mirona, lecz również prezentują środowisko skupione wokół Białoszewskiego. Barański subtelnie kreśli portrety swoich bohaterów. Lęk Jadwigi przed światem zewnętrznym, a tym samym przed samodzielnością, tęsknota Mirona za dawnym kochankiem, egocentryzm, chwile euforii oraz psychicznych zapaści obojga. W ich przyjaźni jest miejsce na czułość, ale i na ścieranie się charakterów. Dla Jadwigi praca z Mironem stanowi inspirację dla własnej twórczości, lecz artysta bywa boleśnie szczery, czasami zwyczajnie okrutny. Kobieta buntuje się przeciwko jego opiniom, walczy o własną artystyczną autonomię.
Tytuł Parę osób, mały czas w pełni oddaje to, jaki obraz Barańskiego jest. Mały film, ale wielkie kino. Takie, które wciąga podczas seansu i zostaje w głowie. To opowieść o dwóch osobach, skupiona na dwójce aktorów. I to właśnie Krystyna Janda i Andrzej Hudziak sprawiają, że Jadwiga Stańczakowa i Miron Białoszewski na ekranie żyją. Naprawdę, boleśnie, przejmująco.
Marta Miś
Parę osób, mały czas (2005)
Recenzja „Małe wielkie kino”
poniedziałek, 04 grudnia 2006 17:08
Historia niezwykłej przyjaźni niewidomej „sekretarki” i wybitnego poety. Historia o tyle poruszającą, że prawdziwą.
Niewidoma to Jadwiga Stańczakowa, poeta to Miron Białoszewski. Kto nie zna jednak ani twórczości artysty, ani czasów, o których film opowiada, ani większości nazwisk osób pojawiających sie w filmie naprawdę niczego nie straci. Dla świadków tamtych wydarzeń – na przykład Tadeusza Sobolewskiego z „Gazety Wyborczej” granego w filmie przez Arkadiusza Detmera z „Symetrii” – to w równym stopniu film, co ich życie i wspomnienia. Dla pokolenia dwudziestolatków wręcz zamierzchła historia. A jednak ogląda się to z zapartym tchem, zadumą, zadziwieniem. Że ludzie potrafią się tak pięknie uzupełniać, że tak bardzo siebie potrzebują, że tak się od siebie uzależniają.
Przez chwilę przyszedł mi do głowy „Mój Nikifor” – tam też był artysta i był przyjaciel, który pomagał mu się ubrać, zapewniał ciepłą zupę, nosił sprzęt, woził do szpital
http://www.seattlefilm.org/festival/film/detail.aspx?id=21841&fid=32
http://www.seattlefilm.org/festival/calendar/index.aspx?mode=1&GID=-1&date=6/13/2007%20&FID=32http://serwisy.gazeta.pl/film/1,22535,4086795.html
http://www.tvp.pl/filmoteka/film-fabularny/pare-osob-maly-czas/wideo/film-fabularny-polska-2005