Szanowni Państwo,
Panie Rektorze, Panie i Panowie profesorowie,
zaproszeni goście, studenci!
Wykład inauguracyjny w Akademii Medycznej, nawet krótki, jak to określono uciszając moje lęki, to dla aktorki, osoby z zupełnie innego świata, paraliżujące zadanie. Na szczęście i nieszczęście byłam wielokrotnie pacjentką, hospitalizowaną, operowaną, leczoną i jak każdy w tym kraju miałam i mam, relacje z lekarzami a pewnie, z racji mojego wieku, będę miała coraz intensywniejsze. Mam także przyjaciół lekarzy, znam więc ich rozterki osobiste, związane z tym zawodem, ich codzienność.
Nie zazdroszczę wam.
Co więcej, nie znam większej admiratorki waszego zawodu niż ja. Zawodu dla wybranych i powołanych, zawodu posłannictwa i ofiarności. Zawodu, który stworzenie o nazwie Człowiek, musi przyjąć i „obsłużyć” razem z całym bagażem problemów, które każdy z tych ludzi przynosi, z problemamiintymności, charakterów, dobra i zła, wstrętu i zachwytu nad tym stworzeniem.
Humanizm, przysięga Hipokratesa, marzenia i ideały,są często najtrudniejszymi z nakazów, jeśli trzeba je zrealizować w rzeczywistości.
Skazując się na życie w wiecznym kontakcie z nieszczęściem, dramatami, bezradnością ludzką i tragediami, stajecie się bohaterami tej najtrudniejszej codzienności, a ucieczki od tego nie ma. Dodatkowo jest to zawód, w którym nie tylko nie ma spokoju ani chwil relaksu, ale wymaga on ciągłego uczenia się, poznawania światowego poziomu wiedzy medycznej, co jest obowiązkiem każdego z was, bo od tegoczęsto zależy życie i zdrowie ludzkie.
Stopień odpowiedzialności, jaki na sobie dźwigacie jest dla mnie niewyobrażalny i rozumiem stres z tym związany. Błąd popełniony w jakimkolwiek innym zawodzie nigdy nie ma tak brzemiennych konsekwencji.
Rozumiem też, że po skończeniu pracy, wyjściu ze szpitala czy przychodni nie rozstajecie się z tymi problemami i z tymi ludźmi i determinuje to całewasze życie. Tu przychodzi cala przestrzeń związanaz zaufaniem do lekarza, wysokimi oczekiwaniami pacjentów oraz błaganiami o ratunek i życie.
Mam 72 lata. Towarzyszyłam śmierciom mojej babci, dziadka, męża, ojca, matki. Trzymałam za rękę umierającą w szpitalu przyjaciółkę. Dla mnie były to chwile ostateczne, ale lekarze, którzy temu takżetowarzyszyli stali się od tego momentu naprawę mi drodzy. Właściwie nigdy, a tylko raz, spotkałam się z obojętnością lekarzy. Tak się złożyło, że spędziłam prawie pół roku towarzysząc bliskiej mi osobie w leczeniu onkologicznym, pozwolono mi także spędzać noce w szpitalu. Obserwowałam życie tego oddziału. Żegnaliśmy tam na zawsze wielu chorych, ale także widziałam, tych cudem wyleczonych. Na tym oddziale lekarzem, który miał największe sukcesy był młody człowiek, który miał wyjątkową relację z chorymi. Rozmawiał każdego dnia z pacjentami, także o ich sprawach osobistych, witał rodziny, odbywał długie nocne bolesne rozmowy. Kiedy wchodził na oddział, wszyscy chorzy wychodzili ze swoich sal, wyczołgiwali się, żeby się z nim przywitać. To on miał najwięcej wyleczonych przypadków. Podziwiałam go. Nigdy nie tracił cierpliwości i zawsze odpowiadał na pytania. Dziś jest stałym widzem naszych teatrów, po dwóch zawałach w wieku 40 lat przyjmuje już tylko w przychodni. Bywają więc i takie koszta.
Niedawno zmarły mój przyjaciel Jerzy Stuhr przez wiele lat borykania się z rakiem, miał nieograniczone zaufanie do swoich lekarzy i wiarę w ich umiejętności. Do końca wierzył, że podarują mu jeszcze rok, dwa. A mówił o nich zawsze z największym oddaniem. Z wieloma się przyjaźnił.
Kiedyś, moja przyjaciółka lekarka niemiecka, szefowa wielkiego sanatorium w Saint Blasien, po przyjściu z nocnego dyżuru, powiedziała – Krysiu są zasady podstawowe – pacjent nie może być spragniony, głodny, nie powinien cierpieć, nie może się bać, ma prawo do informacji i do jak najszybszejdiagnozy i leczenia. Średnia wieku w naszym sanatorium to 78 lat a ja mam uczucie jakbym wracała z zakładu poprawczego, z kolonii dla dzieci trudnych. Zaraz tu zemdleję. Powiedziałam jej na to –ale jaki masz wspaniały bilans życia! Jesteś lekarzem trzech specjalności, w Niemczech odbyłaś bardzo trudną drogę, widzę, ile listów przychodzi do Ciebie codziennie, od byłych pacjentów. Odpowiedziała mi – mam dosyć, chciałabym uciec, wyjechać gdzieśdaleko, może statkiem i mam nadzieję, że na tym statku nikt nie będzie miał zawału, ani nic mu się niestanie, bo wtedy musiałabym interweniować. Jeżeli chcesz wiedzieć, jedyną rzeczą, z której jestem dumna, to fakt, że nie popadłam nigdy w rutynę.
Pewnego dnia postanowiłam razem z moją znajomą –szefową jednej z warszawskich ginekologii i lekarzem konsultantem kilku szpitali, wyjechać na miły weekend do Sopotu.
Zabrałam ją rano samochodem obiecując dwa dni relaksu i przyjemności. Morze, plaża, zero problemów. A w niedzielę sen do południa. Już po 20 minutach naszej podróży, zadzwonił jej telefon, na oddziale którym kieruje jest problem, przyjęto pacjentkę ze Świadków Jehovych – i pani doktor co mamy robić, jak mamy się zachowywać, bo mogą być problemy. Moja znajoma odpowiedziała – mam nadzieję, że ich nie będzie, że urodzi normalnie,skonsultowała wyniki, ciąża bliźniacza. Zapytała o kilka innych osób leżących na oddziale, jak się czują i się rozłączyła. To nie był jej dyżur telefoniczny, ale od tego momentu telefon dzwonił co chwila w różnych sprawach. Ale popołudniu odebraławiadomość katastrofalną, pacjentka Jehowa urodziła, ale są problemy. Nie pozwala sobie podać krwi, a dzieci też są zagrożone. Mąż też nie zgadza się na podanie jej krwi. Nasz relaksujący weekend nieodwołanie się skończył. Zaczęły się serie telefonów szukanie lekarzy tego wyznania, ja dostałam w pewnym momencie absolutnej histerii, radziłam ją uśpić i podać krew, co wywoływało tylko spojrzenia politowania, krzyczałam – zrób coś! ona przecież umrze i dzieci też! Zaczęło się czekanie, postanowiłam wyciągnąć ją do kina.
Telefonu oczywiście nie wyłączała. Wybrałam film „Perfect days” – siadłyśmy w kinie. Na ekranie facet budzi się rano, myje zęby, kąpie się, ubiera, je śniadanie, podlewa cztery kwiatki, w automacie na dole kupuje coca-colę, wsiada do samochodu i jedzie myć profesjonalnym zestawem szczotek ubikacje w centrum Tokyo. Wieczorem idzie do restauracji, zawsze tej samej, wypożyczalni płyt, książek, co wieczór tej samej, czyta chwilę książkę, idzie spać. I ten rytm dnia powtarza się cztery lub pięciokrotnie w filmie. W międzyczasie fotografuje słońce przez listki, w południe codziennie na tej samej ławce w parku je taką samą kanapkę i jest szczęśliwy. Ten film miał nam opowiedzieć o tym, że życie proste, sumienna praca, eliminacja przedmiotów i eliminacja nieprzewidywalnych zdarzeń, wracanie do tych samych miejsc i powtarzanie czynności w naszym skomplikowanym świecie, z którym sobie nie możemy dać rady, w świecie gdzie jesteśmy przebodźcowani, jak to się brzydko nazywa i mamy uczucie wiecznego życia w labiryncie z którego nie ma wyjścia, daje szczęście, spokój i harmonię.
Podczas seansu telefon mojej znajomej dzwonił cały czas. Ile żelaza podać, jakie dawki leku na krzepliwość, kto ma porozmawiać z mężem, jaki jest stan dzieci itd…
W pewnym momencie moja znajoma obejrzała fragment tego filmu i powiedziała do mnie – wychodzimy! Na coś Ty mnie kurwa przyprowadziła! Czyś Ty zwariowała?! To znaczy, że mam jechać do Tokio myć kible i to mi da spokój?
W nocy słyszałam, że jej telefon dzwoni.
Rano dowiedziałam się, że Jehowa i dzieci przeżyły, ale musimy wracać do Warszawy, bo coś tam się jeszcze innego zdarzyło. Powiedziała do mnie – przepraszam, to moja wina. Bo zawsze jestem do dyspozycji. Ale nie wyobrażam sobie, że mogłabym wyłączyć ten cholerny telefon.
Są lekarze dobrzy i źli. W Internecie mamy tysiące porad lekarskich i diagnoz wstawianych zaocznie. Są też jednocześnie oceny wszystkich lekarzy. Ludzie wypisują tam straszne rzeczy – od peanów do ostatecznych wyzwisk. Kiedyś przeczytałam taki wpis: – Dziękuję doktorze. Dziękuję wam za waszą pracę. Mój mąż dzięki panu żyje. I na pięć gwiazdek oceny zaznaczone było cztery. Lekarz odpisał: -Dziękuję. Zastanawiam się tylko co musiałbym zrobić, żeby dostać od pani pięć gwiazdek.
W dobie powszechnej informacji. Internetu, rankingów, itd. jest to dzisiaj zawód pod szczególną presją. Moja źle zagrana rola nikomu nie odbierze życia ani zdrowia, najwyżej zmarnuje komuś wieczór. Wasz źle podany lek, czy zła decyzja o czymś, to tragedia.
Rozumiem, że do uprawiania waszego zawodu, jak i do każdego, nawet do tego sprzątacza toalet, trzeba mieć talent. Ale w waszym zawodzie tych talentówtrzeba mieć bardzo dużo. Wiedza, wasze umiejętności są oczywiście podstawą, ale talent do kontaktu z innymi, umiejętność słuchania, umiejętność tłumaczenia wielu rzeczy, są równieważne. I jeszcze – musicie być jak Bogowie, spokojni, rozsądni, mądrzejsi niż wszyscy dookoła. To nie jest na miarę człowieka.
Życzę Wam dobrego roku, mądrych nauczycieli, samych zdrowych ludzi w Waszym otoczeniu, dużo radości i satysfakcji, ale przede wszystkim świadomości, jak wyjątkowy zawód sobie wybraliście. I jak wielkie ma on znaczenie dla nas wszystkich.
W moim zawodzie, w teatrze, w filmie, używamy i zastanawiamy się nad wielkimi słowami, pojęciami – takimi jak miłość, przyjaźń, nienawiść, śmierć, zdrada, wierność, lojalność, walka o życie,zastanawiamy się jak to zagrać.
Ale wy tego nie gracie! Wy to przeżywacie z ludźmina co dzień!
Życzę wam powodzenia!
Wykład inauguracyjny dla poznańskiej Akademi Medycznej 2 października 2024 roku.