„Zapiski z wygnania” wzięły się z prywatnej potrzeby. Zależało nam, żeby opowiedzieć coś, co nas dotyka, co jest wykreślone z podręczników – powiedziała PAP Krystyna Janda. Jej monodram, oparty na wspomnieniach emigrantki Marca ’68 Sabiny Baral, można będzie oglądać w poniedziałek w Teatrze TVP. Z tej okazji przypominamy rozmowę z marca br.
„Zapiski z wygnania” to spektakl na podstawie książki Sabiny Baral, dwudziestoletniej emigrantki roku 1968, która wyjechała z Polski razem z rodzicami na fali antysemickiej nagonki ówczesnych władz. Wspomnienia wypędzonej Żydówki, zestawione z projekcjami wideo z tamtego okresu i obrazami współczesności, skłaniają do refleksji nad tym, do czego prowadzą nienawiść i ekstremizmy oraz jakie miejsce zajmują dziś w dyskursie publicznym. „Ile cierpienia można znieść, zanim się nie oszaleje? Powychodzili z lasów, z dziur w ziemi, z szaf, piwnic i strychów, wyszli półżywi z obozów, wrócili z Syberii i Kazachstanu, do domu, do Polski. A potem, przez następne dwadzieścia trzy lata nie wyjechali (…). Chcieli mieszkać tutaj, tu, gdzie się urodzili ich rodzice i gdzie się urodziły ich dzieci – my. Po wojennej gehennie, po latach cierpienia i strachu, mimo wszystko jeszcze raz zadecydowali, że Polska to ich kraj. I tych ludzi po 1968 roku Polska wyrzuciła” – czytamy we fragmencie zamieszczonym na plakacie.
Autorkami adaptacji są reżyserka spektaklu Magda Umer i aktorka Krystyna Janda, której na scenie towarzyszy zespół muzyczny pod kierownictwem Janusza Bogackiego. Przedstawienie zostało zrealizowane w 2018 r. z okazji 50. rocznicy Marca ’68. Od tamtego czasu było wielokrotnie grane i doceniane. Zapewniło twórczyniom chociażby Grand Prix festiwalu Boska Komedia i główną nagrodę Festiwalu Sztuk Współczesnych R@Port. Występ Krystyny Jandy doceniono natomiast m.in. indywidualną nagrodą aktorską w Ogólnopolskim Konkursie na Wystawienie Polskiej Sztuki Współczesnej, Grand Prix Indywidualnym Kaliskich Spotkań Teatralnych i medalem im. Mordechaja Anielewicza, przyznawanym przez Stowarzyszenie Żydów Kombatantów i Poszkodowanych w II Wojnie Światowej.
Ten sukces nie dziwi, bowiem w pracę nad spektaklem aktorka włożyła całe serce. Jak wspomina, na utwór Sabiny Baral natknęła się zupełnie przypadkowo. „Zadzwoniono do mnie z informacją, że do Instytutu Austriackiego przyjechała autorka z Ameryki i poproszono, żebym przyjechała w niedzielę przed południem przeczytać fragmenty książki, której będzie dotyczyła rozmowa. Zupełnie nie wiedziałam, do kogo jadę. To miało być tzw. zastępstwo. Jak zaczęłam czytać fragmenty, to oszalałam. Moje zdumienie nie miało granic. Co więcej, widziałam, jakie wrażenie wywierają na słuchaczach. Są napisane pięknie i prosto, a jednocześnie te szczegóły, daty, drobiazgi, przedmioty – cała codzienna strona wielkiej historii robi nieprawdopodobne wrażenie” – powiedziała PAP Janda. Nie bez znaczenia były dla niej również zawarte w książce szczególne opisy Wrocławia – z tego miasta pochodził jej mąż, zmarły w 2008 r. wybitny operator Edward Kłosiński.
Kiedy aktorka podsunęła książkę Magdzie Umer, ta podzieliła jej odczucia i zaproponowała wspólną pracę nad sceniczną adaptacją. „Tak naprawdę zrobiłyśmy to z własnej, prywatnej potrzeby. Bardzo nam zależało, żeby opowiedzieć coś, co nas dotyka, co jest zapomniane albo wykreślone z podręczników. Chciałyśmy to przypomnieć, ponieważ obie mamy przyjaciół czy wykładowców, którzy wyjechali. Mój mąż miał ukochanego profesora Kurta Webera, którego żegnał na Dworcu Gdańskim. Ja mam ciągle gdzieś na świecie znajomych, którzy wyjechali w 1968 r. Dziś są to starsi ludzie, ale ciągle się z nimi przyjaźnię i utrzymuję kontakt. Zależało nam z Magdą na tym, żeby całą tę sprawę przypomnieć” – wyjaśniła Janda.
Od czasu wizyty w Instytucie Austriackim Sabina Baral zaczęła przyjeżdżać do Polski i zaprzyjaźniła się z aktorką. „Dwa czy trzy razy Sabina zrobiła trasę po Polsce. Odbyła m.in. spotkanie z panią Olgą Tokarczuk, odwiedziła Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN. Moja wiedza i świadomość całej sprawy ciągle się powiększa. Niesamowite, ilu widzów, którzy w milczeniu odebrali spektakl, przychodziło do mnie później do garderoby, na zaplecze teatru i dziękowało, że przypominamy tę historię. Nie wiem, czy po jakiejkolwiek roli przychodziło do mnie tylu zapłakanych emigrantów. I nie tylko, bo także ich rodzin i przyjaciół, którzy zwierzali mi się ze swoich osobistych doświadczeń” – przyznała dyrektorka Teatru Polonia.
Po sześciu latach od premiery Krystyna Janda występuje w spektaklu z niesłabnącym zaangażowaniem i poczuciem misji. Ma nadzieję, że będzie go grać jeszcze wiele razy. „Jak wychodzę na scenę do +Zapisków…+ to wiem, po co jestem aktorką” – przyznaje. Cieszy ją, że przedstawienie jest oglądane chętnie w całej Polsce i że zostanie pokazane w Teatrze TVP.
W czwartek 7 marca, w przeddzień rocznicy Marca, „Zapiski z wygnania” zagrano w Teatrze Polonia w Warszawie, a w środę 13 marca – w Synagodze Pod Białym Bocianem we Wrocławiu. W poniedziałek 6 maja o godz. 20.30 spektakl będzie można oglądać w Teatrze TVP. „Warto wysłuchać tej historii, zobaczyć spektakl, który ma swoją atmosferę. Jestem dumna z tej roli. Otrzymałam za nią bardzo ważną nagrodę im. Mordechaja Anielewicza za umiejętność współodczuwania. To jedno z najpiękniejszych uzasadnień nagrody, jakie widziałam w życiu. Warto też wspomnieć, że książka od pierwszego wydania poszerzyła się już o co najmniej 150 stron. Ciągle dochodzą nowe historie, które nie są uwzględnione w spektaklu. Warto je przeczytać” – podsumowała aktorka. (PAP)
autorka: Daria Porycka
O spektaklu „Zapiski z wygnania” Sabiny Baral w reż. Magdy Umer w Teatrze Telewizji pisze Krzysztof Krzak.
Telewizyjna wersja „Zapisków z wygnania” Sabiny Baral w reżyserii Magdy Umer pokazana premierowo na głównej scenie Teatru Telewizji w poniedziałek, 6 maja 2024 roku, dobitnie pokazuje, jak wiele bez patetycznego patosu i wizualnego rozmachu można w sposób porażający powiedzieć o bolesnych momentach historii współczesnej. Także tych do dziś nie w pełni rozpoznanych i rozliczonych. Wystarczy „tylko” dobrze napisany, wstrząsający tekst, ciekawy pomysł reżyserski i znakomite aktorstwo – w tym przypadku Krystyny Jandy.
Wydarzenia związane z szeroko zakrojoną kampanią antyżydowską zakończone masową i przymusową emigracją ludności polskiej pochodzenia żydowskiego w 1968 roku są z grubsza znane większości Polaków, wszak powstało już o niej trochę filmów, utworów literackich. Ale sedno sprawy tkwi w szczegółach. I to one są główną osią poruszających wspomnień Sabiny Baral, która jako 20–latka zmuszona była wraz z rodzicami wyjechać z rodzinnego Wrocławia i przez Czechosłowację, Austrię, Włochy udać się na emigrację za ocean. Po latach odwiedziła swoją dawną ojczyznę, by przekonać się, jak niekompletna jest wiedza o tym, co zdarzyło się w kraju nad Wisłą pod koniec lat 60. XX wieku. Baral w najdrobniejszych szczegółach opisuje warunki, na jakich niechciani w Polsce Żydzi musieli wyjechać na zawsze poza jej granice. Pozbawieni dokumentów tożsamości, zaświadczeń o wykształceniu, statusie zawodowym mogli zabrać ze sobą tylko pieć dolarów, tysiąc książek, jedną poduszkę na osobę, prodiż, radio Szarotka… Ale bezwzględnie zakazane było wywożenie jakichkolwiek zdjęć wykonanych przed 1945 rokiem, w tym rodzinnych i tych wykonanych w… mundurkach harcerskich. Po drodze ludzie ci przechodzili drobiazgowe kontrole graniczne, z odrywaniem obcasów włącznie, by sprawdzić, czy czegoś, co wszak było ich własnością, nie szmuglują. Dotychczasowi znajomi bali się się z nimi pożegnać, a tym, którzy chcieli to zrobić, nie pozwalano, jak ówczesnemu chłopakowi Sabiny. I to właśnie te upokarzające, by nie powiedzieć upadlające, odczłowieczające procedury robią szczególne wrażenie. W ogromnej mierze za sprawą Krystyny Jandy(współautorki adaptacji), która mówi o nich w sposób z pozoru beznamiętny, bez podnoszenia głosu, jakby z perspektywy osoby, która swoją traumę już przerobiła. Więcej emocji pojawia się bodaj tylko w chwilach, gdy wspomina o bliskich osobach, rodzicach, którzy nigdy nie odnaleźli się w nowej – nie po raz pierwszy – rzeczywistości.
Reżyserka Magda Umer wzbogaciła opowieść Sabiny Baral licznymi fotografiami przedstawiającymi ludzi, których wydarzenia Marca ‘68 w różny sposób dotknęły, materiałami archiwalnymi Filmoteki Polskiej i zdjęciami ze swoich zbiorów, a także fragmentem filmu „Dworzec Gdański” Marii Zmarz–Koczanowicz; są też śpiewane przez Jandę fragmenty piosenek z tekstami Osieckiej, Hemara, Szymborskiej, Młynarskiego, Cygana, jest kadisz, poezja Marii Pawlikowskiej–Jasnorzewskiej i Juliana Tuwima (z mocnym w kontekście wymowy spektaklu wierszem „My, Żydzi polscy”); znakomicie współgrającą z treścią przedstawienia muzykę gra Janusz Bogacki ze swoim kwartetem, klimatyczne zdjęcia tworzy Piotr Wojtowicz. Ale najbardziej poruszający jest fakt, iż „Zapisków z wygnania” Magdy Umer nie można traktować wyłącznie w kategoriach spektaklu o wydarzeniach historycznych, które nie mają odniesienia i swoistego dalszego ciągu w obecnej rzeczywistości. Pokazują to kończące spektakl dokumentalne nagrania z wydarzeń na warszawskim placu Zbawiciela z płonącą tęczą i nacjonalistyczne okrzyki wznoszone przez uczestników tak zwanego Marszu Niepodległości. Współbrzmią one w sposób przerażający ze słowami bohaterki „Zapisków…”: Nas już za chwilę nie będzie, zostaniecie z tym antysemityzmem sami. To będzie wasz problem. Aby go rozwiązać zawsze będzie można znaleźć kogoś „innego”, którego nie będzie się lubiło i kogo będzie można obdarować biletem w jedną stronę. Przesadzam? Oby!
Fot. Waldemar Kompała/
Oglądaliście ZAPISKI w Teatr Telewizji TVP? Co sądzicie? Również w telewizji spektakl ten robi wielkie wrażenie! Wklejam tu mój tekst z oficjalnego dziennika Festiwalu Sztuki Aktorskiej w Kaliszu z 2019 roku, na którym Krystyna Janda otrzymała Grand Prix! Pierwszy raz w jej bogatej karierze! Zapraszam do lektury! W załącznikach inne materiały o spektaklu. Dla zainteresowanych!
JEJ “Zapiski z wygnania”
Wychodzi na scenę z rękami w kieszeniach. Ubrana w długą, czarną suknię i czarny rozpięty sweterek z białym kołnierzykiem. Gdy podchodzi do stojącego w głębi sceny mikrofonu, na wielkim oddzielającym nas od niej tiulu, nagle pojawia się JEJ twarz. To obraz transmitowany na żywo ze stojącej przed NIĄ kamery. Tak będzie do końca spektaklu. Gdy zaczyna mówić, widownia wstrzymuje oddech. Wypowiadane przez NIĄ proste, lakoniczne zdania – składające się na tę precyzyjną, chłodną, właściwie pozbawioną przymiotników opowieść wygnanej w 1968 roku z Polski Sabiny Baral – płyną na widownię czystym strumieniem. Od początku dzieje się jednak coś magicznego: słowa pęcznieją, układają się w obrazy, które – niczym jakiś tajemniczy palimpsest -poczynają się wyłaniać z JEJ spokojnej narracji. Galeria tych obrazów zaczyna się multiplikować, na pierwszym planie mamy bowiem portret głównej bohaterki, ale gdzieś obok jej losów pojawiają się kolejni bohaterowie – jej rodzice, przyjaciele, osoby postronne i te, które w swej podróży w jedną stronę przypadkowo spotkała. Gdzieś przed samym horyzontem tego pejzażu świata, którego „nie namalował pan Chagal”, za tłumem żywych postaci, nieszczęśliwie zaklętych w tym bezsensownym kręgu nienawiści i niesprawiedliwości, pojawiają się duchy tych, którzy „poszli z dymem w Oświęcimiu”.
Ta wielka mozaika obrazów, składająca się na kosmos życia człowieka, w tym przypadku młodej żydowskiej dziewczyny – to dla NIEJ punkt wyjścia. Samo bowiem słowo w teatrze nie wystarczy. Aby słowo na scenie mogło stać się prawdą, musi nastąpić jego wcielenie. Wtedy dopiero świat wpisany w jego genotyp pojawi się naprawdę. ONA rozumie to lepiej, niż ktokolwiek inny. Otwiera się wewnętrznie na swoją bohaterkę, wpuszcza ją do swej duszy i pozwala przez siebie przemówić. Na prawie dwie godziny staje się nią, udziela jej swego ciała i głosu. Jest świętym naczyniem, przez które przelewa się najczystszy i najgłębszy strumień sztuki, rozlewając się szeroko po widowni i zalewając serca widzów falami łez. Nie jest to dla NIEJ łatwe. Za każdym razem JEJ bohaterka znajduje JĄ przecież w innej kondycji, inne też elementy scenicznej opowieści naruszają JEJ prywatność, rymując się z JEJ własnym, przeżywanym aktualnie bólem i cierpieniem. Nic to jednak na scenie nie zmienia. ONA po prostu oddaje się swojej bohaterce, dobywa słów, stwarzając za ich pomocą opowieść. Tę opowieść, która wnika głęboko w nasze serca, porusza w nas jakieś jądro człowieczeństwa i błaga o to, żebyśmy potraktowali poważnie to, z czym nas konfrontuje. Patrzy na nas ze spokojem, JEJ statyczna twarz wyświetlana na tiulu, przypomina głowę posągu jakiejś rzymskiej bogini, a o tym, że jest człowiekiem, świadczą tylko JEJ ukradkiem wycierane łzy – oraz te nasze, obficie spływające po policzkach, gdy w finałowej scenie kadyszu za wszystkie ofiary świata, powtarzamy bezgłośnie, poruszeni do głębi: „Amen”.
Kończy na scenie, z rękami w kieszeniach. Patrzy na nas jeszcze przez chwilę i odchodzi w dal, podobnie jak JEJ bohaterka: bez zbędnych, fałszywych gestów znika ze sceny i wraca do swojego życia. ONA – bohaterka, kobieta, aktorka. Krystyna Janda.
Żaden, nawet najbardziej wymyślny pomysł inscenizacyjny nigdy, przenigdy nie dorówna Krystynie Jandzie, która stojąc na gołych teatralnych deskach, mówi słowami Sabiny Baral: „Nas już tu nie ma. A wy zostaniecie z tym waszym antysemityzmem”. „Zapiski z wygnania” z Teatru Telewizji już na TVP VOD
Tekst ukazał się w kwietniu 2018 r. Spektakl można zobaczyć na TVP VOD
Na wyciemnionej scenie stoi mikrofon. Za mikrofonem ubrana na czarno aktorka. To może nawet nie jest kostium, aktorka wygląda, jakby przyszła przed chwilą z domu. Czarna bluzka, czarna spódnica, zupełnie zwyczajne buty. I chyba nawet nie jest przesadnie uczesana. Ot, ogarnęła włosy przed wyjściem do ludzi. Zresztą nie widać jej zbyt dobrze, bo w miejscu kurtyny wisi siatka, na której wyświetli się niebawem jej twarz i kilka czarno-białych archiwalnych projekcji. Aktorka zaczyna mówić, ale jakoś tak niezbyt głośno. Trzeba się kompletnie wyciszyć i skupić, żeby słyszeć każde jej słowo. A słowa jakby kapały, jedno po drugim. I nic więcej. Nic więcej się nie dzieje. Nic a nic. Nic na scenę nie wjeżdża, nic z niej nie zjeżdża, światło się nie zmienia, żadnej właściwie scenografii nie widać. Tylko cienie muzyków akompaniujących aktorce, która kiedy nie mówi, to śpiewa: „w zaplombowanych wagonach/ jadą krajem imiona” albo „że jedna łza opada w dół/ to jeszcze nic, to jeden ból”. I tak przez prawie dwie godziny.
Widzowie szybko przestają się kręcić i szperać w telefonach. Nikt nie rozwija cukierków z szeleszczących papierków i nie wymienia się uwagami z osobą towarzyszącą. Oczy widzów w pękającej w szwach sali patrzą tylko na aktorkę, a w powietrzu czuć takie napięcie, jakby ktoś miał wzrokiem przesuwać przedmioty. Nikt nawet nie drgnie, chyba że w końcu musi sięgnąć po chusteczki, bo wypełnione łzami oczy muszą zrobić miejsce na nowe. Tak, toczą się łzy po policzkach i kapią na teatralne fotele. I zaczyna się coraz częstsze smarkanie, bo nos, jak oczy, też nie wytrzymuje. Tak samo jak gardła. Ściśnięte gardła. I tak przez prawie dwie godziny.
PRÓBA SPEKTAKLU ‚ZAPISKI Z WYGNANIA’ W TEATRZE POLONIA W WARSZAWIE: JANUSZ BOGACKI, KRYSTYNA JANDA, MAGDA UMER, SABINA BARAL. FOT. MACIEK JAŹWIECKI / AGENCJA WYBORCZA.PL
„Emigracja to rodzaj pogrzebu, po którym życie dalej trwa” – od tych boleśnie prawdziwych słów Tadeusza Kotarbińskiego zaczyna swoje „Zapiski z wygnania” Sabina Baral. W marcu chyba żadnej książki w Polsce nie przekazywano sobie częściej z rąk do rąk. „Masz może pożyczyć Baral?” – słyszałem to nieskończoną liczbę razy. Słyszała to też pewnie niejeden raz aktorka, która Sabinę Baral poznała bodaj dwa lata temu podczas spotkania autorskiego w zrównanym dzisiaj z ziemią Teatrze Żydowskim. Wtedy czytała fragmenty książki, dzisiaj mówi je ze sceny własnego teatru. Ale co ja plotę. Właściwie nie mówi, tylko hipnotyzuje. I tak przez prawie dwie godziny.
„Zapiski z wygnania” to nie jest żaden naukowy buch, żadne opracowanie, żaden komentarz do „wydarzeń marcowych”. To napisane znakomitą polszczyzną i gęstymi emocjami refleksje młodej dziewczyny, której świat rozpada się na kawałki. Dziewczyny z Wrocławia, którą wyrzuca własna ojczyzna. Wyrzuca ją, bo jej mama ma na imię Estera, a dziadek – Zacharje. To są niedobre imiona w Polsce w 1968 roku. Niedobre imiona i niedobry wygląd. Zresztą czy kiedykolwiek były dobre? Czy byłyby dobre dzisiaj? Te pytania zdają się kołatać w głowach wszystkich widzów. I aktorki za mikrofonem też. A w mnożeniu pytań jest bezlitosna, nie przestaje nawet na chwilę. Tylko mówi i mówi, i mówi, i śpiewa, ale jakoś tak beznamiętnie, jakby siły nie miała, jakby chciała zaraz zrezygnować. I tak przez prawie dwie godziny.
Choć opowieść Sabiny Baral sama w sobie jest niezwykle przejmująca i nieraz wstrząsająca, wypowiedziana przez tę aktorkę nabiera takiej siły, jakiej nie dałaby tym słowom żadna inna polska aktorka. Żadna. To jest także wielki, wręcz spektakularny w swojej niespektakularności triumf słowa w teatrze. Żaden, nawet najbardziej wymyślny pomysł inscenizacyjny nigdy, przenigdy nie dorówna tej aktorce, która stojąc na gołych teatralnych deskach mówi proroczymi słowami Sabiny Baral: „Nas już tu nie ma. A wy zostaniecie z tym waszym antysemityzmem”. Widzowie wtedy wstrzymują oddech i serca bić przestają. Przysięgam. Bo tą aktorką jest Krystyna Janda.
Sabina Baral „Zapiski z wygnania”, reż. Magda Umer, Teatr Polonia w Warszawie. Rejestracja spektaklu z Teatru Telewizji dostępna jest na VOD TVP