(z Dziennika internetowego)
Mieszkam tu w Poznaniu, w Teatrze Nowym, w pokoju, w którym podobno mieszkał przez ostatnie dwa miesiące swojego życia TADEUSZ ŁOMNICKI. Z pokoju słychać było ryki, zawodzenia, płacz Lira… Tadeusz wciąż próbował, ćwiczył, sprawdzał – pisze dzisiaj w swoim internetowym Dzienniku Krystyna Janda.
«Próbowano „Króla Lira” [na zdjęciu], premiera miała się odbyć za tydzień, zemdlał po wypowiedzeniu zdania: Więc jakieś życie świta przede mną. Dalej, łapmy je, pędźmy za nim, biegiem, biegiem! (Akt IV, scena 6 przekład Stanisław Barańczak).
Aktor aktorów, aktor totalny, aktor nad aktory – Tadeusz, wydaje się, że wyreżyserował, wymyślił i zagrał też tę swoją śmierć.
Lira chciał zagrać od zawsze, chodził z tym po Warszawie latami, z dziesięć lat i wiecznie opowiadał, że o tym marzy, a nikt mu nie chce tego „dać”. Miał pretensje i nienawidził całej Warszawy, dyrektorów teatrów, środowiska, że musi się tułać po teatrach i świecie na koniec swojej olśniewającej drogi zawodowej. Rozmawiałam z nim wielokrotnie, wysłuchałam wielokrotnie tych żalów, pretensji, goryczynienawidził nas wszystkich, Warszawy teatralnej, za to że go tak traktuje latamimiał rację, miał absolutną rację. Nie chcę się wdawać w szczegóły, bo musiałyby paść nazwiska, a szczególnie jedno, zazdrośników i małych ludzi, szkodzących całkiem świadomie Tadeuszowi, trudno. Stało się pojechał grać swoją wyśnioną rolę – Króla Lira w Poznaniu, ale podczas prób podobno bez przerwy i wciąż przeklinał Warszawę
Pracował tu jak Tytan, jak Olbrzym, jakby miał przenieść góry tak o tym opowiadają tu ludzie, aktorzy, obsługa teatru w jeansach, klapkach i niebieskim kąpielowym szlafroku stawiał tę monumentalną i obezwładniająco gorzką rolę – jak twierdzą widzowie ostatnich prób i partnerzy sceniczni. Z pokoju, w którym teraz mieszkam, miedzy próbami i wieczorami, słychać było ryki, zawodzenia, płacz LiraTadeusz wciąż próbował, ćwiczył, sprawdzał
Umarł. Nie doszło do premiery. Umarł tak jak marzył, na scenie, wolałby pewnie na premierze, albo podczas spektaklu przy publiczności, a nie podczas próbyUmarł tak, że jak opowiadają lekarze z pogotowia, które tu zostało wezwane, nie było żadnej nadziei – serce rozpadło się na kawałki, rozdarło, pękło na pół. Kiedy trumnę wystawiono w foyer teatru, tłumy ludzi, czekających w kilometrowej kolejce, przyszło się z nim żegnać, jakiś pijak w łachmanach klęczał cały czas przy trumnie płakał i zawodził Panie Wołodyjowski! Panie Wołodyjowski! nie poproszono go o wyjście nikomu nie przyszło to do głowy…
Umarł, żona siedziała na widowni, zrobiono mu tuż wcześniej zdjęcie… podczas prób robiono od początku zdjęcia, zostało dużo śladów, znaków… Żona Tadeusza, Maria Bojarska, napisała kilka lat potem książkę „Król Lir nie żyje” gdzie starała się opisać Tadeusza i jego potyczki ze światem, konflikt ze środowiskiem książka została wyszydzona, otoczona fałszywymi opiniami przez złe języki, przez środowisko teatralne głównie, wyśmiana
Umarł. Powstała legenda.
Tutaj czuje się ją w każdym kącie i w każdej minucie. Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego Jego zdjęcia wiszą wszędzie, programy do spektaklu, który nie miał premiery leżą na półkach, co chwila ktoś Go wspomina
Znałam Tadeusza bardzo dobrze, przyjaźniłam się z jego bratem Janem Łomnickim, byłam jego sąsiadką i zrobiliśmy razem „Modrzejewską”. Janek kochał Tadeusza, wielką miłością braterską, ale i ślepą, pełną podziwu i uwielbienia jako aktora Składał mu hołdy nieustannie, i miał rację, bo Tadeusz zasługiwał na nie, tylko mali nie widzieli jego wielkości za życia a było tych małych niestety wieluNiech im Bóg wybaczy, jak mawiał Janek po śmierci Tadeusza.
Otwieram program do tego słynnego spektaklu z „prawdziwą śmiercią” Lira na zakończenie.
William Shakespeare
KRÓL LIR
KING LEAR
Przekład
Stanisław Barańczak
Premiera 29 lutego 1992
TEATR NOWY W POZNANIU
INSCENIZACJA I REŻYSERIA ..Eugeniusz Korin
SCENOGRAFIA……Marcin Jarnuszkiewicz
MUZYKA………..Jerzy Satanowski
OSOBY:
LEAR, KRÓL BRETANII ….Tadeusz Łomnicki
KRÓL FRANCJI…….Jakub Ulewicz
KSIĄŻĘ BURGUNDII….Paweł Hadyński
KSIĄŻĘ KORNWALII …..Michał Grudziński
KSIĄŻĘ SZKOCJI …..Aleksander Machalica
HRABIA KENT …….Marek Obertyn
HRABIA GLOCESTER ….Witold Dębicki
EDGAR, SYN GlOCESTERA .Waldemar Szczepaniak
EDMUND, SYN GLOUCESTERA . …Mariusz Sabiniewicz
KAPITAN ………Andrzej Lajborek
STARZEC ……..Wojciech Standełło
LEKARZ………Rajmund Jakubowicz
BŁAZEN LEARA …….Paweł Binkowski
OSWALD, RZĄDCA NA DWORZE GONERYLI…….Karzysztof Bauman
RYCERZ, PRZYBOCZNY LEARA… Zbigniew Grochal
HEROLD ……..Ildefons Stachowiak
GONERYLA .Antonina Choroszy
CÓRKI LEARA REGANA …Maria Rybarczyk
KORNELIA …Bożena Borowska
DWORZANIE, SZLACHTA, ŻOŁNIERZE, SŁUDZY:
Krystyna Feldman, Grażyna Korin, Dorota Lulka, Paweł Hadyński, Bolesław idziak, Ildefons Stachowiak, Wojciech Standełło, Jakub Ulewicz.
Wszelaka przesada kłóci się z celem teatru: a celem teatru było i jest – tak u początków teatru, jak i dzisiaj – podstawić zwierciadło naturze, uświadomić cnocie i hańbie ich własne rysy, substancji epoki nadawać formę, która ją utrwali. William Shakespeare
TEN UTWÓR JEST JAK SKAŁA Z BAZALTU! Tę skałę trzeba najdosłowniej zaatakować, żeby samemu się nie roztrzaskać, nie rozprysnąć Tadeusz Łomnicki.
Nie mylił się Jerzy Koenig, mówiąc o Łomnickim jako o największym aktorze światowym naszych czasów. Nie ma i zapewne długo nie będzie na tym świecie nikogo, kto by po prostu – urodził się aktorem, jak Łomnicki. To urodził „się” jego przypadku znaczyło dosłownie – on sam sobie dawał życie każdą chwilą swego aktorskiego istnienia. Oglądać Łomnickiego – to znaczyło oglądać aktorstwo w jego postaci najdoskonalszej – w formie bytu.
Łomnicki – aktor nie grał „na sobie”, jak znakomita większość wybitnych, on grał sobą. Aktorstwo stanowiło tu całą filozofie (niepisaną i „nieuczoną”) bycia, poza nim – można rzec – istnienia nie było. Dlatego Łomnicki mógł grać w s z y s t k o, wobec wszystkiego jednakowo ciekawy – siebie i „drugiej rzeczy”, zawsze gotów do dialogu, do którego tak mało gotowi jesteśmy my – zwykli ludzie.
Ta twarz bez wieku i właściwie bez płci, jakiś cudowny niepojęty „stan trzeci”. Jak żywa maska Wielkiego Klauna, plastyczna bez granic. I jedno – najbardziej zaskakujące, najwspanialsze: na dnie wszystkiego – najgłębszej tragedii, wstrząsającego dramatu – uśmiech. Radość gry? Akceptacja życia i samoakceptacja w roli Wielkiego Klauna Pana Boga?
Wszystko po trosze – czyli tajemnica geniusza. Elżbieta Morawiec.
Dobrego dnia.»
„17 grudnia 2004, piątek, 07:13”
Krystyna Janda
www.krystynajanda.net
17-12-2004