Felieton - Uroda, nr 2/1998
Nagrywam dla telewizji „Fizjologię Małżeństwa” Balzaca. Czytam i czytam, godzinami. W średnim planie, w pełnym planie, na zbliżeniu. Całymi dniami, umiem już tę książkę na pamięć.
Jest to fascynująca lektura, zdumiewająca. Książka napisana pozornie przeciwko kobietom. Przewrotna, czarująca, błyskotliwa i dowcipna analiza zachowań kobiet, ubrana w formę poradnika dla mężczyzn – mężów. Jak je zdobywać, zatrzymać tylko dla siebie i żyć z nimi. Z kobietami. Z kobietą! Skarbem największym dla mężczyzny!
Zdrada jest wpisana w literaturę, tradycję i historię francuską. Kobieta jako cud, rozkosz, niekonsekwencja, dobro, zło, najwyższy cel, powód istnienia. Istota tajemnicza, rozkosznie kapryśna i skomplikowana, interesująca ze wszech miar. Stworzona do miłości, ze zdradą w naturze urodzona, co dodaje jej tylko uroku. Sztuka życia, miłości, konwersacji, kokieterii i uwodzenia doprowadzona do doskonałości i dla niej stworzona. Z całkowitą znajomością – podziwianego przeciwnika… „Mężczyzna nie powinien się żenić, jeśli nie zna anatomii kobiety i nie sekcjonował przynajmniej jednych zwłok kobiecych” – pisze Balzac. Zachwyca mnie lekkość i to coś, nieobecne w naszej tradycji i literaturze, w której obok słowa miłość zawsze jest gdzieś w pobliżu słowo „obowiązek”, a obok zdrady – dramat i śmierć.
Czytam i czytam: jak wybrać żonę, jak się jej podobać, ile razy myć głowę w tygodniu, żeby nie być dla niej „przykrym”, czytam o „teorii łóżka”, „teorii migreny”, o „kochanku” – jak z nim walczyć i wygrać i tak dalej, i tak dalej. Od dwóch tygodni. W nocy przychodzę do domu i otwieram zostawione przez mamę pisma dla kobiet (które, nie wiem, czy zauważyliście, bardzo chętnie przeglądają mężczyźni). Uderzają mnie tytuły: Mąż pod kontrolą, Co robić, żeby był zadowolony?, Jak być atrakcyjną dla niego?, Jak przetrwać zdradę?, To moja wina, Jak nie utopić się w samotności?, Samotne matki, Wypijmy za błędy, i w końcu reklama pralki z hasłem… „Testowana na mężczyznach”!!! Te wszystkie gazety mówiące kobietom, co robić, żeby były młode, atrakcyjne, interesujące i przez niego pożądane, mówią im jednocześnie, że one są BEZNADZIEJNE. Że są BEZNADZIEJNE i muszą się zmienić, poprawić i starać dla NIEGO.
Istnieją kobiety, które są zawsze same, nawet jeśli są w udanym, jak mówią, i wartościowym związku. Ale to co robią, myślą – ich mężczyznę czy mężczyzn nie interesuje. I są takie, które nigdy nie są same. Na czym to polega? Na urodzie? Młodości? Piersiach? Nogach? Tak, ale przez pierwsze dwa tygodnie, a potem na czymś bardzo, bardzo prostym. Na stosunku do świata i życia. Na tym, że ich mężowie, kochankowie, mężczyźni, oprócz tego, że je, jak mówią, kochają, także je LUBIĄ. Po prostu. Spotkałam wiele takich kobiet w życiu. Ani mądrych, ani pięknych, ani młodych, a ich towarzysze życia nie mogli się obyć bez nich ani przez chwilę. Mimo że nie dały o swoją sylwetkę, źle gotowały, nie umiały się ubrać i nie bardzo się nawet tymi mężczyznami zajmowały. Na czym to polega?
Przychodzi mi wiele przykładów do głowy, ale jednym z najbardziej fascynujących w moim wspomnieniu, jest pani Zofia Jamry. Pamiętamy ją wszyscy z filmu „Zakazane piosenki” jako atrakcyjną blondynkę, Marię Kędziorek. Pani Zofia była całe lata gwiazdą Operetki Łódzkiej. Mówią, że jej pojawienie się na Piotrkowskiej paraliżowało ruch na ulicy. Podobno jako pierwsza rozebrała się na scenie. Było to bodaj w roku 1953, siedziała, tyłem przy lustrze, śpiewając w „Madame de Pompadour”. Dziś jest (jak to ładnie napisać, żeby jej nie urazić) panią w latach. Poznałam ją na planie filmu „Modrzejewska” i przegadałam z nią wiele chwil. Zachwycała nas wszystkich, bawiła, rozśmieszała do łez, a kiedy znikała, tęskniliśmy do niej tak, jak jej (wiele lat zresztą od niej młodszy) mąż, który towarzyszył jej całymi dniami na planie, często samotnie w samochodzie z ich ulubionym psem. Czekał po to, żeby po ujęciu, móc z nią być, albo jej w czymś pomóc. Nie spuszczał jej z oka, śmiał się ciągle na nowo z jej opowiadań, patrzył zachwycony jak gra, chłonął, dbał o wszystko, pomagał we wszystkim, Zmieniał na jej nadwerężonym podczas pracy barku bandaże. Przybiegał z gorącą herbatą i tęsknił nawet podczas dłuższych ujęć.
Patrzyliśmy na to wszyscy zafascynowani, a ona opowiadała, opowiadała. Że chciałaby ochrzcić swojego ukochanego psa, bo jest pewna, że ma duszę, że zaczęła pertraktacje z proboszczem. O ugotowanym na przyjęcie daniu, które było tak okropne, że nikt go nie mógł zjeść. Komentowała wszystkie wydarzenia polityczne i chciałabym, żeby panowie zajmujący się polityką usłyszeli jej opinię o wielu sprawach. Myślę, że stanęliby jak wryci ze zdumienia. Opowiadała z miłością do świata, ludzi i wszystkiego, co jej ten świat przynosił.
Zapytałam niedawno mojego znajomego, który po wielu latach małżeństwa z kobietą niezwykłą i fascynującą rozwiódł się i związał z kimś, kto nie dorównuje tamtej ani urodą, ani inteligencją, niczym. dlaczego to zrobił. Odpowiedział: czy ty wiesz co to za ulga budzić się co rano obok kogoś, kto jest uśmiechnięty.
PS. Od „Modrzejewskiej” upłynęło wiele lat. W tym czasie dotarła do mnie wiadomość, że mąż pani Jamry umarł i że ona to bardzo przeżyła. Dziś w nocy otworzyłam jakaś gazetę zostawioną znów w kuchni przez moją mamę. Zobaczyłam uśmiechniętą i szczęśliwą panią Zofię i wywiad, w którym mówi, że znów przeżywa wielką miłość. Ale to jeszcze drobiazg. Żałuję, że nie możecie zobaczyć jaki ten nowy pan jest na tych zdjęciach zadowolony! Podobno spotkali się na spacerze z psami! Ja też jestem szczęśliwa, bo przed chwilą otworzyłam list od jakiegoś dwunastolatka, w którym jest zdanie: „Moi koledzy mają Pamelę Anderson, a ja mam Panią…” No proszę! Idę to pokazać mężowi.
Uroda, nr 2/1998