Jak to jest z tym chodzeniem do teatru, na koncerty, wystawy, czytaniem książek i orientowaniem się w tak zwanym życiu kulturalnym?
Nie mamy czasu. Wszyscy, generalnie. Mamy trochę, kiedy jesteśmy jeszcze w szkołach, jeszcze trochę na studiach, potem na emeryturze albo, jeśli życie ułożyło się tak, że żyjemy samotnie. A i wtedy bywamy w teatrze, na koncertach rzadko i tylko ci, którzy odczuwają taką potrzebę albo mają partnerów z taką potrzebą, snobizmem czy wszystko jedno, czym, bo powód bywania nie jest ważny w gruncie rzeczy. Ja odkąd prowadzę Teatr żartuję, że na sali są co wieczór samotne kobiety, narzeczeni albo ci tuż po ślubie z rozpędu, nadmiernie wrażliwi z problemami życiowymi, osobowościowymi czasem ci w depresjach.
Kino to jakby, co innego, kino to kultura bądź, co bądź masowa i inne do pójścia motywacje, szczególnie, odkąd kina są ulokowane w Centrach handlowych.
Do czego nam potrzebna kultura i sztuka wysoka? Wysiłek intelektualny? Żyjąc w codziennym znoju i trudzie nie mamy do tego głowy. Szczególnie, kiedy rodzą się nam dzieci, meblujemy mieszkania, rozwijamy się w pracy, dorabiamy się. To okresy, w których rozgrzeszamy się natychmiast z braku uczestnictwa w tym innym bardziej duchowym życiu a i wiedzy o tym, co się dzieje nie tylko w sztuce, ale i w wielu innych dziedzinach, a ponieważ nasze środowiska, towarzystwa, współpracownicy, pracodawcy, nie wymagają od nas wiedzy ani aktywności tego typu, odchodzimy od tego łatwo. Te zainteresowania wciąż w Polsce nie są zaletą, ta potrzeba wciąż jest traktowana raczej jako dziwactwo niczemu w zasadzie niesłużące. A na pewno nie jest obowiązkowe posiadanie wiedzy z tego zakresu. A ktoś, kto operuje wrażliwością, posługuje się mówiąc o tym głośno, hierarchią wartości i znaczeń, skojarzeniami, terminami wyniesionymi z kanonu literatury światowej, do tego orientuje się w głównych nurtach w sztuce i śledzeni aktualności i wydarzenia kulturalne często spotyka się z określeniem – nawiedzony czy zakręcony a nie inteligent.
Pamiętam, kiedyś mówiło się – inteligencja techniczna, technokraci. I tyle. Wiedza w swojej dziedzinie. To wystarczało.
Nie ma też snobizmu na kulturę wyższą, bo nie przynosi to żadnych realnych korzyści, sprawdzalnych, więc, po co? Sztuka, wydarzenia kulturalne, (poza telewizyjnymi) nie są tematem rozmów, wyrobione zdanie i gusty na ten temat nie jest przepustką do niczego ani nikogo, tak więc pozostaje ta niezbyt niestety liczna warstwa społeczeństwa odbiorców sztuki, wyrafinowych, mniej wyrafinowanych, entuzjastów lub znawców, podobno jest ich około miliona.
Wystarczy. To godni partnerzy i wymagający odbiorcy.
Czym oni kierują się w wyborach? Różnie i nie o tym chciałabym się zastanawiać, bo to moje codzienne zajęcie prowadzącej Teatr.
A więc milion. My, którzy czytamy gazety każdego dnia, wychodzące właśnie, ksiązki, znamy nazwiska dobrych współczesnych pisarzy, kompozytorów, malarzy, fotografików, odwiedzamy sale wystawowe, jesteśmy obecni podczas przyjazdów światowych sław i wydarzeniach teatralnych, nawet tych najbardziej kontrowersyjnych i awangardowych. ( Choć jak mówi mój znajomy „kulturalny człowiek”, muzyk, bywalec sal teatralnych także – awangarda to jest dobra w łóżku, albo dla studentów). Tak, więc staramy się być au courant wszystkiego, co się dzieje, nie spychając kultury na dalsze miejsce za polityką i sportem. My tzw. kulturalni ludzie. Jest nas około miliona. Czy to nie przeraża? Mnie trochę.
„To taka kulturalna pani– mówiła zawsze moja mama o naszej sąsiadce – chodzi do teatru, w odróżnieniu od innych mieszkańców naszego bloku, a ja widziałam Marlenę na scenie, w Warszawie, widziałam „ Dziady” Swinarskiego w teatrze w Krakowie … impresjonistów w muzeum w Paryżu, balet rosyjski, kiedy tu przyjechali z występami, rzeźby Giacomettiego czy Abakanowicz… wielkie wrażenia, wielkie, niezapomniane. To się liczy. I tego nigdy nie zapomnę”. A moja mama jest sobie taką zwykłą panią, to nie jest jej dziedzina, jest z inteligencji technokratycznej jak sama mówi, jak wielu. Czy ona jest w tym milionie czy poza nim?
Ale o czym ja piszę? O co mi chodzi?
Tak naprawdę chce napisać o tych, którzy uważają, że nie warto żyć i nie można umrzeć nie widząc obrazu Picassa na ścianie, usłyszeć koncertu dyrygowanego przez Bernsteina, spektaklu Kantora czy widzieć Holoubka grającego „na żywo”.
I nie piszę żeby upominać, czy coś udowadniać, piszę żeby powiedzieć to co kiedyś mówiłam ze sceny grając Callas – sztuka istnieje po to żeby życie stawało się lepszym, piękniejszym, ważniejszym – i pisze po to żeby jeszcze raz powiedzieć że to prawda. A życie bez sztuki niej jest uboższe – to także prawda. Prosta prawda. I tyle.
A wybory? Oceny? Co jest sztuką a co nie jest? Co jest wielką sztuką? Co warto zobaczyć a co można sobie darować? Nie wiem. To znaczy wiem na własny użytek. Według mojej oceny. Na pewno rzeczy, dzieła, uznane warto widzieć, książki uznane za arcydzieła warto przeczytać, inscenizacje uznane za ważne obejrzeć…bo czym innym się kierować?
I jeszcze jedno na koniec, jestem aktorką, reżyserem, prowadzę Teatr… Teatr dla ludzi – albo jeszcze inaczej- dla ludności – jak to formułuję śmiejąc się. To znaczy – Teatr dla wszystkich a jeszcze inaczej to ujmując – nie tylko dla elity.
Ja sama wielokrotnie zachwyciłam się obrazem, sztuką, artystami, występem, czasem, kiedy byłam młodsza, zachwycałam się do szaleństwa. Płakałam nad poezją, oniemiała siedziałam w Filharmonii, śnił mi się po więlokroć obejrzany obraz, film, spektakl, zrozumiałam życie w jednym momencie patrząc na fresk, czytając dramat antyczny, i nie zapomnę nigdy tych chwil, a zdarzyło mi się ich wiele, wiele, wiele, co poczytuje sobie za osobiste szczęście.. Zdarzają mi się i teraz takie zachwyty, po 30 latach pracy… a i mnie udaje się „ukraść czasem widzowi serce”.
Nie ma nic bardziej cennego. Moment, wieczór, myśl, kształt, fraza, wrażenie, które może zmienić życie. Wstrząsnąć naszym indywidualnym światem. Widziałam to wielokrotnie, zdarzyło się to na mich oczach i doświadczyłam wielokrotnie sama. Dla takich momentów warto w ogóle żyć.