Podróż. Wyjazd. Jedni lubią podróżować, zwiedzać poznawać, kolekcjonować wspomnienia, wrażenia, zdjęcia, opowiadać potem o cudach, które widzieli, organizować spotkania z przyjaciółmi, pokazywać slajdy, filmy, trofea podróżne. Miałam przyjaciela, znanego profesora, którego sensem życia były jego podróże po świecie. Zwiedził cały świat, pracował po to, aby dwa razy do roku odbyć podróż w nowe miejsce, nieznane, do nowego kraju. Jeździł z biurami podróży, na wycieczki zorganizowane, podczas każdego z tych wyjazdów zyskiwał nowych znajomych, przyjaciół, to był sens jego życia. Był od lat na emeryturze. Nie miał nic. Maleńkie mieszkanko, płaszcz i kożuch, rower, plecak, świetny aparat, kamerę i marzenia. Oraz pasję, energię, ciekawość. Zdobywał świat. Nie zdążył zwiedzić tylko części krajów Ameryki Południowej. Odszedł, ale też żył pełnią życia, jak twierdził. Planował podróż dookoła świata, żeby wspominać. Tak mówił. Zapytałam jego wnuka, co zrobił z tysiącami zdjęć, pamiątek, kamyków, muszelek, piórek, filmów. Spaliłem – powiedział- przecież ja muszę zrobić swoje zdjęcia i filmy, ja też tam wszędzie pojadę, dziadek zaraził mnie gorączką podróżowania. I tez tak jak on będę oglądał swoje trofea cały rok, planując nowe wyprawy.
Mnie kiedyś fascynowały podróże po muzeach, zabytkach świata. Galerie, architektura, wybitne wystawy, muzea znane, ze skarbami, arcydziełami sztuki światowej, i zupełnie małe tematyczne. Mówiłam, że ładuję plecak zachwytami, skarbami, wzruszeniami, potrzebnymi mi potem do pracy. Wielokrotnie zdarzało mi się z zachwytu „umierać” na widok obrazu, rzeźby, nawet zapłakać. Mówiłam, że bez zobaczenia kilku arcydzieł światowych moje życie byłoby marne, uboższe. Potem latami zachwycałam się tak krajobrazami, atmosferą placów, alei, ogrodów botanicznych, chmur…
Teraz, od jakiegoś czasu wyjeżdżam, bo uciekam. Uciekam od codzienności, pracy, obowiązków, ludzi. Zostawiam telefon w szufladzie w domu, rekwiruję jeden z telefonów moich synów, żeby móc się kontaktować z moim światem tylko wtedy, kiedy ja mam na to ochotę i znikam. Lubię coraz częściej jeździć w miejsca już mi znane, tam gdzie mi było dobrze, tam gdzie był spokój. Zabieram walizkę książek, jedną sukienkę, gubię zegarek i wpadam w jakąś „dziurę świata”. Najczęściej tam, gdzie nie ma różnicy temperatury między ciałem a powietrzem, gdzie nic nie muszę, gdzie powietrze pachnie ziołami i brakiem zobowiązań. Uciekam żeby zamyślić się, zagapić, zgubić w jakichś uliczkach, żeby zaspać, zapomnieć, pomylić, nic nie musieć.
Uwielbiam bezsensowne siedzenie wieczorne na plaży, spacery brzegiem morza, płynięcie promem tam i z powrotem, niewiadomo, po co.
Mówią – podróże kształcą, otwierają oczy, podróże nas zmieniają, uczą tolerancji, akceptacji innego, zachwytu nad nieznanym. Ale podróże także uspokajają, pomagają zapomnieć, przemyśleć, uświadomić sobie wiele spraw i pogodzić się z nimi i ze sobą, ze swoim małym wszechświatem. Uczą świadomości, kim jesteśmy, skąd jesteśmy, w jakim miejscu świata żyjemy.
Niedawno spotkała mnie zabawna przygoda. Pojechałam z moją mamą do Łodzi. Spacerowałyśmy, byłyśmy w muzeum sztuki współczesnej, w kilku muzeach miejskich, na cmentarzu, chodziłyśmy ulicą Piotrkowską. Moja mama, która zwiedziła kawał świata, widziała naprawdę dużo, wieczorem w kawiarni hotelu Grand, wyznała – nigdy nie byłam w Łodzi, jakie to wszystko ciekawe. I pomyśleć, że umarłabym i nigdy bym tego nie widziała i nie wiedziała, czego się tu dowiedziałam. Jedźmy teraz do Ustki, tam też nigdy nie byłam.
Moje dzieci chcą daleko, do świata, im dalej tym lepiej. Moja mama chce na Kresy albo na Ural. Znajomi marzą o Islandii i gorących źródłach albo Biegunie Południowym latem, mówią o Danii rowerem i Anglii łodzią. A do mnie mówią – A Ty? Jedziesz wypiąć się tyłkiem do wszystkiego na słońcu? Czy zostajesz układać w szafach i głowie?
– W słońce, morze, spokój, szum, ciszę, błękit, zawieszenie. ITAKA podróż mi się marzy.