Marek Grechuta
Wypowiedzi z książki Wojciecha Majewskiego „Marek Grechuta – portret artysty”
Marek. Jak większość dziewczyn w Polsce oszalała z zachwytu kiedy zaśpiewał: „dam ci serce szczerozłote, dam konika cukrowego”, a potem kolejne piosenki. Pokochałam jego głos i kocham do dziś.
Po koncercie w Opolu‘77 na którym zaśpiewałam jego „ Gumę do żucia” przez parę lat pracowaliśmy wspólnie. Nagraliśmy trzy duże programy dla telewizji , jeździliśmy po Polsce koncertami w których byłam Jego gościem. Często wieczorami, nocami, po koncertach, siadał w restauracjach hotelowych znów do pianina czy jakiegokolwiek instrumentu miejscowego i grał i śpiewał godzinami, godzinami. Uwielbiałam te wieczory. W moim pierwszym mieszkaniu był malutki, kwadratowy przedpokój, mieściło się w nim łóżko polowe, kiedy wstawiło się je na ukos, Rozkładaliśmy je dla Marka, kiedy bywał, pracował w Warszawie. Stał się w tamtych czasach naszym „fantastycznym”, niezwykłym, gościem domowym. To wszystko wtedy z Nim, spotkania, praca, rozmowy, obserwowanie Go, odkrywanie Jego sposobu myślenia, doświadczanie Jego otwartości, to wszystko było dla mnie jak ze snu. Za Nim wchodziło się w zupełnie inny rodzaj porozumienia, w przestrzeń niezwykłą, odległą od przyziemnych spraw. Po Gumie do żucia wróciłam do teatru, miałam masę spraw na głowie, ale w czasie spotkań z Markiem zyskiwałam dystans do moich problemów, bieganina urywała się nagle i wchodziłam w czystość, marzenia, wieczną poezję. .
Pierwszy raz zobaczyłam Go idącego korytarzem telewizji. Nagle rozpoznałam go w idącym z przeciwka. Myślałam ze umieram, że śnię. Zdawało mi się, że pomnik idzie w moim kierunku, materializuje się symbol. Zatrzymał się, przyjrzał mi się i zapytał : pani jest młodą aktorką , czy tak? Czy Pani śpiewa?. – Śpiewałam na zajęciach z piosenki w Szkole Teatralnej, moim prof. Był Aleksander Bardini, wydukałam, wyjąkałam oniemiała. Zabrał mnie do fortepianu, poprosił żebym powtórzyła kilka dźwięków, kawałek zagranej melodii – Zgłaszam panią na festiwal w Opolu, z moją piosenką „ Guma do żucia” za dziesięć minut zamyka się lista zgłaszanych piosenek do konkursu, nie można wpisać piosenki bez wykonawcy. Później, lata później zapytałam Go , dlaczego właśnie mnie wybrał, odparł:„Szłaś korytarzem, była za dziesięć czwarta, nie było nikogo innego dookoła, za dziesięć minut zamykali listę”
Wtedy przygotowując się do Opola w roku 1977 pracował ze mną cierpliwie, uczył wszystkiego , od podstaw. Nigdy wczesnej nie stałam przed mikrofonem, nie śpiewałam z zespołem. Wtedy na tamtym festiwalu sam śpiewał wiele utworów, między innymi Hop szklankę piwa i Deszcz na jeziorach, zostawiał mnie z zespołem Anawa i szedł na swoje próby. Pewnego dnia kiedy wrócił ma naszą próbę, trafił na zabawę, szaleliśmy,, ja stojąc na beczce piwa śpiewałam, chłopcy z Anawa improwizowali. Guma do żucia była około sześciu razy szybsza, wygłupialiśmy się. . Słuchał tego chwilę, a potem zmienił i tempo utworu i aranżacje, poszedł za moim temperamentem.
Marek jest człowiekiem, który żyje, dokładnie tak, jak pisze, śpiewa, komponuje. Zastanawia się nad światem, zwraca uwagę na wszystko, co go otacza, bada zdarzenia codzienne w sposób jemu tylko właściwy, niecodzienny, niedostępny innym. Nigdy nie stracił naiwności, którą większość ludzi stara się w sobie zdławić, uważając ją za coś wstydliwego.
Minęło wiele lat nasze drogi zawodowe rozeszły się, ale nie rozstaję się z jego płytami a wszystkie problemy rozwiązuję przy tych nagraniach. Kocham jak śpiewa, uwielbiam Jego głos, uspakaja mnie i jest w nim coś magicznego.
Kręciłam mój film Pestka, wiedziałam że na końcu historii o tej trudnej miłości musi zaśpiewać Marek, odwiedziłam Go po jednym z Jego warszawskich koncertów. Uśmiechnął się i powiedział: „Przyszłaś do mnie po piosenkę. Nowej ci nie napiszę, ale mam piosenkę pt. Miłość i możesz ją sobie wziąć”. Ten film bez tej piosenki byłby mniej mój, mniej nasz wszystkich z mojego pokolenia. Bez Marka, bez głosu Marka , bez jego śpiewania.