O Januszu Morgensternie wspomnienie Krystyny Jandy, aktorki filmu Żółty szalik .
Nie pracowałam z Januszem, raczej znałam go, przyjaźniłam i spotykałam przy różnych okazjach. Od kiedy otworzyłam swój teatr, bywał wraz z żoną na wszystkich prawie premierach. Bardzo lubiłam, gdy przychodził na próby generalne, jeszcze przed premierą, można było z Nim bardzo poważnie porozmawiać o spektaklu i skorzystać z Jego uwag i rad. Bardzo to sobie ceniłam. Zresztą zawsze miałam świadomość, że mam w nim przyjaciela, gotowego do rozmowy, spokojnej analizy wszelkich problemów natury nie tylko artystycznej, udzielającego kiedy trzeba spokojnych mądrych rad, człowieka sprawiedliwego, rozsądnego, artystę wybitnego o wyważonych reakcjach.
Lubiłam to co robił a film Trzeba zabić tę miłość, który obejrzałam wchodząc sama w życie zawodowe, zrobił na mnie wielkie wrażenie i bardzo mi pomógł sformułować moje gusty artystyczne.Ten film tkwi w wyobraźni, i to, jak poprowadził Jadzię Jankowską, i relacje bohaterów , i to, z jakich jest to utkane subtelności, delikatności i niedosłowności.
Ja pracowałam z Januszem przy spektaklu dla teatru TV „ Niepisane prawa” i filmie „Żółty szalik”. Był to film, który robił po długiej przerwie. Był zdenerwowany, niespokojny a jednocześnie doskonale spokojny, pewny tego co robimy. Zabawnie i niecodziennie , wdzięczny aktorom, członkom ekipy, za każdy gest, scenę , ujęcie, pomoc. Śmiałam się jak dziękował nam za koleje ujęcia, wzruszony i cichy, było to bardzo ujmujące .Wcześniej miałam podobne wspomnienie Jego „gorącości” kiedy gratulował mi nagrody w Cannes, („Złotej Palmy” za film Przesłuchanie [1990 – red.]). Jako szef zespołu „Perspektywa” prezentował na tym samym festiwalu film Korczak Andrzeja Wajdy. Pamiętam, że na sali był przy mnie, siedział obok. Ryszard Bugajski z jednej strony, a Janusz z drugiej, kiedy ogłosili werdykt o przyznaniu mi nagrody, Janusz cieszył się chyba najbardziej ( śmiech) . Na pewno zagregował najbardziej emocjonalne, zawsze byłam Mu za to wdzięczna. Był to wyjątkowy człowiek.
Z podobnymi lansadami, serdecznościami, niepewnością jak zareaguję, zaproponował mi rolę w Żółtym szaliku. Wiedziałam, że jest to historia napisana dla Janusza Gajosa. Widziałam, jak Janusz się do tego filmu przygotowywał i jakie miał dla niego znaczenie ten film, i jakie miał dla Janusza Morgensterna, reżysera, który po tylu latach wracał tym filmem. Zgodziłam się z radością i grałam z wielka przyjemnością. Szczerze mówiąc to był to jeden z najprzyjemniejszych pobytów na planie filmowym. Zwyczajnie dalej przyjaźniliśmy się i tyle. Potem, uznanie dla filmu i jego powodzenie bardzo mnie ucieszyło.
Zawsze bardzo przyjaźniłam się z żoną Janusza, Krysią. Janusz i Krysia była to para chyba najbardziej życzliwa ludziom jaką znałam. Nigdy nie usłyszałam od nich żadnego złego słowa na temat kogokolwiek. Oczywiście nasze środowisko rządzi się specjalnymi prawami, emocjami przede wszystkim. Wszyscy są egoistami, egocentrykami i każdy jest przede wszystkim opiekunem własnego życia i własnej kariery. Państwo Morgensternowie, mimo że Krystyna jest również wybitną artystką i nigdy nie przestała tworzyć, nigdy nie mówili o sobie, nie zajmowali sobą. Mówili i cieszyli się sukcesami innych. To było wyjątkowe. Odwiedzałam ich czasem i podglądałam ich wzajemny stosunek z kolei, sprawy Janusza były zawsze na pierwszym miejscu. Zawsze to Krysia podporządkowywała się jego kalendarzowi, jego problemom. Kiedy był szefem zespołu filmowego, kolejne premiery filmów zrobionych w Jego zespole, były dla niej ważniejsze, niż jej własna praca. Potem ukazało się ileś tam artykułów o Krysi i jej wystawach, prezentacjach jej rzeczy, wszyscy, szczególnie młodsi zdziwiliśmy się bogactwem i znaczeniem jej dokonań. Nigdy o tym nie mówiła, oboje milczeli. Mieli wielu przyjaciół na całym świecie i umieli te przyjaźnie pielęgnować, umieli je celebrować. Zawsze mieli dla przyjaciół czas, czas na spotkanie, na rozmowę. Przez te wszystkie długie lata urządzali raz w roku przyjęcie związane z rocznicą ich ślubu. Ludzie urządzają bankiety z różnych powodów, dla nich jedynym powodem była rocznica ślubu i ich związek.Przez te wszystkie długie lata, te przyjęcia się rozrastały, przyjaciół przybywało, w końcu „uroczystości” trwały czasem i trzy dni. Przez te lata bardzo dużo ludzi w ich środowisku rozwiodło się, pokłóciło, nie spotykało, nie rozmawiało ze sobą, rozbite małżeństwa połączyły się w nowe związki, ale Januszowie nikim nie tracili kontaktu, przyjaźnili się dalej z obiema stronami przyjmując do kręgu znajomych ich nowe zony, mężów, dzieci … Mówię o tym dlatego, bo to rzadkie, w każdym środowisku, a umiejętność konwersacji choćby, czy umiejętność patrzenia na ludzi i odgadywania ich problemów , uwzględniania ich, branie ich pod uwagę choćby przy okazji takiego przyjęcia, sprawianie ludziom przyjemności a przez to okazywanie szacunku do zanikająca sztuka. Oni to umieli. W ich wykonaniu to była taka nauka elegancji ale i człowieczeństwa, przyjaźni i szacunku do naszego środowiska. Z tego też wynikał szacunek do tego, czym było to środowisko, niezależnie od tego, co się działo, oni umieli rozdzielić racje i koncyliacyjnie podchodzić do wszystkiego. Zawsze robiło to na mnie ogromne wrażenie.
Janusz umarł dla mnie niespodziewanie. Nie wiedziałam o chorobie, operacji. Wiem, że szykował się do nowego filmu, mówił o nim. Mówił cały czas o nim, między innymi pewnie dlatego, żeby tamten poprzedni nie był jego ostatnim.
Dużo o nich myślę, miło o nich myślę. Lubiłam ich razem i osobno. Dziś kontaktuję się i widuje z Krystyną regularnie, ale Januszzawsze jest z nami, przy nas, jest obecny w tych spotkaniach i nie może być inaczej.
Wysłuchał i spisał
Andrzej B. Czulda