Zapis programu AUTOGRAF z 29 grudnia 2002 (program 2 TVP S.A.)
W loży zasiedli: Janusz Olejniczak, Stefan Chwin, Jerzy Stuhr
Program prowadził: Jacek Żakowski
Redakcja: Mirosław Chojecki
To był ostatni „Autograf” i tym razem poświęcony był w całości tematom książkowym. Gośćmi programu byli wybitna aktorka, a ostatnio także pisarka Krystyna Janda, która wydała właśnie zbiór swoich felietonów drukowanych wcześniej w miesięczniku „Uroda”, profesor medycyny Andrzej Szczeklik z niezwykłą książką, która mówi o związku, jaki łączy medycynę ze sztuką i mitologią oraz dyrygent Jerzy Maksymiuk, który jest bohaterem wywiadu-rzeki „Maksymiuk na maksa” prowadzonego przez Ewę Piasecką.
Krystyna Janda: Na usługach ludności
„W każdym programie my, prowadzący, mamy obowiązek przedstawić swoich gości i ich dokonania. Tym razem jestem chyba zwolniony z tej funkcji, bo wystarczy, że pojawiłaś się w studiu, a nikt nie ma wątpliwości, kim jest Krystyna Janda i co robi.” – rozpoczął Jerzy Stuhr. Zapytał aktorkę czego brakuje jej w życiu, że poza graniem, reżyserowaniem, sięga jeszcze po pióro. Krystyna Janda opowiadała o swojej chorobliwej, jak się wyraziła, potrzebie kreacji i kontaktu z ludźmi. Jedne tematy lepiej lub łatwiej opowiedzieć w teatrze, inne nadają się na film, ale są też takie myśli i chwile, których żałowała, że nigdy nie zapisała. Teraz pisanie stało się dla Jandy prawdziwą i wielką przyjemnością, jej „intymnym światem”.
„I robisz to bez kompleksów?” – zapytał Stuhr. Aktorka przypomniała, że pisze już od dziesięciu lat, przez ten czas forma felietonu stała się jej bardzo bliska i nie ma kompleksów związanych z pisaniem. „Konstrukcja felietonu niczym w zasadzie nie różni się od innych konstrukcji” – powiedziała. Opowiadała o liceum plastycznym, które skończyła, gdzie brała swoje pierwsze lekcje kompozycji. Zaplanowanie roli, filmu, spektaklu teatralnego czy felietonu jest dla niej powtórzeniem pewnego rytuału, bo felieton komponuje się jak rolę. Na pytanie skąd czerpie pomysły na swoje teksty, odpowiada, że przynosi je samo życie, kiedy zauważa coś, co można rozwinąć w ogólniejszą refleksję. Kiedyś napisała felieton zainspirowany widokiem przypadkowego człowieka na przystanku tramwajowym. Mężczyzna miał zniszczone buty i podartą kurtkę, a pod ręką trzymał dużą książkę z napisem „Europa”. Stał się w tekście symbolem polskiego inteligenta. Jerzy Stuhr zwrócił uwagę, że Janda pisze także o swoich najbliższych. „Czy pytasz ich o zgodę na tę inwigilację twórczą” – zapytał. Aktorka w momencie, kiedy zaczęła pisać ustaliła granicę, której w tych sprawach nie przekracza i jej najbliżsi o tym doskonale wiedzą. Pisząc na przykład o swoim mężu, czasem go ośmieszając, czasem krytykując, Janda stara się opowiadać o mężczyznach w ogóle. Stuhr wyznał, że czuje w tych felietonach, że są adresowane do kobiet, że stanowią podręcznik pod tytułem „Jak postępować z mężczyznami”, gdzie jedna pani radzi innym: „Odpuśćcie im tutaj, a tam ich przyciśnijcie”.
W tym momencie do rozmowy włączył się profesor Szczeklik, który nie zgodził się z tym zarzutem. Przyznał, że mimo wielkiej sympatii i podziwu, jaki czuje dla Krystyny Jandy, gdyby wszedł do księgarni i zobaczył książkę z podtytułem „Felietony publikowane w „Pani” czy „Urodzie” na pewno by ich nie kupił. Ale przygotowując się do programu postanowił jednak przejrzeć „Różowe tabletki na uspokojenie” i jak już zaczął czytać, to nie mógł się od tej lektury oderwać. I, jako mężczyzna, oświadczył, że nie ma w tej książce nic w stosunku do mężczyzn obraźliwego. Dla Jerzego Stuhra jest ona jednak pisana z perspektywy kogoś, „kto wie o mężczyznach więcej”. „A ja sądzę, że Krystyna rzeczywiście wie o mężczyznach więcej i trzeba to przyjąć z pokorą.” – próbował zakończyć dyskusję Janusz Olejniczak.
Stefana Chwina z kolei książka Jandy zaskoczyła, bo nie jest zgodny z dość ostrym imege`em Krystyny Jandy, który funkcjonuje w mediach. W felietonach aktorka pokazuje siebie od cieplejszej strony i potrafi naprawdę czule pisać o mężczyznach. „Myślę, że ja po prostu lubię i cenię mężczyzn, i nie wyobrażam sobie bez nich życia, bo w każdej dziedzinie życia różnica płci jest absolutnie zbawienna” – odpowiedziała Janda. Chwinowi najbardziej podobały się te felietony, w których autorka pokazuje siebie w zderzeniu z innymi ludźmi, szczególnie dotyczy to tekstu w którym pokazuje siebie jako wielką gwiazdę polskiego teatru z lewicowym kompleksem i przemierza Warszawę luksusowym samochodem przeżywając bardzo zagadkowe uczucia. „Czy często ma Pani takie myśli” – zapytał Chwin. Janda przyznała, że miewa je dość często i bardzo chciała nadać im w końcu formę, uzewnętrznić je. Dodała, że w pisaniu jest emocjonalna i nie chodzi długo z pomysłem na felieton. Jerzy Stuhr stwierdził, że odbiera tytuł książki Jandy dość przewrotnie – „Ty jesteś kobietą, która nie potrzebuje różowych tabletek na uspokojenie” – zakończył. Aktorka stwierdziła, że nie pisze dla siebie. „Od 25 lat jestem na usługach ludności – firma świadczy usługi. I nie ma w tym dla mnie nic wstydliwego” – powiedziała.
„A po co Ci dziennik internetowy? Pytam, bo nienawidzę internetu” – przyznał Olejniczak. Dla Jandy pisanie w internecie jest rodzajem zauroczenia lub choroby. Internet stwarza możliwość innego, zupełnie innego kontaktu z ludźmi, a ona, jak już wcześniej przyznała, ma apetyt na kontakty z ludźmi. W internecie Janda mówi od siebie, własnymi słowami, i daje jej to kompletną niezależność od medii. Bo Krystyna Janda nie zgadza się na wizerunek, który stworzyły jej media. „Ten wizerunek głęboko mnie krzywdzi” – stwierdziła. I od 2 lat przyjaźni się poprzez internet z grupą ludzi, którzy myślą podobnie. A poza tym, w internecie tkwi według Jandy wielka przyszłość.
Stefan Chwin poprosił, aby aktorka opowiedziała coś więcej o ludziach, których poznała poprzez internet. Janda z dumą przyznała, że jej strona jest odwiedzana 1400 razy miesięcznie, a odwiedza ją m.in. amerykańska Polonia. „Jest tak strasznie dużo samotnych ludzi w tym kraju, albo takich, którzy żyją w kłamstwie, w absolutnej nieprawdzie” – stwierdziła aktorka. A bezkarność z jaką można funkcjonować w internecie sprawia, że absurdalnie stał się on powrotem do intymności, do indywidualności. Janda podała przykład kobiety, która napisała do niej, że 15 minut wcześniej zmarła jej matka i nie ma o tym z kim porozmawiać, inna opowiada aktorce o swoich uczuciach i pretensjach do męża, młody chłopak przysyła jej wiersze… „Jeżeli już zaczęłam prowadzić dziennik w internecie, to nie mogę tego nagle porzucić, bo mam tam mnóstwo przyjaciół” – zakończyła.
Ostatnie pytanie należało do Stefana Chwina: „Czy zamierza Pani pisać także powieści?”. Nie, Krystyna Janda pisze tylko o sobie, nie potrafi wymyślać historii. Za każdym razem, kiedy ogląda filmy Woody Allena, mówi sobie: „Cholera, jak on to sprytnie wymyślił! Przecież ja też prowadzę podobne dialogi, też mam czasem śmieszne refleksje, ale nie potrafię ich tak skutecznie przelać na papier.”
Maksymiuk na maksa
Janusz Olejniczak przedstawiając swojego gościa – wybitnego dyrygenta Jerzego Maksymiuka – przyznał, że ma znacznie większą tremę, niż przed ich wspólnym koncertem. Olejniczak zastanawiał się jak Ewa Piasecka, autorka książki zmusiła dyrygenta do tylu odpowiedzi i zwierzeń. Gość przypomniał, że książka ta nie jest adresowana wyłącznie do muzyków, że jej zadaniem jest także przybliżenie tajemnic dyrygentury zwykłym ludziom. Tłumacząc tytuł książki – „Maksymiuk na maksa” dyrygent powiedział: „Kiedyś wierzyłem, że precyzja doprowadzona do absolutu powinna wywołać emocje. I do tej pory wierzę, że miałem w życiu jakieś 5 sekund, kiedy ten stan udało mi się osiągnąć”.
Janusz Olejniczak był ciekaw, dlaczego Maksymiuk omija w książce długi okres swojej współpracy z polskimi orkiestrami, dlaczego pomija także wielu kompozytorów z którymi pracował. Dyrygent tłumaczył to obawą pominięcia kogoś, bo tak zwykle dzieje się, kiedy próbuje się wymienić wszystkich. „Miałeś tyle sukcesów w Krakowie, Katowicach, w Twoim ulubionym Białymstoku, a nie mówisz o tym w książce…” – kontynuował Olejniczak. Maksymiuk skupil się w książce na dwóch miejscach, w których pracował najdłużej, po 13 lat, czyli w Polskiej Orkiestrze Kameralnej, gdzie zaczynał, i orkiestrze BBC, gdzie pracuje do tej pory. „Karajan stawał na podium i po prostu dyrygował, Bernstein chciał, aby go wszyscy lubili. Ja pragnę, aby lubiła mnie orkiestra i publiczność” – zakończył. Krystyna Janda powiedziała, że oglądając dyrygującego Maksymiuka widzi się przede wszystkim, że on kocha muzykę, i to jest wspaniałe. Jacek Żakowski zapytał aktorkę, czy czytała „Maksymiuka na maksa”. Okazało się, że nie. Wtedy prowadzący zacytował jej jeden fragment: „W orkiestrze wystrzegałem się kobiet. Można albo rodzić dzieci, albo pracować w orkiestrze”.
Krystyna Janda próbowała załagodzić sytuację: „Rozumiem, że dla Jerzego Maksymiuka muzyka jest czymś ostatecznym, absolutem”. Dyrygent przyznał natomiast, że według niego kobieta, która chce mieć rodzinę nie może jednocześnie osiągnąć mistrzostwa w swoim fachu. „Też bym nie wzięła żadnej baby, jak bym była na pana miejscu” – śmiała się aktorka. Jacek Żakowski wyraził nadzieję, że programu nie ogląda znana feministka, która była już kiedyś gościem „Autografu”, Agnieszka Graff. „A już najgorsze jest małżeństwo w orkiestrze” – kontynuował Maksymiuk – „bo jak się zwróci uwagę małżonce, to ma się już przeciwko sobie dwie osoby, a w orkiestrze w każdej chwili może wybuchnąć rewolucja – i wtedy dyrygent zawsze przegrywa. Orkiestra to bardzo skomplikowany organizm.” Janusz Olejniczak przypomniał pewną wypowiedź dyrygenta: „Teraz namawiacie mnie, żebym został dyrektorem tej orkiestry, a za rok będziecie mnie nienawidzić – tak jest z każdą orkiestr ą”. „Szczególnie, kiedy pojawia się w niej kobieta – przez pierwsze dwa tygodnie wszyscy zamiast pracować tylko się na nią patrzą” – skomentował Maksymiuk.
Jacek Żakowski zapytał, dlaczego nie ma kobiet dyrygentów. Maksymiuk przyznał, że jest ich kilka, ale zaraz dodał, że dyrygentura to bardzo trudny zawód: podczas gdy w teatrze Hamleta gra jedna osoba, to w orkiestrze otwarcie do koncertu Chopina gra ich szesnaście. Jerzy Stuhr zapytał więc, jaka jest różnica między słowem, a muzyką. Według dyrygenta aktorzy mają większą swobodę czasu, nie są związani taktem, mają większą swobodę. A muzyka jest jeszcze dodatkowo abstrakcyjna – nie wyraża nic poza nastrojem.
Jerzy Stuhr przypomniał zarzut, który stawiano Maksymiukowi, że nie daje swoim słuchaczom delektować się muzyką, że ich nieustannie gna. Dyrygent przyznał, że zrozumiał i przyjął tę krytykę. Następnie zademonstrował różnicę między „gnającym dyrygentem”, a tym, który daje słuchaczom wytchnąć.
Krystyna Janda zapytała Jerzego Maksymiuka, jak ustosunkowuje się do indywidualności w orkiestrze, bo w teatrze jest ona na wagę złota. Dyrygent stwierdził, że wybacza muzykom indywidualność, bo gdy gra razem szesnaście osób, to indywidualności nie słychać. Dodał, że przeważnie nie słucha w orkiestrze pierwszych rzędów, tylko tych ostatnich, a najgorsze i najtrudniejsze jest mobilizowanie i przywoływanie do porządku muzyków, bo w trakcie koncertu nie robi się tego słowami, tylko bardziej abstrakcyjnie. Stefan Chwin zapytał więc gościa, jak zdefiniowałby w kilku słowach dobrą orkiestrę. Tak więc, dobra orkiestra, to ta, w której muzycy indywidualnie są bardzo dobrzy i reagują na gest. W dobrej orkiestrze nie ma indywidualności, która może wstać i grać sama, bo jeżeli może, to zawsze w końcu to zrobi. „Polak miałby się podporządkować?! A skąd!” – zakończyła Krystyna Janda.
Andrzej Szczeklik: Katharsis słynnego lekarza
Stefan Chwin przedstawił swojego gościa, jako niezwykle znanego i szanowanego lekarza kardiologa, ale także przyjaciela artystów. Zacytował fragment jego książki: „Medycyna i sztuka wywodzą się z jednego pnia, obie biorą początek w magii”. Chwin zapytał profesora, czy nie obawia się, że taka opinia może jego pacjentów nieco przestraszyć. „Myślę, że skoro tak duży procent społeczeństwa nie waha się, aby szukać pomocy w medycynie alternatywnej, to może tej magii potrzebują” – stwierdził profesor.
Jacek Żakowski zwrócił uwagę na fragment książki, gdzie autor pisze o noworodkach, które lepiej się czują, kiedy słuchają dobrej muzyki. Zapytał, czy to pochwała tzw. Muzykoterapii. Profesor Szczeklik przyznał, że i na niego muzyka działa „potężnie”, ale nie wpływa ona jednak na stan zdrowia. I nie zaserwował by nigdy koncertu fortepianowego Bacha, zamiast antybiotyku. Jerzy Stuhr opowiedział, jak zaczepił go kiedyś na ulicy młody człowiek, rehabilitant zajmujący się bardzo bolesnymi przypadkami, który zmontował z filmów z udziałem aktora kilka zabawnych scenek i puszcza je pacjentom. „Kiedy dowiedziałem się, że przy oglądaniu tych scenek rehabilitacja jest mniej bolesna, to był największy komplement, jaki kiedykolwiek usłyszałem” – powiedział Stuhr. „Ale to jest już Stuhroterapia” – zakończył wątek Jacek Żakowski.
Stefan Chwin zwrócił uwagę na fragment książki w którym autor opisuje niezwykły przypadek redaktora Turowicza, który chorował na arytmię serca i nie było sposobu na wyleczenie jego schorzenia, ale po rozmowie Turowicza z papieżem na stąpił niewytłumaczalny medycznie przełom w jego stanie zdrowia. Chwin zapytał, czy zdarzały się profesorowi podobne przypadki częściej.”Myślę, że zdarzają się one częściej, ale nie dostrzegamy ich w swojej uczoności. Chociaż nie chcę przez to powiedzieć, że medycyna pełna jest cudów” – odpowiedział Andrzej Szczeklik.
Krystyna Janda podziękowała profesorowi za to, że on, jako lekarz i specjalista, daje nadzieję na to, że jest jeszcze coś poza medycyną co może pomóc w trudnych momentach, jak wiara czy marzenia. Jerzy Stuhr powiedział, że w życiu zachwycają go szczególnie te rzeczy, których z niczym nie może porównać i taka jest dla niego właśnie ta książka. Stefan Chwin wskazał z kolei na inny aspekt książki. Dla niego najbardziej wartościowe jest w niej to, jak pokazuje ciągłość naszej kultury. Współczesna medycyna podejmuje przesłanie, które funkcjonowało już w mitach. Andrzej Szczeklik zacytował fragment swojej rozmowy z Andrzejem Wajdą, który powiedział wtedy: „Wszyscy wiemy, że mitologia to jest piękna rzecz, bo wszyscy ją znają. Ale obok tego jest nasze życie – tobie udało się te sfery połączyć”. Profesor dodał, że wierzy, że mity są w nas i, że w nich żyjemy – powtarzamy je ciągle. Krystyna Janda zachwyciła się tą teorią i zadeklarowała, że bardzo chce, aby jej życiem kierowały mity.
Jacek Żakowski zapytał profesora o eksperymenty z prostacykliną, a fragment książki, w którym autor opisuje swój powrót do domu po rozpoczęciu eksperymentu na własnym organizmie nazwał najbardziej dramatycznym. Przypomniał autorowi, że obiecał żonie, że nie będzie już na sobie eksperymentował. „Czy to był więc ostatni raz” – zapytał Żakowski. Andrzej Szczeklik przypomniał, że jeżeli chodzi o eksperymenty medyczne na własnym ciele, nie był wyjątkiem – wielu wybitnych naukowców robiło podobne doświadczenia. Porównał także naukę do sportu – w obu dziedzinach każdy chce być pierwszym. Na pytanie czy eksperymentował więcej, odpowiedział: „Ze względu na to, że program ten może oglądać moja żona, zamilknę”. Krystyna Janda podziękowała profesorowi w imieniu żony.