Wojna na Bałkanach według Jandy
Krystyna Janda jest mistrzynią monodramów. Telewizor z wyłączonym głosem to niesamowite porównanie z sytuacją kobiet w byłej Jugosławii – widać ich łzy, ale nie słychać ich racji. Krystyna Janda, od niedawne dyrektor Teatru Polonia, wykorzystała ten pomysł w swoim monodramie „Ucho, gardło, nóż”. Efekt naprawdę porażający
Jak powinien wyglądać pokój, w którym przesłuchuje się nieletnich świadków zbrodni? Jasne, miękkie przestrzenie, pełne słodyczy lub zabawek. Wokół sztab specjalistów strzegących komfortu i bezpieczeństwa. Ale Tonka Babić z książki Verdany Rudan „Ucho, gardło, nóż” ma już 55 lat i żaden psycholog czy śledczy nie interesuje się jej historią. Cóż niezwykłego w tym, że przeżyła wojnę, straciła męża i jako Serbka nie jest mile widziana w Chorwacji? Dlatego miejsce, w którym Tonka składa swoje autowyznanie, przypomina raczej luksusowy bunkier, a jedyna zabawka to makabryczny, owinięty w folię ptaszek Tweety. Grająca ją Krystyna Janda spędza czas na nierozpakowanej kanapie, pożerając tabletki nasenne i kolejne tabliczki czekolady. Co odróżnia Tonkę od innych objadających się przed telewizorami bohaterek seriali telewizyjnych takich jak Ally McBeal czy Brigit Jones? O siódmej nad ranem nie wyskakuje ona na jogging, nie wciska się w bieliznę wyszczuplającą. Czeka na kochanka – urzędnika, który miał uratować przed wojskiem jej męża, a zamiast tego tylko wykorzystał seksualnie. Bo, oczywiście, sama się prosiła.
Gwałty, zdrady, bezsenność i proszki uspokajające to mało bohaterski obraz bratobójczej wojny na Bałkanach. To już nie perspektywa Homera, ale Harlequina. Walki w Jugosławii przejdą do historii jako konflikt zapisany głosami ofiar, a nie zwycięzców. Stąd często głos ten jest naiwnie symboliczny, bezradnie bezpośredni, bajkowy, wulgarny.
Widać to było także na polskich scenach teatralnych. Niedawno gościły u nas „Sytuacje rodzinne” Biljany Srbljanović (Teatr Studio w Warszawie), w których przemoc i zbrodnie pokazano poprzez zabawy dzieci, oraz słynne „Monologi waginy” Eve Ensler (Teatr Wybrzeże w Gdańsku) ze wstrząsającą relacją zgwałconych kobiet z Bośni. Wykluczeni, dyskryminowani zaczęli więc mówić, choć na potrzeby ich absurdalnych tragedii, bólu i cierpienia nie powstał jeszcze odpowiedni język. Verdana Rudan – chorwacka dziennikarka wyrzucona z pracy za małżeństwo z Serbem – kazała swojej Tonce kląć, wrzeszczeć, kłamać, obrażać słuchaczy i dzielić się z nimi refleksjami typu: „Wszyscy jesteśmy mordercami z natury”, „Lepiej się pozabijajcie” czy „Zdumiewa mnie rozwój telekomunikacji”.
Dla Jandy, która pół życia spędziła sama na scenie – w monodramach „Shirley Valentine”, „Maria Callas”, „Mała Steinberg”, „Kobieta zawiedziona” – dwie godziny intensywnej, publicznej psychoterapii to żaden problem.
Panuje absolutnie i niepodzielnie od pierwszych zdań, gdy oznajmia: „Gdybyście byli normalną publicznością, dawno byście wyszli Ale to mój teatr i nikt nie wyjdzie, bo zamknęłam drzwi”. Potargana, wymięta, Janda wygląda jak ktoś, kto od wielu dni nie opuszczał kanapy, nie zmieniał ubrania, tylko nakładał na siebie kolejne warstwy drogich piżam. A jednak można się przyłapać na tym, że z zapartym tchem gapimy się na tę zaniedbaną, zapatrzoną tępo w telewizor kobietę. Odbiornik ma wyłączony głos, ale bohaterka co chwilę wybucha na widok wyreżyserowanych pogrzebów czy piętnastoletnich dziennikarek – kretynek wydających światłe opinie o Ben Ladenie. Trudno się nie śmiać, gdy parodiuje patriotyczne przemowy, święte oburzenie reporterów telewizyjnych czy bezmyślne porady swojej partyjnej matki. Wściekła, naszprycowana prochami Tonka nie jest feministką, doktorem nauk humanistycznych ani ekspertem od mediów. Ale swoje wie. Słuchając o „przesadnym okrucieństwie” żołnierzy chorwackich, zastanawia się, jak byłaby w takim razie dobra i wyważona rzeź? Opowieść o bestialstwach wojennych przeplata wspomnieniami z własnej młodości, gdy brała udział w katowaniu maleńkiego siostrzeńca. Nie czuje się ofiarą gwałtu, bo sama poszła się rozebrać do urzędu. A później to samo poradziła przyjaciółce. Chce niszczyć, chce, żeby inni cierpieli jak ona. W intymnej rozmowie z publicznością Janda nie szuka jednak zrozumienia czy rozgrzeszenia. Przeciwnie – celowo się oskarża, prowokuje, drażni. Dla niej jedyny kontakt możliwy między ludźmi to obrona i atak. Po momentach uniesień kuli się i zastyga z zaciśniętymi ustami. Dopiero powtarzane jak mantra słowa „Nazywam się Tonka i nie mogę spać” przywołują ją do rzeczywistości niczym powitanie w grupie anonimowych ofiar PTS (posttraumatyczego syndromu).
Siła tekstu i sprawność aktorska Jandy sprawia, że godziny spędzone na tej wojnie nerwów wrzynają się w pamięć bardziej niż wojenny dokument o cyfrowej jakości dźwięku i obrazu. Spowiedź bezradnej, głupiej materialistki, byłej przemytniczki, fatalnej matki, to po prostu wojna odmitologizowana, przeżyta w pierwszej osobie. I gdy Janda w końcu włącza nam głos, dobiegające z telewizora jęki nie powodują współczucia, lecz wstyd. Bo czy przed chwilą się z nich nie śmieliśmy?
Teatr Polonia, „Ucho, gardło, nóż” Verdany Rudan, monodram Krystyny Jandy, premiera 12 listopada