„Pamiętam, że było gorąco” Łukasz Maciejewski
fragment:
„Znalazł się jednak tytuł, który moim zdaniem nie tylko zasłużył na nagrodę główną (jury pod przewodnictwem Roberta Glińskiego „Złotych Gron” ostatecznie nie przyznało), ale w ogóle bił o kilka długości wszystko, co w konkursie pokazano. Myślę o ciągle czekającym na kinową premierę filmie „Parę osób, mały czas” Andrzeja Barańskiego.
Historia platonicznego związku niewidomej poetki Jadwigi Stańczakowej i Mirona Białoszewkiego to bardziej opowieść o czasie złym, w którym działali i pięknieli ludzie dobrzy i mądrzy, niż o jednym, bardzo nietypowym romansie. Barański celnie pokazał, że w Polsce zawsze istniała alternatywa dla świata, w którym szerzą się donosy i oszustwa, a szarość ulic współgra z szarością horyzontów myślowych. Że wokół charyzmatycznego poety, jakim był Białoszewski, powstała prawdziwa enklawa wolności, w której mury runęły na długo przed rokiem 1989.
Ta enklawa miała swoich koryfeuszy, intelektualnych guru Warszawy (jak Maria Janion), ale także piękną galerię postaci dzisiaj już anonimowych albo młodych buntowników i marzycieli, którzy zwyczajnie nie chcieli się upodlić, sprzeciętnieć. Dlatego na spotkaniach w mieszkaniu Mirona lub Jadwigi rozmawiali o sztuce, wierszach i filmach, a nie o kolejkach za mięsem albo o tandecie polityki. Rozbierali się do naga i kręcili „filmiki” mocniejsze od „Idiotów” von Triera albo słuchali płyt Griega. Kiedy filmowa Jadwiga dowiedziała się od sąsiadki, że w Polsce właśnie wybuchł stan wojenny, krzyknęła tylko: „Miron!”. Bo dla niej stan wojenny oznaczał przede wszystkim wojnę w duszy przyjaciela, który stan zagrożenia z „obcym w sobie” poznał aż za dobrze.
Opowiedzieć o miłości z zamkniętymi oczyma. O złych instynktach, które nie zwyciężyły czułości. Film Barańskiego nie jest przecież laurką: spotykają się w nim niewidoma neurotyczka i zdeklarowany homoseksualista. Jadwiga (piękna rola Krystyny Jandy) jest naiwna, egzaltowana i często przygnieciona depresją, Miron (wspaniała, nagrodzona właśnie w Karlowych Warach kreacja Andrzeja Hudziaka) to także narcyz i egocentryk, żaden brat-łata ani pocieszyciel. A jednak oglądamy prawdziwe spotkanie, takie, o jakim – często na próżno – marzymy przez całe życie. Spotkanie, które wyprzedza wszystkie inne przyjaźnie, miłości, erotyczne spełnienia. Spotkanie z człowiekiem, którego nie musimy wcale rozumieć, ale bez którego nie potrafimy żyć. Kiedy Miron zabierał Jadwigę na nocne tramwajowe eskapady, ona wreszcie widziała świat: oczami Mirona, ale i własnymi. Bo uczuciowa sublimacja zmienia liczbę pojedynczą w mnogą, „ja” w „my”.
Jeden z najważniejszych polskich filmów ostatnich lat dostał w Łagowie zaledwie nagrodę organizatorów. To jednak nieistotne; naprawdę wielkie kino broni się bez nagród.”