KRYSTYNA JANDA – Zostanie po mnie sceny kurz
„Moja dusza płonie, kiedy gram albo kiedy robię coś ważnego. Wiem, czego chcę, wiem, czego nie zrobię, co jest dla mnie warte zapłonięcia, a co nie” – mówi „Gali” jedna z największych polskich aktorek. Po 23 latach ponownie zdecydowała się wystawić legendarny juz spektakl Agnieszki Osieckiej „Biała bluzka”. „Realia przez te lata się zmieniły, ale uczucia, miłość, samotność i poczucie wykluczenia nigdy się nie zmienia” – zapewnia. Jej dusza będzie płonąć.
GALA: W czym chciałaby się Pani zatracić, zapomnieć, zgubić?
KRYSTYNA JANDA: W alkoholu. Ale mój organizm go nie znosi (śmiech). W przeciwieństwie do bohaterki „Białej bluzki”, dla której stanowi problem. Nie sądzę, żebym dzisiaj była kimś, kto daje się łatwo komuś, czemuś zawłaszczyć.
GALA: Panią da się jeszcze lepić?
KRYSTYNA JANDA: Ale kto niby ma to robić?
GALA: No właśnie, kto?
KRYSTYNA JANDA: Są reżyserzy, którzy czegoś ode mnie chcą. Ale na tym polega mój zawód. Oni mówią, czego oczekują, a ja im to daję. Ale ulepiona zostałam już dawno. Nie sądzi pan chyba, że jakikolwiek reżyser, angażując mnie, spodziewa się, że angażuje marmoladę w proszku. Ja jestem bardzo zdefiniowaną osobą.
GALA: Ogląda się Pani wstecz?
KRYSTYNA JANDA: W ogóle. Natomiast staram się nie zniszczyć tego, co osiągnęłam.
GALA: Czy sięganie po spektakl, którego premiera była 23 lata temu, nie jest oglądaniem się za siebie?
KRYSTYNA JANDA: I ja jestem inna, i spektakl będzie inny. Magda Umer, reżyserka przedstawienia, twierdzi, że to, że zajęłyśmy się na nowo „Białą bluzką”, to bardzo szczęśliwy zbieg okoliczności. Miałam mieć inne próby, do spektaklu o Kalinie Jędrusik, do którego przygotowywałam się rok. Niestety, z powodów ode mnie niezależnych, nie mogłam ich rozpocząć. Po prostu. Wiedziałam natomiast, że w trudnej sytuacji Och-teatru musimy wyjść do ludzi z dwiema nowymi premierami przed wakacjami. Kiedy zobaczyłam datę: 4 czerwca, przyszła mi do głowy „Biała bluzka”. Stwierdziłam, że tekst Agnieszki Osieckiej zabrzmiałby dzisiaj bardzo dobrze. Muzycy, którzy będą mi akompaniować, Magda Umer, to do dziś moi wielcy przyjaciele. Odkrywamy ten tekst na nowo. Wszyscy rzuciliśmy się natychmiast do pracy i biegamy na te próby jak na randki.
GALA: Nie ma kartek, jest internet, telefony komórkowe, które będą za chwilę za nas myśleć i trawić…
KRYSTYNA JANDA: Tak. Ale to będzie spektakl w jakimś sensie historyczny. Realia się zmieniły, ale uczucia, miłość, samotność i poczucie wykluczenia nigdy się nie zmienią.
GALA: Jak Pani „ugryzie” teraz Osiecką?
KRYSTYNA JANDA: Jak Magda ją ugryzie? Bo ja, aktorsko, jakoś sobie poradzę. Nie będę na pewno grała tej dziewczyny sprzed 23 lat, tylko dojrzałą kobietę. Wspomnienia Agnieszki mogą być teraz moimi wspomnieniami. Niemniej urosły nowe pokolenia, dla których wiele rzeczy może być nieczytelnych. Postanowiłyśmy oprawić spektakl audiowizualnymi materiałami dokumentalnymi. Dodatkowo, ponieważ jest on przygotowywany na dużą scenę Och-teatru, będziemy używać dwóch kamer. Chodzi o to, żeby wszystkie niuanse były przy widzach, bardzo blisko.
GALA: Ich będzie to obchodzić?
KRYSTYNA JANDA: Mnie obchodzi bardzo. A myślę, że wciąż jest wielu ludzi takich jak ja i młodzieży, która jest ciekawa tego, co ja. Nie czuję się ani aktorką, ani Polką, ani człowiekiem nieaktualnym. Myślę, że mój sposób opowiadania o uczuciach jest współczesny, a – jak wspomniałam – te uczucia się nie zmieniają. Cieszy mnie jeszcze jedno. Kiedyś, lata temu, kiedy graliśmy „Białą bluzkę”, wielbicielem tego spektaklu był Jacek Kuroń. Pamiętam, jak przychodził i mówił: „Proszę was, opowiadajcie, że to jest o mnie. Że ta dziewczyna kochała się we mnie”. W nowej wersji „Białej bluzki” – 2010 – Jacek pojawia się bardzo często na ekranie, w materiałach dokumentalnych.
GALA: Czy ta bluzka jest ciągle biała?
KRYSTYNA JANDA: Oczywiście. Ona jest symbolem ułożonego życia. Takiego „odtąd dotąd”, jak nazywała je Agnieszka. Bohaterka jej opowiadania z takim życiem nie potrafi sobie poradzić.
GALA: Biała bluzka Krystyny Jandy ma wyprasowany kołnierzyk?
KRYSTYNA JANDA: Całe życie mam w szafie moją białą bluzkę. Na szczęście, dzisiaj już nie muszę jej wkładać.
GALA: Dlaczego?
KRYSTYNA JANDA: Bo teraz mogę sobie pozwolić na dużo więcej. Jestem prawdziwie wolna. Symboliczna biała bluzka jest dla bohaterki Agnieszki Osieckiej zaprzeczeniem takiego właśnie stanu. Jednocześnie wydaje jej się, że jest jakąś drogą do szczęścia. A jeżeli nie szczęścia, to chociaż do uporządkowanego życia.
GALA: Kiedy Pani zrzuciła swoją białą bluzkę?
KRYSTYNA JANDA: Myślę, że było to około 40. roku życia. Późno wypiłam „ziele niepodległość”, bo też byłam osobą dobrze wychowaną, „konwencjonalną” i odpowiedzialną. Byłam żoną, matką, wiedziałam, dokąd doszłam, gdzie jestem, co mi się podoba i jak chcę żyć. I wtedy uwolniłam się z gorsetów, powierzchownych obowiązków. Zaczęłam wypełniać te prawdziwie ważne dla mnie. Ale biała bluzka jest cały czas w szafie, gotowa do włożenia. Ja, w przeciwieństwie do mojej bohaterki, zawsze miałam ją pod ręką, uprasowaną.
GALA: „Ja bym chciała zrobić coś wielkiego, jakiś pożar dusz” – mówi bohaterka Osieckiej. A Pani? Dalej podpala dusze?
KRYSTYNA JANDA: Ale ja już zrobiłam pożar dusz.
GALA: On trwa?
KRYSTYNA JANDA: Mam nadzieję. Są takie spektakle, że czuję, jak te dusze naprawdę płoną.
GALA: Kiedy płonie Pani dusza?
KRYSTYNA JANDA: Kiedy gram albo robię coś ważnego. Takie „pierdoły” jak dusza płonąca bez sensu, dla samego płonięcia, mnie już nie interesują. Wiem swoje. Wiem, czego chcę, wiem, czego nie zrobię, co jest dla mnie warte zapłonięcia, a co nie.
GALA: Wyrachowanie. Tak, oczywiście.
KRYSTYNA JANDA: Jak się na to patrzy z boku. Ale proszę to nazwać wzięciem odpowiedzialności.
GALA: Kalkulacja?
KRYSTYNA JANDA: W dobrym sensie. Kalkuluję choćby, co będzie korzystniejsze dla naszych teatrów.
GALA: Własny teatr, własny biznes. Trzeba go pilnować, myśleć o nim, walczyć o niego, dbać. Bez zimnej kalkulacji i wyrachowania? Niemożliwe.
KRYSTYNA JANDA: Niech pan tego tak nie nazywa. Ludzie rozumieją wszystko bardzo powierzchownie i „zaokrąglają” wszystko do negatywności. Stworzyłam z mężem i córką fundację. To nie jest mój prywatny teatr. To nie jest mój prywatny biznes. Ja w mojej fundacji pracuję jak i inni aktorzy i reżyserzy. Tyle tylko, że biorę jeszcze za to wszystko odpowiedzialność. I niech pan mi wierzy, jestem gotowa na dużo, co zresztą już udowodniłam. Dlatego porywy duszy zdarzają mi się tylko na scenie. Troska o bardzo poważne instytucje, jakimi są dziś obie te sceny, i ludzi tam pracujących jest moim podstawowym obowiązkiem.
GALA: Czego w tym miejscu – w Pani pokoju w Teatrze Polonia – dowiedziała się Pani o sobie?
KRYSTYNA JANDA: Że zakładając fundację, stworzyłam sobie i wielu innym poczucie artystycznej wolności. Wystawiam sztuki, angażuję aktorów, wybieram ważne według mnie tematy. Nie występuję w roli petenta, który namawia kogoś, żeby mógł potem coś opowiedzieć. Po to ten teatr założyłam (cisza). Ja sama tak dużo już w życiu zrobiłam i zagrałam, że cieszy mnie oferowanie tej radości innym. W tym pokoju powstawały wszystkie nasze projekty. Nawet jeśli się nie uda, to lata, kiedy te teatry istnieją, są dla mnie bardzo ważne. Prowadzenie teatru artystycznego bez dotacji jest naprawdę trudne. Dziś już wiem, że to właściwie utopia. Na dłuższą metę może się nie udać.
GALA: „Nawet jeśli się nie uda” – mówi Pani. Kto wtedy mógłby zająć się teatrem?
KRYSTYNA JANDA: Może nikt? Rozwiąże się fundację. I już. Ona nie musi trwać wieczność. Chyba że znajdzie się ktoś, kto będzie umiał to poprowadzić. Jak ja, poświęcić temu całkowicie swoje życie.
GALA: Nie ma Pani żalu, że w tarapatach zostaje sama?
KRYSTYNA JANDA: Nie mam. To było moje ryzyko. I ponoszę jego konsekwencje. Moja odpowiedź na kłopoty: dajemy za chwilę trzy nowe premiery, przygotujemy je w przeciągu miesiąca. Niech pan mi pokaże jakiś teatr, innego dyrektora, który jest w stanie zmobilizować w takim czasie trzy produkcje?
GALA: Nie pokażę Pani.
KRYSTYNA JANDA: To oczywiście żart. Nie jestem wyjątkowa. Ale jestem przede wszystkim aktorką i kiedy muszę coś ratować, ratuję to sobą albo nowymi pomysłami artystycznymi. To jest mi najbliższe. Postaram się zagrać jak najlepiej „Białą bluzkę”, bo w nią wierzę. Bardzo. Tak jak w przygotowywany właśnie w Och-teatrze tytuł „Zaświaty czyli czy pies ma duszę?”. To zabawny tekst opowiadający o śmierci i patrzący na temat śmierci w sposób inny, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Dzisiaj jest nam to bardzo potrzebne. Trzy striptizerki giną w wypadku samochodowym, ponieważ chciały przejechać psa, który wybiegł na szosę. Trafiają do zaświatów i czekają na sąd ostateczny, ale nie zgadzają się z tym, że pies nie ma duszy, i przepuszczają go w kolejce. Przed nami również „Przygoda” na podstawie Sándora Máraiego. Jeden z najpiękniejszych tekstów teatralnych, jakie czytałam.
GALA: Powiedziała Pani o sztuce, w której będzie się żartowało ze śmierci. Potrafi Pani tak o niej myśleć?
KRYSTYNA JANDA: „Żartowało” to jest złe określenie. Chodzi o rzecz bardziej skomplikowaną. Mniej konwencjonalne myślenie o tym, co nas czeka. Uważam, że warto zrobić ten spektakl, bo sama chciałabym taki obejrzeć. To tekst z gatunku czarna komedia. W „Zaświatach” bohaterki mówią: „A, nie wracam na Ziemię. Mam tam kłopoty, nikt mnie nie kocha, zaciągnęłam kredyt, a tutaj mi dobrze, przyzwyczaiłam się”.
GALA: Dlaczego rzadziej pisze Pani internetowy pamiętnik?
KRYSTYNA JANDA: Bo nie mam czasu. Moje życie wraz z założeniem fundacji zmieniło się fundamentalnie. A poza tym teraz wszyscy mają blogi. Pani wpisy są mniej osobiste. Bo bardzo wiele się zmieniło. Dlatego teraz większość z nich dotyczy teatru. Nie dotykam życia prywatnego. Przestałam mieć ochotę na pisanie o sobie.
GALA: Dlaczego?
KRYSTYNA JANDA: Po takim doświadczeniu, jakie ja mam, nie chcę już się zwierzać ludziom. Kiedyś robiłam to z radością. Bo życie było dla mnie tylko przyjemnością. Dzieliłam się codziennymi przemyśleniami, drobiazgami. Miałam w sobie naturalną radość życia. Dzisiaj już jej nie mam. Ale to chyba normalne i nikt się temu nie dziwi.
GALA: Co się pojawiło w miejsce radości?
KRYSTYNA JANDA: Na szczęście, już teraz spokój.
GALA: Każdy w tym kraju ma swoją Jandę.
KRYSTYNA JANDA: Wyobrażenia na mój temat przyjmuję z godnością. Nie dementuję ich. Denerwuje mnie tylko zła wola i głupota. Ta ostatnia doprowadza do furii.
GALA: „Czy ja jestem opium dla mas…”.
KRYSTYNA JANDA: … Twardy orzech czy ananas. Czy zostanie po mnie tylko sceny kurz?”. Śpiewam to w „Białej bluzce”. Odpowiadam panu: Zostanie sceny kurz. Sceeeny kurz.
GALA: Tylko czy aż?
KRYSTYNA JANDA: Tego nie potrafię powiedzieć. Tak wielu wybitnych aktorów widziałam. I grałam z nimi. A nikt o nich już dzisiaj nie pamięta. Nie ma śladu wspomnienia. Zofia Mrozowska, Halina Mikołajska, Aleksandra Śląska, Joanna Jedlewska, Jan Świderski, a przede wszystkim Ewa Lasek. Już zapominamy o Zapasiewiczu. Nie robię sobie złudzeń.
GALA: Miała Pani poczucie, że życie Panią przerosło?
KRYSTYNA JANDA: Dwa lata temu niewątpliwie się załamało. Przeżyłam tragedię, której się nie spodziewałam. Ale ja nie miałam wobec życia ani zbyt dużych marzeń, ani wygórowanych ambicji. Wszystko stawało się samo. Ja tylko umiałam korzystać z okazji, z sytuacji. Wykorzystać szansę. To potrafiłam zawsze.
GALA: „Taki czas na średnich ludzi, jednych gubi, drugich budzi” – to Osieckiej. Jacy są dzisiaj bohaterowie tego zdania?
KRYSTYNA JANDA: Wszystko się zmieniło. Jest tak zwana demokracja i musimy się nauczyć, że mamy tolerować wszystko. I są tacy, którzy są „zerem”, nie są ludźmi, a reszta musi to uszanować. Człowiek ma prawo być ostatnim zwierzęciem, a reszta musi to uszanować. Bo takie są prawa demokracji. Kiedyś nam się wydawało, że jest dobre i złe, i złe należy zwalczać. A teraz złe ma pełne prawa.
GALA: Staje się dobrem.
KRYSTYNA JANDA: Nie. Bez przesady, jakieś zasady muszą być. To ma być państwo nie tylko sprawiedliwe, ale i praworządne.
GALA: Co się Pani śni?
KRYSTYNA JANDA: Nic. Kiedyś, jak każdy aktor, śniłam, że zapominałam tekstu, że nie wiem, w czym gram. A sala pełna…
GALA: Wróżby, karty, koty?
KRYSTYNA JANDA: Nie, nie, nie. Nawet nie zwracam uwagi na czarnego kota, który zawsze przebiega mi drogę, kiedy wracam do Milanówka.
GALA: Proszę zdefiniować zmęczenie.
KRYSTYNA JANDA: Bardzo przyjemny stan. Bardzo. Lubię być zmęczona.
GALA: Pani dom w Milanówku robi się coraz mniej gwarny. Starszy syn studiuje w Katowicach, młodszy zdaje mature i pewnie za chwile się usamodzielni.
KRYSTYNA JANDA: Przede wszystkim mieszka w nim moja mama, która nadal jest sercem tego domu. Rodzina jest duża. Czasem w weekendy naprawdę w domu jest gwarno. Gościmy też przyjaciół, którzy wiedzą, że u nas czeka na nich pokój, śniadanie, obiad, rozmowa.
GALA: Życie Pani smakuje?
KRYSTYNA JANDA: Tak. Bardzo je lubię. Cieszy mnie nawet byle co. Wciąż. To jest bardzo miłe.
GALA: Co jest „byle czym”?
KRYSTYNA JANDA: Nie wiem. Byle co. Choćby deszcz. Wychodzę dzisiaj rano i mówię: „Super, pada”. Uwielbiam, jak pada.
GALA: Napisała Pani, że teatr nie będzie miał wakacji. A Pani?
KRYSTYNA JANDA: Ja tak. Pierwsze od dwóch lat. We Włoszech.
GALA: Potrafi Pani odpoczywać?
KRYSTYNA JANDA: Leżeć w łóżku? (śmiech). Zazwyczaj siedzę na leżaku i czytam książki. Obok to samo robią Magda Umer i Zuzanna Łapicka–Olbrychska. To bardzo przyjemne. Zawsze zabieram ze sobą walizkę książek i tekstów teatralnych.
GALA: W Pani teatrze gra wielu młodych, często studiujących jeszcze, aktorów.
KRYSTYNA JANDA: … i Bogu dzięki.
GALA: Jacy oni są? Co Pani myśli o młodych ludziach?
KRYSTYNA JANDA: „Za cicho. Nie tak się wchodzi na scenę” – muszę im powtarzać. Nie chciałabym, żeby grali jeden do Sasa, drugi do lasa. Ja jednak lubię pewien rodzaj aktorstwa. Lubię, żeby panowała zawodowa i estetyczna jedność. To wymaga wielu rozmów z naszą młodzieżą.
GALA: Uczy ich Pani na nowo?
KRYSTYNA JANDA: Ja ich nie uczę. Nie potrafię tego robić. Mówię, co mi się podoba i nie podoba. Tyle. Czas i widownia zweryfikują to, co im się podoba.
GALA: Nie umie Pani uczyć, a wykładała w Akademii Teatralnej.
KRYSTYNA JANDA: Tak, uczyłam i będę to robiła w tym roku, ale w trybie seminaryjnym. To bardzo ważne, żeby spotykać się z młodymi aktorami, z wchodzącymi w zawód reżyserami. To daje też lepszą orientację w środowisku.
GALA: Jaką Pani jest aktorką?
KRYSTYNA JANDA: Dziś posiadam sprawność zawodową, jakiej nie miałam nigdy w życiu. Gram bardzo dużo. Więcej niż w moich najbardziej aktywnych zawodowo latach. Wciąż lubię grać, widzę w tym sens i widownia to wie i czuje. Myślę, że jestem dla widowni dobrym partnerem.
GALA: W czym Panią chcą obsadzać?
KRYSTYNA JANDA: Kto? U nas? W niczym. Jeśli chodzi o film, trzy ostatnie propozycje dostałam z zagranicy – jedną z Niemiec, dwie z Francji. Główne role. Odmówiłam, bo muszę być w Warszawie. Tutaj zrobiłam w ostatnich latach „Parę osób, mały czas”, „Tatarak” i „Rewers”.
GALA: Jaki jest problem polskiego kina?
KRYSTYNA JANDA: Nie mam zielonego pojęcia, bo nie wiem, co tam oni nakręcili. Nie mam niestety czasu oglądać filmów, bo albo próbuję, albo stoję na scenie.
GALA: Dlaczego wróciła Pani do papierosów?
KRYSTYNA JANDA: Bo moja mama również to zrobiła. I tak obie zaczęłyśmy palić z powrotem.
GALA: Prowadzi Pani już sama samochód?
KRYSTYNA JANDA: Miałam przerwę, bo przeżyłam poważny wypadek i bałam się po nim prowadzić. Ale po czterech latach wróciłam za kierownicę. Samochód jest mi niezbędny.
GALA: Komu Pani ufa?
KRYSTYNA JANDA: Wie pan, że chyba wszystkim (śmiech). Z ludźmi jest tak, że oceniają innych po sobie. I mi się również wydaje, że wszyscy chcą, tak jak ja, dobrze. W związku z tym zakładam, że idą ze mną w jedną stronę. Czasem się trochę rozczarowuję, ale nowo poznani ludzie dostają ode mnie na nowo pełny kredyt zaufania. Inaczej nie mogłabym prowadzić teatru.
GALA: „Kocham Jandę”. Miłość widzów zobowiązuje?
KRYSTYNA JANDA: Chciałabym, żeby ten, co ewentualnie mnie kocha, gdy przyjdzie na spektakl, nie czuł się rozczarowany. Bo oni kochają nie mnie, a aktorkę. I jeśli tak, to to jest największa nagroda za to, co robię.
GALA: To jest miłość odwzajemniona?
KRYSTYNA JANDA: Publiczność czuje wszystko. Także to, czy aktor lubi ludzi, czy ich nie lubi, a uprawia tylko zawód. Ja lubię ludzi i uważam, że są warci zachodu.
GALA: Och-teatr miał opierać się na barkach Pani córki, Marii Seweryn. Tymczasem Pani wystawia w nim już drugą po „Wassie Żeleznowej” głośną premierę.
KRYSTYNA JANDA: Od początku było wiadomo, że to ja będę prowadziła artystycznie obie sceny. Przynajmniej przez pierwsze sezony. Fizycznie nie mogę być tu i tam. Kierowanie teatrem to tysiące obowiązków, nie tylko podejmowanie tych podstawowych decyzji: co, kto, kiedy, jak i dlaczego na scenie. To znacznie szerszy zakres i decyzji, i obowiązków. Ja jestem w Polonii, Marysia jest w Och-teatrze i jest za tę scenę odpowiedzialna.
GALA: Pani córka mogłaby kiedyś sama kierować teatrem?
KRYSTYNA JANDA: Być może. Musi się jeszcze wiele nauczyć i wiele rzeczy zrozumieć. Ale na pewno ma ku temu predyspozycje, jak dobry gust, umiejętność współpracy z ludźmi. Ma też poczucie sprawiedliwości, jest szalenie uporządkowana i odpowiedzialna. Jej pomysły artystyczne, z których korzystamy w Och-teatrze, sprawdzają się. Uważam, że jak najszybciej powinna zacząć reżyserować, wziąć odpowiedzialność za jakieś większe przedsięwzięcie artystyczne. To jest obowiązek każdego, kto myśli o prowadzeniu sceny. Nierzadko zdarzają się sytuacje, kiedy trzeba ratować przedstawienia w trakcie produkcji. Szef sceny musi mieć do tego narzędzia. Marysia ma jeszcze jedną cechę, którą podziwiam – nieograniczoną cierpliwość do ludzi i ich ciekawość. Przez pięć lat trwania fundacji siadała w kasie nie z obowiązku, ale dla przyjemności. Żeby spotkać się z publicznością i porozmawiać z nią w innej niż sceniczna przestrzeni. Uważam, że Marysia jest dobrą, interesującą aktorką. Cenię ją za to, że poszła drogą nieprostą. Że ma doświadczenia offowe. I jest świetnie zorientowana w artystach jej pokolenia i młodszych, nie tylko związanych z teatrem. Często korzystam z jej wiedzy.
GALA: W co Pani wierzy?
KRYSTYNA JANDA: W siebie (śmiech).
GALA: Gdyby dostała Pani jeszcze jeden bilet na życie, to jak by ono wyglądało?
KRYSTYNA JANDA: Nie wiem (pauza). Tak samo.