Krystyna Janda
Najgorsza śpiewaczka świata przyciągnęła przed ekran trzy miliony widzów! Spektakl „Boska!” przed kamerami TVP był wielkim wydarzeniem, bo w ostatnich latach Teatrowi Telewizji tylko dwa razy udało się dorównać oglądalnością teleturniejowi „Jaka to melodia”. W obu przypadkach sprawczynią tego była Krystyna Janda – jedyna polska aktorka, która, niczym król Midas, czego się dotknie, zamienia to w złoto.
Jak na osobę, która do 18. roku życia w teatrze była tylko dwa razy: na „Dziadach” Swinarskiego i „Weselu” Hanuszkiewicza, to całkiem spore osiągnięcie. Szczególnie, że pierwsze przedstawienie przespała, drugie – jak wspomina – przecałowała z kolegą i to tak intensywnie, że wyłamali cały ostatni rząd krzeseł.
Idolka z piekła rodem
Jej mąż, Edward Kłosiński, śmiał się kiedyś, że jednego dnia Krystyna budzi się kobietą lekkich obyczajów, a następnego królową. Kilka lat temu jeden z dziennikarzy zaproponował, żeby w uznaniu dla zasług Jandy jej podobiznę umieścić na banknocie dwustuzłotowym. Pomysł nie przeszedł i „rolę” tę dostał Władysław Jagiełło. Niewykluczone jednak, że gdyby ogłoszono narodowe referendum, król musiałby się obejść smakiem. Wystarczy spojrzeć na wyniki plebiscytu Polskiego Instytutu Filmowego na najlepszą aktorkę w historii polskiego kina. Janda nie dość, że go wygrała, to jeszcze dostała dwa razy więcej głosów niż Danuta Stenka, która zajęła drugie miejsce.
Złośliwi twierdzą, że Janda najlepiej wypada w spektaklach jednego aktora, bo… nie ma się z kim pokłócić. Potwierdza to też sama artystka, przyznając w wywiadach, że jest choleryczką, ma zmienne nastroje i trudno z nią wytrzymać. Rozwścieczona, potrafi wyrzucić synom komputer przez okno albo urządzić piekło na planie, a potem obrażona jak gdyby nigdy nic wrócić do domu. Podobno kiedyś, po kłótni z Magdaleną Łazarkiewicz, trzasnęła drzwiami i wyszła ze studia telewizyjnego, tak jak stała: w sukience i samych rajstopach, „bo pantofle się gdzieś zapodziały”. Impulsywność, drażliwość i zmienność nastrojów znajduje potwierdzenie w jej horoskopie, a dokładniej – w silnej opozycji Księżyca i porywczego Urana oraz Słońcu w trygonie do dającego siłę Plutona.
Mimo to Polki ją uwielbiają. Po niezwykle sugestywnej roli Agnieszki, która wojowała z całym światem w „Człowieku z marmuru”, uważają za przyjaciółkę i orędowniczkę. Identyfikują się z nią, czytają jej książki „z życia wzięte”: „Moje rozmowy z dziećmi” czy zbiory przedrukowanych wpisów z bloga: „www.małpa.pl” i „www.małpa2.pl”. A po spektaklach przychodzą opowiedzieć, jak wieczór w teatrze stał się dla nich bodźcem do jakiejś decyzji, rozmówienia się z mężem, początkiem innego życia.
Jandzie to nie wystarcza. Podsyca uczucie publiczności kolejnymi rolami i felietonami. – Boję się – mówi – że jeśli nie będę tego robiła, to za chwilę wszyscy o mnie zapomną. Że przeszłością staną się wszystkie moje fascynacje i miłości. I – co gorsza – że nikt ich nie zrozumie.
A dla zodiakalnego Strzelca nie ma niczego gorszego niż brak zrozumienia. Kiedy ma poklask, rośnie jak grzyby po deszczu. Ale bez niego więdnie w oczach. To właśnie dlatego rozpadło się pierwsze małżeństwo Krystyny Jandy z jej nauczycielem ze szkoły aktorskiej, Andrzejem Sewerynem. Aktor, który dzięki roli w „Ziemi obiecanej” był wtedy u szczytu sławy, swoją żonę traktował jak nieopierzoną studentkę i chciał z niej zrobić kurę domową. Tymczasem ona zajmowanie się domem uważała za – jak się wyraziła kilka lat temu – „mało twórcze” i od dziecka miała ambicję być artystką, co w jej horoskopie potwierdzają sekstyl Słońca, Saturna i Neptuna oraz Księżyc, który w chwili jej urodzenia znalazł się w znaku Koziorożca.
Aktoreczka jak malowanie
Matkę księgową i ojca inżyniera, który większość życia poświęcił możliwościom przezbrojenia traktorów na wypadek wojny, kochała jak każde dziecko, ale nigdy nie uważała za swoje autorytety. – Ja muszę coś nieustannie konstruować – mówi. – U mnie nic nie może być constans. Mam w sobie taką potrzebę zmiany, że choćby miało się to ograniczać do przestawienia mebli, będę to robić.
Od też tego zaczynała. Jako nastolatka w nieskończoność przearanżowywała swój pokój w bloku w podwarszawskim Ursusie: przesuwała regały, odpiłowywała szafom nogi i przemalowywała ściany. Po szkole podstawowej przerzuciła się z betonu na płótno – zdała do Liceum Plastycznego w warszawskich Łazienkach. Tam poczuła się wreszcie artystką. Razem z kolegami hipisami wpadła na pomysł, by obłożyć Pałac Kultury i Nauki ligniną, a następnie zasiać na niej rzeżuchę.
Ale były to lata 70. i do tak śmiałego projektu dojść nie mogło. Nastoletnia Krysia zadowoliła się więc uszyciem spodni w kwiaty, którymi zszokowała nie tylko Ursus, ale i stolicę.
Z czasem jednak – co naturalne u osób, w których horoskopie Wenus przebywa w wolnościowym Wodniku i tworzy kwadraturę z Jowiszem – malowanie obrazów po nocach w toalecie (żeby nikomu nie przeszkadzać) zaczęło ją nużyć. Księżyc w Koziorożcu za to pchał ją ku nowym wyzwaniom.
Na egzaminy do szkoły aktorskiej trafiła przypadkiem. Przyszła wspierać przyjaciółkę. Kiedy ta oblawszy, wybiegła z płaczem z sali, Janda wparowała do środka i objechała, komisję, że tak nie można. Aleksander Bardini nie wierzył własnym uszom. Wśród zahukanych kandydatów pewna siebie, pyskata nastolatka zrobiła na nim takie wrażenie, że zaproponował jej zdawanie egzaminów. – A jakie mi pan da gwarancje, że się dostanę? – odparowała wtedy Janda. Przez egzaminy przeszła jak burza. Zbigniew Zapasiewicz zawyrokował: – Z niej to będzie geniusz albo kompletne zero.
Wtedy jeszcze za takie opinie się nie obrażała. Schlebiało jej, że może obcować z największymi. Z pokorą więc przyjmowała ich uwagi. Nawet te niewybredne profesor Janiny Romanówny, która powtarzała jej: – Umaluj się, bo wyglądasz, jakbyś przed chwilą rzygała. Kto będzie chciał się z tobą całować?
Nie szukała długo, bo w jej życiu pojawił się młody asystent PWST. Wprawdzie cały czas chodził w jednym swetrze z szarej anilany, ale był idolem wszystkich studentów. Z czasem aspirującej do świata wielkiej sztuki Jandzie wydał się nie tylko idealnym kandydatem na mentora, ale również na męża. Pobrali się, urodziło im się dziecko. Przed dożywotnią rolą żony sławnego męża uratował Jandę Andrzej Wajda, składając propozycję zagrania w „Człowieku z marmuru”.
Moralny niepokój i duży spokój
– Ona zagra, jej wzrok może zabić – powiedział Wajda, kiedy zobaczył Jandę na zdjęciach próbnych do „Człowieka z marmuru”. – To najzdolniejszy chłopiec, z jakim się zetknąłem od czasów Zbyszka Cybulskiego.
I Janda stała się drapieżną Agnieszką z filmu i za namową Wajdy, który został jej nowym mentorem, nie przyjmowała ról, które mogłyby zburzyć ten wizerunek. Cała Polska uwierzyła, że Janda jest wojującą chłopczycą nie tylko na ekranie, ale również w życiu. Nawet Wajda. Kiedy trzy lata po premierze, przygotowując kolejny film, odwiedził dom Seweryna i Jandy, na widok aktorki, bawiącej się na podłodze z córeczką Marysią, przeżył szok: „Krysia jest kobietą! Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy!”.
Kobietę odkrył w niej operator Edward Kłosiński. Zakochał się w niej na planie „Człowieka z marmuru”. Powtarzał: „Wchodzisz – blask, za tobą ciemność” i w efekcie – jak mówi Janda – „ją sobie wychodził”. Ich związku nie popierał Wajda. A kiedy nie udało mu się wytłumaczyć Kłosińskiemu, że nieodpowiednio ulokował uczucia, powiedział Jandzie: „Jeśli zrobisz Edwardowi krzywdę, zabiję cię”.
Przez 27 lat tworzyli rodzinę, która może być wzorem w filmowym światku. Żadnych skoków w bok, tylko miłość, bezgraniczne zaufanie i wspólne śniadanie – zawsze o 7.30. W roku 1990 na świat przyszedł ich pierwszy syn Adam, rok później drugi – Jędrzej. – Tym związkiem urządziłam sobie życie. On mi imponuje i zachwyca. A przede wszystkim nigdy mnie nie zawiódł – opowiada aktorka.
Kłosiński ustawił wszystko tak, że liczyła się przede wszystkim Krystyna. Kiedy dzwoniła do niego na plan, zawsze przerywał zdjęcia, żeby jej wysłuchać. Kiedy nocą po spektaklu wracała do Milanówka, deszcz czy mróz, zawsze czekał, żeby otworzyć jej bramę. Doradzał w kwestiach zawodowych i sprowadzał na ziemię, ale zawsze stał za nią murem. Tak jak wtedy, kiedy siedem lat temu w atmosferze skandalu odeszła z Teatru Powszechnego, by założyć własny Teatr Polonia. Wiedział, że ona musi cały czas coś robić. I to po swojemu. A wszystko to sprawka Marsa, który w jej horoskopie przebywa w znaku Wodnika, tworząc – podobnie jak Słońce – konfiguracje z Plutonem, Saturnem i Neptunem.
Kiedy więc w jej domu coś całe noce skrzypiało i wyło, nie mogąc doczekać się księdza, sama wzięła ponoć do ręki krucyfiks i kropidło, i przepędziła duchy. A gdy zabrakło funduszy na widownię w jej teatrze, zorganizowała licytację. Sprzedawała fotele, każdemu, kto chciał: czy był to prałat Jankowski (kupił cztery), czy pies jej przyjaciółki Magdy Umer. Bo mając Księżyc w Koziorożcu i Jowisza w Byku, potrafi być twardą bizneswoman.
Twarda sztuka
Janda nie uznaje półśrodków. Sekstyl, jaki w jej horoskopie tworzą Słońce, Saturn i Neptun, nieustannie popycha ją do działania. Dlatego też w polskim aktorskim światku uchodzi za stachanowca. Jej mąż nazywał ją kobietą z turbodoładowaniem. W ciągu 30 lat stworzyła ponad 200 ról. Średnio gra w 300 przedstawieniach rocznie. 30 x 300 – z trudem wytrzymuje to matematyka, a co dopiero człowiek. Niedawno stwierdzono u niej trzy przepukliny kręgosłupa, które grożą niedowładem nóg. – Kwalifikuję się do operacji – żaliła się niedawno dziennikarzom. Zaznaczyła, że powinna poddać się dwóm zabiegom. Uniknąć ich mogłaby tylko, systematycznie ćwicząc. Na razie z braku czasu stosuje „terapię Jandy”, czyli pracuje bez opamiętania. Mówi, że tego wymaga dobro teatru. Dodajmy – jej teatru, bo nie chodzi tu o poświęcenie dla sztuki, ale o biznes.
Tajemnicą Poliszynela jest, że kilka lat temu, kiedy grała w Teatrze Powszechnym, potrafiła nie pojawiać się w pracy przez tydzień, bo… zdechł jej pies. Od kiedy prowadzi Teatr Polonia, to nie do pomyślenia. Nawet gdy miała półpasiec, wieczorami z wenflonami w ręce wymykała się ze szpitala i po przedstawieniu wracała na kolejną kroplówkę. Mało tego, grała nawet 5 stycznia 2008 r., w dniu śmierci męża. Już w latach 70. zrozumiała, że tylko dla dziecka jest gotowa poświęcić wszystko. A dziś, kiedy jej córka i synowie są odchowani, jej ukochanym dzieckiem jest Teatr Polonia.
Jak sama twierdzi, jej kariera dzieli się na 11-letnie cykle. Najpierw przez 11 lat była bardzo młoda, potem przez kolejne 11 lat odnosiła sukcesy, 11 lat krzepła jako aktorka, a teraz weszła w 11-letni okres schyłku. Tak, tak, schyłku. Bo aktorka coraz częściej i głośniej wspomina o emeryturze. Inna sprawa, że ani koledzy po fachu, ani publiczność nie traktują tego poważnie. Bo co innego ślepo kochać, a co innego wierzyć.
ALE NUMER!
Krystyna Janda jest numerologiczną Jedenastką. To jedna z liczb mistrzowskich. Osoby o takich wibracjach to tzw. stare dusze, które wybijają się ponad przeciętność. Jedenastka to dwie Jedynki – czyli siła i indywidualność razy dwa. Krystynie liczba ta zapewnia ogromną charyzmę i silną osobowość. Jej umysł jest niespokojny, wciąż pracuje na najwyższych obrotach i jest niezwykle twórczy. Krystyna nie tylko tryska pomysłami, ale ma także odwagę je realizować.
Mierzy wysoko, a jako mistrzowska Jedenastka potrafi przekonać do swoich planów innych i sprawić, że pójdą za nią jak w ogień. Z miejsca zdobywa zaufanie, sympatię i szacunek. Żyje w świecie idei, więc pieniądze i sprawy materialne nie spędzają jej snu z powiek. Mimo to ma do nich niesamowite szczęście. Dzięki rozwiniętej intuicji decyzje podejmuje szybko i – co najważniejsze – trafnie. Mistrzowskim Jedenastkom łatwiej niż innym osiągnąć uznanie i sławę. Dla nich są jednak tylko środkiem do celu, jakim jest służenie innym. Krystyna jest osobą silnie empatyczną, otwartą na potrzeby ludzi, głęboko przeżywa czyjąś krzywdę i niesprawiedliwość, współczuje i chętnie niesie pomoc. Zdolna jest do ogromnych poświęceń dla innych.
CO JĄ CZEKA?
W 2012 roku Krystyna Janda powinna zwolnić tempo. To siódmy rok numerologicznego cyklu, który skłania do spojrzenia w siebie i zajęcia się sobą, a także zadbania o zdrowie. Gwiazda może odkryć dziedziny wiedzy, które całkowicie ją pochłoną. Odczuje większą niż zazwyczaj potrzebę samotności i poszukiwania odpowiedzi na egzystencjalne pytania. Pomysłem na ten rok mogłoby być napisanie autobiografii, ale z jej wydaniem lepiej poczekać do roku następnego, który jak żaden inny sprzyja zyskom. W tym nadchodzącym lepiej jednak pohamować swój entuzjazm, unikać ryzyka i z większą ostrożnością podchodzić do spraw finansowych.
wróżyła Katarzyna Owczarek
Magazyn „Wróżka”
Grudzień 2011