Pytania do pani Krystyny Jandy
– Powszechnie określa się Panią jako kobietę z klasą. Jakie konkretnie cechy składają się na to pojęcie? Dlaczego, pani zdaniem, kobiet z klasą jest w naszym życiu artystycznym, ale też społecznym i politycznym tak mało?
KJ: ( Śmiech) Kobieta z klasa? A co to dziś znaczy. Kryteria się i zatarły i zmieniły. Moi zdaniem jeśli cokolwiek można o mnie powiedzieć , to tyle, że biorę odpowiedzialność za to co robię i mówię, że działam w swoim zawodzie rzetelnie, zrównoważenie z sukcesem , systematycznie będąc wierną i sobie i widzom, nie obniżając poprzeczki, którą zresztą wyznaczam sobie sama, bez kompromisów. No i chyba to ze moja prywatność jeśli przedostaje się do mediów to w sposób „kontrolowany”. Chyba poza tym jestem otwarta, prawdziwa i paradoksalnie nic ie udaję. Prostota jest moja dewizą i w sztuce i w mediach.
– Szczęśliwego zwykłego roku! – napisała Pani w swoim internetowym dzienniku w ramach życzeń noworocznych. Czy nie dlatego ciągle tak narzekamy i frustrujemy się, że my, kobiety, często nie doceniamy owej zwykłości i szarości, nie umiemy się cieszyć z rzeczy małych, bo marzymy ciągle o fajerwerkach? Fajerwerki, owszem, są ważne, ale przecież nikomu nie zdarzają się codziennie?
Kj: No mnie, zaręczam zdarzają się często, dużo kosztują i marze po nich żeby wrócic do zwykłej pracy i myślenia, bo to lubię najbardziej. Fajerwerki wynikają z tej codziennych „szarych” wysiłków. Jest takie zdanie, banalne i wyświechtane- na sukces trzeba sobie zapracować- czasem tak a czasem nie, zdarzają się sukcesy bez wysiłku, fajerwerki niespodziewane i nawet niezasłużone, wynikające ze splotu czasu, mody, przypadków, nie lubię takich. A my, generalnie nie doceniamy codziennego zwykłego „szczęścia” .
– „Zaczynam 60 rok życia. a czuję się, jakbym miała 35”. To kolejny fragment pani dziennika. Najgorsze i najbardziej frustrujące w upływie czasu jest chyba ten coraz bardziej pogłębiający się „rozjazd” między duchem a ciałem, między sprawnie działającym umysłem a zmęczeniem czy wręcz słabnięciem ciała. Jak Pani zmniejsza ten dystans?
KJ: Nie zmniejszam. Pisałam o moim mózgu za przeproszeniem. Fizycznie jestem zmęczona, znudzona często także, nie biegnę za wszystkim i każdym , coraz częściej zostaje w miejscu, ze sobą, i z tym mi dobrze, to jest mój wybór. Moje „ciało” zresztą jest nadal dość „sprawne” mam siłę i nerwy, wytrzymuję dużo więcej i efektywniej niż młodzież.
– Funkcjonuje Pani jak spore przedsiębiorstwo: prowadzi dwa teatry, dbając o ich wysoki poziom artystyczny, gra bardzo wiele ról na scenach teatralnych i to nie tylko w stolicy, reżyseruje, czyta masę scenariuszy. W dodatku jest Pani mamą trojga dorosłych dzieci, a także babcią dwóch dziewczynek. Skąd czerpie Pani taką niespożytą energię? Czy daje ją Pani zachwycona publiczność? Czy to sprawa ambicji: obiecałam sobie, że wszystko, co w życiu zrobię będzie dobre albo bardzo dobre, i muszę słowa dotrzymać?
KJ: Mam nadzieję ze to ostatnie zdanie nie było cytatem ze mnie! A jeśli to wyrwanym z kontekstu. Jak można przyrzec sobie że to co się zrobi będzie bardzo dobre? W sztuce? Tu trzeba ryzykować a artystą się bywa czasem. Swoim życiem zawodowym udowodniłam też chyba że nie odcinam tylko kuponów za to co już zrobiłam a cały czas się „rozwijam” zmieniam, eksperymentuję . Poniżej pewnego poziomu nie schodzę to prawda, ale od tego do czegoś bardzo dobrego jest duża przestrzeń. A skąd mam siłę? Nie wiem. Czy to ambicja? Nie wiem, raczej potrzeba, ambicje to ja miałam kiedy kończyłam studia aktorskie, teraz raczej dokonuję wyborów, świadomie i odważnie.
– Jak Pani wypoczywa i na nowo ładuje akumulatory? W swoich dziennikach dużo pisze Pani o kontaktach z przyrodą, o długich spacerach z psami, które, moim zdaniem, dają nam masę dobrej energii. Zawsze wzrusza mnie postać suczki terierki w foyer Teatru Polonia – jako widomy znak, że to był ktoś ważny w pani życiu.
Kj: No cóż, oczywiście i przyroda i zwierzęta i rodzina i małe codzienne sprawy jak gotowanie choćby są odpoczynkiem, przyjemnością , ale ja nie czuję się zmęczona. Bardzo to wszystko lubię , ale tak lubię zwyczajnie, jak i życie, nie demonizuję tego mitycznego „ładowania akumulatorów” jak trzeba to pracuje , ajk mam chwile to choćby idę na spacer, tyle. Niczego tu więcej nie ma. Każdy z nad ma inne potrzeby, inaczej odpoczywa, co innego ma dla niego wartość. Ja na przykład nie bardzo lubię podróżować a są ludzie którzy pracują tylko po to żeby potem jechać gdzie oczy poniosą.
– Pytana o receptę na dobry wygląd, odpowiada Pani w reklamie firmy Soraya: „Prostota, energia, wiara w siebie i dobry krem”. Proszę nam powiedzieć, jak konkretnie dba Pani o swoja urodę, tak ważną dla każdej aktorki?
KJ: jestem czynna, to chyba najważniejsze, często się śmieję, dbam obsesyjnie o higienę i dyscyplinę codzienną. Od zawsze używam kosmetyków pielęgnacyjnych i dobrych kosmetyków kolorowych, ale też natychmiast kiedy mogę się nie malować korzystam z tego. Staram się żyć w zgodzie ze sobą i tyle.
– Wynajduje Pani i wystawia na deskach dwóch swoich teatrów – Polonii i Och-Teatru wiele sztuk o kobietach, ich problemach i życiowych rozterkach. Podobno po niektórych spektaklach kobiety zwierzają się, że wieczór w Pani teatrze stal się bodźcem do podjęcia przez nie różnych przełomowych decyzji. Czy przypomina sobie Pani takie wydarzenie, które dało Pani szczególną satysfakcję, że oto pomogła Pani kobiecie na zakręcie. Co przy Pani niezwykłej wrażliwości na innych ludzi jest pewno niezwykle radosnym doznaniem?
Kj: Spektaklowi Shirley Valentine, towarzyszy program teatralny , w którym pozwoliliśmy sobie wydrukować listy od widzów, jest tam wiele podziękowań za wieczory w teatrze , które dały bodziec do zmiany nie tylko sposobu myślenia ale i życia. Wczoraj dostałam kwiaty i list od pani , która jak twierdzi dzięki mojej książce „ Moja Droga B,” przetrwała najcięższe szpitalne chwile, twierdzi w tym liście że moje poczucie humoru zapisane w tej książce uratowało Jej życie, że jestem jej bliższa z tego powodu niż jej bliscy. Czy można dostać piękniejszy dowód na sens?
– Wśród bardzo wielu nagród z najwyższej półki, jakie Pani otrzymała, jest Medal Karola Wielkiego, europejska nagroda mediów nie tylko za wybitny dorobek aktorski, ale i walkę o równouprawnienie kobiet. Jak Pani ocenia dokonania w tej dziedzinie w Polsce, gdzie, jak się wydaje, coraz donośniejszy jest głos kobiet – w kulturze, ale i w biznesie , a nawet w polityce.
Kj: Kiedy otwieraliśmy Teatr polonia, powiedziałam wyraxnie ze będzie to ta scena mała otwierana meijscem dla kobiet, o kobietach, przez kobiety. Było to 6 lat temu, krytykowano mnie za te jak mówiono zawężającą widownie teatralną , ale czułam ze kobiety nadchodzą , podnosza głowy, grupują się , rozluźniają. Teraz widać to wyraźnie. Bardzo dużo się zmieniło przez te ostatnie alta, między innymi dlatego ze się o tym mówi.
– Patrząc z perspektywy czasu, początkiem Pani błyskotliwej kariery aktorskiej była rewelacyjna rola Agnieszki w kultowym już dzisiaj „Człowieku z marmuru”, mocno energetycznej studentki szkoły filmowej, która z niezwykłym uporem i determinacją walczyła o prawdę, bez względu na konsekwencje. Było to Pani pierwsze spotkanie z Andrzejem Wajdą. Czy to właśnie ten film ukształtował tak Panią na całe życie, uświadomił Pani, że nigdy nie należy się bać żadnych wyzwań, choćby najtrudniejszych? I ze zawsze powinno się być wierną samej sobie?
Kj: Tak, mówiłam o tym wielokrotnie. Staram się mimo upływających lat , wielu ról, kolei losu, nie zaprzeczyć postaci która wtedy stworzyliśmy z panem Wajdą. W jakimś sensie jestem tą Agnieszką do dzisiaj.
– Była Pani ozdobą wielu teatrów. W ostatnim – Teatrze Powszechnym zagrała Pani wiele wspaniałych ról. Wszyscy miłośnicy teatru do dziś pamiętają Pani Callas i Medeę. Skąd więc pomysł na stworzenie własnej sceny – zważywszy, że w mocno biurokratycznej Polsce każde biznesowe przedsięwzięcie jest prawdziwą drogą przez mękę?
Kj: Z potrzeby wolności. Ale to była szalona decyzja, zdeterminowała ona moje życie , także prywatne, życie mojej rodziny, dzieci. Po moim życiu dotychczasowym, rolach, wysiłku, sukcesach, powinnam być artystką , która ma wszelkie możliwości „tworzenia” bez ograniczeń, nie musiałam sobie sama stworzyć miejsca pracy i tracić czasu i sił, na marne sprawy, marnych ludzi, upokarzające sytuacje. Zrobiłam to. Zamieniłam swoje życie w wielkie ciągłe zmartwienie, a radość z reżyserowania i grania co najmniej w połowie przesłania mi świadomość tego wszystkiego co się kryje za tym, świadomość przeszkadzająca i raniąca artystów, kalecząca wyobraźnie i dotykająca wyborów artystycznych. Trudno. Na szczęście przedtem byłam „dzikim koniem”. A z drugiej strony, jestem zadowolona, stworzyłam coś co nie tylko mnie wydaje się być potrzebne. To prawda musze uwzględniać dziesiątki uzależnień, ograniczeń, ale nie czuję się z tym bardzo nieszczęśliwa. Nie mogę zagrać Szekspira bo naszych teatrów na to nie stać , muszę zdjąć z afisza Wassę Żeleznową , bo nie mamy z czego dokładać, aby móc to grać dla koneserów, ale….jak mówi Magda Umer, Krysiu, myślmy już były….a na scenie dalej „lecę do nieba”, i publiczność to wie i czuje. Tylu marnych artystów operuje wielkimi, niewyobrażalnymi dla mnie, państwowymi pieniędzmi, na zasadach społecznego zaufania, wychodzą z ich działań kichniecia myszy lub wręcz szkodnictwo…czasem mnie to złości, ale szybko mi przechodzi…
– Wielu teoretyków kultury od dawna przepowiadało zmierzch teatru w epoce komputerów, tabletów. smartfonów i innych niesłychanie wygodnych technicznych wynalazków. A jednak magia teatru, spotkanie widzów z żywym człowiekiem na oświetlonej scenie, nadal działa, o czym świadczą komplety nie tylko na komediach, ale i na trudnych, skomplikowanych nieraz sztukach psychologicznych. Tak jest przynajmniej w Warszawie. Jeździ Pani często w teren. Czy publiczność prowincjonalna różni się w jakiś istotny sposób od tej warszawskiej, bardziej wyrobionej?
Nie. Stanowczo nie. W teatrze zawsze siedzi elita. Ci którzy mają potrzebę tam pójść , a elity są elitami, są klasą dla samych siebie.
Barbara Staśko