Krystyna Janda i Maria Seweryn
Nierozłączne
Nie trzeba wszystkiego mówić
Krystyna: „Kiedy urodziłam Marysię, pomyślałam, że to koniec młodości i aktorstwa. Utknęłam w domu, nikt mnie nie znał. A potem wszystko się ułożyło”. Marysia: „Mama nigdy nie zabierała mi wolności i to było wspaniałe. Wciąż się od niej uczę.” Krystyna Janda i Maria Seweryn niezwykle szczerze o swoich relacjach i pracy w rozmowie z Elżbietą Pawełek.
– Co miesiąc premiera. Niedawno na afisz weszła „Miłość blondynki” w Och -Teatrze. Za chwilę w Teatrze Polonia zobaczymy „Medeę”.
Krystyna Janda: I już możemy zapowiedzieć „One mąż show” Szymona Majewskiego, które będzie miało premierę w czerwcu.
– Budzi się Pani czasem przerażona, że nie uciągnie kolejnego spektaklu?
Krystyna: Spektaklu? Nie. Takiego życia? Też nie. Nie czuję się wypalona, czasem zmęczona czy rozżalona z bezsilności, ale na razie to wszystko ma sens, jesteśmy zgranym zespołem w obu teatrach. Nauczyliśmy się razem działać i wiemy o co nam chodzi, nie czuję się przede wszystkim osamotniona.
– Aktor, bez względu na wszystko, musi grać. Bilety sprzedane, publiczność czeka…
Krystyna: Tak, to prawda, zresztą praca, granie jest najlepszym lekarstwem na wszystko.
– W dniu śmierci męża zagrała pani spektakl. Żadnej taryfy ulgowej?
Krystyna: Mogłam odwołać, wszyscy by zrozumieli. Ale nawet do głowy mi to nie przyszło. Zresztą , byłam w szoku, działałam instynktownie, nic nie pamiętam z tego wieczoru, jak zresztą z wielu wieczorów późniejszych, działałam jak automat. A odwołanie spektaklu, w każdej sytuacji uważam za ostateczność. Jak mówili starzy mistrzowie z mojej młodości – aktor odwołuje spektakl tylko w jednym wypadku, kiedy umiera. Ale wracając, praca to najlepsze lekarstwo , nawet na rozpacz.
– A pamięta Pani, jak Marysia powiedziała, że chce zostać aktorką? Nie była Pani tym zachwycona?
Krystyna: Nie tyle, że nie byłam zachwycona, co się o nią bałam. Pracowałam już wiele lat w tym zawodzie i wiedziałam, jak potrafi być okrutny. I jak okrutny bywa świat sztuki, środowisko, niezależnie od tego, czy ma się talent, czy nie. Ten zawód to zawsze praca grupowa, zespołowa. Wiedziałam, że Marysia będzie miała kłopoty, dopóki nie udowodni, że jest coś warta. Zresztą jak wszystkie dzieci znanych rodziców.
Maria Seweryn: Jako bardzo młoda osoba nie bardzo wiedziałam, co mnie czeka. Zagrałam w filmie jako licealistka, zachorowałam od razu na tę „chorobę” jaka jest aktorstwo. Na szczęście, mama, nie wywierała na mnie nacisku, nie ingerowała i to było wspaniałe. Zostałam tak wychowana, „partnersko”, dość wcześnie wszystkie decyzje mnie dotyczące, podejmowałam sama, począwszy od tego, do jakiej szkoły chcę iść, czy jakiego języka chcę się uczyć itd., itd….
– Mogła Pani podglądać mamę, grając z nią w filmie „Matka swojej matki i w „Opowiadaniach zebranych”. Ale na scenie jesteście kompletnie różnymi aktorkami.
Krystyna: Jesteśmy różnymi ludźmi, różnymi kobietami, wyrazistymi, o silnych osobowościach i z innymi doświadczeniami i z innych pokoleń. Między nami jest 22 lata różnicy. W tym czasie zmieniło się wiele, także stylistyka, sposób myślenia, obyczajowość, poglądy na wiele spraw. Patrzenie na ten zawód i publiczność, inaczej mówi się o uczuciach. Odebrałyśmy zupełnie inne wykształcenie. Ja jestem typowym dzieckiem PRL-u, wychowanym przez rodzinę i szkołę, wpajali mi pozytywizm socjalistyczny, z ideałami małej stabilizacji, karmili filmami wojennymi i zabraniali wielu rzeczy. Potem już w liceum zrozumiałam gdzie żyję , w jakim kraju, systemie, że istnieje świat inny, bez cenzury, inna literatura mnie niedostępna, zaczęłam wybierać swoje systemy wartości i przeczytałam Gombrowicza, Sołżenicyna, Miłosza, wydawanych wtedy tylko przez Kulturę Paryską. Itd. itd……Marysia od urodzenia podróżowała, mieszkała we Francji, kiedy ja tam pracowałam, tam poszła do szkoły, potem uczyła się w szkole w Berlinie, w rezultacie ma maturę francuską i jest obywatelką świata. Mówiła od dziecka w kilku językach. Nigdy nie zabraniał jej dostępu do czegokolwiek. Żyła w innym świecie. Równie trudnym, ale w inny bardzie akceptowalny sposób.
– Ale nie zaczęła od razu od słynnego Théâtre de la Comédie-Française tylko od teatrów offowych?
Maria: Rzeczywiście, z początku miałam rogatą duszę i wielką potrzebę buntu. Związałam się więc ze środowiskiem artystycznym, które eksperymentowało. Było w opozycji do mainstreamu i całego świata. Dobrze się w nim czułam i wtedy naprawdę pokochałam teatr, robiony za wszelką cenę, w złych warunkach, gdzieś na końcu Polski. Kiedy mama zaproponowała mi prowadzenie „Och Teatru”, ucieszyłam się. Pomyślałam, że moje doświadczenie, po trudnej drodze, jaką w sumie przeszłam, może się przydać w głębokiej wodzie, do której wchodziliśmy.
Krystyna: Ale trzeba przypomnieć , ze od początku byłyśmy w tym przedsięwzięciu razem. Razem założyliśmy we trójkę Fundacje , ja z mężem i Marysia. Pierwsze cztery lata Marysia pracowała w Teatrze polonia, grała, ale także siedziała w kasie, w sekretariacie, pomagała i w organizacji i za kulisami. To była dla niej wielka szkoła. Kiedy powstałą decyzja stworzenia drugiego teatru w ramach Fundacji, byłam pewna, że jest gotowa, że kto jeśli nie ona ma walczyć z tą materią.
– Ze swoim talentem, inteligencją i znajomością języków zapewne mogłaby zagrać niejedną rolę w Hollywood…
Krystyna: Tylko trzeba jeszcze tego chcieć, mieć właśnie takie ambicje, ja od początku integrowało coś innego. Poza tym wspólna decyzja o stworzeniu Fundacji była świadoma, zobowiązywała, nakładała odpowiedzialność i obowiązki. A tak na marginesie, ja nie znam polskiej aktorki szczęśliwej w Ameryce. Chyba nie ma takiego przykładu.
Maria: Ale ja mam poczucie absolutnego rozwoju artystycznego tutaj, w tym miejscu. Każda rola, która mi się przytrafia lub którą wybieram, mnie wzbogaca. Pokonywanie trudności, satysfakcjonuje. Poza tym panuje tu ogromna wolność artystyczna, możliwości, perspektywy.
– Jak to jest pracować pod skrzydłami własnej matki? Kim teraz jest dla Pani, mamą, szefową, nauczycielką?
Maria: Jest wszystkim naraz. Wciąż dużo się od niej uczę. Pracujemy ze sobą od dziewięciu lat codziennie, dzwonimy do siebie po dziesięć razy każdego dnia, w pewnym sensie jesteśmy cały czas razem. Jedynie razem nie wyjeżdżamy na wakacje, bo ktoś musi być w teatrze. Myślę, że wypracowałyśmy sobie z mamą bardzo dobrą relację. No i przecież dziewięć lat temu razem, postawiłyśmy wszystko na jedną kartę.
– A jak ścierają się różne wizje artystyczne, są kłótnie, trzaskanie drzwiami, tupanie nogami?
Maria: Na to jestem zbyt dojrzałą, zbyt świadoma, za dużo już wiem.. Wydaje mi, że wszyscy dziennikarze, którzy ze mną rozmawiają, myślą, że jestem wciąż siedemnastolatką. To trochę irytujące. Na szczęście, z mamą mamy ten sam gust artystyczny, a jeżeli już spieramy się, to wyłącznie o detale.
– Prowadzicie dwie sceny. Czujecie się kobietami sukcesu?
Krystyna: Tak się mówi. W tej chwili to bardzo duże przedsiębiorstwo. To przede wszystkim odpowiedzialność.
Maria: Znam wartość powiedzenia „jest dobrze”. Jest okupione ciężką pracą. Ryzykiem i stresem. Ale wspaniale, że daje dobre owoce.
– zaczęło się w obu teatrach od remontu, to Marysia prowadziła najpierw remont Och-Teatru, wynosząc na plecach tony kurzu. Dość nietypowa rola dla delikatnej kobiety?
Krystyna: Nie jesteśmy delikatnymi kobietami. W naszym przypadku to określenie jest nieprzydatne. Zresztą wszystkie kobiety w naszej rodzinie nie są kruchymi , bezradnymi istotami.
Maria: Tak, naprawdę, to babcia jest źródłem energii. Jest niezwykłą osobą, bardzo niezależną.
Krystyna: Nie znam lepszego człowieka, bardziej życzliwego ludziom i światu.
– Powiedziała to Pani swojej mamie?
Krystyna: Przeczyta to w Vivie! ( śmiech). Nie prowadzimy tak „naiwnych” rozmów (śmiech). Życie jest świadectwem naszych uczuć i nie ma potrzeby wszystkiego mówić.
– Czy siłę można przekazać z pokolenia na pokolenie?
Maria: Nie, bo nie ma recepty na wychowanie dzieci. Najczęściej uczą się przez obserwację rodziców. I albo są w kontrze do tego, co widzą, albo to aprobują. Nigdy nie buntowałam się aż tak, żeby uciekać z domu. W młodości, jak już wspomniałam, zawsze miałam dużo wolności i swoje dzieci wychowuję podobnie. Bardzo szanuję ich wybory. A na pytanie co u nich, zawsze odpowiadam: dziękuję, dobrze sobie radzą, kiedy ja pracuję. Gram ponad dwadzieścia razy w miesiącu, schodzę ze sceny o dziesiątej wieczorem…
– Wychowuje Pani córki sama?
Maria: Tak, nawet zrezygnowałyśmy z opiekunki, bo Lena i Jadzia są już na tyle duże, że mogą się bez niej obejść, a dzięki temu więcej czasu spędzamy razem. Jedna ma kłopoty ze wstawaniem, więc muszę się budzić codziennie po szóstej, żeby obudzić ją, potem szykuję śniadanie, odwożę Jadzie do szkoły i zjawiam się tu w Och-Teatrze. Potem cały dzień sprawy domowe, przeplatają się ze sprawami i problemami fundacyjnymi . I tak do dwunastej w nocy.
Krystyna: Od lat bezustannie podziwiam Marysię, że daje sobie sama z tym wszystkim radę, nigdy nie byłam w takiej sytuacji. Moje dzieci wychowała moja mama, zawsze była gosposia, rodzina no i mąż…..mieszkaliśmy z moimi rodzicami. Marysia jest ze swoimi dziećmi najczęściej sama.
Maria: Ale ja naprawdę lubię i radzę sobie z takim życiem. Naprawdę lubię wstać rano, obudzić moje dzieci , przygotować wspólne śniadanie. To są najprzyjemniejsze i najprostsze chwile dnia. Uwielbiam to.
– Krystyna Janda rozpieszcza swoje wnuczki?
Krystyna: Zależy co ktoś rozumie pod słowem rozpieszcza. Myślę ze nie rozpieszczam ani siebie ani nikogo innego.
Maria: Mama jest bardzo zajęta, więc nie ma czasu na spotkania i chodzenie z dziećmi do parku. Ale dla moich córek jest dużym autorytetem. Liczą się z nią, pytają, co babcia powie, co sądzi na jakiś temat. Nie trzeba być ze sobą cały czas, żeby być blisko siebie.
– Ale kiedy Pani rodziła Lenę, mama natychmiast zjawiła się w szpitalu.
Maria: W dodatku w sukni osiemnastowiecznej, w kostiumie, bo przyjechała prosto z planu.
Krystyna: Tak strasznie przeżyłam swój poród, że jak usłyszałam, że Marysia rodzi, tak jak stałam, pojechałam do szpitala. I…. weszłam na tę salę, żeby ją zawiadomić, że to będzie bolało i będzie bardzo długo trwało, ale trudno… Nie byłam w tym momencie wielka pomocą ani ulga.
– Dodatkowy stres, zdenerwowana matka?
Krystyna: Marysia do dziś się tego śmieje i często opowiada tym moim wkroczeniu do sali porodowej. Wygonili mnie. Ale nadzwyczaj szybko i szczęśliwie poszło. Po dwóch godzinach zadzwoniła, że już po wszystkim. Bałam się o nią. Pamiętam, kiedy ja urodziłam, leżałam w nocy w szpitalu i myślałam: skończyło się … teraz będzie inne życie. Koniec beztroski. Poczułam się nagle dorosłym człowiekiem. Nawet przez jakiś czas sądziłam, że już nie będę aktorką, nie będę grała. Ale jakoś wtedy specjalnie mi na tym nie zależało (śmiech).
– Część aktorek obnosi się dziś z ciążą traktując ją jako element autopromocji.
Krystyna: Pani mówi o celebrytach. Celebryci są od słowa celebrować, tzn. robić coś w przesadny sposób.
– A panie nie czują się celebrytkami?
Krystyna: Chyba nie. Nie. I nie robimy nic, żeby nimi być. Oczywiście decydując si na tez zawód godzimy się na to że przestajemy być osobami prywatnymi. Ale to jest wliczone w koszty nie protestujemy. Kontakty z mediami i „noszenie się w mediach” to część naszego zawodu. Przyzwyczaiłyśmy się.
– Nawet do tego, że jak wychodzi Pani na ulicę, jest natychmiast rozpoznawana?
Krystyna: Ale ja nie wychodzę na ulicę. (śmiech) Rzadko. Jeżdżę samochodem. Nie chodzę na premiery, do kawiarni, restauracji i nie bywam na imprezach publicznych na których nie mam obowiązku być. A poza wszystkim, trzeba mieć dużo czasu, żeby w tym wszystkim uczestniczyć. Ja go nie mam. A w miejscach w których bywam , na wsi, w Milanówku, żyję sobie swobodnie, wszyscy się do mnie przyzwyczaili i nikt na mnie nie zwraca uwagi.
– Czuje się Pani gwiazdą?
Krystyna: Czuję się gwiazdą, ale wypracowałam sobie taką pozycję. A gwiazda dla mnie nie znaczy nic więcej jak możliwość decydowania o tym, co się robi i jak. Nie ma od tego rzeczy ważniejszej. Wszyscy twórcy o tym marzą.
– Robi Pani to, co kocha?
Krystyna: I z tego się utrzymuje . To luksus.
– Magda Umer, Pani przyjaciółka, żartuje, że jak Krysia wychodzi na scenę, to nogi jej drżą z rozkoszy, podczas gdy innym drżą ze strachu.
Krystyna: Magda, mistrzyni efektownych sformułowań. Choć może , coś w tym jest. Lubię grać. Sprawia mi to przyjemność i satysfakcje. Granie jest prostsze i bezpieczniejsze niż życie. To życie, które rozumiem.
– Ile było tych ról, sto czy więcej?
Krystyna: Filmowych, teatralnych, telewizyjnych, razem dużo więcej.
– Licząc od Agnieszki w „Człowieku z marmuru” do „Danuty W.” w „Polonii”, to długa droga. Zawsze wybierała Pani role silnych kobiet, podobnych sobie?
Krystyna: Nie umiem odpowiedzieć na to pytanie. Bo czy Boska, (rola Florence Foster Jenkins, przyp. red) jest silna? Czy Elżbieta w „Granicy” jest silna, czy matka w „Kochankach mojej mamy” są silne? Czy Fedra, Medea lub Elżbieta ze spektaklu „Białą bluzka” to silne kobiety? Nie wiem.
– A gdyby trzeba było się oszpecić do roli lub przytyć dwadzieścia kilogramów, to Pani by się poświęciła ?
Krystyna: Jeśli bym uznała ze to konieczne i słuszne artystycznie. Tak, w ”Boskiej” gram z wielka pupa z gąbki, bo tak jest dobrze. Ale bez przesady, niczego nie rozsądnego nie robię dla żadnej roli. Bez przesady z tym poświęcaniem się.
– Czyli, jak śpi Pani cztery godziny, to wystarcza?
Krystyna: Tak, co więcej, to zupełnie normalne. (śmiech)
– O której Pani wstaje?
Krystyna: Wszyscy wciąż mnie o to pytają. Czy nie za dużo pracuje . Czy nie za mało śpię. Czy nie powinnam odpocząć, bo za dużo pracuję. Banda „leni i śpiochów”! Liczą na to że jestem nienormalna bo to wtedy ich usprawiedliwia. ( śmiech)
Maria: Woody Allen odpowiada na to pytanie, dokładnie tak samo: „Dlaczego wszyscy mnie o to pytają? Tak lubię pracować, proszę mnie z mojej rutyny nie wytrącać”.
Krystyna: A po co spać, kiedy życie jest tak interesujące?
– Pracoholizm jest chorobą.
Krystyna: Więc już jest diagnoza? Jeśli to choroba to bardzo interesujące daje życie.
Maria: A ja nie śpię, tylko wtedy, kiedy się stresuję. Ale zdarza mi się to coraz rzadziej.
Krystyna: Marysia jest świetnie zorganizowaną osobą, o wiele bardziej niż ja.
– Czyli dzwoni do Pani i mówi: „mamo, znów zapomniałaś…”
Maria: Nigdy nie zadzwoniłabym do mamy, żeby ją upominać. Ale nawzajem o różnych rzeczach sobie przypominamy, że ktoś ma urodziny, czy imieniny. Jesteśmy zżyci jako rodzina. I w drobiazgach i najważniejszych sprawach sobie pomagamy.
Krystyna: I wszyscy jesteśmy niepoprawnymi optymistami. Śmiejemy się często i uwielbiamy to. W naszej rodzinie nikt nigdy nie miał depresji, byliśmy smutni, przeżywaliśmy rozpacze, tragedie, załamania, ale natychmiast ruszaliśmy do działania. Cechuje nas tez wszystkich, wielka autoironia. Z niczego tak się nie lubimy śmiać jak z siebie samych. Celebrujemy opowieści nie o naszych sukcesach a wpadkach, kompromitujących historiach i gafach.
Maria: Dla mnie depresja to jakaś odległa sprawa. Nauczyłam się radzić sobie w gorszych chwilach, a z wiekiem przychodzi większy spokój.
– A nigdy jako zapracowane kobiety nie chciałyście odpocząć gdzieś pod palmami?
Maria: Ależ my odpoczywany! I po dwóch tygodniach urlopu z dziką radością znów wchodzę do teatru.
Krystyna: Mamy na głowie Fundację. Odpowiadamy za bardzo wielu zatrudnionych tu ludzi, którzy mają rodziny. Każdy nasz nietrafny wybór wpływa na ich życie, więc nie ma o czym mówić? Mamy dwa tygodnie urlopu latem i staramy się tez odpocząć zimą przez moment, jak wszyscy. W ciągu roku mamy nieregulowane godziny pracy i odpoczynku. Tyle. Ale pod jakie palmy? Palmy są za daleko. Umarłabym pod nimi z nerwów, że jak coś będzie źle to nie zdążę dojechać. A zdarzało się że musiałam przerywać urlop i wracać z powodu zawirowania w Fundacji.
– Ile trzeba w miesiącu zarobić, żeby to dało się uciągnąć?
Krystyna: Uciągnąć? Miło powiedziane, przy naszym sukcesie. Żebyśmy mogli istnieć i utrzymać dwa teatry i finansować nowe spektakle, musimy zarobić minimum milion miesięcznie.
Marysia: . Na pani nie robi to wrażenia. (śmiech)
– Ależ robi, tylko próbuję odnieść to do tego, co przeczytałam, że w jeden wieczór musicie zarobić średnio 16 tysięcy złotych.
Krystyna: 460 tysięcy kosztów stałych dla obu teatrów, i około 500 tysięcy kosztów artystycznych kiedy gramy około 80 razy w miesiącu na wszystkich scenach. To proste. Przeciętna produkcja nowego spektaklu kosztuje od 150 do 400 tysięcy. Mamy w obu tatrach razem 700 miejsc do sprzedania. Z tych kosztów wynikają ceny biletów. Mamy teraz dziesięć spektakli hitów, które zarabiają i dwadzieścia do których dokładamy, ale je gramy. Dla honoru domu, bo są wartościowe. To nie jest sprzedaż marchewki ani przedsiębiorstwo nastawione na zysk. To jest Fundacja. To nie są prywatne teatry, choć tak je wszyscy nazywają. My obie z Marysią zarabiamy tu jako aktorki, prowadzące sceny i kiedy reżyserujemy.
Maria: Zwracam uwagę, żeby nie nazywać nas teatrem prywatnym, bo faktycznie tak nie jest. W prywatnym zysk właściciel wkłada sobie do kieszeni i jedzie pod palmy. A my przeznaczamy go na produkcję nowych spektakli. Przed nami są kolejne wakacje, podczas których nie tylko będziemy grali na obu scenach, ale również na Placu Konstytucji i pod Och –Teatrem dzięki pomocy Ministerstwa Kultury i Sztuki, całkowicie za darmo. Fundacja ma wśród celów statutowych prowadzenie teatrów ale i propagowanie sztuki, edukację kulturalną.
– Niektórzy mówią, że Janda wszystko w życiu osiągnęła własnym uporem?
Maria: Myślę, że konsekwencją, a nie uporem. Jest dużo ludzi utalentowanych, którzy nie są tak konsekwentni jak mama i to jest u niej niezwykłe.
– Nie ma między Wami rywalizacji?
Krystyna: Nigdy. W ogóle to nie przyszłoby nam do głowy. A czy ma Pani dzieci?
– A czytacie o sobie wpisy w Internecie?
Krystyna: Czytamy na naszych stronach, naszych facebookach i na wszystkich stronach i portalach dotyczących naszych teatrów i naszej działalności, to nasz obowiązek. Ale komentarzy na tematy prywatne , nie czytamy w ogóle. Jak wiadomo, żeby się podobać wszystkim, to trzeba śpiewać w chorze, albo grac w orkiestrze, a my zawsze byłyśmy solistkami z natury.
Maria: Więcej powiem, jak po dwóch zdaniach jakiejś recenzji, czujemy, że to zwyczajnie złośliwe, a nie merytoryczne, to nie czytamy do końca. . Albo nie czytamy recenzentów od początku negatywnie do nas nastawionych, pełnych pogardy. Nasz sukces godzi w zasiedziałe podwaliny systemu teatralnego, to kłopot. Powinno być więcej takich jak my. Działających w strukturze pozapaństwowej.
Krystyna: W gruncie rzeczy, krytyka umarła. Prawdziwa krytyka, regularnie pisząca, opiniotwórcza, orientująca społeczeństwo o życiu kulturalnym. Kolesiostwo i obrona jakieś enigmatycznej twierdzy. Zresztą publiczność ma swoje rozeznanie, gust, potrzeby, obywają się bez wskazań guru i każdy wybiera to na co ma ochotę. A recenzje szeptane mają i tak siłę największą. My musimy mieć publiczność bo przestaniemy istnieć bez niej. Oczywiście nie za wszelka ceną , nie ale ludzie także cenią to że proponujemy im rzeczy trudne w odbiorze.
– Czujecie się kochane przez publiczność?
Krystyna: Uważam, że za często mówimy: kocham. W ogóle nie używałabym takich słów jak: kocham, czy miłość. Pracujemy , staramy się robić dobry teatr, dla ludzi. I tym samym nie zawieść ludzi, nie rozczarować. Na tym nam zależy.
Maria: Nie odważyłbym się powiedzieć, że widzowie nas kochają, tylko że doceniają naszą pracę. I jeśli tu wracają, to tylko dlatego, że nie są zawiedzeni. Bo czują się tu najważniejsi.
Krystyna: A tak naprawdę, piszą do nas listy, że chodzą na wszystko. Z zasady, bo maja zaufanie, że to nie będzie stracony wieczór.
– O czymś jeszcze marzycie, bo wydaje się, że wszystko już Wam się spełniło?
Krystyna: Sukces nie jest ustalony raz na zawsze. Walczymy o każdy dzień w naszych teatrach i o spokoju i rozluźnieniu z powodu sukcesu nie ma mowy. Boimy się po prostu o przyszłość, boimy się naszych repertuarowych i realizacyjnych pomyłek, wydarzeń losowych no i gorszych momentów. Nie mamy marginesu finansowego, wciąż działamy na granicy ryzyka. A ewentualne konsekwencje poniesiemy my, prywatnie. W tym sensie można nazwać , te teatry prywatnymi, że zarobek musi isc na cele statutowe, a straty ponoszą fundatorzy. A to my obie i nasze rodziny.
– Można żyć w takim stresie, balansując niebezpiecznie na wiszącej linie?
Maria: Można, ale mamy talent (śmiech). A poza tym nasze zaangażowanie daje efekty. Jak się robi to, co się lubi, to każde wyjście na scenę jest na sto procent. Nie odpuszczamy, ale to jest przyjemne.
Krystyna: Jak się powiedziało „A”, trzeba teraz mówić cały alfabet. Z oczami szeroko otwartymi, wyostrzonym słuchem i czułymi nerwami iść do przodu. Ale tu tyle radość, tyle przyjaźni, tyle emocji, człowieczeństwa, kreacji i ciekawego życia. Warto.
– Wyobraża sobie Pani, co będzie robiła na emeryturze?
Krystyna: Ależ jestem już na emeryturze
– Mówię o sytuacji, kiedy już nie trzeba pracować?
Krystyna: Ja nie musze pracować. Mam nadzieję ze spokojnie umrę pracując.
Maria: Mama mówiła kiedyś , że na starość będzie popijała alkohol i malowała obrazy.
Krystyna: Tak, ale wtedy pracowałam w państwowym teatrze.
– Myślą panie czasem o przemijaniu?
Krystyna: Nieustannie nawet. Ty miniesz, ja minę , miniemy… jak pisała Poświatowska. kiedy umiera ktoś bliski, to potem myśli się o tym każdego dnia, że to dzisiaj kolej na mnie, lubo został jeszcze tylko jeden dzień. Bo bardzo łatwo się umiera.
Maria: A ja myślę, że przed nami jest jeszcze wiele wspaniałych lat i niezwykłych premier. Wchodząc tu, mam absolutne poczucie sensu, więc chyba jest nieźle.
Krystyna: Ale agresja jest wszędzie, sztuka zrobiła się ciemna, nieprzyjemna, ludzie sobie wilkami, trudniej żyć wśród innych, ja takich podziałów i polaryzacji poglądów i emocji nie
– To przed Jandą nie klęczą?
Krystyna: To nie jest przeciwko mnie skierowane. Obserwuję ludzi rozczarowanych, rozgoryczonych i agresywnych. I to jest bolesne. Jest wydaje mi się niespotykana ilość żalu, nienawiści dookoła.
– A Pani wszystkich lubi?
Krystyna: Nie, ale nie zakładam, że ludzie dookoła mają złe intencje. Nie wierzę w spiskowe teorie ani dziejów ani miedzy ludźmi.
– Czy sztuka może zmienić ludzi?
Krystyna: Oczywiście, tylko najpierw niech przyjdą do tej sztuki. Do teatru. Musi być kolejna dobra premiera.
Maria: Pracujemy dla ludzi, a nie zastanawiamy się, czy oni są dobrzy, czy źli.
Krystyna: Jeszcze w czasach socjalizmu, kiedy byłąm, bardzo, bardzo młoda, wydawało mi się, że ci, co nas cenzurują, nie chodzą do teatru i sa generalnie źli lub tak cyniczni ze źli. Myślałam, że sztuki potrzebują tylko nasi (śmiech).
– A kogo chciałybyście widzieć w swoich teatrach?
Maria: Absolutnie wszystkich. Serdecznie zapraszamy.