07
Kwiecień
2017
15:04

Dziennik 2000-2002, Wydawnictwo Prószyński i Spółka, Warszawa 2017 - okładka. Fot. Robert Jaworski

zobacz więcej zdjęć (7)

Dziennik 2000-2002

Pierwszy tom otwierający pełne wydanie dzienników Krystyny Jandy.

Na swojej stronie internetowej Krystyna Janda od ponad piętnastu lat nieprzerwanie prowadzi dziennik i wpuszcza czytelników do swojego świata. Od teatralnych kuluarów, kolejnych premier, rodzinnych rozmów w Milanówku, przez czytane właśnie książki, aż po ukochane Włochy. W tym głodzie życia wszystko chce nazwać, uporządkować, zapisać. Na tyle, na ile tylko może w natłoku obowiązków. Z właściwą sobie precyzją myśli, trafnością spostrzeżeń i ciepłem.

Część zapisków czytelnicy poznali w dwutomowym wydaniu „www.małpa.pl” oraz „www.małpa2.pl”. Teraz – poszerzone – otwierają czterotomowe, pełne wydanie dzienników Krystyny Jandy. Kolejne tomy już w przygotowaniu!

Od kilku dni ten dziennik mnie uwiera, piszę jak do przyjaciół, znajomych. Czy słusznie? Czy nie powinnam więcej wyjaśniać, opisywać rzeczy precyzyjniej, żeby zostać zrozumiana? A może odwrotnie? Może powinnam pisać jeszcze bardziej nonszalancko, bezpośrednio, skrótami? Gdzie wyznaczyć granice zwierzeń, podawanych faktów, intymność zapisów? Niewątpliwie trochę się w tym pogubiłam albo, jak wolicie, nie wydaje mi się to tak oczywiste jak dotąd. Co więcej, zaczynają mnie czasem te zapiski krępować, a następnym razem myślę o Was tak serdecznie, z taką wdzięcznością, że mam ochotę być dużo bardziej otwarta.
Krystyna Janda, 25 października 2002

Krystyna Janda – aktorka teatralna i filmowa, reżyserka, pisarka i piosenkarka. Ma na koncie ponad sześćdziesiąt ról teatralnych i ponad pięćdziesiąt filmowych. Wielokrotnie nagradzana w kraju i na świecie. Uznana za aktorkę stulecia polskiego kina i Człowieka Wolności w kategorii „Kultura” z okazji 25-lecia przemian ustrojowych. W 2004 roku stworzyła fundację, a w jej ramach dwa teatry: Teatr Polonia i Och-Teatr, które prowadzi do dziś.

Tutaj można zamówić książkę z autografem Krystyny Jandy:

http://sklep.fundacjakj.pl/produkt/krystyna-janda-dziennik-2000-2002

 

RECENZJE:

Krystyna Janda i jej „Dziennik 2000-2002”: blog, który czyta się jak powieść. „Bawią Was zapisy znanej aktorki czy ekshibicjonistki?”

Tadeusz Sobolewski

19 kwietnia 2017 | 19:49

 

Nie dla słynnych nazwisk i nie dla plotek chłonę ten dziennik. Najbardziej intrygujący jest stosunek Krystyny Jandy do siebie samej. Gombrowiczowski, allenowski rodzaj egoizmu. Miłość własna, która jest cnotą, bo prowadzi do rozdawania siebie.

 

21 kwietnia o godz. 19 Krystyna Janda będzie gościem Centrum Premier Czerska 8/10 w Warszawie. Okazją do rozmowy będzie wydanie jej „Dziennika 2000-2002”. Spotkanie poprowadzą Ewa Wieczorek, redaktorka naczelna „Wysokich Obcasów Extra”, i Michał Nogaś, dziennikarz „Wyborczej”.

 

Na spotkanie wszystkie miejsca są już zarezerwowane, ale zapraszamy na transmisję wideo na Wyborcza.pl.

Więcej: Wyborcza.pl/centrumpremier

 

Krystyna Janda pisze na swoim blogu: „Od lat unikam wypowiedzi prywatnych, gazetowych ankiet w rodzaju: czy pamięta pani swój pierwszy pocałunek. Nie znoszę, rzucam słuchawką… O co więc mi chodzi? Dlaczego się zgodziłam? Na moich warunkach komunikuję się z ludźmi. I to jest najważniejsze”.

Strona internetowa Krystyny Jandy żyje od roku 2000. Teraz ukazuje się na papierze, w sześciu tomach – pierwszy już jest – które, jak każdy dziennik, będzie się czytać jak powieść.

Czym jest ten blog – dla niej? Dla nas? „To wielka przygoda – pisze. – Ważna codzienna praca, sposób porozumiewania się z ludźmi, zapisywania tego, co może mieć społeczne znaczenie, bo jest ważne dla mnie”.

Ponad 220 tys. czytelników – podaje z dumą w wydanej w ubiegłym roku książce – rozmowie z Katarzyną Montgomery

I zaznacza: dzieje się tak, chociaż teraz „nie piszę już ani regularnie, ani wesoło, bo na wesołość czy beztroskę coraz rzadziej mnie stać”.

Na blogu mniej się udaje

O internecie zwykło się mówić, że łącząc ludzi, paradoksalnie, sprzyja izolacji. Dla Krystyny Jandy, wychowanej w czasach cenzury, internet jest miejscem wolności i prawdy, „rodzajem spotkania z publicznością” – „ekskluzywnym towarzystwem”, które „potrzebuje siebie nawzajem”.

Wbrew opiniom, że tego rodzaju blogi służą kreowaniu wizerunku, Janda w jednym z pierwszych wpisów zauważa po prostu: „tutaj się jakby mniej udaje”. W swoim dzienniku nie tyle kreuje własne wizerunki, ile je podważa.

 

>>Przeczytaj fragment „Dziennika 2000-2002”. „Tak czuję, że w internecie mniej udaję”

 

Wiemy, że najgłębszą prawdą wcale nie musi być ekshibicjonistyczne wyznanie – prawda objawia się w sztuce, i to w słowach niekoniecznie własnych. Czym innym – pyta – jest opowiadanie o sobie, zwierzanie się ze swoich myśli i poglądów, i uczuć, jak nie interpretacją samej siebie? I czy to się zasadniczo różni od interpretacji roli? Dla niej każda rola jest „opowieścią o tym, kim jestem, jak czuję i myślę, jakim jestem człowiekiem. I żaden reżyser świata nie jest w stanie tego wyreżyserować, przykryć, całkowicie zmienić”. W dzienniku Krystyna Janda precyzyjnie reżyseruje siebie.

Dla niej „bycie na scenie jest naturalniejszym stanem niż chodzenie po ulicy, granie jest łatwiejsze niż życie”. W dzienniku relacjonuje swoje urodziny. Mówi: było „bardzo spokojnie i miło”. Ale najważniejsze było co innego: „że grałam wieczorem, bo to mi przywróciło rozum, a już był najwyższy czas…”. Oto paradoks aktora: w dzienniku dlatego jest z nami tak prawdziwa, że gra. Nieustannie się mieni. Sama jest nienasyconym widzem, który wciąż się uczy świata, podpatruje go i na naszych oczach zamienia rzeczywistość w komediowe lub dramatyczne scenki.

 

Idealny prezent dla chorego

Potrafi włączyć w swoje pisanie cudze, krytyczne spojrzenie. Jak w zapisie z 2000 roku, gdzie pyta swego męża Edwarda Kłosińskiego, czy ją kocha. I na bieżąco notuje jego odpowiedź: „A do czego ci to potrzebne?”. Janda: „Potrzebne mi to do istnienia!”. Na to on, jakby się słyszało jego głos zza kadru: „Nie odpowiem ci. Bo zaraz to wypłynie w internecie”.

 

Raz po raz Janda wychodzi z roli i niczym narrator dawnych powieści wychyla się do czytelników:

„Czy bawią Was zapisy znanej aktorki czy ekshibicjonistki? Czy rozmawiacie w ten sposób z przyjacielem we mnie, interesującą osobą? Czy obserwujecie ‘życie mrówki pod mikroskopem’?”.

 

>>Przeczytaj fragment „Dziennika 2000-2002”. Panie Boże, czy głupi też mają szansę na zbawienie?

 

Sama nadaktywna, aktywizuje czytelnika. Mówi ze śmiechem, że jej książki nadają się do szpitala: idealny prezent dla chorego! Rzeczywiście, pochłanianie jej bloga jest rodzajem psycho- czy fizjoterapii.

Godziny wpisów: piąta, szósta rano. A do tego jeszcze w nocy, „w ramach wyrzutów sumienia i nadrabiania obowiązków macierzyńskich”, przegląda zeszyty młodszego syna. Dopiero co wróciła z występów na Śląsku, skąd przywiozła taki obrazek: McDonald w Częstochowie, w którym „zawsze nocą można spotkać gwiazdy. Zmęczone, bez makijaży, z siniakami pod oczami, ze zdartymi glosami… półprzytomni, jedzą bogowie estrad i scen oraz ekranów hamburgery, popijają colą. Sama chciałam tam poprosić kilku o autografy…”.

Dba o czytelników, traktuje ich jak rozszerzoną rodzinę. W antraktach opowiada dowcipy. Każdy zapis kończy przestrogami i życzeniami, jak w dawnych listach do bliskich:

„Dobrego dnia zimowego. Uważajcie na drogach. Ubierajcie się”.

„Błagam was, przebadajcie się na raka jelita grubego”.

 

Dobrej niedzieli. Pomódlcie się dziś i za mnie, tak przy okazji i po znajomości

Albo taki kawałek, który nie wiedzieć czemu brzmi przejmująco, choć nic złego się nie dzieje: ‚Dziś nie mam Wam nic interesującego do powiedzenia. Sobotę spędziłam, obchodząc gospodarstwo, patrząc, jak mama z ciocią sadzą pomidory, jeżdżąc rowerem z wnuczką na bagażniku po lody, czytając jak zwykle różne sztuki teatralne, patrząc, jak synowie z Marysią grają w ping-ponga. Na deser jadłam pierożki z makiem. To sobie dziś zjedzcie i Wy, nie będziecie żałować. Bo to jest nieprawdopodobnie dobre i proste do zrobienia…’ (zaraz poda przepis)

W pracy: ja i tylko ja

 

Przez bloga przewija się mnóstwo osobowości. Tadeusz Mazowiecki i niania Honorata. Andrzej Wajda, Jerzy Radziwiłowicz, Maja Komorowska, Ewa Błaszczyk, Magda Umer, Iga Cembrzyńska, Daniel Olbrychski, Marek Kondrat, Mirosława Dubrawska, Istvan Szabó. Wspaniała jest analiza osobowości aktorskiej Ireny Eichlerówny czy charakterystyka Emmy Thompson w „Dowcipie” Mike’a Nicolsa, wspomnienie Janiny Romanówny. Filmy. Spektakle. Lektury (Proust, Eliot, Szymborska, Barańczak). Jest nawet poglądowy wykład kabały. Indeks przewijających się nazwisk i tytułów byłby spory.

Ale nie dla nich ani nie dla plotek chłonę ten dziennik, poddaję się jego zmiennemu rytmowi. Tym, co najbardziej intryguje i najwięcej daje, jest stosunek autorki do samej siebie. Nieczęsty w Polsce – trochę gombrowiczowski czy allenowski – rodzaj egoizmu. Miłość własna, która jest cnotą, bo prowadzi do rozdawania, oddawania siebie.

Z podziwem czyta się wyznanie, spisane z okazji uznania jej w jakiejś ankiecie za „wzór do naśladowania”.

 

>>17 mgnień Krystyny Jandy. Najważniejsze filmowe role „kobiety z żelaza”

 

„W życiu zawodowym zajmuję się tylko sobą i zawsze sobą. W życiu społecznym – dobrem mojej rodziny. Jestem skrajną egoistką, jeśli chodzi o sprawy zawodowe. Zajmuje mnie mój rozwój, moje tematy, moja publiczność, moje gusty i problemy. Buduję swoją cholerną kapliczkę z niezależnością i spokojem od lat. (…)

Jestem skrajną indywidualistką. (…) Zwykłym, skromnym, a jednocześnie nieskromnym z racji mojego zawodu człowiekiem

(…) Nie posiadam tajemnicy, która mnie dręczy i rujnuje psychicznie. Nie sądzę, aby był na tym świecie ktoś, kto by przeze mnie płakał. (…) Nigdy też naprawdę w dużej sprawie nie skłamałam. Moje małe kłamstwa polegają na chęci uchronienia kogoś od rzeczy przykrych i bolesnych, tylko tyle. Ale myślę, że tak postępuje większość ludzi, że tacy jesteśmy generalnie prawie wszyscy. ‘Wzór do naśladowania’? Co to znaczy?”.

***

Nie zapomnę spotkania z Krystyną Jandą przed realizacją filmu Andrzeja Barańskiego „Parę osób, mały czas”. Miała zagrać mamę mojej żony, Jadwigę Stańczakową, niewidoma dziennikarkę i poetkę. Janda przyszła na Hożą, do jej dawnego mieszkania, gdzie wszyscy na nią czekali, i już od progu wołała: tylko nie opowiadajcie mi o niej za wiele! Była ciekawa Jadwigi. Ale musiała najpierw odnaleźć ją w sobie. I znalazła.

Krystyna Janda, „Dziennik 2000-2002″, wyd. Prószyński i S-ka

http://wyborcza.pl/7,75517,21660771,krystyna-janda-i-jej-dziennik-2000-2002-blog-ktory-czyta.html

 

Kobieta z żelaza

Ukazujący się dziennik Krystyny Jandy to ewenement na skalę światową. Nikt ze współczesnych artystów nie prowadził tak systematycznie zapisków. Jest w nich „cała Janda”.

Leszek Bugajski

W dziejach polskiego teatru i kina było sporo gwiazd, ale Krystyna Janda jest jedna. Tamte gwiazdy były szanowane, wielbione i kochane, ale ich artystyczne możliwości były z reguły ograniczone: zdobywały widzów albo rolami romantycznymi, albo komediowymi, jednak żadna nie była tak wszechstronna jak Janda. Dla niej – zdaje się – nie ma ograniczeń. Teatr, kino, estrada – wszystko jej jedno. Trzeba zagrać współczesną kobietę, proszę bardzo, trzeba się pokazać w sztuce antycznej czy szekspirowskiej, robi to z sukcesem. Z równym powodzeniem wciela się w najlepszą (Marię Callas), jak i w najgorszą (Florence Jenkins) śpiewaczkę świata. W panią Dulską i w knajpianą piosenkarkę dręczoną przez funkcjonariuszy Urzędu Bezpieczeństwa. A już w monodramach, które są od wielu lat jej znakiem firmowym, nie ma sobie równej aktorki: świetnie wciela się w Danutę Wałęsową i w rozmaite postaci kobiet po przejściach. Jeśli pojawia się na festiwalu piosenki – wykonuje „Gumę do żucia” tak, że powala publiczność i staje się legendą. A do tego reżyseruje zarówno w kinie, teatrze telewizji, jak i w teatrach. Śpiewa i nagrywa płyty. I oczywiście prowadzi własny teatr (a właściwie dwa: Polonię i Och-Teatr), który jest jedną z najchętniej odwiedzanych przez publiczność scen warszawskich. Jest tytanem pracy i za tę prace zdobyła mnóstwo oznaczeń, tytułów i nagród, łącznie ze Złotą Palmą na festiwalu w Cannes.

Rozmowa

I teraz rodzi się intrygujące pytanie: po co jej jeszcze potrzebna forma ekspresji, jaką jest dziennik? Każdy, kto zajmuje się pisaniem – nieważne: zawodowo czy amatorsko – dobrze wie, że pisanie to straszny mozół i na ogół działalność mało efektowna. Janda rzuciła się jednak na pisanie bloga we wrześniu 2000 roku z wielką pasją, dokładnie taką sama, z jaką działa we wszystkich innych dziedzinach. I trwa przy nim do dzisiaj. Systematycznie, na początku niemal codziennie, teraz nieco rzadziej, siada do komputera i prowadzi swój – jak to nazywa – dziennik internetowy. Wprawdzie już wcześniej pisała felietony do prasy kobiecej, ale zdaje się, że dopiero gdy odkryła możliwości stwarzane przez osobisty dziennik, poczuła, że wkracza na obszar wolności. Tam może opowiadać czytelnikom o wszystkim, o czym tylko chce, nie jest ograniczana formą, scenariuszem, napisanym przez kogoś innego tekstem, a jedynie swoim wyczuciem smaku i dyskrecji. Tu – jak myślę – poczuła się swobodnie, jak w trakcie rozmowy z przyjaciółmi. I chyba to słowo – rozmowa – jest kluczowe dla znalezienia odpowiedzi na postawione przed chwilą pytanie.

Kiedy uświadomiłem sobie, jak gigantyczne są już dzisiaj rozmiary dziennika Krystyny Jandy, pytałem osoby, które znają ją osobiście i takie, które świetnie znają jej dorobek artystyczny o to, co wydaje im się powodem tego, że aż w nadmiarze spełniona artystycznie aktorka bierze sobie na głowę jeszcze jeden obowiązek. I wykonuje go z niezwykłą systematycznością. Nikt nie potrafił postawić jednoznacznej diagnozy. Intelektualiści, artyści szukali rozmaitych powodów, ale mnie się wydaje, że odpowiedzi najprostsze są zawsze najlepsze. Zawalona zawodowymi obowiązkami, gnana niesamowitą pasją grania Janda miała coraz mniej czasu na towarzyskie pogaduchy, na rozmowy nie tylko o teatrze, ale po prostu o wszystkim: o drobiazgach życiowych, sprawach domowych, o bliskich, o lekturach innych, niż zawodowe. Może nawet nie miała z kim dzielić się usłyszanymi tu i ówdzie dowcipami, które z lubością zamieszcza w swoim internetowym dzienniku, zwłaszcza w pierwszej fazie jego prowadzenia. Bo po co znać dowcipy, jeśli nie ma się okazji do ich opowiadania innym?

Kilkanaście dni po rozpoczęciu pisania dziennika jego autorka jakby na chwilę przystanęła i zadała sobie pytanie: „o co mi więc chodzi” w tym pisaniu? I odpowiada sama sobie: „po pierwsze, dlatego że jest to dla mnie coś zupełnie nowego, a nic mnie tak nie podnieca jak nowości, po drugie, dlatego że lubię pisać (…), po trzecie, pewnie dlatego że to nie ma żadnych reguł, że w naturalny sposób, nie zmuszając się do niczego, na moich warunkach, komunikuję się z ludźmi. I to jest najważniejsze. To rodzaj spotkania z publicznością. Spotkania takie zawsze lubiłam, a teraz nie mam na nie czasu i czuję, że mi tego brakuje. (…) Żyję w izolacji, samotności, w kręgu środowiskowych wartości, ocen, i mnie to prawdziwie martwi”. No i mamy odpowiedź.

Janda traktuje to pisanie jako spotkanie, bo w Internecie jej dziennikowi towarzyszy forum, gdzie odpowiada swoim czytelnikom na listy, czyli że ten dziennik nie jest „jednokierunkowy”, to pretekst do rozmowy, dla której warto wstać o świcie (większość wpisów dokonuje Janda między godziną szóstą a siódmą rano) i przesiedzieć przy komputerze godzinę. Mało kto zdobyłby się na taki – co tu dużo mówić – heroizm. I taką, nie bójmy się tego poważnego słowa, szlachetność. Mnóstwo gwiazd ma po prostu przewrócone w głowach i jeśli dostrzega swoich wielbicieli, to robi to przymuszana obowiązkiem narzuconym przez umowę zawierającą klauzulę o udziale w promocji. Janda natomiast czuje odpowiedzialność za swoich widzów, za tych, którzy lubią i cenią jej działalność. W wyniku tego „zobowiązania”, które sama sobie narzuciła, powstał gigantyczny zapis, którego pierwszy tom – ukazujący się teraz – liczy ponad siedemset stronic! Jesienią ukaże się następny o podobnej objętości, w przyszłym roku – dwa kolejne. No i pewnie przez ten czas uzbiera się tyle nowego materiału, że będzie i tom piąty.

Zwierzenia kontrolowane

Czego dowiadujemy się z niego o Krystynie Jandzie? Przede wszystkim tego, że jest osobą niezwykle pracowitą, wręcz zachłanną na pracę, osobą, której nic nie jest w stanie złamać. Czytając to, co o sobie pisze, trudno uwierzyć, że podołała temu wszystkiemu, co robi, ale też jaką cenę za to płaci – co jakiś czas wspomina o swoim skrajnym zmęczeniu, o zapaściach, o zasłabnięciach i radości, że to nie żadna choroba jest ich przyczyną, tylko zwyczajne przemęczenie. I dziwi się: „Jeden znajomy zawał, drugi zator, trzeciemu właśnie w nocy włożyli stend. Pracowali mniej niż ja. Tylko jak się teraz wycofać?”. To notatka sprzed miesiąca. No właśnie, jak się z tego wycofać? Ona nie potrafi, bo już teraz nie odpowiada tylko za siebie czy swoją rodzinę, ale za duże przedsiębiorstwo, jakim są dwa prowadzone przez jej fundację teatry. A przedsiębiorstwo to ludzie w nim zatrudnieni, a Janda czuje, że jest za tych ludzi odpowiedzialna. Więc się nie wycofuje, tylko zasuwa jak czołg – od jednej krótkiej chwili spokoju i wypoczynku do drugiej.

Piętnaście lat temu, po powrocie z wakacji, zanotowała: „Trochę potrwa, zanim się znów przyzwyczaję żyć na wulkanie i przewozić codziennie mój transport nitrogliceryny przez wiszący most”. A nieco wcześniej tak odpowiada przyjaciółce na pytanie „co dziś robisz?”: „Nic. Najpierw muszę przeczytać jeden scenariusz (…). Potem idę zrobić paznokcie, bo jutro wyjeżdżam do Wrocławia na koncert, aha, w tracie paznokci muszę przeczytać jeszcze raz Jowialskiego. Potem mam spotkanie przygotowujące program telewizyjny o miłości i zazdrości w sztuce. Następnie mam spotkanie z czytelnikami (…). Tyle. Aha, wieczorem muszę iść do nauczycielki od angielskiego, bo Adaś (syn – red.) się podobno przestał uczyć”. I to jest opowieść o dniu, w którym nie gra w teatrze.

Czego jeszcze się dowiadujemy z jej dzienników o niej samej? Ano tego, co w sposób kontrolowany ujawnia ze swej prywatności. Z kim się przyjaźni, jak wygląda jej życie domowe itp. Ale, co interesujące z literackiego punktu widzenia, większość tych jej opisów, mimo dziennikowej doraźności, sprawia wrażenie starannie przemyślanych – jeśli coś opisuje, to prowadzi wywód do puenty, stara się zamknąć je przynajmniej jakąś dobrą radą dla czytelników, a kiedy nie ma dobrego pomysłu, to przynajmniej krzepiącymi życzeniami. Nietrudno więc zauważyć, że obok innych talentów, ma i talent literacki. Najlepiej widać to wtedy, gdy okazuje się, że mimo życia w zawodowej „klatce”, bardzo chętnie z niej wygląda i z wielkim zainteresowaniem przygląda się światu i ludziom, wręcz ich „podgląda”. Podziw budzi, jak to swoje podglądanie opisuje. Jest w tym pewnie jakaś kalkulacja zawodowa – w końcu aktorka musi wiedzieć, jak się ludzie zachowują w rozmaitych sytuacjach, ale jest też zrozumienie i współczucie, jak na przykład wtedy, gdy opisuje obserwowaną na plaży piękną kobietę czekającą na telefon, smutną, samotną. Jak opisuje jej ukrywane rozedrganie, niepokój, sposób, w jaki pilnuje telefonu… i swoje wzruszenie wyobrażaniem sobie jej przeżyć, i współczucie, jakie wzbudza w autorce. Zresztą opisy ludzi zajmują w dzienniku Jandy szczególne miejsce, niekiedy są to wręcz osobne opowiadania, jak jej opis przejażdżki po Warszawie i analiza tego, co można wyczytać ze sposobu chodzenia obserwowanych osób.

Tu od razu przychodzi czytelnikowi na myśl sposób, w jaki młoda Janda chodziła w swoim pierwszym filmie, „Człowieku z marmuru” Wajdy. Wystarczył, że przeszła przez ekran, by widz wiedział, jakim człowiekiem na ekranie jest ta studentka, ile w niej energii, determinacji w dążeniu do celu, jakim było nakręcenie filmu o Birkucie. Ta szalona dziewczyna, której przeciwności nie załamują, gdzieś w aktorce siedzi nadal, choć Janda już tak nie biega, ale – co ciekawe – „biega” od jakiegoś czasu w swoim dzienniku. Nie dosłownie, ale w nowych jego partiach wyraźnie zmienił się jej styl pisania.

Kiedy zaczynała prowadzić swój internetowy dziennik, traktowała go – zgodnie z deklaracją – jako spokojną rozmowę z obcymi ludźmi, którzy stawali się jej przyjaciółmi, jako chwilę relaksu. Ale wtedy Internet był jeszcze spokojnym miejscem, można go było traktować jako okienko, w którym się człowiek prezentuje tak, jak chce. Dzisiejszy Internet w tej części, w której dochodzi do interakcji między użytkownikami, to pole walki. Janda uświadomiła sobie, z jaką siłą wpływa na swoich czytelników, a jednocześnie wzburzyły ją zmiany zachodzące w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy w Polsce. Włączyła się więc do tej walki, jaka toczy się w sieci. Teraz wiele jej tekstów pisanych jest krótkimi, nerwowymi zdaniami, czy równoważnikami zdań, ich rytm jest o wiele szybszy niż dawniej. To bardziej pokrzykiwanie niż rozmowa, pokrzykiwanie z przerażenia, z żalu, za tym co minęło, ale jednocześnie dynamiczna proza. „Jestem w Polsce! Co za stress! Agresja, nienawiść, złość, brak podstawowych zasad dobrego wychowania, szlachetności, grzeczności i wzajemnego szacunku. Wszędzie, wszędzie. Żal, pretensje, decyzje nie do uwierzenia, niesprawiedliwości nie do zaakceptowania, fakty przerażające, słowa które nie powinny zabrzmieć. Ustawy, decyzje, prognozy katastrofalne. Kłamstwa, szantaż, groźby…”. Itd., itd. To brzmi jak poezja awangardowa sprzed stu lat. Ale to bardzo ciekawe, bo już tylko z tych zmian stylu pisania widać, jak zmienia się nastrój autorki, jak ona się zmieniła, jak patrzy na dzisiejszy świat i ile jeszcze energii zachowała na walkę z nim. Dziennik Krystyny Jandy to rzeczywiście ewenement.

Krystyna Janda: „Dziennik 2000-2002”, Prószyński i S-ka

Wprost, 24.04.2017

 

BLOG

AUTOR: Izabela Mikrut

03.05.2017

Według fanów i czytelników bloga Krystyny Jandy, co aktorka w pewnym momencie swojej narracji przywołuje, nikt tak nie pisze dzienników – do tego stopnia, że Janda mogłaby porzucić wszystkie inne – liczne – zajęcia i zabrać się wyłącznie za pisanie. Jest w tym trochę racji – po pierwsze w tom „Dziennik 2000-2002” bardzo łatwo się wpada, po drugie – czuje się tu niemal chęć dialogu z odbiorcami. Tytuł został może dobrany pod co bardziej konserwatywnych czytelników, bo Krystyna Janda prowadzi na swojej stronie blog, a to, mimo diarystyczności zapisków, forma od początku zakładająca istnienie czytelnika wpisanego w tekst – i natychmiastowych tego czytelnika reakcji. Janda nie tworzy dla potomnych, relacjonuje własne tu i teraz, rezygnuje z zapisków utrwalających codzienność na rzecz wymiany doświadczeń: zmienia więc cel notek. Pozwala podejrzeć swoją zwyczajność, ale próbuje też dostarczać materiału do przemyśleń. W pełni wykorzystuje możliwości, jakie daje internetowy dziennik – a to sprawia, że nawet po latach jej komentarze brzmią świeżo: mimo że czyta się je ze świadomością zmian. Przez publikowanie już publikowanego (tyle że w innym medium) odpada problem karencji w trosce o bohaterów historii.

Imponuje tu ogromna systematyczność. Aktorka cały czas utrzymuje kontakt ze swoimi odbiorcami, traktuje ich z szacunkiem, przyjaźnią lub czułością. Dzieli się lękami, tremą, zmęczeniem czy smutnymi refleksjami, ale równie często – ekscytacją i zachwytem. Zaraża entuzjazmem, zachęca do działania. Widać, że nie traktuje zwierzeń w kategoriach obowiązku: to przyjemność, chwila relaksu. Janda sama dla siebie porządkuje zapiski przez wprowadzanie stałych elementów – najpierw razem z odbiorcami „czyta” imionnik, książkę o świętych (i przy okazji nadaje charakterystyki osobom noszącym konkretne imiona, co trochę przypomina poetykę plotkarskich magazynów – ale że jest dodatkowo opatrywane szeregiem teatralnych anegdot, zyskuje ciekawy kształt), później przerzuca się na trudniejszą lekturę i karmi czytelników cytatami z filozofów, które traktuje jako punkt wyjścia do regularnego snucia swoich opowieści. Jako stały refren powracają też różne przepisy kulinarne z domowego zeszytu. Krystyna Janda nie zapomina o scenie. W tym dzienniku jeszcze snuje marzenia o własnym miejscu, w którym mogłaby grać – pracuje w czterech teatrach, ale czasem bywa jej trudno zaakceptować odgórne decyzje. Opowiada o rolach i nadziejach, jakie w nich pokłada, o recepcji spektakli, o wyjazdach z przedstawieniami. Pozwala zajrzeć na próby, do pracy nad tworzeniem postaci, a i za kulisy zajęć reżysera. Próbuje w pracy mówić o rzeczach ważnych, wyszukuje tematy i emocje istotne dla siebie i społeczeństwa. Kocha swój zawód – nie musi tego powtarzać, widać to w tomie. Osobny temat stanowi dom. Krystyna Janda nie unika opowieści prywatnych – relacjonuje pomysły synów lub ironiczne komentarze męża, opowiada o mamie i cioci, które dbają o domową atmosferę, przedstawia zwierzęta. Wprowadza do dziennika kolejnych przyjaciół i opisuje również swoje pomysły na czas wolny.

Blogowe notki Jandy, po raz pierwszy w klasycznej książkowej wersji, przedstawiane są w całości, a nie w wyborze, co ucieszy odbiorców. Szkoda, że nie popracowano nad korektą – w książce roi się od błędów, które może w internetowym dzienniku przejdą niezauważone, ale tutaj rażą. Tom liczy ponad 730 stron, więc jest to potężne wyzwanie – lecz potrzebne. Czytelnicy otrzymują w tej książce również zdjęcia najczęściej przez autorkę wykonywane na potrzeby bloga. Tu zostały one wstawione na marginesy, ale – prawdopodobnie ze względu na niską rozdzielczość – jako miniaturki wielkości znaczków pocztowych. Owszem, stanowią tylko dodatek do komentarzy, ale czasem chciałoby się obejrzeć któreś dokładniej. Na szczęście jakość zapisków rekompensuje te niedostatki. Nawet tych czytelników, którzy notki Jandy śledzili na bieżąco, ucieszy możliwość zachowania ich w klasycznej formie – zwłaszcza że bez trudu wytrzymują próbę czasu i trafiają do przekonania.

Krystyna Janda: Dziennik 2000-2002. Prószyński i S-ka, Warszawa 2017.

http://www.teatrdlawas.pl/artykuly/1169-blog

 

Magda Umer – Facebook, 19 maja 2017 o 09:49

Po raz drugi przeczytałam DZIENNIK z lat 2000-2002 – Krysi Jandy.

Jak inaczej się to czyta po latach, z wiedzą o tym, co było potem… Jędrek z Adasiem chodzą do szkoły, Marysia gra (cudownie) w „Opowiadaniach zebranych”, Edward kręci filmy i pomaga we wszystkim, Krysia ma niezwykłe poczucie humoru na własny temat,

dom w Milanówku szczęśliwy jak mało który dom. 
I najważniejsza osoba w tym domu – mama.
 Od lat mówię, że tylko tej mamy zazdroszczę Krysi.
 Uwielbiam Ją, kilka razy byłyśmy razem na ważnych wyprawach i co przeżyłyśmy – to nasze. Ma najlepszą energię i przy niej wszystko wydaje się prostsze, łatwiejsze i lepsze. 
Oto fragment z Dziennika Krysi:

„Jeśli wiecie co to skromność i cichość, to taka jest moja matka. Zdzisława, Dzidzia, Dzidka – jak mówił do niej tata. (…) 
Pomyślałam sobie, że nie tylko Ją kocham, bardzo, bardzo lubię.
Tyle lat z nami mieszka we wspólnym domu, tyle lat uczestniczy w moim życiu rodzinnym, małżeńskim, wychowuje moje dzieci i nigdy, nigdy nie miałyśmy konfliktu, nawet cienia kłótni, czy nieporozumienia. (…) Ona zawsze umie w porę odejść, nie usłyszeć, nie wtrącić się, przeczekać, załagodzić, załatwić coś z dziećmi sama. Zawsze Jej dobrze, wszędzie Jej dobrze, nie widziałam Jej nigdy niezadowolonej. (…) A przecież ma swoje zdanie, opinię na każdy temat i ją wypowiada. A przecież ma charakter. Jest dość stanowcza i niezależna. (…) Nigdy też nie miała konfliktu z moim mężem. Jak Ona to robi? Mistrzyni taktu? Umiejętności współżycia? Anioł? Nie, na pewno nie anioł. Moja matka to jest ktoś z krwi i kości, ale umie żyć. Umie się dostosować do każdej sytuacji, zachowując niezależność. Podziwiam Ją. (…) Jedyny lęk jaki mnie dopada, to że nie jest coraz młodsza, a dni, miesiące i lata płyną nieubłaganie. A ona? 
Nic sobie z tego nie robi, wiecznie jest pogodna, zadowolona 
i ma to gdzieś. Nie za bardzo Ją też interesuje, co robię poza domem. Nie widziała co najmniej połowy moich ról teatralnych 
i nie domaga się, by je zobaczyć. Lubimy się obie, po prostu, 
a zawód… NO,TRUDNO! 
Boże, jak ja Ją kocham!
 Mogę sobie też to o Niej i do Niej napisać bezkarnie, bo Ona nie ma pojęcia o tej stronie internetowej i nigdy tego nie przeczyta.”

Ale Państwo możecie przeczytać jak pięknie córka pisze o matce. Za tydzień Ich święto. 
Pozdrawiam serdecznie!

fot. Magda Umer

————————————————————————————————————————————————

54/104 – „Dziennik. 2000 – 2002” Krystyna Janda

 

O tym jaki mam sentyment i jakim szacunkiem darzę Krystynę Jandę, a także to jaką mam do niej słabość pisałem już wielokrotnie przy opiniowaniu książek o niej, bądź jej autorstwa. Nie będę się zatem powtarzał.

Bardzo się cieszę, że zdecydowano się wydać jej dziennik internetowy w formie książkowej albowiem bardzo go lubię czytać. A dziennik prowadzony przez Jandę jest dla mnie rewelacyjny. Burzy on dystans pomiędzy nią – aktorką a nami – fanami. Dzięki niemu Janda nie jest ikoną niedostępną dla nikogo, posągową i tajemniczą postacią, o której nikt nic nie wie a którą otacza jakiś kult.

Dziennik ten pokazuje prawdziwe oblicze aktorki (a nie wykreowany przez media) – serdecznej, wrażliwej kobiety, niezwykle inteligentnej, piekielnie dowcipnej z niewyobrażalnie wielkim dystansem, głównie do siebie. Jej przemyślenia, troski, anegdoty, opowieści są pełne humoru, ciepła, celnych uwag i spostrzeżeń, ale co najważniejsze – aktorka nie przekracza tu granic, po których jedyne co pozostaje to niesmak. Nie epatuje tu nadmiernie intymnością, nie daje nam wszystkiego na tacy, uchyla co prawda rąbka prywatności, ale całej pozostałej reszty pilnie strzeże, nie prowadzi tych zapisków w sposób ekshibicjonistyczny. Nie robi też z siebie divy ani nie stawia się na piedestale. Nie można też jej odmówić, że jest naprawdę bystrą i spostrzegawczą obserwatorką otaczającego ją świata, co doskonale widać, chociażby w jej dzienniku.

Trochę mnie zasmuca ten ogrom hejtu z jakim spotyka się obecnie Krystyna Janda. Niejednokrotnie zauważyłem jak wiele zarzuca się jej bzdurnych i wyssanych z palca bredni. Ale cóż, taka chyba cena sławy, poza tym Janda głośno mówi co myśli, nie boi się wyrażać swojego zdania, nierzadko w bezkompromisowy sposób. A że głupia nie jest, z sensem mówi co wielu osobom się nie podoba i dla wielu jest niewygodne to i też zbiera za to cięgi od wielu jakże jej „życzliwych”.

I możecie sobie pisać i mówić co chcecie, ale dla mnie jest to ikona polskiego – ba! Światowego – kina. A poza tym równa z niej babka i tyle w temacie.

Piotrek Senyk – FACEBOOK, 4 czerwca 2017 o 16:17

 

 

 

© Copyright 2024 Krystyna Janda. All rights reserved.