08
Styczeń
2019
10:01

Fot. Adam Kłosiński

zobacz zdjęcie

Krystyna Janda: śmierć zwyciężyła, jak zawsze

Umarła. Zuzia umarła. Ta przyjaźń trwała ponad 40 lat. Na początku było nas pięć. Zamknięte kółko. Ścisła egzekutywa tzw. Lamentu. Zostało nas trzy.

Młodość, energia, szalone pomysły. Miłości, zawirowania, dzieci, rozwody, wakacje, PRL, komuna, stan wojenny, częściowa emigracja, powroty, wyjazdy, kłopoty życiowe, kolejne ciąże, problemy z dziećmi, z byłymi, z obecnymi mężami, partnerami, ale przede wszystkim „sztuka”. Nasi rodzice, nasze mamy, ojcowie, ich choroby, odchodzenie. Wspólne prace, projekty, zauroczenia tematami, stylami, ludźmi, zdarzeniami. Kolejne „dzieła”, piosenki, wiersze, spektakle, decyzje, teksty, książki, koncerty, spotkania, omawianie spraw. Oficjalności i sekrety środowiskowe. Nagrody i kary, sukcesy i porażki, upokorzenia i zwycięstwa. Zawsze razem, jeśli nawet na odległość. Satelici, satelitki, ale na końcu zawsze tylko w pięć komentowałyśmy, przeżywałyśmy te najważniejsze dla nas chwile, uczucia i zdarzenia. Każda miała inne zajęcia i inne aktywności na boku, ale razem.

Agnieszka była gigantem, jutrznią, spełnieniem. Olśniewający talent, bogactwo wewnętrzne, porażająca twórczość i jej różnorodność, niespokojny duch i tajemnice, znikania i wracania. Kartki pocztowe – kocham was, – zgubiłam nogi,- myślę. Telefony, kolejne wiekopomne piosenki, wiersze, sztuki, wspaniałe, wzbogacające, zmieniające świat i życie. A potem śmierć i odkrywanie Jej na nowo, rosnąca legenda, a w tle, jak to bywa z wielkimi, jakieś mroczne historie i przekłamania.

Zuzia była słodyczą, radością, miłością do życia, do każdego dnia, każdej chwili. Posiadała umiejętność oceny zdarzeń i ludzi, upodobanie do zbiegów okoliczności i znaków na niebie. Niezwykły talent do tworzenia anegdot i powtarzanych potem po wielokroć spostrzeżeń i powiedzeń. – Była naszym słońcem – napisała po Jej śmierci Magda. Bo była nim. Śmiech, wieczny śmiech i uśmiech i jej zamiany – smutnego w pouczające, brzydkiego w ciekawe, głupiego w przypadkowe, według Niej niezawinione, dobrego w znakomite i zanikająca już dziś zupełnie, umiejętność konwersacji. Panienka z dobrego domu, dobre wychowanie i inteligencja. Delikatność i celność ocen. Miłość do ludzi i ich słabości i zabawa tymi słabościami. Zastanawiałam się często, czego Zuzia nie umiałaby innym wybaczyć, bo wybaczała wszystko, wszystkim i jeszcze przepraszała za ich nietakty i błędy. A zraniono Ją i skrzywdzono wielokrotnie.

Co to jest przyjaźń? Podobne odczuwanie, pojmowanie? Takie samo rozumienie spraw? Radość ze spotkań, wzajemny szacunek, gotowość do ofiarowania czasu, pomocy i wszystkiego innego? Świadomość, że słowo wypowiedziane do tej osoby znaczy to samo i waży tyle samo, ile dla nas? Ma nawet ten sam odcień? Nie trzeba nic nadmiernie tłumaczyć, nie ma nieporozumień, co do intencji? Bezgraniczne zaufanie i bliskość duchowa? Śledzenie wzajemnych dokonań i ocena ich, zaokrąglana zawsze w górę, nigdy w dół? Do tego możliwość kontaktu zawsze, wszędzie o każdej porze dnia i nocy? Świadomość, że każde słowo zostanie wysłuchane, zrozumiane i obrócone z rozwagą i zrozumieniem, przychylnością, dla dobra rozmówcy? Przyjaźń. Co to jest? Co to za związek? Świadomość, że wśród tysięcy innych, bo w naszym wypadku w telefonie każdej z nas było po kilkaset kontaktów, w Polsce i za granicą, że wśród tysięcy innych, te cztery pozostałe są aeternus, in omne tempus, omni necessitate, certus, optimus?

Nieszczęśliwy kto nie zaznał miłości, nieszczęśliwszy kto nie zaznał przyjaźni – podobno. Bo o przyjaźń łatwiej – podobno. Czy na pewno?

Umierała, byłyśmy przy niej, umęczone ciało walczyło, nie poddawało się, wyrywało do życia, jak za życia. Walka ze śmiercią była nierówna, ale wojowniczka nieugięta. Śmierć zwyciężyła, jak zwykle.  Na koniec zapanowała cisza. W sali szpitalnej cisza, wśród nas cisza. Do dziś cisza. Każda osobno, i wszystkie razem. Każda inaczej. Teraz wysyłamy sobie zdjęcia, nadchodzą przeglądane nocą, bez komentarzy, przywołują wspomnienia, chwile bliskości, smutku i radości. Mamy w głowach te same dni, zdarzenia, słowa, anegdoty, to samo nas przejmowało, bawiło, podobało się, bo byłyśmy tak długo razem i tak się siebie, i życia nauczyłyśmy. Razem. Piszemy smsy, czasem jedno słowo. Wszystko wiadomo. Nie zapomnimy nigdy, będziemy wspominać i pamiętać.

Zuzia. Tak wielu ludzi ją kochało, lubiło, cieszyło się z czasu z Nią spędzonego. Wnosiła jasność, błyskotliwość, polot, człowieczeństwo najwyższej próby.

– Ten co zrobił ci krzywdę – mówiła – ukłonił mi się, nie odpowiedziałam. – Zrywam – mówiła. Wykreślam z telefonu, bo cię obraziła – mówiła, przecież ona wie, że jestem twoją przyjaciółką! Jak mogła! Ale nigdy tego nie robiła, nikogo nie skreślała, bo tolerowała i miała pobłażanie dla wszystkich.

Nie ma Jej. Lubiła i rozumiała małego człowieka, to tak rzadkie. I wybaczała mu małość, z lekkością. To już zupełnie niespotykane. Krzywdzono Ją, także najbliżsi, wybaczała. Na koniec zmienia numer telefonu, podała go tylko najbliższym, bo nie miała już siły odpowiadać na pytania i zajmować się sprawami i problemami innych, jak to robiła całe życie. W chorobie izolowała się, ale tym którym dane było oglądać tę dwu i pół letnią walkę imponowała Jej nadludzka siła z niesłabnącą nadzieją, że życie, jej wielki przyjaciel, ją nie opuści. Dwa i pół roku lęku i cierpienia z wiecznym, wiecznym uśmiechem na ustach i jasnym głosem w słuchawce. Tylko my najbliżsi wiemy, co przeżyła.

Co to jest przyjaźń? Pamięć? Podziw? Świadomość bogactwa, które ten ktoś darowuje? Docenianie tego? Ja czuję się tak, jakbym była koralowcem, w którym Ona obsadziła najpiękniejsze korale. Żyję dalej, mam też wciąż dwie Magdy w pobliżu serca i mam nadzieję, że będę umiała podarować innym choć trochę Ciebie. Dziękuję, Zuziu.

Krystyna Janda, kobieta.onet.pl, 07.01.2019

https://kobieta.onet.pl/krystyna-janda-smierc-zwyciezyla-jak-zawsze/vw8tqjr?utm_source=www.facebook.com_viasg_kobieta&utm_medium=social&utm_campaign=leo_automatic&srcc=ucs&utm_v=2

 

 

© Copyright 2024 Krystyna Janda. All rights reserved.